Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 21:45   #12
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Galeon - świątynia Mananna Wzburzonego.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Backertag 22, Vorgeheim, 2523 KI

- Pisz jak mówię człeku, czasu nie mam by się wdawać w pogawędki jakieś o kaligrafii, wszak to nie mój język ojczysty jest, a i list czytany będzie przez mego kuzyna...pisz jak mówię po prostu. Helvgrim był już odrobinę zapieniony. Kapłan Jacobus Salzig, człek upodlony, bez posłuchu, pijak. Jednak tylko do niego krasnolud przyjść mógł by list złożyć. Kapłan ten był jednym z czwórki ludzi w Faulgmiere którzy pisać potrafili. Tak było wedle zdania Helvgrima i jego wyliczeń. Baron to raz, jego żona to dwa, no i Reizbar Seth, zdrajca przeklęty, fanatyk i konfident, a wszystko w wierze do Sigmara oczywiście. Krasnolud szczerze powątpiewał czy ludzki bóg, Obrońca Imperium chciałby mieć do czynienia z takim człekiem jak Seth. Z tego wszystkiego padło na Jacobusa, kapłana w posłudze boga mórz i oceanów. Innego wyjścia khazad nie miał, musiał zawierzyć pióru przez pijaka trzymanemu.

- Jak tam chcesz. Skończyłem. Chcesz się podpisać? Zapytał Jacobus. Kartę pergaminu posypał piaskiem pisarskim i zdmuchnął jego nadmiar. Kapłan nie był dziś trzeźwy, to nie było niespodzianką, ale i tak wyglądał lepiej niż dnia poprzedniego a pewnie i kolejnego od dzisiejszego.

- Jak mam podpisać skoro słów na kartach złożyć nie potrafię? Zastanów się człeku co mówisz. Krasnolud patrzył na Jacobusa jak na idiotę.

- W sensie znak postawić jakiś co to go twoi bracia odczytają i pojmą że ów list z twych rąk przybywa. Kapłan okazał się mieć trochę rozumu, wszak to co mówił miało sens ale khazadowi żaden znak do głowy nie przyszedł. Pokręcił zatem jedynie głową i odpowiedział. - ... nie, nie mam takiego znaku. To co jest będzie musiało wystarczyć.

- Ciekawość mnie zżera herr Sverrissonie. Jak chcesz do Karak - Azgal list ten wysłać, przecież to ze dwa miesiące drogi stąd. Dopytywał się kapłan. Pergamin przesunął kilka razy nad świecą by atrament przywarł i nie roztarł się przy byle potarciu go.

Krasnolud nie lubił ciekawskich osób dlatego spiorunował kapłana wzrokiem. Po chwili począł bawić się kosmykiem swej brody i spojrzenie mu zelżało. - Hm... wątpilwym byłoby abym ci odpowiedział na to pytanie gdyby nie fakt że będę potrzebował twego w tym udziału. Krasnolud dostrzegł zdziwione spojrzenie Jacobusa i wyprzedził go w słowie, dał odpowiedź na niezadane pytanie. - To proste, za opłatą nadasz list ten van Pallingowi na barce. Poprosisz by oddał go w ręce cyrulika Gereke Jutzena w Eilhart. Tak list jak i tę sakiewkę. Tu khazad pokazał niewielki mieszek i zakołysał nim w powietrzu... dało się słyszeć brzęk monet.

Kapłan oburzył się nieco, zupełnie niespodziewanie. Z cichego i wychudzonego pijaczka zamienił się na kilka uderzeń serca w prawdziwego kapłana. - Ja? Dlaczego to ja? Wyglądam ci na posłańca panie krasnoludzie? Głos kapłana był donośny, ale i tak go nikt nie słyszał... świątynia była pusta... nikt tu już nie przychodził od zabójstawa poprzedniego kapłana.

- Spokojnie herr Salzig. Będzie ci się to opłacało. Dam dzban oliwy, dziesięć świec, peklowaną szynkę i rachunek u Tomasa w karczmie na trzy flaszki krzakówki. Oferta krasnoluda była bardziej niż szczodra.

- Jak to? Tylko za to że list nadam do Eilhart? ... szynka? Skąd masz to wszystko? Przecież u nas nic tylko chleb czerstwy i gumowate macki ośmiornic. Jacobus nie mógł wyjść z podziwu. Widać było że ofertę przyjął.

Sverrisson spojrzał na drewniany ołtarz i figurę trytona wystruganą chyba przez wioskowego głupca co to dwie lewe ręce miał... pokiwał z niedowierzaniem przy tym, znów lud Sigmara dostał złą notę u krasnoludzkiego ducha. - Skąd mam to wszystko pytasz? To proste. Razem z tym szlachcicem co do wsi zjechał wszystko przybywa. Zapasy, złoto, wieści z wielkiego świata, a ponoć wkrótce i grupa najemna. Teraz takie dobra jak peklowana szynka można od Hellsa na barce dostać, wystarczy mieć złoto lub od barona pełnomocnictwo.

- Wszystko to by potworę na bagnach ubić? Tyle ruszenia? Ciekawość człeka w habicie sięgała zenitu. Krasnolud w odpowiedzi tylko pokiwał głową... wiedział że to nie całkiem prawda wszystko jest... przeczuwał że za toware owe przyjdzie mu na barce słono zapłacić, ale było to w słusznej sprawie. Wszak list do Azgal to nie byle jakiś papirus jest.

- Musisz tak van Pallinga nastroić by listu w wodę nie cisnął i by z sakiewki nic nie uszło rozumiesz herr Salzig? Upewniał się khazad.

- Rozumiem, rozumiem. Potwierdził kapłan i pytał dalej. - ... ale co w Eilhart, jak później z listem będzie?

~ Ciekawski był klecha nie ma co. Pomyślał Sverrisson, ale odpowiedział, zresztą to już nie miało jakiegoś większego znaczenia dla listu bezpieczeństwa, a kapłan niech lepiej będzie przychylny, nawet jeśli jest tylko pijakiem.

- W Eilhart Jutzen nada list na tranzyt rzeczny do Altdorfu. Tam go bosman przkaże do kuźni Dalbrana Dudniącego Młota. Kuzyn ten wyśle list do Azgal wraz z jedną z karawan. Ot i wszystko. W sumie sprawa prosta. Jedynie między Faulgmiere i Altdorfem rzecz wymaga zaufania. Z Eilhart to już nie tak źle jest bo na Reiku listy w miarę bezpieczne, jeno tutaj, sam rozumiesz. Sverrisson wyjaśnił wszystko dokładnie.

- Znasz Dalbrana z Altdorfu? Tego khazada prawie całe Imperium zna, nie osobiście oczywiście, ale każdy o nim słyszał. Jacobus był zdziwiony i zaciekawiony.

- Na bogów człeku, ileż ty jeszcze masz pytań? Męczy mnie to już. I nie, Dalbrana osobiście nie dane mi było poznać, ale każdy khazad wie że jego gildia za kontakt robi między twierdzami. Ludziom i elfom, tfu, też to wiadome jest. Helv splunął na podłogę kiedy wymienił elfi naród.

- Oj, już nie złość się mości Sverrissonie. Wybacz mą ciekawość, ale od dwudziestu lat wsi tej nie opuściłem. Pozwól że odczytam ci treść tę co to spisaliśmy twym językiem i ręką mą. Ugodowo zagaił Jacobus.

- Czytaj zatem człeku. Krasnolud był już rozmową zmęczony. Rozsiadł się na drewnianej ławie i wbił wzrok w sufit świątyni, słuchał czytania listu Jacobusa, a treść brzmiała tak:

Do Hjontinda Durazthrunga, lorda wysokiego co w Azgal zasiada. Losu kreśliciela domu tarcz i członka rady wielkiego króla Thorgrima Powiernika Krzywd.

Wieści z Faulgmiere co na Baganch Przeklętych leży, w Marienburga prowincji.

Panie zacny, wybacz formę tę, ale list pisany jest piórem ludzkiego kapłana, co to we wsi której jestem posługę sprawuje. Krasnoluda tu żadnego poza mną nie ma, a ja run w piśmie składać jeszcze nie nawykłem.

Jak kazałeś za cel swój Eilhart obrałem, gdzie ostatnio o Gunnarssonie słychać było. Gdy jednak tam dotarłem okazało się że Skerif opuścił już owe miasteczko. Informację tę potwierdziłem i za nim ruszyłem do Faulgmiere, skąd ten list do ciebie ślę.

W podróż do wsi tej udałem się barką w towarzystwie poborcy podatkowego z Eilhart oraz trzech innych kompanów. Jednym z nich był Ketil co z rodu Hurganów pochodzi, khazad zacny i waleczny. Moneta w Eilhart mi się kończyć poczęła to też do owego towarzystwa przystałem by w drodze dorobić na podróż dalszą. Wkrótce dotarliśmy do Faulgmiere.

Śladu Skerifa tu znaleźć łatwo nie było. We wsi tylko szczątki informacji wydobyć się dało od barona co włada tymi ziemiami oraz od kowala i oberżysty miejscowego. Szukać dokładniej w ten czas począłem.

Uwikłany w potyczkę z miejscowym zła wyznawcą, elfami z Naggarothu i bestyją o rozmiarze co bramom Azgal jest równy, we wsi zostać byłem zmuszony by rany leczyć. Hurgański kuzyn ładunek prochowy spreparował, a ja żem go z miejscowym pustelnikiem pod filary tunelu podłożył i zdetonował. Pustelnik życiem to przypłacił, a ja prawie że kończyny dolne straciłem. Z ratunkiem miejscowa zielarka mi przyszła i cyrulik Jutzen Gereke, co to mu za uratowanie życia dozgonnie wdzięczny będę.

Tunel zawalony został, a był naszej roboty wiedzieć ci trza, w jaskini wykuty co to Usta Morra nazwę nosiła. Teraz tam tylko rumowisko i zgliszcza. Galeon z Naggarond płynął nim, tunelem owym i zawalisko na łeb ciemnym ostrouchom spadło i łajbę pogrzebało. Oby wraz z elfią wiedźmą, co to z nią do walki mężów siedmiu stanęło, w czym ja z Hurganem, ale magyi jej pokonać nie spsób było. Za co wstyd wielki czuję.

Wiedźmiarz miejscowy co to na wieś się uparł i pierwej mścić się na niej chciał, a później co mu bogowie w serce rozum i odwagę pchneli, i pomagać przyszedł... życie oddał by owej wsi bronić. Tak przynajmniej myślimy, bo pod rumowiskiem ciała nie znaleziono, ale że kamieni tam ze dziesięć kantuzów ton leży, to potwierdzić tego nie sposób. Na chwil kilka zanim z oczu go straciłem, rzekł ów czarownik że Skerifa widział, na północ od wsi, lokację mi opisał dokładnie.

Teraz, lada dzień udam się tam by ów trop sprawdzić. Tak jak przykazane mi było. Spocząć mi dane nie będzie póki żywego lub martwego Gunnarssona nie znajdę.

Wspomnieć mi trza też o hańbie co to ją w sercu noszę. Na bagniskach z bestią się potykaliśmy razy dwa. Ogrom przerażenia jaki wzbudza trudno porównać do czego innego jak ziemi demonów. Cielsko w bagnie skrywa i czasem jeno paszczę ukazuje. Macek ma wiele, spsobności by zliczyć nie miałem, jednak w jedną uchwycić może i konia z jeźdźcem razem i rzucić nim na łokci groz, może nawet więcej. Wielu z nią do walki stawało, wracała garstka, czasem nikt nie wracał. W prowincji potwór strach zasiał okrutny.

Ja do potyczki jak wspomniałem dwa razy stawałem z ową potwornością. Za każdym razem kompanów tracąc. Za drugim razem, w bestyi cielsku miecz honorowy z azkrahańskiej stali zostawiłem. Po rękojeść go wbiłem i tam został bo poczwara mnie dosięgła i otumaniła swą siłą i magią. Poprzysiągłem stwora zabić i ostrze odzyskać. Miecz pewnie w niej wciąż siedzi i oby do serca jej się dostał. Myślę że go nie wyjęła z własnego cielska jako że bosaków, włóczni i ostrz rodzaju wszelkiego było w niej co nie miara, najeżona była bronią jak goblin khazadzkimi bełtami pod ścianami Karak - Azgal.

We wsi zabawię tak długo jak trzeba będzie. Śladów Skerifa poszukam, stwora zabić się postaram. Zrobiło się tu zamieszanie nie małe. Najemnicy ściągają ze stron wszelkich by o nagrodę za zabicie stwora się upomnieć. Wpierwej jednak kreatura ubita być musi. Smednir ze mną niechaj będzie, jako że jeśli miecza nie odzyskam to wracać do twierdzy nie mam po co... chyba że pod na czerwono barwioną brodą będę wtedy.

Słowa niech powyższe do kronik zapisane zostaną. Na mą pamięć.
Svergrim Torvaldur Sverrisson, syn z rodu Valrika, z Azkrah.
Faulgmiere, roku 5569 Drum - Daar.


- Całkiem ładnie to brzmi. Powiedział Jacobus po tym jak nabrał powietrza po dokładnym i długim czytaniu.

Sverrisson podniósł się z ławki i otrzepał spodnie z kurzu który go pokrywał, w końcu praca w kuźni do czystych nie należała. - Hm... może być. Zanieś ten list na barkę i przekonaj przewoźnika by ten list dostarczył. Zapłać mu tym. Krasnolud dał złotą koronę kapłanowi. - Daj mu całość, nie kombinuj, na ciebie inna zapłata czekać będzie jak tu wrócisz. Powiedz by van Palling kazał Jutzenowi wziać resztę złota i list dalej opłacić, aż do stolicy. Stamtąd już pójdzie za darmo do Azgal, reszta dla niego... dla Jutzena znaczy się.

- Rozumiem. Idę zatem. Krótko odpowiedział Jacobus i ruszył, krasnolud szedł obok niego w stronę wyjścia.

- Widzę że wierni nie wrócili do wiary, co? Khazad postanowił poruszyć delikatny temat.

- Aaa... jakoś tak to jest. Sam nie wiem czemu ci ludzie tacy są uparci. Kapłan zaczął lawirować słowem.

- Wciąż pijesz za trzech? Sverrisson mówił bez ogródek. Jak wtedy kiedy kowal Wiegers uwagę o pijaństwo jemu zwrócił.

Herr Salzig spojrzał na krasnoludzkiego wojownika wzrokiem winowajcy... nie powiedział nic, szedł jedynie ze spuszczoną głową.

- Powinieneś przestać. Sam mi ktoś ostatnio uświadomił że ja powinienem. Też za kołnierz nie wylewałem. Krasnolud miał spojrzenie utkwione przed siebie i zacięty grymas twarzy.

- Naprawdę? Kapłan zmienił się jakby z charyzmatycznego przeora w zacietrzewionego dewotę... a wszystko to w jednej chwili.

- Naprawdę. Odpowiedział khazad i wyszedł ze świątyni. We dwóch szli razem jeszcze przez chwilę i rozmawiali o tym jak dla umysłu złe są wyroby Emmy i Tomasa, właścicieli miejscowej karczmy.

***



Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Kuźnia Brama Wiegersa.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Backertag 22, Vorgeheim, 2523 KI

Tupik zaszedł do kowala by złożyć kolejne zamówienia, ku zdziwieniu zobaczył w kuźni pracującego Helvgrima, pomyślał chwilę po czym wybiegł ku zdziwieniu pracujących mężczyzn. Nie zdążyli nawet porządnie skomentować dziwnego zachowania halflinga gdy ten był już praktycznie z powrotem.

- Mości panie Helvgrimie, mam przy sobie naramienniki otrzymane od opiekuna kopalni Keraz Skerdul. Duch z niego był przedziwny, ale ostatecznie wdzięcznym się okazał, gdy mu bestyje wywerną zwaną w opuszczonej kopalni ubiliśmy. Niemniej pożytek z nich mam niewielki, a ponoć to jakiś wyjątkowo szlachetny metal , więc pomyślałem, że można by z niego mieczyk wykuć i zastąpić to moje żelastwo, dawno już wysłużone. Resztę niezużytego materiału mógłbyś za ta usługę zatrzymać.

Halfling ciągiem wytrajkotał wszystko co chciał powiedzieć, niemal czerwonym się czyniąc z braku powietrza. Na końcu wziął głeboki wdech i wyciągnął z torby naramienniki z gromilu.

Kowal Bram Wiegers spojrzał na naramienniki i skomentował. - Stal jak stal widzi mnie się szlachetny panie, trochę jakby niebieskawa się zdaję. Sverrisson spojrzał sponad kowadła nad którym stał. Kawałek szczytu ogrodzenia co to go dwaj kowale dla barona szykowali, znalazł swe miejsce w cebrze z wodą. Para buchnęła i spowiła rzemieślnika kłębem. Krasnolud rzucił młot i obcęgi na solidny drewniany stół... wziął stamtąd za to gruby stalowy punktak i ruszył na środek sali gdzie stał herr Tupik i własciciel kuźni.

- Pokaż mi to Wiegers. Słowa Helvgrima były gromkie i ciężkie jak kowadło przy którym pracował. Kowal skrobał właśnie metal brudnym paznokciem, a słysząc ostre słowa khazada spojrzał nań zdziwiony i oddał dziwnie zdobiony element pancerza krasnoludowi. Sverrisson wyrwał go niemalże z ręki Brama i począł lustrować dokładnie niczym altdorfski jubiler studiuje szlachetny kamień.

- ... jak to duch, się to znaczy? Dopytywał się Sverrisson wciąż mając wzrok wlepiony w naramiennik. Przecierał go i patrzył pod światło wpadające z zewnątrz... lizał palec i sprawdzał rysy w ślinie zatopione. Swego był już pewien, jeno czy dzielić się powinien wiedzą o tym?

Halfling nie był pewien co powiedzieć, postarał się więc opisać dokładnie wszystko tak jak widział. - No cóż było to już po zabiciu wywerny, wędrowaliśmy korytarzami kopalni...

Sverrisson przysłuchiwał się opowieści halflinga z nieukrywaną ciekawością, a była ona długa... niewiedzieć kiedy, a niziołek już siedział na drewnianym zydlu i popalał aromatyczny tytoń ze swej fajki, krasnolud zaś stał przy stole, gdzie teraz leżały naramienniki i badane uważnie były jego okiem. Właściciel kuźni, Wiegers, od czasu do czasu rzucał spojrzenie w stronę Helvgrima, widać było że do pracy przy ogrodzeniu oczekuje pomocy, ale to khazadowi było wogóle nie w smak... nie teraz... nie kiedy miał do czynienia z gromrilem.

Ktoś uderzył w dzwon przy nabrzeżu i obwieścił południe. Bram Wiegers spojrzał ponownie na dywagującą dwojkę, machnął ręką, ale tak by szlachetny pan nie widział oczywiście, wziął tobołek z drugim śniadaniem i wyszedł, pierwej nisko się herr Tupikowi kłaniając. W tym czasie khazad postanowił... osoba niziołka, nawet przy khazadzie stojąc, zresztą, fakt że Helv pochodził z norski robił swoje, wielu ludzi mogło by być niższych niż on sam... ale, ale, osoba niziołka choć wzrostem niewysoka przecież to opowieści niosła potężne. Krasnolud wiary by im nie dał to pewne, ale gromril na barki, historyja o strażniku kopalni i fakt że na ośmiornicę się ów herr Tupik wybiera miały swoje echa. ~ Ten niziołek nie jest jak inni z jego rasy, brzuchal mu nie wisi do kolan, ma i błysk w oku i garść do miecza nawykłą. Myślał Helvgrim.

- To gromril, pewne jak moja śmierć. Zawyrokował mało subtelnie krasnolud, a na potwierdzenie swych słów przejechał po metalu punktakiem i poprawił uderzenia młota. Na naramiennikach nie było śladu po uderzeniu, jedynie biały pył, który khazad szybko strzepnął na podłogę.

- Słyszałem już tę nazwę w odniesieniu do naramienników. Stwierdził halfling zaciągając się dymem z fajki, wzruszył chwilę później ramionami. - Mimo to nic mi ona nie mówi, tylko tyle, że to jakiś szlachetniejszy kruszec niż metal. Ważne że się da go w mieczysko jakieś przerobić bo z naramienników pożytku i tak mam nie wiele. Powiedział stanowczo, choć krasnolud nie kwapił się do tego, aby się z Tupikiem zgodzić. Rozmiary naramienników były krasnoludzkie, a więc i na halflinga pasujące, a wykonanie rzecz jasna przednie. Sam by takich nie zrobił i po części szkoda było mu czyjąś robotę psuć. Z drugiej strony wiedział dobrze jak przydatna może być broń z tego metalu a i okazja do zebrania choć grudki była aż nadto kusząca.

Sverrisson odezwał się w końcu. - Powiem ci ja co to za metal jest herr Grotołazie. Jak wiesz nazwę gromril nosi ów metal, a i my khazadzi go tak zwiemy. Czasem też mówią o nim dal ghalaz, to poprawnie idzie, lub mylnie czasem zwane glabaraz, co już zupełnie czym innym jest. Pamiętaj że to co ci mówię niech tajemnicą zostanie. Jesteś prawowitym właścicielem tego metalu teraz a zatem masz prawo wiedzieć, jednak ty... tylko ty! Podkreślił swe słowa khazad.

Krasnolud spojrzał na niziołka gniewnie i wrócił do przemowy niczym więcej nie zmąconej. - Gdy gwiazda z czarnego nieba uderzy w ziemię wtedy dla wszystkich ras to omen jest. Tak i dla dawi jest. My wierzymy że Smednir kuje wspaniałe pancerze i broń na swym runicznym kowadle, a gwiazdy ów są iskrami spod młota naszego boga. Zatem boski to i magiczny metal jest... gwiezdny metal, bo z tych gwiazd spadających on pochodzi. Zamyślił się po swych ostatnich słowach krasnolud na chwilę.

- Gromril bardzo rzadki jest, wiedzieć to musisz. W skarbcach jedynie Vergharów, Thanduli... inaczej powiem. Ujrzysz go tylko u wielkich władców i wojowników najzacniejszych, bractwach legendami okrytych. Wiedzieć ci trza też że nikt jeszcze nie zmyślił broni takiej co by gromril w perzynę obróciła... wszak o magii nieczystej i broni przeklętej nie mówię, takie to może by i przeszły. Krasnolud mówił i mówił, a herr Tupik słuchał uważnie... widać było że wiedzę chłonąć lubi jak mało kto.

- Starczy tych opowieści. Westchnął Helvgrim. - Szkoda tak doskonałą robotę psuć... grzech to prawie raz kształtowi nadanemu go odbierać i w inny obracać, ale twa to wola a zapłatę ustaliłeś słuszną, jako że za gromril jeno gromrilem płacić można. Całkiem jakbyś khazadzkie prawa i obyczaje poznał już kiedyś paniczu. Teraz Sverrisson spojrzał podejrzliwie na niziołka. - Rację może mam, co?

Niziołek słuchał opowieści z zapartym tchem i rozszerzonymi oczyma. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak cenną rzecz posiada a i wciąż nie do końca. Musiałby się krasnoludem urodzić by zrozumieć cóż za zaszczyt go spotkał. Na pytanie khazalda jednak pokiwał przecząco głową.

- Jedynie przebywałem z kilkoma osobnikami z waszej rasy a i to nie długo. Myślę jednak, że nasze rasy tak wiele się od siebie nie różnią. Cenimy honor, przodków i tradycję, choć być może każdy nieco na swój sposób. Wiemy , że są wartości wyższe niż pieniądz , który dla ludzi nowym bożkiem, czasem straszniejszym niż potęgi chaosu się zdaje. Lubimy wypić i pojeść , jedynie nasze miejsce zamieszkania determinuje nasze specjalizacje - wy wolicie góry i podziemia przeto bliżej wam do kruszcu i jego obróbki. Nam z kolei miła przestrzeń i ziemia więc wyciągamy z niej płody rolne i w nich pokładamy swa pracę. Zszedł z zydla kończąc praktycznie rozmowę.

- Z chęcią jednak dowiem się coś więcej, czasu mamy sporo a rozmowa w kuciu chyba nie przeszkadza? Odwdzięczę się gdy przybędą produkty z miasta, bo na ośmiornice już patrzeć nie mogę i prędzej zjadłbym własne buty niż sam się brał za ośmiornicy przyrządzanie. A skoro juz mowa o jedzeniu, to wybacz ale czas już powoli na przedobiadek , muszę poszperać w spiżarni barona, może znajdę jakieś suszone owoce. Jeśli nie to Esmeralda mi świadkiem, że chyba upoluje jakiegoś ptaka. Mięso z nich co prawda łykowate, twarde i niesmaczne, ale przypraw u barona widziałem nie mało, więc dałoby się coś z tego wymyślić. Podsumował wesoło niziołek.

Helvgrim teraz odwrotnie niż przed paroma chwilami... słuchał w ciszy co niziołek mówił. Przytakiwał raz po raz słysząc mądrość w słowach herr Tupika... sposobu by się z nim nie zgodzić nie było. ~ Zadziwiająca to rasa te niziołki jest. Lotem błyskawicy przemknęło przez myśl krasnoluda. Kiedy mieszkał w koronie norski, nigdy niziołków nie widział i nie znał, ot co, tam ich nie było wogóle. Jednak słyszał o nich od khazadów co w podróży życie spędzali. Dopiero tu, w Imperium, poznał przedstawicieli tej rasy osobiście. Przyznać trzeba było, ród halfingów był podobny khazadzkiemu narodowi. Gdyby tak jeno brodę herr Tupik zapuścił, to jak młodzik z korytarzy pod górami by wyglądał. Teraz jednak niziołek ku swym sprawom się udawał. Stanęło na tym że wieczorem się spotkają i rytuał hutniczy Helvgrim rozpocznie, a Grotołaz będzie tego świadkiem. Tak też się stało. W kuźni Brama Wiegersa wieczorek piec rozpalony był mocno tak że mało a pękł by. Helvgrim wszystko do pracy przygotował, a były tam rzeczy dziwne i u kowala niespotykane. To jednak co działo się tej nocy w kuźni zostało nakazane by pan szlachetny i miecza gromrilowego właściciel w tajemnicy zachował, tak długo jak żyje lub jak długo przysięga z niego zdjęta nie zostanie. Herr Goldenzungen przysiągł. Rozpoczęło się kucie nowego losu dla błękitnego metalu i jego właściciela.
 
VIX jest offline