Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2013, 22:36   #23
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Nie była w stanie powiedzieć, kiedy się obudziła, czy gdzie ani która jest godzina. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu, była wątpliwej jakości żarówka, zawieszona na cienkim kablu. Zapewne była to jakaś piwnica, pełno było tu rur, ale wyczyszczono ją ze wszystkiego, co mogło pomóc w ucieczce. Czuła okropne odrętwienie w karku, a jej prawa ręka była przykuta do rury. Zamrugała kilka razy oczami, próbując przywrócić ostrość widzenia.

Po drugiej stronie pomieszczenia wisiał Jason, w znacznie mniej
komfortowej sytuacji. Ręce miał podwiązane do haka na suficie, a nogami nie
dotykał do ziemi, jednak jego palce prawie się stykały z chłodnym podłożem, co
musiało być dość denerwujące. Twarz miał zakrwawioną, jednak cała krew dawno
zaschła. Był okropnie blady.
- W końcu się obudziłaś. Myślałem, że przyjdzie mi umrzeć podczas
twojego snu.
- Co sie stało? - spytała, próbując usiąść na podłodze.
Nie było zbyt wygodnie i gdy się usadowiła przyszedł nagły ból
pleców. Na szczęście stopniowo malał.
- Cóż... udało mi się odtransportować wszystkie te dzieciaki i
pomóc im ruszyć w swoją stronę. Gdy wróciłem policji już nie było. A potem...
po raz drugi w życiu ktoś się do mnie podkradł. W ogóle go nie czułem. Nie
czułem, nie słyszałem... wstrzyknął mi coś i oto jestem. Alan... znaczy on i
jeszcze ten, którego nie czuję, przychodzili tu trochę, trochę mnie
poprzepytywać, pobić, ponegocjować, czasem nakarmić. Poza tym to po staremu, a
co u ciebie? - Spytał podnosząc na nią przekrwione oczy i smutny wzrok.
- Walnął mnie łukiem - dotknęła czoła, poczuła płytkie rozcięcie i
opuchliznę. - Ten, którego nie wyczuwasz, to Miles Iron. Zabił mi właśnie
wujostwo, jak rozumiem, na polecenie tego ...tego... - szukała słowa, ale żadne
nie pasowało - Alana. Był dziwny w samochodzie... powinnam się była domyśleć.
Od razu jak przyjechałam chciał jechać szukać mojego brata.
- Cóż... co ja mam powiedzieć? Jeśli to rzeczywiście Hughes, to ja
i Serafin powinniśmy się domyślić. Wydawał się wiarygodny. Wiedział wszystko to
co powinien. To musiał być Alan, ale... przepraszam za słownictwo, ale... kurde
- pokręcił głową zażenowany.
- Kurde? - zapytała, a przez jej twarz przemknęło coś na kształt uśmiechu.
To było takie.. słodkie, że nawet w tych okolicznościach starał sie
oszczędzać jej uszy. Słodkie, choć bezsensowne - W przedszkolu jesteśmy? Czego
on chce?
- Jakieś ideologiczny pierdolenie, w stylu Nigra, dla którego przy
okazji pracuje. Odpowiedni porządek panów i sługusów, blablabla - powiedział
przedrzeźniając. - A od nas... od ciebie pewnie czegoś związanego z genami.
Twój brat jest nader wyjątkowy, w tobie też musi być coś, czego chce Nigr. Mnie
pewnie zabiją, albo zostawią już tutaj, żebym sam umarł - spojrzał na hak, do którego
był podwieszony.
- Widziałeś Oliviera? Był tu? - zapytała, szarpiąc ręką, żeby
sprawdzić, czy da się ją uwolnić.
- Mówili mi o nim. Chyba tylko po to by mnie zdołować... lepiej
żeby go tu nie przyprowadzali. Nie mamy dobrych stosunków... kto by pomyślał,
że tak ma na imię, no nie? Jakoś nie pasuje, ale skoro potwierdzasz wersję
Alana... - westchnął ciężko, jakby nie chciało mu się już mówić.
- Jaką wersję Alana? Alan strzelił do niego, z tyłu.
- Mam na myśli, że mi powiedział jak ma na imię. Jak was schwytali
nie wiem... w sumie co za różnica. Jesteśmy, gdzie jesteśmy.
- Gdzie? Wiesz gdzie? - kajdanki nie chciały zejść, zaczęła drugą
ręką obmacywać ubranie sprawdzając, czy coś jej zostawili w kieszeniach.
Przezornie ogołocili ją ze wszystkich rzeczy, zostawiając tylko
ubranie.
- W piwnicy rezydencji.
- Powinnam była sprawdzić.. było tak cicho. A pan Kamil?
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem... nie mam już siły, dobrze? -
Odparł cicho, zwieszając wzrok z powrotem. - Powiszę tu sobie.


Cela przymknęła oczy, na sekundę. Bała się. Tylko na sekundę. W gardle jej zaschło, nie pamiętała już, kiedy ostatni raz coś piła, pragnienie było nawet silniejsze niż ból głowy i pleców. Uklękła, złapała za łańcuch kajdanek i zaczęła go wściekle szarpać, mając nadzieję, że rura nie wytrzyma.
Tak jak reszta domu, tak i kanalizacja była zadbana. Rura
pozostawała niewzruszona po kilkunastu próbach, jednak nie miała szansy dobrze
szarpnąć, chwytając za krótki łańcuch. Próbując zrobić to uwięzioną ręką,
prędzej pozbawiłaby się nadgarstka niż uwolniła. Mogła próbować, choć byłoby to
dość czasochłonne.
- Niektórzy próbują tu spaść! Spać! - Warknął Jason, któremu
przeszkadzał brzęk.
- Jason! – huknęła na niego
- Husky! Nie zajmuj się spaniem tylko myśl, jak nas stąd wydostać. Nie
zamierzam tu spędzić reszty mojego życia. Słyszysz? Nie dasz rady zerwać tych
więzów? Jason!
Rozejrzała sie dookoła, ale podłoga była wyczyszczona ze
wszystkiego, co mogło być przydatne. Stanęła na rurze nogami i spróbowała
rozhuśtać i obluzować ją pod swoim ciężarem.
- Nie czuję rąk. Cała krew mi już odpłynęła. Jeśli szybko stąd nie
zejdę to nie odzyskam w nich czucia. No a nie mam jak się zerwać bo nie mam
pazurów. Może ty masz? Może matka natura i tobie dała... heeej - mruknął
podnosząc głowę, w dziwnym grymasie. - Może rzeczywiście... to by było dziwne,
gdybyś nie miała czegoś.... ostrego w sobie. Spróbuj jakieś pazury...
cokolwiek. Tak tego nie rozwalisz, niedawno je wymienialiśmy, na najdroższe
jakie były. Och ironio!
- Walnęli cię w głowę - stwierdziła Cela z przekonaniem, zapierając
się plecami o ścianę i ciągle próbując poluzować rurę - Najpierw pazurami
rozwalę ścianę, a potem zrobię wytrych z drutu ze stanika i otworzę
zamek. Oprzytomnij, Husky! Kim ja według ciebie jestem! - krzyknęła, z wściekłością
kopiąc rurę. Wyobrażanie sobie, że właśnie kopie Alana po twarzy i innych
wrażliwych partiach zdecydowanie dodawało jej sił.
- Jakby pomyśleć to rzeczywiście walnęli mnie w łeb... dziesiątki
razy. Jakoś ciężko się do tego przyzwyczaić. Jednak najbardziej denerwuje mnie
to, że nie mogę dotknąć ziemi. A jestem tak blisko... - powiedział zażenowany.


Drzwi do piwnicy otworzyły się i po schodach zszedł Alan, nad
wyraz spokojny, choć minę miał trochę posępną. Za nim szedł Miles, szeroko
uśmiechnięty, splótł dłonie z tyłu pleców i podążał krok za Hughes’em.
- Ty pieprzony dupku! Natychmiast masz mnie odkuć! - krzyknęła
Cela, szarpiąc się w stronę Alana.
- Mocne rozkazy, jak na kogoś, kto nie jest w pozycji, do ich
wydawania - mruknął w odpowiedzi podchodząc do Jasona, nic jednak do niego nie
powiedział, choć lustrowali się wzrokiem. Hughes mimo i znajdował się niżej,
patrzył z wyższością, spokojem i potęgą w oczach, podczas gdy Jasonowi było to
obojętne i szybko zwiesił spojrzenie.
- Gdzie jest Olivier? - Cela była wściekła, nie czuła już strachu.
- Na górze. W pokoju, w którym zginął Ran. Starczy? - Spytał,
odwracając się na chwilę, w jej stronę.
- W którym zabiłeś Rana - doprecyzowała.
- Sam się zastrzelił, zresztą... to było całkiem zabawne z mojego
punktu widzenia. Konkurencja sama się wykończyła - wzruszył ramionami,
uśmiechając się. - Widzę, że jesteś bardziej rozmowna niż Husky. Dobrze. Chyba
go znudziły rozmowy ze mną, jak myślisz? Dać mu spokój?
- Odwiąż go - powiedziała.
- Och! Och tak! Świetny pomysł! - Wykrzyknął zadowolony, kłaniając
się. - Miles! Do roboty! Zrób co księżniczka każe - klasnął w dłonie,
poganiając go. Iron spojrzał na niego najpierw niepewnie, ale pod wpływem
surowego spojrzenia, szybko zdjął Jasona z haka. Moore zwalił się na ziemię jak
kukiełka z cichym jękiem.
Ocelia spojrzała niepewnie, nie do końca rozumiejąc.
- Teraz mnie odwiąż - zaproponowała.
Przykucnął przy niej, wyjmując zza pasa pistolet.
- Cóż... z tym będzie gorzej, bo jesteś skuta, a nie przywiązana,
nieprawdaż? Poza tym, obawiam się, że wykorzystałaś swoje jedno życzenie.
Przełknęła ślinę.
- Proszę?
- Och daj spokój! Chociaż zachowaj godność! Nie powinnaś być
wkurwiona?! Dalej wyzywać mnie od dupków, skurwysynów i matkojebców?! - Warknął
podnosząc się. Zaczął chodzić po piwnicy, kręcąc młynki pistoletem. Miles stał
przy Jasonie, bacznie go obserwując.
- Sam się nawyzywałeś, ja już nie muszę.. co chcesz ze mną zrobić?
- Ja? Mi to obojętne, choć przydałoby się trochę rozrywki. Nigr
chce ciebie i twojego brata, więc... pan każe, sługa musi.
- Rozkuj mnie - powtórzyła. - Potrzebuję się napić, nie jadłam od
trzech dni...
- Tak, tak... zaraz Iron coś przyniesie, prawda? - Spytał
spoglądając na niego. Ten uśmiechnął się niezwykle wesoło. - Nie! Nie żelazo
idioto! Coś normalnego... - pokręcił głową zażenowany, gdy Miles wchodził po
schodach na górę, ze zwieszoną głowę.
- Rozkuj mnie. Przecież i tak jesteś szybszy... - spojrzała na
Milesa - On się ciebie boi.. dziwne.
- Zna swoje miejsce. Tak jak i ty powinnaś. Tak jak Jason. Tak jak
wszyscy. Każdy ma wyznaczoną rolę - odpowiedział naturalnie. - Później cię
rozkuję. Będzie zabawniej.
- Zabawniej? - zapytała, szacując odległość między sobą a Alanem.
Mężczyzna łaził tu i tam, jakieś trzy metry od niej, czasem podchodząc krok
bliżej, czasem dalej.
- Taa... Miles jest dość nudny, a jako, że nie mogę już się
podśmiewywać z waszej głupoty i naiwności, to wymyśliłem inną zabawę... jak
zjesz - odpowiedział patrząc w sufit.
- Jaką zabawę? - zapytała, choć wiedziała, że nie powinna o to
pytać - Kiedy mnie wypuścisz?
- Pytania, pytania! Wszystkie tak mało ważne. Na te wszystkie
niedługo poznasz odpowiedzi, a i tak to nimi mnie katujesz! Spodziewałem się
większej dociekliwości... ech - pokręcił głową zawiedziony.
- Chcesz pewnie opowiedzieć, jakim byłeś sprytnym sukinsynem, jak
wszystkich nabrałeś, zwodząc ich czujność... - zaczęła, szukając wzrokiem
spojrzenia Jasona. Teraz, kiedy Milesa nie było, mieli jakąś szansę.
Moore jednak słabo wił się na ziemi, nie mając żadnego czucia w
rękach i będąc mocno osłabionym po raz kolejny, w ciągu ich parotygodniowej
znajomości.
- Właściwie to miałem nadzieję, że mnie o to spytasz i będę mógł
cię pierdolnąć za bycie wścibską, ale nie wyszło... - mruknął drapiąc się po
głowie wolną ręką. - Szkoda, to by było zabawne.


Ocelia zrozumiała w końcu - Alan, który wydawał się jej
najnormalniejszy z nich wszystkich był cholernym pieprzonym świrem, z gównem
zamiast mózgu.
Ponownie wszedł Miles, stawiając przed Ocelią talerz z dwoma
kanapkami i butelkę wody. Alan stanął, oparty o ścianę z boku, przyglądając się
Jasonowi. Iron usiadł na schodach i równie uważnie obserwował Celę.
- Daj znać jak skończysz... - powiedział jeszcze cicho Alan.
Przygryzła wargę. Sytuacja nie wyglądała ciekawie...
Odkręciła nakrętkę i wypiła wodę, na raz, całą butelkę.
- A gdzie pan Kamil? - zapytała, uśmiechając sie - Był dla ciebie
za sprytny, co?
- Och nie... po prostu wpasowałem sobie wszystko w termin jego
nieobecności... zresztą nie jest teraz priorytetem - powiedział patrząc na
zegarek. - Ale masz rację. Każdy zna swoją rolę i ograniczenia. Serafin jest
parę stopni za wysoko dla mnie - odpowiedział bez cienia wstydu.
- Rozwali ci łeb, jak wróci. Sam się zastrzelisz, dziękując za taką
możliwość, jak Ran. - rzuciła.
- Taki więc będzie mój koniec, jeśli masz rację - odparł
rozkładając ramiona. - Jednak nigdy się go nie bałem i za nic nie odejdę bez
walki... ale o czym my tu... a tak! Żryj! - Warknął jeszcze.
Prychnęła mu śmiechem w twarz.
- Tak, jesteś super odważny... Wystawiłeś mnie na wabia, dwa razy,
inaczej najpierw by cię Ran załatwił, a potem Olivier. Strzelanie do
kogoś z tyłu. Nawet nie miałeś odwagi spojrzeć mu w twarz! - złapała talerz i
rzuciła w niego.
- Och świetnie! Tak lepiej! - Odparł odrywając się od ściany, gdy
talerz rozbił się o nią. - Trzeba się piąć w górę łańcucha pokarmowego, cóż
powiedzieć. Spryt i metody dają całkiem niezłe rezultaty - powiedział
uśmiechając się do niej i przechodząc na środek pokoju. Iron wstał ze schodów i
podniósł Jasona, szarpiąc go za włosy.
- Dobrze... zbyt prędko się nie zobaczymy... jakieś pożegnanie?
Dobre słowo na drogę? Albo krzyżyk?
