Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2013, 17:15   #16
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Podczas ustalania całego planu i przydzielania ról Rudi nawet nie to, że się nie odzywał a milczał. Znał swoje miejsce. W przeciwieństwie do reszty nie miał doświadczenia w planowaniu (a co dopiero realizacji) takich przedsięwzięć. Nawet osoby, które go długo znały mogły się dziwić. Zawsze chętny do wypitki, zwykle jako ostatni odprowadzał osoby, które nie wykazały się umiarem. Pierwszy do żartów, czy to nieszkodliwych z kogoś czy przekomarzań nad kuflem piwa. Dusza towarzystwa nawet wśród monotonnych służb w straży. Ale to był Rudi gdy miał wolne. Od małego został nauczony, że w młynie nie ma co mędrkować. Nie wymyśli jak szybciej mleć mąkę. Nie stwierdzi, że worki może przenieść jutro jak trzeba na dziś. Nie przekona też worków by same się przeniosły. Służba u barona jeszcze go w tym umocniła. Od mędrkowania był kapitan, ewentualnie sierżanci. Oni wyznaczali trasę wart czy godziny służby. Tacy jak on nie byli od ustalania czy lepiej zrobić dwuosobowe warty przy bramie trwające cztery godziny, czy czteroosobowe trwające osiem. Dlatego i teraz bez słowa udał się za Bertem.

***

- Nie dobrze. Mają psa. Obstawiamy czy to Eryk złażący z drzewa czy też Arno skusił się aby komuś młotem czaszkę w korpus wbić?
Rudi wyraźnie zmęczony i znudzony odsunął oko od teleskopu. Wzruszył ramionami. Jakoś robienie zakładów czy to jego dobry kolega ucieka przed wielkim psem czy drugi kogoś masakruje niezbyt go bawiło. Zamiast tego zmienił temat.
- Tak zwykle wygląda bycie bohaterem? Liczyłem na piękne kobiety i pojedynki na walących się mostach...
Bert łyknął z metalowej flaszki nieco herbaty po czym odpowiedział:
- Kobiety są później. Na końcu. Znaczy tylko wtedy jak się nasz bohaterski czyn powiedzie. Wcześniej masz ciężkie pojedynki, nieprzespane noce, całe masy mil gotowych do przebycia... Tak naprawdę, gdy przychodzi czas na kobiety nie masz już na nie siły.
Bert wyciągnął ku kumplowi flaszkę z herbatą ten ją przyjął bez wahania.
- Przykre przyjacielu, że w tym wieku nie masz siły na kobiety.
Łyknął herbaty.
- Wolałbym wino. Albo gorzałę. Stanowczo.
- Częstuję z grzeczności. Nie musisz pić. - uśmiechnął się Winkel. - A co do kobiet... to nie tylko dupa i cycki, a coś znacznie więcej. Jak byś od razu przeszedł do rzeczy cały czar by prysł. Ja działam inaczej chociaż... nigdy nie byłem wśród ludzi barona.
Miller przełknął i następny łyk herbaty i przytyk.
- I tak wszystko sprowadza się do cipy i cyków. Ewentualnie dupy... Kto co lubi. Walczyłeś kiedyś? Z innym człowiekiem, na śmierć i życie?
- Hmm... - Winkel się zamyślił. - Moje batalie toczą się w pełnych gawiedzi i gwaru tawernach, na szlacheckich dworach i takich tam, ale... Raz walczyłem o życie. Nie na śmierć i życie, ale aby przeżyć. Po prostu. A ty? Zabiłeś już człowieka? - zapytał ciekawy Bert.
Rudi pokręcił głową.
- Ale możemy być do tego zmuszeni.
- Nie. - powiedział Bert stanowczo. - Nikt nigdy jeszcze nikogo nie zmusił aby go zabił. Zabić można tylko umyślnie. I uwierz mi, że ta misja nie należy do takich, gdzie należy przelać krew. Wolałbym zastosować przeciw rabusiom jakiś fortel zamiast coś im robić. Jak to Ciebie przekona to możliwe, że ktoś z nich jest poszukiwany listem gończym, a wtedy... Możemy dodatkowo zarobić za żywe sztuki.
- Najchętniej to bym wysłał tam straż miejską ale to nie wchodzi w grę... No nic. Nie ma co się stresować. To nam nie pomoże.
- Wielu tutejszych myśli, że ta straż to partacze. - powiedział Bert kiwając głową. - Wydaje mi się, że zanim odbiliby malca to nie byłoby go na tym świecie. Widziałeś te partole krążące po okolicy? - zapytał gawędziarz. - Czterech rosłych strażników w kolczugach, z hełmami i halabardami w łapach. Masakra jakaś.
- Co by przyszło porywaczom z martwego chłopca?
- A co im po żywym, który powiedziałby jak wyglądają, opisał z jakim akcentem i jak mówią i podał inne pikantne szczegóły? Możliwe, że mieliby zakładnika aż by dali im się wycofać, a później pewnie pozbawiliby chłopca życia. Może nie jestem wojownikiem, ale znam się na ludziach. Na kryminalistach też. - powiedział Bert wspominając czasy podróży z Erykiem i Imre.
- To, że ojciec dzieciaka teraz wynajął detektywa nie najemników i łowców nagród. Trup chłopca mógłby to zmienić a żywy skłonić do mniejszego pościgu.
- Daj spokój. Nie potrafisz myśleć jak prawdziwy zbir. To co dla Ciebie jest jedynie ilością Koron na liście gończym dla nich jest kolejnym plusem do reputacji w półświatku. Im bardziej są znani tym łatwiej załapać im robotę po tamtej stronie. Zupełnie jak dobrej ekipie najemnej. No i ich wpływy mogą się znacznie powiększyć. Na takie sytuacje trzeba patrzyć bardziej przestrzennie...
- Może i nie poznawałem tego jak działają zbiry w Reiklandzie, Middenlandzie czy na Jałowych Ziemiach ale wiem jedno. Ktoś kto zleca porwanie lub inne przestępstwo chce by wszystko poszło zgodnie z planem a nie by podczas następnego porwania wpadła grupa osób rządna zemsty za poprzednią robotę a trzy kolejne stały w kolejce. Myślę, że ktoś taki wynająłby ludzi, którzy nie są znani strażnikom a w półświatku mają renome takich co zrobią wszystko i nie pisną słowem. No ale ja tam jestem prostym chłopem...
- Plan? - zastanowił się Bert. - Zgodnie z planem? Kiedyś jeden bardzo mądry człowiek powiedział mi co myśli o planach. I wiesz co... Miał rację. Jego zdaniem wszystko szło zgodnie z planem dopóki nikt nie zabierał się za jego realizację. Po nas to widać najlepiej... Ojciec porwanego zrobił bardzo mądrze wynajmując detektywa, ale ten zrobił już mniej rozsądnie. Współpraca z grupą bez, chociaż nie pisanego, dowódcy bardzo przypomina chaos. I o wiele się od niego nie różni...
- Może powinien to Tobie zlecić? Wydajesz się wiedzieć dużo o zbirach, sposobach działania, wynajmowanych ludziach...
- Kpisz ze mnie? - zapytał z uśmiechem Bert. - Dziękuję, ale to, że Arno z resztą uważają mnie za zapatrzonego w siebie megalomana całkiem mi wystarczy. Nikt tego głośno nie powiedział, ale ta narada przed akcją mogłaby trwać i 20 sekund, a każdy zrobiłby co by chciał. Nie powiem, że nie przesadziłem z narzucaniem swoich pomysłów. Może tak, ale najważniejsze uratować powoda. - Bert na chwilę zaniemówił. - Czemu w wiosce nie chciałeś mi powiedzieć o tej służce barona? - zapytał bezpośrednio.
Miller wzruszył ramionami i znowu usiadł przy teleskopie.
- Nie wiedziałem jeszcze co zrobię, nie chciałem byś mnie odwodził. Nie chciałem psuć spotkania.
- Za dużo tego “nie chcenia” jak na spotkanie po latach. Nie powiem sam nigdy nie byłem krystaliczny, a do tego jeszcze się zmieniłem... Czułeś coś do tej kobiety czy to bardziej wynik chwili dobrej zabawy?
- Nie jest bardem. Oni często gadają o tym czym się różni miłość, chuć od obowiązku. Co to teraz za różnica?
- Akurat oni obowiązku by nie poznali nawet jak ten by ich kopnął w zad. - skwitował Winkel. - Kiedyś jeden hipnotyzer na fazie mówił mi, że jeżeli czujesz do kobiety ciepło dłużej jak pół roku to jest ta jedyna. Ja miałem już tak, a jednak na dziś dzień nie chciałbym mieć z tą panią zbyt wiele wspólnego... - dodał Bert myśląc jak wiele się zmieniło od tamtych czasów.
- Dzień, pół roku, rok... Co to za różnica? Kiedyś do zamku barona przybył bard. Gadał jeszcze więcej od Ciebie. Miał ze sobą taki dziwny owoc, gruszkę. Widziałeś ją kiedyś. Taki... dziwny. I mówił, że miłość jest jak ta gruszka. Każdy opisując gruszkę opisze ją inaczej.
- Mylił się. - powiedział pewnie gawędziarz. - Raz spotkałem grupę krasnoludzkich górników. Jak byś słyszał co mówili o miłości... Ho, ho... Zupełnie jak jeden, rozpalony niczym piec hutniczy, chłop. A czym się rok od dnia różni chyba Tobie wiele lat ciężko pracującemu tłumaczyć nie muszę.
Miller po raz kolejny przyjął przytyk ze spokojem.
- Rok się składa z miesięcy, miesiąc z dni. Dni się wiele od siebie nie różnią, tym samym miesiące i lata. Nawet te wędrówki zbijają się w jedno. Ciężko sobie przypomnieć czy piwo z przyjaciółmi piło się trzeciego czy piątego dnia miesiąca. Najwięcej mąki przemięliliśmy z ojcem dwa lata temu, ale w którym tygodniu? Spałem z Elsą ostatni raz trzy tygodnie temu. W jaki dzień? Pamiętam tylko, że byłem wtedy po warcie na murach.
- Słuchaj... Jesteś bystrym chłopakiem i sam wiesz, że nie chodzi tu o rozróżnianie jednego dnia od drugiego. Zobaczysz, że każda przygoda, każda misja, będzie kolejnym etapem w wędrówce przez życie. I pokochasz to. Tak jak ja to pokochałem mimo iż walczyć nie potrafię. - powiedział Bert. - Ale jak to mówią w każdym składzie musi być ktoś kto opóźni pochód. - dodał z uśmiechem. - Beze mnie byłoby wam zbyt lekko. - zaśmiał się cicho.
- Już sobie tak nie umniejszaj. Najwyżej dostaniesz najbrzydszą kobietę do uratowania.
- Najbrzydszą? Może być o ile będzie miała więcej oleju w głowie od tych waszych. - powiedział po chwili. - Kochać się z głupią kobietą to tak jak oszukiwać się własną grabą. - dodał z przekąsem.
- Chcesz z nią rozmawiać o poezji czy się pieprzyć?
- Pieprzyć to może pijany chłop osła w stodole. Z kobietą należy się kochać. A po mile spędzonym czasie warto napić się wina i porozmawiać na jakieś globalne tematy. Żadna piękna kobieta nie wynagrodzi Ci swojej głupoty. A na starość i tak wszyscy staniemy się niedołężni i pomarszczeni. Fajnie by było chociaż wiedzieć, że nasza wybranka ma coś w głowie...
- Myślałem, że mówimy o “kochaniu się” nie małżeństwie. Zresztą jak dostanę pół Imperium...
- Jak dostaniesz to oddaj mi połowę, bo i tak nawet ćwierci swoich ziem nie będziesz w stanie doglądać... Nie udzielałeś się za dużo w trakcie debaty więc może teraz powiedz jak ty to widzisz. Należy przelać krew czy raczej tego unikać? - zapytał Winkel łykając z flaszki znowu.
- Po co miałem strzępić język? Wy podróżowaliście, Wy się na tym znacie. Będzie trzeba to przelejmy krew, nie będzie trzeba to jej nie przelejemy. Liczy się chłopiec, powód całej sprawy jak to mądrze mówisz.
- Podróżowałem, ale zajmowałem się czymś zgoła innym. Nie powiem brałem udział w paru ciekawych akcjach, a niektóre z nich nawet spisałem, ale... Nigdy nie byłem kimś w pierwszym rzędzie. Nie walczyłem mieczem, nie strzelałem z łuku, nie tropiłem. Ja jedynie gadałem, wyciągałem ile się da od tych co mogli dać więcej niż zamierzali i pocieszałem kobiety w najcięższych dla nich chwilach. Z resztą... nie tylko wtedy.
Rudi wzruszył ramionami.
- Czasem trzeba robić mieczem a czasem gadać. Trzeba tylko wiedzieć co kiedy.
- Ja myślę, że jak ktoś nie potrafi walczyć to nie powinien się za to brać. Można jedynie wyłapać w kałdun i niepotrzebnie wypróżnić się z bebechów. - powiedział Winkel. - Inaczej ma się sprawa z rozmową. Tej spróbować może każdy chociaż... z różnym skutkiem.
- Czasami z nożem w bebechach.
- Również. - Bert poparł towarzysza. - Słowa odpowiednio rzucone mogą ranić równie dotkliwie jak ostrze jednak po takowe, jak po klingę, w towarzystwie sięgać się nie powinno. Chociaż... znałem zwadźcę, który uważał zupełnie inaczej.
- Za dużo myślisz. To nie zawsze jest dobre.
- Korzystam z intelektu, ale czy za często bym nie powiedział. Może czasem zbyt intensywnie, ale to już inna bajka. Zaciekawiło mnie to okno na dachu naszej budowli. Ktoś sprawny i odpowiednio dyskretny mógłby w razie co wejść tam dachem. Oczywiście po wstępnej obserwacji o ile będzie to w ogóle potrzebne. Chyba lepsze wyjście niż pakować się głównym wejściem...
- Za dużo. Gdy przerzucasz worki z mąką albo stoisz z mieczem w jednej ręce a z tarczą w drugiej nie ma miejsca na myślenie. Co do okna to też o nim myślałem. Mógłbym tam się wspiąć.
- W razie konieczności pewnie o to Ciebie poproszę. A co do myślenia... Kiepski byłby ze mnie młynarz, piekarz czy wojownik. Bez myślenia nie mógłbym się obejść...
- Myśleć musisz w każdym zawodzie ale czasem musisz zaufać instynktowi.
- Imre mi o tym wspominał. Ile razy prosił mnie mu zaufać ja zaczynałem się zastanawiać, a co za tym idzie myśleć i... kiepski byłby ze mnie łowca. Eryk był bardziej pojętny w tej kwestii... - Bert zagadnął przyjaciela wyciągając ku niemy flaszkę z herbatą.
- Nauczyłbyś się. Jak chcesz w wolnej chwili mogę Ciebie poduczyć walczyć. W podróży na pewno to się przyda. Trochę siniaków nabędziesz ale to niska cena za życie.
- Wolałbym się nauczyć unikać walki. W sumie zawsze udawało mi się wszelkie spory załatwiać za pomocą dialogu. Nie lubię rozwiązań siłowych chociaż nie brzydzą mnie one. Taki jest ten świat.
- A jak kiedyś nie będziesz mógł uniknąć?
- Nie zastanawiałem się nad tym. Zawsze miałem w pobliżu kogoś kto mógłby mi w takiej sytuacji pomóc. Nie podróżowałem sam, a w grupie. Wolałem rozwijać te umiejętności, w których czułem się dobrze. Wbrew pozorom nie każdy potrafi to co ja chociaż każdy został przez naturę wyposażony w te same narzędzia, którymi zarabiam.
- Kutas i język nie zawsze Ci wystarczą a i towarzysze nie zawsze będą. To, że poświęcisz godzinkę wieczorkiem na trakcie na ćwiczenia z mieczem i tarczą może zaważyć na Twoim życiu. A i mięśnie nabędziesz.
- Nie? - zapytał Bert odnośnie towarzyszy. - Nie zamierzam się z wami żegnać. - dodał po chwili. - Jednak doceniam to, że chcesz mi pomóc. Muszę poważnie zastanowić się nad twoją propozycją. Dobra. Może teraz się prześpię aby potem Ciebie zmienić, co nie?
- Różnie w życiu bywa. Idź spać.

Były zbrojny wiedział, że jego towarzysz nie zdąży go zmienić. Nie chciał nawet budzić przyjaciela. On był nawykły do długich wart po których spędzał jeszcze czas czy to z Elsą czy z przyjaciółmi. Zmieniając tylko co jakiś czas oko przy okularze teleskopu i robiąc przerwy na napicie się herbaty obserwował. Zapamiętując wszystko, chociaż tego za wiele nie było. Nawet gdy inni zaczęli się schodzić nie przerywał obserwacji. Jak zwykle robił bez słowa swoje dopóki Alfons się nie zjawi.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline