Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2013, 23:33   #1
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
[FR 3.5] Echo przeszłości.

Bractwo Siedmiu Mieczy


Nazwa była o tyle sugestywna, co nie do końca poprawna. Otóż jedynie część członków Bractwa zarabiała na chleb przy pomocy miecza lub innego oręża, poza tym ostatnimi czasy coraz bardziej ucierała się skrócona nazwa - Siódemka.
Wybawiali damy z opresji, zdobywali informacje, odnajdywali zagubione persony, tłukli kogo im się wskazało. Tym właśnie się zajmowali.
Filut, Percy, Thazar, Gelbalain, Travik, Jonathan i Leador pracowali ciężko na swoją reputację od... od zawsze. Odkąd tylko powstali, byli siódemką i dobrze im było z takim składem.
Lata mijały. Z awanturników zrobili się poszukiwacze przygód. Z poszukiwaczy przygód zrobili się weterani wojenni, którzy wszystko już widzieli i niczemu się nie dziwili. Wielokrotnie ocierali się już o śmierć, wiele klątw na siebie musieli przyjąć, wielu wrogów przysiągło im straszliwą zemstę i równie wielu poniosło sromotną klęskę w tym zakresie.

Z biegiem czasu drużyna dorobiła się własnej siedziby. Na początku była to zwykła karczma, którą Siódemka wykupiła na wyłączność i stopniowo rozbudowywała o kolejne... dodatki.
Przybytek został nazwany “Pod szczęśliwą liczbą” i nawet po wykupieniu go przez Siódemkę, nadal funkcjonował jako tawerna. Był to świetny interes: ludzie przychodzili tam poznać członków Bractwa, zostawić swoje ogłoszenia oraz nieco grosza za ladą.


Karczma była prowadzona bezustannie i miała od lat swoich stałych pracowników w postaci rodziny Harenzo zatrudnionych na pełen etat (i jeszcze więcej) przez Siódemkę.
Na jednej z licznych misji Bractwo uratowało ich z pewnej niewoli z rąk orków i ogrów dowodzonych przez wyjątkowo paskudnego ogrzego maga. Później okazało się, że banda zielonoskórych wyniosła ich żywcem z ich własnej tawerny i byliby zaszczyceni mogąc spłacić swój dług Bractwu. A kto lepiej się zajmie tawerną niż rodzina z wieloletnim (wielopokoleniowym?) doświadczeniem w tej branży? Timothy wraz z małżonką Samanthą prowadzili kuchnię i robili za gospodarzy przybydku. Ich trzy córki: Verna, Armena i Klarisa były karczemnymi dziewkami, zaś wyjątkowo rośli bliźniacy Jower i Barner utrzymywali porządek.
Tawerna była specyficzna nie tylko ze względu na gospodarzy i właścicieli, ale także ze względu na dwie tablice ogłoszeń, jakie w niej wisiały. Jedna była zwyczajna, taka jak wszędzie indziej: każdy mógł przyjść, zawiesić coś, albo zerwać coś co go interesowało i udać się w swoją stronę...
Druga z tablic natomiast była niezwykła: służyła jako wyłączne nadawanie ogłoszeń dla Siódemki i za samo prawo do zawieszenia na niej swojej karty trzeba było słono zapłacić. I nie było przy tym żadnej gwarancji, że Bractwo przyjmie to zadanie - trzeba było liczyć na łut szczęścia.

Sama Siódemka już od dłuższego czasu nie mieszka w karczmie. Dorobili się wyjątkowego majątku i od jakiegoś czasu mieszkają wszyscy razem w pokaźnej willi na obrzeżach Wrót Baldura.