Pokręciła głową, zrezygnowana.
- Ty kazałeś temu gnojowi zabić moją ciotkę?- zapytała tylko.
- Tak... chociaż uznał to za swój obowiązek po twoich rodzicach.
Weź go tu zrozum. To świr.
Ocelia zakryła twarz dłońmi i nic już nie powiedziała.
- Świetnie więc! Oto moja mała gra, bądź też próba dla ciebie,
droga Ocelio - powiedział znów przy niej kucając. - Obserwowałem cię i
zauważyłem, że nie możesz się w sobie pozbierać. Albo się załamujesz, albo
niewiadomo co. A to źle. To oznaka słabości. Bardzo nieładnie. Nie mogę
przywieźć dla Nigra, słabej, obrażonej, albo przestraszonej dziewczynki. Tylko
silną kobietę, zdolną do zrobienia tego, co trzeba zrobić - podniósł się i znów
przeszedł na środek piwnicy. - Podobno wpływasz na emocje innych, a nie
potrafisz zapanować nad własnymi. Póki się tego nie nauczysz, niewiele zdziałasz.
Musisz przezwyciężyć strach i rozgoryczenie i zrobić to, co kurwa trzeba! -
Krzyknął, podchodząc do Jasona.
- Nic nie muszę! - zawołała podnosząc się na nogi - Nic nie muszę!
Nie jestem żadnym cholernym cyborgiem i nigdy nie będę! Rozumiesz to, pieprzony
świrze? Nie mam już nic, więc jestem wolna! Niepotrzebnie wytłukłeś mi
całą rodzinę! A ty nie masz mocy, żeby mnie do czegokolwiek zmusić, rozumiesz?
Będziesz musiał powiedzieć Nigrowi, że schrzaniłeś robotę. Że pomyliłeś się co
do mnie, i że twoje metody są na nic, że jesteś jak ślepe dziecko we mgle.
A ja tylko żałuję, że nie zobaczę wtedy jego miny i reakcji.
- Patrz więc na niego! Patrz jak daleko zaszedł, dopiero po tylu latach się
stoczył. Tak długo kierował się samym instynktem przetrwania, bez celu w życiu.
A potem gdy stracił wszystko i wszystkich, których kochał, brata, żonę, córkę,
została mu tylko zemsta, a ty, a TY! - Warknął wściekle. - Śmiałaś powiedzieć,
ze ta donikąd nie prowadzi! Gdyby nie ona już dawno odebrałby sobie życie, a
Ran wciąż by żył. Mógłby dzięki temu doprowadzić i do śmierci NIgra, mojej,
Miles’a. A według ciebie nic nie znaczy, bo nie czułaś potrzeby zemsty - stanął
przy niej, zbliżając się do konkluzji. - Iron zabił ci rodziców i wujostwo. Ja
pojmałem ciebie, twojego brata i Jasona, za chuj nie wiem kim dla ciebie jest i
co znaczy, ale więcej motywacji nie mogę wymyślić - powiedział po czym
skierował pistolet w stronę Husky’ego i patrząc Ocelii głęboko w oczy strzelił,
trafiając w brzuch. Moore jęknął, nie mogąc już krzyczeć z bólu.
Ocelia krzyknęła, bezwiednie, i szarpnęła się wściekle w stronę
Alana, próbując sięgnąć paznokciami wolnej reki do jego twarzy.
- A Nigr nam to wszystko zlecił. Może teraz będziesz miała dość
motywacji, by coś, kurwa, zrobić! - Wrzasnął rzucając jej pod nogi klucz do
kajdanek. - Rozpalimy ognisko na górze, dobra?! - Rzucił jeszcze, gdy wbiegali
na górę po schodach.


Złapała kluczyk i, trzęsącą się ręką, zaczęła odpinać kajdanki. Po
kilku próbach w końcu się jej udało.
Uklękła obok Jasona, ściągnęła swój polar, zostając w samej
koszulce i przycisnęła bluzę do jego brzucha, żeby zatamować krwawienie.
