Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 20:07   #21
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Korzystając z faktu, że nikt zanadto nie przejął się jej trzpiotowatym zachowaniem i odzyskawszy swoje zdroworozsądkowe nastawienie, Audrey przyglądała się jak krasnolud z rdzawą brodą analizuje umowę przedłożoną przez ich pracodawcę. Torbor wydawał się być zadowolony z treści dokumentu i bez większego wahania złożył na nim swój podpis. Jego serdelkowate palce ściskały pióro w sposób, który w umyśle panny McTaggart zarezerwowany był dla wysokich dygnitarzy oraz osób parających się malarstwem. Jej brwi uniosły się więc w bezgłośnym zdziwieniu kiedy krasnolud artystycznie wykreował parafkę na pozostawionym przed nim skrawku papieru. Górski Lud istotnie był niezwykły. Stereotypy, choć ugruntowane w rzeczywistości, nie zdradzały o nim wszystkiego, więc Audrey była zadowolona, że przyjdzie jej podróżować z dwójką brodaczy i poszerzyć swoją (lichą jak narazie) wiedzę na ich temat.

Ona również zdecydowała się podpisać podstawione jej pod nos pismo, oczywiście po wcześniejszym zapoznaniu się z jego treścią. W środowiskach szlacheckich składanie własnego nazwiska pod czymś, czego nie przejrzało się chociaż pobieżnie było szybkim sposobem na zmarginalizowanie wpływów własnej rodziny. Podobnie jak pozostali, Audrey nie wychwyciła żadnej próby podstępu, toteż czubek pióra został szybko zamoczony w atramencie, dopełniając swojej powinności... oraz wymaganych formalności. Ze szczerej przemowy, która nastąpiła chwilę potem nie zapamiętała wiele, bo wszystkie te interakcje między rodzeństwem, wspólnikami i bogowie wiedzieli kim jeszcze mogły przyprawić człowieka o poważny atak migreny. Pogoda zdawała się nienaturalna, do spotkania dwójki osób mimo wcześniejszych ustaleń nigdy nie doszło, miasto nie dawało znaków życia. Tyle musiało wystarczyć. Jej pamięć długoterminowa była już zbyt obciążona żeby robić w niej miejsce dla pomniejszych głupot.

Mimo zachęcających sugestii Torbora, nie została na dole zbyt długo. Miała co prawda wynajęty pokój i nie musiała martwić się o to, że zostanie na lodzie (dosłownie i w przenośni), ale ludzie zwykle nie posiadali wystarczająco krzepy żeby pić z krasnoludami w sposób, którego ta druga grupa stworzeń nie odebrałyby jako zniewagi. Dlatego też, po osuszeniu grzecznościowo jednego kufla piwa, Audrey skierowała swoje kroki na piętro, odszukując w kieszeni spodni wysłużony kawałek metalu.

***
Zgodnie z tym co wpoiła jej rodzicielka, w umówionym miejscu stawiła się na wyznaczoną godzinę, bo spóźnialskość rzadko świadczyła dobrze o pozostałych cechach człowieka. Mimo, że powietrze było równie mroźne jak zawsze, zanosiło się na dobry dzień, czego świadectwem miało być słońce. Nieśmiało wychylało się ono zza chmur, okazyjnie obdarzając przyszłych awanturników blaskiem swoich złotych promieni. Kiedy drewniane wrota faktorii zostały im uchylone, odnalazła w stercie gratów swój namiot i odebrała od Gallawaya resztę zaliczki. Gdyby wiedziała, że w kilka chwil stanie się tak „majętna” zapewne zaopatrzyłaby się w większą sakiewkę. Koleje losu bywają jednak niezbadane, ale dopóki ten jest łaskawy, nie ma na co narzekać. Zakamuflowana szlachcianka poczekała cierpliwie aż inni członkowie grupy poczynią zakupy na ostatnią chwilę. Z jakiegoś powodu nie mogła oderwać oczu od osiołka, który miał być ich przymusowym tragarzem podczas tej wyprawy. W zwierzęciu było coś… nietypowego, co nie pozwalało do końca zakwalifikować go jako zwyczajnego przedstawiciela gatunku. Był za duży… i trochę źle mu z oczu patrzyło. Choć może to ostatnie spostrzeżenie stanowiło kolejny przykład wybujałej wyobraźni panny McTaggart.

***
Pozostawione daleko z tyłu bramy mieściny wywołały w ciekawe spostrzeżenie w jej chaotycznej makówce. Mianowicie, że strażnicy miasta to istoty żyjące w ciągłym niespełnieniu. Nigdy nie jest to widoczne bardziej, niż gdy przychodzi im wejść w interakcje z jakimś cwanym wędrowcem. Ślęczenie całymi dniami w strażnicy lub nabawianie się odmrożeń podczas rutynowych patroli nie są zajęciami, które oferują satysfakcję, czy samospełnienie. Dodatkowo, większość osób przechodząca przez punkty kontrolne jest ponura i szara jak flaki z olejem. Wywiera to nieprzyjemny efekt otumaniania zmysłów typowego strażnika, czynienia ich otępiałymi i ociężałymi. Ich czujność krok po kroku zmienia się w irytację, w miarę jak mijają kolejne dni bez podejrzanie załadowanego wozu lub orczego czerepu na horyzoncie. Ich jedynym wybawieniem okazuje się dziwny pół-sen obojętnej rutyny (czasami wspomagany gorzałką), ale wcześniej wspomniani, cwani wędrowcy niwelują ten stan, działając na obrońców metropolii jak przysłowiowa płachta na byka. Dlatego rozważny awanturnik, nawet jeśli zarabia na życie łupieniem tajemnych świątyń i wykradaniem artefaktów z rąk starych magów, powinien trzymać gębę na kłódkę kiedy przychodzi do rozmowy z panem stróżującym przy bramie. No chyba, że koniecznie potrzebne mu schronienie na noc i nie pogardzi ofertą spędzenia nocy w karcerze, będąc przykutym do ściany jak ten... ten bluszcz. Kwiaty. Zauważyła je, majaczące przy wejściu do jakiejś jaskini. Czy jedno z tych ogłoszeń nie wspominało czegoś o białych płatkach? Natłok myśli był tak duży, że dziewczyna zatrzymała cały pochód, a zapytana przez Gallawaya o co chodzi, była w stanie jedynie unieść rękę i wskazać na dziwny okaz roślinności. Pracodawca utwierdził ją w tym, że miała rację. Że faktycznie jeden świstek z tablicy upominał się o zebranie próbek dla pewnego alchemika. Oczywiście nie mogło być to zbyt łatwe, zapewne będą zmuszeni zapuścić się w głąb pieczary żeby dopiąć celu…
- Brzmi ciekawie, chodźmy to sprawdzić. Bo skoro bogowie rzucają nam pod nogi łatwy zarobek, obrazą byłoby nie skorzystać z ich szczodrych darów… tylko, że może nie być tak łatwy jak się nam wydaje. Miejsca tego typu są z reguły odpowiednie dla różnego rodzaju goblinoidów… zachowajmy ostrożność. No i <uhm> w tym przypadku chyba lepiej żeby Torbor szedł przodem. Zapomnijmy o etykiecie.
Uśmiechnęła się, może trochę uszczypliwie.
 
Highlander jest offline