Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2013, 08:02   #101
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Faerith zamrugała gwałtownie, usiłując pozbyć się z oczu niechcianych łez. Wydawało się, że od wieków nie widziała znajomych gwiazd... a tu były namalowane wszystkie, jakie kiedykolwiek udało jej się zobaczyć i jeszcze więcej... przez chwilę poczuła się, jakby była bliżej domu. Jednak wczytując się w pozostawione przez maga zapiski, smutniała coraz bardziej. Nawet dla niej nie miało to sensu. Najwyraźniej brakowało jej wiedzy... mogła się spodziewać, że czarodziej będzie pisał w sposób zrozumiały dla siebie, niekoniecznie dla innych.
Usiadła zrezygnowana pod ścianą i wpatrzyła się bezmyślnie w to, co akurat miała przed oczami. Przeczytała go bez zrozumienia kilka razy, zanim zwróciła uwagę na treść zapisku.

“Magia jest wszystkim. Dotknij ciemności zła, dotknij światłości dobra, by zrozumieć że odpowiedzią na ułudę dobra i zła jest zetknięcie się z purpurowym blaskiem neutralności. Równowaga jest wszystkim.”

- Magia jest wszystkim... równowaga jest wszystkim... - nie zwróciła uwagi na to, że zaczęła mówić głośno - ...ciemność zła, światłość dobra, purpurowy blask neutralności... trzy księżyce? - nadal mówiąc do siebie na głos, wstała i podeszła do mapy nieba, wodząc po niej dłońmi. W miarę mówienia, z głośno bijącym sercem dotknęła po kolei trzech symboli, przedstawiających Lunitari, Solinari i Nuitari.

Chwilę wędrowała spojrzeniem nim dostrzegła to, czego szukała, malunek czerwonego księżyca, na tle ugwieżdżonego nieba.



Srebrny księżyc Solinari znajdował się niedaleko tego malunku, błyszczący symbol magii dobra.



W opozycji do nich namalowano najmroczniejszy i najrzadziej widoczny z księżyców Krynnu, ten, którego blask dostrzegali jedynie adepci czarnych szat.



Nuitari, czarny księżyc mrocznej magii. Pozycje tych trzech księżyców namalowano we wzajemnej opozycji, gdy połączyć je liniami tworzyłyby równoramienny trójkąt. Oczywiście, z Lunitari na samym szczycie.

Dotknięcie każdego z nich z początku nic nie dało, ale... Faerith zauważyła, że same księżyce nie są litą częścią ściany... Można było je wcisnąć. Choć wymagało to dużego nacisku.
Czując narastającą ekscytację, półelfka wcisnęła symbole w kolejności wskazanej przez autora malowidła.
Coś kilknęło po naciśnięciu ostatniego z księżyców i... powoli pojawiły się pomiędzy księżycami łączące je rysy. Po chwili wysunęła się z pomiędzy nich skrytka, mająca kształ trójkątnego graniastłupa, dwie jego ścianki, była malutkimi drzwiczkami.
A po ich otworzeniu Faerith znalazła sakiewkę z trzema dziwnymi klejnotami.



Oraz zapieczętowany zwój. Otworzyła go i zaczęła czytać.

Cytat:
Witaj adeptko lub adepcie sztuk magicznych i zapewne mój towarzyszu niedoli. Nieważne jest jakieg koloru szaty nosisz, bądź jak tu trafiłeś lub trafiłaś. Zapewne już poznałaś lub poznałeś jak wielki jest wszechświat i jak mały nasz Krynn. A skoro spoglądasz na te litery to tęsknisz za domem tak samo, a ja prawodpobnie już nie żyję.

Wszechświat to cudowne miejsce z tajemnicami na których zgłębianie można poświęcić niejeden żywot, ale tęsknota do domu do rodziny i przyjaciół jest dojmującym bólem.

Z czasem oba te uczucia rozdzierały moje serca. To nowe miejsce w którym przyszło mi spędzać życie zachwycało mnie wielokrotnie i zaskakiwało. Ale nie mogło ukoić tęsknoty za rodzimą Wieżą, za mistrzem i moimi uczniami. Skoro ten list tu tkwi, mnie się nie udało powrócić, albo nie udało się stworzyć stabilnego portalu pomiędzy Krynnem, a tą wieżą. Czego zresztą żałuję, bo pewnie w Krynnie tęskniłbym za moimi ulubionymi miejscami w Wieloświecie i za przyjaciółmi, których tu zdobyłem.

Przekazuję w twe ręce drogi uczniu lub uczennico to, co zdobyłem. Wiedzę oraz przedmioty z nią zwiazane. Każdy ten kryształ zawiera moje doświadczenia i nauki związane z naturą planów. Każdy z nich to jedno moje odkrycie, które ciebie może przybliżyć do powrotu do domu.

Żałuję, że nie spotkamy się osobiście. Bo tęsknota do rozmowy z pobratymcą jest nabardziej dojmującym bólem, jaki odczuwam.

Sealrashel, mag Wieży Wielkiej Magii Daltigoth
Tym razem łez nie udało się powstrzymać. Faerith czytała list kilka razy, zanim udało jej się zrozumieć jego sens, rozmywany przez łzy spływające po policzkach. Łzy smutku, tęsknoty... i nadziei.
Poczuła ręce oplatające ją delikatnie i usłyszała cichy głos Tivaldiego. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Trochę mnie martwi twój płacz.
Odwróciła się i spojrzała na diablę, potem na trzymane w dłoni klejnoty, na list i znów na diablę. Kilka razy otwierała usta by coś powiedzieć, by w końcu bezradnie przytulić się i rozszlochać, wkładając mu pergamin w dłoń.

- Nie znam tego języka. - rzekło bezradnie diablę mocniej tuląc dziewczynę do siebie i ocierając jej łzy koniuszkami ogona. I głaszcząc ją nimi po policzku. Mamrotał cicho. - Wszystko będzie dobrze... zobaczysz.

Uspokoiła się dość szybko i odsunęła, trochę zawstydzona własnym zachowaniem.
- Przepraszam, nie pomyślałam o tym... - wzięła do ręki list i przeczytała go głośno, coraz lepiej panując nad sobą, choć przy ostatnim zdaniu głos jej się załamał - Te klejnoty mogą mi pomóc, ale nie wiem, czy nie będąc magiem, cokolwiek zrozumiem... nie wiem nawet, jak je odczytać! - zamilkła na moment, zarumieniona z frustracji - Jemu albo nie udało się wrócić, albo wrócił i utknął. A ja... ja nie chcę być zmuszona wybierać. Chcę wrócić do domu... ale nie chcę zamykać za sobą drzwi. - dokończyła cicho, patrząc Tivaldiemu w oczy.
- Nie masz za co przepraszać. Wielu by marzyło, o takiej ślicznotce tulącej się do nich. - zaczął żartobliwie Tivaldi. Podrapał się po rogu. - I nie myśl, że nie spróbuję się dostać do twego światka, jeśli tam mi umkniesz. Jestem planarnym podróżnikiem, znajdę sposób. I ty też znajdziesz. A teraz... pokaż te klejnoty. Nie jestem czarodziejem jak Thaeir, ale na magicznych skarbach się znam.
Półelfka uśmiechnęła się lekko na deklarację diablęcia i podała mu sakiewkę.
Tivaldi przyglądał się kryształom z uwagą, jednemu po drugim. Zacisnął dłoń na jednym i przykmnął oczy zamyślając się przez dłuższą chwilę, po czym wsypał wszystkie do sakiewki i rzekł. - To klejnoty doznań, choć nie potrafię rozpoznać materiału z jakich je zrobiono. Myślę, że dało by się ich użyć tak jak tych w sensoriach, choć mam wrażenie, że te tutaj potrzebują doładowania. Zbyt długo były uśpione.
Faerith uśmiechnęła się szerzej, odbierając sakiewkę z rąk towarzysza. - W takim razie chyba nie mamy tu więcej czego szukać? Chyba, że chciałbyś poszukać jeszcze czegoś ciekawego? - tym razem roześmiała się już głośno czując, jak wstępuje w nią nowa nadzieja.

- Raczej zapłaty... ooo... buziaka. - odparło diablę łobuzersko wystawiając język. - Za narażanie życia i takie tam... Na pewno zasłużyłem sobie choć na jednego. Moglibyśmy jeszcze przeszukać piwniczkę wieży, ale po tym co widziałem w tamtym budynku, nie mam ochoty brać stąd niczego.
Na wspomnienie zapłaty półelfka na chwilę spuściła wzrok, wyraźnie zaskoczona. Zapomniała już, czego sobie diablę zażyczyło za wynajęcie do tej wyprawy. Ich “randki” od początku były częścią interesu... Ale czy na pewno? Zrozumiała przed chwilą, że jest on jednym z powodów, dla których odnalezienie drogi do domu bez możliwości powrotu... nie było już tak wspaniałe.
Diablę pogłaskało ją po włosach źle odczytując jej zachowanie... jak zresztą każdy samiec. - Oj, żartowałem. Nie będę cię zmuszał, jeśli nie chcesz. I tak było miło cię tulić i patrzeć jak się uśmiechasz.
- Za dużo gadasz, wiesz? - dziewczyna z uśmiechem spojrzała na Tivaldiego - Czasem warto ugryźć się w język... - wolną rękę wsunęła diablęciu we włosy i pocałowała w usta, wspinając się na palce, by do nich dosięgnąć - ...nadmiar hałasu może spłoszyć zdobycz... - odsunęła się uśmiechnięta, a w oczach migotały jej iskierki rozbawienia.
- Uważaj, bo zastosuję twe rady. - pogroził żartobliwie Tivaldi owijając ją swym ogonem w pasie. Przysunął się do niej, objąwszy ramionami jej plecy, zaczął całować. Ale nie delikatnie.
Żarliwie muskał jej usta kolejnymi pocałunkami, potem nie mogąc się zadowolić tylko jej wargami, całował policzki i szyję... przez chwilę całkowicie się w tym zatracając. Po czym rzekł nieco zakłopotany. - Trochę mnie poniosło, prawda?
Dłońmi nadal wędrując po jej plecach cmoknął ją w czubek nosa. - Więc żeby ci to wynagrodzić, zabiorę cię w miejsce... które na pewno ci się spodoba.

Faerith wyraźnie miała problemy ze złapaniem tchu. To, co się stało przed chwilą... serce bijące nadal jak oszalałe... a on twierdzi, że go “trochę poniosło”... Zachwiałaby się, gdyby nie ogon nadal podtrzymujący ją w pasie. Było widać, że diablę ma spore doświadczenie w tym zakresie... a jednak udało mu się opanować. ”I całe szczęście” - półelfka zupełnie nie miała doświadczenia w tych sprawach i nie miała pojęcia, co mogłoby się stać, gdyby jednak się nie opanował. Chyba szczera rozmowa z Lady Zatanną nie będzie głupim pomysłem... jeśli tylko wytrzyma pierwsze kilka minut napawania się jej “a nie mówiłam”...
- Wygląda na to, że właśnie opłaciłam sobie Twoje usługi do końca pobytu w Sigil... - zażartowała, choć minę nadal miała mocno niepewną. I pewnie trochę głupią. - Ale powiedz mi, o jakim miejscu mówisz?
- O ładnym. Idealnym na piknik, na który cię zabieram. - mruknął Tivaldi, znów nachylając oblicze ku niej i całując jej usta delikatnie. - O jakich usługach myślisz?

Kolejne zaskoczenie. Dlaczego nic nie może być proste? Ta rozmowa przypominała wzajemne podchody, tylko że ona zupełnie nie znała terenu, po którym przyszło jej się poruszać...
- Noooo, będę potrzebowała pomocy przy odczytaniu tych kamieni. Nie ma sensu, żebym odczytywała je sama, pewnie i tak nic z nich nie zrozumiem... więc przydałby się ktoś, kto ma wiedzę... Poza tym potrzebny mi będzie przewodnik, jeśli będę musiała gdzieś iść... jechać... i nie dać się zabić... żeby móc wrócić... - czuła, że plecie głupoty, więc w końcu skorzystała ze swojej własnej rady i zamilkła, chłonąc bliskość diablęcia i zastanawiając się, jak z tego wybrnąć. Bo wyglądało na to, że wpadła po uszy... ”Czy tak właśnie się czułaś, mamo...? - myśl zabłysła i zginęła, ale Faerith doszła do wniosku, że warto by było z nią o tym porozmawiać. Może udzielić cennych rad.
- A już myślałem, że będziesz chciała, bym cię otulił kołderką w nocy i porywał do różnych teatrów i bym ci szeptał różne komplementy do uszka. - rzekł z przesadnym dramatyzmem Tivaldi, uśmiechając się żartobliwie. - Bo czyż tego właśnie, tak piękna i urokliwa dama nie powinna wymagać od swych wielu, wielu, wielbicieli?
- Ale za to chyba nie powinna płacić? - dość trzeźwo zauważyła półelfka - Wielbiciel od tego właśnie jest... tak? - uciekła spojrzeniem w bok - Tak mi się przynajmniej wydaje, bo... jeszcze nie miałam żadnego... - dodała cicho.
- Zupełnie nie rozumiem czemu. - szeptał jej do ucha Tivaldi, jednocześnie je muskając ustami, przesunął wargami po policzku i szyi dodając. - Aaaa właśnie. Miałem cię spytać, bo byłem ciekaw. Esencja pomogła? Nigdy nie miałem powodu jej testować, ale ciekaw jestem czy zadziałała.

Półelfka z entuzjazmem przyjęła zmianę tematu.
- Tak, rozmawiałam z mamą... strasznie się martwiła... ale teraz już wie, że wszystko ze mną dobrze. U niej też wszystko w porządku, chociaż mówiła, że nadchodzi wojna... przynajmniej takie krążą plotki... - podekscytowana dziewczyna nie mogła ustać w miejscu mimo “uwięzienia” przez ogon, żywo gestykulując - Ona się bała, że to od niej uciekłam... ale wytłumaczyłam, że nie i obiecałam, że do niej wrócę... dałeś mi wspaniały dar, dziękuję... -
pocałowała Tivaldiego krótko i przytuliła się mocno, jakby próbowała tym samym gestem objąć też matkę, będącą tak daleko od niej, po czym odsunęła się i nerwowo założyła włosy za uszy, niechcący prezentując ich szpiczaste końcówki - Więc... tak, esencja działa...
- I trafiła w dobre ręce. A nie do jakiegoś bogacza, który podglądałby sen jakiejś mężatki.- odparł z łobuzerskim uśmieszkiem Tivaldi, nadal trzymając półelfkę w swych objęciach. Bo i przecież cały czas, była do niego przytulona i opleciona jego ogonem i... ani trochę jej to nie przeszkadzało. Zupełnie, jakby taka sytuacja była... normalna.
- Może... zamiast próbować dostać się na Krynn, może lepiej zabrać z niego twoją matkę? Jeśli rzeczywiście tam będzie wojna, to... ucieczka z Krynnu jest lepszym pomysłem. Przynajmniej opuścić Krynn na jakiś czas. W Wieloświecie jest wiele miejsc do których wojna nie ma wstępu. - rzekło diablę po chwili zastanowienia.
- Myślałam nad tym... - Faerith skinęła głową - Problem polega na tym, że nie mam pojęcia, jak to zrobić. Ja sama dostałam się do Sigil przypadkiem i podejrzewam, że jakiś mag maczał w tym palce... - dodała kwaśno - ...ale nie wiem, kto to mógł być. Widziałam tylko, że podskakuje w tym swoim spiczastym kapeluszu i pokazuje mi na coś nad moją głową. Złapałam... małe, zielone jabłko... i znalazłam się tam. - machnęła ręką w kierunku domniemanego położenia słupa z obręczą.
- Wszystko będzie dobrze... zobaczysz. A teraz może... poszukajmy reszty, zanim poznasz... tę rogatą stronę mojej natury. - odparł Tivaldi pocieszającym tonem i... pod koniec wypowiedzi, był niemal tak zakłopotany jak ona sama.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi i spojrzała wymownie na ogon, wbrew słowom właściciela, nadal oplatający jej talię.
- Wygląda na to, że właśnie poznałam tę ogoniastą stronę Twojej natury... - powiedziała kpiąco, odzyskując trochę panowanie nad sytuacją. Tivaldi był strasznie skomplikowaną istotą. Niemniej diablę fascynowało ją coraz bardziej i miała coraz większą ochotę rozwiązać tę zagadkę.
- Tak jakby... - mruknął Tivaldi uwalniającją ze splotów ogona. - Musisz jednak przyznać, że łatwo ulec twej charyźmie Faerith. Masz posłuch wśród swej drużyny.
Półelfka była wyraźnie zaskoczona. - MOJEJ drużyny? Oni nie są moją drużyną. Po prostu... póki co nam po drodze no i mamy tylko jedno mieszkanie... ale każdy z nich ma własne cele i robi, co chce...
- Są tu z twojego powodu Faerith, tylko i wyłącznie dlatego, że chcą ci pomóc. Mieszkacie razem, wspieracie się, kłócicie... Nie są najbliższymi ci osobami w Sigil ? No i teraz ja jestem częścią tej twojej gromadki. - rzekł w odpowiedzi Tivaldi, wędrując palcem po szpiczastym uchu półelfki. - I też mam nadzieję, trochę bliski twemu serduszku.
- Musisz mnie ciągle zawstydzać? - wypaliła dziewczyna, rumieniąc się gwałtownie i chowając twarz w kurtce Tivaldiego. Jak się okazało, żaden temat nie był bezpieczny przy tym diablęciu.
- Cóż mogę rzec. Uroczo wyglądasz z zarumienionymi policzkami. - diablę szepnęło jej cicho do ucha, głaszcząc ją po włosach delikatnie.

Gdzieś spomiędzy koszuli i kurtki wydobyło się głębokie westchnienie i coś jakby ”polowania są zdecydowanie łatwiejsze... chcę do lasu...”, po czym półelfka niepewnie podniosła głowę, by znów spojrzeć Tivaldiemu w oczy.
- Nie mogę Cię rozgryźć, Tivaldi... - zamyśliła się - ...ale może kiedyś mi się uda... - w oczach Faerith diablę dostrzegło przez chwilę czułość, której dotychczas nie było. Może sprawiły to jego ostatnie słowa? A może ton, jakim to powiedział?
A może to było tylko złudzenie?

- Chodźmy już. - półelfka złapała towarzysza za rękę i pociągnęła do wyjścia - Pewnie na nas czekają.
Cóż miał zrobić Tivaldi, jeśli nie poddać się jej dłoni i pozwolić prowadzić, dokądkolwiek chciała.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 03-03-2014 o 12:45.
Viviaen jest offline  
Stary 25-05-2013, 23:07   #102
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Konstrukt był... zaskoczony obrotem spraw. Nie spodziewał się, że modrony w tak łatwy sposób uznają jego przywództwo. Było to odrobinę niepokojace, niemniej to właśnie z powodu wyzwań takich jak to wyruszył w sfery. Przyjrzał się uważnie podopiecznym, jednak posiadał zbyt mało doświadczenia w kontaktach z tymi istotami aby ocenić ich stan.

- Złóżcie raport o uszkodzeniach jakich doznaliście. - Miał nadzieję, że modrony nie różnią się aż tak bardzo od jego pobratymców którzy nie uzyskali jeszcze pełni świadomości.

Stwory jeden po drugim zaczęły potwierdzać swój status, najpierw duodrony, potem monodrony. Każdy z nich recytował nieco monotonnym tonem.-Status jednostki: W pełni funkcjonalna. Uszkodzeń brak.

Dla kreatora były niczym nieprzebudzeni przedstawiciele jego własnego rodzaju. Zapewnienie im przetrwania było wszystkim na co mógł się zdobyć w tej chwili, przynajmniej do czasu aż znajdzie sposób by obudzić samoświadomość modronów. W tej chwili najwłaściwsze wydawało mu się trzymanie ich z dala od marszu. Nie będzie dostarczał wojowników tajemniczemu przeciwnikowi który kontrolował marsz.

- Po powrocie do Sygil przydzielę wam odpowiednie zadania. Teraz podążajcie za mną i zbierajcie dane, na ich analizę przyjdzie pora później.

- Patszcie! - krzyknął thri-kreen - Nassz g, rossmhmafia z blasszakamhmi. I tho iesszcze, iako g’’tok-hoz (przywódca roju). Nassze sstato ssię pofiękssza. Brafo!

I choć modliszkowaty nie lubił tych dziwnych, blaszanych stworzeń, to z jakiś względów te tutaj przypadłu mu do serca. Być może wpływ na to miał fakt, że widział czego doświaczyły i że w głębi duszy był współczującą istotą, a podróże poprzez sfery nauczyły go pokory i szacunku do innych istot. Szacunku, którego wcześniej nie miał za grosz.

Modliszkowaty usiadł na ziemi, opierając się o swoją włócznię i zaczął się przyglądać Kreatorowi i jego blaszanym kompanom.

Faerith przyglądała się Kreatorowi z wyraźnym zaskoczeniem. Wyglądał jak kwoka otoczona kurczętami, co wywołało na jej twarzy czuły uśmiech. Choć z drugiej strony nie powinno jej to dziwić, modrony zachowywały się przecież w bardzo prosty i przewidywalny sposób. Te najniżej w hierarchii słuchały poleceń tych wyżej... a konstrukt jawił im się jako ważniejszy z racji tego, że działał według własnej woli, nie słuchając niczyich poleceń.

Dopiero później dostrzegła jeńca. Pociągnęła Tivaldiego za sobą, nadal nie wypuszczając jego ręki z własnej, czego zdawała się nawet nie dostrzegać.

