Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-05-2013, 20:07   #21
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Korzystając z faktu, że nikt zanadto nie przejął się jej trzpiotowatym zachowaniem i odzyskawszy swoje zdroworozsądkowe nastawienie, Audrey przyglądała się jak krasnolud z rdzawą brodą analizuje umowę przedłożoną przez ich pracodawcę. Torbor wydawał się być zadowolony z treści dokumentu i bez większego wahania złożył na nim swój podpis. Jego serdelkowate palce ściskały pióro w sposób, który w umyśle panny McTaggart zarezerwowany był dla wysokich dygnitarzy oraz osób parających się malarstwem. Jej brwi uniosły się więc w bezgłośnym zdziwieniu kiedy krasnolud artystycznie wykreował parafkę na pozostawionym przed nim skrawku papieru. Górski Lud istotnie był niezwykły. Stereotypy, choć ugruntowane w rzeczywistości, nie zdradzały o nim wszystkiego, więc Audrey była zadowolona, że przyjdzie jej podróżować z dwójką brodaczy i poszerzyć swoją (lichą jak narazie) wiedzę na ich temat.

Ona również zdecydowała się podpisać podstawione jej pod nos pismo, oczywiście po wcześniejszym zapoznaniu się z jego treścią. W środowiskach szlacheckich składanie własnego nazwiska pod czymś, czego nie przejrzało się chociaż pobieżnie było szybkim sposobem na zmarginalizowanie wpływów własnej rodziny. Podobnie jak pozostali, Audrey nie wychwyciła żadnej próby podstępu, toteż czubek pióra został szybko zamoczony w atramencie, dopełniając swojej powinności... oraz wymaganych formalności. Ze szczerej przemowy, która nastąpiła chwilę potem nie zapamiętała wiele, bo wszystkie te interakcje między rodzeństwem, wspólnikami i bogowie wiedzieli kim jeszcze mogły przyprawić człowieka o poważny atak migreny. Pogoda zdawała się nienaturalna, do spotkania dwójki osób mimo wcześniejszych ustaleń nigdy nie doszło, miasto nie dawało znaków życia. Tyle musiało wystarczyć. Jej pamięć długoterminowa była już zbyt obciążona żeby robić w niej miejsce dla pomniejszych głupot.

Mimo zachęcających sugestii Torbora, nie została na dole zbyt długo. Miała co prawda wynajęty pokój i nie musiała martwić się o to, że zostanie na lodzie (dosłownie i w przenośni), ale ludzie zwykle nie posiadali wystarczająco krzepy żeby pić z krasnoludami w sposób, którego ta druga grupa stworzeń nie odebrałyby jako zniewagi. Dlatego też, po osuszeniu grzecznościowo jednego kufla piwa, Audrey skierowała swoje kroki na piętro, odszukując w kieszeni spodni wysłużony kawałek metalu.

***
Zgodnie z tym co wpoiła jej rodzicielka, w umówionym miejscu stawiła się na wyznaczoną godzinę, bo spóźnialskość rzadko świadczyła dobrze o pozostałych cechach człowieka. Mimo, że powietrze było równie mroźne jak zawsze, zanosiło się na dobry dzień, czego świadectwem miało być słońce. Nieśmiało wychylało się ono zza chmur, okazyjnie obdarzając przyszłych awanturników blaskiem swoich złotych promieni. Kiedy drewniane wrota faktorii zostały im uchylone, odnalazła w stercie gratów swój namiot i odebrała od Gallawaya resztę zaliczki. Gdyby wiedziała, że w kilka chwil stanie się tak „majętna” zapewne zaopatrzyłaby się w większą sakiewkę. Koleje losu bywają jednak niezbadane, ale dopóki ten jest łaskawy, nie ma na co narzekać. Zakamuflowana szlachcianka poczekała cierpliwie aż inni członkowie grupy poczynią zakupy na ostatnią chwilę. Z jakiegoś powodu nie mogła oderwać oczu od osiołka, który miał być ich przymusowym tragarzem podczas tej wyprawy. W zwierzęciu było coś… nietypowego, co nie pozwalało do końca zakwalifikować go jako zwyczajnego przedstawiciela gatunku. Był za duży… i trochę źle mu z oczu patrzyło. Choć może to ostatnie spostrzeżenie stanowiło kolejny przykład wybujałej wyobraźni panny McTaggart.

***
Pozostawione daleko z tyłu bramy mieściny wywołały w ciekawe spostrzeżenie w jej chaotycznej makówce. Mianowicie, że strażnicy miasta to istoty żyjące w ciągłym niespełnieniu. Nigdy nie jest to widoczne bardziej, niż gdy przychodzi im wejść w interakcje z jakimś cwanym wędrowcem. Ślęczenie całymi dniami w strażnicy lub nabawianie się odmrożeń podczas rutynowych patroli nie są zajęciami, które oferują satysfakcję, czy samospełnienie. Dodatkowo, większość osób przechodząca przez punkty kontrolne jest ponura i szara jak flaki z olejem. Wywiera to nieprzyjemny efekt otumaniania zmysłów typowego strażnika, czynienia ich otępiałymi i ociężałymi. Ich czujność krok po kroku zmienia się w irytację, w miarę jak mijają kolejne dni bez podejrzanie załadowanego wozu lub orczego czerepu na horyzoncie. Ich jedynym wybawieniem okazuje się dziwny pół-sen obojętnej rutyny (czasami wspomagany gorzałką), ale wcześniej wspomniani, cwani wędrowcy niwelują ten stan, działając na obrońców metropolii jak przysłowiowa płachta na byka. Dlatego rozważny awanturnik, nawet jeśli zarabia na życie łupieniem tajemnych świątyń i wykradaniem artefaktów z rąk starych magów, powinien trzymać gębę na kłódkę kiedy przychodzi do rozmowy z panem stróżującym przy bramie. No chyba, że koniecznie potrzebne mu schronienie na noc i nie pogardzi ofertą spędzenia nocy w karcerze, będąc przykutym do ściany jak ten... ten bluszcz. Kwiaty. Zauważyła je, majaczące przy wejściu do jakiejś jaskini. Czy jedno z tych ogłoszeń nie wspominało czegoś o białych płatkach? Natłok myśli był tak duży, że dziewczyna zatrzymała cały pochód, a zapytana przez Gallawaya o co chodzi, była w stanie jedynie unieść rękę i wskazać na dziwny okaz roślinności. Pracodawca utwierdził ją w tym, że miała rację. Że faktycznie jeden świstek z tablicy upominał się o zebranie próbek dla pewnego alchemika. Oczywiście nie mogło być to zbyt łatwe, zapewne będą zmuszeni zapuścić się w głąb pieczary żeby dopiąć celu…
- Brzmi ciekawie, chodźmy to sprawdzić. Bo skoro bogowie rzucają nam pod nogi łatwy zarobek, obrazą byłoby nie skorzystać z ich szczodrych darów… tylko, że może nie być tak łatwy jak się nam wydaje. Miejsca tego typu są z reguły odpowiednie dla różnego rodzaju goblinoidów… zachowajmy ostrożność. No i <uhm> w tym przypadku chyba lepiej żeby Torbor szedł przodem. Zapomnijmy o etykiecie.
Uśmiechnęła się, może trochę uszczypliwie.
 
Highlander jest offline  
Stary 29-05-2013, 16:57   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Taar był ciekaw, czy po rewelacjach Gallawaya ktoś się wycofa. Wieści nie były najlepsze, ale na Północy zdarzało się wiele ciekawych przypadków i, przynajmniej w większości, wszystkie dawało się wyjaśnić. Termalaine mogło zostać zasypane śniegiem po dachy najwyższych budynków, Jezebell mogła skręcić nogę lub załapać się na grypę, a wysłanym zwiadowcom mogło się przytrafić milion różnych rzeczy. Zobaczy się.

Nie czekając, aż ruszą się pozostali zszedł na dół. Ilość pokojów, jakimi dysponowała “Wdowa”, była ograniczona i chociaż podróżnych raczej zbyt wielu w Targos nie było, to lepiej było załatwić sobie zawczasu jakieś lokum, niż spać na podłodze we wspólnej sali.

Tak jak zapowiadał, nie uczestniczył zbyt długo w wieczorku zapoznawczym.
Przed północą znalazł się w swoim pokoju. w towarzystwie Arine, która również nie miała próbować przepić krasnoluda.

***

Noc minęła spokojnie. Nawet niezbyt pomyślne informacje, przekazane przez Gallawaya, nie zakłóciły Taarowi snu. Arine nie chrapała, nie mówiła przez sen i była, ogólnie biorąc, idealną współlokatorą... prócz tego, że się uparła, by spać na materacu, zamiast pozwolić na to Taarowi. "Skoro już pakuję ci się do pokoju, to chociaż wyśpij się spokojnie." Jako że Arine była wyjątkowo uparta i nie dało się w żaden sposób wpłynąć na zmianę jej nastawienia, Taar ustąpił. Jako gospodarz zobowiązany był do ustąpienia.

W nocy żaden zabłąkany gość "Wdowy" nie zaczął dobijać się do drzwi, nikt nie hałasował na korytarzu. Dopiero tuż przed świtem zaspana służąca przyszła ich obudzić. I poinformować, że śniadanie będzie z gatunku "szybko i tylko zimne przekąski".
Ale Taar nie zamierzał narzekać. Ważny był pełen żołądek.
Szybkim spojrzeniem obrzucił pokoik, w którym spędził noc. Wolał się upewnić, że nic nie zostawił. Jakimś dziwnym trafem zbyt często okazywało się, że pozostawione rzeczy znikają, jakby nigdy ich nie było. Albo zmieniały postać, albo - co było bardziej prawdopodobne - właściciela. A Taar nie był na tyle bogaty, by siać swoimi rzeczami na prawo i lewo.

Śniadanie było, i to nie najgorsze. Chleb, wędliny, kawał szynki, ser. A jeśli dodać do tego całkiem miłe towarzystwo... Po prostu żyć nie umierać.
Spakowali jeszcze przygotowane przez karczmarza racje żywnościowe i ruszyli do faktorii.

***

Dwadzieścia sztuk złota.
Niby dużo, a jak się chce zrobić zakupy, to nagle w kieszeni zostaje kilka groszy. Namiot, malutki, aż dziw, że dwie osoby się zmieszczą, kosztował połowę z tej kwoty. Do tego rakiety śnieżne. Wcześniej jedzenie na cały tydzień - kolejne parę sztuk złota. Całe szczęście, że ubranie było solidne, a buty widziały już niejeden śnieg.

***

Osiołek Gallawaya był nieco... nietypowy. Dopóki jednak słuchał swego właściciela i nie rzucał się z pyskiem i kopytami na tych, co ładowali mu na grzbiet kolejne pakunki, Taar nie narzekał. A gdy jeszcze Taar zobaczył, jak zwierzak dzielnie przemierza śniegi, to przestał się dziwić wyborowi Gallawaya.

***

Nagły postój, a raczej - powód tego postoju - zainteresował Taara. Zawsze uważał istnienie Królewskiego Lodobija za coś na kształt bajki czy legendy, a tu taka niespodzianka.

- Czy Grimsworth coś jeszcze mówił o tych kwiatkach - spytał. - Na przykład o stworach, lubiących te roślinki?

Jaskinia była bardzo dobrym pomysłem by się schować przed kiepskimi warunkami zewnętrznymi, na przykład burzą, ale nie tylko podróżnicy o tym wiedzieli. Nigdy nie było wiadomo, co mogło siedzieć w takiej grocie i na wszelki wypadek lepiej było mieć broń pod ręką.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-05-2013, 18:03   #23
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Pracodawca przedstawił im szereg nowych informacji, zaraz po tym jak podpisali umowę. Było to doprawdy chytre zagranie, bowiem o wiele trudniej wycofać się z niebezpiecznej pracy, gdy twa godność widnieje na urzędowym kawałku papieru. Oczywiście Torbor nawet myślał się wycofywać, ale kto wie co pomyśleli sobie inni! Rudobrody przedstawiciel niskich ludów, słuchał z dość nikłym zaciekawieniem, jedyne co go poruszyło to wzmianka o nienaturalności pogody.
Nie sądził by była to sprawka samej bogini mrozów, bowiem ta zapewne miała o wiele ciekawsze zajęcia, niż zsyłanie okrutnych śnieżyć i drapieżnych wiatrów, na rybaków i dziki ludy. Ale kto wie czy aby jakiś kapłan, czy też mag nie postanowił przypadkiem pobawić się w Boga. Jednak nawet najpotężniejsi czarodzieje, gdy odrąbało się im głowę, nie stawiali oporu… a przynajmniej najczęściej wtedy miało się już z nimi spokój.

Torbor nie oszczędzał się tego wieczora, pijąc i jedząc ile dusza zapragnie. Co prawda uszczupliło to jego sakiewkę o kilka złociszczy, ale przynajmniej, gdy pod wpływem chmielu, ululany pomrukami zadowolonego żołądka, zasnął na karczmiennej ławie, zrobił to z uśmiechem na ustach, skrytych w gęstym buszu rudej brody.

~*~

Poranek, tak ten zawsze przychodzi za wcześnie, a gdy w głowie jeszcze szumi alkohol, jest tym bardziej okrutny. Oczywiście to tyczyło się biesiadników karczmy, którzy pochodzili z ras wyższych i mniej brodatych. Torbor, bowiem mimo, że z punktu widzenia zwykłego człeka, wczoraj naprawdę poszalał, to wiedział kiedy zachować rozsądek, tak by poranek nie był manifestacja kata. Będąc krasnoludem, trzeba mieć nie tylko stalowe mięsnie, by wywijać kowalskim młotem, ale również głowę twardą niczym skała.
Do śniadania zasiadł przy stole, który obrał sobie Taar, krasnal nie zdążył wczoraj nacieszyć się zbytnio jego towarzystwem, bowiem człek dość szybko zniknął z popijawy. – Jok to nocko udono? – powitał mężczyznę, wesołym tonem, a jego krzaczaste brwi znowu poruszyły się w jednoznaczny sposób. Krasnal zmierzwił swoją czuprynę, łapskiem niczym dobrze wypieczony bochen chleba, by następnie przysunąć sobie tacę z serami i mięsiwami.
- Dla mnie przynioś lepiej jyszcze jednum! –rzucił w stronę usługującej tego ranka dziewki, a wraz ze słowami poleciał w jej stronę srebnik, od tak na zachętę by porcja była trochę bardziej obfita. – Nujeść się to podstowo! –zarechotał wesoło do Tara, zaś gdy jego zamówienie zostało zrealizowane, już tylko mlaskanie wydobywało się z jego ust.

~*~

- Prędzej śnigi w cołej Dolinie wyschno, nim zboczysz mnio pijonego niczym szpodel, w czosie wyprowy! –odparł wesoło swemu pracodawcy, na wieść o darmowym piwie. Z początku Krasnal nie miał zamiaru niczego kupować, jego plecak i tak był wypełniony po brzegi najważniejszymi rzeczami. Zaś na trudne przeprawy, lepiej nie zabierać bibelotów. Jednak gdy zobaczył, rakiety śnieżne na nogach większości członków wyprawy, stwierdził że to całkiem dobry pomysł.
- Ej ty Panoćku. – zwrócił się do młodego zastępcy Huberta. – Dowoj mi no migiem zjedno pore rokiet śniżnych, ino roz roz! – złożył swe zamówienie i klasnął głośno w dłonie. Już kilka ziaren piasku w klepsydrze zwanej czasem, ciężkie buciory brodacza, otaczały solidne pasy, które z kolei, były integralną częścią jego nowego zakupu. – Nu, no pewnio byndziu wygodniej.
Jego wzrok na chwilę padł na osiołka, który był stworzeniem dość niezwykłym. Wielki w porównaniu do innych jego braci oraz nad wyraz silny, sądząc po liczbie tobołów jakie niósł. Torbor uśmiechnął się i poklepał ziwerze delikatnie po boku – Ni mortw siu, Jo Ci wilu na grzbiet nie dołóż, wole swój dobytek nosić blisku sibie.

~*~

Gdy wszyscy inni zebrani byli dookoła wejścia do jakiejś jaskini, Torbor stał trochę na uboczu, plecami do reszty, zaś śnieg przed nim zmieniał barwę na bardziej słoneczną. Krasnolud pogwizdywał wesoło, gdy wczorajsze piwo, opuszczało pęcherz, udając się tym samym na przymusowe wakacje w górach.
- Co tom mocie cikowego? –zapytał gdy w końcu skończył swoja powinność. Ruszył w stronę swej drużyny, poprawiając przy tym spodnie i cały gruby strój, a gdy zbliżył się do reszty wysłuchał skróconej relacji.
- Oho, toć to okazjo której przegopić ni można! –ucieszył się, jednak szybko ściszył głos, bowiem lawiny to nic przyjemnego. Zaś gdy padła sugestia Audrey, uśmiechnął się tylko szeroko, a jego wąsiska zafalowały. – Nu widzo ży Paninko wi kto tu może o jyj bezpieczeństwo zadboć! –zarechotał rubasznie, strzelając przy tym pokazowo karkiem. – Ni bójto si, z Torborem nic wom ni grozi. –oznajmił, po czym wplótł palec w gąszcz rudych włosów, by podrapać się po brodzie. – Ale zonim tom wyjdziemy, trzeba było by się delikatnie przygutować. -mówiąc to zrzucił z ramion swój plecak, który łupnął o wejście do jaskini. Śnieg który w czasie drogi osiadł na bagażu, opadł na kamienie, zaś Torbor na chwile zagłębił ręce i część brody w tobołku. – Tu tok, nojpirwo to… –powiedział wciskając Audrey w ręce, lekko wysłużoną ale wciąż sprawną latarnię. Była to typowa lampa, z klapa która udaremniała niespodziewane zgaszenie płomienia. – Jo i mój broch… –to mówiąc przez ramię wskazał drugiego z drużynowych brodaczy. – W cimnościoch widzimy, jakoby to był dziunek. Jednok wy ludzio, z tygo cum wim, już to dobrze subie z tym ni rodzicie. – po tych słowach w końcu wydobył butelkę z oliwą, która wręczył kobiecie. – A to się przydo w takich warunkach burdziej niżeli puchodnia. W tokich joskinioch czynsto mużno na przyciągi trofić, które w trymiga zdmuchno ugień gdy nic gu nie chruni. Zrysztą to zoboweczko jest wygodniejsza. –stwierdził wesoło, po czy wydobył z swego bagażu pozwijane zwoje, grubej konopnej liny. – O tym lepij subie posy obwiązać. Jeżeli ustotnio tok śniżyło, to przez szczeliny i inno wyjścia mogło napodoć śniegu, który potym rozpuścioł się i pozomorzło w szczelinach. A ni Chiołbym się poślizgnąć i wpość do jukiejs dziury, czy poczuć jok mi zimio pod kulosomi pęko. A tok tu reszto przytrzyma spudojącego. –rzekł z przestrogą. Wszak przezorny zawsze ubezpieczony. – To Cu ktos chce mnie obwiązać? –zarechotał jeszcze, unosząc do góry ręce i kręcąc „zalotnie” biodrami. – Nie wstydź to się!
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 01-06-2013, 22:36   #24
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wieczór nie przyniósł więcej niespodzianek niźli się krasnolud spodziewał. Oczywiście tak jak i sam by zrobił, Gallaway zostawił najciekawsze kąski na sam koniec i dopiero po zwerbowaniu wiernej sobie braci wyjawił co go najbardziej na sercu gryzie. Rozczarował ciupkę brodacza, gdyż w jego przypuszczeniach co do zakłóceń podczas misji, ani razu nie padło słowo smok. A wiadomo, gdzie smoki tam i skarby. Zresztą kto nie chciał by spróbować wędzonej szynki ze smoka?

Skalf był początkującym poszukiwaczem przygód. Prawdę mówiąc, była to jego pierwsza, większa wyprawa odkąd w ciemnościach dziewiczy raz ciamkał solidnego cyca swej mateczki. Oczekiwał za dużo od życia nie wiedząc jakie szczęście go spotkało, że właśnie nikt z otocznia nie planował złupić skóry żadnemu zionącemu ogniem gadowi. Niemniej jednak smutki trzeba było zapić, a Torbor okazał się znakomitym do tego towarzyszem. Gdy reszta kamratów i kamratek zrezygnowała z dłuższej wieczerzy na rzecz snu, jeden on ostał na placu boju ramię, w ramię walcząc przeciw armii pełnych kufli. I choć Skalf co rusz musiał taktycznie wycofywać się do wychodka by na świat wydać inny, gorszego rodzaju, złocisty płyn, za każdym razem wracał z wyrazem ulgi na twarzy. Rudobrody mógł się doliczyć tuzina takich ekspedycji, a gdy w zapytaniu uniósł brew usłyszał wesołe słowa pobratymca.
- Muże i pęchyrza ni mom zo silnego, ale z rono szczoć mie sie za to ni bedzie chciało.

***

Nim zmarznięte koguty dały by radę choć zapiać, a słońce nawet oka swego nie otworzyło, co po niektórych gości karczmy obudził przeklinający z cicha brodacz biegnący do latryny.

***

- Dzionek pikny sie zapowiodo - takimi oto słowami przywitał zjawiających się na parterze karczmy towarzyszy wyprawy. Jak rano już wstał i ziąb zmroził mu co nieco... nos na przykład, tak i już mu oko zamknąć się nie chciało. Spałaszował sowite śniadanie uważając iż może być to ostatni posiłek w cywilizowanych warunkach w ciągu kilku najbliższych dni

Osiołek mający ich zabrać łypał parszywie okiem to na krasnala to na wszechobecne śniegi zapewne zastanawiając się co gorsze. Z przykrością przegranego uparciucha musiał przyznać, że jednak oddech Auril, gdyż brodacz odwzajemnił mu spojrzenie i na krok nie podszedł nie mówiąc już o obładowaniu go swym ekwipunkiem. A biorąc pod uwagę całość sprzętu jaki był w posiadaniu ekipy każde kolejne obciążenie mogło go zaboleć.
Krasnolud idąc za przykładem swego dalekiego kuzyna - no bo przecież wszyscy wiedzą, że krasnoludy wykute przez Moradina, łączy pierwotna więź krwi - również zakupił rakiety mogące ułatwić mu podróż w puchu jak i porcje podróżne na dodatkowe trzy dni. Sądził, że tyle mu wystarczy biorąc pod uwagę jego osobiste zapasy.

***

Marsz z drewnianymi "podeszwami" okazał się wielce przyjemniejszy niż topienie się w głębokich zaspach białego śniegu, do którego przywykł już brodacz w swej wędrówce ku Targos. I choć z początku wydawało się to sztuką nie do opanowania gdyż nienaturalnej wielkości stopy po prostu przeszkadzały w drałowaniu nie długimi nóżkami, to jednak z czasem pochód zdał się tak naturalny jak wypicie kufla piwa jednym haustem.

Jaskinia której skarby odkryła przed nimi nietuzinkowa kompanka mogła skrywać przeróżne niebezpieczeństwa w postaci choćby śpiącego smo... niedźwiedzia lub nie śpiącego - co rzecz jasna jest znacznie gorsze - niedźwiedzia. Dlatego Skalf gdy tylko Torbor począł się gotować do eksploracji jaskini zrzucił na śnieg i swój plecak.
- Ni ma synsu by cało brać tom zlezła. - rzekł zdejmując rakiety śnieżne. - Żem tak sobie wykumbinował, że we dwó zejdziem, a wy chłopy nas asekurować bydziecie. - wzrok swój skierował wpierw na kapłana Temposa, pana bitew, a potem na Gallawaya - pana tej kompani. Dobył i swój zwój liny, iście bliźniaczy jak ten w łapach Torbora. Obwiązał się w pasie, po czym odkładając tarczę na śnieg i trocząc młot do paska, uśmiechnął się do reszty - Jok cu to krzyczycz bydzim co by nos wyciągnąć lub zleźć byśmy sie z wumi chwałom pydzilili.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 02-06-2013, 13:10   #25
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Trudno było powstrzymać śmiech, widząc trzęsącą się jak galaretka sylwetkę Torbora. Toteż Audrey nawet nie próbowała, choć refleksyjnie zakryła usta dłonią. Pewnie podjęłaby się obwiązania krasnoluda w pasie, ale na wiązaniu liny nasza szlachcianka znała się równie dobrze, co na posyłaniu kul ognistych celem spopielenia swoich wrogów. Toteż rudobrody musiał poradzić sobie sam, bo nikt inny jakoś nie podchwycił jego zachęcającej oferty. Wtedy też odezwał się Skalf. Mówił z sensem, ale zdrowy rozsądek chwilę temu wziął w umyśle dziewczyny przymusowe wakacje. Pewnie z powodu tych wszystkich fantazji na temat zawartości jaskini, które obecnie w nim dominowały. Tak jest. Jak powszechnie wiadomo w środowiskach awanturników, raz rozbudzoną żyłkę odkrywcy niełatwo kładło się ponownie do snu. Opozycja była natychmiastowa.
- We dwóch? Nie ma nawet mowy żebym puściła was tam sama. Też idę, a co!
Jej obecny wyraz twarzy zwykle ukazywały rozpuszczone i naburmuszone dzieci, którym rodzice po raz pierwszy w życiu próbowali czegoś zakazać. Mieszanka buty i niedowierzania, ze znaczną przewagą tej pierwszej. Poza tym, to przecież ona wypatrzyła tę przeklętą jaskinię! Jeśli myśleli, że teraz będzie kwitnąć tu na mrozie jak jeden z tych Królewskich Lodobijów, to byli w poważnym błędzie! McTaggart umiała walczyć o swoje. Chociaż niewiele osób ze wszystkimi klepkami uznałoby możliwość zejścia do mrocznej i nieprzyjaznej groty za „walkę o swoje”. Jasne, nie były to lochy oszalałego króla, ani opuszczona świątynia martwego boga. Pewnie, zdroworozsądkowo chciała puścić Torbora przodem. Ale za nic w świecie nie miała zamiaru pominąć tej eskapady.
- Nie wiem jak reszta, ale ja wchodzę tam z wami. Koniec pieśni. W zupełności wystarczy jeśli na zewnątrz zostaną dwie rosłe osoby. Wiadomo przecież, że po linie nie wyciąga się na raz całej grupy, tylko każdego delikwenta pojedynczo.
Podstępem dodała słowo „rosłe”, żeby odgrodzić wszelkie sugestie pozostania dotyczące jej własnej persony. Nie zmuszą jej! Co to, to nie! Wątpiła również żeby Gallaway chciał robić za gloryfikowany gnomi żuraw. On też miał ten niebezpieczny błysk w oku. Może Lenfi stanowił dobrego kandydata? Wydawał się mocno zasępiony i zajęty rozmyślaniem, praktycznie słowa nie powiedział odkąd opuścili miasto…
 
Highlander jest offline  
Stary 03-06-2013, 01:13   #26
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
I rzeczywiście tak było. Lenfi nie miał zbyt dobrego humoru ale przyczyn takiego stanu rzeczy nie należało upatrywać w kwestiach wyprawy czy towarzystwa. Wprawdzie cieszył się, że los w końcu dał mu możliwość wyrwania się z Targos i to jeszcze z niebagatelną dla niego korzyścią w postaci sakwy pełnej złota, jednak nie wyruszył z rodzinnej wioski w świat w celach zarobkowych.

Tym razem to on przecierał szlak. Zadanie to nie należało do najprostszych ale Lenfi Stalowy Koń nie na darmo przybrał sobie taki przydomek. Jeśli byłoby trzeba to mógłby poprowadzić czoło kolumny aż do samego Termalaine. Nie straszne mu były siarczyste mrozy i przenikliwe górskie wiatry. Mimo, że stopy zapadały się głęboko w zaspy świeżego śniegu, który rozpościerał się przed nim niczym morze, to Lenfi parł przed siebie z uporem ich oślego towarzysza. Żałował tylko, że nie zdecydował się wydać kilku sztuk złota na śnieżne rakiety ze składu Gallwaya. Nie podróżował jeszcze wykorzystując tego typu sprzęt, jednak zdawał się on ułatwiać wędrówkę w tak głębokim śniegu. Momentami gdy mijała go krasnoludzka brać, było mu też zwyczajnie głupio, bo dzięki rakietom Torbor i Skalf utrzymywali się tak wysoko na śniegu, że niemal dorównywali mu wzrostem.

Gdy Audrey, dziewczyna, która z niewiadomych dla Lenfiego przyczyn wyraźnie peszyła się w jego towarzystwie przerwała marsz, a Hubert lekko podnieconym głosem streścił im krótko co to za zielsko wypatrzyła młoda, Lenfi wzruszył tylko ramionami i chyba chciał ruszać dalej. Para krasnoludów jednak już zdążyła opasać się linami i po chwili niemal wszyscy byli gotowi włazić do pieczary na poszukiwania drogocennej rośliny.

- Ja zostanę. Ktoś musi ubezpieczać tyły... - rzekł młody wojownik i odwrócił się w stronę oblepionych śniegiem górskich szczytów.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 04-06-2013, 10:03   #27
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
- Nic więcej oprócz tego, co jest napisane na ogłoszeniu - odpowiedział Taarowi kupiec z Targos. Po chwili jednak wtrąciła się najbardziej nadpobudliwa członkini ekspedycji rzucając odrobinę światła na faunę północnego regionu kontynentu.
- No i masz odpowiedź, chociaż mam nadzieję że się mylisz panienko - odpowiedział, po czym podobnie do krasnoludów obwiązał się wokół pasa dając znak do wymarszu. Na zewnątrz został Lenfi, a także Arine z Taarem (?) ubezpieczając tyły i pilnując by nic złego nie zaskoczyło zostawionego bez właściciela osiołka. Czwórka podróżnych w asyście górniczej latarni zagłębiła się w mroki jaskini.


Wnętrze było o tyle spokojniejsze, że nie padał w nim śnieg. Nie zmieniało to jednak faktu konieczności ciągłego pilnowania się, światło rzucane przez latarnię dawało odrobinę bezpieczeństwa chociaż bez wątpienia to niski lud był tym w bardziej komfortowej sytuacji, widząc wnętrze w kolorach czerni i bieli. Skalna ścieżka otoczona wystającymi z ziemi formacjami i zwisającymi stalaktytami schodziła dość ostro w dół niknąc gdzieś w mroku, duża część ścian i sufitu porośnięta była rozgałęzieniami i mniejszymi łodygami rzadkiego kwiatu, widok faktycznie w pewien sposób imponował.
- Uważajcie, miejscami jest naprawdę ślisko - ostrzegł idący niewiele przed Torborem organizator wycieczki. Faktycznie miejscami dostająca się z zewnątrz woda zamarzała tworząc ślizgawki w najmniej oczekiwanych miejscach. O dziwo jednak póki co nie było śladu goblinów o których ostrzegała Audrey, co jakiś czas po ziemi walała się tylko samotna kość bądź resztki tobołów, na oko można było stwierdzić że te leżały w jaskini od dość dawna.

Jedyny punkt z którego biło dotychczas światło, czyli wejście do pieczary, zniknął za zakrętem wraz schodzenia coraz niżej. Zastanawiać mogło ile jeszcze korytarz schodził w dół, bo przecież wszystko musiało gdzieś się kończyć. Dopiero po kolejnych dwóch minutach powolnego zejścia ciągnące się po ścianach nitki zdobionych białymi kwiatami pnączy zaczynały się zagęszczać.

Oczywiście jednak nic nie mogło być tak proste, na jakie wyglądało. Goblinów co prawda nie było, żadnych pułapek, smoków i innych rzeczy o których marzyło się początkującym poszukiwaczom przygód. Zejście po kilkunastu metrach od zakrętu zaczęło przypominać naturalnie wyrzeźbione schodki będące po prostu leżącymi na sobie kamieniami. Woda z zewnątrz nie dochodziła już tak daleko więc i nie było tak ślisko jak przy wejściu. Utrudnieniem za to okazała się szczelina stojąca na drodze czteroosobowej ekspedycji. Właściwie prawie równo z wyrównaniem się zejścia i końcem "schodków" podłoga kończyła się na jakieś trzy metry, po czym biegła już poziomo znikając w wejściu do prawdopodobnie większej pieczary. Gallaway skinął dzierżącej latarnię dziewczynie żeby poświeciła w dół. Rozpadlina nie była może głęboka, na oko mogła mieć koło czterech, może pięciu metrów głębokości. To co zniechęcało do pokonania jej to sterczące na jej dnie stalagmity, żaden z nich nie był na tyle wysoki by przebić człowieka na wylot, ale upadek na nie z takiej wysokości mógł zakończyć się nawet złamaniem.
- Cholera, ktoś ma jakieś dobre pomysły, czy próbujemy skakać? - Zapytał mężczyzna idący na czele odwracając się do tyłu i oceniając czy rozbieg po schodach był aby na pewno dobrym pomysłem.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!

Ostatnio edytowane przez Sierak : 04-06-2013 o 10:06.
Sierak jest offline  
Stary 04-06-2013, 15:13   #28
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Wieczór, w Płaczącej Wdowie

Białowłosa współpracowała już z Gallawayem i darzyli się pewnego rodzaju ograniczonym zaufaniem. Oferowali sobie wzajemnie dokładnie tyle, ile wymagała ich praca i oboje byli z tego zadowoleni. Umowę przejrzała więc szybko i jedynie pobieżnie, całkiem przekonana, że i tym razem mężczyzna nie zamierza nikogo naciągać. Kontrakt był dość standardowy, więc Arine podpisała się pod nim bez wahania.

Dalszych rewelacji słuchała już jednak uważnie. Od dziecka mieszkała na północy, więc pokiwała lekko głową na przypuszczenia o nadnaturalności obecnej pogody. Jak daleko sięgała pamięcią, nie było aż tak złych warunków. Informacja o różnych niebezpieczeństwach, czyhających w takiej pogodzie też raczej poprawiała jej nastrój. Póki co Arine wychodziła z założenia, że największym wrogiem człowieka jest drugi człowiek. Myśl o innych stworzeniach nie budziła w niej aż takiego niepokoju.

Po ustaleniach skorzystała z zaproszenia rzuconego przez kogoś mimochodem i wylądowała w sali wspólnej z pozostałymi ochotnikami. Wypiła trochę piwa, odpowiedziała na kilka pytań, ale raczej wtapiała się w tłum niż była duszą towarzystwa. Przez dłuższy czas próbowała rozpracować plan nocowania we Wdowie. Żaden inny przybytek nie wchodził w grę, a już zwłaszcza pałętanie się do niego o tej porze. Nie, żeby Arine popadała w jakąś paranoję, ale miała odetchnąć dopiero, gdy znajdą się za miastem. Rozwiązanie nasunęło jej się samo, gdy kolejny kufel podał jej Taar. Lekko zacisnęła dłoń na jego przedramieniu i pochyliła się ku niemu:
- Potrzebuję kawałka podłogi. Pokoju mogę nie dostać. Użyczysz? - zapytała szeptem.
Była pewna, że mają tutaj co najmniej jedną wścibską osóbkę. Miała natomiast spore wątpliwości co do tego, czy kapłan się zgodzi. Na jej szczęście tak się stało i jeszcze przed północą mogła w spokoju ułożyć się na materacu w pokoju Taara. Oczywiście kapłan szarmancko obstawał przy tym, by się zamienili, ale Arine nie zamierzała odbierać mu komfortu snu w łóżko, skoro już wpakowała mu się do pokoju, zabierając mu nieco prywatności.

Czuła się bezpiecznie w towarzystwie Taara, więc zasnęła szybko i spała spokojnie. Dzień przywitała z uśmiechem, mimo wczesnej pory. Mężczyzna nie dość, że użyczył jej pokoju, to jeszcze zaprosił na śniadanie. Gdyby wszyscy ludzie byli tak wspaniałomyślni, to jej życie byłoby o wiele przyjemniejsze, a dotychczasowa praca o niebo lżejsza. Tak więc panna Nael upewniła się w kwestii tego, blisko kogo będzie się trzymać w podróży - abstrahując już od namiotu i takich tam... Spędzili więc razem noc, zjedli razem śniadanie, zebrali swoje rzeczy i udali się - również razem - do Gallawaya, gdzie i kolejne przygotowania poczynili razem. Uroczo. Poranek zdawał się podzielać dobry nastrój dziewczyny i pogoda - przynajmniej chwilowo - dawała nieco wytchnienia od ostatnich śnieżyc. Arine wiele rzeczy miała już od dawna przygotowanych na wypadek potrzeby szybkiej ewakuacji poza miasto - ryzyko zawodowe. Ale dobrała również parę rakiet śnieżnych i nieco jedzenia. Będąc gotową do drogi, poczekała jeszcze na pozostałych.


Śnieżne Pustkowia

Gdy tylko znaleźli się poza miastem, Arine rozluźniła się już całkiem. Wątpiła, by ktokolwiek miał ruszyć za nią przez te śniegi. Z kolei jak wróci i odbiorą nagrodę, to będzie mogła ruszyć w dalszą podróż, zostawiając północ gdzieś za sobą. Wróci za jakiś czas, gdy dawne interesy pójdą w niepamięć i może ponownie się tu osiedli. Niezbadane są nici losu, więc któż wie... Może w Termalaine faktycznie działo się coś więcej i wcale nie wrócą tak szybko? Pasowała tutaj. Północ była jej domem od zawsze. Wiele myśli przebiegało przez umysł dziewczyny, gdy podziwiała piękny, zimowy krajobraz. Nawet pośród takiego śniegu poruszała się płynnie, nie wykonując nadmiarowych, zbędnych ruchów.

Podróżowali już od kilku godzin, gdy nagle ich koleżanka wypatrzyła coś pośród śnieżnej bieli. Arine chciało się śmiać na myśl o podziwianiu kwiatków, na szczęście wyjaśnienie Gallawaya szybko przywróciło jej powagę. Znała wartość pieniądza i skoro informacja mogła być warta góry złota, to czemu nie trudno dostępny kwiatek? Na dodatek skoro sam Gallaway miał ochotę to sprawdzić, a cała wyprawa od kilku dekadni zbierała ochotników, to czemu nie poświęcić paru godzin na dodatkowy zarobek? Nael może i nawet miałaby ochotę zejść do jaskini, gdyby nie zachowanie ich koleżanki. Przywodziło jej na myśl rozpieszczonego bachora, któremu ktoś odmówił zabawy. Brakowało tupania nóżką i obrócenia się plecami. Arine nie zamierzała psuć sobie nastroju takim towarzystwem.
- Ja również zostanę tutaj. Myślę, że nie trzeba całej wyprawy do zebrania kilku kwiatków. - wzruszyła lekko ramionami.

Gdy już cała czwórka zniknęła w jaskini, Arine rozejrzała się po okolicy. Widok był taki sam jak przez ostatnie kilka godzin - śnieg, śnieg, śnieg, drzewa, trochę więcej śniegu, sople, skała, znów śnieg. Sprawdziła też, czy wszystko aby trzyma się na osiołku tak jak powinno i czy samo zwierzę nie jest zbyt przeciążone. Uśmiechnęła się do Lenfiego, który wydawał się nieco nieobecny i - chyba - w nie najlepszym nastroju. Ostatecznie, by czas oczekiwania na powrót pozostałych minął szybciej, schyliła się i uformowała ze śniegu niewielką kulkę. Zamierzyła się i rzuciła w Taara. Celnie. Trafiła go w ramię i zaśmiała się cicho.

Nikt nie mówił, że siedemnastolatki mają być poważne.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 04-06-2013, 16:40   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nikt nie mówił, że będzie łatwo, nikt nie mówił, że będzie ciekawie.
Być może wyprawa do jaskini byłaby miłym przerywnikiem w (nie ukrywajmy) dość nudnej wędrówce przez śnieżne pustkowia, ale niekoniecznie. Jaskinie bywały niekiedy mało ciekawe. Bo co interesującego jest w skalnych ścianach? Może dla krasnoluda...

No, nie czarujmy się. Gdyby nie wszyscy szli na poszukiwanie dziwacznego kwiatka, to byłaby całkiem inna sprawa, jednak logika wskazywała na to, że ktoś powinien pozostać na górze, by przypilnować osiołka i ekwipunku.
Pal sześć zresztą osiołka. Większa by była szkoda, gdyby jakiś przechodzień zgarnął wszystkie bagaże, w tym zapasy, umożliwiające dotarcie do Termalaine czy też przetrwanie niespodziewanych przejawów złego humoru Auril.

Bez żalu odprowadził wzrokiem znikających pod ziemią towarzyszy, a potem odwrócił się, by sprawdzić okolicę. Pustkowia Północy często okazywały sie mniej puste, niż się tego można było spodziewać, a ci, co uwierzyli w złudne bezpieczeństwo spotykali się z nieprzyjemnymi niespodziankami.
No i warto było zwrócić też uwagę na pogodę. Co prawda w każdej chwili mogli się schować w jaskini, ale lepiej było obejść się bez pospiechu.

Zajęty podziwianiem okolicy nawet się nie spostrzegł, jak oberwał śnieżką.
- Ty paskudo! - warknął, paskudnie się wykrzywiając. - Ta zniewaga krwi wymaga!
Śnieg był dość sypki, ale kulkę dało się ulepić.
- Dopadnę i się zemszczę! - obiecał, kierując w stronę Arine śnieżny pocisk. I od razu kolejny.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-06-2013, 11:20   #30
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Nadęta jak paw i nieudolnie starająca się ukryć ekscytację jak u małego dziecka, Audrey zeszła z dwójką krasnoludów i swoim pracodawcą w dół kamiennego korytarza. Patrząc na wijącą się ścieżkę, coś sobie skojarzyła. Mianowicie, jak jeden z jej dawnych mentorów, poczciwy specjalista od map imieniem Dormie Cochane, powiedział kiedyś, że takie miejsca powstają naturalnie, z powodu wyżłobień wykonywanych przez wodę. Niestety, zaobserwowanie tego procesu na własne oczy nie leżało w zasięgu ludzkich możliwości. Szczerze mówiąc, nie leżało w zasięgu kogokolwiek, kto nie był smokiem ze sporą ilością czasu i zacięciem do spraw geograficznych. A jak wiadomo, te przerośnięte jaszczurki bardziej ciekawiła tematyka złóż metali szlachetnych oraz nauki społeczne określające dokładną liczbę okolicznych dziewic. Dopiero ostrzeżenie z ust Gallawaya sprawiło, że dziewczyna przestała myśleć o niebieskich migdałach i zaczęła dokładniej patrzeć pod nogi. Ilość światła jaką posiadali także była ograniczona, więc przez chwilę zastanawiała się, czy nie złamać jednej ze swoich słonecznych gałązek. Obeszło się jednak bez dalszego uszczuplania drużynowego ekwipunku.

Jaskinia, równie przekorna jak żywa istota, nie dostosowała się do ich wyobrażeń na temat wyzwań, które zwykle napotykane są przez początkujących poszukiwaczy przygód. Miała za to w ofercie kilka innych, zdawałoby się bardziej oryginalnych. Takich jak trzymetrowa szczelina w ziemi oraz jej starsza siostra, zakończona słabo uformowanymi stalagmitami. Te kamienne wypustki raczej nie zabiłyby pechowego skoczka, ale pogruchotanie mu większości kości w ciele to już inna historia. Formowało się więc pytanie: jak dotrzeć na drugą stronę w jednym kawałku? Bo pęd potrzebny do właściwego wykonania skoku nadałaby jej krasnoludzkim kompanom chyba tylko jakaś prototypowa gnomia armata. Co do własnych możliwości w tym zakresie, Adurey też nie była jakoś szczególnie pewna. Zdrowa szczypta sceptycyzmu wydawała się teraz lepsza niż karkołomna lekkomyślność.
- Nie, panie Gallaway, skakanie to kiepski pomysł. Chyba wpadłam na lepszy.

Sięgnęła po linę będącą częścią jej zestawu podróżnego i rzuciła ją niedbale na ziemię. Przez chwilę patrzała na skręcone włókna bez najmniejszej formy zrozumienia. Jak małe dziecko, któremu ktoś stara się wytłumaczyć układy geopolityczne w całym Calimshanie. Niepewnie złapała za cięgno, jakby to miało za chwilę pokazać ostre kły i ukąsić ją w dłoń. Może powinna dźgnąć je patykiem? Nie, to głupota. Jednak moment niezręcznej ciszy minął szybko, a podrdzewiałe zębatki w jej umyśle zostały w końcu siłą wprawione w ruch. Nagle okazało się, że Audrey o używaniu liny wie nieco więcej niż o magii tajemnej. Samą ją to zdziwiło. Ręce uformowały pętlę w czterech ruchach, oczy wypatrzyły odpowiedni punkt zaczepienia po drugiej stronie wyrwy i przyszedł czas na rzut. Chybienie tutaj było lepszą alternatywą niż roztrzaskanie sobie głowy tam na dole. Ale szczęście chciało, że nie chybiła. Lina idealnie ułożyła się wokół stalagmitu i zaciśnięcie jej było już tylko formalnością. Przymocowała drugi koniec po ich stronie, nadając przy tym włóknom odpowiednią napiętość. Zrobiwszy to wszystko, otrzepała teatralnie dłonie i skłoniła się zapraszająco w stronę trójki mężczyzn.
- Panowie przodem. Tylko proszę pojedynczo, ta lina nie pochodzi od elfiego sprzedawcy.
 
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172