Najemnicy spojrzeli po sobie dziwiąc się na słowa Gottwina.
-
Chcesz żebyśmy włazili do tej lodowatej wody? Człowieku lada dzień spadnie śnieg, zamocz się cały a za trzy dni zabije Cię gorączka...- burknął jeden z mężczyzn.
-
Właśnie. Sam wejdź i pokaż na co Cię stać.- dodał inny.
-
Morda kundle bo po czerepach potraktuje!- warknął zabójca trolli ściskając dłonie w pięści. -
Sam wlezę do rzeki, jak będzie potrzeba.- dodał na koniec by nieco uspokoić atmosferę -
Złaźcie na dół. Trza narąbać kilka belek, co by wypychać barkę od brzegu.- rzekł po czym jak gdyby nigdy nic cisnął swoim toporzyskiem na brzeg, po czym zeskoczył w dół lądując po kolana w widzie.
-
Do roboty. Gabriel przypilnuj ich. A Ty chodź ze mną. Obejrzymy okolicę.- zwrócił się do Gottwina.
Być może krasnolud nie chciał skazać kompana na ciężką, fizyczną pracę. A może uznał, że umiejętności Gottwina przydadzą się bardziej w czasie zwiadu w pobliżu brzegu. Dwójka kamratów ruszyła przed siebie, na północ. Khazad szedł trzy kroki z przodu przed Gottwinem rozglądając się uważnie w milczeniu.
-
Wczoraj walczyliśmy z przywódcą oddziału. Te skurwiele ponoć zawsze podróżują na swych jucznych jaszczurach. Gadziny są urodzonymi zabójcami. Są szybkie i skoczne, a ich pazury są ostre niczym topory wykute w prastarych kuźniach mych przodków. Przyszedł pieszo ze swymi ludźmi. Znajdziemy tego gadziego skurwiela i utoczymy mu krwi, żeby mieć spokój na tyłach.- dodał na koniec nawet nie pytając kompana o zdanie.
Niedługo potem usłyszeli charakterystyczne prychanie, które dało się usłyszeć wieczorem, poprzedniego dnia, tuż przed atakiem mrocznych elfów. Khazad pokazał Gottwinowi by był jak najciszej, po czym pochylił się lekko i wejrzał za gęste krzaki, gdzie widać było poszukiwanego przez nich stwora...