- Czy to jest ich przywódca? - zapytała, wskazując głową związanego mężczyznę.

- Nie jestem. Ja tylko wykonywałem polecenia i rozkazy. - więzień odezwał się głośno i wyraźnie przerażony, szukając poparcia u kogokolwiek. - To inni to zaplanowali. Ja nawet nie jestem członkiem Tacharimów, tylko pracownikiem najemnym.

Półelfka zorientowała się, że trzyma za rękę Tivaldiego dopiero w momencie, gdy chciała położyć ręce na biodrach, w pozycji tak lubianej przez ulicznych łotrzyków, gdy demonstrowali swoją przewagę. Przez jej twarz przemknęła cała gama emocji, od zmieszania, poprzez zażenowanie i lekką złość, a nawet sugestia rumieńca... jednak dziewczyna szybko się opanowała i zwróciła do mężczyzny, rozpoczynając przesłuchanie.

- Kim zatem jesteś, jak się nazywasz, skąd pochodzisz i jak to się stało, że trafiłeś tutaj?

- Nazywam się Cerrik i jestem alchemikiem, pochodzę z Sigil. A trafiłem tu, bo... zapłacono mi za przygotowywanie substancji i asystę przy eksperymentach i... inne prace. - odparł mężczyzna kuląc się jeszcze bardziej.

- Inne prace...? - Faerith zawiesiła głos, wpatrując się twardo w mężczyznę.

- Związane z demontażem... i operacjami chirurgicznymi. - wydukał nerwowo Cerrik pocąc się obficie ze strachu.

Tivaldi stał tuż za półelfką w milczeniu. Jego ogon zupełnie przypadkowo zaplątał się wokół jej lewego nadgarstka... i delikatnie muskał jej skórę, starając się uspokoić Faerith, na wypadek gdyby gniew przesłonił jej wszystko. Bo wszak sam był wstrząśnięty tym, co widział.

- A teraz powiedz mi wszystko, co wiesz o Twoich zleceniodawcach i ich praktykach. Kim są, skąd są, kto jest najważniejszy i ile jest jeszcze takich... miejsc... jak to... Tyle na początek powinno wystarczyć. - dokończyła, mrużąc oczy i niemal warcząc a Avargonis wybrał sobie ten właśnie moment, by wylądować na jej ramieniu z przeciągłym krzykiem, jakby tym chciał poprzeć słowa półelfki.

- Nie wiem czy są inne miejsca takie jak te. Prawdopodobie tak. Tacharimowie są jakimś zakonem rycerskim, ale nie wiem jaką mają regułę... Wiem, że lubią ciężkie zbroje, konną jazdę i polowania. Tutaj najważniejsza była bariaurzyca Yissa i Sethesis, kapłan Seta. - alchemik gadał jak najęty licząc, że to uratuje mu życie.

- Gdzie oni są? - spytał Tivaldi. A alchemik dodał szybko. - Uciekli, na ich widok.

Skinieniem głowy wskazał na Piki-ik-cha i Thaeira.

- Dokąd? - dziewczyna z trudem panowała nad sobą. Miała ochotę podejść i wyimierzyć jeńcowi siarczysty policzek. Co najmniej.

- Nie wiem. Nie wiedziałem nawet że Sethesis dysponuje potrzebnym do tego przedmiotem. - zapiszczał przestraszony alchemik, widząc najwyraźniej co się święci.

- W jaki sposób Cię znaleźli? Z kimś, gdzieś, musiałeś przecież rozmawiać. Oferta nie złożyła się sama. - Faerith nie kryła narastającej frustracji. ”On był tutaj nikim. Nic nie wie i w niczym nam nie pomoże. To tylko chciwe i pazerne bydlę, które dla pieniędzy zrobi wszystko...”

- Sami się do mnie zgłosili, usłyszeli o moim talencie... - odparł z dumą Cerrik. Po czym skulił się w sobie. - Poprzez Grabarzy... mają w niej swoje kontakty.

- To jedna z frakcji Sigil. Wywyższająca znaczenie śmierci i nieśmierci. - wyjaśnił Tivaldi mocniej obejmując ogonem rękę półelfki, jakby dając jej znać, że nie jest sama.

Faerith najwyraźniej źle odczytała intencje diablęcia, bo szarpnęła ze złością ręką, wyrywając ją z uścisku ogona i rzuciła Tivaldiemu wściekłe spojrzenie.

- Proponuję zabrać go do Sigil, niech nam pokaże tych... Grabarzy. Ale, Thaeirze, to Twój jeniec. Ty decydujesz, co z nim zrobić. - zwróciła się do genasiego, rzucając też pytające spojrzenie modliszkowatemu. Nie zamierzała podejmować tej decyzji sama.

-A ia proponooie gho ssabić. - rzucił krótko modliszkowaty - Albo iesszcze lepiei potyać mhmawymhm tortooromhm. Coś mhmi ssię fytaie, że nassz przyiaciel, nie iesst z namhmi to końsa sszczery.

Thri-kreen wstał z ziemi i podszedł do jeńca i nachylił się nad nim. Oczy modliszki wpatrywały się w przerażone oczy mężczyzny.

- Tho iak bętzie z namhmi sszczery, czy nie?

-Ależ jestem jak najbardziej szczery. Mówię tylko prawdę... ale mało wiem. Jestem tylko pionkiem.- wypiszczał przestraszony alchemik. Zmysły Pik-ik-cha potwierdzały to. Czuł, że więzień jest szczery, przerażony i... że własnie popuścił w spodnie.

Modliszkowaty był usatysfakcjonowany. Ten człowiek zasługiwał na takie potraktowanie. Był podły i nikczemny. Na dodatek nie miał za grosz honoru.

Thri-kreen splunął tylko żrącą śliną pod nogi jeńca i zamachnał się jedną z kończyn, by go uderzyć. W ostatniej chwili zmienił jednak kierunek uderzenie i cios o centymetry minął jego głowę.

-Ieźeli mhmyślisssz, że tho ci w czymhmś pomhmoże, tho się mhmylisz. I thak czek cię śmhmierć

Cerrik osunął się na ziemię tracąc przytomność. Zemdlał ze strachu.

-No tak... To trzeba go będzie teraz cucić, chyba że już kończymy przesłuchanie?- mruknął Tivaldi kucając nad nieprzytomnym alchemikiem i trącając go palcem dla upewnienia się.

- Ia gho mhmogę ocoocić. - zaproponował Pik-ik-cha. Jego głos był bardzo poważny i stanowczy, choć słowa brzmiały jak żart.

-Może za chwilę, jak już ustalimy co z nim zrobić.-Tivaldi spojrzał na Thaeira. Zapewne to właśnie genasi i jego decyzja mogła być kluczowa w tej sprawie.

Thaeir tylko stęknął ze zdumienia. Kolejny raz zaskoczyła go porywcza natura thri-kreena. Nie zdążył nawet zaprzeczyć w odpowiednim momencie. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że przed chwilą zabili kilku podobnych, ale jednak ten człowiek się poddał! i zdecydowanie budził litość. [i]-Nie, nie, nie! Dajcie mu spokój! [i/]

- eee- zorientował się, że teraz czas na argumenty. Jego towarzysze z pewnością nie dzielili z nim odczuć co do jeńca. -Przecież.. mm.. to.. tylko człowiek... eee.. poddał się. Widzicie.. że nic już nie zrobi.- Potarł szyję nie wiedząc zbytnio co jeszcze może dodać. - Zresztą.. czy mamy prawo.. go osądzać ? Ttto Greir ymm jest.. wie.. badała tę sprawę ii ona ścigała Tacharimów. Nie? Nie myślicie.. że.. ona powinna zdecydować?

- A gdzie ona właściwie się podziewa? - Faerith rozejrzała się wokół, jakby dopiero teraz dostrzegła jej brak.

Konstrukt opuścił na chwilę swoje stadko i podszedł bliżej jeńca. Długo i dokładnie mu się przyglądał po czym bezbarwnym, mechanicznym głosem stwierdził. - Powinien doświadczyć na sobie swej sztuki.

-Oko za oko to naprawdę durna zasada, wiesz?- stwierdził Tivaldi drapiąc się po rogu.-Ja bym go oddał Harmonium, niech oni się nim zajmą.

- Dlaczego oddanie go komukolwiek jest według Ciebie lepsze? - Zainteresował się Kreator. - Wszak możemy zakończyć jego egzystencję już teraz i zapobiec jego uczestnictwu w podobnych przedsięwzięciach w przyszłości.

-Po pierwsze babranie się w czymś takim jest nieestetyczne. Po drugie... psuje karmę. Po trzecie niczemu nie zapobiega, bo skoro został porzucony, to tak naprawdę do niczego potrzebny nie jest. I zło może być wyrządzane na nowo. -wyjasniło diablę i dodał.-No i gdzie jest ta Greir co z wami była?

Choć nie miał pojęcia czym jest ta cała karma to jednak przemowa diablecia zrobiła odpowiednie wrażenie. Z natury Kreator wolał podążać za przewodnictwem innych. Zapamietał jednak by zapytać o karmę.
 
Pan Błysk jest offline  
Stary 26-05-2013, 21:23   #103
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Debatę nad życiem więźnia przerwało przybycie Greir. Dziewczyna nie była w dobrym humorze. Tak jak można było przewidzieć, uciekinierzy zabrali wszystkie cenne notatki ze sobą. W tym i informacje o innych placówkach podobnych tej. To była zła wiadomość.
Dobrą był nadciągający w ich stronę oddział jej brata. Vaimish poinformowany przez swe patrole o stadzie spłoszonych koni i nielicznych najemnikach z emblematem tacharimów, zebrał większy oddział i ruszył im naprzeciw. W końcu docierając tutaj.
Ucieszył się bardzo z odzyskania siostry i to na tyle, że wysupłał z własnej kieski dwa i pół tysiaca różnorakich złotych monet do podziału między drużynę. Obiecał też doprowadzić bezpiecznie znalezione modrony do Marszu, jak i eskortować dzielnych bohaterów do Bramy Kupieckiej.

I tak też się stało.

Resztę drogi po bezdrożach i dziczy Zewnętrza, obserwując z boku marsz modrońskich legionów. Podopieczni Kreatora szybko zostali zasymilowani przez resztę konstruktów. I stwory ruszały dalej, do Bramy Kupieckiej.
Podróż ta trwała dość krótko, niemniej była przyjemna, bo na różnych wierzchowcach. Głównie na koniach, ale co masywniejsi najemnicy siedzieli na grzbietach dużych masywnych.


stworzeń zwanych brontotheriami, lub krócej i pieszczotliwiej... bronthami.

Obecna podróż wychowanej na planie materialnym pół elfce przypominała wypas bydła. Nie żeby kiedykolwiek miała okazję uczestniczyć w czymś takim. Ale od czasu do czasu, widziała przepędzanie niewielkich stad krów przez miasta. Olbrzymia masa rogów i mięśni, kontrolowana przez kilku pasterzy na koniach. Tyle że tu masa była mechaniczna, znacznie liczniejsza... no i nikt jej nie kontrolował.

Zaś Brama Kupiecka się już przygotowała na niespodziewaną wizytę. Zapewne słysząc o wydarzenia z innych miast, przez które modrony przeszły, większość budynków była już ewakuowana.
Za to dookoła miasta zbudowano trybuny z których to można było w bezpiecznej odległości i wygodnie oglądać marsz modronów i niszczenie budowli. Nazwa miasta niewątpliwie pasowała do mentalności mieszkańców. Potrafili zarobić na wszystkim... nawet na zagładzie połowy budynków miejskich.
Ale czy któryś z mieszkańców się tym martwił? Ani trochę! Większość sprzedawała przekąski i napitki widzom, którzy przybyli na tą okazję z wszystkich stron Wieloświata.

Antrakt. Czyny, których skutki powracają.

Powrót do Sigil, wiązał się z nadzieją dla Faerith. Okazało się, że Tivaldi miał rację. Wieża należała do jej pobratymca. A choć jego już nie było, pozostawił po sobie testament, trzy kryształy i list.
Pozostawił po sobie nadzieję.
Pozostała trójka również wracała w miarę zadowolona faktem, że powstrzymała wielkie zło. Nawet Pik-ik-cha... To była dobra wyprawa, to była dobra walka. To był wreszcie... Dobry triumf.
No i... pomógł towarzyszce, która wszak pomagała jemu w misji. Więzień ostatecznie trafił w ręce Vaimisha, który obiecał że alchemik zostanie ukarany za swe czyny.


A przy ich małym ciasnym domku, ktoś już na nich czekał. Z początku bohaterowie nie zorientowali kim jest ta kobieta. Dopiero gdy się uśmiechnęła na ich widok i rzekła.-Witajcie dzielni podróżnicy.
To była Alziel... Bez skrzydeł jednak i w bardziej burym stroju okrywającym jej ciało, wydawała się mniej majestatyczna.
-Przybyłam do was z powodu kilku spraw. Ale porozmawiajmy może w środku?- rzekła z uśmiechem.
Gdy zasiedli w komnacie na parterze, a Thaeir w kuchn... w swym laboratorium przygotował napitki, anielica przeszła od razu do rzeczy. -Niestety niewiele mogę powiedzieć na temat Krynnu i Athasu. Wzmianki o nich są nieliczne i niejasne. I nie odkryto żadnych wskazówek, które mogłyby zaprowadzić was do domów. Ale nie mam tylko złych wieści.
Napiła się trunku przygotowanego przez genasiego, dodając.-Choć nie odkryłam drogi do twego świata Pik-ik-cha, to przy okazji natrafiłam na inne wzmianki. Jak się okazało, twój lud żyje także w innych miejscach Wieloświata, aczkolwiek nie wiem dokładnie gdzie. No i...- zerknęła na całą grupę dodając.- Rozmówiłam z Mahlhevikiem, zainteresował się waszą opowieścią i chętnie z wami porozmawia. Być może nawet będzie mógł pomóc.
Stukając palcami o blat stołu anielica dodała.- Było coś jeszcze o co proszono mnie. Aaaa tak. Serce Wiary podźwignęło się już z ruin i przy okazji powstała nowa ulica. Cauldronborn podrzucił pomysł, by nazwać ją na waszą część. A mieszkańcy się zgodzili, rzecz w tym że ulica jest jedna, a was kilkoro. I... hmmm... macie już jakąś nazwę dla swej grupy?
No i miło było, byście się pojawili na uroczystości nadawania jej nazwy. Będą tańce, jadło i napitki. No i będziecie gośćmi honorowymi.


Antrakt. Zapach kobiety, perfumy wspomnień.

Thaeir kończył właśnie zapach dla Tivaldiego. Tworzenie mikstury było bowiem żmudną, ale niezwykle wciągającą pracą. Było to jak pisanie symfonii, każda nuta zapachowa musiała współgrać z pozostałymi.
No i cały zapach musiał być dopasowany do istoty, która miała go używać. Tworzenie nowych zapachów, to było coś co potrafiło wciągać genasiego bez reszty. Szkoda, że alchemik którego którego zabrali ze sobą Crasadowie, nie był specjalnie skłonny do rozmów, czy też zdradzania swoich sekretów.
Ale cóż... Nie można mieć wszystkiego.

Pukanie do drzwi. Wyrwało go z pracy nad zapachem. Któż to śmiał zawracać mu głowę podczas jego godzin pracy w laboratorium ?!
Ruszył do drzwi wejściowych zastanawiając się, czemu nikt z jego towarzyszy nie otworzył ich. A tak, nikogo obecnie w domu nie było.
Genasi zamarł... po otwarciu drzwi.



Nie tylko dlatego, że zobaczył piękną czarodziejkę ubraną w dość skąpą w materiał suknię uwypuklającą wszystkie atuty jej urody. Przede wszystkim dlatego, że znał tą kobietę. Choć imienia tej członkini Czuciowców nie znał z imienia, to wszak była jego inspiracją...
To dzięki spotkaniu z nią, wyruszył na podbój Wieloświata. To dzięki rozmowie z nią, znalazł i zrealizował swój cel. Dotarł do Sigil.
-Thaeir, prawda? - uśmiechnęła się wesoło.- A więc to jednak ty. Wiedziałam... Od razu, gdy o tobie usłyszałam wiedziałam, że to musisz być ty? Ile to już czasu minęło ?


Antrakt. Dom Umarłych.

Kostnica.


Budynek ten zbudowany był w Ulu i stanowił wedle słów Tivaldiego siedzibę frakcji Grabarzy zwanych też Prochami.
Szary budynek, pełen czcicieli nieśmierci nie był wedle diablęcia tak niebezpiecznym jak obszary kontrolowane przez chaosytów. W rzeczywistości Grabarze byli frakcją dość nieszkodliwą, zajęci własnymi dążeniami do osiągnięcia stanu idealnego jakim była nieśmierć. Co więcej, pełnili dość pożyteczną rolę skupując zwłoki, których nikt nie pochował. Codzienność w tak podłych dzielnicach jak Ul.
Co się działo z tymi zwłokami? Ponoć odsyłano je na różne cmentarzyska poprzez portale. Podobno.
Tak naprawdę nikt jednak nie kwapił się do sprawdzania tej tezy Grabarzy.
Zaś bogatszych mieszkańców Sigil stać było na pełną ceremonię pogrzebową dla swych zmarłych...i pewność, że ciała ich bliskich trafią do grobów.


Budynek ukryty w cieniach sąsiadujących budowli, był ponurą kopułą, otoczoną pozbawionymi okiem kryptami i łukowatymi przyporami ozdobionymi kolcami.
Wokół budynku panowała cisza i spokój, ale sam widok owych kolców przypominał jak pozorny może to być spokój... jeśli się zirytuje Grabarzy. W końcu nikt nie chciałby przecież przyjść na swój własny pogrzeb, prawda?

Antrakt. Leśny raj.

Randka. Kolejna.
Po wydarzeniach z wieży z Sealrashela. Po tym jak diablę przycisnęło ją do siebie, jak zaczęło całować żarliwie i gorąco. Po tym jak serce Faerith waliło jak młot w tamtej chwili.
Po tym wszystkim... słowo randka nabrało innego znaczenia. Takiego... wywołującego rumieniec na twarzy. To już nie były spotkania, na których zbywa się komplementy Tivaldiego własnymi żartobliwymi docinkami.

Tu już nie chodziło o interes. Tylko o coś innego.
Dlatego też spędziła kilka godzin u Lady Zatanny przygotowując się do niej.



Ranka odbyła się poza Sigil. Wszak Tivaldi obiecał, że pokaże jej piękny zakątek Wieloświata.
Taki który będzie przypominał jej dom...


… ale jednocześnie go nie przypominał. Biorąc ze sobą duży miękki koc, oraz kosz z łakociami i aromatycznym winem Tivaldi przeniósł się wraz z nią poprzez znany tylko sobie portal, na piękną rzekę przecinającą odwieczną puszczę. Było tu...olśniewająco pięknie.
Puszcza przypominała Faerith lasy, które znała z Krynnu, tyle że wydawała się bardziej majestatyczna. Było tu inaczej niż w lasach Celestii, które przy całym swoim pięknie były jednak obce.
Tam większość roślin miała srebrzysty połysk, tu... wszystkie były soczyście zielone.
-Udało mi się...- rzekł dumnie Tivaldi wyjmując z kieszeni nieduży naszyjnik z niewielką perłą.-... zyskać to.
Włożył ów przedmiot dłonie Faerith.- Mam swoje kontakty wśród Czuciowców, więc zdobyłem to dla ciebie. Ów klejnocik powinien obudzić kryształy które znalazłaś w wieży. Wystarczy potrzeć każdy z nich, a zadziałają jak zwykłe kamienie doznań.


Antrakt. Handlarz magii.



Beznadzieja nie zmieniła się zbytnio od czasu ostatniego pojawienia się w niej Pik-ik-cha.
Nadal było to ponure i odpychające miejsce.



Niemniej teraz modliszkowaty lepiej je znał i mógł robić za przewodnika dla reszty grupy. Wykopany paladyn okazał się bardziej zatłoczony, niż zwykle. Ale co najważniejsza jedna z istot przy stoliku pasowała do opisu Istariona. Wychudzony, niebieskoskóry stwór o wysokości ponad trzech metrów zwracała na siebie uwagę.



Co najważniejsze, ów humanoid o szczupłych palcach, miał jedno oko zakryte bielmem i przecięte blizną.

To musiał być Istarion... I rzeczywiście nim był.

Co zresztą potwierdził po zapytaniu o tożsamość, podobnie jak i to że wie jak dostać się do tego “przeklętego miejsca” (jakim wedle niego był Athas). Początkowo chciał zapłaty i to dość wysokiej. Niemniej gdy usłyszał imię Tivaldiego, mina mu zrzedła. -A więc on was przysyła? Hmmm... to zmienia postać rzeczy. Niemniej to czego szukasz thri-kreenie niełatwo znaleźć. Portal został stworzony wieki temu przez nieznaną mi rasę i jest zasilany jakąś dziwną magią, która sprawia, że co kilka dni zmienia swe położenie na Krigali, pierwszej z warstw Ziem Bestii. -przerwał by swymi delikatnymi palcami unieść od ust kufelek piwa. Po czym kontynuował.-Z tego co pamiętam, kamień zasilający ów portal był na wyczerpaniu. A przynajmniej na taki wyglądał, więc nie mam pewności czy jeszcze działa. Aczkolwiek, jeśli działa to nie wiem, gdzie jest...- zanim te wiadomości podłamały morale modliszkowatego, Istarion dodał.- Za to wiem, kto wie. Jest pewna nimfa o imieniu Alisiphone, która widziała powstanie portalu i zapewne dlatego potrafi określić gdzie ów portal się w danej chwili znajduje. Acz... jak ją przekonacie, to już wasz problem. Na mnie się nie powołujcie. Jakby to rzec? Hmmm... Zostałem przez nią oskarżony o nadużycie zaufania i rozstaliśmy się w niezbyt przyjaznych warunkach.
Na koniec opisał jak dostać się na Ziemie Bestii z Beznadziei i poradził by z nimfą rozmawiać mając zamknięte oczy. I by przenigdy nie próbować podglądać jej podczas kąpieli..
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-06-2013 o 21:14. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 28-05-2013, 11:34   #104
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Po powrocie z wyprawy Pik-ik-cha czuł się wspaniale. Pierwszy raz od przybycia do nowego świata, a właściwie światów odniósł sukces i to sukces jakże spektakularny.. Ego modliszki urosło w siłę i poczuł się on znacznie pewnie. Jednocześnie był świadomy, że to nie pustynie Athasu i jeszcze długo nie będzie odgrywał tutaj pierwszych skrzypiec. Wiele się jeszcze musiał nauczyć i wiele przeżyć, by móc o sobie powiedzieć, że jest już doświadczonym podróżnikiem.

Mniej jednak idąc ulicami Sigil patrzył na przechodniów, jak na równych sobie. Zniknął gdzieś strach, a raczej obawa przed obcymi rasami, czy zwyczajami. Thri-kreen coraz więcej wiedział i rozumiał i czuł się z tego powodu bardzo dumny.

Przybycie anielicy wielce zaskoczyło thri-kreena. Nie podejrzewał, że ją jeszcze kiedykolwiek zobaczy. O dziwo też wywiązała się ze swojego zobowiązania. Niestety nie miała zbyt dużo do powiedzenia na temat Athasu, ale to już jakoś specjalnie nie zdziwiło modliszkowatego.

Gdy padła propozycja ochrzczenia ulicy ich imieniem, thri-kreen aż prawie podskoczył. To jakby nie było stanowiło wielkie wyróżnienie i naprawdę to się spodobało modliszkowatemu. Ich w tym momencie nie miało znaczenia, że Niebianie nie bardzo przypadli Pik-ik-chy do gustu. Problem tkwił jednak w tym, że sławą będzie musiał się podzielić. Członkowie jego stada byli jednak tego warci, aby także i ich wyróżnić. Pozostawało tylko wymyślić dobra nazwę.

- Kim jest Mahlhevik? - spytała elfka. Jej słowa zabrzmiały nienaturalnie głośno w ciszy zapadłej po propozycji anielicy. Pytanie było oczywistą ucieczką od tematu nazwania ulicy ich imieniem. Sam pomysł nazwania ich grupki wspólnym mianem miałby... Konsekwencje. Sprawiłby, że z kilku istot, które połączył przez chwilę wspólny cel i tylko przez czysty przypadek - dzięki wspólnemu domowi - nie rozeszły się jeszcze do własnych spraw... staliby się drużyną. To było coś, co sugerował jej już wcześniej Tivaldi. I, jak się okazuje, miał sporo racji...

“Ulica ? Święto? Kolejna nagroda przypada nam przez przypadek” -pomyślał Thaeir.
Pik-ik-cha zignorował pytanie zadane przez elfkę i zaczął intensywnie myśleć.
Po krótkiej chwili wstał i donośnym głosem powiedział:
- Mhmamhm! Mhmamhm nasfę tla nassszego ssstata.Oowaga.... - thri-kreen specjalnie podgrzewał atmosferę - Planarny rooi..
- Rój? Dlaczego rój? - Faerith na chwilę jakby zapomniała, że thri-kreen jest owadem.
- Rooi brzmhmi doomhmnie - odparł krótko thri-kreen - Tho fielka ssiła i potęga. Wywołooie sstrach u frogoow.
- W moim świecie rój to tylko określenie, nie niosące w sobie żadnych emocji. - dziewczyna wzruszyła ramionami - Może “Planarni podróżnicy”?
-Noota - posmutniał modliszkowaty. Czuł, że jego propozycja może się nie spodobać. -Tho iooż lepiei “Planarni pogromhmcy” albo “Planarni mhmściele”
- Zaraz nam z tego wyjdzie “Planarni zdobywcy”... - półelfka spojrzała rozbawiona na modliszkowatego
- Tobre! Mhmoże być - odparł całkowiecie poważnie Pik-ik-cha.
- Czy musimy być aż tak... waleczni? Ja próbuję wrócić do domu, nie znalazłam się tu, by cokolwiek zdobywać, mścić się, czy kogokolwiek gromić. Podejrzewam też, że zbyt agresywna nazwa nie będzie pasowała do samej Celestii...
Na wątpliwości elfki modliszkowaty rzekł:
- A ia ci pofiemhm, że coras lepiei ssię tootai czooię. Athas to mhmooi tomhm i chętnie bymhm tamhm trafił ponofnie, ale plany są fasscynooiące. A agressyfna naswa otstrasza wrogoow. S tymhm się chyba zgotzisz.
- Tak, tylko, że... ja nie szukam wrogów. Agresywna nazwa może ich też przysporzyć i bez potrzeby przestraszyć. - Pik-ik-cha był wojownikiem z krwi i kości i rozumiała to, jednak niekoniecznie popierała.
- NIe trzeba szookać wrogoow. Oni ssię ssamhmi snaitooia. - odparł filozoficznie modliszkowaty. Wiedział, że w tym stadzie decyzja zapadnie przez głosownia lub długie dysputy. Chciałbym, aby przebiegło to inaczej, ale tej rój działał inaczej. Tak naprawdę nie miał nawet przywódcy. Trzeba było, więc czekać.
Głowy alchemika bardziej zaprzątał odpowiedni dobór składników, do nowej mieszanki, ale poczuł, że powinien dodać swoje zdanie do dyskusji.
- Nn nie jesteśmy najemnikami - powiedział niepewnie. Właściwie to nie był pewien czy nie byli. - A te wszystkie.. zdobywcy, pogromcy, mściciele... brzmią jak nazwy najemnych mieczy. Iii nie powinniśmy mieć słowa “planarny” w nazwie. W Sigil wszyscy są sferowcami i każdy podróżnik jest planarny. Wiecie.. to brzmiałoby jakbyśmy... - chciał dokończyć “jakbyśmy byli domorosłymi awanturnikami z pierwszej” ale w porę ugryzł się w język. - Po prostu.. to brzmi źle.
- Jeśli mogę się wtrącić to... myślę, że nazwa powinna odzwierciedlać waszą wyjątkowość. - wtrąciła się Alziel i dodała. - Mahlhevik, to czarodziej. Specyficzny. Kiedyś oddany całkiem siłom zła i mający na swym sumieniu wiele dusz. Odrzucił jednak dawne ścieżki i... uczy się drogi Dobra w Celestii. Wiele wie na temat zakazanej magii.
- Tho cho proponooiessz? - zapytał się bardziej doświadczonego w podróżowaniu po planach g (towarzysza, brata, członka stada). Może faktycznie jego pomysł był naiwny i zdradzał brak wiedzy o planach, a okazywanie słabości, a tym bardziej chwalenie się nią nie było wskazane.
- Poszukiwacze Domu? Albo coś w tym rodzaju? Czy nie tym jesteście?- rzekła cicho Alziel.
- A czy fyglątamhmy na włooczęgoow? - zapytał oburzony thri-kreen - Iesstemhm mhmiesszkańcemhm Ssigil i tootai iesst mhmoi tomhm - prawie wykrzyczał Pik-ik-cha ku zaskoczeniu wszystkich, łacznie z samym sobą.
Gdy uświadomił sobie co właśnie powiedział, aż usiadł z wrażenia.
- Hmm... Ale nadal czegoś szukacie, Domu.. Doznań... Przygód? Nie jesteście stworzeni do przebywania w jednym miejscu na dłużej? - rzekła z uśmiechem Alziel i schyliła się dodając. - Choć Sigil jest... ciekawe. To ja jednak wolę mieszkać w Celestii i stamtąd wyruszać na podróże.
- My zawsze wracamy do Sigil - odpowiedział Thaeir. Próbował przypomnieć sobie jakieś nazwy, ale wszystkie grupy poszukiwaczy przygód o których słyszał były tak sławne. Zdobywcy Teilch rzeczywiście zdobyli to miasto. Łowcy Satchanteodhena dwadzieścia sześć lat ścigali licza. Rycerze Tarczy zawsze stawali w obronie bezbronnych, a Wietrzne Rekiny miały podniebny statek. Wszystkie drużyny łączyło coś wspólnego. Co właściwie łączyło ich?
- Tho mhmoże thropiciele saginionych śfiatoow? - zaproponował ponownie modliszkowaty. Jak w każdej innej czynności życiowej także tutaj jego natura kazała mu stanąć do walki. Pragnął wygrać w tym pojedynku i sprawić, aby to jego propozycja została zaakceptowana.
- Podoba mi się. - Faerith uśmiechnęła się do modliszkowatego, choć gdzieś na dnie tego uśmiechu krył się smutek - Może w drodze do domów rzeczywiście odkryjemy jakieś nowe światy? - budziło się w niej coś takiego, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała. Nie opanowana ciekawość świata... światów... i tęsknota za czymś nowym. “Tropiciele zaginionych światów”... naprawdę podobała jej się ta nazwa.
Czułki modliszki zatańczyły na jego głowie, a w całym pomieszczeniu rozległ się szczęk żuwaczek, który był niczym innym, jak radosnym śmiechem thri-kreena. Czekał on tylko na głosy pozostałych członków roju.
W głębi duszy wiedział jednak, że niezależnie od ich decyzji dla niego już zawsze będą “Tropicielami zaginionych światów”

Beznadzieja
Wizyta w Beznadziei była dla thri-kreenem rodzajem formalności, zakończeniem pewnego rozdziału w życiu i postawieniem kropki nad i.
Czuł, że jeśli nawet znajdzie merkanta ten pewnie nie wskaże mu prostej drogi na Athas, a zapewne odeśle do kogoś jeszcze innego, kto gdzieś tam był i coś tam, kiedyś słyszał. Opowieści pisane na piasku, nic więcej.
I tak się właśnie stało. Po krótkiej rozmowie i wysłuchaniu kupca o niebieskiej skórze, thri-kreen podjął ostateczną decyzję.
Zostaje w Sigil na stałe.
Athas, jego bezkresne pustynie, palące niemiłosiernie słońce, jego ukochany rój zawsze będzie miał w sercu i pamięci. Jeśli tylko nadarzy się okazja to zapewne się tam wybierze. Odnalezienie drogi i klucza na Athas nie będzie już jego podstawowym celem.
Od teraz thri-kreen Pik-ik-cha, tropiciel zaginionych światów, będzie robił wszystko, aby stać się sławnym sferowcem i oczywiście wojownikiem.
A przy okazji spróbuje tylu gatunków mięsa, ilu tylko zdoła.
Po głowie zaczął mu chodzić nawet pomysł książki kucharskiej dla thri-kreenów, wszak jego rasa mieszkała ponoć nie tylko na Athasie. Pierwszą daniem w owej książce będzie potrawka z bariaura.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 28-05-2013, 15:25   #105
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. U Lady Zatanny (by viv&abi)

Słowa Alziel zaskoczyły wszystkich. Ulica na ich cześć? Oni jak honorowi goście na uroczystości nadania jej imienia? To było tak nieprawdopodobne...
Gdy anielica wyszła, półelfka przyjrzała się towarzyszom. Konstrukt i thri-kreen nie potrzebowali ubrań. Tivaldi zawsze wyglądał wspaniale a genasi był dla niej na tyle egzotyczny, że nie wyobrażała go sobie w innym stroju. Natomiast ona... nie ulegało wątpliwości, że nie będzie się mogła pokazać w zwykłym ubraniu, a biała suknia wydawała jej się zbyt śmiała na taką okazję.

Wyglądało na to, że nie miała innego wyboru, jak po raz kolejny odwiedzić Lady Zatannę... narażając się na wysłuchanie setki pytań, nim zdąży w ogóle powiedzieć, po co przyszła.
Kwestia obiecanej randki również nie była tu bez znaczenia. Krawcowa doskonale radziła sobie w kontaktach damsko-męskich, może jej pomoże... o ile półelfce starczy cierpliwości do tej rozmowy.
Przed drzwiami zakładu stanęła z mocno bijącym sercem. Wzięła głęboki oddech, jak przed skokiem do zimnej wody i zapukała cicho.

Zatanna otworzyła drzwi po dłuższej chwili, przesunęła krytycznym spojrzeniem po półelfce i rzekła.- Więcej siły wkładaj w pukanie, drogie dziecko. To nie dom pogrzebowy, byś musiała być cicho. Skądś cię znam, prawda?

- Kupiłam u Ciebie taką jedną suknię... białą... - Faerith przez chwilę miała minę, jakby zamierzała odwrócić się i uciec, ale opanowała się w końcu i dodała szybko - a teraz potrzebuję jeszcze jednej sukni i kilku porad, jeśli będziesz w stanie mi pomóc.
- A tak...ta nieśmiała, wchodź i opowiadaj. Czy powaliłaś go swą urodą na kolana, a może oplotłaś wokół palca, co?- rzekła z satysfakcją w głosie Zatanna wpuszczając do środka i zamykając za sobą drzwi.
- Chyba... tak jakoś samo... wyszło... - półelfka westchnęła z rezygnacją. Przyszła tu po to, żeby kupić suknię a rozmowa z Zatanną była jedną z form zapłaty za tę usługę - Ale teraz potrzebuję czegoś bardziej oficjalnego. Na uroczystość w Celestii.
-Chyba... tak samo wyszło? Moja droga, nic samo nie wychodzi. Jesteś ładną kobietą, a moja suknia to wydobyła. I oczywiście, że padł u twych stóp... w końcu kto by się oparł takiej piękności, prawda?- zaczęła się rozglądać za odpowiednią suknią.-A poza tym... Miło było ? Warto było wyrwać mu serce i schować do swej sakiewki? Szeptał czułe słówka, całował po dłoniach, patrzył rozmarzonym spojrzeniem?
- Nie wyrwałam mu serca i nigdzie nie schowałam! - dość gwałtownie zaprzeczyła półelfka - Ale reszta się zgadza. - dodała znacznie ciszej i dość niechętnie, rumieniąc się mocno - Tyle, że nie całował tylko po rękach... A ja nie wiem, jak się przy tym zachować... - dodała z desperacją w głosie.
-Z tym sercem, to przenośnia, oczywiście. -machnęła ręką Zatanna i obróciła się przodem do półelfki, przysunęła oblicze, ku jej twarzy.- A więc ośmielił się pocałować cię w usta. Kto by pomyślał. Sądziłam, że wybrałaś sobie jakiegoś miłego nieśmiałego młodzika. A tu... na pewno nie nieśmiały. Ale całować potrafi, czyż nie? Przyjemnie było być całowaną przez niego?
- Całować też było przyjemnie. - burknęła, zła, że powiedziała o kilka słów za dużo - I wcale go nie wybrałam, sam się pojawił i... to on zaczął! - dopowiedziała oskarżycielskim tonem.
- Nie każda miłość zaczyna się od pierwszego wejrzenia. Skoro jednak przyjemnie było całować go, to... cóż... Chyba już wiesz co robić, pozwolić mu się całować lub samej wychodzić z inicjatywą. A może ty już planujesz, następny krok, co?- spytała zaciekawionym tonem Lady Zatanna.
- Nie wiem... - dziewczyna spojrzała bezradnie w oczy krawcowej - Ja... to... nigdy nie miałam chłopaka. Żyłam samotnie, z dala od... ludzi... on jest doświadczony, to widać. A ja się gubię. - spuściła głowę jak dziecko, które nie odrobiło lekcji i zostało wezwane do odpowiedzi.
- Ale wiesz jak się robi dzieci, prawda? - uśmiechnęła się ironicznie Zatanna, chwyciła półelfkę za dłoń i pociągnęła za sobą. - Nie wyglądasz na naiwne dziewczątko, więc zakładam że wybrałaś sobie kogoś odpowiedniego.


- Te dwie suknie idealnie pasują na wyprawę do Celestii, są... ładne szykowne i zostawią twemu wybrankowi dość pola do wyobraźni. - uśmiechnęła się ironicznie Zatanna. - A co do owego chłopaka, myślę że zdołasz utrzymać jego cugle, gdy tego zapragniesz. Gorzej, jeśli uznasz, że nie masz ochoty wstrzymywać jego zapędów.
- Wiem jak się robi dzieci. - półelfka wyraźnie obraziła się na to pytanie - Wybrałam sobie kogoś zupełnie nieodpowiedniego i dlatego mam problem. Nie wiem nawet czy chcę, czy nie chcę... ale wygląda na to, że niezbyt potrafię... on... potrafi być... przekonujący... - Faerith zupełnie zaplątała się we własnej wypowiedzi - A suknie... myślałam o czymś lżejszym. I zielonym.
-Aaaa... w tym rzecz. Spodziewałaś się zakochać w księciu z bajki. Przystojnym i o manierach jak arystokrata.- rzekła w odpowiedzi Zatanna.
- Nie zamierzałam się w nikim zakochiwać! - odpowiedziała ze złością dziewczyna - Żadnych książąt ani rycerzy na białych koniach, żadnych obietnic bajkowego życia. To się nigdy nie sprawdza! - ugryzła się w język, zanim zaczęła opowiadać Zatannie historię jej matki. Gdyby zaczęła, opowiedziałaby jej wszystko... była tego pewna. Za to nie była pewna, czy tego chce.
- Życie we dwoje rzadko bywa bajkowe, ale dość często bywa przyjemne, drogie dziecko. A co do zakochiwania. - Zatanna uśmiechnęła się ciepło. - Oczywiście, że nie planowałaś się zakochać. Ale serce nie słucha głosu rozsądku. Po prostu bije mocniej, gdy on jest w pobliżu, gdy całuje, gdy pieści... Gdy patrzysz w jego oczy. Serce pozbawia cię wszelakiej możliwości obrony przed nim...
- To jest... głupie. - poskarżyła się półelfka - A do życia we dwoje potrzeba... dwojga. Szkoda tylko, że czasami ten drugi ucieka przed odpowiedzialnością. Dostaje czego chce i... i... - łzy stanęły jej w oczach i przerwała, nie chcąc się zupełnie rozkleić. Nie po to tu przyszła.
- Myślisz, że ten twój tak zrobi? - spytała nieco zatroskanym głosem Zatanna i uśmiechnięła się drapieżnie. - To znajdziemy taką suknię, w której będziesz mu się śniła do końca jego życia. Nigdy się od ciebie nie uwolni i będzie musiał wrócić... na czworakach!
- Nie wiem... - dziewczyna westchnęła ciężko i zacisnęła zęby - Wiem, że takie rzeczy... się zdarzają. I nie jestem pewna, czy akurat sukienka tu w czymkolwiek pomoże.
- Oczywiście, że pomoże... Powinnaś już chyba zauważyć, że moje stroje nie są zwykłymi szmatkami. Każda z nich jest zaklęta, na kilka sposobów! - rzekła w odpowiedzi Zatanna ciągnąc za sobą dziewczynę. - To opowiedz o swoim wybranku.
- Ale ja nie chcę, żeby on był zaklęty. Magia kiedyś się skończy... to nie tak chyba powinno wyglądać? - jej wyobrażenia o życiu z księciem z bajki kończyły się mniej więcej w okresie, w którym zrozumiała, dlaczego ma tylko matkę. Wtedy podjęła decyzję, że nigdy w życiu nie zwiąże się z żadnym mężczyzną. Tylko, że... trochę się wszystko skomplikowało.
- To nie tego typu magia, moja droga. Nie zwiążę mu umysłu z tobą. Poza tym... - zatrzymała się na moment. - Nie jesteś pierwszą, która się zakochała. I nie jesteś ostanią. Myślisz, że dlaczego inne oddają się w pełni temu uczuciu? Bo mimo wszystko, warto zaryzykować, zawsze.
Wskazała dłonią suknię. - Ta powinna ci się spodobać.



Suknia była zielona, delikatna, zwiewna i... odsłaniała plecy, aż do ich podstawy.

- Czy to konieczne? - dziewczyna z powątpiewaniem wskazała na puste miejsce tam, gdzie powinien być tył sukni - Każda sukienka musi być... niekompletna? - dodała, usiłując zamaskować trochę poprzedni przypływ nadmiernej szczerości.
- Oczywiście, że musi... To pokusa dla męskiego oka. - rzekła z zawadiackim uśmiechem Zatanna. - Twój wybranek nie będzie potrafił oderwać oczu od ciebie. A może i nawet ust.
- On i tak ciągle się na mnie patrzy. Z tymi ustami też nie przesadzajmy. - Faerith puściła mimo uszu kolejną wzmiankę o wybranku. Ale... jakoś nie potrafiła szczerze zaprotestować.
- Poprzednim razem też narzekałaś, lepiej rozbieraj się i przymierz tę suknię. Zobaczymy jak będzie leżeć. - zadecydowała Zatanna popychając półelfkę do pomieszczenia służącego do przymierzania strojów.

Dziewczyna posłusznie dała się zaprowadzić do przymierzalni i włożyła suknię. Wychodząc, próbowała jeszcze protestować, choć tak jak poprzednio czuła, że dokona zakupu.

- Poprzednia miała zrobić wrażenie i pomóc dobić interesu. Teraz chciałam... skromniej... - urwała, gdy znalazła się oko w oko z własnym odbiciem - Ja... on... piknik... - poczuła, jak ogarnia ją panika. Nagle nabrała pewności, że jeśli na następną randkę ubierze się w tę suknię - a przecież Celestia była tylko jednym z powodów jej wizyty tutaj - “rogata natura” Tivaldiego może przejąć kontrolę nad Tivaldim. A ona... oczywiście, wiedziała, skąd się biorą dzieci. Ale nie wiedziała... nie miała praktyki... - Ja nie chcę dzieci... - nie zauważyła nawet, że mówi sama do siebie. Na głos.

Suknia była delikatna i przyjemna w dotyku, a przy tym lekka. Prawie nie czuła, że coś ma na sobie. Była piękna... i sama Faerith się w niej cudownie prezentowała i to było przerażające.

- Nie dramatyzuj, moja droga. - rzekła Zatanna otwierając przebieralnię. - Mam wrażenie, że sama nie wiesz, czego tak naprawdę chcesz. A dzieci przecież nie rodzą się z każdego migdalenia się.
Spojrzała na suknię i na półeflkę oceniając wygląd. - Będzie uwiązany do ciebie, niczym Burek do budy.

Półelfka pomyślała rozpaczliwie, że ma braki w rozmowach z matką. Oczywiście, próbowała kiedyś zacząć temat, ale w niewłaściwym momencie i jakoś tak się później też nie składało... Niby wiedziała, ale... a przecież nie zmarnuje cennego proszku na tak błahą sprawę. Okręciła się niezdecydowanie przed lustrem, zanim wydukała - Są jakieś... magiczne sposoby... booo...? - spuściła oczy - On ma spory temperament. Dość... rogaty...
- Oczywiście, że są. Nawet nie magiczne, co zwykłe ziołowe. Ale... - Zatanna zamyśliła się przyglądając się półelfce. - Skoro on ma rogaty temperament, to czemu jeszcze... nie doszło? Nie wygląda na to, byś ty była w stanie mu się oprzeć.
- Zioła znam, ale nie mam pojęcia gdzie tu je zdobyć... o ile można tu dostać cokolwiek z mojego świata. - mruknęła Faerith - On... panuje nad sobą. Nawet przeprosił. Chociaż przyznaję, że niełatwo się wyplątać z ogona... - wspomnienie wirującej spódnicy białej sukni samo jakoś przyszło jej do głowy. Okręciła się szybko wokół własnej osi, sprawdzając zachowanie tej sukni...

Uniosła się tak samo, jak poprzednia. A Zatanna uśmiechnęła się dodając. - Znaczy że mu na tobie zależy, skoro przeprosił i stara się nad sobą panować. Ty się lepiej zastanów także, co zrobisz, jeśli jednak nie ucieknie.
Sięgnęła do kieszeni swej kamizelki i wyjęła fiolkę. - Na cztery spotkania na pewno wystarczy. Przez dzień lub dwa po zażyciu czyni... bezpieczną. Tylko... nie korzystaj przez kilka dni pod rząd. Bo rzeczywiście, możesz już nigdy nie mieć dzieci.

Półelfka zaczerwieniła się po same czubki spiczastych uszu, odbierając fiolkę z rąk kobiety.
- Masz może... jakiś szal? Pantofelki i grzebyk mam, będą pasowały... - przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna poprosić o nieco wyższe buty, ale zrezygnowała. Nie była pewna, czy będzie potrafiła w nich chodzić - ...ale chyba w Celestii powinnam jednak mieć zakryte plecy...
- Jakiś szal się znajdzie. - rzekła z uśmiechem Zatanna i potarła podbródek. - Coś szerokiego, co zakryje plecy, ale... na ów piknik go nie bierz. W końcu chcesz w jego oczach być najpiękniejszą, prawda?
- Tak... - szept był niemal niesłyszalny - ...chcę.

Zatanna wzięła ją za ręce i spoglądając w oczy rzekła. - No... więcej optymizmu. W końcu czekają cię naprawdę niezwykłe przeżycia. Pierwsza miłość... to coś... Nie da się tego z niczym porównać. Zresztą sama już pewnie wiesz, jak cudowne to uczucie.
- Brakuje mi mamy. - wypaliła Faerith, unikając spojrzenia krawcowej - Pójdę już... ile za tę suknię?
- Dwieście i kilka kolejek w pobliskim barze. Coś mi mówi, że chcesz się wypłakać na moim ramieniu. - stwierdziła po namyśle sprzedawczyni.
- Ja... nie... nie powinnam dzisiaj więcej pić. I nie chcę zabierać Ci czasu, na pewno masz mnóstwo pracy... - półelfka zaczęła się przebierać zupełnie zapominając o tym, że Lady Zatanna jeszcze nie wyszła z przebieralni.
- Praca poczeka. Poza tym... lubię pomagać zakochanym. - rzekła żartobliwym tonem Lady Zatanna. - Zwłaszcza tym zakochanym po raz pierwszy. Cóż poradzić, sentymentalna jestem.
- Ale najpierw podrzucę zakupy do domu. - dziewczyna zamarła ze spodniami włożonymi pod suknię i zdjętym jednym ramiączkiem - Mogłabyś... wyjść na moment?
- Moja droga. Widziałam już dziesiątki gołych kobiet. Wierz mi... Widok twej nagości mnie nie krępuje. - rzekła w odpowiedzi Zatanna i wychodząc dodała ze śmiechem - Założę się też, że nie będziesz miała czasu się krępować swoją lub jego nagością, gdy twój wybranek pokaże swój rogaty temperament.

Ostatnie zdanie uzmysłowiło półelfce dwie rzeczy. Jedna - ta prostsza, że pod suknią wypada też być ładnie ubraną... na wszelki wypadek. Oczywiście miała ładne... rzeczy... ale jakoś nie do końca pasowały do sukni. Druga - ta o wiele gorsza, że... nigdy nie widziała gołego mężczyzny. Chłopców owszem... ale to nie to samo. Wtedy nie była... zainteresowana.
- Potrzebowałabym jeszcze... - mówiła cicho, jakby w nadziei, że krawcowa nie usłyszy - ...czegoś odpowiedniego... pod tę suknię. I... chyba paru rad. Ale do tego potrzebuję też trochę wina. Mocnego najlepiej...
Niestety słuch Zatanny był doskonały. - Jakichś pończoszek kuszących, by zajrzeć wyżej i... majteczek mówiących...”Bądź delikatny”. Znajdziemy!
- Magiczne pończoszki? - miała o nie wypytać Tivaldiego po powrocie i przez wizytę Alziel zupełnie zapomniała - Byle nie powiększały niczego. Nie chcę używać takich sztuczek. - nie skomentowała drugiej części zamówienia. Wyobraźnia trochę ją zawodziła w tym temacie.
- Oczywiście, że nie. - Zatanna nagle wkroczyła do środka z parą pończoch w jasnokremowym kolorze i zakończonych podwiązkami, oraz... białą koronkową bielizną. - Masz ładną figurę i nie ma co poprawiać, skoro wiesz już, że go skusiłaś. Teraz, gdy już strach przezwyciężyłaś, przyznaj, że sama myśl jest ekscytująca, prawda?
- Chodźmy może do tego baru... - Faerith spojrzała błagalnie na krawcową. Obecność tłumu innych klientów pomoże jej słowom utonąć w szumie... tu było za cicho i za pusto, by rozmawiać o takich sprawach. Choć sam widok koronek...
- Iiii... wolałabym coś... mniej... ta koronka nie drapie? - owszem, wywoływało ekscytację, do czego półelfka w końcu musiała się przyznać sama przed sobą. Nagle zaczęła myśleć o rzeczach, jakimi nigdy nie zdarzyło jej się przejmować. Na przykład o tym, że ma włosy na nogach. Nigdy nie zauważała tego problemu, bo elfy go po prostu nie mają. Ona, dzięki domieszce ludzkiej krwi - owszem. Może nie aż tak widoczny, ale nagle stało się to niezmiernie istotne... Pamiętała kilka rozmów z młodymi ulicznicami, opowiadały czasami... ciekawe historie. I mówiły coś o wosku, ale dziewczyna niewiele z tego pamiętała. Wychodziła z założenia, że pod spodniami i tak nie widać, poza tym nie było nikogo, dla kogo chciałaby być piękna... akurat tam.

Te wszystkie pytania miała zapisane w oczach, gdy zupełnie czerwona na twarzy z zażenowania na powrót skupiła wzrok na Lady Zatannie. Ale jedno tłukło jej się po głowie szczególnie mocno.
- Czy... czy to... boli? - wyjąkała w końcu, spłoszona własnymi słowami. Z opowieści pamiętała właśnie ból... i krew. Reszta opowieści jakoś nie miała siły, by przebić się w tym momencie do jej świadomości.
- Czasami, trochę za pierwszym razem. Ale potem... - uśmiech Lady Zatanny zrobił się rozmarzony. Objęła delikatnie ramię półelfki, prowadząc ją... do wykwintnej restauracji. - Potem moja droga... Można zatonąć w tej przyjemności, jaką jest obcowanie z mężczyzną lub kob... W twoim przypadku z mężczyzną.
- Chyba nie powinnam tu wchodzić... tak ubrana... - minęło zaledwie kilka tygodni, by półelfka zaczęła zwracać uwagę na własny wygląd - A poza tym mam wrażenie, że... obcowanie... z żadnym mężczyzną... nie byłoby podobne do... - zamilkła. W pamięci nadal miała te momenty, w których była zupełnie bezbronna - opleciona ogonem...

Zatanna uśmiechnęła wchodząc do środka i ciągnąc dziewczynę za sobą. Luksusowe wnętrzne karczmy wypełnione było zapachami, zwłaszcza tymi egzotycznymi: bazylia, kardamon, cynamon, wanilia.

Faerith czuła się jak w kuchni, podczas pracy Thaeira. Przybysze w tym przybytku ubierali się zapewne także u Lady Zatanny. Bo ilość koronek i żabotów... i innych ekstrawagancji przy strojach przypominały kreacje z jej sklepiku. Krawcowa pociągnęła Faerith do pobliskiego stolika i gdy usiadły, rzekła. - Oczywiście że nie... To będzie intesywniejsze i bardziej przyjemne. Tak zawsze jest, gdy w miłosnych igraszkach pojawiają się emocje.
- Dla Ciebie wszystko jest takie proste... - półelfka rozejrzała się smętnie wokół. Wszyscy wydawali się emanować pewnością siebie, której jej brakowało.

Zatanna zamówiła dwie mroźne specjalności z likierem, po czym spojrzała na siedzącą naprzeciw siebie półelfkę. - A ty dramatyzujesz, moja droga. On jeszcze nie zaciągnął cię w krzaczki, a ty już się przejmujesz dziećmi. A nuż zapanuje nad sobą? Sama wspomniałaś, że juz raz mu się udało. A może... wolałabyś, by tym razem nie?
- Sama nie wiem. - dziewczyna westchnęła rozdzierająco i pociągnęła długi łyk napoju - Ja... nigdy jeszcze nie miałam... - zająknęła się, ale mówiła dalej - A on wydaje się mieć spore doświadczenie. No i o to właśnie chodzi. Znudzi się w końcu i pójdzie szukać... innej?
Zatanna uśmiechnęła się. - Gdyby mu chodziło tylko o to, to by się nie wahał, prawda? Wykorzystałby pierwszą chwilę słabości i uciekł. Widać chce czegoś więcej.
- Pewnie masz rację. - szklanka była już pusta a nastrój Faerith wyraźnie się poprawił - W takim razie potrzebuję... wosku. I kogoś, kto wie, jak się tego używa. - roześmiała się w końcu, świadoma tego, jak dziecinna jeszcze jest. Ale też tego, że chyba na tym polega jej urok. [i]”za dużo myślisz” skarciła się w myślach i mimowolnie pogładziła czułym gestem pakunek, którego w końcu nie zdążyła odnieść.
- Lepiej pomyśl, czego ty oczekujesz po tym... Pikniku? - zastanowiła się Zatanna i potarła podbródek. - Może czas zacząć myśleć, co chcesz zdobyć.
Napiła się swego trunku, dodając. - Znam kogoś, kto przerobi cię w boginkę... Gwarantuję, że potem twój wybranek będzie miał owację na stojąco w gaciach na twój widok. Maseczka z płatków arkadiańskich róż, to przyjemność i piękno w jednym.

Gdyby właśnie piła, zakrztusiłaby się na wzmiankę o “owacji na stojąco w gaciach”. Całe szczęście, szklanka była już opróżniona.
- On nie jest moim wybrankiem. - zrobiła naburmuszoną minę - A na piknik idę... zobaczyć las. Avargonis tęskni już za niebem, będzie miał okazję rozprostować skrzydła. - gwałtowny rumieniec jednak dawał podstawy do wysnucia innych wniosków...
- Ale bierzesz pod uwagę, że on może zabrać ci cnotę. I jakoś nie wzbraniasz się przed tym. - drążyła temat Zatanna. - Więc musi ci się bardzo podobać. Albo tak cudownie całuje. Uroku na ciebie nie rzucił. Przynajmniej... nie magicznego uroku. Może to jest jednak coś w jego pocałunkach, co budzi twe pragnienia? A może to tylko ciekawość?

Wskazała na ubranego w koronkową koszulę i wzorzysty płaszcz, elfa w cylindrze, przeglądającego właśnie pęk dziwacznie wyglądających kluczy. - Może wolałabyś, by on cię pocałował? Na pewno da się skusić.
- Nie! - półelfka z wrażenia omal nie spadła z krzesła - Dlaczego miałabym się całować z kimkolwiek... innym?
- Właśnie przyznałaś, że jest kimś więcej dla ciebie. - rzekła zadowolona z siebie krawcowa. - Skoro tylko jego usta bierzesz pod uwagę.

Rumieniec pogłębił się kiedy dziewczyna zrozumiała, że padła ofiarą podstępu.
- Bo on... tak... patrzy... - wybąkała - Całowałam się kiedyś, ale to zupełnie nie było to. Znaczy... niepodobne. A Tivaldi... on... wystarczy... że spojrzy i... - umilkła nagle zorientowawszy się, że znów powiedziała o jedno słowo za dużo.
- Tivaldi, Tivaldi... znam skądś to imię. - zamyśliła się Zatanna. Po czym uśmiechnęła szeroko. - Ten diablik? No, to może być ciekawie. Mówisz, że tylko spogląda i już ci miekną nogi? Moja droga, zadurzyłaś się w nim po same końcówki swych szpiczastych uszu.
- Pewnie nie ja pierwsza i nie ostatnia. - nie było już właściwie nic do ukrycia, więc Faerith wzięła głęboki oddech i w końcu zaczęła myśleć w miarę spokojnie - Od pierwszego spotkania był strasznie... czarujący. Ale... to były tylko interesy. “Buziak” był zapłatą. - westchnęła - Jesteśmy z innych światów. Ja do niedawna nie miałam pojęcia o Wieloświecie, podróżach planarnych... o niczym. O mężczyznach też niewiele wiem. Poza tym, że potrafią być bardzo przekonujący, a później uciec od odpowiedzialności.
- Rozczaruję cię. Mi w buziakach nie płacił. Jak się pewnie domyślasz, ów szykowny strój który nosi, to również moje dzieło. - uśmiechnęła się Zatanna. - Szarmancki wobec kobiet, przyznaję. Ładniutki i grzeczny. Może nie jesteś jego pierwszą. Ale... Kto wie czy nie będziesz ostatnią.
- To ja płaciłam buziakiem. Sama bym nigdy nie wpadła na taki pomysł. - półelfka zamówiła kolejne drinki i spojrzała błagalnie na Zatannę - Naprawdę myślisz, że mogę być... tą ostatnią?
- Czemu nie? “Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka”, tak mówili w moim domu. - rzekła w odpowiedzi krawcowa. - Ostatecznie, skoro jest taki dworski wobec ciebie, to zapewne zależy mu na tobie.
- A może... był tu... jakoś niedawno? - Faerith z błyszczącymi oczami pozwoliła sobie na odrobinę ciekawości.
- Tak. W sumie był. Wysępić ode mnie pewien przedmiot, dla drogiej mu osoby... - Zatanna zastanowiała się przez chwilę. - A to drań!
Zaśmiała się głośno, upiła trunek. - Pewnie nie domyślasz się tego, ale jestem członkinią Stronnictwa Doznań. A twój wybranek, wyprosił o drobiazg dla ciebie.
- Nic... nic nie mów więcej. Chcę mieć niespodziankę... - półelfka nagle pożałowała pytania - Ale będę miała do Ciebie pytanie... chociaż może nie będzie potrzebne. Pewnie się wygadał...? Albo nie, nie mów. - plątała się niezdecydowana, czy drążyć temat, czy pozostawić wszystko w rękach diablęcia.
- Wyglądał, na dość... Bardzo mu zależało, na pomocy tobie. Hmmm... to mi właśnie utknęło w głowie. - zamyśliła się Zatanna. - Tak nie zachowuje się ktoś nastawiony na przelotny romans. Zawróciłaś mu w głowie, pewnie dlatego że jesteś damą w opresji. A takie przyciągają osoby, marzące w skrytości, by być takim rycerzem broniącym swej wybranki.
- Nie jest za późno, żeby pójść do tej... osoby... która zrobi ze mnie boginię? - dziewczyna zmieniła temat - Powinnam jeszcze zdążyć się wyspać... przed... piknikiem. - nieproszony rumieniec znów zabarwił jej policzki, choć tym razem Faerith wytrzymała spojrzenie Lady Zatanny.
- No to ruszajmy. Jutro masz ważny podbój! Albo on! Albo oboje... Ciekawa jestem wyniku tych miłosnych harców. - rzekła z uśmiechem krawcowa wstając i ciągnąc półelfkę za sobą.

Kolejne godziny szybko minęły. Każdy zabieg upiększający musiał trwać określoną ilość czasu, co było restrykcyjnie przestrzegane, więc Faerith po prostu oddała się w ręce tygrysołaczki Bersil pracującej w półkociej postaci i cierpliwie znosiła wszystkie wykonywane na niej czynności. Tylko raz udało jej się słabo zaprotestować, gdy rzeczone czynności wkradły się w zbyt... osobiste... partie ciała, ale jej protesty zostały puszczone mimo uszu i nawet narzekanie, że przecież musi mieć czas jeszcze się wyspać, nie zdało egzaminu.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 28-05-2013 o 21:28.
Viviaen jest offline  
Stary 28-05-2013, 15:26   #106
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. Piknik (takoż by viv&abi)

Faerith przyjęła wisiorek i dowróciła się, by diablę mogło zawiesić go jej na szyi.
- Czyli... wystarczy teraz pójść do Gmachu Rozrywki i odczytać, co w nich jest? - Faerith nie spodziewała się aż takiej niespodzianki - Dziękuję Ci... - rzuciła się diablęciu na szyję i przytuliła mocno, ukrywając łzy zbierające się w kącikach oczu.
- Niekoniecznie do Gmachu... możesz wszędzie. - diablę objęło reką w pasie tulącą się do niego półelfkę i dłonią, muskało jej nagie plecy. Zielona kreacja miała wiele zalet... także taką, że Faerith ledwo czuła obecność sukni na swym ciele. - Nie powiedziałaś, jak podoba ci się to miejsce.
- Jest... wspaniałe... - dziewczyna rozejrzała się z zachwytem po raz kolejny, z uśmiechem śledząc lot Avargonisa. Orzeł był szczęśliwy i już kilka razy dziękował jej za tę wycieczkę... co czyniło ją również jeszcze szczęśliwszą.

Po chwili półelfka ściągnęła pantofelki i zawahała się. Tak dawno nie czuła dotyku trawy na stopach... ale pończoszki okazały się barierą nie do pokonania. Musiałaby pokazać spory kawałek nóg...
- Czy mógłbyś... odwrócisz się na chwilę? - zaczerwieniła się. Znowu.
- No dobrze... Rozłożę koc. - rzekł Tivaldi odstawiając kosz na bok i odwrócony rozkładając powoli koc, by dać dziewczynie dość... czasu, na cokolwiek planowała.

Faerith tymczasem przysiadła wprost w trawie i szybko zsunęła pończochy. Podwiązki oczywiście zaplątały się niemiłosiernie, ale powalczy z nimi później. Teraz zapomniane pozostały obok pantofelków, gdy dziewczyna rozkoszowała się miękkością trawy i sprężystością mchu pod swoimi stopami. Zupełnie jak mała dziewczynka, wyszukiwała i zrywała małe kwiatki, których nie widziała w swoim świecie, ale które doskonale nadawały się do uwicia wianka. Przez chwilę zupełnie zapomniała o obecności Tivaldiego, pozwalając ponieść się radosnym wspomnieniom z dzieciństwa.

W każdym razie dopóki przy którymś kucnięciu nie poczuła dotknięcia dłoni na swych pośladkach. Po tym łobuzerskim akcie jednak diablę szybko odsunęło ręce od jej ciała. - Wybacz... Skusiło mnie... To tylko żart.
Żart, ale przeszywający ciało półelfki nowymi doznaniami. Delikatna sukienka Lady Zatanny nie stanowiła bariery dla dotyku.

Wyprostowała się powoli i z bijącym sercem czując, jak rumieniec sięga uszu. Znowu...
- Żart... - powtórzyła jak echo i odwróciła się w stronę rzeki - Głęboko tu...? - urwała raptem, gdy wyobraźnia poddała jej obrazy chłopców podglądających kąpiące się dziewczęta. Oczywiście, nagie.
Znów przez przypadek powiedziała nie to, co chciała powiedzieć, a co gorsza - sądząc po minie Tivaldiego - jego wyobraźnia podsuwała mu podobne obrazy do jej...
- Znaczy... chciałam tylko wejść przy brzegu... i... to wcale nie tak... - niedokończony wianek wypadł jej z ręki i upadł u stóp, gdy gestami chciała pokazać to, czego nie potrafiła wyrazić słowami.
- Przy brzegu raczej płytko, a dalej głębia... Ale nie na tyle, by się utopić. - wędrując spojrzeniem po kreacji półelfki i wyobraźnią po dość pikatnnych wizjach Tivaldi ledwo wydukał te słowa. Uśmiechnął się, dodając. - Chyba się nieco krępujesz przy mnie. I ja też zaczynam się krępować, bo... - przerwał, jakby nie potrafił dokończyć swej wypowiedzi.
- Ja... sprawdzę tylko, czy woda jest ciepła i... - w głowie kołatała myśl o fiolce, ukrytej w ozdobnym mieszku zawieszonym przy pasku. Sztyletu tym razem nie zabrała, choć czuła się bez niego podwójnie naga - ...nalejesz wina? - uśmiechnęła się, starając stłumić narastającą panikę.
- Oczywiście. A jak chcesz się wykąpać to ja mogę się odwrócić i nie podglądać... za dużo przynajmniej. - rzekł z nieco nerwowym uśmieszkiem Tivaldi. Faerith mogła czuć się niepewnie, ale czemu on się tak czuł?
- Może... później... - półelfka zanurzyła stopy w rzece i trzęsącymi się rękoma odkorkowała fiolkę. Upewniła się, że diablę nie patrzy i zażyła środek. O dziwo, poczuła się trochę pewniej i jeszcze przez kilka chwil napawała się ciepłem wody omywającej jej kostki, zanim ruszyła w kierunku czekającego na kocu Tivaldiego.

Diablę już siedziało na kocu, na którym czekały rozłożone wiktuały i kielichy wypełnione winem. - Możesz nie wierzyć, ale wychowałem się tuaj. To... jest... dzieciństwo spędziłem. Choć niezupełnie tutaj. To jedna z czterech warstw Elizjum, Amoria. A ja wychowałem się na Belierinie. - rzekł, podając trunek nadchodzącej elfce.
- Czy tam też jest tak... zielono? Czy to tylko tu, w Amorii? - usiadła, odbierając puchar. Amoria... już sama nazwa tej krainy sugerowała, że to miejsce idealnie nadaje się na randki.
- Belierin jest bardziej... bagienny. Choć bez tych małych uciążliwych żyjątek wysysających krew, które można spotkać na wielu planach materialnych. - odparł z pewnym rozrzewnieniem Tivaldi popijając wino. -Spodobałoby ci się tam.

Starał się dyskretnie zerkać na jej kszałty ukryte za delikatną warstwą materiału, a jego ogon uderzał na boki.

Faerith upiła wina, bawiąc się rąbkiem sukni. Nie mogła się zdecydować, czy odsłonić łydki na pieszczotę ciepłych promieni słońca, czy zakryć je przed ciekawskim wzrokiem diablęcia. W końcu roześmiała się i szarpnęła spódnicą.
- Zupełnie źle się ubrałam. W sukience nie da się chodzić po drzewach ani pływać... Nie przypuszczałam, że tu będzie jak... jak... - głos jej się trochę załamał więc dokończyła znacznie ciszej - ...jak w domu.
Przez chwilę jeszcze rozglądała się wokół, nim dodała - Właściwie... nic o Tobie nie wiem. Noooo... niewiele. Za to Ty wiesz o mnie całkiem sporo... - spojrzała w zadumie na diablę i poprosiła - Opowiedz mi coś o sobie, Tivaldi.
- Cóż... Urodziłem się tutaj, choć nie jest to miejsce, w którym zwykle żyje mój rodzaj. - zaczął mówić Tivaldi ogonem pieszczotliwie muskając nagie stopy i łydki półelfki. - Moja matka i mój ojciec półczart, delikatnie rzecz mówiąc... Albo... Pominę owijanie w bawełnę. Moja matka ukryła się tutaj przed ojcem, gdy była w ciąży, podobnie zresztą jak kilku jej krewnych. Pochodziła z jakiegoś planu materialnego, który to najechała demoniczna horda porywając część ludzi, zabijając resztę. Kobiety, w tym i moją matkę... - potarł kark i dolewając sobie wina rzekł. - Nie chcę cię zasmucać szczegółami w tak przyjemnym miejscu jak to. Koniec końców, nie byłem owocem miłości pomiędzy moją matką a ojcem. Ale też, kiedy się urodziłem, ona nie była w stanie jej porzucić, podobnie uczyniło kilka innych kobiet, które oddział niebian odbił przy okazji ataków na warstwy Otchłani. Założyły one sobie osadę na Belierinie, korzystając z tego, że jest to bodajże najlepiej chroniona warstwa Elizjum. Miałem przyjemne dzieciństwo, choć łobuzowałem strasznie, podobne jak inne półczarty i diablęta z tej osady. Oj, dałem się ja we znaki tutejszym oczekującym za młodu. Strasznie... Potem wciągnęło nas Sigil. Nie tak dosłownie jak ciebie, wsiąkliśmy w różne frakcje. Liga rewolucyjna była moją pierwszą, potem, gdy stwierdziłem, że jednak nie warto... byli Czuciowcy , Wolna Liga na końcu, jeszcze nadal do niej należę. Przeskoki z jednej Frakcji na drugą były trudne... Ale ja byłem strasznie uczuciowy i gorącokrwisty.
- Cały czas jesteś... - uśmiechnęła się do siebie, po czym mówiła dalej - Mój ojciec zwiał, kiedy dowiedział się o ciąży. - Faerith w zamyśleniu przyglądała się hipnotyzującym ruchom ogona - Co to jest Wolna Liga?
- Grupa filozofów, sprzeczających się o sens i naturę Wieloświata. Wolna Liga to Frakcja, która twierdzi, że najważniejsza jest wolność poglądów i otwartość na wszelkie opcje. Tak w skrócie... - ujął dłonią podbródek półelfki, przyglądając się jej twarzy. - Jego strata... To znaczy twego ojca. Wyrosłaś na piękny dziki kwiatuszek.
- To był rycerz nad rycerze... - prychnęła - Po nim odziedziczyłam trochę cech ludzkich... i nóż. Dzięki niemu musiałam uciekać, walczyć o życie... - spojrzała w oczy diablęcia - ...i wplątałam się w kłopoty, po czym wylądowałam tutaj...
- Nie oczekuj, że tego ostatniego będę akurat żałował. - twarz diablęcia znalazła się niebezpiecznie blisko. Tivaldi uśmiechał się, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. Delikatnie docisnął swe wargi do jej ust i całował... długo, namiętnie i czule rozciagając ten pocałunek niemal w nieskończoność.

Półelfka zdążyła tylko pomyśleć "ja też nie żałuję" zanim dała się ponieść fali pocałunku. Smakował... winem. Ale nie tylko. Kiedy w końcu udało jej się oderwać od jego ust, oddychała szybko, z półprzymkniętymi oczami.
- Nie żałuję... - powtórzyła szeptem echo własnych myśli.
- Czego nie żałujesz? - zapytał cicho Tivaldi muskając delikatnie ustami szyję dziewczęcia, jakby wyznaczał szlaki podbojów. Zresztą podbój prowadził, pozwalając swemu ogonowi wsunąć się pod sukienkę Faeirith i delikatnie muskać końcówką jej nagie udo.
- Niczego... - uśmiechnęła się czule i pogładziła diablę po policzku.
- Nie będę kłamał. Gdy jesteś tak blisko... to bardzo mnie... kusi. - szepnął do ucha półelfki Tivaldi jednocześnie wodząc palcami po jej nagich plecach. Nachylił się, by wędrować ustami po jej dekolcie. - A nie chciałbym ci zrobić krzywdy.
- Ja... jeszcze nigdy... nie... nie wiem... czy... - spuściła wzrok zawstydzona, choć nie uciekła anie przed dotykiem, ani przed pocałunkami - ...potrafię. - dokończyła szeptem.
- Wiem... i dlatego... Jeśli coś... Jeśli stwierdzisz, że posuwamy się za daleko, to... - deliktanie zaczął majstrować dłonią przy zapięciu sukni na karku. - To mów. Przerwę od razu, dobrze?
- Dobrze. - skinęła głową i odetchnęła głęboko, zamykając oczy - Boję się. - przyznała cicho po chwili.
- Jakby co, wytargasz mnie za uszy. - zażartował Tivaldi. Zapięcie puściło, suknia osunęła się z ciała półelfki odsłaniając przed diablęciem dwie rozkoszne półkule, których nikt przed nim nie widział. I które... ten obsypał pocałunkami i pieszczotami.

Jedyne, co pozostało na piersi dziewczyny to dwa wisiorki. Jeden - większy, był zielony i mienił się złotem. Drugi - mniejszy, połyskiwał matową perłą. Za mało, by poczuć się pewnie.

Faerith nadal nie otwierając oczu sięgnęła ku upiętej wysoko fryzurze i wyjęła z włosów złoty grzebyk, pozwalając lokom opaść na plecy i dekolt. Znajomym już nieco nerwowym ruchem założyła niesforne kosmyki za uszy... i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć w dół.
Wtedy też z całą świadomością zrozumiała, że to się dzieje naprawdę. Tu i teraz.
- Po... poczekaj chwilę. - brakowało jej oddechu, potrzebowała chwili przerwy. Nikt nigdy jej tak nie dotykał...
- Zgoda, zresztą i tak muszę się rozebrać.- rzekł z ciepłym uśmiechem Tivaldi, zdejmując kamizelkę i koszulę. Jego wzrok wędrował po tym, co już zdążył odkryć. - Jesteś oszałamiająco piękna... naprawdę.

Gdy koszula opadła, to na dość umięśnionym torsie diablęcia, Faerith dostrzegła czarne linie tautażu wijące się po lewej części klatki piersiowej i na lewym barku, w postaci... rogatego węża.
Tivaldi spojrzał w dół i dodał. - Wolisz zobaczyć... resztę? Czy mam czekać, aż zamkniesz oczy?

Nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła rękę i przesunęła delikatnie opuszkami palców po czarnych liniach. Nadal unikała spojrzenia mu w oczy, jakby w ten sposób czuła się... mniej naga. Długo wodziła palcami, kreśląc na nowo każdą łuskę, każdy zawijas i detal tatuażu. W końcu wstała, opierając się dłonią o bark diablęcia i postąpiła kilka kroków, by stanąć na trawie, odwrócona do niego plecami. Przez chwilę stała tak, obejmując się ramionami, by po kilku zbyt szybkich uderzeniach serca swobodnie puścić je wzdłuż ciała, wystawiając tym samym piersi - i twarz, gdy spojrzała w niebo - na ciepłe promienie słońca i delikatne podmuchy wiatru. Jakby szukając w nich siły i spokoju.
- Wiesz, że teraz wyglądasz jak... driada? Śliczny duch natury, albo... nimfa. A może ty jesteś nimfą w przebraniu? - mimo żartów w tonie diablęcia panował zachwyt. - Jeśli chcesz... możemy... przerwać. Nie chcę byś się do czegoś zmuszała.

Półelfka zerknęła przelotnie za siebie jakby upewniając się, że Tivaldi nadal siedzi na swoim miejscu. Siedział, wpatrzony w nią jak w posąg bogini... odwróciła się i przymknęła oczy.
W końcu sięgnęła palcami do tyłu, do haftek utrzymujących jej suknię na biodrach. Rozpięła je bardzo powoli, ledwie panując nad drżeniem rąk. Jednak chciała zrobić to sama, choć wiedziała, że diablę chętnie by pomogło, gdyby dała w jakikolwiek sposób znać, że tego chce.
Gdy suknia opadła, odsłaniając białą koronkę, jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, by dopiero po chwili zerknąć za siebie. Uśmiechała się niepewna wrażenia, jakie wywoła. I efektów, jakie przyniesie.
Diablę wyglądało na całkowicie... porażone tym widokiem. I nie wątpliwie zachwycone, jego usta były lekko otwarte, a ogon... Machał nim jak szczeniaczek na widok swej pani.
Niewątpliwie zrobiła na nim piorunujące wrażenie.
Ostrożnie przestąpiła otulający jej kostki materiał, nie chcąc zniszczyć kosztownego stroju. Powoli wróciła na koc, gdzie przyklęknęła przed towarzyszem i przysiadła, opierając dłonie na kolanach. Nadal nieśmiało spuszczała oczy, ale rumieniec barwiący jej policzki był wyrazem dumy... nie wstydu. Kilka razy otwierała usta, ale w końcu nie znalazła słów, więc milczała, zerkając co chwilę w twarz diablęcia.
Tivaldi ujął jej twarz w dłonie i pocałował, raz delikatnie w usta, potem kolejny raz. Uśmiechnął się i spytał. - Jesteś szczęśliwa? Tu i teraz?

Jego ogon delikatnie i pieszczotliwie owinął się wokół jej talii.
Oparła się czołem o czoło Tivaldiego, nadal składając ręce na kolanach, jak grzeczna dziewczynka na lekcji. Z bliska spojrzała diablęciu w oczy... i w tych oczach diablę dostrzegło odpowiedź na swoje pytanie. Błyszczały, jakby zamknięto w nich wszystkie słońca i gwiazdy wszechświata. Było w nich widać uśmiech i szczęście, a także spokój, choć gdzieś na dnie czaiła się jeszcze niepewność. Zadrżała pod dotykiem ogona, ale nie ruszyła się z miejsca.
Wzruszyła bezradnie ramionami, zanim wyszeptała ze śmiechem - Nie mam pojęcia, co powinnam teraz zrobić. Chyba powinnam zapytać najpierw o to samo? Jesteś szczęśliwy, Tivaldi?
- Jestem w towarzystwie zjawiskowej istoty. Jakże bym nie miał być szczęśliwy? Nawet jeśli uznasz, że to wystarczy, to będę... szczęśliwy. - Tivaldi pogłaskał ją po policzku. - Nie obraź się, ale gdy masz tak mało na sobie, to doskonale widać jak delikatnym jesteś kwiatkiem. Bardzo się boję, by przypadkiem nie zrobić krzywdy.
- Jak dobrze pływasz? - pytanie zostało wyszeptane tym samym tonem co poprzednie, przez co diablęciu dłuższą chwilę zajęło zrozumienie jego sensu.
- Dobrze... nie narzekam. Wychowałem się na bagnach, pływałem w Okeanosie. - odparł nieco zdumionym głosem Tivaldi.
- Zobaczymy, czy rzeczywiście tak dobrze - półelfka podniosła się i z uśmiechem wyciągnęła rękę do diablęcia - Idziesz?
- Idę, idę… tylko się muszę rozebrać. - Tivaldi, nerwowo pozbył się butów i spodni, pozostając podobnie jak Faerith w bieliźnie. Tyle że... cóż... półelfka zrozumiała, co Zatanna miała na myśli mówiąc o “owacji na stojąco”. Cóż... miała też rację, że widok Faerith ją wywoła.
Zagapiła się przez chwilę na tę wypukłość, po czym spłoszona nieco odwróciła się i pobiegła w stronę rzeki. Zatrzymała się na samym brzegu, by po chwili wahania zsunąć z bioder również delikatną białą koronkę i nie odwracając się za siebie wkroczyć w chłodny nurt, kierując się od razu ku głębszym miejscom.
- A jednak... ty jesteś nimfą. Zwodzisz i kusisz, a potem uciekasz zostawiając biedaków z opuszczonymi spodniami! - krzyknął za nią Tivaldi ruszając. W jego głosie nie było wyrzutu, tylko radość. Podobnie jak ona, zostawił resztę ubrań na brzegu i ruszył ku niej płynąc zwinnie i szybko. I pomagając sobie w pływaniu ogonem.

Zanurkowała, zanim do niej dopłynął i wynurzyła się, roześmiana, odgarniając włosy z oczu. Wydawało jej się, że od wieków nie miała okazji popływać w rzece. Była tak zachwycona, że zupełnie zapomniała o lokach, które pod wpływem wody zupełnie przestały istnieć i o tym, że jest naga. Migoczące wody rzeki wystarczały jej w tym momencie za cały ubiór.
Tivaldi dopłynął do niej i zaczął powoli okrążać. - Szybka jesteś Faerith, szybsza ode mnie.
Podpłynął bliżej tak, że ich spojrzenia się spotkały. - I szczęśliwy jestem, że cię poznałem.
Zanurkował, poczuła muśnięcia jego dłoni i ogona na swym brzuchu i pośladkach. Wynurzył się tuż za nią. - Tylko nie wiem, czy pozwolę ci uciec ode mnie.

Ona jednak nie zamierzała uciekać. Zanurzyła się tylko na chwilę, po czym wypłynęła - odwrócona już przodem do diablęcia i z mocnym rumieńcem na policzkach.
Tivaldi podpłynął do niej, położył dłonie na jej ramionach i przybliżywszy się zaczął całować jej usta raz po raz zupełnie zatracając się w tych pocałunkach. Aczkolwiek pływanie na głębi nie pozwalało na wiele... za to... łobuz delikatnie przesunął ogonem po tym obszarze ciała Faeirth, który wszak był jej największym sekretem. Tyle, że to było jedynie muśnięcie.
Mimo usidlenia pocałunkami, półelfka zdołała odpłynąć w tył, gdy poczuła lekkie dotknięcie tam... gdzie nie spodziewała się niczego poczuć. Może nawet brała to pod uwagę, ale takie rzeczy zawsze są niespodziewane. Jednak po początkowym zaskoczeniu opanowała odruch każący jej uciekać jak najdalej. Pozostała w miejscu, usiłując na wszelki wypadek wyśledzić w wodzie poruszenia ogona.
Tivaldi uśmiechał się łobuzersko, muskając wargami usta półelfki i ogonem muskając jej ciało. Tym razem jednak była gotowa, tym razem... dłoń zacisnęła się na ogonie zatrzymując go kika centymetrów od celu. Diablę nie wydwało się zaskoczone, zamiast tego uśmiechnęło się jeszcze szerzej i dodało. - No to masz mnie w garści, złapałaś i muszę ci być posłuszny.
- A ja i tak nadal nie wiem, co robić. - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością, spoglądając w dół i bawiąc się końcówkami ogona.
- Ale chcesz? To popłyńmy do brzegu i zajmę się tobą. Ścigamy się? - rzekł w odpowiedzi Tivaldi, głaszcząc ją po policzku.
- Nie masz ze mną szans. - roześmiała się i zanurkowała, by po krótkiej chwili wynurzyć się niemal na płyciźnie. Dopiero wtedy zawahała się. Woda sięgała jej ledwie bioder, z trudnością zakrywając to, co najważniejsze. Jeszcze krok i... woda burzyła się, gdy powoli wychodziła na brzeg, po drodze próbując wycisnąć wodę z włosów. Zimne strumyczki wywoływały na jej skórze gęsią skórkę, powodując tym samym wyeksponowanie pewnych części ciała. Jednak ciepły wiatr szybko suszył krople wody na jej skórze, owiewając ją w delikatnej pieszczocie.

Tivaldi przypłynął w chwilę później, krok za krokiem był coraz bliżej. Objął ją w pasie, tuląc do siebie. I drżąc lekko... Tulił się do jej pleców, przyciskając półelfkę do siebie. Był ciepły, bardzo ciepły. Był silny i był... jej... nieprawdaż?
Sama jego obecność zresztą sprawiała, że Faerith robiło się ciepło. Zwłaszcza od rumieńca na twarzy.
Powolnym ruchem przykryła dłonie diablęcia swoimi i mocniej przywarła plecami do jego mokrego jeszcze torsu. Chłonęła nowe, nieznane dotąd doznania... dotyk nagiego ciała na jej ciele, lekki dreszcz spowodowany budzącymi się emocjami, mięśnie grające pod skórą przy każdym, najdrobniejszym ruchu... i lekki ucisk w dole kręgosłupa, promieniujący ciepłem.
Strach... zszedł gdzieś na dalszy plan, pozostawiając zagadkowe i niezrozumiałe uczucia. Gdzieś na dnie świadomości obudził się instynkt, próbując przejąć kontrolę nad rozumem. Stali tak całe wieki, nim w końcu zdecydowała się odwrócić i spojrzeć diablęciu głęboko w oczy.
- Tivaldi... - nie zdołała wyszeptać nic więcej.
Diablę pocałowało ją delikatnie w usta i szepnęło. - Połóż się na plecach, na trawie i pozwól mi zająć się resztą.

Oparł czoło o jej i uśmiechając się patrzył jej w oczy. Żądza, ta pierwotna i dzika niemal płonęła w oczach Tivaldiego. Czy to była ta “rogata natura”, o której wspominał?
Zawahała się, ale zrobiła krok w tył i nie odrywając spojrzenia od jego oczu, najpierw usiadła, a potem odchyliła do tyłu by w końcu posłusznie położyć się na miękkim podłożu, zamykając oczy. jeszcze przez chwilę czuła na skórze promienie słońca, jednak po chwili cień padający na twarz powiedział jej, że Tivaldi podszedł bliżej i uklęknął przy niej.
Zmysły rejestrowały usta diablęcia wędrujące, po jej szyi, piersiach, brzuchu, a potem... gdy głowa Tivaldiego zanurkowała niżej... eksplodowały. Co się działo później, nie dokońca docierało do półelfki, fale przyjemności, pocałunki, pieszczoty, ekstaza raz po raz ogarniająca jej ciało. Napięcie, które narastało nieprzerwanie już od dawna, za każdym razem, gdy diablę znajdowało się blisko niej, w końcu znalazło ujście. Gdzieś odpłynął umysł, ale pozostały instynkty, którym Faerith posłusznie się oddała, całując i pieszcząc kochanka. Tulili się do siebie na tej polanie zachłannie chłonąc swą obecność i nie mogąc się nią nasycić. Gdzieś pomiędzy kolejnymi przyjemnymi doznaniami półelfka krzyknęła cicho z bólu, ale nie zdążyła się skupić na tym doznaniu, bowiem kolejne fale ekstazy zalały jej zmysły. W końcu... dysząc głośno i czując usta Tivaldiego na swych piersiach, wygięła ciało w łuk, gdy przyjemność przelała czarę jej umysłu. Przez chwilę nie było nic innego poza rozkoszą. A potem... otworzyła oczy.
I spojrzała na mężczyznę, który pozbawił ją cnoty, a dał... coś niezwykłego.

- Tivaldi... - wydawało się, że jej usta nie są w stanie wypowiedzieć ochrypłym szeptem żadnego innego słowa. Jednak w oczach kryły się nieprzebrane pokłady czułości, szczęścia, spełnienia... Nadal tuliła do siebie diablę, palcami obu rąk głaszcząc go po twarzy i włosach. Wspomnienia ostatnich... chwil? ...godzin? ...zlewały się w jedno mgliste doznanie, które jednak sprawiało, że nieświadomie ciągle się uśmiechała.
- Wiesz, że teraz nie puszczę cię samej do domu? - mruknął cicho Tivaldi pozwalając się tulić. - Nie dam ci teraz już uciec, Faerith. Mój kwiatuszku.
- Samej? - oszołomiona nadmiarem wrażeń półelfka nie zrozumiała znaczenia wypowiadanych przez diablę słów - Przecież nie mieszkam sama... - zrozumienie przychodziło bardzo powoli, ale gdy przyszło, zabłysło dwiema łzami w kącikach jej oczu. Przymknęła oczy i wtuliła twarz w ramię Tivaldiego, pozwalając łzom spłynąć.
- No tak... Masz swoich dzielnych obrońców, którym cię wykradłem. - szeptał żartobliwym tonem Tivaldi głaszcząc półelfkę po włosach.
- Oni... nie... są... moi... - odpowiedziała butnie z ustami przyciśniętymi do ciała kochanka, przez co słowa były ledwie zrozumiałe.
- Ale ja chyba jestem twój. - mruknął cicho Tivaldi i obrócił się na bok, a potem na plecy... tak, że półelfka znalała się na nim. Teraz to on leżał na plecach, a ona... wydawał się być jej zdobyczą w tej pozycji.

Położyła się wygodnie na jego ciele prostując nogi i opierając głowę na leżących płasko przedramionach.
- To Ty powinieneś wiedzieć, nie ja. - uśmiechnęła się niepewnie, ale po chwili roześmiała się radośnie - Mama się... zdziwi, jak Cię zobaczy...
- Fakt, mogłaś wybrać lepiej. Jakiegoś aasimara, albo półniebianina. Widzę wszak jak wyglądasz nago, mogłabyś skusić urodą wielu. - odpowiedział Tivaldi tuląc ją do siebie i pieszczotliwie wodząc po jej pośladkach rozdwojonym czubkiem ogona.
- Nie miałam w tej sprawie nic do powiedzenia. - poskarżyła się żartobliwie, naburmuszona jak mała dziewczynka, a po chwili namysłu dodała - Poza tym nawet nie wiem jak wygląda aasimar czy półniebianin... a dlaczego nie cały niebianin tylko pół?
- Całe są bardziej cnotliwe i nudne. Oczywiście, czasem zdarza im się skok w bok... To jest romans ze śmiertelniczką. Niebianie i półniebianie mają białe skrzydła, czasem parkę, czasem więcej. Musiałaś jakiegoś widzieć w Celestii. - mruknęło diablę i głaszcząc ją po włosach spytało cicho. - Nie zabolało za mocno? Było tak, jak... się spodziewałaś? Z tego co słyszałem, dla dziewcząt pierwszy raz jest ważny.
- A dla chłopców nie? - roześmiała się i zamyśliła - Trochę zabolało, ale... to nie miało znaczenia... - poczuła, że rumieniec znów wypływa jej na twarz, mówiła coraz wolniej i ciszej - ...było wspaniale... nie potrafiłabym sobie tego wyobrazić... zanim... - był delikatniejszy, niż się spodziewała - ...ja... nie zapomnę tego do końca życia... - zakończyła cichutko, ukrywając twarz pod suchymi już włosami.
- Nie zamierzam dać ci okazji do zapomienia. - mruknął Tivaldi uśmiechając się i wsuwając dloń pod kurtynę jej włosów, by pieszczotliwie dotknąć jej policzka. Uniósł twarz i pocałował ją delikatnie w usta. - Rozpalasz moje zmysły... samą swoją obecnością, Faerith.
- Czuję... - wyszeptała, rumieniąc się jeszcze bardziej. W tym jednym słowie zawierało się zarówno potwierdzenie słów Tivaldiego, jak i określenie jej własnych pragnień. Mogłaby spędzić na tej polanie resztę życia... Wyobraziła sobie niewielki domek i małe rogate istotki bawiące się w berka po ogrodzie go otaczającym... i ich dwoje, przyglądających się dzieciom z uśmiechem... i zupełnie się rozkleiła. Nigdy nie miała prawdziwej rodziny i sama myśl o tym, że mogłaby taką założyć z półczartem - i nie być z tego powodu wytykaną palcami, okazała się ponad jej siły.
- Ciii.. ja... echchch.. - nie bardzo wiedząc co zrobić, Tivaldi przytulił ją mocno do siebie i głaszcząc po głowie i plecach... i ogonem po pośladkach, szeptał. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, nic się nie martw, jestem przy tobie.

Szloch cichł powoli, by w końcu ustać zupełnie. Faerith wysunęła się z objęć diablęcia i ocierając ostatnie łzy ruszyła nieco chwiejnie na poszukiwanie chusteczki. Po chwili wróciła i usiadła przy leżącym na boku Tivaldim, opierając się plecami o jego brzuch i obejmując kolana ramionami. Unikając jego pytającego spojrzenia, cichym głosem opowiedziała mu całą swoją historię, od pierwszej miłości jej matki zaczynając, a na nagłym dostaniu się do Sigil kończąc. Po chwili wahania opowiedziała też o wizji, przez którą płakała i w końcu umilkła.
- No to ze mną możesz mieć problem. Bo się ode mnie nie opędzisz. - rzekł żartobliwie Tivaldi, muskając policzek siedzącej półelfki ogonem. - I wiesz, że jesteśmy golusieńcy, prawda? Mnie to nie przeszkadza, ale... tobie...?
Spojrzała na niego i w zapomnianym już odruchu wymierzyła kuksańca w bark.
- Bywasz czasem poważny? - wstała ze złością i odwróciła się przodem do diablęcia, zakładając ręce na piersi i po raz pierwszy mierząc go spojrzeniem od stóp do głów. Złość szybko minęła...
- Skoro już musiałeś mi o tym przypomnieć, to chętnie się ubiorę. Ale najpierw pójdę popływać. - odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę rzeki.
- Och... bywam... naprawdę. - rzekł Tivaldi wstając i biegnąc ku niej. Chwycił ją mocno, pieszczotliwie oplatając jej brzuch rękami i tuląc się do jej pleców. Wędrując ustami po szyi i po barku szepnął. - Mówiłem całkiem poważnie, że cię nie puszczę. I że nie będziesz mogła się ode mnie uwolnić... No... To znaczy, że będę przy tobie. Trochę to zabrzmiało... nie tak jak powinno.

Uwolniła się dość gwałtownie i odwróciła, stając naprzeciw diablęcia. Spodziewała się oporu z jego strony, więc włożyła w ten ruch odrobinę za dużo siły, przez co znów wylądowała w jego ramionach. Chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie westchnęła tylko rozdzierająco.
I poczuła znów jego usta na swych wargach. Tivaldi widać zaczął wcielać w życie jej rady, że czasami lepiej milczeć. Dłonie błądziły po jej plecach tuląc ją do siebie i dociskając jej delikatne ciało do torsu.
Oddała pocałunek, a później wtuliła się w kochanka, jakby chciała, żeby ją ukrył przed całym Wieloświatem w swoich ramionach.
- Okropny jesteś.
- Okropny i z rogatą naturą. - poprawił ją Tivaldi tuląc jeszcze mocniej. - Ale twój... prawda?
- Ty mi to miałeś powiedzieć. - jej usta przy każdym słowie łaskotały tors diablęcia - Nie wiem, co masz skryte... tutaj. - przesunęła głowę, przykładając ucho do jego piersi i z zamkniętymi oczami wsłuchując się w bicie jego serca.
- Tutaj... Hmmm... ciebie mam. - Tivaldi pogłaskał ją po głowie. - Zwłaszcza od incydentu z wieży. Więc tak... pewnie jestem twój.

Kiwnęła nieznacznie głową, przyjmując odpowiedź. Całą wieczność później spojrzała mu w oczy i wspięła się na palce, by sięgnąć ustami jego ust. - Mój... - wyszeptała jeszcze, zanim ich wargi się zetknęły a kolejna fala emocji zalała zmysły.

***

Do Sigil wrócili późnym wieczorem i to zdecydowanie niechętnie. Avargonis przez cały czas trajkotał o tym, jak wspaniałym miejscem jest Amoria i jak cudownie byłoby się tam osiedlić. W końcu półelfka przestała go rozumieć, co przyjęła z ulga, choć zachowania orłą nie pozostawiało wątpliwości co do jego myśli.

Dotarłszy do drzwi mieszkania, Faerith przystanęła, niezdecydowana. Magiczna suknia miała te niepodważalne zalety, że się nie gniotła i nie brudziła... więc Faerith prezentowała się równie dostojnie, co przedtem. Tyle, że fryzurę miała nieco mniej misterną, niż o poranku... no i nie bardzo chciała wchodzić tam sama.
Tivaldi delikatnie objął ją i cmoknął w policzek. - Nie martw się. Nigdzie nie zamierzam uciekać, wszak masz słodkie buziaki, którymi zawsze mnie przekupisz.
Uśmiechnął się dodając. - Ale lepiej będzie, jeśli nie będę cię obłapiał w twoim mieszkanku na oczach twoich współlokatorów, prawda?
- Oni chyba i tak domyślają się wszystkiego... - półelfka roześmiała się cicho - ...ale chyba masz rację. Teraz... będę musiała Ci zaufać i wierzyć, że w Twoim łóżku nie czeka stado czyhających na Ciebie sukkubów. - zapamiętała to słowo z jednej z rozmów z Lady Zatanną i ciekawie przyglądała się, jaki efekt wywoła ono na twarzy Tivaldiego.
- W moim łóżku jedyne co mnie czeka to... chybotanie. Obecnie wynajmuję ciasną klitkę, w której to sypiam na koi. Jak wspomniałem, jestem podróżnikiem. Nie mam stałego domu niestety. - Tivaldi odparł z rozbrajającą szczerością wypisaną na twarzy.
- A ja mam własny pokój z dużym łóżkiem. - pochwaliła się półelfka z miną dziecka, chwalącego się “słoniem na złotym łańcuszku przypiętym w ogrodzie”. Przesadziła trochę z tą wielkością łóżka, ale w porównaniu do spania na koi było i tak luksusem.
- A wiesz... że jeśli pójdę z tobą do twego pokoju, to nie dam ci spać? - żartobliwy ton diablęcia i dłoń sugestywnie pieszcząca jej pośladek przez suknię, dawały jasny sygnał co do następstw takiej sytuacji.
- Nie ma mowy, jestem wykończona i muszę się przespać! - po raz kolejny Faerith wyswobodziła się z objęć Tivaldiego, okręcając się wokół własnej osi. I wprawiając w ruch spódnicę, która lekką, migoczącą falą zakręciła się na wysokości jej bioder, na ułamek chwili ukazując w całej okazałości nogi dziewczyny... i jakby sugestię białej koronki pod suknią.
- Wiem, wiem... i… no… nie zamierz... am... - jakoś Tivaldiemu na ten widok język znów się zaplątał, a ogon zaczął merdać na boki. - Nie tym... razem... następnym... nie... gwa... rant...uję.
- Chyba mi się to spodoba. - Faerith uśmiechnęła się szeroko i cmoknęła diablę w policzek - W takim razie dobrej nocy... - “...mój kochany” tłukło jej się w głowie, choć usta nie zdołały wypowiedzieć tych słów głośno, przerażone konsekwencjami takiego wyznania.
Społoniona odwróciła się i uciekła, znikając z mocno bijącym sercem za drzwiami domku.

Nie zdążyła się zorientować, czy ktokolwiek jeszcze wrócił na noc, bo od razu wbiegła na schody i zniknęła w swoim pokoju. Usiadła na łóżku i dopiero wtedy odetchnęła głęboko. Przed oczami miała wspomnienia, które nawet teraz budziły u niej drżenia i ciepło w pewnych zakątkach ciała.
Potrząsnęła głową, rozsypując włosy na ramionach i powoli zsunęła z siebie suknię, by przebrać się w swoje zwykłe rzeczy... które wydawały się teraz takie... zwyczajne. Szare. Nieodpowiednie...
Żałowała, że nie zabrała ze sobą sukni, którą dostała od matki... i zrozumiała, dlaczego Talasa tak dbała o swój wygląd. W ogóle zrozumiała tego dnia mnóstwo rzeczy, które do tej pory były dla niej niepojęte. Jej matka naprawdę kochała jej ojca... i to jeszcze długo po tym, jak ją zostawił, brzemienną. Długo wierzyła, że wróci i choć nie wrócił, nie potrafiła go znienawidzieć tak, jak nienawidziła go Faerith.

Myśli o matce przypomniały jej o kamieniach, które znalazła w wieży. Przez dłuższą chwilę nie mogła ich znaleźć, nim w końcu przypomniała sobie, ze schowała je dla bezpieczeństwa pod poduszką.

Wysypała klejnoty na dłoń i po chwili namysłu wybrała ten perłowy. Zdjęła z szyi wisiorek z perłą i ostrożnie potarła nim kamień, z bijącym sercem czekając na efekt swoich działań.
Klejnot rozjarzył się ciepłym wewnętrznym blaskiem, przypominał teraz owe kamienie ze wspomnieniami, z jakich korzystała już w Sigil.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 28-05-2013 o 21:33.
Viviaen jest offline  
Stary 29-05-2013, 13:59   #107
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Podczas podróży do Bramy Kupieckiej Faerith dyskretnie odciągnęla genasiego na bok. Widać było, że jest trochę zażenowana, ale najwyraźniej doszła do wniosku, że sprawa jest istotna, bo po chwili jazdy w milczeniu, rozpoczęła rozmowę.
- Thaeirze... znasz się na perfumach, prawda? - zapytała z nadzieją.
Twarz alchemika przybrała wyraz zdumienia i rozbawienia jednoczenie. Nawet prychnął (a może kalsznął) cicho.
- Tak Faerith. Tym za zajmowałem się przez większość mm życia- odpowiedział uśmiechając się.
- A czy mógłbyś... wiesz... dobrać coś dla mnie? - pytania wyraźnie ją peszyły. Widać było, że jeszcze nigdy nie miała okazji robić takiego zamówienia.
-Ale.. ależ oczywiście, jak tylko wrócimy do Sigil - z uprzejmym zdziwieniem pokiwał głową. -mhh.. ale.. dobrać ? miałem.. mmoże mógł.. chciałabyś żebym ja coś dla ciebie ułożył?
- Nie znam się na tym. - Faerith wzruszyła bezradnie ramionami - Chciałabym, żeby zapach był... delikatny... czy perfumy mogą pachnieć jak las?

Thaeir zakłopotany poprawił turban. -Oczywiście.. tylko.. Co to jest las?- zapytał uśmiechając po raz kolejny. - To znaczy.. wiem, że to.. dużo drzew, ale pierwszy raz.. las.. widziałem na Celestii - dodał pośpieszne wytłumaczenie.
- Zapach drzew, żywicy, ziemi nagrzanej słońcem, strumyków płynących po kamieniach, ziół, mchu... - półelfka z zamkniętymi oczami próbowała nazwać jakoś ten zapach, jaki miała w pamięci i zrozumiała, że nie potrafi. Westchnęła - Nie wiem, jak Ci wyjaśnić zapach lasu. Może w takim razie Ty mógłbyś mi zaproponować coś, co znasz?
Dla alchemika wszystkie te wyrazy były abstrakcyjne, jedynym wyobrażeniem był celestiański zagajnik, ale jak bardzo mógł być różny od ojczyzny elfki? Przypomniał sobie ciężkie herbarze i spisy składników, które mistrz trzymał na półkach w pracowni. Rzadko zwracał uwagę na to z jakiego otoczenia pochodził dany zapach. Ale drzewa, zioła, żywica były jakimś tropem.
-Mmm chyba.. może.. mogłabyś opowiedzieć.. mi.. jakie rośliny.. rosły w twoim lesie- nie był pewien czy to pomoże, ale pamiętał nazwy, może nawet wygląd.
- Wrzos, paprocie, kępy jeżyn i borówek, miejscami jarzębiny... w sumie to zależy, o jakiej porze roku. Ale ja najbardziej lubię jesień i jesienny wystrój lasu. - dziewczyna czuła, że zaczyna się gubić w tej rozmowie - Tylko, że ja nawet nie wiem, czy z tego można zrobić perfumy. Nie potrafię sobie wyobrazić ich zapachu... słyszałam, że nie każdemu każdy zapach pasuje. Może zrobisz mi po prostu takie, które będą mi pasowały?
Genasi prychnął z oburzeniem. - Oczywiście, że będą pasowały! - Uspokoił się i dodał - Z bardzo wielu rzeczy da się zrobić perfumy. Chciałem.. tylko dowiedzieć się, czy może w twoim.. lesie... nie.. Czy jakiś zapach który znam nie pochodzi.. z takiego miejsca jak twój las.
- To może łatwiej będzie, jeśli wymienisz mi kilka zapachów?
-Tak.. myślę.. że to może być łatwiejsze - zastanawiał się chwilę. Arborea i Ziemie Bestii były na pewno porośnięte lasami. Szybko przypomniał sobie popularne składniki, które stamtąd pochodziły. - Terpentyna? Fiołek ? Mm - ale jednocześnie nie mógł zdradzić czego chciałby użyć w perfumach dla Tivaldiego. A może powinien? Dowiedziałby się czy by jej pasowały - Piżmo? Kwiat wierzby? Cyprys ? Pomarańcza ? Cze.. Cze..- zawsze miał z tym problem. - Czczeremcha?
- Terpentynę znam, ale nie lubię. Fiołki, czeremchę i wierzbę lubię, pomarańcze nie rosną w moim lesie, choć kiedyś nawet je jadłam... piżma i cyprysu nie znam. Musiałbyś mi pokazać, jak pachną.

Thaeir uśmiechnął się szeroko. Teraz przynajmniej miał o czym myśleć. - Najpierw będę musiał je kupić, ale na ba.. bazarze to nie będzie problem.
- Ile pieniędzy na to potrzebujesz? - Faerith nie zamierzała narażać genasiego na koszta, a nie była pewna, ile takie składniki mogą kosztować.
Chciał odpowiedzieć: “zapłata tylko za perfumy” i uświadomił sobie, że jeśli rzeczywiście do tego dojdzie, to Faerith będzie pierwszą osobą, która zapłaci mu za jego własną kompozycję. “Chyba, że ubiegnie ją jej kochanek” dodał z rozbawieniem w myślach.
- Nie, nie. Nic. Płaci się tylko za zapach.
- W porządku... kiedy uda Ci się zrobić te kompozycje? I... - zawahała się - ...czy mógłbyś mi opowiedzieć coś o Twoim świecie?
- Mhh.. Tak. Zapach.. może być.. za tydzień.. dwa.. zobaczę jak szybko uda mi się.. zdobyć składniki. Przerwał na chwilę. Nikt tu nie pytał go o dom. Jakby to opowiedzieć?

- Sfera powietrza... mm to.. jakby pustka. To znaczy nie zupełna. Jest czym oddychać. Ale.. w tej pustce, to znaczy powietrzu, unoszą się.. jakby wyspy ? Olbrzymie kawały innych żywiołów. Nie jest ich dużo, to nie Limbo. Takie.. na przykład ziemia, skała jest rzadka. Nie ma jej dużo. Na jednej z takich wysp.. skał leży miasto z którego pochodzę.
- I nie ma nic... na dole? Wody, ziemi... czegokolwiek? Tylko powietrze? - Faerith była wyraźnie zafascynowana, choć wzmianka o tygodniu oczekiwania na perfumy wyraźnie ją zasmuciła. Choć mogła się spodziewać, że tworzenie perfum to nie jest zajęcie na jeden wieczór. Zwłaszcza, że ona sama nie wiedziała czego chce.
- A jak wygląda to miasto?
- Nie ma nic na dole, ani wokoło. Jest.. tylko bezkres błękitu. Miasto.. Cytadela. To Cytadela z Lodu i Stali. Leży na olbrzymiej skale. Jest.. jest w nią wbudowane i wrzeźbione - widać było, że alchemik rozmarzył się nieco. Nigdy wcześniej nie myślał o Cytadeli jako o miejscu pięknym czy wyjątkowym. Dopiero teraz gdy zobaczył inne miasta mógł się nią zachwycać.
- Wszystkie budynki naprawdę są z lodu.. ale lodu, który nie topnieje, ani nie ziębi. I rzeczywiście wszystko jest okute stalą. Filary, podpory, bramy, balustrady, rzeźby. Trochę jak w Sigil.. ale oczywiście dżinny nie lubią kolców i ostrzy.
- To musi być piękne miejsce... - półelfka rozmarzyła się na chwilę, próbując sobie wyobrazić to miasto. Nagle dotarło do niej, że chciałaby je zobaczyć, a powrót do domu schodzi gdzieś na dalszy plan. Uśmiechnęła się.

- Dżinny... wszyscy wyglądają tak, jak Ty? Chciałabym kiedyś zobaczyć ten plan... - dodała po chwili namysłu.
- Oh nie nie nie, ja nie jestem dżinem -szybko zaprzeczył Thaeir. Sama myśl wydawała mu się nieodpowiednia. - Jestem genasi.. to.. mmm.. moja babka jest sylfidą.. duchem powietrza, aa ojciec człowiekiem..chyba. Dżiny.. też są duchami powietrza.. ale.. potężniejszymi.. ym.. to oni.. rządzą Cytadelą.
Wszystko robiło się coraz bardziej skomplikowane... choć o porównania nie było trudno. Wychodziło na to, że genasi jest półdżinem, tak jak ona półelfem. U nich też były istoty ważniejsze i potężniejsze... co stawiało Thaeira w tym samym rzędzie co Faerith. Dziewczyna poczuła nagły przypływ sympatii do towarzysza. Jednak o to, czy bycie tylko w części duchem powietrza miało jakieś nieprzyjemne konsekwencje, nie odważyła się zapytać.
- Dziękuję Ci za ten opis. - uśmiechnęła się z wyraźnym rozmarzeniem i dodała - Postaram się być cierpliwa w sprawie... zamówienia, ale gdybyś... oczywiście... po prostu daj mi znać, gdybym miała coś powąchać czy coś... - zaplątała się we własnych słowach i ostatecznie umilkła, pozwalając wierzchowcowi zostać trochę z tyłu i tym samym nieco niezręcznie kończąc rozmowę.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 30-05-2013, 14:05   #108
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Gdy w progu sigilskiego domu genasi zobaczył damę, która skłoniła go do podróży przez sfery zaparło mu dech w piersiach (choć właściwie nie oddychał).
-Pani! -wykrzyknął tylko oniemiały.
-Co?- rzekła zdziwiona, przybliżyła twarz ku jego obliczu.-Chyba się przede mną nie ukrywałeś mistrzu zapachów? Przecież w Sigil moja Frakcja ma siedzibę, więc... prędzej czy później byśmy się na siebie natknęli.
Twarz Thaeira przeszła w lekki fiolet. Wizyta tak go zaskoczyła, że zapomniał manier, a jeszcze teraz tajemnicza dama nazwała go mistrzem.
- Ależ wybacz mi o pani!- wykonał głęboki ukłon godny sułtańskiego dworu.
-N.. nie myślałem, że jeszcze.. że to pani mnie znajdzie - tłumaczył się nerwowo. Nie chciał urazić damy, której zawdzięczał tak wiele.
-Podczas pierwszych dni.. tu w Sigil.. byłem w Gmachu Rozrywki, ale nawet nie znałem pani imienia.

-Ach.. rzeczywiście. Imię nie padło. Cervail. Tak mam na imię.- odpowiedziała czarodziejka i spytała.-To jak ci idzie praca nad zapachami? Sigil okazało się godne tych oczekiwań i marzeń ?
Teraz i wystające spod turbanu uszy alchemika pokryły się purpurą.
-Ja.. nie myślałem nawet, że że będę mieszkał w Sigil. Myślałem.. że będę podróżował po Wieloświecie tak jak pani..Cervail.
-Współczuję... Mimo to, chyba nie żyje ci się tak źle? -spytała rozglądając się dookoła.
-O nie! Ja.. my.. ymm. Poznałem tu.. różne osoby.. mm.. podczas.. - wziął głęboki oddech - Moje podróże potoczyły się nieco inaczej.. niż planowałem. To.. ee.. były przygody o jakich nigdy nie myślałem. Wraz z nimi.. poniekąd.. przytrafił mi się ten dom.. czy raczej część.

Ah!-
wykrzyknął. Przecież ciągle stali w progu! Co za głupiec z niego. Czy w tym mieszkaniu był w ogóle jakiś porządny pokój nadający się na przyjęcie takiego gościa ?
- Niech mi pani wybaczy! - skłonił się ponownie, tym razem jak sługa przed panem - Zapraszam do środka - poprowadził ją do najbardziej reprezentacyjnego miejsca w mieszkaniu (jak mu się wydawało). Posadził ją na niegdyś miękim fotelu i przeprosił ją na chwilę udając się do kuchni. Jego sucha destylacja rzadkiego drewna została zatrzymana w połowie i druga partia destylatu będzie się najwyżej nadawała na dodatek do taniego mydła, ale nie zwracał na to uwagi. Na palniku postawił kolbę z wodą i zaczął szukać po szafkach czegokolwiek czym mógłby przyjąć gościa. Zdjął ze ściany ozdobny talerz, przetarł go i wyłożył nań resztkę owsianych ciastek jakie zachowały się w jego sakiewce. Skromniutki poczęstunek postawił na okrągłym stoliku obiecując, że zaraz może podać herbatę z hibiskusa albo majeranku.

Cervail rozglądała się dookoła starając się nie wyglądać, na za bardzo rozczarowaną. W porównaniu bowiem do poprzedniego przybytku Thaeira, obecny domek był żebraczą norą.
-Miło tu. Przytulnie.-rzekła... choć gdyby szczera, stwierdziłaby wprost, że ciasno.
Gospodarz przyniósł filiżanki z aromatycznym naparem (zużywając tym samym składniki do oczyszczającego powietrze kadzidła) i usiadł po drugiej stronie stolika. Nadal był zaaferowany, ale rumieniec zszedł już z jego twarzy.

- Niech pani wybaczy raz jeszcze. Jak mówiłem nie sądziłem.. że osiądę tu.. choć na chwilę.. Czy.. czy mogłaby mi pani powiedzieć.. co.. cze.. mmm jaki jest powód.. tej niespodziewanej wizyty?
-Byłam ciekawa czy Thaeir o którym ostatnio jest głośno, tu i tam... To ten sam Thaeir, którego znam. Odwiedziłam Serce Wiary, kilka dni po przejściu Modronów. Zgadnij co usłyszałam ? - spytała z zagadkowym uśmieszkiem.
Genasi znowu poczuł się zakłopotany. - Nie myślałem, że ktoś zapamiętał... nasze imiona.. w końcu... mieszkańcy Serca Wiary mieli... ważniejsze... mm sprawy.
- A jednak usłyszeli. Wyrosłeś na herosa... Takiego malutkiego herosika, na razie.- rzekła figlarnym tonem czarodziejka.
- Ech yy nnoo.. tak.. ale to przypadek.. - Thaeir uświadomił, że spłonił się po raz kolejny. Już sama rozmowa z Cervail była przeżyciem, a ta jeszcze go chwaliła!

-To jesteś już w Sigil, co teraz planujesz zrobić ? Założyć sklep jak na rodzinnym planie, a może dołączyć do jakiejś Frakcji, albo... uratować sobie jakąś księżniczkę, co? - spytała żartobliwym tonem Cervail.-A może już sobie uratowałeś? Ponoć towarzyszyła ci półelfka.
Genasiemu zaczęło robić się gorąco, aż poluźnił swój turban. - Ach nie.. Faerith.. ee ona.. ja.. nie.. mmm - słowa opuściły alchemika, pokręcił tylko przepraszająco głową. Zaczął odpowiadać na drugie pytanie: - Ja.. chciaałeem.. myślałem.. czy.. czy nie dołączyć.. do Stronnictwa Doznań, ale.. wydawało mi się, że nie mam.. odpowiednich.. wystarczająco ciekawych przeżyć, aby mnie przyjęli. Później.. zacząłem się zastanawiać, bo.. właściwie inne.. zmysły niż węch.. nie dzia.. nie.. fascynują mnie.. tak.. - przerwał na chwilę. - Ale.. tak. Na pewno chciałbym.. mieć pracownię. Chociaż.. nie wiem.. w Sigil na pewno jest wielu bardzo.. wybitnych perfumiarzy. Póki co.. tylko bawię się.. niestety.. w bardzo chałupniczych.. warunkach
-W sumie jest, nawet paru... Niektórzy są wybitni.-wstała i nachyliła się ku genasiemu, eksponując dekolt swej sukni.-Zresztą sam powąchaj.

Thaeir nie myśląc wiele przybliżył się ku damie i odetchnął głęboko przez nos. Zapach był mocny, łączył się z naturalnym zapachem Cervail w jedną harmonijną symfonię. Thaeir wyczuł delikatną bryzę i górskie kwiaty, wzbogacone eterycznymi olejkami z cytrusów. Oraz niewyraźną nutę celestiańskich fiołków.-Musisz przyznać, że się postarał, prawda?
- O tak - stwierdził bez wątpienia alchemik. - Bardzo dobra kompozycja. Świeża, lekka. Pasuje do pani. Nie jest może.. bardzo oryginalna, ale nie ma jej czego zarzucić.
-Doprawdy? A co ty byś zaproponował.- odparła czarodziejka nie przejmując się tym, że genasi obwąchuje jej biust.
- To znaczy.. to nic złego.. że nie jest.. bardzo.. oryginalny. Bardzo trudno jest stworzyć.. wyjątkowe perfumy. Dobrać odpowiednie proporcje, nie mówiąc już o składnikach. Ale.. po prostu.. w Sferze Powietrza dobrze sprzedają się mało oczywiste połączenia. Do takich się.. przyzwyczaiłem. Pamięta pani zapach, który kupiła u nas.. u mistrza ? Piołun i goździki. Nieoczywista kompozycja, a do tego doprawiona zapachem sukkuba. Kto by tu pomyślał, że można zrobić ziołowo-kwiatowy, gorzko-łagodny atraktant ?

-To prawda... to było intrygujące zestawienie.- odchyliła się i usiadła z wyraźnym rozbawieniem na twarzy. Przyglądała się przez chwilę w zaciekawieniu, po czym spytała.- To kim jest ta Faerith dla ciebie... jeśli nie uratowaną księżniczką?
- Eee...- Thaeir nie bardzo rozumiał zainteresowanie Cervail półelfką. - Jest.. tak jak inni.. członkiem..ymm.. powiedzmy.. drużyny. Spotkaliśmy się przypadkiem. Tak jak z innymi.
Zastanowił się chwilę i dodał: - Noo.. na pewno jest.. najbardziej.. podobna. Rozumie pani.. inni.. współlokatorzy.. to konstrukt i.. taki.. owadzi..mmm..- musiał przypomnieć sobie trudną nazwę. - Thri-kreen.
-To urocze, ta twoja niewinność...- zachichotała Cervail siadając wygodnie.- Tylko podobna? Cóż.. my kobiety mamy pewne ważne różnice. Ale nie będę ci mówić jakie. Pewne sprawy najlepiej odkryć samemu.
Genasi nie skomentował kpin damy. Oczywiście, że wiedział jakie są różnice.. teoretycznie.

-To jak ci idzie praca nad twoimi perfumami? Siedząc tutaj odkleiłeś się przecież od swego mistrza.
- Tak.. niestety niezbyt dobrze -odpowiedział ze smutkiem. - Jak mówiłem.. nie mam zbyt wiele miejsca, ani odpowiedniego sprzętu.. Ale.. zobaczy się.. może po kilku podróżach.. zdobędę środki. Przede wszystkim.. nadal chcę jeszcze poznawać sfery. Osiądę na dobre.. gdy się zdecyduję.
-To zrozumiałe... Masz z kim.- uśmiechnęła się Cervail i spytała.-A dużo już odwiedziłeś. Miałeś jakieś ciekawe przygody, poza Sercem Wiary... herosie?
- Hmm.. wyjątkowo często.. spotykam modrony. Ich marsz. Właściwie.. gdzie się nie ruszę.. tam są - uświadomił sobie, że nie jest to odpowiedź na pytanie, ale akurat ta myśl wpadła mu teraz do głowy. - Przed Sercem Wiary.. byliśmy w Automacie. Mmm szukaliśmy pewnego maga. Też gdy przechodził przez nie Marsz. I teraz.. niedawno, w Zewnętrzu, koło Bramy Kupieckiej. Szukaliśmy.. drogi do pierwszej materialnej Faerith i widzieliśmy.. trafiliśmy do kryjówki bandytów, który porywali modrony. Ale.. chyba nic.. nie było większej przygody niż w Sercu. Nie pomogliśmy wiele.. przynajmniej ja.. ale uczestniczyliśmy w czymś wielkim.
-To bardzo... ciekawe. Co to za bandyci byli?- zapytała zaintrygowanym tonem głosu.
- Ymm.. Rycerze Tacharim.. tak się nazywali. Uratowaliśmy też kobietę, która chciała ich powstrzymać, ale została porwana - odpowiedział.
-Tacharim... gdzieś to już słyszałam.-zamyśliła się czarodziejka i dodała żartobliwie.-A więc... już masz swoją księżniczkę, którą dzielnie uratowałeś?
- Hrg.. Nie.. nie szukam żadnych księżniczek do ratowania - powiedział nieco rozdrażniony. ”O co jej właściwie chodziło? Czemu tu przyszła?” -zastanawiał się genasi. Nie był na nią zły. Oczywiście cieszył się, że w ogóle o nim pamięta. Znalazła go! Jednak sama rozmowa zaczęła go nużyć. Nie był przyzwyczajony mówić dużo, nie lubił mówić dużo.

-Hmmm...Może kiedyś...-rzekła z enigmatycznym uśmieszkiem czarodziejka. Po czym spytała.-Aaa jak będziesz miał nowy zapach, to dasz mi znać? Jestem ciekawa co ci wyjdzie.
- Oh. Oczywiście.. tylko.. gdzie panią spotkam? W Gmachu Rozrywki ? -spytał zdziwiony.
-Po co “pani”... Cervail wystarczy.- rzekła z promiennym uśmiechem czarodziejka.-I tak... będą wiedzieli gdzie mnie szukać. Po tych słowach zaczęła zbierać się do wyjścia. Pożegnali się uprzejmie i Thaeir z jeszcze raz zapewnił, że przyniesie jej próbki swoich kompozycji. Dama z tajemniczym uśmieszkiem opuściła skromne mieszkanie, a alchemik jeszcze pod jej wrażeniem wrócił tworzyć.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 02-06-2013, 15:39   #109
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Powrót do Sigil był dla Kreatora czasem refleksji. Stracił szansę oswobodzenia modronów z więzów bezmyślności i nie nauczył się zbyt wiele o świecie który go otaczał. Ważną jednak lekcją było, co zauważył już wcześniej w Sigil, że istoty żywe jedzą. I to nie zawsze po to aby uzupełnić braki energii. Najwyraźniej było to dla nich na tyle przyjemne, iż niektórzy poświęcali sprawność ciała aby móc jeść w większej ilości. Sprawa ta wymagała głębszego zbadania...

W domu który dzielili pozostał jedynie okruch świadomości Kreatora zamknięty w krysztale, dość aby w razie potrzeby można się było z nim skontaktować. Sam zaś wyruszył szukać przewodnika po krainie smaku. Jak zwykle metodycznie, przemierzał ulice i zaułki Sigil do czasu kiedy trafił na miejsce gdzie posilali się miejscowi.

Aż dotarł do dużego, acz o nieco zakopconych okna przybytku. Oknach zrobionych z czegoś w rodzaju żywicy.


Nazwa “Mrowisko”... oddawała nieco naturę tego miejsca. Było tu tłoczno, było hałaśliwie. A wypełniająca go mieszanina różnych ras jadła i piła... cóż... głównie piła rozmawiając przy tym w dziesiątkach języków.

Przyjrzał się sali szukając osoby która wydawała się sprawować pieczę nad tym przybytkiem. W większości miejsc jakie odwiedził był ktoś taki więc logicznym było, że to będzie właśnie ta osoba która o jedzeniu wie najwięcej. Kiedy odnalazł odpowiednia osobę podszedł do niej i wystosował dość nieoczekiwane żądanie.

- Naucz mnie wszystkiego co wiesz o jedzeniu.

Goblin przy dużym garze, próbował właśnie smaku potrawy i spojrzawszy na konstrukta dodał.- Ty płacić, tak? Ty chcieć wiedzieć, ty płacić za nauka.

Kreator Efemery rozwazył ofertę i uznał, że jest uczciwa.

- Podaj swoją cenę. - Zażądał. - Mogę również zapłacić pracą. W przeciwieństwie do innych istot Ja jestem niestrudzony.

-Monety... Tak...dużo monet.- goblin przy garze okazał się niezbyt rozgarniętym przedstawicielem swego gatunku.-Jedzenie mniamuśne, musi być mięsne i tłuste. Takie rozgrzewa brzuch.

Dłoń konstrukta powędrowała do torby skąd wyjął pełną garść miedziaków.

- Więcej, naucz mnie więcej. - Teraz z jego głosu zniknął ten zimny władczy ton, zastąpiony przez głód wiedzy i nowych doświadczeń. Wręczył goblinowi monety.

- Ty przychodzić po pracy Urucka, albo siadać i słuchać. Jedzonko ważna by ciepła. Zimne jedzonko nie tak mniamuśne.- rzekł goblin chowając monety fartucha i wracając do mieszania chochlą.-Mięsko być ważna... Długouchy żreć warzywa. Ale co one wiedzieć. One być jak króliki i nie mieć mięska. Długouchy elfiki nie znać się na gotowaniu. Mięsko trzeba rozgotować w wodzie do miękkości, wtedy gryźć nie trzeba. I doprawić, pieprz, sól, papryka, chrzan... dużo chrzanu...

Usiadł na krześle niedaleko miejsca pracy goblina i chłonął wiedzę. Większość informacji była dla niego nowa. Całość podejrzanie przypominała alchemię i to próbowanie. Kreator nie był w stanie poczuć smaku co według jego mistrza było ważne. Długo rozmyślał nad tym problemem. Udało mu się znaleźć rozwiązanie, jednak wprowadzenie go w zycie wymagało czasu i głębszego zrozumienia tematu. Pierwszego miał pod dostatkiem a jeśli chodzi o drugie... miał mistrza od którego mógł się uczyć.

Sam mistrz był równie kontrowersyjny co jego sposób mówienia.-Niektórzy używać piwo do potraw. Ja też... Niektórzy używać dużo piwo do potraw. Ja więcej.

Część tego piwa zamiast lądować w garze z potrawą lądowała, w żołądku goblina... znaczna część w zasadzie.

Pomimo cennych nauk mistrza, Kreator wątpił aby mógł wlewać w siebie choćby i minimalne ilości trunku. Zwyczajnie nie był do tego stworzony. Wierzył jednak, że pomimo tej ułomności uda mu się w końcu przygotować własną potrawę. I kiedy jak sądził poznał podstawowe zasady, zapragnął spróbować swych sił w praktyce.

- Potrzebuję praktycznego doświadczenia. Pozwól abym był twymi rękoma podczas przygotowywania strawy. - Głos był niemal błagalny, oczywiście na tyle na ile to możliwe w przypadku stworzenia automagicznego.

-Nie, nie, nie ! Uruck gotować, bo szefu kazać. Ale Uruck nie może dać robić jedzenie komuś innemu. Szef siem wściec, Urucka za uszy powiesić. Ty kupić mięso, przyprawy na bazar, ty gotować w doma. Dobry układ, nie?- ta insynuacja wywołała panikę u goblina, który zaczął już zdejmować gar z ognia, by zanieść go do kontuaru.

- Zaiste. - Stwierdził krótko. Zapamiętał dokładnie kolejność czynności i składniki jakich używał jego nauczyciel. Dzisiaj po powrocie miał zamiar zabrać się od razu za zgłębianie nowej wiedzy. Teraz jednak obserwował co robi jego mistrz. Wszak proces mógł nie być jeszcze zakończony.

Niemniej jednak był, bo rozgotowane mięso w sosie piwnym, zostało wykładane na talerze tych gosci, którzy przyszli coś zjeść, a nie tylko wypić.

Więc to był na dziś koniec lekcji, ale nie koniec nauki...

Droga powrotna do domu była znacznie dłuższa ponieważ przebiegała przez targ. I było to dla biednego konstrukta nie lada wyzwanie. Wiedział czego potrzebuje, ale... było tyle róznych rodzajów mięs, tyle rodzajów pieprzu, papryki, cebuli... na szczęście soli było tylko dwanaście rodzajów Wędrował od handlarza do hndlarza i wymieniał złoto na korzenie i mięsiwa. Nie wiedział które będą właściwe więc logicznym było kupić wszystko, a przynajmniej sporą część tego co było w ofercie. Kolejne produkty znikały w przepastnej torbie Kreatora, kolejni kupcy z zadowoleniem liczyli swój zarobek. Doprawdy rzadko zdarzał się klient który na pytanie “co podać” odpowiadał “wszystko”. W końcu usatysfakcjonowany zakupami wrócił do domu. Gdzie od razu powędrował do kuchni przerobionej przez Thaeira na alchemiczne laboratorium. Na fajerkach stały pękate kolby z bulgoczącymi płynami i tylko na jednej ustawiony był garnek z wczorajszą zupą. Sam genasi siedział przy blacie na którym tłoczno było od malutkich, zakorkowanych flakoników z przezroczystą cieczą. Alchemik otwierał je pozornie bez ładu, naganiał zapach i czasem malutką pipetką pobierał kroplę lub dwie, które przekładał do flakonu stojącego przed nim.

Gdy usłyszał ciężkie, mechaniczne kroki odwrócił się nieco zdziwiony i zapytał: - Słucham Kreatorze.. czegoś.. potrzebujesz?

Konstrukt rozejrzał się uważnie, przyjrzał po kolei aparaturze Thaeira i odrzekł najdokładniej jak potrafił.

- Przestrzeni. Potrzebuję więcej przestrzeni i dostępu do paleniska. - Po czym pospieszył z dodatkowymi wyjaśnieniami. - Będę zgłębiał naturę istot...- Zawahał się nie wiedząc jakiego określenia należało by użyć. Najwłaściwszym było by: “Istot nie będących doskonałymi tworami Stwórców” Jednak z doświadczenia wnioskował, iż reakcja mogła by być negatywna.

-... naturę istot nie będących konstruktami.- Wybrnął zręcznie z sytuacji. Musiał przyznać sam przed sobą, iż jego umiejętności dyplomatyczne są coraz lepsze.

- Eee.. w jaki.. sposób? - genasi popatrzył na konstrukta i obejrzał go dokładnie. Chyba nie ma zamiaru przypiekać jakiegoś nieszczęśnika. Zresztą kto wie co ma w tej swojej torbie.

- Praktykując sztukę kulinarną. - Oczy Kreatora Efemery wręcz płonęły entuzjazmem.

Twarz alchemika wyrażała najgłębsze zdumienie. Zatkał korkiem flakon i odłożył pipetę.

- Emm.. nie chcę być nie miły.. ale.. nie wiedziałem.. masz.. zmysł smaku ?

- Medytowałem nad tą sprawą i wierzę, że udało mi się znaleźć rozwiązanie. Oczywiście trening zajmie trochę czasu.

- Mhm.. ee.. to chyba nie była odpowiedź... Czujesz chociaż zapach ? - spytał niepewnie.

- Nie poinformowano mnie, że czucie zapachu jest niezbędne. - Konstrukt zasepił się. - Czy zostałem oszukany?

- Oszukany? Przez kogo ? - Thaeir zdał sobie sprawę, że powinien mówić jaśniej do konstrukta. - Ktoś powiedział Ci, że można.. gotować dobrze nie czując zapachu? Ee.. skąd w ogóle pomysł.. żeby.. nauczyć się gotować? - dopytywał genasi.

- Jedzenie jest ważne dla organicznych. Pragnąc was poznać muszę zgłębiać tematy ważne dla was. - Prosta odpowiedź, choć może zbyt oczywista by o niej od razu pomyśleć. - Nauczyciel powiedział, że ważny jest smak. O zapachu nie wspominał. Czy miał rację?

-Oh.. nauczyciel.. - Thaeir wyobraził sobie jak bardzo ktoś musiał zarobić na prostodusznym konstrukcie. - Smak jest oczywiście ważny.. ale o ile wiem.. jest ściśle połączony z węchem.. na przykład... niektóre przyprawy.. nie zmieniają smaku.. jako takiego, ale zmieniają zapach.. potrawy

- Więcej informacji, potrzebuję informacji do porównania ze stanem obecnym mojej wiedzy. Kontynuuj. - Niezwykle zaciekawiony konstrukt nie pozwolił mistrzowi alchemii na szybkie zakończenie tematu.

- Eh.. oh.. ja nie.. nie jestem kucharzem. Tylko wydaje mi się.. z tego co wiem... że żeby potrawa smakowała... nie wystar... mmm.. że ważne w jej.. od.. w odbiorze. Chwila. Wydaje mi się, że dobre jedzenie.. Ech.. o jakości posiłku nie decyduje wyłącznie jeden zmysł smaku, ale także węch, dotyk, wzrok - wysapał wreszcie Thaeir.

- Mój wzrok jest doskonały choć nauczyciel również o tym zmyśle nie wspomniał podczas nauki. Wspomniał jednak o dotyku. “Mięsko trzeba rozgotować w wodzie do miękkości, wtedy gryźć nie trzeba”. - Zakończył wypowiedź cytatem z nauk goblina.

- Podczas kolejnych nauk poruszę kwestię wzroku i zapachu. Teraz jednak powinienem kontynuować naukę przez praktykowanie zdobytych umiejętności. Potrzebuję przestrzeni.

- Ee.. tak.. daj mi chwilkę - akcent nauczyciela nie wskazywał raczej na wytrawnego kuchmistrza z Dzielnicy Pani. Chowając do szafek cenne absoluty i olejki Thaeir zastanawiał się czy może nie poradzić Kreatorowi wizyty u Czuciowców.

- Ee.. co sądzisz o swoim.. nauczycielu ? Nie myślałeś żeby udać się.. do gmachu Stronnictwa Doznań ? jeśli interesują cię zmysły.. albo może poszukać.. lekarza, który wytłumaczyłby jak działają.. nasze.. organiczne ciała? - sugerował alchemik odstawiając butle z łatwopalnymi olejami i alkoholem.

- Nauczyciel jest kompetentny. Przygotowuje jedzenie za którego spożycie trzeba zapłacić. Gdyby nie spełniało wymagań jakościowych nie nabywano by go. - Prosta logika kogoś kto nigdy nie czuł głodu. - Kwestię zmysłów zgłębię dokładniej kiedy dokończę studia nad obecnym problemem, podobnie kwestię działania organicznych ciał. - Niezmordowane dążenie do poznania jakie reprezentował konstrukt mogło wzbudzić podziw. A jeśli pamiętało się przy tym, że jest on praktycznie nieśmiertelny... Kiedyś w odległej przyszłości mógł stać się prawdziwą encyklopedią wiedzy na każdy temat.

Alchemik odsuwał z blatu chłodnice i pakował do torby kolby. - Ymm tak.. bardzo.. szlachetne.. zdobywanie wiedzy - na szczęście powstrzymał się od pytania o składniki. Konstrukt na pewno był bardzo dobrze przygotowany. Wychodząc genasi zabrał księgę zaklęć i dodał jeszcze: - Mmm.. tylko wiesz.. nie rób dużo.. ee.. nie powinno się marnować jedz.. ee weź pod uwagę ile zjemy i no... organiczne rzeczy ulegają zepsuciu i tak dalej.

- Musze praktykować sztukę jeśli mam poznać ją doglebnie. - Odparł dość niejasno konstrukt.

- Ee.. tak.. powodzenia - mruknął Thaeir. Po czym wyszedł do pokoju obok przygotowywać zaklęcie wykrycia trucizn.

Pracę rozpoczął od starannego wyczyszczenia kuchni i narzędzi których zamierzał użyć. Nie było pewności czy przypadkowe dodatki, w postaci resztek mikstur alchemika, nie zepsują potrawy. Jako pierwsze poszło do gara pokrojone w grube długie płaty mięso w ciemnym odcieniu czerwieni. Według sprzedawcy był to niebiański jeleń, lecz nawet Kreator wątpił czy mięso pochodziło z jelenia nie wspominając już o jego niebiańskim pochodzeniu. Następnie posiekana z mechaniczną precyzją cebula, marchew, seler. Przyprawy, papryka, sól, pieprz, w ilości jaką zapamiętał z nauk goblina. Całość zalawszy wodą umieścił w kociołku nad płomieniem. Kiedy całość się zagotowała dodał najważniejszy zdaniem jego nauczyciela składnik, piwo. A nie poskąpił trunku by nadać potrawie wszystkich właściwości które mieć powinna...
 
Pan Błysk jest offline  
Stary 02-06-2013, 22:16   #110
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt.Testament..

Użycie kamienia nie było już dla niej niespodzianką. Wizyty w Gmachu Czuciowców nauczyły ją korzystać z klejnotu. Położyła dłonie, przymknęła oczy i...

poczuła się staro. Wiek przygarbił jej ciało do ziemi, lata trudów odcisnęły piętno na ciele. Ale wzrok miała bystry, a umysł ostry jak brzytwa. Stała przed dużym lustrem, w którym obijało się jej ciało/jego ciało.



Starzec o pobrużdżonej zmarszczkami twarzy i długie słomianej barwy brodzie. Czarodziej noszący na sobie stary płaszcz. Kiedyś czerwonej barwy, ale lata prań sprawiły że tkanina wypłowiała.
Płaszcz był łatany i dość... zużyty. Musiał mieć sentymentalną wartość dla swego właściciela, skoro go jeszcze nosił.
Starzec w lustrze uśmiechnął się i zaczął mówić.- Witaj. Trochę szkoda że będę do ciebie przemawiał w ten sposób. Jakże bym chciał osobiście...
Uśmiechnął się i dodał.- Nazywam się Sealrashel, za życia na Krynnie byłem magiem szkolonym i szkolącym się Wieży Wielkiej Magii Daltigoth. Byłem Czarodziejem Czerwonych Szat. Ale tu pewnie me imię nic ci nie powie. Tutaj jestem "Czerwonym Kapturkiem", badaczem i podróżnikiem, magiem poszukującym wiedzy. Jak dotąd nie odkryłem jeszcze jak powrócić do domu, ale zapisuję moje doświadczenia ku mej pamięci i ku pomocy, tobie kimkolwiek jesteś pobratymco, lub pobratymczyni z mego rodzimego świata. A więc tak... Ten świat jest zbudowany jak koło u wozu. W środku jest oś którą jest Sigil, miasto pełne dziesiątek portali, z których większość nie wiadomo dokąd prowadzi i jak je otworzyć. Sigil jest złudzeniem nadziei. Z moich obliczeń wynika iż łatwiej zbudować własny portal, niż odnaleźć właściwy z Sigil. Dookoła niego jest koło, płaska kraina zakończona punkcikami. Są to miasta portalowe prowadzące do do sfer znajdujących się za nimi. Sfery te opierają się na założenia związanych z moralności, głównie w odniesieniu do statyki czyli prawa oraz dynamiki czyli chaosu. A także do dobra czyli kreacji i zła czyli destrukcji. Określenie tutejszych względem moralności, świadczy o ich głębokim niezrozumieniu, że natura w sobie nie zna moralności.

Westchnięcie i zasmucenie, zupełnie jakby mówiła/mówił do uczniów. Przerwa na oddech i kolejne słowa.- Wieloświatem rządzi reguła trójek. Tak przynajmniej twierdzą miejscowi. Według wszystko ma tendencję do występowania trójkami. Dotyczy to zarówno mikroskali jak i makroskali. Już same Prawdy Wieloświata tworzą trójkę. Istnieją także trzy poziomy egzystencji - Plany Wewnętrzne, Materialne i Zewnętrzne. Istnieją trzy rodzaje moralności - dobro, zło i neutralność. Pomiędzy ładem i chaosem występuje równowaga. Pomiędzy ogniem i ziemią płynie magma. Rzuć monetą - wypadnie orzeł lub reszka ale może tez ona upaść na kant.
Uśmiechnął.- Jak pewnie zauważyłaś trochę te argumenty są naciągane. Zwłaszcza ostatni. Ale dają one nadzieję, zarówno mi jak i tobie. Jest trzecie wyjście z naszej sytuacji. Musimy je tylko odnaleźć.Światów w Kole planów jest dość dużo, większość z nich raczej należy zignorować w poszukiwaniu drogi do domu. Niestety te najbardziej obiecujące są też najbardziej groźnymi do eksploracji.Najbardziej obiecujący jest wieczny chaos Limbo ciągnący się w nieskończoność, lub demoniczna Otchłań składająca się wedle legend z 666 warstw. Oraz Pelior... tajemnicza warstwa Arborei. Plotki o Ptahu są intrygujące. Wkrótce wyruszę je zbadać. Oprócz Planów Zewnętrznych i Planów Materialnych są jeszcze Plany Wewnętrzne zwane planami Żywiołów. Nazwa myląca i to bardzo. Bowiem oprócz czterech żywiołów: ognia, wody, powietrza i ziemi, są jeszcze plany pozytywnej i negatywnej energii, plany parażywiołów takich jak lód, magma...
Wzruszył ramionami uśmiechając się.- Czy to nie fascynujące jak zróżnicowana jest budowa światów? Jak w odkrywamy kolejne pudełko, w otwartym już pudełku.

Czarodziej w lustrze potarł kark tak samo jak ty.- Są jeszcze trzy plany przechodnie, o których się zapomina bo psują regułę owych trójek, planów Materialnych, Zewnętrznych i Wewnętrznych. Te trzy plany przechodnie to plan eteryczny, cienia oraz astralny i są jakby... Jakby to wytłumaczyć. Istnieją razem z innymi planami, wokół ciebie przesuwają się widma i duchy z planów eterycznego, wędrują astralne bestie, wreszcie koszmary z planu cienia. Ty ich nie widzisz, one ciebie tak, ale rzadko wyraźnie. I w zasadzie nie możecie na siebie wpływać... zazwyczaj. Plany te są rozległe i pełne swego rodzaju portali do innych miejsc... ale jak Sigil plany przechodnie są zwodnicze. Nie można tam przebywać bez przewodnika. To... tyle... jeśli dowiem się coś więcej, w sakiewce będzie więcej kryształów.
Czarodziej uśmiechnął się dodając.- Szkoda, że nie możemy porozmawiać razem. Tak bardzo chciałbym wiedzieć co wydarzyło się w Krynnie, podczas mojej nieobecności.


Wizja...zakończyła się.

Antrakt.Narodziny legendy.

Jak to jest być bohaterem?


Jak to jest, gdy wszyscy patrzą na ciebie, gdy idziesz ulicą?
Jak to jest, gdy wskazują palcami na ciebie i bynajmniej nie widzisz pogardy w ich oczach?
Jak to jest, gdy stawiają cię za przykład swym dzieciom?
Jak to jest, być w centrum uwagi? Jak to jest być wzorem do naśladowania?
Jak to jest, być herosem w oczach innych? I czy warto?
Na to pytanie Faerith, Pik-ik-cha, Thaeir oraz Kreator Efemery właśnie poznawali odpowiedź. Wraz z Vitoldo.

Diablę wędrowało wraz nimi ulicami miasta, prowadzone tak jak oni na miejsce uroczystości. Z obu stron otaczał ich wesoły tłum spoglądający na nich z podziwem. Byli... ważni, byli podziwiani, byli znaczący. Serce Wiary znów było lśniące i piękne. Serce wiary podniosło się z ruin. Znów było piękne.
Całą drużynę prowadził Cauldronborn w błyszczącej srebrnej zbroi. Dumny niczym paw ze swej roli.
Były wiwaty, była radość i wesołość. Jedynie brak Xana burzył nieco tą uroczystość. Co się stało z elfem?

Rozpoznali miejsce do którego dotarli. Co prawda po budynku nie został żaden ślad, ale wszyscy wiedzieli gdzie są. To tu stał sierociniec, z którego wspólnie ratowali dzieci.Teraz na miejscu gruzów stał nowy i piękny budynek. A na jego elewacji, były płaskorzeźby, przedstawiające ich czyny w Sercu Wiary.
-Dobrzy przykład do naśladowania przez dzieciarnię. W końcu maluchy muszą mieć swoje wzorce. A którz się lepiej na nie nada od osób, które naprawdę pomogły miastu, gdy było w potrzebie.- spytał retorycznie Cauldronborn, wskazując palcem na ich podobizny bohaterów.
-No właśnie...- głośny ryk. Olbrzymia bestia wylądowała przed nimi. Lwi tulów, para orlich skrzydeł i obliczę ni to lwie ni ludzkie.


Stwór był olbrzymi i dostojny. I mówił podobnie basowym głosem. -Miasto musi mieć swoje legendy, swoich bohaterów, to oni nadają głębię jego istnieniu, to oni wskazują mieszkańcom jak żyć. I wy, moi drodzy staliście się legendą tego miasta. Z co wam dziękuję.
-To jest Lebes... władca miasta.- w
yjaśnił cicho Cauldronborn. I wskazał na inne podobne mu stworzenia lądujące na okolicznych dachach.- A to są Skrzydlate Lwy... Obrońcy miasta.
-Którzy nie mogli przybyć, gdy Serce Wiary najbardziej ich potrzebowało.-
wtrącił ze smutkiem Lebes.- Dlatego też cieszy mnie fakt, że znalazł się ktoś kto pomógł w naszym zastępstwie.

A potem, były przemowy patetyczne i nudne. Odsłonięcie tablicy z nazwą ulicy. Ulica “Tropieli Zaginionych Światów”... ładna nazwa. Alziel też tak stwierdziła.
A po nudnych i bardzo poważnych przemowach był... uliczny festyn.


Były tańce na ulicach. Popisy ulicznych iluzjonistów, były stoły zapełnione jedzeniem wszelakiego rodzaju...


Dziesiątkami potraw, egzotycznych i niezwykłych. Fantazyjne potrawy o różnych zapachach i smakach... których Kreator czuć nie mógł. Konstrukt Efemery jednak zrozumiał, że poznanie czegoś tak rozległego jak... gotowanie i spożywanie posiłków, to jednak misja na dziesiątki lat. Na szczęście on miał tyle czasu.
Dziesiątki potraw i napojów, latające na niebie skrzydlate sylwetki niebian, magiczne ognie wybuchające na niebie i tańczące świetliste kule... setki kul wirujących pomiędzy tancerzami nadawały temu widowisku niezwykły powab. Aż chciało się w nie włączyć. Alziel stała z boku przyglądając się temu z uśmiechem. Thaeir niedaleko niej. Vitoldo prezentował kilkunastu swym wielbicielkom “Balladę o najeździe modronów”:
Czyli pieśń opisującą jego heroiczne czyny w Sercu Wiary... I reszty drużyny.
Prezentował swój utwór... tuż obok Pik-ik-cha.

Faerith jako kobieta była porywana co chwilę do tańca. Swoje powodzenie półelfka musiała zrzucić na karb tej nieszczęsnej sukni od Lady Zatanny, to pewnie przez nią przyciągała uwagę młodzieńców.
I Cauldronborna. Aasimar podszedł do niej i poprosił o rozmowę w ważnej sprawie. Coś kłopotliwego zapewne. Zaniepokojona tym półelfka ruszyła wraz z nim przez miasto i doszła do znanego jej posterunku straży miejskiej i do celi w której znaleźli kiedyś Vitoldo. Tym razem.. za kratami siedział Tivaldi, pilnowany przez dwóch strażników.
-Powiedział, że przybył tu z twojego zaproszenia i że czekasz na niego... Nie bardzo wiedziałem, czy mu wierzyć i czy... -wzruszył ramionami aasimar.- To wyjątkowa chwila dla miasta, a ty jesteś wyjątkową osobą. Jeśli... weźmiesz, go pod swoją kuratelę i dopilnujesz, by nic nie nabroił, to go wypuszczę. Ale tylko jeśli weźmiesz za niego odpowiedzialność. I będziesz pilnowała, by się dobrze zachowywał.


Rozdział IV.Polityka wśród Bestii.!


Podróż na Ziemie Bestii, przestała być pilna czy też ważna. Nawet dla Pik-ik-cha. Mieli już nowy dom, do którego przywykli. Nowych przyjaciół, nowe więzi... zaczęli wrastać w ten nowy ekscytujący świat.
Powrót do domu, przestał być ważny. Ale też i...
Posiadali klucz do przejście kolejnej bramy, zobaczenia kolejnego świata, poznania tajemnic drogi do Athasu?
Nawet jeśli była to jedna mało wartościowa wskazówka. To czyż nie warto było zobaczyć jak wygląda owe Ziemie Bestii?


A wyglądały pięknie i dziko zarazem. Podróżnicy trafili do olbrzymiego lasu, pełnego drzew i krzewów Wszystkie potężne i rozrośnięte rośliny tworzyły niezwykle piękny krajobraz, strumieni i bujnej zielonej wegetacji.



Gdy się jednak przyjrzało dokładniej owemu lasowi, zaczynało się dostrzegać drobne i niezwykłe szczegóły. Jak choćby trawę.


Dość często była nietypowa i przypominała fale oceanu, wzburzone fale oceanu. Także konary drzew często splatały się ze sobą zupełnie jakby poszczególne drzewa toczyły ze sobą bój. Zupełnie jakby na Ziemiach Bestii przyroda była dzika i nieposkromiona. Dookoła było słychać odgłosy zwierzyny. Ten las tętnił życiem i podążał wciąż odwiecznym cyklem drapieżnika i ofiary.
Ziemie Bestii były rajem dla prawdziwych myśliwych, a czyż i Faerith i Pi-ik-cha nie byli łowcami?
To było miejsce mogło zauroczyć. Prawdziwa pierwotna dzicz.

Miauknięcie, przyciągnęło uwagę ich wszystkich. Ukryty wśród drzew czaił się rudy kot. Dość duży i dość dziki...


Zwierzak spoglądał na nich i było w nim coś znajomego...
Kolejne miauknięcie zakończyło się słowami.- I jak wam się podoba na Ziemiach Bestii? Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się, że to was napotkam. Jak sobie radzicie przyjaciele? Jak urządziliście się w moim dawnym mieszkanku? Wiem, że trochę ciasne było. Aaa... i gdzie reszta waszej drużyny?
Kot kryjący się na konarze drzewa okazał się Ydemi Jyssonem. Osobą, która poniekąd połączyła ich losy, gdy zagubieni wędrowali po Sigil. Oczekujący nieco się zmienił, tu na Krigali był mniej delikatnym koteczkiem, a bardziej kocim drapieżnikiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-10-2013 o 16:47.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172