Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2013, 06:44   #20
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Drzwi otwarły się wypuszczając na zewnątrz smugę żółtego światła naftowej lampy, która trzymał w ręku starszy mężczyzna. Eryk kątem oka zezował spod przymkniętych powiek za płot. Drab z psem stał w cieniu obserwując zabłocone podwórze piętnastki.

- Kurt! – krzyknął niskim, przepitym głosem facet w drzwiach. – Synowiec Tomasa niechybnie... Pomóżcie!

Po chwili dało sie słyszeć głosy z kuchni.

Starszy jegomość, w kalesonach wpuszczonych w rybackie buty i w porwanym swetrze, poświecił lampą nad leżącym w błocie Erykiem. Przykucnął przy Bauerze. Stęknął, bo strzeliły stare kości w kolanach. a Stirlandczyk wtedy poczuł znajomy zapach piwnego chuchu zmieszanego z niemytymi od wielu lat zębami lub raczej dziąsłami z kilkoma niedobitkami niegdyś młodzieńczego zgryzu.

- Myślisz? – zapytał młodszy chwiejnym krokiem podchodząc do rozłożonego jak długi Bauera.
Patrzyli przez chwilę na odciśnięty w błocie profil chłopaka.
- Zobacz no. Krępy, ciemny, kręcony loczek. I od razu czuć, że ze Stirlandu. Synowiec Tomasowy jak nic.
- Ale który?
- A bo to ważne, hę?
Młodszy czknął i wzruszył ramionami szerokich barów.

Chwycił bezwładnego Eryka jak piórko i w rękach niczym śpiące dziecko wniósł przez próg do domu.

Przez opadające na czoło zabłocone włosy Eryk większe baczenie miał na Bruno, który odprowadzał ich wzrokiem targając kolczatkę psa. Pies nie przestawał ujadać.

- Dobry piesek. – rzucił stary przez płot do zakapiora.
- Yhym. – odburknął tamten plując na bok i targnął kolczatką zjeżonego, toczącego pianę pitbulla.










Gotte z Jostem i Arno niezauważeni przez nikogo szli na umówione miejsce spotkania. Gawędziarz nerwowo obracał w pacach srebrną tabakierkę z pozłacanymi inicjałami A.B. Widzieli wszyscy jak porywacz z psem odpuścił Erykowi dopiero jak robotnicy z piętnastki wnieśli podrabianego pijaczka do swego domostwa. Gościnni Kemperbadzianie kurwa jego mać, pomyślał Arno. Jost wytężał rozum czy to dobrze się stało czy źle, a Gotte jak to często zwykł czynić pogładził się po końcówce długiego nosa, jak to inni na przykład ciągają się na kozią bródkę i westchnął. Zaraz pewnie krasnolud będzie chciał młotem drzwi do piętnastki wyważać... No jak nie jak tak?










Deski stołu, w naprędce posprzątanego przez będącego w kuchni jeszcze jednego mężczyzny o niesamowicie długiej brodzie, były twarde w porównaniu do grząskiego, mokrego podwórza. Suche i pachnące kiełbasą z piwem a nie szczynami i błotem.

- Zagrzej piwska. – rzucił stary.
- Żeś ochujał tatko?
- Młody nie znasz się. Oni tak piją. – mówił stary wycierając błoto z buzi Eryka.
Odgarnął włosy chłopaka.
- Zobacz jaki do Tomasa, zachowaj go Morrze w swym Ogrodzie, podobny!
- Ano tak bracie. – potrząsnął brodą chudy. - Wykapany, nie junior?
Młody wzruszył ramionami i wziął się za dokładanie szczap do pieca.
- Ile tego ugrzać? – zapytał ziewając.
- Garniec i skocz do piwnicy po drugi.
- Dobre syny. – pokiwał głową podchmielony chudzielec. - Pojutrze my się ich spodziewali, a na pogrzeb rodziciela synkowie przylecieli jak na skrzydłach gryfa... Jak on jest już w mieście, to i pewno reszta braci, nie?
- Kurt! Przynieś od razu dwie beczułki! – wydarł sie stary nad uchem Eryka.
- Ojciec! - dobiegł tłumiony głos z piwniczki po chwili ciszy. - Jest tylko jedna!

Za oknem nocne ujadanie czarnej bestii ucichło zupełnie.










Bert przyglądał się całemu zajściu z otwartą buzią. Nie podejrzewał Berta o takie zdolności aktorskie. Widać chwila potrzeby matką improwizacji. Jeszcze raz, kolejny w ciągu wielu godzin, obrócił teleskop na dach siedemnastki. Okno w spadzistym daszku, wśród czerwonych dachówek, co prawda zakryte było drewnianą klapą, bo ciężko nazwać było coś co leżało okiennicą, wyglądało lichawo. Deski były stare, nagryzione pogodą, słońcem, deszczem i wichrem. Jedna z desek zdawała sie tez być pękniętą. Sforsowanie tego zabezpieczenia nie mogło być trudne.

Rudi zszedł na dół, bo choć Alfonso miał klucze do domu, to cholera wie, czy węsząc za powiązaniami porywaczy nie wpadł w tarapaty i nie przyprowadzi za sobą nieproszonych gości. Punktualnie o północy zamek cichutki zazgrzytał i drzwi otworzyły się bezszelestnie. Mała sylwetka gnoma jak duch wemknęła sie przez ledwo uchylone drzwi zamykając je za sobą.

- Chodź monsieur Rudi. – powiedział swobodnie w ciemności skinąwszy palcem na schody, stojąc plecami do Millera i ani razu nie obracając ku niemu twarzy.

Skąd wiedział? Dezerter za drzwiami w kącie, z ręką na rękojeści, mógł się tylko domyślać.










Alfons Herkules deLaroy usiadł na małym taborecie, który był w pokoju a który wcześniej stojąc przed rozstawionym na trójnogu teleskopie zapewne służył mu za podstawkę. Założył nóżkę na nóżkę i przesunął fikuśny kapelusz na tył głowy.

- Porywacze, lub ten po którym trafiłem na trop jest z Tilei. Powiązań z rodzina Beladonna nie mają. Me źródło na to nie wskazuje. Dobra to wieść mes amis. – powiedział choć widać było, że optymizm tej nowiny był również czymś umniejszony, jakby fakt ten był kijem o dwóch końcach.

Potem detektyw wysłuchał cierpliwie raportu z obserwacji. Kręcił na boki głową przy tym, strzygł wąsem bądź podkręcał go starannie. W końcu pokiwał głową i małymi zielonymi oczkami spojrzał po współpracownikach.

- A 'a! To ees baardzo fascynujące, no? Kilka kluczowych znaków sprezentowały się, czyż no? Qui? Co o tym myślicie mes amis? Jaki plan proponujecie, 'ę? – zapytał spokojnie gnom.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline