Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2013, 23:33   #1
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
[FR 3.5] Echo przeszłości.

Bractwo Siedmiu Mieczy


Nazwa była o tyle sugestywna, co nie do końca poprawna. Otóż jedynie część członków Bractwa zarabiała na chleb przy pomocy miecza lub innego oręża, poza tym ostatnimi czasy coraz bardziej ucierała się skrócona nazwa - Siódemka.
Wybawiali damy z opresji, zdobywali informacje, odnajdywali zagubione persony, tłukli kogo im się wskazało. Tym właśnie się zajmowali.
Filut, Percy, Thazar, Gelbalain, Travik, Jonathan i Leador pracowali ciężko na swoją reputację od... od zawsze. Odkąd tylko powstali, byli siódemką i dobrze im było z takim składem.
Lata mijały. Z awanturników zrobili się poszukiwacze przygód. Z poszukiwaczy przygód zrobili się weterani wojenni, którzy wszystko już widzieli i niczemu się nie dziwili. Wielokrotnie ocierali się już o śmierć, wiele klątw na siebie musieli przyjąć, wielu wrogów przysiągło im straszliwą zemstę i równie wielu poniosło sromotną klęskę w tym zakresie.

Z biegiem czasu drużyna dorobiła się własnej siedziby. Na początku była to zwykła karczma, którą Siódemka wykupiła na wyłączność i stopniowo rozbudowywała o kolejne... dodatki.
Przybytek został nazwany “Pod szczęśliwą liczbą” i nawet po wykupieniu go przez Siódemkę, nadal funkcjonował jako tawerna. Był to świetny interes: ludzie przychodzili tam poznać członków Bractwa, zostawić swoje ogłoszenia oraz nieco grosza za ladą.


Karczma była prowadzona bezustannie i miała od lat swoich stałych pracowników w postaci rodziny Harenzo zatrudnionych na pełen etat (i jeszcze więcej) przez Siódemkę.
Na jednej z licznych misji Bractwo uratowało ich z pewnej niewoli z rąk orków i ogrów dowodzonych przez wyjątkowo paskudnego ogrzego maga. Później okazało się, że banda zielonoskórych wyniosła ich żywcem z ich własnej tawerny i byliby zaszczyceni mogąc spłacić swój dług Bractwu. A kto lepiej się zajmie tawerną niż rodzina z wieloletnim (wielopokoleniowym?) doświadczeniem w tej branży? Timothy wraz z małżonką Samanthą prowadzili kuchnię i robili za gospodarzy przybydku. Ich trzy córki: Verna, Armena i Klarisa były karczemnymi dziewkami, zaś wyjątkowo rośli bliźniacy Jower i Barner utrzymywali porządek.
Tawerna była specyficzna nie tylko ze względu na gospodarzy i właścicieli, ale także ze względu na dwie tablice ogłoszeń, jakie w niej wisiały. Jedna była zwyczajna, taka jak wszędzie indziej: każdy mógł przyjść, zawiesić coś, albo zerwać coś co go interesowało i udać się w swoją stronę...
Druga z tablic natomiast była niezwykła: służyła jako wyłączne nadawanie ogłoszeń dla Siódemki i za samo prawo do zawieszenia na niej swojej karty trzeba było słono zapłacić. I nie było przy tym żadnej gwarancji, że Bractwo przyjmie to zadanie - trzeba było liczyć na łut szczęścia.

Sama Siódemka już od dłuższego czasu nie mieszka w karczmie. Dorobili się wyjątkowego majątku i od jakiegoś czasu mieszkają wszyscy razem w pokaźnej willi na obrzeżach Wrót Baldura.


Strzelista budowla, dziesiątki pokoi, wspaniały ogród, niezliczona służba. Posiadłość Siódemki była synonimem luksusu, którego zazdrościł im niejeden szlachcic i w której ktoś obcy mógł się z łatwością zgubić. Willa posiadała nawet własne więzienie wraz z garstką strażników w którym Siódemka umieszczała osoby które były obiektem zadania, a które były kłopotliwe. Czasami też wypożyczała kilka cel miastu, gdyż miejskie więzienie nie miało żadnych zabezpieczeń antymagicznych, tutaj zaś na terenie całego podziemia panowała strefa martwej magii.
Sami lokatorzy w swoim domu bywali rzadko - mimo upływu lat żaden z nich nie stracił ducha przygody i podejmowali się niemalże zadania za zadaniem. Z tego powodu willa była często “wypożyczana” możnym i bogatym na wyprawianie wystawnych bali i imprez, co po części pokrywało koszty utrzymania posiadłości. W przypadku normalnego budynku o takich gabarytach raczej nie byłoby to możliwe, jednak w tym konkretnym wypadku klienci płacili ekstra (przez duże “e”) za sam fakt, iż jest do siedziba Bractwa Siedmiu Mieczy.
Całością zarządzał siwy ale dość żywy staruszek o imieniu Gerbert. Mówiło się, że zna imiona wszystkich służek, kucharzy, ogrodników, sprzątaczy i innych pracowników związanych z posiadłością.
Mówiło się, że bywa nie w dwóch, a w pięciu miejscach naraz żeby nadzorować wszelkie prace tak, że patrząc przez przeciwległe okna tego samego pokoju można było go zobaczyć z dwóch stron ogrodu doglądającego pracy dwóch różnych ogrodników.
Mówiło się, że zna na pamięć wszystkie finanse Siódemki, dzięki czemu niemalże natychmiast potrafi odpowiedzieć na pytanie “czy możemy sobie na to pozwolić?”.

Ile było w tych legendach prawdy? Biorąc pod uwagę jak sprawnie Gerbert zarządzał posiadłością, co najmniej sporo.

Gdzie zatem obecnie przebywała Siódemka? Na misji oczywiście. Klient miał pewnego Dłużnika, którego chciał za wszelką cenę sprowadzić do siebie. Na przesłuchanie, na oddanie długu, na zapłacenie za wyrządzone szkody... Lista była dość długa i nie bardzo interesowała kogokolwiek z Siódemki. Interesował ich natomiast pewien szczegół: Dłużnik był najczarniejszym z magów, który zaprzedał swoją duszę demonom i zdążył już zostać przez nie porwany do Otchłani.


Przeniesienie się do Niższych Planów nie było problemem. Znalezienie w nich jednej, konkretnej osoby już tak. Na szczęście ten etap Siódemka miała już dawno za sobą.
Przez kilka dni przemieżali pustynną Otchłań w poszukiwaniu wskazówek nakierowujących ich na Dłużnika - najczęściej tymi wskazówkami były napotkane demony, które nader chętnie udzielały im informacji po odpowiednim zmotywowaniu.
Udało im się już w gruncie rzeczy wszystko ustalić i znaleźli nawet tymczasową siedzibę w jednej z jaskinio-podobnych miejsc wyrąbanych wewnątrz wysokiego wzgórza. Po drugiej stronie tego wzgórza ze skały wyrastała demoniczna posiadłość którą zarządzał Lord Balhior, wyjątkowo wredny i wielki glabrezu mający pod swoją jurystykcją nie tylko pospolite sukkuby i vroki, ale także innych, mniejszych glabrezu. To właśnie on więził ich Dłużnika, którego trzeba było odbić.
- Sytuacja wygląda następująco. W okolicy jest od cholery straży, więc zakradanie się praktycznie odpada. Te gargulce wypatrzą wszystko i wszystkich. - powiedział wysoki mężczyzna w średnim wieku o jasnych blond włosach.


Percy Varentin mógł do złudzenia przypominać paladyna z tymi swoimi jasnymi włosami i świecącą zbroją, jednak nic bardziej mylnego. Zazwyczaj zachowywał kamienną twarz, jednak porządnie wkurzony potrafił przywalić prosto w nos (lub brzuch) jak mało kto, a potem poprawić porządnym kopniakiem.
- Frontalny atak jest ryzykowny, jednak nie niemożliwy - kontynuował wojownik. - Obecnie w twierdzy z ważniejszych “person” jest jedynie Lord Balhior wraz ze swoimi sukkubami i vrokami, co stanowi zaledwie jedną piątą tego z czym mielibyśmy do czynienia w najgorszym wypadku.
Spojrzał po pozostałej szóstce zgromadzonej wokół kamiennego stołu na którym stało kilka bukłaków z winem. Percy sięgnął po jeden z nich i pociągnął zeń zdrowo, oczekując reakcji towarzyszy.
 
Gettor jest offline  
Stary 26-05-2013, 19:13   #2
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Frontalny atak jest ryzykowny, jednak nie niemożliwy - kontynuował wojownik. - Obecnie w twierdzy z ważniejszych “person” jest jedynie Lord Balhior wraz ze swoimi sukkubami i vrokami, co stanowi zaledwie jedną piątą tego z czym mielibyśmy do czynienia w najgorszym wypadku.
Spojrzał po pozostałej szóstce zgromadzonej wokół kamiennego stołu na którym stało kilka bukłaków z winem. Percy sięgnął po jeden z nich i pociągnął zeń zdrowo, oczekując reakcji towarzyszy.
- Hmm, no ja bym chyba proponował...chyba bym proponował...po prostu tam wejdźmy i zobaczymy co będzie dalej. - zaproponował Gelbalain wysączając jeden z bukłaków, po czym uśmiechnął się złośliwie. - Ostatecznie wtedy pójdzie szybciej i będziemy mogli wrócic do lepszego klimatu.
- Ten nie jest wcale taki zły - stwierdził Thazar. - Widywaliśmy już gorsze. Ale to całkiem niezły pomysł, tak po prostu zastukać do drzwi.
Trudno było ocenić, czy żartuje, czy też mówi poważnie.
- Myślałem o czymś czego nie przegapią przez hałas...na przykład mały deszczyk...meteorytów - wyszczerzył się w odpowiedzi Illuskańczyk.
- Te twoje brutalne metody - westchnął Thazar. - Nie ma w nich nawet odrobiny finezji.
- Jak możesz, oczywiście że jest finezja...tylko teraz mi się nie chce...jest za gorąco - prychąnł rozbawiony chłodząc się kolejnym bukłaczkiem.
- Sądzę, że negocjacje odpadają. Układanie się z demonami nie wydaje się najlepszym pomysłem. - powiedział Leador - Odrobina bałaganu w Otchłani raczej nikomu nie zaszkodzi. - uśmiechnął się ponuro.
- Wino się skończyło - stwierdził odkrywczo Filut, na moment odrywając swe szkliste, mętne spojrzenie od kufla na dnie którego groźnie majaczyła pustka. - Randal! Pierdzie jeden! Gdzie moje wino?!
Za plecami czarodzieja nagle wyrosła drobna, skrzydlata sylwetka, która dźwigając pod pachą opasłe tomiszcze, oprawione w grubą skórę, z ledwością unosiła się w powietrzu na swych drobnych, błoniastych skrzydełkach. Swoista krzyżówka świni, nietoperza i człowieka. Szyderczy uśmieszek, który wiecznie gościł na twarzy istoty, a także przytępiałe spojrzenie, doprawione kilkoma niechlujnie sterczącymi, tłustymi kosmykami włosów, sprawiały wrażenie pokrewieństwa z Filutem. Pomimo faktu, że stworzenie owo niewątpliwie było impem to mimo wszystko, nadal stanowiło łudząco podobną, miniaturową wersję złośliwego maga.
- Cy zycys sobie mistszu złote z Calimshan, cy tethyrskie wytrawne?
- Czy wyglądam ci na niewyżytego poetę? Mocne wino. Czerwone! Słyszysz?! Czer-wo-ne! - Mężczyzna z rezygnacją powrócił do kontemplowania pustki we swym kubku. Po chwili jednak ożywił się na moment. - Sukkuby? Na co my jeszcze w ogóle czekamy? Nie ma co zwlekać! Jest nas... eee... ośmiu! Mamy przewagę liczebną! Prawda Vilgrecik?

Tęgi Iluskańczyk spojrzał na zebranych znad kamiennego blatu stołu.
- Sześć i jeden. - Stwierdził bez przekonania Vilgret, najwidoczniej podając wyrzuconą liczbę oczek ze swych kości. Nie przejmując się zebranymi w sali kontynuował turlanie.
- Ta... Przewaga jak sześć do jednego. Proponuję zwykły, frontalny atak, wszak wy nie macie pojęcia o innej... finezji. Nie to co ja. Ech... - Filut ukradkiem zerknął na swego chowańca, który usiłował utrzymać równowagę z księgą i dzbanem wina. Po chwili jednak przystanął i z groźnym marsem na czole, wbił swe czerwone oczątka w gliniane naczynie. - Randal! - Przykurcz wrzasnął na małego demonika. - Ani się waż tam szczać! Bo ci to wszystko wleję z powrotem przez rzyć!
- Ale tak... o czym ja to mówiłem... dupy! Znaczy się sukkuby! Włazimy, robimy co trza i wychodzimy. Tyle z moich porad prawnych...
Travik pokręcił głową i westchnął, przyglądając się scenie, jaką robił Filut, nie do końca stosownej do sytuacji jaka wokół nich panowała... Ach, kogo oszukiwał, to Filut! Można mu było dużo wybaczyć. Siedział teraz na jednym z kamieni, w jednej ręce trzymając miecz, oparty o ziemię, w drugiej bawiąc się jednym ze swoich pierścieni, które zastępowały mu pancerz. Czarne włosy, spływały mu na ramiona i nagi tors, teraz już nieco poraniony, chociaż nadal nie tak, jak spodziewałoby się po kimś, kto bez pancerza walczył w pierwszej linii walki.
- Nie wiem czy potrzebujemy finezji - odezwała się potężna sylwetka wojownika - Powinniśmy otworzyć walkę jakimś potężnym zaklęciem, które mogłoby nadszarpnąć ich wytrwałość. Trzymajcie się blisko mnie na początku, jakby próbowali jakichś sztuczek... Moja broń też nie robiła im jakichś wielkich obrażeń, więc byłoby dobrze, jakbyście zdołali mnie jakoś wzmocnić. W czasie walki, mogę się zająć od razu Bhaliorem, zwrócę na siebie jego uwagię.
Urwał na moment, namyślając się nad czymś.
- Mogę też eliminować demony jeden po drugim. To nie powinno być takie trudne, eh? - uśmiechnął się radośnie, jakby rozmawiał o zbieraniu grzybów.

-No to co, meteoryty, wpadamy i wpierdoł - pospiesznie i entuzjastycznie pokiwał głową Gelbalain. Zdecydowanie mu się to podobało - szybko rozwałka i można iść. Chłodku trochę mu się zachciewało.

Imp imieniem Randal z trudem przyczłapał do swego pana, po czym ostrożnie położywszy opasłą księgę na kamienny stół, począł nalewać czerwonego wina do kufla Filuta. Mag gestem ręki zasygnalizował stop, a chowaniec niezwłocznie ustąpił, dobywając w międzyczasie malutką miseczkę ze swego plecaczka.
Filut upił kilka solidnych łyków, przepłukał usta winem, delektując się jego cierpkim posmakiem i bez zbytecznych gestów i farsy wypluł krwistą zawartość swych ust prosto do naczynia przygotowanego przez latającą pokrakę.
- Znaj łaskę pana. - Skwitował lakonicznie.

Oczy Randala rozbłysły blaskiem szczerej radości.
- Dzienkujem missstszu! - Wykrzyknął rozradowany niczym małe dziecko, które przed chwilą dostało nową kuszę do strzelania w kaczki, po czym z błogim wyrazem na twarzy, wyżłopał zawartość miski. Po wszystkim oblizał swe czarne usta, szczerząc przy tym kły.
Czarodziej zignorował euforię swego pupila. Zdecydowanie był dla niego za dobry. Najwidoczniej ostatnimi czasy zbytnio zmiękł. To najpewniej konsekwencja lat, których z każdym dniem przybywało mu na karku. Jeszcze trochu i jego młodzieńcza piękność przeminie bezpowrotnie. Z sobie wiadomego powodu parsknął rozbawiony, klepiąc się po grubej warstwie stalowej płyty, stanowiącej część jego misternie zdobionego i wysadzanymi drogimi kamieniami napierśnika, który skrywał pokaźne pokłady sadła.
On stary? Przecież dopiero po 40-tce zaczyna się prawdziwe życie. Zresztą... ma swoje sposoby na zakonserwowanie urody.
Chwycił kubek i jednym solidnym haustem wysączył całe wino. Uśmiechnął się, czując rozlewające się po żołądku ciepło. Na moment utonął w czułych objęciach przyjemności. Wino... nektar bogów. Środek na długowieczność. Skrawek nieba w gębie. Mimo woli pociągnął językiem po pustych dziąsłach, świadczących o ubytkach w niektórych miejscach. Dryfując po bezmiarze błogości, niespodziewanie wpadł na - jego zdaniem - genialny pomysł.
- Hej! A gdybym tak wszedł do tej ichnej lepianki ze skały i zwrócił na siebie uwagę straży? Pogadałbym z tym wielkim demonem. Ciekawe ile potrafi wypić! Założę się, że mi nie podoła, pierdziel jeden! A wtedy wy zakradniecie się i zaczniecie robić tą swoją finezyjną masakrę. Genialne, nieprawdaż? - Z dumą wsadził kciuki za pas, rozciągając się wygodnie na swym siedlisku.

-Wiesz - delikatnie pokręcił głową mag. -Demony to chyba nie piją wina...krew może i tak ale wina to chyba akurat nie więc może na to nie pójść. Po za tym to demon, jeśli zobaczy że przegrywa to skończy turniej i uda, że nigdy nie miał miejsca, a ciebie zakopie.
-[i] Nooo... skoro demony nie piją wina, to wkrótce zaczną. Zanim się rozwścieczą, że przegrywają z niepokonanym, potężnym mistrzem sztuk tajemnych to do tego czasu wparujecie wy i wszystkich pozbijacie, co nie? - Filut wskazał ręką swój opróżniony kufel, dając tym samym znak chowańcowi, by ten polał drugą kolejkę.

Thazar wypił kilka łyków wina, zastanawiając się nad charakterem swoich wspaniałych kompanów. Ssnuli swoje wspaniałe plany, a pewnie znowu skończy się tym, że to on będzie musiał składać ich do kupy, jak to już kilka razy bywało.

- Właściwie... - wtrącił jakby nieśmiało Percy, chrząkając znacząco. - Zdarzyło mi się kiedyś przepić jednego takiego. Duży był i rogaty, większy ode mnie. Chciał wygrać ode mnie moją duszę, to było akurat wtedy kiedy mnie kultyści porwali i szukaliście mnie po całych bagnach gdzieś w okolicach Daggerford. Tyle że to diabeł był, a nie demon, nie wiem jak one się tam do siebie mają... Leador, ty się chyba znasz na tych sprawach?

- Prawdę mówiąc, to są podobni pod tym względem. Musisz jednak wziąć pod uwagę, że o ile diabeł będzie honorował warunki umowy, to demon niekoniecznie. Dodatkowo, przepijanie demonów, czy diabłów na ich własnym planie to pewien problem. Zwłaszcza, jeśli chodzi o te potężniejsze. - powiedział elf, starając nie przypominać sobie upokorzenia brodzeniem w bagnie.

Jonnathan obserwował fortecę nie odzywając się przez dłuższy czas. W końcu zwrócił się do drużyny.
- Zapewnię dywersję. Wy się dostańcie do środka. Dacie mi jakoś znać, choćby wiadomością. Wtedy przeteleportuję się do was. Pasuje wam plan?

- Teleportacja? Doskonały pomysł. - Filut skończył właśnie sączyć czerwony trunek. - Ba! Śmiem twierdzić, że rodzi to pewne nowe możliwości. Faust! Oto tęga głowa naszej śmiałej drużyny, oczywiście wiele brakuje mu do mnie, jednakowoż jesteś na dobrej drodze bracie! Zatem... zmodyfikujemy nieco nasz plan. Jako że me gładkie lico i bystry umysł najlepiej nadają się na wszelkie reprezentatywne funkcje, takoż samotnie udam się pod bramę tego całego lorda Beee... coś tam i wymuszę jakoś nasze spotkanie. Vilgret i Randal zostaną z wami.

Słysząc te słowa tęgi Iluskańczyk wzruszył tylko ramionami, nie odrywając oczu od toczących się kostek. Niewzruszony czarodziej kontynuował:

- Dostanę się do środka owej siedziby, po czym przez mego chowańca, dokładnie opiszę całe wnętrze. A najlepiej salę w której przebywa demoniczny książę. Wtedy też nastanie czas na nasz pierwotny plan. Rozpierdzieluchę, przy uprzednim wykorzystaniu teleportacji. Cóż... jeśli to nie wypali - trudno, bramę można zawsze wyważyć siłą. A o mnie się nie martwcie. Dam se rade. Nie podołała mi biegunka, malaria, syfilis i gruba Berta to nie podoła mi jaki demon. A teraz... Muszę na stronę. Randal! Będziesz mi potrzebny.

Imp pisnął, podekscytowany możliwością wsparcia swego pana. Nie zwlekając ani chwili dłużej wzbił się w powietrze na swych błoniastych skrzydłach i dźwigając opasłe, zamknięte na kłódkę tomiszcze, ruszył w ślad za magiem.
- Ale odłóż tę księgę na stół pierdoło jedna! Będą mi potrzebne twoje obie ręce! - To rzekłwszy oddalił się z chowańcem za pobliski głaz.
- Zawracanie głowy, nie chce mi się komplikować - wpierdolmy im po prostu - burknął Gelbalain.
- Jesteśmy w Otchłani - przypomniał Faust. - Zawsze znajdzie się demon chętny by mu wlać. Teraz mamy zlecenia. Najpierw obowiązki przyjacielu, potem przyjemności. Nie takie balory się już masakrowało, ale zdziebkio dużo ich tutaj. Mogę też w powysyłać kilka podpatrujących oczu aby dostały się do środka, a potem przenieść nas bezpośrednio tam.
- Oj to i ja mogę nas wszystkich tam teleportować. Ale śmieszniej będzie sie przebić
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie to wychodząc urządzimy sobie rzeź - zaproponował Jonnatha ugodowo, najchętniej by zrobił swoje i się wyniósł. W jego wieku to już nie bawi, ale znał Bractwo już dość długo aby się dostosować do ich porywczych charakterów.
- Śmiesznej i przyjemniej - Travik uśmiechnął się szeroko, udzielając i swojego głosu - Demony, ach jak przyjemnie wreszcie pozabijać coś od tak, bez żalu... Ale zlecenie to nie zabawa. Fortel się przyda.
Poklepał Gelbalaina wielką dłonią po plecach, chowając miecz w przerzuconą przez plecy pochwę. Miecz ten, nieodłączny towarzysz Kathvary, towarzyszył mu odkąd tylko kompania go znała. I chociaż był wielki, magiczny, śmiertelnie groźny i razem z bojową sylwetką właściciela raczej świadczył o zamiłowaniu do brutalności, Travik wbrew swojemu nieobeznaniu w sprawach międzyludzkich był taktykiem, nie tylko pierwszoliniowym wojownikiem.
- Jeden demon nie jest już dla nas wyzwaniem - rzekł zakładając ręce za plecy - ale dziesiątki mogą być dla nas naprawdę niebezpieczne. Setki zabójcze. Powinniśmy być ostrożni.
- Pomysł teleportacji nie jest zły, ale możeby to załatwić w nieco odwróconej kolejności. To jest, wejść siłą, a po znalezieniu celu umknąć na plan materialny. Problemem jest jednak znalezienie go. Może jednak uda się coś na to poradzić. - odezwał się Leador - Pewnym rozwiązaniem byłaby teleportacja do miejsca jego pobytu i natychmiastowe zabranie z powrotem. Zakładając, że Lord Balhior nie ma w swej posiadłości zabezpieczeń przed magicznym transportem.

Leador skupił się na chwilę i przywołał magię Planu Cienia. Miał zamiar dowiedzieć się nieco więcej na temat obiektu ich poszukiwań, chociaż wobec ograniczonych informacji wiedział, że może się to nie udać.
- Mozemy się schornić w międzywymiarowej posiadłości, moge ją utworzyć na poczekaniu - zaoferował Gelbalain.
Faust obserwował tylko gdy Leador rzucał czar. Skoro już podjął konkretne kroki to teraz należało czekać na wyniki tych kroków.
Leador zamknął oczy i jak zwykle powietrze wokół niego zadrżało. Oczyma umysłu zobaczył po chwili wyjątkowo niewyraźny obraz: jakąś wystającą rzecz, może kończynę, po czym całe pole widzenia zaszło mu szkarłatem i usłyszał głuchy trzask. Momentalnie otworzył oczy i złapał się za głowę. Tajemnica go zawiodła i to wyjątkowo mocno w tym wypadku.
- Ty, a nie powinieneś do tego mieć jakiejś wiedzy o obiekcie? - zainteresował się Percy, widząc co się stało z Leadorem. - Ostatnio jak tego używałeś to chyba miałeś kosmyk włosów, czy jakoś tak...
- To prawda, że ułatwiłoby to sprawę. Jednak i bez tego można było spróbować. - odpowiedział Leador otrząsając się. - Wygląda na to, że będzie trzeba się tam dostać bardziej tradycyjnymi metodami. - dokończył zastanawiając się, dlaczego tajemnica miała jakikolwiek efekt, skoro się nie powiodła.
 
Arvelus jest offline  
Stary 29-05-2013, 22:21   #3
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Trzymaj go dobrze, bo zaraz zacznie lecieć. - Zza głazu dało się słyszeć głos Filuta, który najwyraźniej instruował swego chowańca. - Jeśli pocieknie...

-FILUT, DO KURWY NĘDZY! - wrzasnął Percy przerywając mu. - DARUJ SOBIE TE KOMENTARZE!

-A kto ci każe ich słuchać, a? Każdy ma prawo do chwili intymności. - Gdy szum wodospadu ucichł, karłowaty mag wyłonił się zza skał w towarzystwie impa, bladego niczym suknia panny młodej. Filut przez moment siłował się ze sznurkami przy kroczu, po czym kontynuował swe wywody:

-No to chyba wszystkie najważniejsze rzeczy zostały już powiedziane. Ja wchodzę, wy się teleportujecie. - Przykurcz zaczął grzebać w torbie przewieszonej przez plecy. - Jeśli macie taki kaprys, możecie wysłać za mną jaką czujkę. - Mówiąc to, nie oderwał nawet głowy od swego plecaczka. - Ułatwicie mi zadanie. Zresztą... na szpiegowaniu i podglądaniu niektórzy znają się tu lepiej niźli ja. - Z triumfującym uśmiechem wydobył dorodne, jędrne jabłko. - Zatem życzcie mi powodzenia. - Rzekłszy to, odgryzł kawałek owoca i przeżuwając kęs, ruszył niespiesznym krokiem w stronę fortecy. - Vilgret i Randal zostają z wami. Miejcie na nich oko.

Tymczasem Gelbalain zamyslił sie po czym wyjąwszy z kieszeni kamien zapytał swym kompanów -Eeee, daleko stąd do Doliny Lodowatego Wichru? Jak sadzicie?Tak w lini prostej po czym zamyśliwszy się znowu splunoł i kontynuował - Spusciłbym lawinę, za ciepło tu...ale chyba nie doleci Nastepnie zawył- Nuuuda, zróbmy coś

Faust wykonał serię magicznych gestów, wymruczał inkantację i zaraz, spod jego szaty, wyleciał tuzin lub dwa kulek wielkości ludzkiego oka.... i takiego też wyglądu. Dwie natychmiast schowały się za kołnierzem Filuta, reszta poleciała wysoko w górę, z rozkazem by utrzymać się kilkaset metrów ponad fortecą, a gdy się zacznie akcja rozlecieć się po niej na wszystkie strony, aby jak najszybciej poznać jej rozkład.

- Po linii prostej nigdy byś nie doszedł. Jesteśmy w cholernej Otchłani. Pamiętasz jak stanęliśmy w wesołym kułeczku, za rączki się chwyciliśmy i zrobiło się jaśniutko i cieplutko jak w dupie u murwy co właśnie obsłużyła trójkę klientów na wespół z ich psem? To będziemy musieli zrobić tak jeszcze raz i wyrzuci nas kilkaset mil od dowolnego miejsca jakie sobie wymyślimy.

- Eee, a fakt. Kaca miałem i myślałem że mam zwidy...a to dlatego tu są demony, no cos takiego - rozejrzał sie ciekawie mag sprawiajac wrazenie srednio zorientowanego. Widać, znajac go, można było uznać, że poczuł owe dwa bukłaczki wina, a także pare kwaterek wódki które wypił po drodze. Nastepnie wyprostował plecy i ruszył w strone bramy twierdzy potykajac sie lekko . Po drodze zatrzymał sie moment, wyszczał, wylał na głowę bukłak wody i ruszył dalej głosno sapiac i prychając.

- Dobra panowie - Jonnathan zwrócił się do reszty, wspinając się na swojego quasi-realnego wierzchowca - Skoro oni już poleźli to ja idę robić dywersję.


Filut, Faust i Gelbalain całkiem szybko wybyli z jaskinio-domu i pewnie ruszyliby piechotą pod same mury twierdzy Lorda Belhiora...

... gdyby nie to, że przy wyjściu ze schronienia napotkali małego gościa.

- P-przepraszam panów. - Powiedział mały quasit do całej Siódemki z komicznie wyglądającą muszką zawiązaną wokół szyi. - Ale La... Lord Balhior z-zaprasza do s-siebie...

- Spoko, którędy? - zapewnił Gelbalain.

- T-tędy - mały demon wyglądał na przerażonego samym faktem spotkania towarzyszy i w sumie nic dziwnego. Każdy z nich pewnie mógłby zwykłym pierdnięciem zmieść go z powierzchni ziemi, ale w końcu to był tylko przewodnik, prawda?

I chciał ich doprowadzić do wielkiego Lorda demonów na jego własne życzenie. Tylko czemu Balhior chciał ich ot tak zaprosić do siebie? Może negocjacje jednak wchodziły w grę?

Faust wstrzymał konia i zmarszył brwi. Sięgnął ręką pod płaszcz wymacując kształt rękojeści miecza. Wymamrotał cichą inkantację, co wywołało pisk przerażenia ich małego przewodnika. Jonathanowi ani trochę nie przeszkadzało, że wystraszył demona. Nie przejmując się niczym rozpoczął kolejną inkantację. Wprawne oko rozpoznało by ochronę żywiołową oraz prawdziwe widzenie.

- Gelbalain! A myślałem, że już wytrzeźwiałeś! NIE UKŁADA SIĘ Z DEMONAMI! Szczególnie będąc w ich siedzibie, w której jest multum pułapek, zabezpieczeń i kryjówek pełnych strażników. Quasicie!

Żyjesz tylko ze względu na pewne prawa chroniące posłańców, ale nie nadużywaj mojej cierpliwości póki nie przypomnę sobie, że wy uznajecie jedynie prawo silniejszego!


Quasit zapiszczał żałośnie i schował się za najbliższym, dość niskim kamieniem.

- D-dobrze p-p-panie - wychylił łeb zza osłony. - C-co mam w t-takim r-r-razie z-zrobić?

- Uciekaj gdzie pieprz rośnie - wysyczał Faust składając już kolejne gesty jednego z najpotężniejszych zaklęć w jego repertuarze. Kilkadziesiąt metrów przed nim ziemia zapłonęła. Ogień błyskawicznie uformował się w kształt dwudziestometrowego żywiołaka. Dokładnie to Monolitu, najpotężniejszego z gatunku, jeśli nie liczyć pierwotnych ucieleśnień żywiołów. Szczerze mówiąc to Faust nie miałby pojęcia jak miał by pokonać coś takiego, jesli nie liczyć przywołania innego monolitu, najlepiej wody. Tymczasem żywiołak ryknął potężnie i rzucił się do ataku na demony.

- Uspokuj sie kurna, co szkodzi porozmawiać, nie odstawiaj cyrków produkował się wnerwiony Gelbalain widząc reakcje swego towarzysza.

Gigantyczny ognisty twór zaryczał przeraźliwie z taką mocą, że wszystkie gargulce siedzące dotąd nieruchomo na blankach twierdzy poderwały się nagle do lotu jak wystraszone gołębie. Zamiast jednak podejmować walkę z monstrem, rozpierzchły się na wszystkie strony. To jednak nie przeszkadzało Monolitowi, żeby dorwać kilku z nich zanim wzleciały na tyle wysoko, że znalazły się poza zasięgiem potwora. Ponad tuzin kamiennych (i już martwych) ciał spadło na ziemię zanim to się stało, a wtedy Monolit ryknął raz jeszcze z wściekłości i z frustracji.

Wrota twierdzy rozwarły się niespodziewanie z łoskotem i na zewnątrz wypadło kilkanaście quasitów, ciągnących za sobą krwistoczerwoną płachtę. W łapkach trzymały dodatkowo trąbki. Kiedy skończyły układać dywan, wbiegło kilka innych, niosąc bogato zdobiony tron. Zaraz za nimi z wyleciało całe stado demonów: vroki, sukkuby, babau, herozu... Wszystkie jednak starały się trzymać jak najdalej od ognistego monolitu.

- Proszę wstać! Pan tego planu, Wielki, Niepokonany, Przeraźliwy i Okrutny Lord Balhior nadchodzi! – zawołał donośnym głosem jeden z quasitów, kiedy przygotowania dobiegły końca.

Dopiero teraz trębacze zaczęli grać i na zewnątrz wyszedł... sukkub...

Demonica wyglądała na zadziwiająco pewną siebie, zważywszy na to, że okrywało ją nad wyraz niewiele, a jej siedzibę (co do tego chyba nikt nie miał wątpliwości) atakowała potężna drużyna.

Wyglądała niczym spełnienie najśmielszych snów niegrzecznych mężczyzn...


W jednej ręce trzymała wysadzany drogocennymi kamieniami, wyglądający naprawdę imponująco, rytualny sztylet, w drugiej miała długą, ćwiekowaną smycz, a na końcu smyczy...

Mężczyzna, bo z całą pewnością nie był to demon, nie dość, że szedł na czworaka, to jeszcze niósł w zębach skórzany stanik... i to była jedyna część garderoby, jaką ze sobą miał (pomijając oczywiście nabitą kolcami obrożę).

Sukkub spojrzała krytycznie na tron i nakazała:

- Waruj! – Na dźwięk jej władczego tonu, „piesek” czym prędzej podszedł do tronu i z niesamowitą radością posłużył pani jako podnóżek.

Sukkuba wbiła mu obcasy w plecy, jednak zdawało się, że to tylko potęguje radość owego człowieka.

Powiedziała coś, jednak nie słyszeli słów, bo najzwyczajniej w świecie byli za daleko. “Piesek” poderwał się z ziemi, ukazując, że naprawdę jest tak podekscytowany, na jakiego wygląda. Wymamrotał coś jeszcze ze spuszczoną głową na co Sukkuba westchnęła i dała mu jakiś przedmiot.

Mężczyzna momentalnie się roześmiał, a był to śmiech prawdziwego szaleńca. Podszedł kawałek w stronę ognistego monstrum i rzucił jakieś zaklęcie. Nikt z Siódemki nie miał nawet okazji odgadnąć co to było, gdyż wszyscy byli za daleko.
 
vanadu jest offline  
Stary 29-05-2013, 22:29   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Monolit niespodziewanie zniknął, a człowiek ponownie opadł na kolana i zbliżył się do swojej pani, podnosząc z ziemi zębami skórzany stanik. Sukkuba spojrzała tylko na atakujących członków bractwa i kiwnęła zapraszająco ręką, argumentując gest przyłożeniem sztyletu do karku swojego pupilka.
- Dzień Dobry - krzyknął donośnie Gelbalain uśmiechając się. - Cóż za miły dzionek muszę przyznać. Cóż u panienki słychać? - po czym ruszył w stronę zgromadzenia.
- Nie spiesz się aż tak do tych krągłości - powiedział Thazar. - Przyjemności, znaczy się.
- Ot, powitać i porozmawiać wypada, znasz mnie, nie jestem durniem. - odparł za swe plecy mag.
- Taaa, jasne - odparł Thazar. - Pewnie, że znam.
- To też chodź, jak nie wierzysz - zachichotał.
Sukub nie słyszał ich wymiany zdań i zdecydowanie zaczął się niecierpliwić.

Faust uniósł brew widząc jak jego monolith został odesłany. Śmierdziało mu to jakimś dziwnym zaklęciem którego nie znał, bo raczej nie wyglądało to na zwykłe wygnanie, bo wciąż wyczuwał mentalną kontrolę nad przywołańcem. Westchnął i machnął ręką odsyłając go na plan ognia. Oczywiście efekt nie był w żaden sposób widoczny. Tak czy siak coś wykabacił dla drużyny. Nie ma teraz możliwości (chyba) by Gelbalain wlazł w sam środek fortecy demona. Walka na zewnątrz na pewno jest lepsza niż na bezpośrednim terenie wroga.
Faust wyinkantował dłuższe zaklęcie, pomiędzy fałszywymi - pozbawionymi mocy - gestami zaklęcia wieszczenia ukrył ten czar który na prawdę rzucał, czyli świętą aurę tak by złapać w nią całą drużynę.
Tymczasem magiczne oczęta dostały polecenie by rozlecieć się po fortecy. Poza czterema które miały obserwować z nieba pole walki.

Zblizwszy sie do sukkuba Gelbalain rzekł:
-No co tam?
- Czuję się dogłębnie urażona - poinformowała go, spoglądając nań wyniośle. - Zignorowaliście me zaproszenie. - Mówiła tonem obrażonej kobiety... a obrażone kobiety nigdy nie są zbyt bezpieczne...
-W takim razie przyjmij szczerze przeprosiny, kolegę poniosło, nawet nas nie pytał a ja chętnie bym pozwiedzał twą zapewne śliczną siedzibę. To co tam po za tym? Wszystko w porządeczku? - zapytał dość nonszalancko Gelbalain. Starał się rozładować sytuację, nie ma co drażnić gospodarza, nawet jeśli chciało się go zabić. Zresztą to serio było niegrzeczne.
- Byłabym gotowa puścić to w niepamięć, pod warunkiem, że odłożycie swą broń i udamy się do środka, porozmawiać jak cywilizowane demo... cywilizowane demony z cywilizowanymi ludźmi. - Skinęła w zamyśleniu głową. Ostrze sztyletu oparło się niebezpiecznie o szyję jej “podnóżka”. Na szkarłatny dywan spłynęło kilka kropel krwi.
Jakby akurat Gelbalaina cokolwiek to obchodziło. Ot jakiś typek krwawi na planie demonów, taa, straszne i niecodzienne. Zamyśliwszy się na chwilę odparł: -Jak dla mnie nie ma problemu, zauważ, mnie się nawet po broń nie chciało sięgać. W każdym razie czemu by nie, jeśli chłopaki nie będą mieli nic przeciwko to bardzo chętnie sobie z tobą pogawędkę.
Demonica uniosła brwi, a jeden z quasitów szepnął ledwie słyszalnie do Gelbalaina:
- Lord nie lubi, kiedy nie okazuje się należnego mu szacunku.
Faust pokręcił głową widząc co wyczynia Gelbalain i sam wystąpił naprzód.
- Bądź pozdrowiona, pani - powiedział oficjalnym tonem, będąc krok przed towarzyszem i ukłonił się głęboko tylko na sekundę spuszczając z niej wzrok. - Jestem Jonnathan Faust Engel Siódmy, z pierwszej materialnej, a to moi towarzysze. Dopraszamy się wybaczenia i zrozumienia, jednak wolelibyśmy pozostać na neutralnym gruncie.
- Oj tam, drobiazgi i pierdoły, mnie tam pasuje - burknął niezadowolony mag. Bardzo chciał zobaczyć sobie ten pałac a ten tu się pietra. - A ja to pełen szacunku jestem, no jasne, no jakżeby nie, sam powiedz - rzucił na koniec do quaslita ze znaczącym spojrzeniem.
Stworek skinął tylko pokornie główką, nie ośmieliwszy się nawet spojrzeć na niego.
- Upraszałabym jednak, abyście skorzystali z mego zaproszenia. - Sukkub spojrzał znacząco na ich broń. - Doskonale zdaję sobie sprawę, kim jesteście. Ha... wasza sława was wyprzedza. Dlatego musicie zrozumieć, że czuję się dość... niekomfortowo. Proszę więc uprzejmie, abyście zostawili swoją broń na zewnątrz i spożyli ze mną posiłek. Później możemy porozmawiać. Na spokojnie. - Westchnęła cicho i pokiwała głową. - Zdaję sobie również sprawę, że nawet bez broni jesteście niebezpieczni.
- A to spoko. Obiadek bardzo chętnie - odparł Gelbalain rzucając swój buzdygan do rowu. - I tak mi sie nie chce go tachać. Ale to miło że mówisz o nas tak miłe rzeczy. Sama też masz dość groźna reputacje, nie? To co na obiadek? - rozentuzjazmował się brodaty Illuskańczyk.
- Mam pewne... znajomości w waszym świecie... - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Zapewniam, że będzie to uczta dla podniebienia. Najlepsze produkty z różnych zakątków świata. Specjalnie dla was.
-To co chłopaki - krzyknął mag za swe plecy -Choćta.
Faust przewrócił dyskretnie oczami.
- Pani. Jesteśmy w Otchłani, a ciebie otaczają twoi słudzy. Obie strony są nieufne wobec siebie i obie mają ku temu doskonałe powody. Proszę o wybaczenie mej impertynencji, ale czy jesteś w stanie w jakiś sposób nas upewnić, że będziemy bezpieczni?
- Och... czyżbym was więc z kimś pomyliła? - Sukkub się zasmucił. - Myślałam, że jesteście sławną Siódemką, wysłaną tu w celu pozyskania tego psa. - Wbiła obcas w grzbiet klęczącego mężczyzny, jednak nie wydał on nawet pisku, a spojrzał jedynie przejęty na swoją panią. Zerknęła na Fausta. - Myliłam się?
- Oj nie cykaj sie Faust, ze mną będziesz bezpieczny - zachichotał Gelbalain po czym spojrzawszy na podnóżek mrugnął kilkakrotnie po czym, przyjrzawszy się ze zdziwieniem, zapytał - A to ten? Serio? Cholera, wiedziałem że trzeba było zapytać o rysopis.
Leador jak do tej pory obserwował poczynania swoich kompanów, którzy jak zwykle byli dość pochopni w swoich poczynaniach. Nie mogąc nic na to poradzić, elf zamierzał przyłączyć się do ataku i używając jednego z pierścieni, które miał w swoim posiadaniu, zamienić zwykły strój podróżny na zbroję i laskę magiczną. Jednakże, niespodziewane zaproszenie do twierdzy i słowa demona o złożeniu broni dały mu nieco do myślenia. Leador postanowił, przynajmniej chwilowo, pozostać w obecnym odzieniu, chociaż nie było specjalnie eleganckie. Bardziej, niż wyglądem, martwił się tym co tak właściwie może ich czekać w środku. Do jego głowy przychodziły najróżniejsze możliwości, poczynając od trucizn i blokady planarnej, a na rozległym polu antymagicznym kończąc.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, by wchodzić do twierdzy, ale jeśli naprawdę tego chcecie, to pójdę z wami - rzekł do reszty Bractwa, odnawiając w tym czasie czar ochronny, który miał na sobie. Tajemnice, którymi się posługiwał nie wymagały ani gestów, ani słów, więc nie zwracał tym niczyjej uwagi. Po kilku sekundach skupienia przygotował też tajemnicę [mistyczne odbicia = wykrycie magii], którą zamierzał badać aury magiczne, które miał w zasięgu.

- Ależ oczywiście, że skorzystamy z twego zaproszenia o wielka, nadobna pani! - Filut kłaniał się, ślinił i stękał. Po chwili wyciągnął sztylet z cholewy buta, następne z rękawa, spod pachy i zza pleców. Wszystkie ostrożnie złożył tuż u podnóża tronu. - A to przy pasie. - Wskazał rapier wiszący u jego boku. - To tylko ozdoba o wartości sentymentalnej. Bez niej nie wyglądam już tak... powabnie. - Puścił oczko do sukkuba. - Nie ma co się przejmować. To co? Którędy na ucztę? - Spojrzał na małego demonika z muszką na szyi, skrytego za pobliskim głazem. - Jaki słodki... - Podszedł do niego i błyskawicznie złapał w swe ramiona. Przycisnął go do piersi, po czym z obrzydzeniem wycedził przez zęby:
- Jak ja kocham małe zwierzątka! - Randal parsknął oburzony dostrzegając próby podlizywania się swego pana. Na takie "czułe" gesty można wyrywać co najwyżej dziewki w karczmach. Teksty: "Lubisz koniki? Och! Naprawdę?! Jednego trzymam w spodniach. Choć na zaplecze to ci go pokażę!" - raczej nie skutkowałyby w tym przypadku. Zresztą... każdy przecież wiedział, że serce Filuta było tak samo zimne jak jego mały jaszczurek skryty głęboko w gaciach. A on, Randal, osobisty chowaniec owego maga, wiedział coś o tym.
-No to chodźmy - ucieszył sie Gelbalain ruszając w stronę twierdzy.
Faust wyglądał jak by miał ochotę palnąć się w czoło. Albo Gelbalaina i Filuta. Spojrzał na resztę Bractwa licząc, że go poprą i nie będą pchać się do jaskini lwa.
Leador zaczynał powoli mieć dość zachowania Filuta i Gelbalaina, którzy najwyraźniej żadnych wątpliwości na temat wchodzenia do siedziby demonów nie mieli. Rzekł więc, przypominając sobie oficjalne elfie mowy sprzed lat:
- Lordzie Balhior, niektórzy z moich towarzyszy są bardzo skorzy do posiłku, jak widzę, ale pozwól, że może odwrócimy kolejność działań. Wpierw powiedz, o czym chcesz rozmawiać, a potem zdecydujemy, co uczynić dalej. Czy to będzie uczta, czy rzeź - tu jego cień poruszył się złowieszczo, formując coś na kształt szponów - zależy od tego, co masz nam do powiedzenia.
Było to, zdaniem Thazara, dość rozsądne postawienie sprawy. Lepiej było najpierw wyjaśnić wszystko i ustalić niezbędne szczegóły, niż pchać się w paszczę lwa, czy też demona, wszystko jedno, bez zwracania uwagi na ewentualne konsekwencje.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-05-2013, 22:37   #5
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Sukkub przyglądał się chwilę Filutowi. Zmarszczyła czoło, żeby po chwili wygiąć wargi w uradowanym uśmiechu.

- Pamiętam cię! - zawołała, klaszcząc niespodziewanie w dłonie. - No tak! Jak mogłam zapomnieć?! Dalej mam naszyjnik od ciebie! - Machnęła ręką i jeden ze sługusów rzucił się gdzieś pędem, żeby niemal od razu wrócić z ozdobnym puzderkiem. - Piesku? - zapytała cicho, na co jej pupil poderwał się z ziemi, wyciągnął nie naszyjnik, ale bogato zdobioną kolię, która z całą pewnością kosztowała spory majątek. Uniosła włosy, żeby “piesek” mógł ją jej założyć.

Wstała z tronu i obejrzała Filuta z góry na dół.


Leador aktywował moc pierścienia uzbrojenia i momentalnie jego strój podróżny zamienił się miejscami ze srebrzystym napierśnikiem. Na jego szyi pojawił się dziwny, kolczasty kołnierz, który jednak szybko wrósł w skórę. Ta natychmiast przybrała szarą barwę, podobnie jak cała osoba elfa wyglądała jako żywo wyciągnięta z Planu Cienia. W końcu, w prawej dłoni elfa pojawiła się laska magiczna wykonana z czarnego drewna, a zakończona klejnotem czarnym jak noc. Leador zabrał się do rzucania tajemnic przy pomocy laski i tak oto otoczyły go energie Planu Cienia, a chwilę później zawisł nad nim węzeł mroku, który mógł służyć do natychmiastowego transportu. Po tych przygotowaniach, elf zaczął zasypywać demony stojące przy wyjściu z twierdzy iluzyjnymi lodowymi pociskami.

W tym czasie Faust wyciągnął z kieszeni płaszcza blisko półmetrowej długości zwój. Rozwinął go zamaszystym ruchem a ten zawisł w powietrzu. Jonnathan odczytał z niego inkantację i wykonał potrzebne gesty. W tym momencie nad fortecą zmaterializował wielki Monolith Ziemii, tym razem przywołaniec nie ryknął. Nie wydał z siebie żadnego najmniejszego dźwięku który mógłby ostrzec mieszkańców fortecy, że olbrzymi żywy, kamienny pocisk właśnie na nich spada.

I istotnie, spadł. W powietrzu pojawiła się przeolbrzymia masa skał, ziemi, błota i piasku która zwaliła się na twierdzę, przykrywając ją swoim ciężarem.

Rozległ się przeolbrzymi huk, demony rozpierzchły się na wszystkie strony wrzeszcząc przeraźliwie w swoim języku. Te, które miały skrzydła: poleciały. Pozostałe pobiegły.

Po chwili monolith "przelał się" obok twierdzy i nabrał właściwego dla siebie kształtu, a wtedy okazało się, że twierdza nie padła: miała w sobie ogromną dziurę i cała była jakby wgnieciona, jednak nadal stała.
Ponadto, wbrew wszystkiemu, żelazne golemy sukkuba nadal stały na czterech kończynach i się nie ruszały.
- Postarzałeś się - rzuciła z wyrzutem. - Ale ponoć im wino dłużej leży, tym jest bardziej wytrawne...

Przeniosła spojrzenie na pozostałych członków bractwa.

- Dobrze więc - oznajmiła. - Skoro nie chcecie, możecie pozostać na zewnątrz. My tymczasem nieco porozmawiamy... powspominamy...? - Uśmiechnęła się znacząco, ruszając do środka. - A! Byłabym zapomniała! Obiecałam, że będziecie bezpieczni. Na dowód tego, każę wyprowadzić psy. - Gwizdnęła głośno.

Na początku wydawało się, że nic się nie stało, jednak po chwili członkowie bractwa usłyszeli coś jakby... metaliczny szczęk? Przez bramę wyszły dwa żelazne golemy... chociaż “wyszły” to za dużo powiedziane. Pełzły one na czworaka i merdały doczepionymi “ogonami”.

- Nie potrafią jeszcze szczekać, ale ćwiczymy nad tym - oznajmiła, na co stwory wydały metaliczne szczęki, które nawet przy najszczerszych chęciach nie przywodziły na myśl szczekania. - Mam na razie tylko dwa, ale więcej nie potrzeba. Są mało sek... stylowe. Nie pasują do wnętrza. - Spojrzała na swojego pupilka na smyczy z przyganą, na co ten się skulił. - Dobrze więc. Psy poczekają na dworze, resztę zapraszam do środka - powiedziała, uśmiechając się najpierw do Gelbalaina, następnie do Filuta, jakby reszta nie istniała. Tego drugiego ujęła pod ramię i ruszyli w stronę fortecy.

- Znasz mnie? - Zapiszczał niespodziewanie Filut. - Ale ja... - Zaniemówił dostrzegłszy bogato zdobioną kolię. - To ty?! Na bogów. - Oczyma wyobraźni przypomniał sobie tamtą noc w karczmie... Ochocza chłopka, a w sumie to amatorska wiejska dziwka, sala pełna biesiadników i on, schlany w trzy dupy, upojony powodzeniem dochodowej misji. Był tak pijany, że ryj świni i słodkie źródełko miłości między nogami dziewicy wydawały się jednym i tym samym. Cały swój majątek, w postaci cudownego naszyjnika w przypływie nagłej hojności powierzył w ręce uśmiechniętej dzierlatki. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie pamiętał nawet co wydarzyło się później. Chyba zarzygał komuś cycki. I zasnął... A potem... a potem do kurwy nędzy trzeźwiał przez miesiąc, nie mając ani grosza przy duszy! Mimo woli zajęczał.Sukub uśmiechnął się radośnie.

- Chyba muszę ci się przypomnieć - mruknęła przymilnie.

[i] - Och! Nie ma takiej potrzeby! - Przykurcz pisnął przerażony perspektywą miesięcy tortur w postaci abstynencji. - Zapamiętałem Cię doskonale! Te jędrne piersi! Jakże mógłbym o nich zapomnieć! Chociaż wtedy zdawałaś się mniej... - Spojrzał na merdający ogon, przylegający do kształtnych pośladków. Ile dałby za możliwość choćby dotknięcia tego cuda! - egzotyczna. - Oblizał pulchne usta. - Jesteś jeszcze piękniejsza! Widzę, że ładnie się urządziłaś. Chociaż ten tu... - Wskazał palcem mężczyznę na smyczy. - Nie pasuje do twej cudownej osoby. Kim jest ten obwieś, którego niby oficjalnie nie szukamy, acz nieoficjalnie jest drugim po tobie o piękna, powodem dla którego tu przybywamy? Liczyłem, że zachowasz siły dla mnie, najlepszego kochanka pod słońcem. Pogromcę dziewic od Calimshyckich burdelów, aż po zarośnięte monstra Grzbietu Świata!

Gelbalain wyszczerzył sie i ruszył ku bramie. |Dobra, to było trochę bezmyslne ale wierzył tak w siebie jak i w kurduplowatego szczęściarza jak z pełnym oddaniem nazywał swego boga.

Faust odprowadził wzrokiem Gelbalaina i odwrócił spojrzenie do pozostałych.

- No panowie. Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam ją zabić - stwierdził z dłońmi ukrytymi w szerokich rękawach podczas gdy rzucał zaklęcie większej zbroi maga. - Zgłasza ktoś jakieś obiekcje?

- Mnie też się to nie podoba. - Percy skinął głową, jednak po chwili wskazał na ogromne, żelazne monstra. - Jednak te dwie rzeczy też mi się nie podobają. Jeśli już chcemy to zrobić to upewnijmy się, że tych dwóch nie ma w okolicy.

-Na dziś nie mam przygotowanej Bramy - stwierdził Faust - aby wyrzucić ich gdzieś w okolicach pałacu Asmodeusza. Ja bym olał, nie potrafią latać ale stworzenie drugiego Widmowego Rumaka wymagało by ode mnie dziesięciu minut. W tym czasie te dwa bęcwały mogą być już martwe. Spuściłbym na pałac kamienny Monolith i niech się dzieje wola nieba. Jak tylko sukkub pokaże swą śliczną buźkę zaraz oberwie dwoma Krzywdami i nie powinno być co po niej zbierać.

- Jakież okrutne podejście do płci pięknej - uśmiechnął się Thazar. - Jesteś bez serca. Ale pewnie nie będzie innego wyjścia - dodał, zastanawiając się, czym poczęstować piękną panienkę w swoim imieniu.

- Doskonale. Percy. Mam przygotowane kilka polimorfii. Chcesz urosnąć kilka metrów na czas masakry? - zaproponował Faust i wysłał oczęta by rozleciały się po całej fortecy i znalazły dokładną lokalizację sukkubicy i jego towarzyszy. Tylko jedno zostawił nad budowlą by obserwowało wszystko z lotu ptaka.

Dziesiątki magicznych oczu wleciały za sukkubicą do środka (gdyż to było jedyne wejście) i... nie dowiedziały się za dużo, gdyż prawie natychmiast zostały zaatakowane przez niezliczone dziesiątki quasitów, które myślały że to zabawki które ich Lord porozrzucał dla nich.

Do końca pierwszego korytarza, który miał kilkaset stóp długości, doleciało tylko jedno oko i zobaczyło, że przejście skręca w prawo, by później rozszerzać się w większy korytarz albo jakąś salę. Chwilę później już nie było żadnego oka.

- Urosnąć? - Percy skrzywił się, jakby przywoływało to złe wspomnienia. - Wiesz, ostatnim razem jak mnie zogrzyłeś, to tak przywaliłem w sufit że do dziś mnie łeb boli...

Wspomniawszy o głowie usłyszał w niej głos Gelbalaina. Usłyszeli go również Travik i Leador.

- Chłopaki, coście za piłeczki puścili. Strasznieście quasity ucieszyli. I serio no, coście dziś tacy nie zabawowi.

Travik zamrugał szybko, jakby dopiero zaczął ogarniać rzeczywistość wokół siebie. To nie tak, że wojownik był głupi. Ale kiedy ludzie mówili wokół niego dużo i szybko, czasem zamykał się w sobie i dawał innym się wygadać. Umiał udawać, że słucha... Żona nauczyła go tej ciężkiej nauki. Ale gdy tylko sukkubica zniknęła mu z pola widzenia, wsunął na palec drugiej ręki pierścień, którym się bawił do tej pory i na moment jego sylwetka rozmazała się dziwnie, po czym ta magia rozwiała się. Jednak jego towarzysze wiedzieli, że pojawiło się wokół niego pole z czystej siły magicznej, chroniące nie gorzej niż najlepsze tarcze i raniące wszystkich, którzy go dotkną.

- Paskudna lalunia - pociągnął nosem, zakładając ręce na pierś - Brzydka, w ogóle bez uroku. Nie to co Renny.

Usiadł na ziemi, jakby nigdy nic i wyciągnął swój miecz, kładąc go na kolanach.

- Jasne, jestem za tym, by jej uciąć skrzydełka - uśmiechnął się radośnie wojownik. - To i tak demon. Naprawić go się nie da.

- Oj tam - rzekł głos w jego głowie, chichocząc. - Nie bądź rasistą, ładniutka jest. Po za tym na pewno bardzo zwinna.

- Nie jestem rasistą, głupolu - pokręcił głową. - Moja żona jest elfką. Poza tym, chodzi mi bardziej o paskudny charakter. Paskudny charakter i kobieta traci w moich oczach. Nie to co Ren... Ech... Nie lubię opuszczać materialnego.

Travik na chwilę oddał się wspominaniu domu, kiedy w oczach innych pojawił się uroczy charakter małżonki rashemity, która zwykła rozstawiać wszystkich po kątach, gdy tylko przyjeżdżała do ich siedziby. I rzucała ciężkimi rzeczami w swojego męża, gdy ten zachowywał się nie po jej myśli..

Gelbalain nie włączył Jonnathana do dyskusji, a sam Faust był zbyt zajęty by dostrzec, że najbliżsi towarzysze dyskutują mentalnie. Dokładnie to przygotowywał się do drugiego szturmu.

Wykonał dłonią elegancki ‘wznoszący’ gest i zmaterializował tym swoje symulakrum. Czyli dokładną kopię, będącą pod jego całkowitą kontrolą i nie mającą nic wspólnego z iluzjami.

Pierwsze zaklęcie i symulakrum znikło przykryte niewidzialnością.

-Podejdź - rozkazał i jego przywołany wierzchowiec bezgłośnie się zbliżył. Po drugim zaklęciu i on znikł.

- Takie z trudnym charakterem są najlepsze - parsknął przyjaźnie Gelbalain na koniec, po czym umilkł.

- Zaraz się zacznie - ostrzegł Faust gdy podmuch wiatru targnął jego szatą. -Ostatnia szansa. Ktoś chce jakieś zaklęcie wzmacniające? Standardowo polecam polimorfię.

Travik wstał, końcąc swoją krótką medytację, po czym uniósł swój miecz nad głowę, prawą nogę postawił za siebie. W tej pozycji było go dużo łatwiej trafić, ale jego ciosy były dużo bardziej destrukcyjne. Miecz spadał na wroga niczym but na mrówkę.

- Nie narzekam na bezinteresowne podarunki, Faust - uśmiechnął się do niego - Skup się na reszcie. Ja będę pilnował, byście wyszli stamtąd żywi. Od tego jestem.

-Doskonale. - stwierdził krótko Faust wykonując już magiczne gesty zaklęcia. Położył dłoń na ramieniu towarzysza, który na moment zsunął z palca jeden z pierścieni, by go nie zranić. Travik nagle urósł o jakieś dwadzieścia centymetrów, a jego ciało zaczęło obrastać ciemnymi włosami. Skórza zzieleniała, dolna szczęka nieco się wysunęła, a zza warg wychynęły dwa potężne kły. Nos spłaszczył się i chociaż w Traviku można było zobaczyć nadal Travika, niewiele było w nim ze starego rashemity. Stał teraz przed nimi potężnej budowy ork... Dobrze, że Kathvara nosił luźne spodnie, buty miał magiczne a powyżej pasa nie nosił żadnych ubrań.

- Szlycznie - powiedział gardłowym głosem Travik - Ale ne mówczie o tym Enry. Wszczeknie szię.
- Ani słowa. - zgodził się Faust - A teraz zaczynamy. Pewnie i tak odeśle mi monolitha gdy tylko zorientuje się co się dzieje, ale zdąży wiele zniszczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 29-05-2013 o 22:49.
Arvelus jest offline  
Stary 29-05-2013, 22:55   #6
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Tymczasem towarzystwo w środku minęło długie, wyłożone miękkimi dywanami korytarze i przeszło do niczego sobie ustrojonej sali. Z wysokiego sufitu zwierzały się masywne, kryształowe żyrandole, w których osadzonych było co najmniej tysiąc świec. Jednak ani to, ani gustowne obrazy na ścianach, nie były w stanie odwrócić uwagi przybyłych od suto zastawionego,olbrzymiego stołu.

Było tam chyba wszystko - od ryb i przepiórek, do świni udekorowanej jabłkami. Błogie zapachy roznosiły się w powietrzu, kiedy zajmowali miejsca. Tyle jedzenia, że nawet, jeśliby wszyscy skorzystali z zaproszenia, zostałoby na kolejny posiłek.

U szczytu stołu zasiadł oczywiście sukkub, a u jej nóg zajął miejsce oczywiście „piesek”. Zaskomlał cicho, jednak wystarczyło, żeby posłała mu jedno spojrzenie, a umilkł.

- Panowie, zapraszam – powiedziała.

Kiedy Gelabalain i Filut zajęli miejsca, z cienia między kolumnami wyszły kuso ubrane sukuby, czym prędzej nalewając im wina do pucharów.

- A więc? – zapytała cicho, posyłając im badawcze spojrzenie. - Zapewne chcecie zabrać mojego pieska... w sumie już go wytresowałam i nie powinien zrobić nikomu krzywdy, ale to dalej niebezpieczne... ale potrawy stygną! Omówimy to może po posiłku?

Ledwie zdążyli sięgnąć do potraw, a rozległ się raban. Żyrandole zadrżały, a z sufitu zaczął sypać się gruz. Po chwili runął pierwszy kryształowy żyrandol, zalewając drewnianą podłogę woskiem, co wywołało niemały pożar.

- Co się dzieje?! – krzyknęła ich gospodyni.

Gelbalain błyskawicznie zdusił pożar promienie mrozu po czym zapytał -Jesteś cała, cudna pani?

Sukkub poderwał się z miejsca i ruszył w stronę wyjścia, zapominając o piesku, który grzecznie podążał za nią. Ciężko mu było nadążyć, jednak nie wstawał.

- Moje sługi... - rzuciła zaniepokojona.

- Poczekaj pani, to może być niebezpieczne. Zaraz ustale co te barany zrobiły. powiedział z westchnieniem mag, po czym wysłal telepatycznie pytanie do Perce’go -Co to kurna było, co?

Przez dłuższą chwilę Gelbalain nie usłyszał żadnej odpowiedzi, jednak w końcu...

- Faust się nudzi. - Usłyszał mag. - I przyzwał drugiego monolita, którego rzucił na twierdzę.

-Pojekurwabało go? Kiedy my zapoznajemy pani sukkub ? Niech no do kog zarwie, słowwem lecze, spale mu dach nad głową.

Sukkub się zatrzymała i obejrzała na Gelabalaina, po czym zerknęła na pieska.

- Masz mnie bronić - nakazała swojemu pupiklowi, spuszczając go ze smyczy. Piesek wstał i wyprostował się, mając obłęd w oczach. Popatrzył na Gelbalaina i Filuta spode łba, po czym przeniósł swe (już zatroskane) spojrzenie na swoją Panią i rzucił na nią czym prędzej kilka zaklęć obronnych.

- Nie obawiaj się o piękna. Z Filutem nic Ci nie grozi. - Czarodziej westchnął po chwili. - Wybacz maniery naszych przyjaciół. Matki dawały im w młodości ołów do żarcia, subtelność nie jest więc ich najmocniejszą stroną.

- Doceniam to, naprawdę... ale muszę dbać o tych, którzy dla mnie pracują - odrzekła, niekoniecznie go słuchając, po czym udała się korytarzem w stronę wyjścia. Słyszeli jej głos, nakazujący, żeby wszystkie demony uciekły na tylny dziedziniec.

- Chodź Filut, popilnujemy pani - zapropnował Gelbalain z czarującym usmiechem.

- Ma się rozumieć drogi kolego. Nawet wołowe paszteciki nie są choćby w połowie tak zajmujące jak nasza kochana pani gospodarz!

- Widzisz śliczna, z nami jesteś bezpieczna. Zresztą tym misiom chyba nie idzie, nie wiem po co im to, a można było w tak uroczym towarzysztwie posiedzieć

- Wtrąciłbym ich do lochu. Ot tak w ramach nauk dobrego wychowania. - Filut sapnął żałośnie, próbując nadążyć za sukkubem.

- Oj Filut znasz ich, Faust lubi sie pobawić dużymi klockami

Masa uciekających stworków utrudniała im poruszanie się. Widać nie tyle, co słuchały swojej pani, ale na pewno uciekały w popłochu. Sukkub zatrzymała się i obejrzała na pozostałych.

Gelbalain rzucił więc zaklęcie stworzenia niewidocznych służących by torowali im drogę.

-Ten pował Faust rzucił monolitem w twierdzę wyjasnił po chwili, dogoniwszy panią sukkub.

- Co?! - krzyknęła i rzuciła się niema biegiem w stronę wyjścia. Ewidentnie wyglądała jak wściekła kobieta... a wściekłe kobiety...

Gelbalain rzucił się za nia próbując trzymać się blisko niej. -Spokojnie Pani, to idiota ale niezbyt szkodliwy - krzyknał za nią.

- MONOLITEM W MÓJ PIĘKNY ZAMEK?! - ryknęła. - JUŻ JA MU POKAŻĘ!

- Zbuduję Ci piękniejszy. Taki z tęczą i kucykami. - Filut mimo woli spoglądał na dupę demona, która na wysokości oczu czarodzieja, kręciła się w rytm wściekłych ruchów sukkuba

- Spokojnie, to sie odbuduje, naprawde, bedzie jeszcze lepszy - przekonywał Gelbalain patrzacy na podskakujący biust demonetki.

Jednak sukkub ich nie słuchała. Wypadła z budynku, powieka jej drgneła, kiedy zobaczyła, rzeź swoich sług i ruszyła gniewnym krokiem ku pozostałym członkom Bractwa, którzy mimowolnie cofnęli się krok w tył.

Niektórym przywodziła na myśl wściekłe żony, innym rozjuszona bestię... w sumie na jedno wychodziło...

- CO WY SOBIE WYOBRAŻACIE?! – wrzasnęła. - MACIE W TEJ CHWILI PRZESTAĆ! JUŻ!! - Wrzeszczała, gestyulując gwałtownie, jednak według Gelebalaina i Filuta, nawet wściekły grymas, nie odbierał jej urody.

Jednocześnie darł się Gelbalain

-Co to kurwa było, monolita na nas baranie przez kozę wydymany, na nas?

Faust zaplótł ręce na piersi. Nie dało się tego zobaczyć, jednak nie pozwolił im swobodnie opaść, dzięki czemu ich nie unieruchamiał ich własnym ciężarem.

