Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2013, 18:03   #23
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Pracodawca przedstawił im szereg nowych informacji, zaraz po tym jak podpisali umowę. Było to doprawdy chytre zagranie, bowiem o wiele trudniej wycofać się z niebezpiecznej pracy, gdy twa godność widnieje na urzędowym kawałku papieru. Oczywiście Torbor nawet myślał się wycofywać, ale kto wie co pomyśleli sobie inni! Rudobrody przedstawiciel niskich ludów, słuchał z dość nikłym zaciekawieniem, jedyne co go poruszyło to wzmianka o nienaturalności pogody.
Nie sądził by była to sprawka samej bogini mrozów, bowiem ta zapewne miała o wiele ciekawsze zajęcia, niż zsyłanie okrutnych śnieżyć i drapieżnych wiatrów, na rybaków i dziki ludy. Ale kto wie czy aby jakiś kapłan, czy też mag nie postanowił przypadkiem pobawić się w Boga. Jednak nawet najpotężniejsi czarodzieje, gdy odrąbało się im głowę, nie stawiali oporu… a przynajmniej najczęściej wtedy miało się już z nimi spokój.

Torbor nie oszczędzał się tego wieczora, pijąc i jedząc ile dusza zapragnie. Co prawda uszczupliło to jego sakiewkę o kilka złociszczy, ale przynajmniej, gdy pod wpływem chmielu, ululany pomrukami zadowolonego żołądka, zasnął na karczmiennej ławie, zrobił to z uśmiechem na ustach, skrytych w gęstym buszu rudej brody.

~*~

Poranek, tak ten zawsze przychodzi za wcześnie, a gdy w głowie jeszcze szumi alkohol, jest tym bardziej okrutny. Oczywiście to tyczyło się biesiadników karczmy, którzy pochodzili z ras wyższych i mniej brodatych. Torbor, bowiem mimo, że z punktu widzenia zwykłego człeka, wczoraj naprawdę poszalał, to wiedział kiedy zachować rozsądek, tak by poranek nie był manifestacja kata. Będąc krasnoludem, trzeba mieć nie tylko stalowe mięsnie, by wywijać kowalskim młotem, ale również głowę twardą niczym skała.
Do śniadania zasiadł przy stole, który obrał sobie Taar, krasnal nie zdążył wczoraj nacieszyć się zbytnio jego towarzystwem, bowiem człek dość szybko zniknął z popijawy. – Jok to nocko udono? – powitał mężczyznę, wesołym tonem, a jego krzaczaste brwi znowu poruszyły się w jednoznaczny sposób. Krasnal zmierzwił swoją czuprynę, łapskiem niczym dobrze wypieczony bochen chleba, by następnie przysunąć sobie tacę z serami i mięsiwami.
- Dla mnie przynioś lepiej jyszcze jednum! –rzucił w stronę usługującej tego ranka dziewki, a wraz ze słowami poleciał w jej stronę srebnik, od tak na zachętę by porcja była trochę bardziej obfita. – Nujeść się to podstowo! –zarechotał wesoło do Tara, zaś gdy jego zamówienie zostało zrealizowane, już tylko mlaskanie wydobywało się z jego ust.

~*~

- Prędzej śnigi w cołej Dolinie wyschno, nim zboczysz mnio pijonego niczym szpodel, w czosie wyprowy! –odparł wesoło swemu pracodawcy, na wieść o darmowym piwie. Z początku Krasnal nie miał zamiaru niczego kupować, jego plecak i tak był wypełniony po brzegi najważniejszymi rzeczami. Zaś na trudne przeprawy, lepiej nie zabierać bibelotów. Jednak gdy zobaczył, rakiety śnieżne na nogach większości członków wyprawy, stwierdził że to całkiem dobry pomysł.
- Ej ty Panoćku. – zwrócił się do młodego zastępcy Huberta. – Dowoj mi no migiem zjedno pore rokiet śniżnych, ino roz roz! – złożył swe zamówienie i klasnął głośno w dłonie. Już kilka ziaren piasku w klepsydrze zwanej czasem, ciężkie buciory brodacza, otaczały solidne pasy, które z kolei, były integralną częścią jego nowego zakupu. – Nu, no pewnio byndziu wygodniej.
Jego wzrok na chwilę padł na osiołka, który był stworzeniem dość niezwykłym. Wielki w porównaniu do innych jego braci oraz nad wyraz silny, sądząc po liczbie tobołów jakie niósł. Torbor uśmiechnął się i poklepał ziwerze delikatnie po boku – Ni mortw siu, Jo Ci wilu na grzbiet nie dołóż, wole swój dobytek nosić blisku sibie.

~*~

Gdy wszyscy inni zebrani byli dookoła wejścia do jakiejś jaskini, Torbor stał trochę na uboczu, plecami do reszty, zaś śnieg przed nim zmieniał barwę na bardziej słoneczną. Krasnolud pogwizdywał wesoło, gdy wczorajsze piwo, opuszczało pęcherz, udając się tym samym na przymusowe wakacje w górach.
- Co tom mocie cikowego? –zapytał gdy w końcu skończył swoja powinność. Ruszył w stronę swej drużyny, poprawiając przy tym spodnie i cały gruby strój, a gdy zbliżył się do reszty wysłuchał skróconej relacji.
- Oho, toć to okazjo której przegopić ni można! –ucieszył się, jednak szybko ściszył głos, bowiem lawiny to nic przyjemnego. Zaś gdy padła sugestia Audrey, uśmiechnął się tylko szeroko, a jego wąsiska zafalowały. – Nu widzo ży Paninko wi kto tu może o jyj bezpieczeństwo zadboć! –zarechotał rubasznie, strzelając przy tym pokazowo karkiem. – Ni bójto si, z Torborem nic wom ni grozi. –oznajmił, po czym wplótł palec w gąszcz rudych włosów, by podrapać się po brodzie. – Ale zonim tom wyjdziemy, trzeba było by się delikatnie przygutować. -mówiąc to zrzucił z ramion swój plecak, który łupnął o wejście do jaskini. Śnieg który w czasie drogi osiadł na bagażu, opadł na kamienie, zaś Torbor na chwile zagłębił ręce i część brody w tobołku. – Tu tok, nojpirwo to… –powiedział wciskając Audrey w ręce, lekko wysłużoną ale wciąż sprawną latarnię. Była to typowa lampa, z klapa która udaremniała niespodziewane zgaszenie płomienia. – Jo i mój broch… –to mówiąc przez ramię wskazał drugiego z drużynowych brodaczy. – W cimnościoch widzimy, jakoby to był dziunek. Jednok wy ludzio, z tygo cum wim, już to dobrze subie z tym ni rodzicie. – po tych słowach w końcu wydobył butelkę z oliwą, która wręczył kobiecie. – A to się przydo w takich warunkach burdziej niżeli puchodnia. W tokich joskinioch czynsto mużno na przyciągi trofić, które w trymiga zdmuchno ugień gdy nic gu nie chruni. Zrysztą to zoboweczko jest wygodniejsza. –stwierdził wesoło, po czy wydobył z swego bagażu pozwijane zwoje, grubej konopnej liny. – O tym lepij subie posy obwiązać. Jeżeli ustotnio tok śniżyło, to przez szczeliny i inno wyjścia mogło napodoć śniegu, który potym rozpuścioł się i pozomorzło w szczelinach. A ni Chiołbym się poślizgnąć i wpość do jukiejs dziury, czy poczuć jok mi zimio pod kulosomi pęko. A tok tu reszto przytrzyma spudojącego. –rzekł z przestrogą. Wszak przezorny zawsze ubezpieczony. – To Cu ktos chce mnie obwiązać? –zarechotał jeszcze, unosząc do góry ręce i kręcąc „zalotnie” biodrami. – Nie wstydź to się!
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline