Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2013, 20:20   #49
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 07:17 czasu lokalnego
Środa, 16 grudzień 2048
Wschodnie Mogadiszu, Somalia



Kryjówka

Blue szybko przekonała się, że dotarcie do miasta niewiele zmieniło w kwestii dostępności pożytecznych informacji. Sieć, zwłaszcza tutaj, pod ziemią, była słabo osiągalna i kilka razy nawet utraciła połączenie, co było niewiarygodne w każdym cywilizowanym mieście. A nawet, gdy już połączenie miała, niewiele mogła znaleźć. Przynajmniej automatyczny tłumacz sobie jako-tako radził, zwłaszcza, gdy przychodziło do arabskich witryn. Z językiem somalijskim było już różnie. Emisja energii? To się nie zmieniło. Do elektrowni z tego miejsca dostać się nie mogła, a bez tego dystrybucji prądu określić się nie dało. To, że najwięcej pochłaniało centrum to wystarczyło wyjrzeć na zewnątrz, tylko tam nocą paliły się światła.
Co ciekawe, natknęła się na jakiś trop, gdy poszukiwała wiadomości o monacycie i kopalniach. Okazało się, że w kilku miejscach wspomniano o kopalni, umiejscowionej gdzieś na północny-wschód od Mogadiszu, zdaje się, że niedaleko. Tylko szczątkowe dane, ale po kilku minutach miała pewność, że zatrudniano tam miejscowych.

Najemnicy opuścili już podziemną kryjówkę. Jeanne ułożyła się do snu znacznie wcześniej od grzebiącej w wirtualnym świecie hakerki. Blue nie zdążyła zbyt wiele wyciągnąć z holofonu biochemiczki - mimo wszystko standardowe korporacyjne zabezpieczenia nie poddawały się tak łatwo. A na dodatek kobieta wyłączyła i odłączyła urządzenie, kładąc się do łóżka. Niedługo potem spały już obie. Na górze LuQman również legł na swojej pryczy.
- Tam, w mieście. Coś się wydarzyło. Niewiele pamiętam. Khat stał się dziwny. Mocny. Nigdy wcześniej nic się nie działo! Przyrzekam!
Kane, który siedział bardzo blisko murzyna, nie odpowiedział, zajęty czymś innym. Po długiej chwili usłyszał pochrapywanie. Świat na zewnątrz pozostawał cichy i ciemny. Tylko miniaturowy komunikator w uchu pozwalał mu teraz kontaktować się z resztą grupy. Odebrał wiadomość od Miracle, którą i zwięzłą.
"Możecie odebrać mu część środków. Działajcie jak uznacie za słuszne, ale człowiek ten nigdy nie miał najmniejszych problemów z lojalnością. W chwili obecnej nie mamy jak przekazać większej ilości lokalnej gotówki."
Czy ktoś tam po drugiej stronie szczerze wierzył w Ghediego? Być może. O'Hara wyłączył ekran i nagle usłyszał jakiś ruch na zewnątrz. Wyjrzał przez szparę, mając wrażenie, że coś przemyka pod przeciwległą ścianą.
Wrażenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Rozbudził się za to zupełnie.


Shade

Opuszczając gęsto zabudowane obozowisko dla imigrantów, Shade była niemal pewna, że nie wszyscy z nich śpią. Pozostała czujna i niewidoczna, ale kto wie, co słyszały ukryte w mroku uszy i widziały przyzwyczajone do mroku oczy. Niezwykłej ostrożności nie potrzebowała zachowywać, włączać kombinezonu również. Każda uważna czujka i tak mogła widzieć dwóch mężczyzn wychodzących chwilę później z tego samego miejsca. Należało wierzyć w zapewnienia Ghediego, że nikt stąd nie rozpowszechnia informacji. Nic innego nie pozostało w tak gęsto zaludnionym i zabudowanym terenie.
Szybko opuściła ogrodzony teren przez północną, nie zamkniętą bramę. Znalazła się na jednej z ulic, z których każda wyglądała tak samo. Rozsypujące się domy dookoła nie nadawały się na potencjalną kryjówkę, ale nawet nie próbowała o nich w ten sposób myśleć. Jej cel oddalony był o dobrą godzinę powolnej wędrówki przez Mogadiszu.

Patroli i posterunków prawie nie spotkała po drodze, bez problemu wybierając drogę omijającą widoczne w większości przypadków z daleka posterunki. Przynajmniej dopóki dookoła znajdowały się wyłącznie wolno stojące domy. Zabudowa w końcu zaczęła się jednak zmieniać i zamiast nich wyrastały po bokach, charakterystyczne zwłaszcza dla arabskiej kultury i klimatu, bielone, piętrowe, ustawione jeden przy drugim kamienne budynki. Płaskie dachy umożliwiały poruszanie się po nich, ale Shade musiała pozostać na dole. Co jakiś czas dostrzegała bowiem na górze jakiegoś "Czerwonego". Ta zmiana nie poprawiła ogólnego wizerunku stolicy Somalii. Ulice ciągle pozbawione były światła latarni, a mieszkania śmierdziały, zwykle nie mając nawet szyb w oknach, a za drzwi posiadając wyłącznie brudną, ciężką zasłonę.

Zagęściły się też posterunki, a patrole widywała co dwie-trzy przecznice. W kontrolę miasta w tym miejscu zaangażowana musiała być duża część mieszkańców zamieszkujących wschodnią część. Przemykała się cieniami, ale teraz już maskowanie musiało pozostawać uruchomione, a i tak kilka razy serce podeszło jej do gardła. Niektórzy tubylcy wręcz zachowywali się dziwacznie i zaskakująco. Widziała kilka kłótni na środku ulicy, raz czy dwa rozległy się pojedyncze wystrzały, a nawet długa seria, wyglądająca jakby właściciel karabinu wpakował trzydzieści pocisków w jakiś cień, który mu mignął daleko w mroku. Nerwy dawały o sobie znać, jak również pewnie narkotyki. Tutejszy szef nie trzymał wszystkiego na tyle żelazną ręką, by ich zabronić nawet tylko na czar warty czy patrolu.

Byli i bardziej rozsądni, a może tylko mający mniejszy dostęp do khatu lub tego nowego specyfiku. Zatrzymując się przy jednym z posterunków i czekając, aż przejdzie jeden z patroli, podsłuchała rozmowę dwóch "Czerwonych".
- Pieprzone araby! - usłyszała syntetyczny głos translatora w swojej głowie. - Słyszałeś, że czekają na jakiś transport?
- Tak. Podobno ma pojawić się już dzisiaj. A szef nic nie robi!
- A niby co ma zrobić? Nie mamy sprzętu, by transportowiec zatopić.
- Transportowiec! Walić transportowiec, nawet nie wiemy co za gówno mają przywieźć.

Wyrzucił ramię w górę, pokazując obsceniczny gest w kierunku mniej więcej na północ. Obaj byli wyraźnie poddenerwowani.
- Podobno ma im pomóc przejąć całe miasto. Jebane sukinsyny i ich pieniądze. Gdybym którego dorwał...!
- Już nie groź, bo się tylko zesrać możesz. Szef coś wymyśli.

Drugi z tubylców prychnął.
- Albo i nie. Słyszałeś, że ktoś przeszedł przez nasze posterunki? Słyszałem, że piętnastu naszych zabili, a my ich kurwa nawet nie widzieliśmy! Ale to nie araby, oni nie mają takiego sprzętu.
- Araby może nie, ale podobno przy rządowych jakieś białasy zaczęły się kręcić. Pewnie przywieźli swoje pieniążki i próbują się rządzić.

Para przeszła dalej i Shade mogła ruszać.

Szybko zorientowała się, że minęła ostatnią linię posterunków "Czerwonych". Zrobiło się zupełnie pusto, a na większości budynków znać było ślady walk. Przez kilkadziesiąt metrów ciągnęła się zdaje się ziemia niczyja, gdzieś tam dwie przecznice dalej widziała snop światła z reflektora po stronie arabskiej, przeczesującego otoczenie.
Mimo tego, w większości budynków, do których zaglądała, kłębili się ludzie. Często znajdowało się ich tam więcej, niż dopuszczała norma cywilizowanych krajów. Zwiadowczyni znalazła jedynie dwa budynki, zupełnie niezamieszkane. Pierwszy groził zawaleniem w każdej chwili, a drugi, znajdujący się mniej więcej w połowie strefy niczyjej, miał wypalony doszczętnie parter. Nie było także wejścia na górę, bowiem spaliła się drabina wcześniej do tego służąca, ale zwinnej Shade udało się tam zajrzeć. Dym nieco osmalił wnętrze, ale zarówno pierwsze jak i dwa wyższe piętra najwyraźniej nadawały się do życia, głównie dzięki betonowym podłogom. Pozbawione prądu i wody najprawdopodobniej, za to częściowo wyposażone w podstawowe sprzęty, przynajmniej te, co uniknęły spalenia. To było najlepsze co tej nocy znalazła, jeśli chodziło o potencjalną kryjówkę.


Wig

Podobnie jak Valerie, nie zwlekał z opuszczeniem piwnicy. W przeciwieństwie do niej nie miał jednak niezwykłego kombinezonu i musiał polegać wyłącznie na własnych, również nie tak pewnych w tym zakresie umiejętnościach. Dlatego szybko opuścił bardzo gęsto zbudowany obóz dla imigrantów, przez wschodnią bramę kierując się ku wybrzeżu. Mijał kolejne, bardzo podobne przecznice i jednorodzinne - przynajmniej w teorii - budynki, czując coraz chłodniejszą bryzę od strony morza. Nie spotkał nikogo, raz tylko mignął mu daleko jakiś patrol. Tu, w głębi miasta, nie było już zasobów prowadzenia regularnych patroli. I również wielkiej potrzeby. Przez jakiś czas, bowiem domy nagle zmieniły się i zamiast ruder napotkał na ogrodzone płotem i pilnowane "rezydencje", mocno w cudzysłowach. Ich stan pozostawiał wiele do życzenia, za to większa wilgoć pozwalała tu nawet rozwinąć się sporej ilości zieleni.

Już pierwszy rzut oka sugerował brak możliwości znalezienia czegoś pustego. Chyba, że właściciel akurat wyjechał, co i tak prawdopodobnie oznaczało pozostawioną straż. W jednym czy dwóch miejscach do ogrodzenia rzucił się nawet pies, ujadając wściekle i zmuszając Petera do zmiany trasy marszu. Zwolnił też znacznie, próbując unikać spojrzeń i prawdopodobnie mu się tu udało, gdy dotarł wreszcie w pobliże nabrzeża.

Nie różniło się niestety od tego, co widać je było na mapach. Dalej na zachód zaczynały się już przedmieścia, znów będące ledwo trzymającymi się w kupie budami, zwanymi z grzeczności domami. Było tu dużo zarośli i krzaków, oddzielających od wody. Nie dostrzegł pomostów, nigdzie na wodzie nie kołysały się łódki, choć może na przedmieściach coś małego by się znalazło. Za to tuż przed nim, jak i dalej, na wschód, ciągnęło się ogrodzone wysokim płotem lotnisko Mogadiszu.Wykluczało ono podejście pod samą wodę bez nadkładania drogi, wykluczało też wiele innych manewrów. Nawet ze swojej pozycji zauważył przynajmniej jeden patrol a także wieżyczki strażnicze.


Fox

Fox opuścił kryjówkę jako ostatni. Pozostała dwójka już zniknęła w ciemności, gdy snajper wychodził, czym prędzej kierując się do tej samej furty, którą minęli w drodze do wewnątrz obozowiska uchodźców. Przemknął szybko, nie zatrzymując się. Podobnie jak pozostała dwójka mógł mieć tylko nadzieję, że Ghedi wiedział co mówi, uważając, że nikt stąd nie puści pary z ust. Wydostał się na ulicę, przebiegając na drugą stronę i rozglądając się.

Nie wyglądało to dobrze, zarówno w kwestii znalezienia transportu jak i kryjówki. Do wolnostojących domów ciężko było wejść i sprawdzić, czy są puste. Odnalazł kilka, wyglądających tak słabo, że zdawało się, że tam już nikt nie mieszka. Mylił się we wszystkich przypadkach prócz jednego. Nieco na południe od obecnego ich schronienia znajdował się na wpół zniszczony budynek. Okazało się, że faktycznie nikt już w nim nie mieszka. Tyle, że straszliwie śmierdziało, a krótkie badanie pozwoliło odkryć zwłoki starszej kobiety, ciągle leżące w jednym z pomieszczeń.

Z samochodami było lepiej i gorzej jednocześnie. Nie było ich wiele, zwykle wyglądały jak wraki, ale tu i ówdzie, przy jakimś budynku, stał właśnie taki rozklekotany, stary wóz. Problem leżał w czym innym. Fox złodziejem nie był i uruchomienie pojazdu bez posiadania kluczyków było w strefie marzeń. No i kradzież sprawiłaby pewnie, że zaczęto by go szukać, a oni nie posiadali nawet plandeki, nie wspominając nawet o garażu. Tu trzeba było opracować jakiś inny plan, jak chociażby zakup czegoś.

Już skierował się w stronę obozowiska dla imigrantów, gdy dostrzegł coś ciekawego Od strony wybrzeża, nieco na południe od kryjówki, przemykało kilku czarnoskórych mężczyzn, dźwigających w rękach jakieś skrzynki. Podobnie jak i najemnik wyraźnie próbowali unikać wszelkich patroli. Było już późno, bliżej do świtu niż dalej, więc nie musieli się zbytnio nawet wysilać. Nagle zatrzymali się i weszli na jakieś podwórze. Pierwszy z nich odgrzebał coś i uniósł klapę. Kilkadziesiąt sekund później wszyscy znaleźli się już pod ziemią, a wejście zostało zamknięte. Kimkolwiek byli, mieli powód, by się kryć ze swoimi działaniami.


Kryjówka

Najemnicy wrócili ze swojego rekonesansu przed świtem. Zmęczeni, ale z wieściami i informacjami, a przede wszystkim po pierwszym zapoznaniu się z nowym terenem, często najważniejszej czynności podczas misji na nieznanym terenie. Świt nadszedł wkrótce potem, wraz z potężną eksplozją, która wstrząsnęła ziemią i zatrzęsła całym budyneczkiem z blachy, mimo, że nastąpiła raczej daleko na północny zachód od ich obecnej pozycji. Co dokładnie się stało, nie dało się stwierdzić. Obudziło natomiast wszystkich, w tym i LuQmana. Przewodnik ciągle trząsł się, pytanie, czy ze strachu, czy może z narkotykowego głodu?

Mimo tego szybko zaczął działać, rozdając magnetyczne karty z czerwonym paskiem i kilkoma słowami po Somalijsku. Tłumacz ze słowem pisanym sobie nie radził.
- Tu napisano, że macie pozwolenie chodzenia za dnia i bez broni po tej strefie. Ale nie możecie z tak odkrytymi twarzami! Za dużo uwagi.
Zaczął grzebać w dużej skrzyni w rogu, wyjmując z niej sporo kompletów ubrań. Nie były to ubrania arabskie, ale również w podobnym stylu - choć w przypadku kobiet spódnice i bluzki, oraz jakieś chusty na twarz, a nie pełne stroje jak poprzedniego dnia. Mężczyźni dostali spodnie i koszule. I także chusty oraz czapki. Najwyraźniej chodzenie w ten sposób nie było zabronione.
- Stroje arabskie nie tutaj. Tutaj wrogowie Arabów. Zabić mogą.
Wyjął też kilka pojemników maści, otwierając i pokazując ciemnobrązową zawartość.
- Na twarz i dłonie. Jak nie przyjrzeć się dokładnie, to wy tutejsi. Za chustami. Bo rysy inne i za wysocy jesteście.
Ruch w obozie imigrantów zaczął się tuż po świcie i już kilkadziesiąt minut później uliczki wyglądały niemal nie do przejścia. Nikt tu za to nie zdawał się zwracać uwagi na innych, a wielu spieszyło do pracy poza tym miejscem, więc wkrótce nieco się przeluźniło. Według informacji od przewodnika, zawsze miało być tu tłoczno. Większość ludzi nie miała pracy i spędzała dnie na wegetacji. No i ciągle pozostawali starcy i dzieci, kręcący się po okolicy.

Był to dobry czas na śniadanie. I podjęcie wreszcie, dobę od przybycia do Somalii, konkretnych działań. LuQman przedstawił zwięźle swoje możliwości.
- Mogę was zaprowadzić do jednego z kapitanów "Czerwonych". Znam go i na pewno się dogadamy. Wtedy dostalibyście specjalne pozwolenie i nie trzeba by było nawet broni kryć. Znam też innych ludzi. Mogę do nich zadzwonić, umówić się. Mogą skontaktować was z Arabami lub rządowymi. Nie za darmo i nic tu nie obiecuję. Jeśli powiecie mi czego dokładnie szukacie, przejdę się po mieście, popytam. Ale muszę iść sam. Przy was nikt nic nie powie. Ludzie są ostrożni. Nie ufają obcym.
Włożył ręce do kieszeni, ukrywając ich drżenie. Po oczach można było stwierdzić, że faktycznie nie zamierza ruszać na rekonesans z ogonem w postaci któregoś z najemników.

 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 31-05-2013 o 15:23.
Sekal jest offline