Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2013, 12:24   #22
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Nie wiem... może zmienił styl... - odpowiedział ponuro po dłuższej chwili. - Gdzie teraz jesteś?
- Na parkingu. Nie, raczej nie zmienił stylu, użył żelaza. A co u was nowego? Policja była? A jak z ręką Jasona?
- Była i już nie ma, choć raczej będą się kręcić w okolicy. Jakoś zorganizowaliśmy pomoc i transport dla tych, których uwolniliśmy. Jasona obecnie nie ma, ale miewa się dobrze.
- To świetnie. Dzięki za informacje, na razie.
- Co? I już? Na pewno nie wracasz? Może i u nas super bezpiecznie nie jest, ale jak widać samej też nie powinnaś... ech... - westchnął ciężko. - Dobra... na razie.
- Musze pomyśleć - powiedziała, rozłączając się.
Przeszła na tylne siedzenie, tam było więcej miejsca, dało się wyciągnąć nogi. Alan miał rację.. a jednocześnie nie miał racji. Nigdy i nigdzie nie będzie już bezpieczna, powinna się zacząć przyzwyczajać do tej myśli. Co gorsza, ściągała niebezpieczeństwo na innych.. Gdyby nie ten marsz, gdyby jej znajomi nie byli jej znajomymi, gdyby ciotka i wujek nie wzięli jej, wtedy, 16 lat temu...Odpędziła tę myśl, nie chciała widzieć ich nieruchomych twarzy. ”To przeszłość. Nie masz na to wpływu. Myśl o przyszłości. ”
Ale przyszłości nie było. Podobnie jak i przeszłości. Nic juz nie było. Może powinna odnaleźć tego Irona i go zabić? Czy to by coś zmieniło? Czy zemsta pozwala dalej żyć normalnie? Czy powinna wrócić do rezydencji i jechać do tego RPA? A może po prostu poczekać, aż Iron ją znajdzie, albo jeszcze lepiej - iść od razu na policję? W końcu jej poszukują. To było kuszące, bardzo kuszące... Rozwiązywało wszystkie problemy. Jeszcze bardziej kuszące wydawało się włączenie silnika i maksymalne rozpędzenie samochodu .. zanim jednak zdążyła zrealizować ten błyskotliwy plan, wycieńczony organizm podjął decyzję za nią i Ocelia zasnęła.


Wzbudziła się gwałtownie, przez kilka długich sekund nie pamiętając, gdzie jest. Po chwili wspomnienia wróciły. Niestety.
Potrząsnęła głową, przeszła górą nad siedzeniami na przód samochodu i włączyła silnik.
Droga powrotna była dłuższa niż być powinna. Nie chodziło o kondycję pojazdu, ale przebicie się przez Kraków, którego niemalże każda większa ulica, wypełniona była protestującymi. Ci jednak byli znacznie bardziej “żywi” w swej manifestacji niż ludzie, którzy szli w nie tak dawnym marszu w Warszawie. Krzyczeli głośno, skandując głównie obelgi względem polityków przyzwalających na mordy, na rasistów, na co się tylko dało, co czasem niekoniecznie było związane, z ostatnią sytuacją zwierzoludzi w kraju. Nie mogło się obejść bez aktów wandalizmu, rozrób, kradzieży i dewastacji mienia. Policja nie była jednak bezradna wobec protestujących, jednak spora jej część musiała kierować ruchem drogowym, by ten omijał manifestację, do której póki co nie dołączyła się ROPA. Możliwe, że tym razem była to za mało pokojowa, manifestacja pokoju.

Dopiero po kilku dobrych godzinach, gdy znowu zaczęła zapadać ciemność, zaczęła docierać do stolicy, którą niedawno opuściła, z jakże tragicznym i mizernym skutkiem.
Jeszcze kiedy dojeżdżała do Krakowa miała dużo różnych planów. Zamieszkać w hotelu, szukać Irona, znaleźć pracę, zostać kelnerką, nie wracać do przyszłości... z każdym kolejnym kilometrem coraz jaśniej jednak uświadamiała sobie, że nie ma gdzie jechać, a jej plany nie mają szansy na realizację. Nie miała już znajomych, nie miała rodziny, nie miała nawet pieniędzy. Nic nie miała.
Wjechała do Warszawy od strony Janek. Jechała jednym ciągiem, zatrzymując się tylko raz na tankowanie. Rezydencja była z drugiej strony miasta, musiała się jeszcze przebić przez stolicę - choć o tej porze nie powinno być problemów.
Rzeczywiście tutaj zabrakło ulicznych zamieszek na skalę Krakowa. Widać tutaj ludzie nauczyli się siedzieć cicho. Jednak przez rozliczne światła, jak i ogółem ogrom miasta, kolejną godzinę zabrało jej wyjechanie z drugiej strony, gdzie droga do rezydencji stała otworem.

Zaparkowała przed zamkniętą bramą, wybiła się, żeby przeskoczyć ogrodzenie w standardowy sposób, ale kolana nie działały tak, jak powinny - pewnie za długo jechała. Przeszła górą przez ogrodzenie i podeszła do drzwi.
Zadzwoniła.
Po dłuższej chwili otworzył jej Alan. Wyglądał na zdziwionego.
- O... Och! Ocelio! To dość... niespodziewane - mruknął stojąc na progu drzwi.
- Nie mam dokąd iść - powiedziała po prostu.
- Jasne, zrozumiałe... - odpowiedział. - Już po niebezpieczeństwie tutaj, tak mi się wydaje przynajmniej, ale ze mną i tak będziesz bezpieczniejsza.
Wzruszyła ramionami.
- Nie chodzi o bezpieczeństwo... po prostu nie mam gdzie iść.
- Ach... no cóż. Wejdź - dodał szybko opamiętując się i schodząc jej z drogi. - W zasadzie jest jeszcze co robić zanim wyjedziemy. O ile się byś zgodziła oczywiście...
- Pewnie - znów wzruszyła ramionami. - Nie mam żadnych planów na najbliższe dni.
- Tylko... to jedna z tych rzeczy, która wymaga pogodzenia się z tym, że dość łatwo można stracić znacząco na poziomie zdrowia czy... życia - powiedział niezręcznie, drapiąc się po głowie.
- Spoko - odpowiedziała. - Im prędzej, tym lepiej. Idziemy?
- Cóż... czemu nie, choć nie jest to takie hop i już, ale dobrze. Pójdę po łuk... - mruknął idąc na górę po schodach.

Dom wydawał się teraz strasznie pusty, bez masy uciekinierów, czy... kogokolwiek. Nie dało się słyszeć już nic poza wyciem wiatru na zewnątrz, w przeciwieństwie do niedawnego ćwierkania ptaków. W rezydencji chyba nikogo, poza Alanem nie było.
Ten wrócił szybko, w skórzanej, czarnej kurtce, z kołczanem i łukiem bloczkowym. Miał ze sobą plecak. Włożył czarne trampki, chwycił klucze do samochodu z komody i przepuścił Ocelię przodem, zamykając za nimi drzwi. Przed gankiem stał tylko jeden samochód. Na szczęście był to ten czarny, normalny i wpasowujący się w dzisiejsze realia, a nie gigant Kamila.
Alan otworzył przed Ocelią drzwi i po chwili wyjechali.
- Okej... sprawa jest taka, że... mam parę poszlak na twojego brata... Osobiście wolałbym z nim pogadać, zamiast zabijać, choć jest szaleńcem. Dlatego raczej trzeba będzie uważać. Myślę, że poprzednim razem nic by ci nie zrobił, gdybyś nie była w pobliżu Jasona, albo nie uciekała. Więc może z początku pójdziesz sama, a jak się nie uda, to jakoś wkroczę. Trzeba go jednak najpierw znaleźć, o ile on nie znajdzie ciebie - powiedział niemal jednym tchem.
No tak. Brat. Zapomniała juz o nim...Kolejne rodzinne spotkanie. Jak miło. Miło wiedzieć, że z kimś wiążą człowieka więzy krwi. Choć znając jej szczęście pewnie już nie będzie żył, jak go spotkają.
- Spoko. Chętnie z nim pogadam, powspominamy dawne czasy, dzieciństwo i te sprawy, rozumiesz... Ale jak planujesz go znaleźć? - zapytała spokojnie.
- Cóż... gdy nie stara się ukrywać ze swoją postacią, ciężko go nie zauważyć, a mam swoje... kontakty. Poza tym możliwe, że to on znajdzie ciebie, jeśli dostatecznie blisko się znajdziemy. Coś jak Jason, tylko, że bardziej kojarzy po tym jak kogoś zobaczy. Ciebie dobrze nie widział, ale łączy was wspólna krew więc jakoś pewnie... no. Warte ryzyka. Oby.
- Będziemy jeździli po mieście i czekali, aż nas znajdzie? Niezły plan...
- Co? W żadnym wypadku! - Spojrzał na nią oburzony. - Jason był na tyle miły by jakoś mniej więcej spróbować go zlokalizować, a poza tym ostatnio widziano trzymetrowego potwora, wyżynającego grupę terrorystów, a potem policjantów. Wiem więc gdzie mniej więcej jest. Musi starczyć.
- Mam z nim pogadać, tak? A o czym? Bo raczej nie o dzieciństwie... A gdzie pan Kamil? I jak sobie poradziliście z policją?
- Och... no wiesz... “To nie są droidy, których szukacie” i po sprawie - odpowiedział z uśmiechem. - Serafin jest... zajęty - odpowiedział krótko i jakże treściwie.
- Acha. A czym? - dopytała równie treściwie, choć bez uśmiechu. Jej twarz niczego już nie wyrażała, żadnych emocji. Oczy też miała zupełnie puste.
- Musisz wiedzieć, że Kamil dysponuje swego rodzaju... armią. Podobnie jak i Nigr. Organizacja takiej grupy, do takiego celu, jaki chcemy osiągnąć wymaga sporych przygotowań i wielu podróży.
- Hm - potwierdziła, że usłyszała jego słowa. Przemknęło jej przez myśl, że spokojnie dałoby radę wykorzystać tę armię do odbicia Romka, ale nagle wydało się jej to bardzo mało ważne.
- Mam go o coś zapytać? Czy o prostu poczekać na rozwój akcji? Co od niego chcesz? Zabić? - spytała obojętnym głosem - Złapać? Mam go do czegoś nakłonić?
- Spytać dlaczego ty znaczyłaś tyle dla Calvina Lockbella. Jest twoim bratem. Może i Lockbell i nim się interesował. No i może uda mu się przemówić do głęboko schowanego rozsądku i nakłonić do bardziej pokojowego nastawienia. A jak nie, to zabić.
- Ok. dasz mi pistolet?
- Pistolet? Bardziej by się nadała wyrzutnia rakiet, ale niech będzie i pistolet, z braku laku... - mruknął, sięgając ręką pod siedzenie. - Hmmm. To dziwne. W schowku, skoro nie tu - powiedział kiwając głową.
Rzeczywiście broń, cała błyszcząca i zadbana, znajdowała się w schowku, naprzeciwko Ocelii.


- Normalnemu człowiekowi odstrzelisz tym łeb, jak przystawisz do głowy. Jemu też wyrządzisz krzywdę, jeśli będziesz dość blisko i on nie postanowi zmienić się w... w jebanego dinozaura - powiedział wzdychając ciężko. - Mówię ci, takiego skurwysyna nigdy nie spotkaliśmy. Zabija jak i kogo popadnie. Dostosowuje się by przetrwać... dobrze się dostosowuje. To szalenie ważne - dodał jeszcze w zamyśleniu.
- Spoko - powiedziała sięgając po pistolet. Wyciągnęła go że schowka, zaważyła w dłoni. - Fajny. Odbezpiecza się jakoś? W filmach zawsze odbezpieczają...
- Odciągasz rygiel, to z tyłu, wtedy łatwiej nacisnąć spust. To rewolwer, jak na westernach, tam tylko strzelali, żadnego odbezpieczania. Najlepiej trzymaj dwoma rękoma przed oddaniem strzału, bo przez odrzut możesz pieprznąć się w twarz - obrazując, wykonał ruch dłonią, lekko stukając się w nos. - Powinien mieć wszystkie sześć naboi.
- A kabura? - dopytała, odciągając rygiel. Spojrzała na.Alana - To dziwne... Czemu nie wiedziałeś, gdzie go masz? I gdzie jest Jason ?
- To nie mój samochód, schowaj go za tył spodni czy coś... a od kiedy ci nagle na nim zależy? - Spytał dość nieuprzejmie. - Zresztą... pałęta się gdzieś. Jest nie w sosie. Nie wnikam - odparł na odwał.
- Nie zależy - wzruszyła ramionami - Pytam. Jesteś na mnie cięty? O co chodzi? - przywiodła rygiel w rewolwerze, podniosła się trochę na fotelu i zaczęła próbować wsunąć broń za pasek spodni. Uwierał z każdej strony - Tyłek sobie odstrzelę - mruknęła.
Westchnął ciężko.
- Dobra, sorry. Ostatnio jest nerwowo... znaczy się bardziej niż zwykle - jechali dość szybko, stopniowo zagłębiając się w miasto. W końcu Alan zatrzymał się na osiedlu bliźniaczych, żółtych domków dwupiętrowych. - Poczekasz chwilę? - Spytał otwierając drzwi.
- Jasne - popatrzyła za wysiadającym Alanem, a potem zajęła się upychaniem rewolwera w wewnętrznej kieszeni.
Rewolwer miał czterocalową lufę i jakoś udało się go wepchnąć do kieszeni, choć wyjmowanie pewnie nie będzie zbyt wygodne. Przynajmniej ryzyko postrzelenia się było mniejsze.
Alan wszedł do jednego z domów, ktoś mu otworzył drzwi, ale Ocelia nie dostrzegła dokładnej sylwetki. Nie zamknął za sobą drzwi. Hughes wrócił po zaledwie minucie i szybko wsiadł do samochodu, chowając coś do kieszeni.
- Dobra. Wiem gdzie go ostatnio widziano. Ciągle zmienia miejsca gdzie się zatrzymuje, najczęściej w słabych hotelach, albo miejscach typowych dla żuli. To niedaleko - powiedział ruszając szybko.
Zajechali w znacznie starsze zakamarki miasta, które stopniowo były wyburzane, by stworzyć grunt pod modernizację ostatnich, obskurnych i rozpadających się, ponurych blokowisk. Budynki te pamiętały już bardziej nieprzyjemne czasy niż obecne, podobnie jak znaczna większość ludzi w nich mieszkająca. Cała masa starych osób, czekających na śmierć, w świecie, który przestał być dla nich zrozumiały.
- Wczoraj znaleziono trzy osoby, rozszarpane na bardzo drobne kawałki. Z tego co pamiętam, 2N potrafi mieć bardzo duże kły i pazurki, więc to prawdopodobnie jego sprawka - zaparkował samochód na chodniku, przy pięciopiętrowym, wciąż zamieszkanym bloku. Nieco dalej w głąb ulicy, trwały roboty drogowe, polegające na wymianie dziur z asfaltem, na pełnoprawną, asfaltową drogę. Po lewej znajdował się mały mościk, biegnący nad strumykiem, który dziewczyna mogłaby przeskoczyć, biorąc dobry rozpęd.
- Heh... gdyby Jason tu był, byłoby znacznie łatwiej, ale dobra - sięgnął po łuk i kołczan z tyłu. - Pytania?
- W sumie nie..- potrząsnęła głową - Zaprzyjaźniam się z nim, a jak mnie będzie chciał zabić od razu, mam też próbować. Może się uda, ale szanse są marne, bo nigdy nie strzelałam. Co tam jeszcze... Pozdrów ode mnie Jasona, jeśli się nie zdążę z nim spotkać.
- Jaki przejmujący dekadentyzm... - mruknął, wysiadając. - Sprawdzimy w tej ruderze najpierw - wskazał na dość odległy blok, po drugiej stronie strumyka. Powybijane okna, mnóstwo grafitii i brak drzwi, dość dobrze ukazywały charakter budynku. Zapewne ulubiona gospoda okolicznych ćpunów i ich dostawców. - Będę się trzymał trochę za tobą, piętro niżej. Mieszkanie po mieszkaniu. Jeśli trafimy na jakiś dzikich lokatorów, nie będących tym wrednym skurwielem, bez urazy, to idź dalej, a ja się nimi zajmę, okej?
- Dopiero w drugim semestrze mieliśmy mieć o dekadentyźmie - poinformowała go, idąc w stronę mostka. Nie chciała skakać.

Doszła do budynku, zatrzymała się na moment przed pustymi drzwiami, a potem weszła do środka. Rozejrzała się - grafitti, smród, część drzwi w korytarzu wywalona, część wisząca na pojedynczych zawiasach. Weszła do pierwszego mieszkania z lewej, gdzie jedynymi lokatorami były szczurki. Kolejne zaś pełne było specyficznego smrodu. W trzecim parterowym walało się mnóstwo zużytych prezerwatyw i strzykawek. Materac wydawał się być mokry. Jednak to parter, większości bywalców, pewnie nie chciało się wchodzić wyżej, więc tam mogło być bardziej przytulnie.
- Sensowniej było by po prostu poczekać na niego i darować sobie tą krajoznawczą wycieczkę - mruknęła Cela, szybkim spojrzeniem ogarniając kolejne pomieszczenia. Postapokalipsa. Jakby chcieli jakiś film kręcić, to właśnie było znakomite miejsce. Może zostanie scenografką? To podobno ciekawy zawód.. - myślała, kierując się schodami na kolejną kondygnację. Smrodu już nie czuła. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Podobno.
Kolejne piętro wiele nie wniosło. Wchodząc wyżej i patrząc w dół klatki schodowej nie widziała Alana, ale jakoś czuła jego obecność. Oby jej brat nie miał tak samo.
Dopiero na czwartym usłyszała zza zamkniętych drzwi, brzęk. Jakby metalowa puszka uderzyła o podłogę.
Podeszła powoli. Stanęła za drzwiami, nasłuchując przez chwilę. A potem zapukała.
Usłyszała cichy szmer, który nagle ustał gdy zapukała. Czekała tak dłuższą chwilę, aż ktoś zerwał się do biegu i nagle drzwi stanęły otworem, prawie wyrwane z zawiasów.
Mężczyzna który stał przed nią, ściskając w dłoni maczetę, był do niej uderzająco podobny. Jedynie jego twarz zdawała się być doświadczona wiecznym grymasem wściekłości i smutku, teraz jednak szeroko otwarte oczy i usta, świadczyły o tym, że nie miał pojęcia jak zareagować.
Miał na sobie jedynie dresowe spodnie, podarte i brudne. Na jego umięśnionym torsie roiło się od blizn, niektóre były nieregularne, inne zdawały się być dokładnie tam gdzie być powinny, od samych narodzin. Obie jego ręce zdobiły skomplikowane tatuaże. Opuścił powoli i dość niepewnie broń. Miał bardzo duże i zniszczone ręce, obie pozbawione małego palca.
- A... siostro?
- Ocelia - przedstawiła się, choć chyba to wiedział? - Wpuścisz mnie?
- Oczywiście... wybacz. Proszę - odparł szybko schodząc jej z drogi. Mieszkanie było wysprzątane z wszelkiego rodzaju śmieci, pozostały jedynie rzeczy niezbędne do życia. Materac ze śpiworem, przenośna kuchenka gazowa i parę innych pierdół. W kącie leżała torba sportowa, wypchana po brzegi.
Anonim poszedł za nią, zapominając zamknąć za sobą drzwi. Maczetę zostawił na starej komodzie, pozbawionej szuflad.
- Co tu robisz? - Spytał w końcu, przełamując się z trudem. Wydawał się onieśmielony.
Przysiadła na rogu stołu.
- Ciotka nie żyje, wujek, Damian.. większość moich znajomych też - poinformowała go. - A co u ciebie?
- Nigdy nie miałem okazji ich poznać... - powiedział smutno, zwieszając głowę. Znalazł sobie czarną bluzkę. - Jak mnie znalazłaś? Wydawało mi się, że jakoś cię czuję w pobliżu, ale nie mogłem być pewien. Nie widziałem cię zbyt dobrze... chyba jesteśmy podobni, nie? - Spytał, lekko i niezręcznie się uśmiechając.
- To dobrze, że ich nie znałeś, nie musisz się przejmować, że nie żyją. Ja się nie przejmuję, w każdym razie. - przyjrzała mu się uważnie - Nie znam cię. Choć masz podobne rysy twarzy...Jak masz na imię?
- Cóż... tata dał mi Oliver. Mówił, że po dziadku - ale wolę tego nie używać imienia.
- To jak mam do ciebie mówić? - spytała, rzucając spojrzenie na drzwi wejściowe za jego plecami.
- Och po imieniu. Nie używam bo nie chcę, by pewni ludzie mieli cokolwiek ze mną wspólnego, cokolwiek o mnie wiedzieli. Niespecjalnie lubię ludzi - powiedział splatając palce i rozglądając się niezręcznie, szukając miejsca gdzie mógł podziać wzrok. - Nie spodziewałem się spotkania teraz... jest tyle rzeczy, które muszę ci powiedzieć, o które muszę cię spytać...
Spojrzała mu w oczy, a potem zbliżyła głowę do jego twarzy.
- Nie przyszłam sama - powiedziała bardzo cicho. - Mój znajomy jest piętro niżej.. będzie chciał cię zabić. Ma łuk. Proszę, nie rób mu krzywdy.

Zanim jeszcze zdążył coś odpowiedzieć, coś złego stało się bardzo szybko. Dwie strzały, jedna po drugiej, wbiły się w nogi Olivera, który z krzykiem złożył się na ziemi. Alan był szybki. W jego dłoni pojawił się paralizator, z którego wystrzelił do mutanta, a następnie, niemal tym samym ruchem, uderzył Ocelię łukiem w czoło, zwalając mocno zamroczoną na ziemię.
Ból rozlał się jej w głowie, choć nie powinien, od dawna już nic nie czuła... Czemu Alan nie poczekał?! Czemu ją uderzył?
Za nim ktoś inny wbiegł do mieszkania, szybko przeszukując inne pomieszczenia. Dziewczyna była niemal pewna, że to ta sama osoba, która mignęła jej w drzwiach mieszkania, w osiedlu bliźniaków.
- Alan, nie! - krzyknęła, próbując podnieść się na kolana.
Zrównał ją poziomem z ziemią, potężnym kopnięciem w brzuch. Krzyknęła, zwijając się w kłębek, z trudem łapiąc oddech. Nad Ocelią pojawił się Iron.
- Oszołomiłeś go? - Spytał Alana, przygniatając dziewczynę. W odpowiedzi Hughes trzasnął łukiem w tył głowy brata Ocelii dwa razy, aż był pewien, że ten nie mruczy już z bólu.
- Chyba... - mruknął przyglądając się mu, gdy Cela poczuła na szyi ukłucie i w ostatniej chwili przytomności zobaczyła nad sobą uśmiechniętego mordercę jej rodziców i wujostwa, ze strzykawką w ręku. Zrozumiała, że za moment wszystko się skończy i nie wiedzieć czemu ta myśl przyniosła jej ulgę. Pozostał tylko żal, że nie zdążyła poznać Oliviera.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline