Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2013, 18:56   #43
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Nie pokażę Ci przyszłości, bo tą sam utkasz. Mogę Ci jednak ukazać przeszłość twoich wcieleń. Ostrzegam jednak, w większości ten widok nie będzie radosny. .. W każdej chwili też możemy wrócić do świata żywych. Wystarczy Twoje słowo…

Adam długo nie odpowiadał, starając się dojść do wewnętrznego ładu. Ciemność oblepiała go z każdej strony, wślizgiwała się przez rękawy, suwaki, wsiąkała w pory skóry. Nie wywierała żadnego wrażenia - ani przyjemnego, ani przykrego. Zdawała się być pustką, lecz - jednocześnie - żyła. Nozdrza mężczyzny zasysały jej kolejne porcje, stanowiące pewien substytut tlenu.

- Lena. Musimy... muszę... się spieszyć - szepnął. Czuł się niepewnie, nie mając przed sobą rozmówcy. Przypominało to modlitwę, wewnątrzną rozmowę z Bogiem. W tym przypadku innym, narzuconym. - Nie ma czasu.

Przez tę samą ciemność doszedł do niego głos Joanny.

- Czas to pojęcie względne. Co ma się zdarzyć, to się zdarzyło. Co ma przyjść, to nadejdzie.

Joanna - czy cokolwiek, co kryło się za tym imieniem - nie bez powodu zaprowadziło go w to miejsce. Zapewne miał się czegoś nauczyć - tylko jak na razie nic nie rozumiał. Wizja sugerowała, że to on jest przyczyną całego tego nieszczęścia, które dotknęło jego rodzinę. Inaczej interpretując - to on ma wpływ na życie, lub śmierć bliskich.

Niejasna odpowiedź Joanny przekonała go do zmiany planów. Co ma przyjść, to nadejdzie. A druga szansa, by zagłębić się we własną przeszłość może nie nadejść. Co ma przyjść, to nadejdzie.

Jeszcze chwilę się wahał, lecz w końcu skinął głową. Odpowiedziała mu cisza.

Po chwili spojrzał w dół.


W pierwszym odruchu chciał się cofnąć, lecz było to niewykonalne. Nacierało na niego niebo - nie miał wątpliwości. To samo niebo, które przyglądało się pięciu stosom, dwóm Adamom, Joannie i reszcie składającej się na tłum. Niebo tak samo gwiaździste, tak samo jasne. Światło, które wcześniej przedzierało się przez dziedziniec, beznamiętnie płosząc cienie, tym razem prześlizgiwało się po jego oczach, twarzy, ciele, z każdą chwilą przybliżając się coraz bardziej.

Więc gdzie był Adam?

Gwiazdy nagle zaczęły się wznosić z o wiele większą prędkością, aż w końcu mężczyzna dostrzegł, że w istocie są to lampiony. Na ich kloszach widniały wypisane życzenia - były jednak zbyt zamazane, by je odczytać.

Jeden z nich delikatnie ominął stopy Adama i zaczął krążyć wzdłuż jego ciała. W tym samym czasie inne wzniosły się na podobną wysokość, lecz Moliński nie poświęcał im już uwagi. Starał się zatrzymać tego pierwszego, nim wzleci poza zasięg.

Dotknął go. Wtedy wszystkie pozostałe rozproszyły się, pozwalając latarni w jego ręku rozbłysnąć mocno.

Wystarczająco mocno, by zdusić całą ciemność.


Szerość, brąz i smutek. Mieszanina tych trzech pierwiastków zawrzała wokół Adama, formując się na obraz starego mieszkania, zużytych mebli, niemytych, częściowo wybitych okien, a także owalnego lustra. Ciężka mosiężna rama wieńczyła jego krańce, stanowiąc granicę dla tego matowego tworu, w którym odbijało się wszystko - oprócz Adama.

Pustka. Zdawałoby się - opuszczony dom. Wszystko obce, być może niosące w swojej historii odległy powiew intrygi czy tajemnicy. Jakiejkolwiek opowieści, wartej wysłuchania.

Adam podszedł do lustra, po czym przejechał dłonią po jego tafli. Im mocniej tarł, tym silniejsze pojawiało się odbicie. Jednak nie jego, lecz noworodka. Lub jeszcze nienarodzonego dziecięcia. Adam szybko obrócił się i ruszył w stronę kolejnego pokoju. Chwilę później jeszcze obejrzał się za siebie i zauważył, że lustro pozostało zamazane - tak, jak gdyby dziecięce oblicze jedynie mu się przyśniło.

Na parterze i piętrze nie było nic interesującego. Piwnica również sprawiała podobne wrażenie - oprócz pokaźnej warstwy kurzu nic nie zwracało uwagi. Adam już miał powrócić na piętro, gdy kątem oka spostrzegł ruch. Mógłby przysiąc, że o drzwi obił się pukiel intensywnie rudych włosów, który zniknął tuż za framugą prowadzącą do kolejnego pomieszczenia piwnicznego.

Adam pobiegł.

Po kilkunastu sekundach wyhamował, spostrzegając kobietę obróconą do niego plecami. Niknęła pod kaskadą czerwonych włosów, które w istocie okazały się brązowe - gdy Adam mrugnął okiem.

- Odsuń to - szepnęła, wskazując na szafę, której drewniane drzwi zostały częściowo skonsumowane przez korniki.

Nie oponował.


Przejście prowadziło to niewielkiej pracowni pachnącej gotykiem, średniowieczną magią, obłędem, nerwicą i satanizmem. Kwadratowy stół zasłaniał zakrzepłą krew układającą się w charakterystyczny znak odwróconej gwiazdy. Na każdej jej rogu tkwiły strzępy spalonego futra i przebijających się przez nie kości, lecz wszystko, co kiedykolwiek się za nimi kryło, zdążyło już zgnić. Na półce stali Poe, Huysmans i Baudelair. Joanna jednak zwróciła uwagę na rząd innych, zdecydowanie mniej odpowiednich ksiąg, kryjących się za tą powierzchniową warstwą.

- On wciąż tu wraca, mimo że musiał sprzedać dom...

- Więc gdzie są obecni właściciele? - zapytał Adam, rozglądając się po jednej ze ścian, na której tkwiły zardzewiałe nożyce, łańcuchy, ciężkie kule i inne makabryczne narzędzia. - Ale tu śmierdzi.

Gdy Joanna nic nie odpowiedziała, Adam uznał, że sam odpowiedział sobie na pytanie.

Pomieszczenie wyglądało na użytkowane i to w możliwie najgorszy sposób. Zapewne większość czasu spędzano tu na czytaniu jakichś głupot wypisanych “oświeconą” ręką, czy innych bzdetów, lecz ostatnio... ktoś postanowił kosztem biednych zwierzaków pobawić się w czarną mszę. Właściwie nie musiał to być pierwszy raz.

- Tu jest kolejne przejście - wskazała.

Adam kiwnął głową, po czym bez ociągania ruszył w tym kierunku. Nie widział żadnej klamki, lecz nie była do niczego potrzebna - drzwi stały lekko uchylone. Wystarczyło wślizgnąć się przez szczelinę, by znaleźć się po drugiej stronie. Tak też zamierzał Moliński. Jednak jego wzrok przyciągnął stolik, który stał nieopodal. A raczej to, co na nim leżało.

Talia Tarota. Dokładnie ta sama, która spoczywała w kieszeni jego kurtki - Adam rozpoznał charakterystyczne zagięcie na jednej z kart, która tkwiła na wierzchu. Odwrócone Koło Fortuny - oznaczające nieszczęśliwe zrządzenie losu. Akurat to nie było zaskoczeniem.

Następnie znów spojrzał na uchylone drzwi. Zapewne krył się za nimi człowiek, który wiedział najwięcej o ezoterycznej schedzie jego rodziny.


Słup. Długi, metalowy. Niczym pręgież. Światełko padające ze szczelin przy suficie beznamiętnie się od niego odbija. Odbija się także od łańcucha i oków, w które zamknięty był mężczyzna. Miało to miejsce kilka miesięcy temu - teraz tkwią tam jedynie pozostałości po człowieku.

Po drugiej stronie widać jakąś masę, również zakutą. Siedzi we własnym kale oraz białym robactwie, które się wokół zagnieździło. Nie widać twarzy, nie słychać płaczu. Płacz umarł dawno temu, wraz z umysłem kobiety, która nie widziała nieba przez bardzo długi czas.

Ożywa jedynie wtedy, gdy on przychodzi i dzieli się z nią jedzeniem. Wymienia czarne, ustawione w pentagramie świece. Szaleniec. Czasami podsuwa jej do ust nie tylko jedzenie. Kobieta nie zwraca już nawet na to uwagi, nie czuje obrzydzenia. Nie czeka nawet na śmierć. Jedynie wegetuje.

Kiedy dokładnie się złamała? Gdy wbrew szmacie w ustach próbowała krzyczeć, słysząc niedalekie głosy ludzi szukających zaginionego małżeństwa? Gdy zmuszano ją do przyjmowania pokarmu, choć mąż obok konał z głodu? Gdy przeklęty ciężar poruszał się w jej łonie, a ona nie mogła go zadusić, gdyż metalowy ucisk na nadgarstkach nie pozwalał?

Joanna kucnęła tuż obok niej, wskazując na ogromny brzuch.

- Twoja praprababka - skwitowała.


Światło lampiona przygasło i ciemność wróciła. Adam, zrezygnowany, pozwolił ognikowi odlecieć. Nie patrzył już ani na niego, ani na wypisane na nim życzenie. Czuł, jak zawartość żołądka cofa mu się do gardła. Obok obrzydzenia pozostawał jeszcze ogromny, okropny wstyd. Nie chciał, by Joanna wiedziała o tym wszystkim. Ona jednak wiedziała, a Adam mógł sobie jedynie współczuć.

- Skąd mam wiedzieć, że to prawda? - chwycił się ostatniej rzeczy, która pozwoliłaby mu zachować resztki godności. - To tylko fałszywe wizje, którymi chcesz mnie złamać.

Nie do końca w to wierzył. Właściwie to był przekonany, że wizje są autentyczne. Rodzina nigdy nie wspominała o tak makabrycznej przeszłości - być może sama o niej nie wiedziała. Lub specjalnie taiła prawdę. Jednak Adam nie miał cienia wątpliwości, że właśnie dowiedział się części prawdy o sobie i swoim pochodzeniu. Tylko nie wiedział jeszcze, co z nią zrobić.

- Chcesz wrócić do teraźniejszości? - odpowiedziała Joanna.

Adam odebrał to jako swojego rodzaju wyzwanie. Bez zastanowienia złapał za kolejny lampion i pozwolił światłu rozbłysnąć.


Dziewczynka wpatrywała się w Adama. Nagle zerwała się z miejsca i ruszyła wprost w jego kierunku. Mężczyzna w ostatniej chwili zszedł z drogi, by ujrzeć, jak drobna postać podbiega do kobiety - zapewne matki - która siedziała na piasku, wpatrując się w trójkę dzieci bawiących się nieopodal.

- Mamciu, mamusiu, w wodzie potwory! - pisnęła dziewczynka.

- Ludźmiłko, dziecko drogie, nie widzisz, żem zajęta? - odpowiedziała kobieta. - Płotki żeś widziała?

- Nie, to było wielkie! I zjadło Siemowita, Wojcieszka i Miłoradka!

Malec, który odłączył się od braci, krzyknął:

- Nic mnie nie zjadło.

Matka uśmiechnęła się lekko.

- Pewnie że nie, głupoty gadasz Ludźmiłko. No to oj, powiedz, czemu ciebie nie zjedło?

- Powiedziało, że nie mogło - dziewczynka przyznała z dumą.

Siemowit i Wojcieszek też podbiegli i przysłuchawszy się rozmowie, krzyknęli:

- A pokażemy, nic tam nie ma!

Chłopcy we trójkę pobiegli do wody, ku rozpaczy dziewczynki i śmiechu matki.

Adam przyglądał się, starając się zrozumieć, dlaczego znalazł się akurat tu. Po chwili poczuł dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się.

- Widzisz? - szepnęła Joanna, po czym odsunęła się.

Nic nie odpowiedział.

Wtedy świat przyspieszył i Adam znalazł się w nędznej chałupinie, tuż obok trzech chłopców i ich matki, która cała zapłakana kursowała od jednego do drugiego z balią wody oraz szmatą.

- A nie mówiłam! Nie mówiłam! Zjadło ich! - krzyknęła dziewczynka.

- O co chodzi? - zapytał Adam.

- Ta dziewczynka miała przeczucie.

- Ale co ich zjadło?

- Gorączka Katayama rzadko występuje w rejonach Polski. Czasami jednak się zdarza.

Adam kiwnął głową, choć wciąż nie rozumiał. Znów spojrzał na dziewczynkę.

- Dobrze tak wam, mnie nie słuchaliście! - roześmiała się szaleńczo. Nie przestawała się śmiać, gdy jasne włosy podskakujące z niezrównanym wigorem omotały jej drobną buzię, zasłaniając twarz.

Adam doszedł do wniosku, że to najstraszliwsze dziecko, jakie w życiu widział.

- Co to może znaczyć? - zapytała go Joanna.

- Ufaj własnym nieprawdopodobnym przeczuciom. I jeśli jest taka potrzeba, siłą odgródź bliskich od niebezpieczeństwa, nawet jeśli nie masz dowodów na poparcie swoich motywów.

Tym razem Joanna nic nie odpowiedziała.

- Wracajmy - szepnął.


Mrok powrócił, a wraz z nim lampiony. Było ich zbyt dużo, jak na siły Adama, lecz mężczyzna postanowił, że przełamie się i da radę chociaż jednemu.

- Możesz się wycofać.

Adam skinął głową, lecz i tak złapał za kolejną latarnię.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 24-05-2013 o 19:08.
Ombrose jest offline