- Czekaj. - wydał polecenie Monolitowi, a ten przerwał niszczenie i zabijanie. Ogromny żywiołak wyglądał jednak na zniecierpliwionego i nerwowego: władcy żywiołów nie lubili, kiedy ich się kontrolowało, ani kiedy kazało się im czekać.

- Pozbądź się tego! - nakazała wściekła sukkub swemu pieskowi. Nie. W sumie nie wściekła. Teraz to była istna furia.

Zaś Gelbalain ruszył dać mu w pysk, Filut z kolei przyglądał się biernie całej sytuacji. Tuż przy boku czarodzieja nagle zmaterializował się Randal z otwartą księgą i piórem w dłoni.

- To co mam napisać missstszu? - Zapytał imp.

- Samą prawdę, czyli wszystko to co widzisz. - Filut podrapał się po brodzie. - Wielki Lord Otchłani, przepiękny sukkub, zauroczona charyzmą i ponętnymi łydkami twego mistrza, wielkiego Filuta, arcymistrza sztuk tajemnych, byłego kapitana Synów Burzy...

- Nie znam tylu wielkich osóp panie mój.

- Kretynie ty, przecież mówię o sobie!

- Ach!

- Zatem owa demonica na wskutek przebiegłych manipulacji Filuta, czyli mnie, i swego rodzaju zauroczenia mą osobą, poczęła kierować swe destrukcyjne zapędy na... własną siedzibę. Nie zapomnij wspomnieć o mej nowej zbroi, wysadzanej szafirami po 100 sz każdy...

Travik stanął na drodze Gelbalaina, teraz znów jako on sam. Kiedy zważył w orczej formie swój miecz w rękach, uznał, że zaczał mu ciążyć, więc wrócił do ludzkiej formy, nie myśląc o tym, że Faust pewnie mocno się zawiódł.
- Znam ten wyraz twarz - pokręcił głową, zatrzymując Gelba, ale widząc że ten nie ma ochoty się zatrzymać, puścił go. Po co ma go ranić. A lepiej żeby dał Faustowi w mordę, niż skrzywdził go jeszcze bardziej.

- Ty! - krzyknął do Sukkubicy, ruszając w jej stronę i zakręcając mieczem - Bądź sobie królową ciemności, bądź sobie księżniczką demonów, przed moim ostrzem się nie uchronisz!

Widać Travik nie miał już siły i cierpliwości na bawienie się w subtelności.

"Piesek" skinął głową swojej pani i zaczął rzucać zaklęcie. Faust błyskawicznie rozpoznał charakterystyczne gesty, a magiczny pierścień, który miał specjalnie na okazje walki z magami, tylko utwierdził go w tym przekonaniu. Mag wskazał Jonnathana Palcem Śmierci i wysłał potężną wiązkę magii śmierci. Faust sekundę wcześniej wzniósł rękę jak by chciał spoliczkować kogoś wierzchem dłoni i... spoliczkował wiązkę. Pierścień zajaśniał karmazynowo przekierowując zaklęcie na sukkubicę, ta, niespodziewając się zupełnie takiego rozwoju wypadków, zdążyła się jedynie zasłonić rękami. Jak by tak prosta, instynktowna obrona mogła uchronić przed tak potężnym czarem. Jednak przeżyła. Widać jej siły witalne i niedawno narzucone na nią bariery ochronne, tym razem, okazały się silniejsze od zaklęcia.

- Dość tej farsy! - ryknął Faust rozeźlony tym, że ktoś poważnie próbował go zabić - Na kolana! - ryknął po raz wtóry, a tym razem w tych słowach znajdowała się moc. Nogi odmówiły posłuszeństwa zarówno Lady Balhior jak i jej pupilowi i kolana obydwojga uderzyły w ziemię, nie mogąc się oprzeć rozkazowi Jonnathana Fausta Engela Siódmego.
 
vanadu jest offline  
Stary 07-06-2013, 18:00   #7
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Sukkub ryknęła rozjuszona i pobladła gwałtownie, widząc zmierzającego w jej stronę Travika. Widząc to wkurwiony Gelbalain stanął a następnie zdetonował kulę ognia na niebie znacząco wrzasnąwszy:
-Obie strony stop

Travik szedł dalej w stronę demonicy, a na jego twarzy pojawił się wyraz ponurej determinacji, pozbawiony kompletnie emocji. Zapowiedź śmierci. Wielu było potężniejszych od Travika, szczególnie na tym planie. Ale nie było wielu śmiertelnych, którzy gotowi byli mu sprostać.

- Daj mi dobry powód - uniósł miecz w Karzącej Postawie, zbliżając się do powalonej na kolana sukkibicy.

- W-wy... WY BARBARZYŃCY! - krzyknęła na nich i się rozpłakała. - Z dobrego serca zapraszałam w swoje progi, mimo że nie okazaliście mi należnego szacunku i tak się odpłacacie?! - łkała.

- To dobry powód - jakby nigdy nic, Travik opuścił miecz, zastanawiając się nad tymi słowami. Była sukkubem, ale czy zrobiła im coś naprawdę złego?

- To teraz chciałbym wiedzieć. Jesteśmy kumpalmi... więc czemu debile zamiast nam zaufać wpierdoliliście monolitem na budynek, w którym bylismy? Ha?

- To nie ja - wojownik spojrzał wymownie w czerwone niebo.

- Bo doskonale wiedziałem gdzie byliście - stwierdził Faust. - Te oczęta były moje i dzięki nim się upewniłem, że nic wam nie będzie. Teraz pozwólcie mi mówić...

- Nie, zrobiłes i powiedziałes juz dziś dość. Więc bądź łaskaw teraz się w końcu na chwilę zamknąć - wywarczał Gelbalain z całych sił hamujac swoją wściekłość.

- Nie, Gelb, pozwól mu mówić - Travik nie odrywał spojrzenia od sukkubicy. - Najlepiej niech każdy się wypowie. Mamy demokrację, bądź co bądź.

- Travik, znasz mnie. Ten palant nawet nie był w stanie zaufac że wiemy co robimy. Po tylu cholernych latach. Więc nie mów mi że mam teraz słuchac co on mówi. Bo bogowie mi świadkiem nie ździerże.

- Zachowuje się jak podlotek - Travik zrezygnowany oparł miecz o ziemię. Jego komentarz był ostatnim, którego można było spodziewać się z jego ust - Obaj się zachowujecie. Jesteśmy sojusznikami, nie powinniśmy zrzucać na siebie wielkich kamieni ani siebie uciszać, ale przede wszystkim, w środku misji nie powinniśmy o tym dyskutować i się przekrzykiwać.

-Zachowuje sie jak ktos kogo przyjaciele najwyraźniej olali - odwarknął Gelbalain.

-Wstań - “rozkazał” Faust Lady Balhior, chwilowo nie mieszając się do dyskusji

- I wtedy niewinne łzy demonicy zrosiły zielony kobierzec. - Dyktował Filut. - A ciałem sukkuba wstrząsnęły spazmy płaczu, że nie mogąc spocząć w ramionach swego kochanka, musiała wysłuchiwać gdakań skretyniałych kogutów.

- Eeee... Mistszu. Coś mi się tu nie zgadza...

- Masz rację, skretyniały idiota brzmi lepiej. Nazywajmy rzeczy po imieniu.

- Nie to... chodzi mi o... o... zielony ko-bie-rzec. Tu chyba czegoś takiego nie ma...

Czarodziej uniósł nieznacznie brew, objął swym wzrokiem okolicę, po czym jednym ruchem dłoni zamienił grunt pod stopami w miękką trawę upstrzoną srebrnymi kroplami porannej rosy na której tańczyły świetliste reflekty słońca. Za plecami zebranych niespodziewanie wyrosły antyczne ruiny w których prym wiodły spowite gęstym bluszczem kolumny. Smętny krajobraz przysłoniły rozłożyste akacje i cedry. Nawet niebo nabrało bardziej błękitnych barw. Wszystko to oczywiście było iluzją, niemniej jednak stanowiło miłą odmianę od monotonii królującej w Otchłani.

- Ta... tu masz rację Randalu, do chwil takich jak ta trzeba odpowiedniej scenerii...

- Właśśściwie miałem na myśli...

- A ujrzawszy łzy na gładkich policzkach uroczej demonicy, Wielki Filut poczuł ukłucie żalu i postanowił...

- Pospiesyc jej z pomocą?

- Nie! Nie w tej bajce. Postanowił... wesprzeć ją duchowo. Tak napisz.

Leador, który nie mógł już dłużej słuchać Filuta, wyczarował naprędce iluzję śnieżek, które spadły na czarodzieja, przy okazji pokrywając trawnik białym puchem.

- Śnieg? - Parsknął oburzony Filut. - Daj tym prostakom bawić się splotem, a co Ci wyczarują? Śnieg. Jakby go za mało na Północy było. Totalny brak finezji.

Widząc, że Faust nawet nie słucha kłótni Gelbalin podszedł do niego i z całej siły uderzył go w twarz, powalając na ziemię, po czym zapytał - Słuchasz co mówię czy masz mnie nadal w dupie?
Faust stęknął przykładając dłoń do obitej szczęki. Zdziwił by się bardzo, że wyczuwa pod palcami miękką trawę, ale teraz skupiał bardziej uwagę na towarzyszu, oceniając, czy ten już wyładował swój gniew.
Gelbaial błyskawicznie posłal na niego lekkie uzdrowienie po czym spytał:

-Czemu mi do cholery nie zaufałeś, co?

- Możecie skończyć te swoje wieczne przekomarzania? - spytał Thazar. - [i]Znowu się wpakujecie w jakieś kłopoty. [./i]

-Takie przekomarzanki bardzo robią relacją między przyjaciółmi jeśli, ostatecznie, kończą się wyjaśnieniem wszystkiego, najlepiej przy kielichu.- odpowiedział Faust najpierw aasimarowi.

Gelbalain wolno skinął głową.

-Zaufanie to znacznie bardziej skomplikowana kwestia niż się ludziom wydaje. - zaczął powoli Jonnathan wstając -Czy ufam w twe dobre chęci? Oczywiście. Czy ufam w twoje umiejętności? No ba! Czy ufałem, że wierzysz, iż sobie poradzisz? Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Ale chodzę po tym świecie dwa razy dłużej niż ty, a w kłopoty pakuję zapewne ze trzy-cztery razy. Nie zrozum mnie źle, to nie jest tekst w stylu “milcz młodzieńcze, starszyzna przemawia”. Chodzi o to, że już kilkukrotnie niepotrzebnie otarłem się o śmierć zwiedziony przez urocze spojrzenia lub niedoceniwszy przeciwnika. Kilku mych dawnych wrogów zgładziłem przekonując ich o własnej słabości lub wbijając nóż w plecy gdy się tego nie spodziewali. Zbyt dobrze wiem na ile sposobów można by nas wszystkich spętać jeśli by się nas zebrało we wcześniej przygotowanym miejscu. To nie kwestia zaufania, a bezpieczeństwa. Wolę byście nosili w sobie żal do mojej osoby za ten “brak zaufania”, niż bym ja miał nosić w sobie żałobę po którymś z was. Z wielką chęcią podyskutuję o tym szerzej przy butelce przedniej brandy, ale teraz jesteśmy w robocie, a obok nas płacze kobieta, możemy to odłożyć na kilka godzin?

- Ehhh. Doceniam to, naprawdę i przepraszam za cios. Ale zastanów się. Ja i Filut może i jesteśmy lekko...hmm...pozytywnie nadpobudliwi i... oryginalni ale nie ejsteśmy durniami. Jeśli mówiłem że mogę stamtąd wyjść to mogę. Ale dobra. Moja propozycja jest taka, grzecznie przepraszamy panią zamku za nadpobuliwość i rozwałkę być może bez potrzeby, zabieramy pieska i odbudowywujemy dach w ramach przeprosin i byśmy wszyscy, w tym ja zapamiętali by nie robić pewnych rzeczy pochopnie. Zaakceptujesz to... i czy ty to Pani zaakceptujesz? zaproponował spoglądając tak na Fausta jak i Lorda Balhiora. Jednak “Lord” zbyt zajęty był łkaniem i przecieraniem oczu, żeby w ogóle usłyszeć pytanie.
Faust machnął ręką na przeprosiny za cios.

- Mniej lub bardziej należało mi się - stwierdził i dał kontynuować. Słuchając o odbudowie zamku zmrużył lekko oczy ale natychmiast odzyskał neutralny wyraz twarzy.

- Nie zwykłem oddawać przysług demonom. Najwyżej rządać i zmuszać je do posłuszeństwa. Raz czy dwa układać się z potężniejszymi. Ale dobrze. Jeśli sukkubica przysięgnie, że nie podejmie względem nas żadnych wrogich działań, zarówno bezpośrednich jak i nie, oraz pozwoli przebadać fortecę wieszczeniami i skanami magicznymi to... zgodzę się. Nie będę się cieszył, ale skoro taka jest twoja wola. - wzruszył ramionami na zakończenie, a a to zdanie o przysiędze nieagresji mówił głośniej, tak by zainteresowana słyszała.

- Więc Pani, wybaczysz nam i zapomnimy o tym głupim cyrku? - zapytał mag, podajac jej wyprana chusteczkę trzymaną na takie okazje.

-Lady Balhior! - Faust podniósł głos chcąc zwrócić na siebie uwagę demonicy o zdumiewająco ludzkiej psychice. Intrygowało go jej zachowanie i w zasadzie było to jedynym argumentem na rzecz zdrowego rozsądku Filuta i Gelbalaina, bo zdawało się, że ją znali.

Sukkub chlipnęła cicho i zamolkła, unosząc głowę. Rozejrzała się, po czym mętnym spojrzeniem obdarzyła Gelabalaina i mrugnęła zdumiona na widok chusteczki, jednak przyjęła ją i otarła łzy, oddychając głośno, jakby usiłowała się uspokoić.

Gelbalain zaś wyszeptał cicho do umysłu zdziwionego na twarzy Fausta: -Filut byłą spotkał, a ty jej musisz chatę rozwalać?

-Na przyszłość wprost tłumaczcie, że znacie daną osobę. Jak Filut wypije to WSZYSCY są jego najlepszymi przyjaciółmi.

- Lady Balhior. Pani. Zdejmę teraz zaklęcie z ciebie, ale nie z twojego pupilka. Liczę na twój rozsądek i że nie spróbujesz tego wykorzystać, bo moje następne zaklęcie nie będzie obezwładniające.

- Wykorzystać?! - oburzyła się. Zacisnęła wargi. - Jakbym chciała waszej krzywdy, magu - to słowo wypowiedziała z niesamowitym przekąsem - to nasłałabym na was moje psy obronne, które stoją o tam! - Machnęła ręką w stronę wejścia do twierdzy, gdzie znajdowały się dwa żelazne golemy.

“Wtedy zniszczyłby je mój monolith” miał ochotę powiedzieć Faust, ale się powstrzymał. Mimo to przypomniał sobie, dzięki temu o tym, że władca planu ziemi.

-Odejdź. - niedbale machnął ręką w kierunku przywołańca i monolith zmienił się w zwykłą bryłę ziemi, która natychmiast rozsypała się pod wpływem grawitacji.

- To co, wybaczysz nam proszę, piękna pani? Weźmiemy pieska, znajdę troche roboli i się przywróci okolice do stanu pierwotnego - zaproponowal Gelbalain na wypadek gdyby wcześniej go nie usłyszała.

- C-co?! - zawołała zdumiona, spoglądając na swojego pupila. - Nie mogę go wam oddać! Jeszcze nie jest wytresowany! - Popatrzyła w jego stronę srogo, w wyniku czego “piesek” zaskomlał. - Wyraźnie powiedziałam: broń mnie. Tak powiedziałam. Nie kazałam ci atakować. - Nie podnosiła głosu, jednak czaiła się w nim istna furia.

- A czego brakuje by został wytresowany do końca? - zapytał zaciekawiony tonem mag.

- Więcej treningu - odparła rzeczowym tonem.
 
__________________
"Gdzie pojawiła się pierwsza pierwotna komórka, tam i ja się pojawiłem. Kiedy ostatnie życie czołgać się będzie pod stygnącymi gwiazdami, tam i ja będę."
Aegon jest offline  
Stary 07-06-2013, 18:14   #8
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Pani. - zaczął Faust spokojnie. -Chciał bym się przychylić do prośby przyjaciela, ale zwróć uwagę, że przemierzyliśmy plany, błąkaliśmy się cztery dni po Otchłani i przywołaliśmy dwóch władców planów żywiołów właśnie dla niego. I nie zamierzamy odejść z pustymi rękami. Zdejmuję zaklęcie. - “ostrzegł” Faust i znów wykonał niedbały gest ręką, jak by odpędzał muchę. A kajdany Rozkazu opadły z lady.

- Ale on dalej jest niebezpieczny! - zaprotestowała wystraszona. Jak tylko rozkaz puścił, usiadła na ziemi, najwyraźniej nie dowierzając nogom.

- Mam wyjście kompromisowe - zaproponował Gelbalain -Zastosuj przyspieszoną tresurę gdy my będziemy odbudowywać budynek. Przy twych talentach i staraniach na pewno zdążysz - zachęcał.

- A-ale... - mrukneła, spoglądając na swoją siedzibę, to na podopiecznego. - Będę potrzebowała moich sług i... - powiedziała zduszonym głosem, podnosząc się chwiejnie.

- Spokojnie, do budowy to my sobie ludzi... znajdziemy - zapewnil ucieszony z rysującego się kompromisu mag.

- ...i klienci niedługo przybędą - dokończyła cicho.

-Alez jacy klijenci o pani? - zapytał Gelbalain.

Sukkub popatrzyła na niego, jakby nie była pewna, czy żartuje, czy mówi poważnie.

- No... przybyliście tu i nawet nie wiedzieliście, gdzie idziecie?! - zawołała oburzona. - No to pięknie... - warknęła, wyraźnie zła.

-[i]Nootak jakby ...no na żywiol poszliśmy. [/i-] zmieszał się mag.

- Istotnie ilość informacji jakie otrzymaliśmy była godna pożałowania. - stwierdził Faust czując potrzebę godniejszego określenia tego faktu

Sukkub czym prędzej otrzepała ubranie i poprawiła fryzurę, po czym zmysłowym gestem wskazała zniszczony front.

- Więc witam panów, w pałacu rozkoszy Lorda Balhiora - powiedziała głębokim głosem. Widać wszelkie uczucia były niczym w stosunku do profesjonalizmu.

Pałąc rozkoszy... Thazar omal nie roześmiał się w głos. Co za szumna nazwa. Zwykły burdel i tyle. No i burdelmama nieco nietypowa.

-Czujemy się zaszczyceni - odpowiedział Jonnathan wyuczonym tonem, pochylając głowę.

- Oraz ogromna radość - szczerze wyszczerzył się Gelbalain równiez sie kłaniając -Widać szczęście i los nas tu wypchneły po czym dodał: Damy radę, jesteśmy Bractwem Siedmiu Mieczy. W tydzien upchneliśmy u paserów skarby czterech smoków. Cóż to dla nas. Nawet dorzucimy w prezencie ode mnie wielką rzeźbę - zapewnił Gelbalain. Zaś do towarzyszy wysłal myśl: Wiem jak taką pozyskać za darmo

-Aby nie było wątpliwości. Nic a nic nie znam się na budownictwie. - ostrzegł Faust

- Ekhm... - Sukkub skuliła ramiona i popatrzyła na nich przepraszająco. - No bo... Zapraszam was, panowie, wszystkich, do środka, bo...

-I wybacz pani mój nietakt, ale... zamierzam wykonać kilka wieszczeń i skanów...

- Byle szybko - przerwała mu. - Bo za chwilę zaczną się schodzić goście... stali klienci... dosyć potężni i nie za bardzo przepadający za Bractwem, z tego, co wiem...

-Ekhm, to może po drodze, co Faust? - zachichotał Gelbalain.

-Potrzebuję dziesięciu minut. Nie musicie na mnie czekać

-Więc dogoń nas zaproponował mag podając ramię sukkkubowi i zachęcająco kiwajac na resztę.

- Co z moim pieskiem? - zapytała, podchodząc o pupila i gwałtownym ruchem zapięła smycz do obroży.

Z lekką niechęcią Faust wykonał po raz trzeci niedbały-gest zdejmując zaklęcie z człowieka.

-Już jest wolny. Przynajmniej od mojego Rozkazu.

- Dziękuję, magu - powiedziała sukkub i niemal jej się udało, zeby nie zabrzmiało to zgryźliwie. Popatrzyła na pupila i szarpnęła smycz. - Do nogi!

Gelbalai wysłal mysla zapytanie swych towarzyszy: -zna ktos jakiegoś rzeźbiarza? Takiego co mu można dać w ł...znaczy wypożyczyć go na parę dni?

-Zawsze mogę spetryfikować kogoś. Powinienem też sobie poradzić ze stworzeniem jakiejś rzeźby przy użyciu kilku zaklęć.

- a to spoko, bo wiem gdzie jest solidna iglica z kryształu to akurat będzie na prezent.Chodziło mi o rzeźbę tu obecnej - wyjasnił Gelbalain dalej w myślach.

-Idę powróżyć z fusów. Wracam za kwadrans. - zakończył Faust rozmowę, odszedł gdzieś na bok i usiadł na kamieniu, pogrążając się w rytualnych inkantacjach.

Tuż obok zebranych niespodziewanie wyrosła sylwetka Filuta. Nim ktokolwiek zdążył spostrzec obecność przykurcza, jego noga podcięła zdezorientowanego Gelbalaina.

- Och! Ja niechcący. - Parsknął czarodziej do swego leżącego towarzysza. Wykorzystując sposobność podbił do sukkuba i ujął uroczą panienkę pod ramię. - Wasza dostojność pozwoli... - Ruszył z dumnie uniesioną głową w stronę pałacu. Fakt, że sięgał demonicy maksymalnie do wysokości jędrnych piersi, wcale nie umniejszał jego wyniosłości.

- Randal! - Czarodziej przywołał swego chowańca, który doszczętnie pochłonięty zapisywaniem czegoś w swej opasłej księdze, zdawał się stracić kontakt z otaczającą go rzeczywistością. - Wyrwij ostatnie dwie strony. Zredagujemy je na nowo...

- Co?! Ale missssszu! Przecież mówiłeś...

- Wszyscy kłamią. - Zbył swego pupila, po czym uśmiechnął się serdecznie do towarzyszki. taczającą go rzex

- Och... - mruknęła sukkub. - Wszyscy kłamią? Więc czy przypadkien nie powinnam się ciebie obawiać? - zapytała, uśmiechając się figlarnie.

Gelbalain podniósł się otrzepał, prychnął i ruszyl do środka.Już on Filutowi podziękuje przy okazji.

Faust został na zewnątrz, na swoim kamieniu, wprowadzając się w proroczy trans, powtarzając inkantacje jak mantrę. Było to konieczne przy wszelkich potężniejsych zaklęciach wieszczących.

W pewnym momencie, gdy otworzył oczy, nie był już w Otchłani.

Nie siedział na kamieniu ale stał.

Kamienny krąg na szczycie jakiegoś wzniesienia.

Ciemna noc, a dokładnie nad głową wielka tarcza księżyca zajmująca blisko czwartą część nieboskłonu.

Wielki menhiry przemówiły chórem i dopiero w tym momencie dostrzegł, że każdy jeden ma twarz

Czas ucieka, wieczność nadchodzi wielkimi krokami

. . . . . . .i jest wkurwiona.

Kiedy następnym razem wielki wilk zawyje wraz ze swoimi braćmi,

wraz z nim zaryczy wielki pan który stracił swój przybytek

. . . . . . .i pragnie zemsty.

Faust otworzył oczy. Tym razem naprawdę. Znów był w Otchłani.

Wróżba udała się połowicznie. Nie odpowiedziała na pytanie które zadał. Zboczyła i powiedziała ogólnie o przyszłości. Cóż. Nie zawsze się udaje. Taki urok czarów przewidujących przyszłość. Ale kilka ciekawych infgormacji wypłynęło. Wedle informacji jakie mieli Lordem Balhior miał być glabrezu, a nie sukkub. Najwyraźniej przewrót zakończył się znacznie mniej krwawo niż Jonnathan zakładał i sukkubica miała tego jeszcze pożałować.

Travik stał tak z otworzonymi lekko ustami, przetwarzając w głowie rzeczywistość wokół niego. Wojownik nie potrafił uwierzyć w to co właśnie się stało.

- Faust - podszedł do mężczyzny, widząc, że ten jest na boku - Ja znam się na budowlance, ale na blizny Ilmatera, co to ma znaczyć!? Tak po prostu pozwalasz by ta istota niewoliła tego biednego człowieka? Tak po prostu? My na to pozwalamy? Daj mi jeden dobry powód, dla którego miałbym nie podejść teraz do tej... Paskudnej demonicy i nie uciąć jej skrzydełek. Jeden powód.

- Jeden tylko? Mogę ci pięć wymienić na szybko. Primo. To czarnoksiężnik któremu nikt nie kazał zaprzedawać swej duszy. Przynajmniej wedle tego co powiedział klient, jak dotąd jego informacje były prawdziwe choć może nieaktualne. Secundo. Gelbalain. Czasem trzeba pójść na ustępstwa. Jak na mój gust byliśmy zdecydowanie zbyt blisko poważnej walki w drużynie. Terzo, w Otchłani jest znacznie więcej dusz które znacznie bardziej zasługują na ratunek, a nie idziemy im z pomocą. Quatro. Ona płakała. Żyję dosyć długo. Może nie mogę równać się z elfami, czy innymi długowiecznymi rasami, ale cholera... mam na koncie kilka wycieczek na niższe plany i nigdy nie widziałem demona czy diabła który zdolny byłby uronić choćby łzę. Quinto. Lady Balhior zgodziła się nam go oddać po tym jak go wytresuje. Nie rozumiem czemu jej na tym zależy i gdybym był tu na solowej misji to bym zabił ją, zniszczył fortecę, wyrżnął tyle demonów ile dam radę i zawlókł tego człowieka na materialny nie oglądając się za siebie, z poczuciem spełnienia dobrego uczynku. Ale nie jestem sam, a staram się pozostawac w dobrych stosunkach z całym Bractwem jak i wszystkimi z was z osobna. Wystarczy ci taka argumentacja? - zapytał Jonnathan towarzysza.
 
vanadu jest offline  
Stary 10-06-2013, 21:51   #9
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Faust wraz z Travikiem zostali na zewnątrz i rozmawiali żywo na temat życia lub śmierci sukkuba, zaś demony które zostały wcześniej rozproszone po okolicy przez wielkiego, kamiennego monolita i lodowe iluzje Leadora powoli wracały do twierdzy, czy raczej przemykały bokiem, starając się jak mogły by nie zwracać na siebie uwagi dwójki bardzo, bardzo niebezpiecznych ludzi.

Od tej reguły były jednak wyjątki: najpierw jeden, potem dwa, aż w końcu cała grupka quasitów zebrała się przy dwójce z Bractwa i zachowywały się jak zafascynowane, latające kociaki: przyglądały im się z daleka, latały dookoła, któryś nawet podleciał nader blisko, na wyciągnięcie ręki...

No i były też sukkuby. Niewątpliwie wysłane przez Lady Balhior, żeby ich udobruchać... a może wolne strzelce?

Jedna z nich miała czarny, skórzany strój (który tak odbijał odległe światełka ognisk, że ani Faust ani Travik nie mogli nie zerkać nań co chwilę), a dwie pozostałe miały na sobie zmysłową bieliznę koronkową: jedna fioletową, a druga czerwoną. Te z kolei zakrywały tylko tyle, żeby pozostawić dla wyobraźni to co najlepsze z ich kobiecych ciał, co dodatkowo utrudniało koncentrację mężczyznom, chociaż żaden z nich by się do tego nie przyznał.

Kobiety początkowo trzymały się raczej z daleka i szeptały między sobą, chichocząc od czasu do czasu, jednak w końcu jedna z nich (ta w czarnym stroju) została popchnięta przez pozostałe w stronę Fausta i cała trójka zbliżyła się do nich.

- Lady Balhior przesyła swoje pozdrowienia - powiedziała pierwsza z nich, w skórzanym stroju, oplatając Fausta swoim długim, czarnym ogonem i kładąc mężczyźnie dłoń na ramieniu.

- Kazała przekazać, że byliście bardzo niegrzeczni i mamy was ukarać... w jednym z naszych pokoi. - Dodała ta w fioletowej bieliźnie, przyklejając się nagle do Travika, co po chwili uczyniła też trzecia demonica.

Jonnathan uchwycił dwoma palcami ogon, jak by nie miał ochoty go dotykać. Odplątał się z neutralnym wyrazem twarzy, ale jego głos był lodowaty

- Panie wybaczą, ale to stare ciało nie jest już w stanie wykrzesać z siebie zainteresowania dla takich kar, a być może i nie byłoby w stanie im podołać. Więc uprzejmie podziękuję. Jeśli chcesz, Travik, to możemy dokończyć dyskusję potem. Nie sugeruj się moją odmową. Póki niczego nie podpiszesz, jest to tylko seks. Oczywiście podpis może mieć różne formy, ale nie jesteś głupi.

Sukub westchnął zawiedzony podszedł nieco bliżej.

- Znam sposoby, coby nawet dojrzały mężczyzna zaznał rozkoszy - zapewniła.

- Hmmm... może. - stwierdził Faust - Mam wizję. Siedzę w wygodnym fotelu, popijając wyśmienite wino i obserwuję zmysłowy, ale nie wulgarny taniec, a w tle gra adekwatna, do sceny, muzyka. Dawno nie miałem okazji nacieszyć zmysłów tym rodzajem magii. Jesteście w stanie to zaoferować?

- Myślę, że da się coś zorganizować - odparła ta w czerwonej bieliźnie, zamieniając się z sukkubem w skórzanum stroju. - Więc chodź ze mną, magu - szepnęła, pociągając go w stronę pałacu rozkoszy.

- Przedtem chciał bym jeszcze porozmawiać z Lady Balhior. To dosyć pilne. Da to wam czas by sie przebrać w coś subtelniejszego. - Faust zmarszczył brwi samemu słysząc swój ton, nie ufał im, lubił je czy podobały mu się... w każdym z tych przypadków powinien być on cieplejszy. -Powiadomicie ją, że pragnę się z nią widzieć?

- Oczywiście! Ja pójdę, a siostry zaprowadzą panów do środka - zaproponowała ta w skórzanym stroju.
Faust kiwnął głową i wstał. Przed wejściem niepostrzeżenie użył jeszcze wykrycia magii w poszukiwaniu jakiś magicznych pułapek. Z tymi fizycznymi powinien sobie łatwo poradzić.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 10-06-2013 o 22:02.
Arvelus jest offline  
Stary 10-06-2013, 21:58   #10
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Tymczasem w grupie wchodzacych przez bramę pałacu Gelbalain zapytał Filuta:

-Słuchaj, ty ze swoimi talentami najlepiej się do tego nadajesz. Skołuj potem troche roboli do remontu, co? Wiesz, tobie przyjdzie to najłatwiej. przekonywał. - Ja tymczasem skoczę po specjalne materiały do Luskan, ktoś poszuka złóż surowców i się to jakoś ogarnie. A może ty Leadorze walnąłbyś jakąś iluzje co by budynek chwilowo dla gości wyglądał jak wcześniej?

-Niestety, stworzenie tego typu iluzji przekracza moje możliwości. Mógłbym co najwyżej stworzyć przezroczyste ściany mocy, żeby załatać cieknący dach. Poza tym, na niewiele by się to zdało, gdyż część demonów, a już na pewno te potężniejsze, bez problemu rozpoznałaby iluzję. - odrzekł Leador, zastanawiając się, co tak wszystkich wzięło na pomoc w odbudowie burdelu. Gdyby to tylko od niego zależało, to starałby się pojmać cel i jak najszybciej wyruszyć w drogę powrotną. Przez głowę przemknęły mu także myśli o zostawieniu drobnego huraganu w prezencie dla demonów, ale szybko je odrzucił. Sęk w tym, że dalsza zwłoka w tym miejscu niczemu nie służyła, przynajmniej w opinii elfa.

Sukkub wprowadziła większość drużyny do budynku i zatrzymała się w holu, gdzie pomniejsze demony usiłowały uprzątnąć gruz.

- Wskazać gościom pokój, gdzie będą mogli w spokoju się odświeżyć - nakazała stanowczym, władczym tonem. - Uprzątnąć gruz i doprowadzić do porządku jadalnię. Natychmiast. - Spojrzała na członków bractwa. - Ja tymczasem oddalę się na pewien czas... będę musiała przywitać też gości i wyjaśnić... nowy wygląd... - Wzdrygnęła się lekko.

Z wnętrza wyszło kilka sukkubów, ubranych naprawdę rozmaicie. Od niegrzecznych skórzanych strojów, które mało co zasłaniały, do wymyślnych sukien, a nawet sukien ślubnych!

- Dobra panowie. Wiem że może się wydac to dziwne ale co to dla nas, imperia obalaliśmy a dachu nie załatamy? Zresztą go gmach użyteczności publicznej, jak szpital albo i bardziej potrzebny - rzucił do swych kamratów Gelbalain. - A tresura do końca pieska sie przyda, nie będzie sprawiał może problemów przy transporcie. Ewentualne koszty się wrzuci w pracodawcę, jak chce to niech płaci. Poza tym to będzie zabawne.

- Nie wiem, czy pamiętasz - powiedział Thazar - ale zawsze lepiej nam szła działalność przeciwna do budowania. Obalaliśmy, jak sam powiedziałeś.

- Ano, fajnie będzie miec trochę czegoś nowego. No bo co, uznamy że nie damy rady i tyle? My? Daj spokój, kto jak nie my, jesteśmy najzajebitsi na świecie. Oczywiście że damy rade odbudować. I bedzie jeszcze lepszy, o! Bo to my to zrobimy. to będzie wielki kamienny burd...dom rozkoszy na miarę naszych czasów - odparł z rosnącym entuzjazmem Gelbalain.

- Nie krępuj się, znam to słowo - stwierdził Thazar. -Ale widzę, że się zapaliłeś do tego projektu. Nie mam zamiaru ci przeszkadzać. Baw się dobrze.

- Mam szczery zamiar. Wybierzesz się ze mna do Luskan po kryształ, architekta i rzeźbiarza? Będzie smiesznie - zaproponował mag.

- Twoje poczucie humoru jest znane na całym świecie - przytaknął Thazar z kamienną twarzą. - Ale zaryzykuję.

- Co tu ryzykować, to Luskan ryzykuje zostając tam - zaśmiał się Illuskański mag.

- A zatem? - spytał Thazar. - Zostawiamy tę wesołą kompanię i idziemy, czy też chcesz jeszcze trochę się rozerwać?

Percy, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić, poszedł wraz z pozostałymi do środka. Wnętrze prezentowało się długim, dobrze oświetlonym korytarzem z ładnym, czerwonym dywanem na podłodze, w którym nogi się zapadały. W końcu korytarz skręcał w prawo i rozszerzał się w dużą salę biesiadną, w której stoły były aktualnie zastawione i jakby gotowe do posiłku: brakowało tylko osób przy nich zasiadających i samych potraw. W powietrzu krzątało się kilka quasitów donoszących różne elementy zastawy. Jednak tym, co drużynę najbardziej zaskoczyło był potężny demon w (idealnie do niego pasującym!) stroju kamerdynera, który stał przy przeciwległej ścianie i wydawał polecenia małym, latającym sługom.

Kiedy Lady Balhior wydała swoim quasitom i sukkubom polecenia, wyciągnęła długi, skórzany bicz i smagnęła nim bez ostrzeżenia tuż obok swojego Pieska.

- Co to było za zachowanie tam na dworze? Co to za klękanie na ziemi bez mojego pozwolenia? Co za atakowanie?! - krzyknęła rozjuszona, posyłając jednocześnie słodki uśmiech piątce... to znaczy teraz już czwórce. Percy oddalił się od pozostałych w towarzystwie aż trzech skąpo odzianych demonic od których ciężko było oderwać wzrok, zwłaszcza że szły wyjątkowo zgrabnie i ich jędrne ciała idealnie kołysały się w rytm kroków.

Pozostała czwórka również wkrótce została otoczona przez piękne kusicielki, które próbowały każdego z nich zaciągnąć do innego pokoju, żeby tam mogli się "odświeżyć".

- Mhm, misiu... wyglądasz, jakbyś lubił dobrą zabawę - powiedziała jedna z nich do Gelabaina, zarzucając mu ramiona na szyję. była ubrana... skąpo. Spore piersi przyciągały spojrzenie, kiedy mag schylił głowę, żeby spojrzeć na demonicę.

-O tak skarbie, zdecydowanie - odparł Gelbalain z usmiechem obejmując ją.

Demonica uśmiechnęła się promiennie i chichocząc, pociągnęła w inną stronę. Przeszli kolejnymi korytarzami, gdzie dołaczyły do nich jeszcze dwa sukkuby. Jedna odziana była w koronkową bieliznę, druga w kostium karnawałowy.

- Na co masz ochotę? - zaytała ta w koronkowej bieliźnie.

-Och, jestem pewien że same...potraficie okazać inwencję - mruknął mag.

- Hmm... myślę więc, że zaprowadzimy cię do pokoju skruchy... - mruknęła pierwsza, muskając go palcami w ramię. Reszta przytaknęła jej z entuzjazmem. - Poczekasz tam na nas, a my się w tym czasie przebierzemy. Będziesz mógł... zastanowić się, skąd ta nazwa.

Nie minęło wiele czasu, kiedy Gelbalain znalazł się w przestronnym pokoju, którego centrum zajmowało okrągłe łoże, okryte białą, puchatą kapą. Znajdowały się tu dwa okna, w których ktoś zamontował urocze iluzje, żeby sprawić wrażenie, że zaraz obok pasą się śnieżnobiałe jednorożce. Jedwabne zasłony nieco przysłaniały sielankę, jednak mag i tak dostrzegł wodospad w tle. Podłoga zasłana była brązowym, nieco mniej puchatym dywanem, w którym mężczyzna od razu zapragnął zanurzyć palce. Niewielki stolik i toaletka z jasnobrązowego drewna, a także stół z wieczerzą, dopełniały wystroju. W pokoju były jeszcze jedne drzwi, prowadzące, jak się okazało, do łazienki z wmurowaną w podłogę wanną, która zdolna była pomieścić pół tuzina osób.

Pozostawiony sam sobie, Gelbalain postanowił być kulturalny i się wykąpać. Problem polegał na tym, że było tu zbyt dużo kurków. Każdy oznaczony jakimś kolorem i nieznaną mu runą.

Tak więc ostrożnie odkręcił jeden z nich i patrzył co się stanie. Wyleciała różowa piana. Zakręcił i spróbował dalej. Słodko pachnący płyn. I dalej. To, co popłynęło... w sumie nie wyglądało to ani jak lawa, ani jak promień śmierci. Miało mocny, ostry zapach i kiedy Gelbalain niepewnie zanurzył w wrzącej cieczy palec i skosztował, okazało się, że to najzwyklejszy w świecie pikantny sos.

-[i]Woda[/]i burknął mag. -Gdzie jest woda. - Spróbował kolejnego kurka.

Chwilę zajęło mu odkrycie dwóch, niewielkich kurków, niemal na samym dole. Z kranu (wmontowanego w usta kamiennej nimfy wodnej) poleciała w końcu woda. Woda!

Ucieszony Gelbalain rozebrał się i rozsiadł się w wannie.

Mimo że usiłował wypłukać pozostałości poprzednich cieczy, na powierzchni wytworzyła się pachnąca bekonem piana...

Gelbalain namydlił się i wypluskał solidnie. Wtem ktoś wszedł do łazienki. Stukot kilku par szpilek rozbrzmiewał na kafelkach. Nim jednak mag zdążył się obrócić, ktoś narzucił mu ręcznik na głowę.

- Nie ruszaj się i bądź cicho - nakazał ponętny głos sukkuba. - Od teraz jesteś nasz...

Dwie pary delikatnych dłoni usadziły Gelbalaina na ławeczce w wannie i zaczęły masować, a miejsce ręcznika zajęła jedwabna przepaska na oczy. Mag zaś czekał co będzie dalej.

- Otwórz usta - nakazał ponętny, kobiecy, ale zarazem władczy głos i po chwili rozległ się chlupot, kiedy ktoś wskoczył do wody. Mag posłuchał.

Demonica wsadziła mu knebel w usta, a kolejne dwie przytrzymały mu ręce. Teraz był “zdany na ich łaskę”.
Nie miał pojęcia, jakim cudem znaleźli się w łóżku, jednak wówczas usłyszał nadchodzące kłopoty.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 12-06-2013 o 19:37.
vanadu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172