Strzelista budowla, dziesiątki pokoi, wspaniały ogród, niezliczona służba. Posiadłość Siódemki była synonimem luksusu, którego zazdrościł im niejeden szlachcic i w której ktoś obcy mógł się z łatwością zgubić. Willa posiadała nawet własne więzienie wraz z garstką strażników w którym Siódemka umieszczała osoby które były obiektem zadania, a które były kłopotliwe. Czasami też wypożyczała kilka cel miastu, gdyż miejskie więzienie nie miało żadnych zabezpieczeń antymagicznych, tutaj zaś na terenie całego podziemia panowała strefa martwej magii.
Sami lokatorzy w swoim domu bywali rzadko - mimo upływu lat żaden z nich nie stracił ducha przygody i podejmowali się niemalże zadania za zadaniem. Z tego powodu willa była często “wypożyczana” możnym i bogatym na wyprawianie wystawnych bali i imprez, co po części pokrywało koszty utrzymania posiadłości. W przypadku normalnego budynku o takich gabarytach raczej nie byłoby to możliwe, jednak w tym konkretnym wypadku klienci płacili ekstra (przez duże “e”) za sam fakt, iż jest do siedziba Bractwa Siedmiu Mieczy.
Całością zarządzał siwy ale dość żywy staruszek o imieniu Gerbert. Mówiło się, że zna imiona wszystkich służek, kucharzy, ogrodników, sprzątaczy i innych pracowników związanych z posiadłością.
Mówiło się, że bywa nie w dwóch, a w pięciu miejscach naraz żeby nadzorować wszelkie prace tak, że patrząc przez przeciwległe okna tego samego pokoju można było go zobaczyć z dwóch stron ogrodu doglądającego pracy dwóch różnych ogrodników.
Mówiło się, że zna na pamięć wszystkie finanse Siódemki, dzięki czemu niemalże natychmiast potrafi odpowiedzieć na pytanie “czy możemy sobie na to pozwolić?”.

Ile było w tych legendach prawdy? Biorąc pod uwagę jak sprawnie Gerbert zarządzał posiadłością, co najmniej sporo.

Gdzie zatem obecnie przebywała Siódemka? Na misji oczywiście. Klient miał pewnego Dłużnika, którego chciał za wszelką cenę sprowadzić do siebie. Na przesłuchanie, na oddanie długu, na zapłacenie za wyrządzone szkody... Lista była dość długa i nie bardzo interesowała kogokolwiek z Siódemki. Interesował ich natomiast pewien szczegół: Dłużnik był najczarniejszym z magów, który zaprzedał swoją duszę demonom i zdążył już zostać przez nie porwany do Otchłani.


Przeniesienie się do Niższych Planów nie było problemem. Znalezienie w nich jednej, konkretnej osoby już tak. Na szczęście ten etap Siódemka miała już dawno za sobą.
Przez kilka dni przemieżali pustynną Otchłań w poszukiwaniu wskazówek nakierowujących ich na Dłużnika - najczęściej tymi wskazówkami były napotkane demony, które nader chętnie udzielały im informacji po odpowiednim zmotywowaniu.
Udało im się już w gruncie rzeczy wszystko ustalić i znaleźli nawet tymczasową siedzibę w jednej z jaskinio-podobnych miejsc wyrąbanych wewnątrz wysokiego wzgórza. Po drugiej stronie tego wzgórza ze skały wyrastała demoniczna posiadłość którą zarządzał Lord Balhior, wyjątkowo wredny i wielki glabrezu mający pod swoją jurystykcją nie tylko pospolite sukkuby i vroki, ale także innych, mniejszych glabrezu. To właśnie on więził ich Dłużnika, którego trzeba było odbić.
- Sytuacja wygląda następująco. W okolicy jest od cholery straży, więc zakradanie się praktycznie odpada. Te gargulce wypatrzą wszystko i wszystkich. - powiedział wysoki mężczyzna w średnim wieku o jasnych blond włosach.


Percy Varentin mógł do złudzenia przypominać paladyna z tymi swoimi jasnymi włosami i świecącą zbroją, jednak nic bardziej mylnego. Zazwyczaj zachowywał kamienną twarz, jednak porządnie wkurzony potrafił przywalić prosto w nos (lub brzuch) jak mało kto, a potem poprawić porządnym kopniakiem.
- Frontalny atak jest ryzykowny, jednak nie niemożliwy - kontynuował wojownik. - Obecnie w twierdzy z ważniejszych “person” jest jedynie Lord Balhior wraz ze swoimi sukkubami i vrokami, co stanowi zaledwie jedną piątą tego z czym mielibyśmy do czynienia w najgorszym wypadku.
Spojrzał po pozostałej szóstce zgromadzonej wokół kamiennego stołu na którym stało kilka bukłaków z winem. Percy sięgnął po jeden z nich i pociągnął zeń zdrowo, oczekując reakcji towarzyszy.
 
Gettor jest offline