Schwyciła jego dłoń i docisnęła do polara.
- Trzymaj - powiedziała. - Musisz teraz wstać. Nie dam rady
cię podnieść. Pomogę ci stąd wyjść, ale ty też musisz mi pomóc. Słyszysz mnie?
Husky! - złapała jego twarz w dłonie - Patrz na mnie!
- Mam... deja vu... ale skurwiel. Czuję dym - wystękał z trudem
podnosząc się na kolana. - Dawno mnie nie po... strzelili - mruknął zaczynając
kaszleć krwią.
- Chodź - objęła go w pasie, zakładając sobie wolną rękę Jasona na
szyję i przytrzymując go za nadgarstek. Podniosła się na nogi - Schody. Mam
samochód.
- Coś mi mówi... że to by było za proste - krzywiąc się z bólu,
zaczął kuśtykać w stronę schodów. Rzeczywiście dało się powoli wyczuć dym, z
rosnącego na sile ognia.
- Nie macie instalacji przeciwpożarowej, co? - zapytała Cela,
podtrzymując Jasona na schodach. - Mam tylko nadzieje, że Oliviera tam już nie
ma na górze...
- Pewnie go zabrali... - stanęli przed drzwiami, Jason z trudem
nacisną klamkę i uwolnił się chwilowo od pomocy Celii, by chwiejąc się na
nogach, znów się na niej wesprzeć.
Znajdowali się na parterze, naprzeciwko pokoju Moore’a, skąd
wydobywał się coraz głodniejszy ogień, podobnie jak z kuchni. Płomienie na
drodze do głównego holu, a tym razem do wyjścia nie były jeszcze tak silne,
choć zaczęły już ogarniać podłogę i ściany. Dym robił się uciążliwy i nie mógł
znaleźć ujścia na zewnątrz, zapełniając wnętrze od góry do dołu.
Cela zakaszlała. Dym szczypał w oczy. Naciągnęła bandanę na twarz,
zakrywając nos i usta.
- Okno - powiedziała, ciągnąc Jasona w jego stronę. Do drzwi nie
zdążą dojść.
-
Moje... rzeczy... a jebać - dodał po chwili, gdy zbliżyli się do najbliższego
okna, wychodzącego na prawą stronę domu.
Cela szarpnęła klamkę, otwierając okno na oścież.
- Ty pierwszy - powiedziała, przytrzymując go, żeby mógł wejść na
parapet.
Otworzył okno i przewalił się na zewnątrz. Był już późny, chłodny
i bezwietrzny wieczór, stopniowy rozjaśniany przez rosnący ogień. Moore
podniósł się z ziemi i oparł o ścianę, uciskając ranę.
- Chyba przeszło na wylot... powinienem dojść do siebie jak czymś
się to zatamuje... - stęknął zamykając na chwilę oczy i odchylając głowę do
tyłu.
Cela wyskoczyła za nim.
- Chodź, mam coś w samochodzie, chyba.. Daj mi to. - zabrała mu
polar, skręciła go kilka razy mocno, i obwiązała Jasona w pasie, zawiązując rękawy
na jego boku. - Kurcze, z tyłu masz chyba jeszcze większą dziurę. Całe plecy
masz mokre. Chodź.. - znów zarzuciła sobie jego ramię na szyję - Musimy stąd
odejść.


Usłyszeli dwa głośne strzały, przebijające się przez trzask
płomieni, a potem wesoły śmiech, dobiegający z przodu domu. Po chwili dołączył
do niego drugi.
- O kurwa! Haha! W ogóle nie ma głowy!
- Przejdziemy tyłem, przez ogrodzenie - powiedziała Cela zmieniając
kierunek marszu - Rozpoznałeś głos? Kto tam jest? Wyczuwasz ich?
- Jakieś dwa młodziki... pełne gniewu... - mruknął idąc
najszybciej jak potrafił, ale utykając na lewą nogę.
- Ludzie, mutanty? - dopytała.
Zbliżyli się do ogrodzenia, Cela miała nadzieję, że przeskoczy je,
jak to się jej zwykle udawało.
- Dasz radę? - wskazała na siatkę.
W odpowiedzi wysunął pazury z jednej łapy i wyciął sobie
dostatecznie dużą dziurę.
- Ludzie - rzucił jeszcze obojętnie.
- Dlaczego nie mogłeś tego zrobić w piwnicy, żeby się uwolnić? -
zapytała z wyrzutem, przechodząc za nim przez otwór w siatce.
- Bo nie czułem rąk, mówiłem już... teraz też nie są zbyt sprawne.
Gdzie niby mamy iść? - Syknął z bólu i przystając.
- Nie wiem... - opuściła go na ziemię. - Chciałam zabrać coś do
opatrzenia rany z samochodu. I żebyśmy się nie zadusili w tym dymie. Masz
rację, nie mam dokąd iść. Dlaczego on mnie rozkuł i pozwoli nam wyjść? To nie
ma sensu.
Adrenalina jej opadła, poczuła przejmujący chłód nocy i ból.
Usiadła na mokrej trawie.
- Jak długo spałam? Już jest jutro?
- Tak. Raczej tak. Chyba musimy się dostać do wozu, żeby stąd
zwiać.
- I tak nie mam dokąd jechać... - pokręciła głową, ale wstała. -
Poczekasz tu, ja sprawdzę, co z samochodem. Czy ktoś tam jest... i w ogóle..
- Okej...
Gdy wyjrzała za róg domu, dostrzegła dwójkę młodych chłopaków.
Jeden z nich trzymał rewolwer, który wcześniej, przez chwilę, należał do niej.
Celował w stronę ciała Adama, wiernego lokaja Serafina, które było już prawie
całkowicie pozbawione głowy. Oddał dwa strzał w korpus i spojrzał niepocieszony na
broń.
- Kurde... skończyła się amunicja.


Ocela zatrzęsła się, a potem wypuściła, bardzo powoli, powietrze.
Wdech, wydech, wdech , wydech... udało się, tym razem nie zwymiotowała.
Nasunęła bandanę na czoło, żeby zakryć siniak, wyprostowała się, i pewnym
krokiem podeszła do chłopaków.
- Hej - powiedziała prężąc ciało pod cienką koszulką - Nie macie
jakiejś kurtki na zbyciu?
Zatrzymała się gwałtownie, jakby dopiero teraz dostrzegła ciało.
- Mutek? - zapytała, trącając zwłoki stopą.
- Nie wiem... kazali zabić to zabiliśmy. Nie powinniście pilnować
z tyłu domu? - Spytał jeden, biorąc ją za kogoś innego i podchodząc do tego tak
naturalnie jak ona.
- Ja mogę się podzielić, ale robi się gorąco... nieźle bucha. -
mruknął drugi, ten z rewolwerem, chowając broń do kabury przy pasie i zdejmując
czarną kurtkę.
- Ta... zaraz trzeba będzie się zbierać. Mówił, że jak nie wyjdą
po pięciu minutach to mamy sobie darować - dodał drugi, siadając na masce samochodu Ocelii i bawiąc się kluczykami.
- Dzięki - wzięła kurtkę i założyła.
- Ja tu nie pilnuję, dzieciaku - zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona
pomysłem drugiego chłopaka - Nie domu w każdym razie... Pilnuję, żeby
główny pilnujący się nie nudził. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli, oczywiście -
puściła do niego oko. - Złaź z maski, bo jak mu lakier porysujesz, to będziesz
musiał odpracować - poklepała go po pośladku - Fizycznie. Ma świra na punkcie
tej bryki.
Obydwaj trochę się zmieszali, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co
ma na myśli. Jeden zsiadł z samochodu.
- W zasadzie to zaraz trzeba spadać. Już przez taki ogień nikt nie
wyjdzie. Chyba, że te mutki to salamandry czy coś... - powiedział drugi po
chwili, trzymając jedną dłoń na uchwycie broni, jakby miało mu to dodać odwagii,
a poczuł, że w tej sytuacji potrzebuje jej więcej niż podczas ewentualnej
walki.
Prychnęła śmiechem.
- Żaden żywy organizm nie wytrzyma w takim ogniu. Z tymi salamandrami to bajka dla grzecznych chłopców. Daj kluczyki, mam nadzieje, że
nic nie braliście ze środka, bo nie był by zadowolony...
- Jasne, że nic. Ale wiesz... mamy to potem odstawić -
odpowiedział, wręczając jej kluczyki z początku niepewnie, ale szybko ustępując
pod niemym naciskiem.
- Zmiana planów - poinformowała go Cela - Ja odstawię.... po. Szef
chce skorzystać. Rozumiecie?
- Aha... no czego tu nie rozumieć, a ten... podrzucisz nas? -
Spytał ten bez broni, przez co drugi szturchnął go łokciem.
- Zamknij się. Zabierzemy się z tymi co na tyłach, w lesie stoją,
pewnie mają gdzieś tu furę - powiedział uśmiechając się do dziewczyny, chyba
mając nadzieję, że zapamięta jego uprzejmość i szepnie słówko komu trzeba, o
tym, że zna swoje miejsce, jak to mówił Alan.
- Mi tam bez różnicy, ile osób, właściwie, im więcej, tym weselej,
ale on jest strasznie zasadniczy w tych sprawach - przewróciła oczami. - Bardzo
mnie kocha, po prostu i zazdrosny jest. Rozumiecie. To na razie,
chłopaki. Dzięki za kurtkę, jak masz na imię? - zapytała jeszcze, wsiadając
do samochodu i odpalając silnik.
- Marcin Wyrwał, do usług - powiedział uzbrojony chłopak
uśmiechając się.
- Hej M... - powiedział drugi odwracając się w stronę budynku,
zamieniającego się w wielki blok ognia. - Może już teraz powinniśmy iść poszukać
tych drugich typków?
- Lepiej poczekajcie jeszcze chwilę...to zrobi lepsze wrażenie. Na
razie - odjechała za dom, w stronę miejsca, gdzie zostawiła Jasona.
- Husky - zawołała półgłosem.
Wsiadł znienacka, wyłaniając się znikąd.
- Skąd... skąd masz wóz? Czuję, że tamci dwaj żyją. Jest jeszcze
dwóch trochę dalej.
- To auto wujka, przyjechałam nim z Krakowa. Jedźmy. Po drodze
zastanowimy się dokąd. - pomilczała chwilę, prowadząc szybko i pewnie. Płonący
budynek został za ich plecami - Pan Adam nie żyje.
Westchnął ciężko, zwieszając głowę. Milczał dłuższą chwilę, zanim
odważył się coś powiedzieć.
- Wiesz, że Calvin tuż przed tym jak zaczął karierę polityczną
zmienił swoje nazwisko? Tylko trochę. O jedną literkę. Z Lockbelly na Lockbell.
By brzmiało poważniej. Prawie nigdy nie odzywał się do brata bo... bo Adam był
człowiekiem. Czasem mi się wydawało, że Calvin posuwał się za daleko w swoich
poglądach, ale to jego brat zawsze przywracał go do pionu, mimo iż Calvin go
olewał. Prawda jednak jest taka, że gdyby nie Adam i jego głos rozsądku przy
bracie, to nigdy nie weszłaby w życie ustawa o większych prawach mutantów. A
sam nawet nie był jednym z nas.
- Nie wolno się do nikogo przywiązywać. Do nikogo ani niczego -
powiedziała, zaciskając dłonie na kierownicy. - Tylko wtedy jest się wolnym.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline