Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 12:25   #20
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Wieczór, w Płaczącej Wdowie

Gallaway w milczeniu obserwował, jak kolejni ochotnicy podpisują się pod omówionymi wcześniej warunkami współpracy. Kiedy na woskowanym pergaminie zjawił się ostatni podpis, mężczyzna zwinął go w rulonik i zawiązał przytwierdzonym doń sznurkiem. Umowa została zawarta, zaś jej dowód rzeczowy powędrował do niewielkiego tobołka leżącego obok stołu. Prawdę mówiąc na dalekiej Północy ktoś mógł powiedzieć, że ten kawałek papieru był o kant dupy rozbić bo spróbuj tu wytłumaczyć rozwścieczonemu krasnoludowi, że przecież zgodził się na warunki i złożył podpis na jakiejś kartce. Nie mniej jednak był to w pewien sposób miły gest niosący ze sobą powiew cywilizacji. Włodarz faktorii handlowej z niewypowiedzianą ulgą usiadł na stołku i pociągnął solidnie z kubka.

- No to wreszcie możemy porozmawiać otwarcie - westchnął, czym zakomunikował pozostałym że dopiero teraz zacznie się rozmowa o prawdziwej sytuacji w Dziesięciu Miastach. Z leżącego u stóp stołu tobołka wyciągnął coś, co przypominało szarą, przydymioną perłę. Od innych świecidełek tego typu różnił ją fakt, że wnętrze zdawało się niemal bezustannie poruszać, reagować na światło i na każdy ruch.

- Jak pewnie wiecie, dzisiaj oddział składu handlowego mojej rodziny znajduje się w każdym z Dziesięciu Miast. Nasza główna siedziba znajduje się tutaj, w Targos oraz z racji tamtejszego obrotu, w Bryn Shander. Z racji, że trzymają nas bliższe bądź dalsze więzy rodzinne, nikt nikomu nie stoi nad ramieniem i rozliczamy się kwartalnie, właściwie spotykając się w większej grupie tylko w tym okresie. Z racji relacji handlowych stały kontakt mam tylko z Bryn Shander i to dzięki temu cudeńku i... - Tutaj zatrzymał się na moment, bawiąc się magicznym komunikatorem w palcach.

- Sam burmistrz Kemp uważa, że demonizuję jednak mam wrażenie że obecna pogoda to coś więcej niż anomalia, jak mawiają o tym miejscowi. W Bryn Shander jest to samo, śnieżna kurtyna zasłaniająca wszystko co rozciąga się dalej niż metr od widza, ziąb jak diabli, mój brat twierdzi że sama Auril zstąpiła do Krain. Podobno na wschodzie również jest nie inaczej, posłaniec z Eastheaven tydzień dochodził do siebie po podróży i to tylko dlatego, że miał szeroki szlak do podróżowania. Goniec z Caer Konig nie miał tyle szczęścia i zmarł następnego dnia. W całym tym zamieszaniu dochodzi jeszcze Termalaine, z którego brak jakichkolwiek wieści... Moja kuzynka zaś, Jezebell Gallaway, nigdy nie korzystała z posłańców. Jest stosunkowo młoda, zawsze zjawiała się w Targos osobiście i zawsze cieszył ją fakt, że może rozruszać kości - kupiec ponownie zatrzymał się, zwilżył gardło zawartością kubka i wyciągnął z tobołka kolejne trzy kartki pergaminu, w dwóch z nich można było rozpoznać ogłoszenia wiszące na jednej z wielu tablic, na trzeciej zaś Arine błyskawicznie rozpoznała podpis burmistrza Kempa.

- Wczoraj minął tydzień od umownego terminu, w którym mieliśmy się spotkać w Targos. Dlatego też chcę wyłożyć wam wszystkie karty na stół, Termalaine... Cóż, dobro innych nie jest mi obojętne, jednak w tym wypadku chodzi głównie o kwestie rodzinne. Panienko Arine, pytałaś o to co może nas trafić na szlaku. Miesiąc temu odpowiedziałbym, że zabłąkany wilk to wręcz skrajne ryzyko na uczęszczanym szlaku, teraz jednak? Po miesiącu praktycznie bezruchu? Czort wie co zalęgło się w okolicach, z pewnością coś co lubuje się w takich warunkach. Obawiam się, że owe coś może być powodem dla którego z Termalaine nie dochodzą żadne wiesci - przerwał, obrócił kartkę z podpisem Kempa i podsunął ją pod nos awanturnikom. Z koślawego jak na urzędnika pisma doczytać się można było, że chodzi o zwiadowców... Albo kogoś tego typu wysłanego tydzień temu z Targos.

- Dokładnie dekadzień temu Kemp posłał na północ dwójkę zwiadowców. Mieli po trochu wybadać co w śniegu piszczy, a w drodze powrotnej zebrać z Termalaine Jezebell... Niestety oni też nie wrócili. Nie wiadomo nawet, czy dotarli na miejsce. Wiedząc że organizuję ludzi do podróży, zwrócił się do mnie dorzucając kolejne sześćset sztuk złota za odnalezienie ich żywych lub martwych, a wracając jeszcze do zagrożeń ze szlaku... Obawiam się że to może być coś więcej niż gadanie miejscowych - tym razem pod nos zebranych trafiło ogłoszenie zerwane z tablicy. To było im prawdopodobnie znane, jako że wisiało już dobre kilka dni (co odbiło się na jego stanie) i służyło głównie do straszenia dzieci.

Ogłoszenie było głównym tematem przy ogniskach, a że te miały zwyczaj przyciągać dość wstawionych jegomościów, w kilka dni zostało wyolbrzymione do niebywałych rozmiarów. Kilka dni temu w okolicach miasta ponoć widziano pół człowieka-pół niedźwiedzia, co więcej podobno miało to związek z jakimś incydentem w którejś z nabrzeżnych karczm. Wioskowi eksperci obstawiali, że bestia zasadziła się gdzieś na szlaku i zabija podróżnych żeby przeżyć... Albo dla własnej przyjemności. Rada kupiecka, w tym Hubert Gallaway, szybko wyznaczyła nagrodę w wysokości tysiąca sztuk złota dla kogokolwiek, kto przyniesie ze sobą łeb bestii i udowodni jej związek z zaginięciami, bądź jednogłośnie rozwieje plotki o grasującej hybrydzie. Na dniach ruszyło kilku śmiałków, żaden jednak nie zdołał wrócić żeby opowiedzieć o czyhającym zagrożeniu.

Poranek, Kompania Handlowa Gallawaya

Poranek był o dziwo w miarę pogodny jak na standard ostatnich tygodni. Mimo siarczystego ziąbu, zza opadów śniegu dało się dostrzec wyglądające raz na jakiś czas słońce. Aura pozwalała mieć nadzieję na w miarę spokojną podróż, zaś brak mocnego wiatru nie ograniczał płatkami śniegu widoczności. Cała nowo powołana kompania zjawiła się skoro świt u drzwi faktorii, oczekując zjawienia się swojego pracodawcy. Ten z resztą także nie kazał na siebie czekać zbyt długo i niebawem po dotarciu ostatniego z najemników otwarł drewniane, kute wrota zabezpieczające skup przed niepowołanymi gośćmi. On sam widać nie pierwszy raz wybierał się poza Targos, ekwipunku mógł mu zazdrościć niejeden awanturnik, zbrojni zaś bez problemu mogli dostrzec charakterystyczne ułożenie ręki w okolicach podbrzusza tak, by błyskawicznie dobyć nią w razie czego broni. Ta z resztą, niczym piękna kobieta spacerująca w niepotrzebnym ubraniu, pozwalała snuć jedynie domysły co do kunsztu swojego wykonania. Rękojeść półtoraka zdobiona była motywem krzyża z pojedynczym symbolem przypominającym płomień, znajdującym się w centralnej części jelca. Pochwa również wykonana była z dobrej jakościowo skóry i zdobiona srebrnymi klamrami, zaś napierśnik nawet Skalfowi odebrał na moment język w gębie, bo podobnej roboty oczekiwać mógł od najlepszych kowali krasnoludzkich kuźni, przez chwilę zastanawiał się z resztą czy faktycznie nie jest to dziecko którejś z nich. Wewnątrz, w centralnej części magazynu leżała kupka z rzeczami zamówionymi wczorajszego wieczoru plus kilka butelek piwa dla krasnoludzkiej braci. Między półkami szwędał się młody chłopaczek układając towar, przecierając regały i robiąc cokolwiek, przynajmniej dopóki patrzył na niego pracodawca.

- Wszystko co wczoraj zamówiliście znajduje się na środku. Piwo, panie Torbor, macie na koszt firmy o ile nie zalejecie mi się na pierwszym kopcu, ah i zaliczka - powiedział, wręczając każdemu obiecane pieniądze, z czym niektórym odliczył już za zamówiony sprzęt.

- Gdybyście przed wyruszeniem chcieli coś jeszcze kupić, Bruno was obsłuży. I tak na czas mojej nieobecności będzie opiekował się całym magazynem... Bogowie miejcie w opiece Targos. Widzimy się za piętnaście minut przed wejściem, oporządzę tylko osiołka - po czym wyszedł na zewnątrz.

Wrócił, tak jak zapowiedział, mniej więcej po kwadransie prowadząc dość rosłego przedstawiciela dumnej rasy osłów. Albo była to jakaś odmiana zimowa, albo Gallaway kupił osła z domieszką... Czegoś.

- Gotowi? W dobrym tempie do południa powinniśmy dotrzeć do Szczeliny Droglotha, tam śniegu powinno być mniej i może uda nam się przyspieszyć.

Poranek, Śnieżne Pustkowia


Pierwsze trzy godziny marszu były w miarę spokojne, pogoda rozpieszczała biorąc pod uwagę region, w jakim kompania się znajdowała. W miarę czasu wiatr niemal całkowicie ustał ukazując kryjące się dotychczas za chmurami słońce, kryjące się na horyzoncie chmury nie pozwalały jednak na rozluźnienie się i nakazywały pamiętać o drapieżnej naturze Północy.

- To chyba dobry znak, słońca nie widziałem co najmniej od trzech tygodni - odrzekł szczęśliwie Gallaway ciągle spoglądając ku niebu. Istotnie nawet zachmurzenie i swoisty półmrok były w ostatnich czasach doskonałymi warunkami i to mimo faktu, że śniegu było po pas i ci nie posiadający rakiet co rusz kopali się w śniegu opóźniając pochód. Juczny osiołek również miał na kopytach podkute specjalne podkowy z zamocowaną konstrukcją podobną do niewielkiego rusztu. Przypuszczalnie była to jakaś lokalna nowinka i o ile zupełnie niewygodna, tak pewnie oszczędzała zwierzęciu sporo wysiłku. Teren przeszedł w odrobinę bardziej górzysty i o ile o prawdziwych górach nie było mowy, tak coraz wyższe wzniesienia i konieczność robienia podchodów skutecznie męczyły tych mniej wytrzymałych. Nagrodą za to był widok rozciągającego się na zachód Maer Dualdon, które mimo że częściowo zasłonięte przez chmurę pozwalało na podziwianie przynajmniej swojej części.

Sądząc po pozycji raz za razem znikającego za chmurami słońca zbliżało się południe. Według prowizorycznego zegara słonecznego zbudowanego przez Gallawaya na podstawie kompasu i kilku słupków wbitych w śnieg było około jedenastej, długie zejście powoli odsłaniało Szczelinę Droglotha, która była obecnym celem drużyny. Samo zejście osłonięte było z dwóch stron przez niewielkie formacje skalne i pomniejsze jaskinie, co dawało całkiem dobrą osłonę przez powiewającym co jakiś czas wiatrem, aczkolwiek patrząc na jego kierunek i to co działo się na niebie, prawdziwa burza dopiero się zbliżała.

Audrey rzuca na Sztukę Przetrwania ST 20: 20 + 2 = 22 (sukces)

O ile faktycznie obraz gór zimą i dość niezwykłego skalnego krajobrazu był bardzo malowniczy, tak idąca w środku pochodu Audrey miała nieustannie głowę w chmurach. Pogrążona była w rozmyślaniach, gdzieś, kiedyś czytała coś o... Roślinach? Rosnących właśnie w takich warunkach, chociaż mogła się mylić, jaka normalna roślina urośnie ponad warstwę dwóch metrów śniegu? Mimo wszystko coś kołatało jej się w głowie... Książka? Nie, fanką botaniki nie była, może zasłyszała gdzieś w czasie drogi albo ujrzała gdzieś przypadkiem, tylko dlaczego podświadomość przywołała tę informację właśnie teraz? Dopiero po chwili rzuciło jej się w oczy wyjaśnienie, początkowo oczom nie mogła uwierzyć, ale ciężko było nie odróżnić bieli od zieleni. Z jednej ze znajdujących się przy szlaku pieczar wyrastało coś przypominającego bluszcz z niewielkimi, śnieżnobiałymi kwiatkami rosnącymi blisko pokrywy śnieżnej. W głowie szlachcianki pojawiła się rycina z jednego z ogłoszeń znajdującego się w Płaczącej Wdowie, mimowolnie zatrzymała się zwracając tym samym uwagę pozostałych.

- Audrey? - Zapytał nieświadomy jeszcze Gallaway, dopiero gest dłoni skierował jego wzrok na niecodzienne znalezisko.

- Jasna cholera! Ale masz wzrok dziewczyno! - Prawie krzyknął, ściszając głos w ostatnim momencie. Nie chciał zwalić sobie na łeb czapy śniegu. Podszedł bliżej kobiety i wyciągnął zza pasa rulonik papieru, który rozwinął i porównał rycinę z rzeczywistym obrazem.

- Królewski Lodobij, szczerze mówiąc nie sądziłem że cokolwiek ma wystarczająco ikry, by wyrosnąć w takich warunkach - stwierdził fakt. Według opisu na ogłoszeniu była to niezwykle rzadka roślina utrzymująca się tylko na terenach Północnych, tylko w odpowiednio ciepłych jaskiniach i o dziwo, rosnąca tylko w towarzystwie przeciągłych burz śnieżnych. Co przeczyło wszelkim zasadom biologii, prawdopodobnie częste zmiany temperatur stymulowały te “przebijające się przed lód” kwiaty do wzrostu.

- Prawdę mówiąc... Wziąłem ten papier od Grimswortha trochę na odwal się, stary alchemik nie dawał mi spokoju wiedząc że idę w teren, więc też ciężko się było go pozbyć. Niech spojrzę... Dwie stówki za głowę kwiatu, pnącza hm... Według opisu to co widzimy to tylko rozgałęzienie. Roślina potrafi rozrosnąć się nawet na kilkadziesiąt metrów i jej centralna część znajduje się pewnie gdzieś niżej. Idziemy w dół? Taka okazja szybko się nie powtórzy - rzekł kupiec zdradzając swój awanturniczy charakter. Fakt, że miał okazję zobaczyć coś co wielu traktowało jako bajkę i to jako pierwszy wywoływał w nim nie do końca zdrową fascynację.

Audrey +10 PD
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline