Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 01:15   #17
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Koślawe inicjały E.B. widniały w rogu umowy. Bert wręcz wymusił na Eryku naukę pisania tych dwóch liter, podkreślając ich znaczenie, co zazwyczaj spotykało się z pomrukiem w stylu "dajże mi święty spokój". Imre jednak pochwalił inicjatywę Winkela i nie pozostawił Erykowi wyjścia. Było to jednak mało przydatne z prostego względu- Eryk nie wiedział, co podpisuje. Musiał polegać na Imre lub Bercie, co i teraz był zmuszony zrobić. Co jednak, gdy i młodego krasomówcy zabraknie? Jedynym sposobem szukania zleceń będą karczemne plotki i lokalne garnizony, w których będzie mógł wypytać o listy gończe osobiście.

Pierwsza doba poświęcona na obserwację. Z jednej strony, mieli dużo czasu, lecz z drugiej porywacze mogli stracić cierpliwość, wykonać niespodziewany ruch. Tak po prostu, z nerwów. Nie wiedzieli, z kim mają do czynienia, nie mogli więc zwlekać- mieli rozpocząć obserwację jeszcze dzisiejszej nocy.

Gdy dotarli na miejsce, detektyw opisał im dość dokładnie okoliczne domy i zamieszkujących je lokatorów. Sporządził nawet mapę okolicy, z zaznaczeniem najciekawszych punktów. Gdy przekazał im wszystkie informacje, jakie udało mu się zdobyć, opuścił ich, obiecując, że wróci o północy dnia następnego. Mówił, że chce sprawdzić, czy porywacze mają coś wspólnego z władcami lokalnego podziemia. Eryk obwiał się o los chłopca- czy jeśli faktycznie to Belladonna stoją za porwaniem, gnom nie zaryzykuje zadzierać z nimi? A może rozkaże im pozbyć się rzezimieszków? Czy ta informacja mogła mieć jakiś wpływ na ich dalsze kroki? Póki co mogli tylko dobrze wykonać swoją robotę, czyli dowiedzieć się jak najwięcej o domu i samych bandytach. Jeden krok na raz.

Nie było im jednak łatwo się dogadać w sprawie obserwacji budynku. Dyskusja to dobra rzecz, o ile jest ktoś, kto wyciągnie z niej najlepsze pomysły i zręcznie połączy je w spójną całość. Gdyby Alfons, ich zleceniodawca, tu był, poszłoby sprawniej, jednak pod jego nieobecność okazało się, że przyjaciele z Biberhoff nie mają lidera. Niby to takie oczywiste, a jednak nie pomyśleli o tym wcześniej. Z resztą, ani wcześniej, ani później. Wszystkim udzielał się już nerwowy nastrój i byli nieskorzy do poddaństwa. Każdy miał nieco odmienną wizję tego, co i jak należało zrobić. Koniec ich rozważań nie był więc w pełni satysfakcjonujący, jednak i tak lepszy, niż żaden. Nikt nie wyruszył na frontalny atak, nikt też nie chciał wejść bezpośrednio do domu porywaczy. Każdy starał się działać po cichu i nie wchodzić innym w paradę. Do tego nadal mieli wspólny cel. Ale czy to czyniło ich "drużyną"? Co do tego Eryk nie miał złudzeń.

Swoją wartę na drzewie planował rozpocząć krótko przed wschodem słońca. Przedtem udał się do najbliższej karczmy, oddalonej dosłownie o kilka minut marszu ciemną ulicą. Musiał kupić suchy prowiant, dla siebie i nieco więcej, na wszelki wypadek. Było po północy, paleniska więc były już zgaszone i nie mógł liczyć na nic ciepłego, nic to jednak- i tak na chwilę obecną był najedzony. Wziął tylko chleb, sprzed dwóch, trzech dni, zjadliwy, resztki odgrzanego kilka godzin temu kurczaka, na które nie znalazł się już chętny, długie pęto tłustej kiełbasy i parę warzyw- nieco zwiędniętych, lecz jeszcze nie śmierdzących. Poprosił o uzupełnienie manierki wodą, a po chwili namysłu zamówił też piwo i opróżnił je niemalże z miejsca. I tak zamierzał jeszcze się przespać, a jakoś lżej mu się zrobiło, i na żołądku, i na umyśle.

Po powrocie spakował się do worka zaciskanego rzemykiem, i położył na parę godzin. Zasnął szybko, i szybko się obudził.
Miał sen, dziwny jak nigdy. Gonił wilka po lasach Biberhoff, bez broni czy zbroi. Za każdym razem gdy się do niego zbliżał, coś rozpraszało jego uwagę- czy to sowa przelatująca nad głową, czy to gałąź wystrzeliwująca nagle w jego twarz- i tracił zyskane metry. I to wszystko, tak w koło Macieju. Lecz mimo monotonii tej pogoni, czuł się spełniony. Zastanawiał się później skąd to uczucie, i doszedł do jednego wniosku: miał cel w zasięgu wzroku i tylko od niego zależało, czy go dosięgnie. Co ciekawe, nie uznawał sowy, gałęzi ani innych przeszkód za... przeszkody. A przynajmniej nie takie, które mogłyby go powstrzymać. Były raczej czymś w rodzaju sprawdzianu jego umiejętności. Kiedy będzie dostatecznie silny, uda mu się złapać wilka mimo ich obecności. To, że tym razem udawało im się go zaskoczyć, nie świadczyło o pechu, nieprzychylności bogów czy samej niemożności dogonienia wilka, tylko o jego niedoskonałości.
Sen różnił się jednak od jawy- tutaj inni mogli ucierpieć z powodu jego słabości.

Nim zaczęło się przejaśniać, zakradł się na posesję zajmowaną przez robotników i niezauważony wspiął się na upatrzone na mapie drzewo. Na szczęście gałęzie zaczynały się już na nieco ponad dwóch metrach, a sam pień był nieco przechylony, nie miał więc kłopotów z dostaniem się na górę. Liście były na tyle gęste, że nikt, kto nie wie, gdzie szukać, nie mógł go zobaczyć. Przynajmniej nie z posesji porywaczy- z podwórza robotników byłoby łatwiej, jednak nikt się tu nie pałętał. Widok zaś miał na dwa okna i, częściowo, na podwórze 17stki, w tym na tylne drzwi. Biorąc pod uwagę, że w oknie na parterze cały czas były zasłonięte firanki, nie miał zbyt wiele do obserwowania. Z jednej strony to lepiej, móc się skupić na jednym obiekcie, jednak z drugiej łatwiej mu będzie popaść w monotonię.

Kilka pierwszych godzin upłynęło nadspodziewanie szybko i nudno. Nie działo się nic, aż do momentu, gdy tylne drzwi otworzyły się i na zewnątrz wybiegł groźnie wyglądający pies, poznaczony licznymi bliznami. Chwilę pobiegał na ogrodzonym skrawku ziemi, obsikał co miał do obsikania i wrócił. Eryk zaklął w duchu, nie był w stanie zobaczyć, kto wypuścił psa, chociaż i tak zdobył nową informację- gnom wspominał tylko o psie sąsiadki.
Koło południa po raz pierwszy zaobserwował porywaczy- dwóch z nich, Blondyn i Brunet, grali z karty na piętrze. Nie wyglądali na zdenerwowanych czy nawet przejętych tym, że nie dostali jeszcze okupu. Amatorzy raczej nie usiedzieliby w miejscu, chociaż Eryk chciałby się mylić w tej ocenie porywaczy.
Niecałe pół godziny później Brunet wyszedł do wychodka z wiadrem- czyli nie ryzykują wypuszczania chłopca do wygódki, co w sumie było do przewidzenia. Najważniejsze następuje jednak, gdy Brunet wraca. Uderza w drzwi cztery razy i mówi ” Wpuść mnie. To ja Bruno”. Banalne znak i hasło, ale jednocześnie takie niepozorne. Głupota to, czy spryt? Nie zachowywali się ani jak nowicjusze, ani głupcy. Po zamknięciu drzwi słychać było zasuwaną na nich belkę. Czyli siłą tam nie wtargną, ale i nie będą musieli, skoro znają hasło.
Krótko po zniknięciu Bruneta, Erykowi zdawało się, że słyszy trzask zamykanych drzwi frontowych budynku, jednak nic poza tym. Właściwie nie był nawet pewien, czy to w 17stce- nie spodziewał się tego dźwięku i zupełnie się nie skupił.
Jednak niespełna godzinę później, gdy usłyszał czterokrotne uderzenie, wiedział już, że mu się nie przesłyszało. Ktoś coś powiedział, zapewne hasło, na co drzwi frontowe otwarły się i zamknęły.
Kwadrans potem Szatyn wszedł do sypialni na piętrze z koszem pełnym jedzenia i podzielił się nim z grającymi tam w karty Blondynem i Brunetem, po czym wyszedł. Eryk usilnie starał się dojrzeć coś na parterze, firany były jednak szczelnie zasłonięte.
Późnym popołudniem zaczęły się wycieczki do wychodka. Okazało się, że Bruno nie był częścią hasła, tylko najzwyczajniej w świecie, imieniem Bruneta. Każdy z nich pukał cztery razy i wygłaszał tę samą formułkę, z tym ,że zmieniały się imiona. Blondyn to Brunon, Szatyn to Alex a drugi Brunet, niższy znacząco od pierwszego, to Sasha. Po zachodzie słońca wszyscy trzej, niczym grzeczne i posłuszne akolitki, poszli spać w sypialni na piętrze.
Na nogach zostali więc tylko Bruno i pies.

Eryk wiedział, że zbliża się północ. Już nawet rozważał zejście z drzewa, gdy drzwi na tyłach otworzyły się i wyszedł z nich Brunet w towarzystwie pitbulla. Mężczyzna skierował swoje kroki do wychodka. W takiej ciemności nie stanowił dla Bauera zagrożenia, nawet gdyby chciał, ciężko byłoby mu cokolwiek wypatrzyć pośród liści w takich ciemnościach. Co innego jednak psi węch. Pech chciał, że pitbull żywo zainteresował się obcym zapachem dochodzącym od strony drzewa, a jak to z psami bywa, chciał pochwalić się tym znaleziskiem ze wszystkimi w okolicy i zaczął niemiłosiernie ujadać. Bruno nadal robił swoje w sławojce, było jednak kwestią czasu, kiedy zainteresuje się, dlaczego pies nagle zaczął szczekać (lub zwyczajnie skończy robić swoje), i wyjdzie na zewnątrz. Eryk, nie zastanawiając się długo, wsunął worek pod kurtkę i zaczął schodzić na ziemię. Pies nie przestawał szczekać, chyba nawet stał się bardziej natarczywy, jednak nie to było najgorsze. Łowca zdołał odwrócić się i zrobić dwa kroki w stronę posesji nr 13, gdy usłyszał trzask drewnianych drzwi wygódki. Istniała szansa, że Bruno jeszcze go nie zauważył ,nie mógł jednak ryzykować- stawka byłą zbyt duża. Musiał więc zrobić to, co robił już niezliczoną ilość razy- upić się.
Chwiejnymi krokami wrócił pod drzewo, zatrzymując się na nim barkiem z impetem. Zaklął pod nosem niewyraźnie, i właściwie od tego momentu bełkotał już cały czas. W międzyczasie opuścił niezgrabnie spodnie i wysikał się ostentacyjnie obok drzewa, ciągle opierając się o nie. Zmrużył oczy, tępo wpatrując się w ziemię, lecz dzięki temu, i nietypowemu oparciu głowy o korę, zdołał, wydawało mu się, niepostrzeżenie zerknąć w stronę Bruno. Ten stał przy płocie, trzymając psa za najeżoną kolcami obrożę, przypatrując się mu bez wyrazu. Może i niczego nie podejrzewał, ale teraz Eryk musiał już dociągnąć przedstawienie do końca. Podciągnął portki i niespotykanie szerokim wężykiem oraz tanecznym wręcz krokiem "dwa w przód, jeden w tył" udał się w kierunku drzwi do 15stki. Ciągle czując na sobie wzrok porywacza i będąc dopingowanym ujadaniem psa, wykonał popisowy numer. Jakiś metr od drzwi potknął się i wylądował twarzą w błocie. Przez moment starał się podnieść, jednak bez rezultatu- najpierw nie mógł zebrać w sobie siły, a gdy wreszcie mu się to udało, zawiódł zmysł równowagi. Bełkocząc coraz ciszej, leżał tam, czekając aż pies umilknie i zatrzaśnie grzecznie drzwi za swoim panem. Jednak zamiast tego zobaczył kątem oka jasną poświatę wydobywającą się z okna na piętrze budynku, przed którym leżał. Cholerny pies, nie mógł zachować nowego zapachu dla siebie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline