Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 22:47   #13
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Villis, Siegfryd, Alex, Klara

Podróż barką upłynęła wam spokojnie i bez większych atrakcji, no może z wyjątkiem jednej, kręcącej się po pokładzie poszukiwaczki prawdy i taniej sensacji - Monique Oleyniq we własnej skromnej, choć nieco roznegliżowanej osobie. Tak właściwie to szukała wszystkiego co dałoby się wydrukować.

Starała się podpytać każdego z osobna w jakim celu płynie do Fauligmere, co wie o czekającym ją tam zadaniu, co potrafi... Mężczyzn raczyła łapać na rozchylony dekolt, kobiety zaś na kilka niekoniecznie szczerych komplementów dotyczących fryzury czy ubioru. Generalnie prosta acz dość skuteczna taktyka, zwłaszcza wobec przeciętnych mieszkańców Marienburga, niespecjalnie jednak działająca na takie wygi jakie podróżowały obecnie barką. Pomimo skąpych lub zgoła żadnych informacji jakie zdołała się od was wydobyć, wydawała się być tym faktem niespecjalnie przejęta. Podpytana oświadczała wprost, iż bardziej ciekawi ją baron i rezultaty waszej eskapady, które chciałby potem opisać. Na koniec „wywiadu” z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że na wasz opis i tak nikt nie wydzieliłby jej rubryki w gazecie i generalnie chciała tylko zabić jakoś nudę... Na pocieszenie wręczyła każdemu najświeższy egzemplarz Gońca Marienburgskiego, służąc w razie potrzeby także pomocą w czytaniu.

Goniec Marienburgski


Monique Oleyniq mówiła z pewnym akcentem a dopytywana zdradzała, że pochodzi z Bretonii. Zarówno Vilis jak i Klara zauważyły, iż Bretonce wpadł w oko Alex, choć po prawdzie nie zdradzała się z tym zbytnio. Być może bretońskie podejście do interesów nie pozwalało jej inwestować uczuć w osobę, która już za kilka dni mogła nie istnieć... Wyglądało na to, iż po równo kokieteruje wszystkich, no może z wyjątkiem waszych przewoźników, których raczej omijała z daleka - nie wiadomo czy z braku interesujących informacji, czy może tez z powodu odoru ryb którymi było czuć od nich bardziej niż od prowizorycznie wyszorowanej barki.

Inną atrakcją podróży była możliwość łowienia ryb, wędki i robaki na przynętę były ledwie za srebrnika dziennie – za którego można było łowić do woli. Korzystał kto chciał. Zupełnie już gratis można było uzupełnić zasoby pojemniczka z dżdżownicami o to co pełzało po pokładzie barki.

Gdyby nie obecność owadów i robactwa którego pośpieszne szorowanie usunąć z barki nie potrafiło, podróż można by nawet uznać za znośną. Wszelako każdy miał swoje sprawy i zmartwienia, aby w pełni docenić dwa dni wypoczynku jakie ich czekały przed przeklętą wioską.


Fauligmere dzień 1 południe




Fauligmere było wsią całkiem sporą. Liczyło kilkadziesiąt chat i około dwustu mieszkańców, czego dowiedzieliście się jeszcze w trakcie rejsu po Reiku. Osada nie leżała nad samą wielką rzeką, ale nikt nie umiał dokładnie jej na mapie umiejscowić - tyle tylko, że położona była przy rzece Bach, raczej wąskim, ale głębokim dopływie Reiku właśnie. Barka musiała zboczyć, aby móc ich wysadzić bezpośrednio na nabrzeżu celu ich podróży.

Barka przybyła do wioski w południe, była widoczna już z daleka , tak samo jak i wioska, więc nie zdziwił was specjalnie mały tłumek mieszkańców który wyszedł wam na powitanie.

Odór ryb uderzył w was jednak pierwszy. Atakował zewsząd, nieprzyzwyczajonych zmuszając nawet do próby osłonięcia nosa, choć to i tak nic nie dawało. Mdły, obrzydliwy smród zwyczajnie przywarł do tego miejsca. Podobnie jak unosząca się tu lekka mgła i szare, nieprzyjazne niebo. Osada zewsząd była otoczona przez Przeklęte Bagna, których niepokojąca aura przenikała do środka palisady, Fauligmere było bowiem nią otoczone zewsząd, oprócz strony rzeki. Pomimo tego ta spora wioska, była niewątpliwie biedna.

Zamiast kwiatów i wiwatów przywitały was ponure smutne i z pewnością nieco wystraszone spojrzenia mieszkańców. Byli brudni i obszarpani, wyglądali na wygłodniałych. No może z małymi wyjątkami – i to dosłownie. Dwaj nieludzie stali na przedzie zgromadzonych wieśniaków. Jednym z nich był krasnolud, z marsową miną przyglądający się osobom schodzącym z barki. Odnosiło się wrażenie, iż przybyła grupa zupełnie nie spełnia jego oczekiwań.

Drugim był dostojnie ubrany Halfling na tle zabiedzonego tłumu wyglądał jak postać z innej bajki. Spod szlacheckiego stroju w niektórych miejscach wystawały elementy dziwnego pancerza, osłaniającego najwyraźniej całe ciało. Na głowie nosił kapelusz z pojedynczym kolorowym piórem. Torba przy boku i krótki mieczyk dopełniały całości obrazu. Jego twarz wyraźnie wyrażała zadowolenie, przynajmniej częściowe. Z uwagą przyglądał się przybyłym po czym gdy zsiedliście z barki ukłonił się wam lekko i przedstawił.

- Nazywam się Tupik von Goldenzungen, jestem oficjalnie pomysłodawcą, organizatorem i głównym sponsorem niniejszej wyprawy mającej na celu uśmiercenie oślizgłej bestii o kształcie ośmiornicy. - Odchrząknął i odczekał chwilę licząc, że wszyscy zrozumieli, po czym gestem ręki wskazał niedaleko położony dworek , dodając:
- Zapraszam na dworek, który na czas działań hojnie użyczył nam baron Eldres von Stauffer.

Z barki wasi przewoźnicy zaczęli wynosić sporawe drewniane skrzynie, wyglądające przy tym na dość ciężkie. Targanie jednej w dwójkę kosztowało ich nie mało wysiłku. Nie czekaliście aż wyniosą wszystko – właściwie to na tą przesyłkę czekał wyłącznie Helvgrim, który pospiesznie podbiegł i począł sprawdzać ich zawartość. Wyglądało na to, iż przez chwilę próbował wymóc na przewoźnikach dostarczenie towaru pod karczmę, jednak nie był w stanie nic wskórać a przewoźnicy zmęczeni samym wynoszeniem pakunków, niemalże uciekli przed nim na barkę. Za to wieśniaków nie trzeba było dodatkowo zachęcać możliwością szybkiego zarobku, choć ci z kolei byli tak wycieńczeni i zmizerowani, iż w mniej niż w czwórkę do skrzyni nie podchodzili.
Nie czekając końca rozładunku i transportu zmierzającego do karczmy, ruszyliście w stronę dworku.

Domy, które widzieliście dookoła, również nie przedstawiały przyjemnego widoku. Im dalej od centrum osady, tym bardziej przypominały lepianki niż prawdziwe chaty; duża część z nich była również stawiana na palach, ze względu na podmokły grunt. Błoto było tu zresztą wszechobecne. Niedaleko od nabrzeża widać było niewielki placyk, wokół którego postawiono najsolidniejsze domy, stanowiące pewnie centrum osady. Był tam jakiś niewielki pomnik, karczma i kuźnia, a także największy ze wszystkiego w najbliższej okolicy - wrak dużego galeonu, teraz przerobiony na budynek. Podstawowa wiedza o okolicznej religii niektórym z nich szybko podpowiedziała, ze jest to prawdopodobnie świątynia Mannana.

W połowie drogi do dworku podniósł się harmider od strony nadbrzeża, zaciekawieni spojrzeliście co się stało. Do wioski zbliżała się łódź, widoczna obecnie na horyzoncie. Halfling przeprosił was mówiąc, iż musi przywitać nowo przybyłych.

Tasselhof, Andrea


Podróż minęła wam dość szybko. Łódź która wynajął halfling posiadała zadaszenie chroniące przed słońcem, deszczu bowiem nie zaznaliście. Andrea czuła lekki głód narkotyczny, tak przyjemnie jej się wspominał stan w jaki wpędziła się w karczmie, iż zwyczajnie nie chciała z niego wychodzić. Świadomość jednak porady jaką dała jej Carmen, iż „rozkosz” i tak by na nią obecnie nie podziałała, była skutecznym antidotum na głód. Pokusa zapewne przyjdzie później, gdy znów będzie można zrobić użytek z proszku. Wasz przewoźnik – na tyle na ile mu pozwalaliście , okazał się prawdziwą encyklopedią wiedzy o Imperium , najwyraźniej sporo podróżował nim ostatecznie zakończył swe wojaże skupiając się na lokalnym przewożeniu osób i rzeczy oraz na łowieniu. Uraczył was też historyjką o rybaku po której sami nie byliście pewni czy chcecie więcej...

Cytat:
To był zimny listopadowy poranek. Otto z chęcią by poszedł już do domu.
Ręce mu zgrabiały i ogólnie było mu już zimno.
Resztki miedziaków skończyły się już jakieś cztery dni temu o czym przypominało mu doskwierające ssanie w żołądku.
Zimny wiatr zmarszczył wodę niedaleko nieruchomego spławika wędki...
"Chyba dzisiaj już raczej nic nie złapię" - pomyślał Otto i już miał zwijać tak zwany mandźur, gdy spławik zniknął pod wodą.
Otto zaciął i już po chwili miał na haczyku sporych rozmiarów złotą rybkę.
"Ozdobna jakaś" - pomyślał Otto, gdy rybka odezwała się ludzkim głosem:
- Ottonie! Ottonie! Wypuść mnie, a spełnię twoje trzy życzenia!
Wieczorem po pewnej kawalerce rozszedł się apetyczny zapach...
Otto z lubością wciągnął go w płuca.
Zadziwiające jak mu się ten węch wyostrzył odkąd ogłuchł 10 lat temu.


Wioska była tak rzadko odwiedzana przez kogokolwiek, iż kolejna wizyta z zewnątrz musiała się wiązać z wyprawą na ośmiornicę. Przeczucie nie myliło Tupika i już po niedługim czasie witał się na brzegu ściskając i unosząc do góry swego kamrata – podobnież jak i on halflinga. Zaraz po halflingu na brzeg wyszła kobieta. Reszta poskramiaczy ośmiornicy na czele z krasnoludem, mieli okazję przyjrzeć się „posiłkom” kiedy do nich dochodzili. Halflingi od razu wdały się w rozmowę mocno przy tym gestykulując. Wyciszyli się jednak zanim do was doszli. Wspólnie ruszyliście dalej ku dworkowi.





Helvgrim, Villis, Siegfryd, Tasselhof, Alex, Klara, Andrea


Dworek wyglądał dość imponująco na tle zabiedzonej wioski, choć i on wymagał już od dawna solidnego remontu. Można się było jedynie domyślać, iż powstał za lepszego prosperity właścicieli, zapewne jeszcze na długo przed tym nim klątwa przycisnęła mieszkańców Fauligmere.

W progu przywitała was pokojówka. Skłaniając się nisko zaprosiła wszystkich do sali, Helvgrim był pewny, że tej kobiety wcześniej nie widział. Widać musiało się co nieco zmienić odkąd dwa miesiące temu ostatni raz u barona gościł.



W salonie czekała już na was szlachecka para.

Baron był wysokim, szczupłym mężczyzną w wykwintnym stroju. Miał niebieskie oczy, łatwo zauważalne ze względu na to, z jaką przenikliwością i pewnością badały otoczenie. W oczach Helvgrima wyraźnie odżył i emanował wręcz energią i pewnością siebie , których brakowało mu gdy go widział po raz ostatni. Obecnie wydawał się wręcz duszą towarzystwa, nader chętnie rozmawiającą o sytuacji w wiosce.


Dla Helvgrima baron zmienił się wyraźnie, jak gdyby wstąpiły w niego nowe siły – w co nietrudno było uwierzyć, po tym jak pozbył się swej matki, która charakterkiem i postawą obciążała wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu jej wzroku.

Wyglądało na to iż także baronowa odżyła przez ostatni czas. Dawniej cicha, spokojna, szara, obecnie epatowała wręcz seksem i pożądaniem. Gdyby nie trzymała swych emocji na wodzy, zapewne wybuchłaby już dawno. Siedziała przy stole zaraz po prawicy męża. Zdawałoby się pożądliwym spojrzeniem obdarzyła wszystkich gości a już chyba najbardziej elfa Lilawandra.


Helvgrim zaskoczony był ilością zmian jakie dokonały się na dworku odkąd matka barona Lady Theodora von Stauffer została z dworku przez syna wygnana. Zauważył też brak wszechobecnych niegdyś gołębi do których baron był tak bardzo przywiązany.

Praktycznie każda z osób, które siedziały w salonie, z wyjątkiem jednej Monique zapatrzonej w barona jak sroka w ser, zauważyła dziwne zjawisko, jak gdyby cienie ściągały do elfa. Było ich sporo – dzięki różnorodnym źródłom światła, począwszy od buchającego ogniem kominka, poprzez pouchylane kotary przez które wpadały promienie słoneczne, na kandelabrach i świecach kończąc. Pomimo uchylonych zasłon, salon tonął w półmroku , który w połączeniu z światłem świec i kominka tworzyły przyjemną, romantyczną wręcz atmosferę.

Głos jako pierwszy zabrał baron:

- Witajcie , nazywam się Eldres von Stauffer, a to moja żona Wandelina von Stauffer. Kobieta lekko się skłoniła siedząc wciąż na krześle i obdarzyła was promiennym uśmiechem, zwłaszcza mężczyzn. - Jak zapewne wiecie Fauligmere ma pewien kłopot z gigantyczną ośmiornicą która uniemożliwia polowania w okolicach jeziora. Jest to jeden z dwóch problemów które trapią wioskę.
W słowo weszła mu żona – Ależ drogi mężu , gdzie twoje maniery? Podróżnicy dopiero co przybyli w nasze włości, z pewnością są zmęczeni i spragnieni.

Baronowi najwyraźniej nie spodobała się ta uwaga, ani fakt, że mu przerwano, ale w sytuacji w której faktycznie rację musiał oddać żonę powstrzymał się od komentarzy, obrzucił ją jedynie złowrogim spojrzeniem. Wandelina zdawałoby się nic sobie z tego nie robiła, chyba nawet rozbawił ją fakt wkurzenia męża o czym świadczyły delikatnie uniesione kąciki ust i figlarne spojrzenie – choć równie dobrze mogło być to grą światła w salonie.

Zaklaskała w dłonie po czym do pokoju wszedł służący.


– Adamie przynieś wino i poczęstunek dla gości - powiedziała obrzucając służącego łakomym spojrzeniem.

Ten tylko skłonił się nisko po czym wyszedł, by niebawem powrócić niosąc dwie odkorkowane butelki wina oraz tace z półmiskiem wypełnionym mackami ośmiornicy.

Nim jednak wrócił rozmowę podjął Tupik i mówił nieprzerwanie, nawet gdy służący nakładał do stołu a biesiadnicy poczynali jeść. Zaserwowane wam ośmiorniczki pachniały wspaniale, oblane były pysznym sosem i doprawione ziołami. Smakowały trochę jak udka z kurczaków, jednak mięso bardziej rozpływało się w ustach. Baron z baronową oraz Tupik z Helvgrimem jedli ośmiorniczki niemal z obrzydzeniem, od wielu dni a nawet miesięcy, nie jedli w tej wiosce nic innego. Ci dwaj ostatni nie zjedli właściwie zbyt wiele, wiedzieli bowiem co zawiera jedna z przywiezionych skrzyń i zamierzali posilić się później.

- Tak więc w chwili obecnej musimy zająć się ośmiornicą – kontynuował za barona halfling. - Jest wręcz niewyobrażalnych rozmiarów, dlatego ściągnęliśmy do pomocy kolegium, którego jak mniemam obecny tu reprezentant przedstawi nam szczegóły wyciągnięcia stwora z jeziora. Uśmiechnął się na rym, który mu przypadkiem wyszedł i zwrócił uwagę wszystkich na Helvgrima wskazując go ręką.
- Ten oto szacowny Helvgrim Tolvardur Sverrisson syn Svera Valrikssona z Azkarhańskiego Domu Gromrilowego Kowadła jako jedyny z tu obecnych walczył z bestią i wie o niej najwięcej i jak mniemam chętnie odpowie na pytania jej dotyczące. Wszelako dysponując wiedzą i umiejętnościami bojowymi , została mu powierzona bezpośrednia piecza nad wyprawą oraz walką z bestią. Dlatego każdy kto przybył tu z chęci zarobku winien się go słuchać na wyprawie pod groźbą utraty nagrody za zabicie bestii przewidzianej. Nagroda dla każdego wynosi dwadzieścia złotych koron z możliwością indywidualnej negocjacji , które możemy zacząć po biesiadzie w pokoju, który baron na czas mego tutaj pobytu, łaskawie mi użyczył. Przewidziana jest też premia za znaczący wkład w pokonanie bestii wynosząca kolejne dwadzieścia złotych koron. Ciało bestii pozostanie wszak moją własnością która służyć ma na pokrycie wydatków związanych z organizacją tejże wyprawy. Jeżeli ktoś miałby mieć jakieś zastrzeżenia w tej sprawie, to również zapraszam do indywidualnych negocjacji – w tym momencie przerwał, aby spojrzeć na wyraźnie skonfundowanego elfa. Nie przejmując się specjalnie reakcją pozostałych biesiadników nabił fajkę i po chwili odpalił zapałką aromatyczny tytoń. Po chwili wypełnionej aromatycznymi buchami dodał:

- Póki co to wszystko z mojej strony, chyba że będą jakieś pytania, na razie proszę przedstawiciela magów o przedstawienie planów dotyczących wyciągnięcia bestii. - Halfling zabrał się za swoją fajkę i wino uważnie słuchając elfa.

Elf wstał z krzesła skłonił się i rzekł:

- Nazywam się Lilawander i jestem przedstawicielem Kolegium Cienia w randze magistra. Mówiąc krótko do wyciągnięcia bestii potrzeba nam będzie jak najwięcej serc istot z bagien i jest to najważniejszy składnik na którym obecnie wszyscy winni się skupić. Część wieśniaków mogłaby zbierać wszelkie małe płazy posiadające serduszka, jednakże nie obędzie się bez wyprawy na bagna i zdobycie większych okazów. Do mnie należy odprawienie samego rytuału, czym zajmę się jak tylko zostaną mi dostarczone składniki. W międzyczasie będę przygotowywał się do odprawienia rytuału, co zapewne zajmie mi kilka dni. Co do ciała stwora to z pewnością będziemy musieli jeszcze porozmawiać – zwrócił się wyraźnie do halflinga - jednak myślę iż dojdziemy do jakiegoś konsensusu. Chwilę później wręczył halflingowi karteczkę po czym usiadł.

Mieliście czas na rozmowę lub zwyczajne smakowanie rzadkiego przecież dania. Jedynie Oleyniq tak rozmowna na barce chwilowo jakby oniemiała i wciąż oczarowana baronem dosłownie się śliniła i to raczej nie z powodu ośmiorniczki której niemal nie ruszyła. Baronowa w przeciwieństwie do barona zdawała się zupełnie ignorować tą sytuację, sama nader często posyłając spojrzenia zarówno w stronę służącego jak i pozostałych mężczyzn z wyjątkiem barona. Czuliście jak atmosfera się zagęszcza, zwłaszcza wraz z kolejnymi łykami wina.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 09:58.
Eliasz jest offline