Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2013, 15:26   #106
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. Piknik (takoż by viv&abi)

Faerith przyjęła wisiorek i dowróciła się, by diablę mogło zawiesić go jej na szyi.
- Czyli... wystarczy teraz pójść do Gmachu Rozrywki i odczytać, co w nich jest? - Faerith nie spodziewała się aż takiej niespodzianki - Dziękuję Ci... - rzuciła się diablęciu na szyję i przytuliła mocno, ukrywając łzy zbierające się w kącikach oczu.
- Niekoniecznie do Gmachu... możesz wszędzie. - diablę objęło reką w pasie tulącą się do niego półelfkę i dłonią, muskało jej nagie plecy. Zielona kreacja miała wiele zalet... także taką, że Faerith ledwo czuła obecność sukni na swym ciele. - Nie powiedziałaś, jak podoba ci się to miejsce.
- Jest... wspaniałe... - dziewczyna rozejrzała się z zachwytem po raz kolejny, z uśmiechem śledząc lot Avargonisa. Orzeł był szczęśliwy i już kilka razy dziękował jej za tę wycieczkę... co czyniło ją również jeszcze szczęśliwszą.

Po chwili półelfka ściągnęła pantofelki i zawahała się. Tak dawno nie czuła dotyku trawy na stopach... ale pończoszki okazały się barierą nie do pokonania. Musiałaby pokazać spory kawałek nóg...
- Czy mógłbyś... odwrócisz się na chwilę? - zaczerwieniła się. Znowu.
- No dobrze... Rozłożę koc. - rzekł Tivaldi odstawiając kosz na bok i odwrócony rozkładając powoli koc, by dać dziewczynie dość... czasu, na cokolwiek planowała.

Faerith tymczasem przysiadła wprost w trawie i szybko zsunęła pończochy. Podwiązki oczywiście zaplątały się niemiłosiernie, ale powalczy z nimi później. Teraz zapomniane pozostały obok pantofelków, gdy dziewczyna rozkoszowała się miękkością trawy i sprężystością mchu pod swoimi stopami. Zupełnie jak mała dziewczynka, wyszukiwała i zrywała małe kwiatki, których nie widziała w swoim świecie, ale które doskonale nadawały się do uwicia wianka. Przez chwilę zupełnie zapomniała o obecności Tivaldiego, pozwalając ponieść się radosnym wspomnieniom z dzieciństwa.

W każdym razie dopóki przy którymś kucnięciu nie poczuła dotknięcia dłoni na swych pośladkach. Po tym łobuzerskim akcie jednak diablę szybko odsunęło ręce od jej ciała. - Wybacz... Skusiło mnie... To tylko żart.
Żart, ale przeszywający ciało półelfki nowymi doznaniami. Delikatna sukienka Lady Zatanny nie stanowiła bariery dla dotyku.

Wyprostowała się powoli i z bijącym sercem czując, jak rumieniec sięga uszu. Znowu...
- Żart... - powtórzyła jak echo i odwróciła się w stronę rzeki - Głęboko tu...? - urwała raptem, gdy wyobraźnia poddała jej obrazy chłopców podglądających kąpiące się dziewczęta. Oczywiście, nagie.
Znów przez przypadek powiedziała nie to, co chciała powiedzieć, a co gorsza - sądząc po minie Tivaldiego - jego wyobraźnia podsuwała mu podobne obrazy do jej...
- Znaczy... chciałam tylko wejść przy brzegu... i... to wcale nie tak... - niedokończony wianek wypadł jej z ręki i upadł u stóp, gdy gestami chciała pokazać to, czego nie potrafiła wyrazić słowami.
- Przy brzegu raczej płytko, a dalej głębia... Ale nie na tyle, by się utopić. - wędrując spojrzeniem po kreacji półelfki i wyobraźnią po dość pikatnnych wizjach Tivaldi ledwo wydukał te słowa. Uśmiechnął się, dodając. - Chyba się nieco krępujesz przy mnie. I ja też zaczynam się krępować, bo... - przerwał, jakby nie potrafił dokończyć swej wypowiedzi.
- Ja... sprawdzę tylko, czy woda jest ciepła i... - w głowie kołatała myśl o fiolce, ukrytej w ozdobnym mieszku zawieszonym przy pasku. Sztyletu tym razem nie zabrała, choć czuła się bez niego podwójnie naga - ...nalejesz wina? - uśmiechnęła się, starając stłumić narastającą panikę.
- Oczywiście. A jak chcesz się wykąpać to ja mogę się odwrócić i nie podglądać... za dużo przynajmniej. - rzekł z nieco nerwowym uśmieszkiem Tivaldi. Faerith mogła czuć się niepewnie, ale czemu on się tak czuł?
- Może... później... - półelfka zanurzyła stopy w rzece i trzęsącymi się rękoma odkorkowała fiolkę. Upewniła się, że diablę nie patrzy i zażyła środek. O dziwo, poczuła się trochę pewniej i jeszcze przez kilka chwil napawała się ciepłem wody omywającej jej kostki, zanim ruszyła w kierunku czekającego na kocu Tivaldiego.

Diablę już siedziało na kocu, na którym czekały rozłożone wiktuały i kielichy wypełnione winem. - Możesz nie wierzyć, ale wychowałem się tuaj. To... jest... dzieciństwo spędziłem. Choć niezupełnie tutaj. To jedna z czterech warstw Elizjum, Amoria. A ja wychowałem się na Belierinie. - rzekł, podając trunek nadchodzącej elfce.
- Czy tam też jest tak... zielono? Czy to tylko tu, w Amorii? - usiadła, odbierając puchar. Amoria... już sama nazwa tej krainy sugerowała, że to miejsce idealnie nadaje się na randki.
- Belierin jest bardziej... bagienny. Choć bez tych małych uciążliwych żyjątek wysysających krew, które można spotkać na wielu planach materialnych. - odparł z pewnym rozrzewnieniem Tivaldi popijając wino. -Spodobałoby ci się tam.

Starał się dyskretnie zerkać na jej kszałty ukryte za delikatną warstwą materiału, a jego ogon uderzał na boki.

Faerith upiła wina, bawiąc się rąbkiem sukni. Nie mogła się zdecydować, czy odsłonić łydki na pieszczotę ciepłych promieni słońca, czy zakryć je przed ciekawskim wzrokiem diablęcia. W końcu roześmiała się i szarpnęła spódnicą.
- Zupełnie źle się ubrałam. W sukience nie da się chodzić po drzewach ani pływać... Nie przypuszczałam, że tu będzie jak... jak... - głos jej się trochę załamał więc dokończyła znacznie ciszej - ...jak w domu.
Przez chwilę jeszcze rozglądała się wokół, nim dodała - Właściwie... nic o Tobie nie wiem. Noooo... niewiele. Za to Ty wiesz o mnie całkiem sporo... - spojrzała w zadumie na diablę i poprosiła - Opowiedz mi coś o sobie, Tivaldi.
- Cóż... Urodziłem się tutaj, choć nie jest to miejsce, w którym zwykle żyje mój rodzaj. - zaczął mówić Tivaldi ogonem pieszczotliwie muskając nagie stopy i łydki półelfki. - Moja matka i mój ojciec półczart, delikatnie rzecz mówiąc... Albo... Pominę owijanie w bawełnę. Moja matka ukryła się tutaj przed ojcem, gdy była w ciąży, podobnie zresztą jak kilku jej krewnych. Pochodziła z jakiegoś planu materialnego, który to najechała demoniczna horda porywając część ludzi, zabijając resztę. Kobiety, w tym i moją matkę... - potarł kark i dolewając sobie wina rzekł. - Nie chcę cię zasmucać szczegółami w tak przyjemnym miejscu jak to. Koniec końców, nie byłem owocem miłości pomiędzy moją matką a ojcem. Ale też, kiedy się urodziłem, ona nie była w stanie jej porzucić, podobnie uczyniło kilka innych kobiet, które oddział niebian odbił przy okazji ataków na warstwy Otchłani. Założyły one sobie osadę na Belierinie, korzystając z tego, że jest to bodajże najlepiej chroniona warstwa Elizjum. Miałem przyjemne dzieciństwo, choć łobuzowałem strasznie, podobne jak inne półczarty i diablęta z tej osady. Oj, dałem się ja we znaki tutejszym oczekującym za młodu. Strasznie... Potem wciągnęło nas Sigil. Nie tak dosłownie jak ciebie, wsiąkliśmy w różne frakcje. Liga rewolucyjna była moją pierwszą, potem, gdy stwierdziłem, że jednak nie warto... byli Czuciowcy , Wolna Liga na końcu, jeszcze nadal do niej należę. Przeskoki z jednej Frakcji na drugą były trudne... Ale ja byłem strasznie uczuciowy i gorącokrwisty.
- Cały czas jesteś... - uśmiechnęła się do siebie, po czym mówiła dalej - Mój ojciec zwiał, kiedy dowiedział się o ciąży. - Faerith w zamyśleniu przyglądała się hipnotyzującym ruchom ogona - Co to jest Wolna Liga?
- Grupa filozofów, sprzeczających się o sens i naturę Wieloświata. Wolna Liga to Frakcja, która twierdzi, że najważniejsza jest wolność poglądów i otwartość na wszelkie opcje. Tak w skrócie... - ujął dłonią podbródek półelfki, przyglądając się jej twarzy. - Jego strata... To znaczy twego ojca. Wyrosłaś na piękny dziki kwiatuszek.
- To był rycerz nad rycerze... - prychnęła - Po nim odziedziczyłam trochę cech ludzkich... i nóż. Dzięki niemu musiałam uciekać, walczyć o życie... - spojrzała w oczy diablęcia - ...i wplątałam się w kłopoty, po czym wylądowałam tutaj...
- Nie oczekuj, że tego ostatniego będę akurat żałował. - twarz diablęcia znalazła się niebezpiecznie blisko. Tivaldi uśmiechał się, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. Delikatnie docisnął swe wargi do jej ust i całował... długo, namiętnie i czule rozciagając ten pocałunek niemal w nieskończoność.

Półelfka zdążyła tylko pomyśleć "ja też nie żałuję" zanim dała się ponieść fali pocałunku. Smakował... winem. Ale nie tylko. Kiedy w końcu udało jej się oderwać od jego ust, oddychała szybko, z półprzymkniętymi oczami.
- Nie żałuję... - powtórzyła szeptem echo własnych myśli.
- Czego nie żałujesz? - zapytał cicho Tivaldi muskając delikatnie ustami szyję dziewczęcia, jakby wyznaczał szlaki podbojów. Zresztą podbój prowadził, pozwalając swemu ogonowi wsunąć się pod sukienkę Faeirith i delikatnie muskać końcówką jej nagie udo.
- Niczego... - uśmiechnęła się czule i pogładziła diablę po policzku.
- Nie będę kłamał. Gdy jesteś tak blisko... to bardzo mnie... kusi. - szepnął do ucha półelfki Tivaldi jednocześnie wodząc palcami po jej nagich plecach. Nachylił się, by wędrować ustami po jej dekolcie. - A nie chciałbym ci zrobić krzywdy.
- Ja... jeszcze nigdy... nie... nie wiem... czy... - spuściła wzrok zawstydzona, choć nie uciekła anie przed dotykiem, ani przed pocałunkami - ...potrafię. - dokończyła szeptem.
- Wiem... i dlatego... Jeśli coś... Jeśli stwierdzisz, że posuwamy się za daleko, to... - deliktanie zaczął majstrować dłonią przy zapięciu sukni na karku. - To mów. Przerwę od razu, dobrze?
- Dobrze. - skinęła głową i odetchnęła głęboko, zamykając oczy - Boję się. - przyznała cicho po chwili.
- Jakby co, wytargasz mnie za uszy. - zażartował Tivaldi. Zapięcie puściło, suknia osunęła się z ciała półelfki odsłaniając przed diablęciem dwie rozkoszne półkule, których nikt przed nim nie widział. I które... ten obsypał pocałunkami i pieszczotami.

Jedyne, co pozostało na piersi dziewczyny to dwa wisiorki. Jeden - większy, był zielony i mienił się złotem. Drugi - mniejszy, połyskiwał matową perłą. Za mało, by poczuć się pewnie.

Faerith nadal nie otwierając oczu sięgnęła ku upiętej wysoko fryzurze i wyjęła z włosów złoty grzebyk, pozwalając lokom opaść na plecy i dekolt. Znajomym już nieco nerwowym ruchem założyła niesforne kosmyki za uszy... i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć w dół.
Wtedy też z całą świadomością zrozumiała, że to się dzieje naprawdę. Tu i teraz.
- Po... poczekaj chwilę. - brakowało jej oddechu, potrzebowała chwili przerwy. Nikt nigdy jej tak nie dotykał...
- Zgoda, zresztą i tak muszę się rozebrać.- rzekł z ciepłym uśmiechem Tivaldi, zdejmując kamizelkę i koszulę. Jego wzrok wędrował po tym, co już zdążył odkryć. - Jesteś oszałamiająco piękna... naprawdę.

Gdy koszula opadła, to na dość umięśnionym torsie diablęcia, Faerith dostrzegła czarne linie tautażu wijące się po lewej części klatki piersiowej i na lewym barku, w postaci... rogatego węża.
Tivaldi spojrzał w dół i dodał. - Wolisz zobaczyć... resztę? Czy mam czekać, aż zamkniesz oczy?

Nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła rękę i przesunęła delikatnie opuszkami palców po czarnych liniach. Nadal unikała spojrzenia mu w oczy, jakby w ten sposób czuła się... mniej naga. Długo wodziła palcami, kreśląc na nowo każdą łuskę, każdy zawijas i detal tatuażu. W końcu wstała, opierając się dłonią o bark diablęcia i postąpiła kilka kroków, by stanąć na trawie, odwrócona do niego plecami. Przez chwilę stała tak, obejmując się ramionami, by po kilku zbyt szybkich uderzeniach serca swobodnie puścić je wzdłuż ciała, wystawiając tym samym piersi - i twarz, gdy spojrzała w niebo - na ciepłe promienie słońca i delikatne podmuchy wiatru. Jakby szukając w nich siły i spokoju.
- Wiesz, że teraz wyglądasz jak... driada? Śliczny duch natury, albo... nimfa. A może ty jesteś nimfą w przebraniu? - mimo żartów w tonie diablęcia panował zachwyt. - Jeśli chcesz... możemy... przerwać. Nie chcę byś się do czegoś zmuszała.

Półelfka zerknęła przelotnie za siebie jakby upewniając się, że Tivaldi nadal siedzi na swoim miejscu. Siedział, wpatrzony w nią jak w posąg bogini... odwróciła się i przymknęła oczy.
W końcu sięgnęła palcami do tyłu, do haftek utrzymujących jej suknię na biodrach. Rozpięła je bardzo powoli, ledwie panując nad drżeniem rąk. Jednak chciała zrobić to sama, choć wiedziała, że diablę chętnie by pomogło, gdyby dała w jakikolwiek sposób znać, że tego chce.
Gdy suknia opadła, odsłaniając białą koronkę, jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, by dopiero po chwili zerknąć za siebie. Uśmiechała się niepewna wrażenia, jakie wywoła. I efektów, jakie przyniesie.
Diablę wyglądało na całkowicie... porażone tym widokiem. I nie wątpliwie zachwycone, jego usta były lekko otwarte, a ogon... Machał nim jak szczeniaczek na widok swej pani.
Niewątpliwie zrobiła na nim piorunujące wrażenie.
Ostrożnie przestąpiła otulający jej kostki materiał, nie chcąc zniszczyć kosztownego stroju. Powoli wróciła na koc, gdzie przyklęknęła przed towarzyszem i przysiadła, opierając dłonie na kolanach. Nadal nieśmiało spuszczała oczy, ale rumieniec barwiący jej policzki był wyrazem dumy... nie wstydu. Kilka razy otwierała usta, ale w końcu nie znalazła słów, więc milczała, zerkając co chwilę w twarz diablęcia.
Tivaldi ujął jej twarz w dłonie i pocałował, raz delikatnie w usta, potem kolejny raz. Uśmiechnął się i spytał. - Jesteś szczęśliwa? Tu i teraz?

Jego ogon delikatnie i pieszczotliwie owinął się wokół jej talii.
Oparła się czołem o czoło Tivaldiego, nadal składając ręce na kolanach, jak grzeczna dziewczynka na lekcji. Z bliska spojrzała diablęciu w oczy... i w tych oczach diablę dostrzegło odpowiedź na swoje pytanie. Błyszczały, jakby zamknięto w nich wszystkie słońca i gwiazdy wszechświata. Było w nich widać uśmiech i szczęście, a także spokój, choć gdzieś na dnie czaiła się jeszcze niepewność. Zadrżała pod dotykiem ogona, ale nie ruszyła się z miejsca.
Wzruszyła bezradnie ramionami, zanim wyszeptała ze śmiechem - Nie mam pojęcia, co powinnam teraz zrobić. Chyba powinnam zapytać najpierw o to samo? Jesteś szczęśliwy, Tivaldi?
- Jestem w towarzystwie zjawiskowej istoty. Jakże bym nie miał być szczęśliwy? Nawet jeśli uznasz, że to wystarczy, to będę... szczęśliwy. - Tivaldi pogłaskał ją po policzku. - Nie obraź się, ale gdy masz tak mało na sobie, to doskonale widać jak delikatnym jesteś kwiatkiem. Bardzo się boję, by przypadkiem nie zrobić krzywdy.
- Jak dobrze pływasz? - pytanie zostało wyszeptane tym samym tonem co poprzednie, przez co diablęciu dłuższą chwilę zajęło zrozumienie jego sensu.
- Dobrze... nie narzekam. Wychowałem się na bagnach, pływałem w Okeanosie. - odparł nieco zdumionym głosem Tivaldi.
- Zobaczymy, czy rzeczywiście tak dobrze - półelfka podniosła się i z uśmiechem wyciągnęła rękę do diablęcia - Idziesz?
- Idę, idę… tylko się muszę rozebrać. - Tivaldi, nerwowo pozbył się butów i spodni, pozostając podobnie jak Faerith w bieliźnie. Tyle że... cóż... półelfka zrozumiała, co Zatanna miała na myśli mówiąc o “owacji na stojąco”. Cóż... miała też rację, że widok Faerith ją wywoła.
Zagapiła się przez chwilę na tę wypukłość, po czym spłoszona nieco odwróciła się i pobiegła w stronę rzeki. Zatrzymała się na samym brzegu, by po chwili wahania zsunąć z bioder również delikatną białą koronkę i nie odwracając się za siebie wkroczyć w chłodny nurt, kierując się od razu ku głębszym miejscom.
- A jednak... ty jesteś nimfą. Zwodzisz i kusisz, a potem uciekasz zostawiając biedaków z opuszczonymi spodniami! - krzyknął za nią Tivaldi ruszając. W jego głosie nie było wyrzutu, tylko radość. Podobnie jak ona, zostawił resztę ubrań na brzegu i ruszył ku niej płynąc zwinnie i szybko. I pomagając sobie w pływaniu ogonem.

Zanurkowała, zanim do niej dopłynął i wynurzyła się, roześmiana, odgarniając włosy z oczu. Wydawało jej się, że od wieków nie miała okazji popływać w rzece. Była tak zachwycona, że zupełnie zapomniała o lokach, które pod wpływem wody zupełnie przestały istnieć i o tym, że jest naga. Migoczące wody rzeki wystarczały jej w tym momencie za cały ubiór.
Tivaldi dopłynął do niej i zaczął powoli okrążać. - Szybka jesteś Faerith, szybsza ode mnie.
Podpłynął bliżej tak, że ich spojrzenia się spotkały. - I szczęśliwy jestem, że cię poznałem.
Zanurkował, poczuła muśnięcia jego dłoni i ogona na swym brzuchu i pośladkach. Wynurzył się tuż za nią. - Tylko nie wiem, czy pozwolę ci uciec ode mnie.

Ona jednak nie zamierzała uciekać. Zanurzyła się tylko na chwilę, po czym wypłynęła - odwrócona już przodem do diablęcia i z mocnym rumieńcem na policzkach.
Tivaldi podpłynął do niej, położył dłonie na jej ramionach i przybliżywszy się zaczął całować jej usta raz po raz zupełnie zatracając się w tych pocałunkach. Aczkolwiek pływanie na głębi nie pozwalało na wiele... za to... łobuz delikatnie przesunął ogonem po tym obszarze ciała Faeirth, który wszak był jej największym sekretem. Tyle, że to było jedynie muśnięcie.
Mimo usidlenia pocałunkami, półelfka zdołała odpłynąć w tył, gdy poczuła lekkie dotknięcie tam... gdzie nie spodziewała się niczego poczuć. Może nawet brała to pod uwagę, ale takie rzeczy zawsze są niespodziewane. Jednak po początkowym zaskoczeniu opanowała odruch każący jej uciekać jak najdalej. Pozostała w miejscu, usiłując na wszelki wypadek wyśledzić w wodzie poruszenia ogona.
Tivaldi uśmiechał się łobuzersko, muskając wargami usta półelfki i ogonem muskając jej ciało. Tym razem jednak była gotowa, tym razem... dłoń zacisnęła się na ogonie zatrzymując go kika centymetrów od celu. Diablę nie wydwało się zaskoczone, zamiast tego uśmiechnęło się jeszcze szerzej i dodało. - No to masz mnie w garści, złapałaś i muszę ci być posłuszny.
- A ja i tak nadal nie wiem, co robić. - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością, spoglądając w dół i bawiąc się końcówkami ogona.
- Ale chcesz? To popłyńmy do brzegu i zajmę się tobą. Ścigamy się? - rzekł w odpowiedzi Tivaldi, głaszcząc ją po policzku.
- Nie masz ze mną szans. - roześmiała się i zanurkowała, by po krótkiej chwili wynurzyć się niemal na płyciźnie. Dopiero wtedy zawahała się. Woda sięgała jej ledwie bioder, z trudnością zakrywając to, co najważniejsze. Jeszcze krok i... woda burzyła się, gdy powoli wychodziła na brzeg, po drodze próbując wycisnąć wodę z włosów. Zimne strumyczki wywoływały na jej skórze gęsią skórkę, powodując tym samym wyeksponowanie pewnych części ciała. Jednak ciepły wiatr szybko suszył krople wody na jej skórze, owiewając ją w delikatnej pieszczocie.

Tivaldi przypłynął w chwilę później, krok za krokiem był coraz bliżej. Objął ją w pasie, tuląc do siebie. I drżąc lekko... Tulił się do jej pleców, przyciskając półelfkę do siebie. Był ciepły, bardzo ciepły. Był silny i był... jej... nieprawdaż?
Sama jego obecność zresztą sprawiała, że Faerith robiło się ciepło. Zwłaszcza od rumieńca na twarzy.
Powolnym ruchem przykryła dłonie diablęcia swoimi i mocniej przywarła plecami do jego mokrego jeszcze torsu. Chłonęła nowe, nieznane dotąd doznania... dotyk nagiego ciała na jej ciele, lekki dreszcz spowodowany budzącymi się emocjami, mięśnie grające pod skórą przy każdym, najdrobniejszym ruchu... i lekki ucisk w dole kręgosłupa, promieniujący ciepłem.
Strach... zszedł gdzieś na dalszy plan, pozostawiając zagadkowe i niezrozumiałe uczucia. Gdzieś na dnie świadomości obudził się instynkt, próbując przejąć kontrolę nad rozumem. Stali tak całe wieki, nim w końcu zdecydowała się odwrócić i spojrzeć diablęciu głęboko w oczy.
- Tivaldi... - nie zdołała wyszeptać nic więcej.
Diablę pocałowało ją delikatnie w usta i szepnęło. - Połóż się na plecach, na trawie i pozwól mi zająć się resztą.

Oparł czoło o jej i uśmiechając się patrzył jej w oczy. Żądza, ta pierwotna i dzika niemal płonęła w oczach Tivaldiego. Czy to była ta “rogata natura”, o której wspominał?
Zawahała się, ale zrobiła krok w tył i nie odrywając spojrzenia od jego oczu, najpierw usiadła, a potem odchyliła do tyłu by w końcu posłusznie położyć się na miękkim podłożu, zamykając oczy. jeszcze przez chwilę czuła na skórze promienie słońca, jednak po chwili cień padający na twarz powiedział jej, że Tivaldi podszedł bliżej i uklęknął przy niej.
Zmysły rejestrowały usta diablęcia wędrujące, po jej szyi, piersiach, brzuchu, a potem... gdy głowa Tivaldiego zanurkowała niżej... eksplodowały. Co się działo później, nie dokońca docierało do półelfki, fale przyjemności, pocałunki, pieszczoty, ekstaza raz po raz ogarniająca jej ciało. Napięcie, które narastało nieprzerwanie już od dawna, za każdym razem, gdy diablę znajdowało się blisko niej, w końcu znalazło ujście. Gdzieś odpłynął umysł, ale pozostały instynkty, którym Faerith posłusznie się oddała, całując i pieszcząc kochanka. Tulili się do siebie na tej polanie zachłannie chłonąc swą obecność i nie mogąc się nią nasycić. Gdzieś pomiędzy kolejnymi przyjemnymi doznaniami półelfka krzyknęła cicho z bólu, ale nie zdążyła się skupić na tym doznaniu, bowiem kolejne fale ekstazy zalały jej zmysły. W końcu... dysząc głośno i czując usta Tivaldiego na swych piersiach, wygięła ciało w łuk, gdy przyjemność przelała czarę jej umysłu. Przez chwilę nie było nic innego poza rozkoszą. A potem... otworzyła oczy.
I spojrzała na mężczyznę, który pozbawił ją cnoty, a dał... coś niezwykłego.

- Tivaldi... - wydawało się, że jej usta nie są w stanie wypowiedzieć ochrypłym szeptem żadnego innego słowa. Jednak w oczach kryły się nieprzebrane pokłady czułości, szczęścia, spełnienia... Nadal tuliła do siebie diablę, palcami obu rąk głaszcząc go po twarzy i włosach. Wspomnienia ostatnich... chwil? ...godzin? ...zlewały się w jedno mgliste doznanie, które jednak sprawiało, że nieświadomie ciągle się uśmiechała.
- Wiesz, że teraz nie puszczę cię samej do domu? - mruknął cicho Tivaldi pozwalając się tulić. - Nie dam ci teraz już uciec, Faerith. Mój kwiatuszku.
- Samej? - oszołomiona nadmiarem wrażeń półelfka nie zrozumiała znaczenia wypowiadanych przez diablę słów - Przecież nie mieszkam sama... - zrozumienie przychodziło bardzo powoli, ale gdy przyszło, zabłysło dwiema łzami w kącikach jej oczu. Przymknęła oczy i wtuliła twarz w ramię Tivaldiego, pozwalając łzom spłynąć.
- No tak... Masz swoich dzielnych obrońców, którym cię wykradłem. - szeptał żartobliwym tonem Tivaldi głaszcząc półelfkę po włosach.
- Oni... nie... są... moi... - odpowiedziała butnie z ustami przyciśniętymi do ciała kochanka, przez co słowa były ledwie zrozumiałe.
- Ale ja chyba jestem twój. - mruknął cicho Tivaldi i obrócił się na bok, a potem na plecy... tak, że półelfka znalała się na nim. Teraz to on leżał na plecach, a ona... wydawał się być jej zdobyczą w tej pozycji.

Położyła się wygodnie na jego ciele prostując nogi i opierając głowę na leżących płasko przedramionach.
- To Ty powinieneś wiedzieć, nie ja. - uśmiechnęła się niepewnie, ale po chwili roześmiała się radośnie - Mama się... zdziwi, jak Cię zobaczy...
- Fakt, mogłaś wybrać lepiej. Jakiegoś aasimara, albo półniebianina. Widzę wszak jak wyglądasz nago, mogłabyś skusić urodą wielu. - odpowiedział Tivaldi tuląc ją do siebie i pieszczotliwie wodząc po jej pośladkach rozdwojonym czubkiem ogona.
- Nie miałam w tej sprawie nic do powiedzenia. - poskarżyła się żartobliwie, naburmuszona jak mała dziewczynka, a po chwili namysłu dodała - Poza tym nawet nie wiem jak wygląda aasimar czy półniebianin... a dlaczego nie cały niebianin tylko pół?
- Całe są bardziej cnotliwe i nudne. Oczywiście, czasem zdarza im się skok w bok... To jest romans ze śmiertelniczką. Niebianie i półniebianie mają białe skrzydła, czasem parkę, czasem więcej. Musiałaś jakiegoś widzieć w Celestii. - mruknęło diablę i głaszcząc ją po włosach spytało cicho. - Nie zabolało za mocno? Było tak, jak... się spodziewałaś? Z tego co słyszałem, dla dziewcząt pierwszy raz jest ważny.
- A dla chłopców nie? - roześmiała się i zamyśliła - Trochę zabolało, ale... to nie miało znaczenia... - poczuła, że rumieniec znów wypływa jej na twarz, mówiła coraz wolniej i ciszej - ...było wspaniale... nie potrafiłabym sobie tego wyobrazić... zanim... - był delikatniejszy, niż się spodziewała - ...ja... nie zapomnę tego do końca życia... - zakończyła cichutko, ukrywając twarz pod suchymi już włosami.
- Nie zamierzam dać ci okazji do zapomienia. - mruknął Tivaldi uśmiechając się i wsuwając dloń pod kurtynę jej włosów, by pieszczotliwie dotknąć jej policzka. Uniósł twarz i pocałował ją delikatnie w usta. - Rozpalasz moje zmysły... samą swoją obecnością, Faerith.
- Czuję... - wyszeptała, rumieniąc się jeszcze bardziej. W tym jednym słowie zawierało się zarówno potwierdzenie słów Tivaldiego, jak i określenie jej własnych pragnień. Mogłaby spędzić na tej polanie resztę życia... Wyobraziła sobie niewielki domek i małe rogate istotki bawiące się w berka po ogrodzie go otaczającym... i ich dwoje, przyglądających się dzieciom z uśmiechem... i zupełnie się rozkleiła. Nigdy nie miała prawdziwej rodziny i sama myśl o tym, że mogłaby taką założyć z półczartem - i nie być z tego powodu wytykaną palcami, okazała się ponad jej siły.
- Ciii.. ja... echchch.. - nie bardzo wiedząc co zrobić, Tivaldi przytulił ją mocno do siebie i głaszcząc po głowie i plecach... i ogonem po pośladkach, szeptał. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, nic się nie martw, jestem przy tobie.

Szloch cichł powoli, by w końcu ustać zupełnie. Faerith wysunęła się z objęć diablęcia i ocierając ostatnie łzy ruszyła nieco chwiejnie na poszukiwanie chusteczki. Po chwili wróciła i usiadła przy leżącym na boku Tivaldim, opierając się plecami o jego brzuch i obejmując kolana ramionami. Unikając jego pytającego spojrzenia, cichym głosem opowiedziała mu całą swoją historię, od pierwszej miłości jej matki zaczynając, a na nagłym dostaniu się do Sigil kończąc. Po chwili wahania opowiedziała też o wizji, przez którą płakała i w końcu umilkła.
- No to ze mną możesz mieć problem. Bo się ode mnie nie opędzisz. - rzekł żartobliwie Tivaldi, muskając policzek siedzącej półelfki ogonem. - I wiesz, że jesteśmy golusieńcy, prawda? Mnie to nie przeszkadza, ale... tobie...?
Spojrzała na niego i w zapomnianym już odruchu wymierzyła kuksańca w bark.
- Bywasz czasem poważny? - wstała ze złością i odwróciła się przodem do diablęcia, zakładając ręce na piersi i po raz pierwszy mierząc go spojrzeniem od stóp do głów. Złość szybko minęła...
- Skoro już musiałeś mi o tym przypomnieć, to chętnie się ubiorę. Ale najpierw pójdę popływać. - odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę rzeki.
- Och... bywam... naprawdę. - rzekł Tivaldi wstając i biegnąc ku niej. Chwycił ją mocno, pieszczotliwie oplatając jej brzuch rękami i tuląc się do jej pleców. Wędrując ustami po szyi i po barku szepnął. - Mówiłem całkiem poważnie, że cię nie puszczę. I że nie będziesz mogła się ode mnie uwolnić... No... To znaczy, że będę przy tobie. Trochę to zabrzmiało... nie tak jak powinno.

Uwolniła się dość gwałtownie i odwróciła, stając naprzeciw diablęcia. Spodziewała się oporu z jego strony, więc włożyła w ten ruch odrobinę za dużo siły, przez co znów wylądowała w jego ramionach. Chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie westchnęła tylko rozdzierająco.
I poczuła znów jego usta na swych wargach. Tivaldi widać zaczął wcielać w życie jej rady, że czasami lepiej milczeć. Dłonie błądziły po jej plecach tuląc ją do siebie i dociskając jej delikatne ciało do torsu.
Oddała pocałunek, a później wtuliła się w kochanka, jakby chciała, żeby ją ukrył przed całym Wieloświatem w swoich ramionach.
- Okropny jesteś.
- Okropny i z rogatą naturą. - poprawił ją Tivaldi tuląc jeszcze mocniej. - Ale twój... prawda?
- Ty mi to miałeś powiedzieć. - jej usta przy każdym słowie łaskotały tors diablęcia - Nie wiem, co masz skryte... tutaj. - przesunęła głowę, przykładając ucho do jego piersi i z zamkniętymi oczami wsłuchując się w bicie jego serca.
- Tutaj... Hmmm... ciebie mam. - Tivaldi pogłaskał ją po głowie. - Zwłaszcza od incydentu z wieży. Więc tak... pewnie jestem twój.

Kiwnęła nieznacznie głową, przyjmując odpowiedź. Całą wieczność później spojrzała mu w oczy i wspięła się na palce, by sięgnąć ustami jego ust. - Mój... - wyszeptała jeszcze, zanim ich wargi się zetknęły a kolejna fala emocji zalała zmysły.

***

Do Sigil wrócili późnym wieczorem i to zdecydowanie niechętnie. Avargonis przez cały czas trajkotał o tym, jak wspaniałym miejscem jest Amoria i jak cudownie byłoby się tam osiedlić. W końcu półelfka przestała go rozumieć, co przyjęła z ulga, choć zachowania orłą nie pozostawiało wątpliwości co do jego myśli.

Dotarłszy do drzwi mieszkania, Faerith przystanęła, niezdecydowana. Magiczna suknia miała te niepodważalne zalety, że się nie gniotła i nie brudziła... więc Faerith prezentowała się równie dostojnie, co przedtem. Tyle, że fryzurę miała nieco mniej misterną, niż o poranku... no i nie bardzo chciała wchodzić tam sama.
Tivaldi delikatnie objął ją i cmoknął w policzek. - Nie martw się. Nigdzie nie zamierzam uciekać, wszak masz słodkie buziaki, którymi zawsze mnie przekupisz.
Uśmiechnął się dodając. - Ale lepiej będzie, jeśli nie będę cię obłapiał w twoim mieszkanku na oczach twoich współlokatorów, prawda?
- Oni chyba i tak domyślają się wszystkiego... - półelfka roześmiała się cicho - ...ale chyba masz rację. Teraz... będę musiała Ci zaufać i wierzyć, że w Twoim łóżku nie czeka stado czyhających na Ciebie sukkubów. - zapamiętała to słowo z jednej z rozmów z Lady Zatanną i ciekawie przyglądała się, jaki efekt wywoła ono na twarzy Tivaldiego.
- W moim łóżku jedyne co mnie czeka to... chybotanie. Obecnie wynajmuję ciasną klitkę, w której to sypiam na koi. Jak wspomniałem, jestem podróżnikiem. Nie mam stałego domu niestety. - Tivaldi odparł z rozbrajającą szczerością wypisaną na twarzy.
- A ja mam własny pokój z dużym łóżkiem. - pochwaliła się półelfka z miną dziecka, chwalącego się “słoniem na złotym łańcuszku przypiętym w ogrodzie”. Przesadziła trochę z tą wielkością łóżka, ale w porównaniu do spania na koi było i tak luksusem.
- A wiesz... że jeśli pójdę z tobą do twego pokoju, to nie dam ci spać? - żartobliwy ton diablęcia i dłoń sugestywnie pieszcząca jej pośladek przez suknię, dawały jasny sygnał co do następstw takiej sytuacji.
- Nie ma mowy, jestem wykończona i muszę się przespać! - po raz kolejny Faerith wyswobodziła się z objęć Tivaldiego, okręcając się wokół własnej osi. I wprawiając w ruch spódnicę, która lekką, migoczącą falą zakręciła się na wysokości jej bioder, na ułamek chwili ukazując w całej okazałości nogi dziewczyny... i jakby sugestię białej koronki pod suknią.
- Wiem, wiem... i… no… nie zamierz... am... - jakoś Tivaldiemu na ten widok język znów się zaplątał, a ogon zaczął merdać na boki. - Nie tym... razem... następnym... nie... gwa... rant...uję.
- Chyba mi się to spodoba. - Faerith uśmiechnęła się szeroko i cmoknęła diablę w policzek - W takim razie dobrej nocy... - “...mój kochany” tłukło jej się w głowie, choć usta nie zdołały wypowiedzieć tych słów głośno, przerażone konsekwencjami takiego wyznania.
Społoniona odwróciła się i uciekła, znikając z mocno bijącym sercem za drzwiami domku.

Nie zdążyła się zorientować, czy ktokolwiek jeszcze wrócił na noc, bo od razu wbiegła na schody i zniknęła w swoim pokoju. Usiadła na łóżku i dopiero wtedy odetchnęła głęboko. Przed oczami miała wspomnienia, które nawet teraz budziły u niej drżenia i ciepło w pewnych zakątkach ciała.
Potrząsnęła głową, rozsypując włosy na ramionach i powoli zsunęła z siebie suknię, by przebrać się w swoje zwykłe rzeczy... które wydawały się teraz takie... zwyczajne. Szare. Nieodpowiednie...
Żałowała, że nie zabrała ze sobą sukni, którą dostała od matki... i zrozumiała, dlaczego Talasa tak dbała o swój wygląd. W ogóle zrozumiała tego dnia mnóstwo rzeczy, które do tej pory były dla niej niepojęte. Jej matka naprawdę kochała jej ojca... i to jeszcze długo po tym, jak ją zostawił, brzemienną. Długo wierzyła, że wróci i choć nie wrócił, nie potrafiła go znienawidzieć tak, jak nienawidziła go Faerith.

Myśli o matce przypomniały jej o kamieniach, które znalazła w wieży. Przez dłuższą chwilę nie mogła ich znaleźć, nim w końcu przypomniała sobie, ze schowała je dla bezpieczeństwa pod poduszką.

Wysypała klejnoty na dłoń i po chwili namysłu wybrała ten perłowy. Zdjęła z szyi wisiorek z perłą i ostrożnie potarła nim kamień, z bijącym sercem czekając na efekt swoich działań.
Klejnot rozjarzył się ciepłym wewnętrznym blaskiem, przypominał teraz owe kamienie ze wspomnieniami, z jakich korzystała już w Sigil.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 28-05-2013 o 21:33.
Viviaen jest offline