Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 01:36   #18
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Wiecia co, może ja tam też rankiem, jeśli po wszystkim nie będzi już, łodwiedzem tą chatę – Gotte wskazał numer 14. – Tam gdzie se mieszkają lichwiarze. Może co ja, jak odpowiednia zagadam se, dowiem się cosik o domku naprzeciwko. Pewnie tam byli, rozkłada znają, a może i jakiesik przejścia. Oczywiście nie będę prostakiem wypytywał, ino żem zainteresowany tamtym domem, czy co takiego. Muszę znaleźć ino powoda, a potem to już się pewnie łot tak rozmowa potoczy – zerknął na resztę planujących.
- Nie chce negować waszych pomysłów dlatego jedynie powiem, że musisz być ostrożny. - Bert wyglądał na naprawdę zaangażowanego. - Nie chciałbym aby nasi porywacze zostali jakoś zaalarmowani. Życie chłopca jest tu najważniejsze i najlepiej zrobić to po cichu i bez rozlewu krwi. Jak na moje nie powinniśmy robić przez pierwszą dobę nic poza obserwacją. Żadnych podmian ich ludzi, włamań czy innych zbyt pochopnych zachowań. Możliwe, że za te 24 godziny będziemy mieć już taką wiedzę, że nie będzie trzeba ani o nic pytać, ani też używać siły. Osobiście na to liczę.
- Jeśli niewidzialny stać nie możesz się, do pokoju jakiego przez ścianę przeniknąć takoż, to bez ryzyka obejść nijak się nie można. Wywiedzieć się mamy, a nie na rzyci siedzieć w wychodku za płotem i przez szpary w stronę niewłaściwą spoglądać - burknął Arno.
- Drzewo nie, krzaki nie, dachy nie, ulica nie - bo sąsiedzi, wychodek nie. Nie przylazłem tu, by w gacie fajdać w pokoju tymże, to i prędzej sczeznę niźli robić to zamiaruję - zrobił przerwę na chrząknięcie.
- Krechę tu macie. I tu. I tu. Do budynku opuszczonego za siedemnastym numerem przylega. Jakież informacje to uzyskać zza niej można. Jakież to informacje uzyskać można, jako wychodek rzeczony na piętnasty dom wychodzi? Z wychodka ich co najwyżej przez szparę wąską patrzać można i problem, jakim wskazał objawia się - pokazywał paluchem poszczególne elementy mapy. Płot, wejście do jednego i drugiego wychodka.
- I jedno jeszcze. W łeb walić będziem i truć, jako tylko możliwość taka nastanie. Tylko włazić do środka po tym zaraz trzeba by było.
Na zakończenie skrzyżował ręce.
- Ależ drogi Arno czy nie wiesz, że w płocie czy wychodku łatwo można dziurkę zrobić? - zapytał Bert przekręcając głowę. - Na przykład pozbyć się jednej deski. Nawet po takim zabiegu taki wychodek i płot ukryją obserwatora bardziej niż krzaki. Co więcej “wywiadywać” to my się mamy właśnie siedząc na rzyci jak to nazwałeś. Gdyby gnom chciał odbić chłopca po sporządzeniu planu na gorąco to by doniósł straży. Tyle, że pewnie wtedy malec byłby już nie żywy. A to, że nie chce aby ktoś po dachach latał czy też chodził tu i tu to tylko ze względu na powodzenie misji. Nic więcej. Wolę wyjść w twoich oczach na strachliwego nieroba i uratować chłopca, niż pokazać jaki to jestem kozak Kislevski i patrzeć na jego stygnące zwłoki... - Winkel się zamknął jakby przypominając sobie nagle do kogo mówi.
- A jużci sztachety z płotu całej, wyjętej nie zobaczą - machnął żywo łapami khazad.
- Dnia jednego sztacheta jest, innego znika ona. O rabanie z deski wyjmowaniem nie wspominając i tyle z po cichajcu roboty będzie. Cóżeś z dechą dalej zrobisz? Uwagi ni krztyny z kawałem drewna chłop idący przyciągnąć nie może. Toć połamać można! Cisza jakby baba dziada w łeb pusty trzasła! Do wychodka! Jakobyś przez lat tle zauważyć nie raczył niewielkie są one. Przy dachu w roku oprzesz taką i przy podłodze po stronie przeciwnej takoż. I pies obserwację srał, boś z dechą nie pomieścisz się!
Spojrzał spode łba na dom z porywaczami.
- Opatrzeć miejsce trzeba sobie stąd - wskazał na lunetę.
- Stąd - trafił paluchem w opuszczony dom na tyłach numeru siedemnaście.
- Ilu jest ich wywiedzieć się, tu zamknąć się - wskazał wychodek porywaczy.
- W łeb trafić jednego, w łeb trafić drugiego i do środka wleźć! - to powiedziawszy zastanowił się przez chwilę.
- Chyba, że dużo zbyt będzie ich, by dwóch straconych różnicę im jaką robiło...
- Arno, jak Ciebie szanuję i zdanie Twoje to nie namawiaj nas tu do takiego działania. - powiedział Bert. - Dobrze wiesz, że póki co mamy jedynie obserwować. Nie będzie lania nikogo po łbach nim się znowu z gnomem nie rozmówimy, dobra? - zapytał Bert. - Musisz zrozumieć, że ten dzieciak jest dla kogoś ważny. Ten ktoś nam płaci, a ja prędzej pójdę dalej opowiadać po karczmach niż dołożę rękę do czegoś co dziecku krzywdę ma zrobić...
- To w jaką to dziurę parszywą schować się zamiarujesz, jako wszystko wywiedziane będzie?! - trzasnął pięścią w blat.
- A może z oprychami na piwo umówić się chcesz?! Sprawunki obgadywać będziesz?! Czy grzecznie, jako chłopczyk dobry do odrzwi zastukasz i o wydanie zakładnika ich prosić będziesz?! Bo i walić kogo nie chcesz! Trucie całkiem nie w smak ci! Uwagi odwracania być nie może! To może w zamiarze naszym lepiej będzie poczekać aż mu na szyi uśmiech drugi zrobią! - strącił mapę ze stołu i sam usiadł na nim. Odłożył młot.
- Niechaj róbmy nic szlachetne. Toż to najbardziej pomoże - warknął.
Bert wystraszył się uniesieniem krasnoluda. Znał Arno jednak nie od dziś i wiedział, że mimo iż szorstki brodacz ma sporo oleju w tej grubej czaszce.
- Na nic z nimi nie będę się umawiał. A to czy będę kogoś truł, walił w łeb, czy mordował to zadecyduje po dobie obserwacji. Nie wcześniej, jasne? - powiedział Bert spokojnie. - Arno wiem, że chcesz działać, ale najpierw obserwacja, potem wnioski, a dopiero potem działanie. Nie róbmy tego na łapu capu, bo mały zginie... Jak przyjdzie do walki czy czegokolwiek dowiesz się o tym pierwszy. Przez pierwszą dobę jednak jedynie obserwuj ich proszę... - Bert podniósł mapę. - Arno przecież mamy czas. Dali całe 3 dni. To szmat czasu. Możemy spokojnie się zastanowić i dowiedzieć czego nam trzeba. Nie zrobią mu krzywdy dopóki ten czas nie minie. No chyba, że coś ich zaalarmuje...
- Ale jeśli będą się rozglądać dokoła - powiedział Jost - a ja bym tak robił, to zauważą, ze coraz to ktoś wchodzi do wychodka w opuszczonym domu. Nie wyda im się to dziwne?
- Przecież dobrze wiemy, że nie wchodziłbyś do niego 10 razy na godzinę, a siedział raz wiele godzin. Potem zmiana. Nie sądzę aby pojedyncze wejście i wyjście widzieli. Nie twórzmy sobie sami problemów. - powiedział Bert do Josta. - Dobra. Jakie mamy ostateczne ustalenia? Ja z Rudim zostajemy tutaj przy teleskopie.
Jost wolał nie dyskutować z przemądrzałym Bertem. Ciekawe, co sam by pomyślał, gdyby zobaczył, jak ktoś wchodzi do wychodka i nie wyłazi stamtąd przez godzinę.
- Idę obejrzeć ten pusty dom - powiedział, wkładając płaszcz. - Z wychodkiem, w którym tak bardzo chcecie zamieszkać - sprecyzował.
- Ja pójdę na to drzewo, ale dopiero przed wschodem. Póki co się prześpię. Obudź mnie, Bert, żebym zdążył zanim robole pójdą do pracy.
- Niech cię kurwa, Bert! Ze wsi nos lewieś wystawił, a jużeś, że wszystkie rozumy myślisz, żeś zeżarł. Stuknij bańką się pustą o ścianę bliską może i ci klepki się nastawią! W wychodku siedzieć nie będziem, durniu jeden, bo widać nic nie będzie, a deski odczepienie w mig dojrzą! Ba! Usłyszeć mogą nawet i z działania cichcem tyle zostanie ci! - zeskoczył ze stołu i złapał młot.
- Takoż wychodzę, bo nam o kompana mniej jeszcze będzie - warknął nieprzyjaźnie khazad i wyszedł niedługo po Joście.

W rzyci Alfonsa miał. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Co gnom o robocie jego pomyśli, niewiele go obchodziło. Płacili za efekt, a nie sposób.
Jak wiadomo wszystko już będzie to za przyzwoleniem albo i bez wejść było trzeba ani chybi.

Okazja natrafi się? Uderzyć trzeba, bo druga taka może się nie trafić.

Wszystko jednak kolejność swą miało. Na ślepo łapami machanie jak cepem na dobre wyjść nie mogło.
Jost obserwować poszedł. Gotte także. Bert z Rudim przy lunecie siedzieli, Eryk na drzewo wlazł.

Gdzie on pójdzie? Sam nie wiedział tego jeszcze wychodząc na ciemną ulicę podłej dzielnicy. Biada oprychowi, który spróbowałby tylko khazadzki mieszek od pasa odsupłać, bo i Arno na żarty ochoty nie miał.

Rozejrzał się wkoło, mruknął coś pod nosem i w lewo skręcił ku budynkom na mapie coraz to mniejszymi numerkami oznaczonymi.
Wszyscy obserwują, to on też na rękę własną choćby wywie się czegoś.

Niespiesznie obszedł budynek nazwany "Trzynastką". Ciekawiły go wielce wszystkie domy opuszczone i możliwości, jakie dawały.
Po kolei sprawdzić wszystkie zamierzał poczynając od tego za rzeczoną "Trzynastką".

Wszedł pierwszą bramą starając się zachowywać cicho. W domu pierwszym jedynymi lokatorami był czarny kot z kociętami.
Każde pomieszczenie stosunkowo dokładnie obejrzał sobie szukając przejścia do domu sąsiedniego. Nie uświadczył żadnego.

Z okna na parterze przekonał się, że w domu z numerem 13 nikt nie mieszka. Kłódka na tylnych drzwiach zawieszona była.

By przejść do budynku kolejnego zmuszony był ten opuścić. W bramie następnej pijak jakiś spał, a w opuszczonym wnętrzu mieszkał ktoś. Ochlejmorda jakiś, ale obecnie na mieście był gdzieś albo to ten tuż przed wejściem śpiący. Dzień męczącym tak był, że biedak powrócić nawet nie zdołał.
Ponownie przejścia między domami żadnego nie było. Teraz jednak do następnego wchodzić tak szybko zamiaru nie miał.

Na mapie korytarz wąski między domami opuszczonymi widocznym był. Jemu przyjrzeć się zamiarował. To jednak, co na mapie jak wół stało okazało się niczym być. Żadnego przejścia. W jednym ciągu trzy budowle stały.

Ostatnią obszedł, a po zakręceniu za róg, na końcu zetknął się z płotem. Sztachety średniej wielkości, gęste, przytwierdzone mocno. W przeciwieństwie do pozostałych, jakie widział z parterowych okien poprzednio obserwowanych obiektów.

Do Josta dołączył dopiero po wycofaniu się z obserwacji tylko kilka chwil trwającej.
Na oko druga w nocy zbliżała się, bo i khazad wiedział, że czas ma, spieszyć się nie musi. Uwagę całą mógł ostrożności poświęcić.

Bez słowa skinął Jostowi i Gotte, gdy z nimi w pomieszczeniu znalazł się. Przez okno wyjrzał, by wiedzieć już jak patrzeć, gdy stanie coś się. W pobliżu finalnie usiadł nożykiem w nodze od krzesła złamanej rzeźbiąc berło krótkie. A przynajmniej wyobrażenie jego odnośnie przedmiotu tego.
W umyśle Hammerfista obraz stanął z ulepszeniem jednym. Zakończenie dolne szpicem miało być, coby górą w czaszkę jak obuszkiem trzepnąć można było, a dołem dziobnąć kogo.


Z obserwowania ich wspólnego wiele wynikło. Khazad wiedział niemal wszystko już, co wiedzieć potrzebował.

Między północą, a ósmą rano nic specjalnego nie działo się. Sypialnie obie ciemne były i ciche. Jedna na dom z numerem piętnaście wychodziła, to i może mieszkańcy coś wiedzą.
Jak Gotte słów kilka zamieniłby z nimi, to by i dobrze całkiem było.
W kuchni tylko blondyn jakiś przez okno wyglądał niemal na posterunku usypiając. Co jakiś czas wpadał niższy z brunetów po piwo. Przy okazji towarzysza swego budził.

O dziewiątej psa wypuścili. Pitbulla czarnego. Bydlę cholerne z łatą sierści białą wkoło oka, blizny ze skórą gołą na grzbiecie. Kolczatka na szyi.
Dobrze to nie było.
Wtedy dwóch, co w nocy ich widzieli śniadanie jedli.

Dwie godziny później nowa postać zjawiła się. Brunet znowu. Wyższy od poprzedniego. I jedna jeszcze - kolejny facet, lecz szatyn tym razem.
W południe tylko ten wyższy z czarnowłosych w kuchni zostaje i nudzi się najwyraźniej.

Zaledwie dwa kwadranse później szatyn wypuścił wyższego bruneta z wiadrem na zewnątrz, po czym ponownie na drzwi kuchenne belkę założył.
Jak się okazało spacer w wychodku miał się zakończyć.
Procedura powrotu na czterokrotnym zastukaniu i słowach jakichś kończyła się, a człek do środka z powrotem wpuszczony był.

Koło godziny trzynastej ten sam "czarny" na warcie szatyna zastąpił, zaś następną godzinę później Gotte opuścił ich.
Upłynął kwadrans, gdy znowu dziać się coś zaczęło. Szatyn przyniósł żarcie kumplowi na warcie i zniknął.

Między piętnastą, a dwudziestą trzecią trzydzieści. Trzech porywaczy wychodziło do wychodka. Za każdym razem w pojedynkę.
Rytuał przy każdym powrocie się powtarza: cztery stuknięcia, wypowiadają jakieś słowa, wchodzą. Wszystkich wpuszcza niższy z brunetów obecnie na warcie. Grał trafiając monetą do kubka.

Arno podrapał się po brodzie. Przeczucie krasnoludzkie mówiło mu, iż wiedzieć będą, co robić mają, jako do młócenia ich przyjdzie.

Z brunetów niższy wartę opuścił pół godziny przed północą. Przez blondyna wypuszczony razem z pitbullem. Oboje potrzeby swe załatwić wyszli, lecz nagle pies trop złapał.
Szczekanie rozległo się.

-Chędożone bydlę - warknął Arno.
Teraz Eryk schodzić z całą pewnością nie będzie. Ciemno jest, więc jak w bezruchu zostanie, to pewnie brunecik nawet po przyjrzeniu się dostrzec nic nie zdoła.

-I tak ruszać nam już pora. Z Alfonsem zobaczyć się trzeba. Ten z trzynastką dom pustym jest. Kłódka od drzwi tylnych wisi na nim. Tam przyczaić można się póki bydlak krwawy, czarny do domu nie wlezie. A jak wlezie, to po maluchu, pojedynczo wchodzić proponuję. Drugim być mogę. Jakby gorąco zrobiło się, to bydlaka wyeliminować łatwo być może, bo dom opuszczony za trzynastką zamieszkuje kot czarny. Przed psem ucieknie i na czas jakiś wywabi dziada. Taka propozycja moja - rzekł zatykając rzeźbione drewno za pas.

-Jak ty, to ja nie wiem, ale ja w kierunku tamtym udaję się - rzekł Arno idąc szybko do wyjścia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline