Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2013, 21:14   #396
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Rankiem następnego dnia wszystko było gotowe do wyruszenia w daleką drogę do Burrovicum. Dwudziestu przydzielonych jako eskorta żołnierzy, siedziało w cieniu rzucanym przez czarne, osmolone resztki, które kiedyś były główną bramą prowadzącą do osady. Eskorta dowodzona była przez niemłodego optio, o czarnych włosach i paskudnych ranach na rękach i ramionach, który przedstawił się jako Vergilius. Jego oschły ton i niemal wrogie spojrzenia, sugerowały, że wcale nie pasuje mu rola jaką wyznaczył mu legat Tiliusz. Poza żołnierzami w skład grupy wchodziła też Julia i jej dzieci. Szczególnie Banus ucieszył się z widoku swoich wybawców, a Julia posłała Hallexowi nieśmiały uśmiech. Do Burrovicum wracali też uwolnieni przez Naima i Faro magistraci, w liczbie pięciu. Dla nich wszystkich przygotowany został jeden z wozów, do którego zaprzężone były dwa masywne, brunatne woły o rozłożystych rogach. Na wozie znajdowało się też złoto i prowiant dla wszystkich na najbliższe dni oraz sprzęt obozowy, namioty i narzędzia. Zapowiadało się na przyjemną wędrówkę.

W końcu wyruszono i Vergilius natychmiast narzucił spore tempo. Legioniści byli szkoleni do forsownych, długich marszów. Uwolnieni jeńcy, Julia i dzieci oraz, po długich sporach i narzekaniach Faro z Gnaeusem jechali na wozie. Naim dosiadał swojego wierzchowca i zgodnie z poleceniem optio, co jakiś czas wysuwał się naprzód, w celu sprawdzenia drogi.

Podróż mijała całkiem przyjemnie, jeśli nie liczyć pogody, która zmieniała się jak w kalejdoskopie. Pogodny ranek mógł niemal natychmiast przejść w ulewne i zimne przedpołudnie, a to z kolei przemienić się w mglisty i parny wieczór. Nie tylko pogoda dawała się we znaki podróżującym ku stolicy. Dwa razy podczas drogi trafili na stada żwarców, które mimo, że mniej liczne niż eskorta, atakowały bez wahania. Podczas owych potyczek z nieumarłymi stworzeniami trzech legionistów zostało rannych, a jeden zmarł od odniesionych obrażeń. Jego towarzysze przy pierwszej nadażającej się okazji, to znaczy, gdy znaleźli wystarczającą ilość opału, ułożyli stos i spalili jego ciało, posyłając ducha do Królestwa Cieni.

Około dziesiątego dnia podróży, gdy przecinali stojące na drodze wzgórza, pnąc się drogą ku szerokiej, płaskiej przełęczy, zobaczyli w oddali masywne sylwetki idące w szeregu. Stworzenia były humanoidalne, ale z pewnością nie należały do ludzkiej rasy. Stwory zamiast jednej pary rąk, miały dwie umieszczone jedna nad drugą. Były znacznie większy i potężniej zbudowane od człowieka. A do tego ich głowy nie były ludzkie, a bardziej przypominały bycze łby, z szerokimi nozdrzami i wyrastającymi na boki rogami.
- To Shaerowie – powiedział ktoś, wyjaśniając. Gmerając w zakamarkach pamięci i przypominając sobie stare opowieści sprzed Nocy Ognia, w końcu uświadomili sobie co widzą. Był to przedstawiciel jednej z tak zwanych Młodych Ras, stworzonych przez magów i czarodziejów, jako broń w toczonej przez nich wojnie. Jedni mówili, że te wojny, zwane Okresem Burzliwej Magii miały miejsce dwa tysiące lat temu, gdy nie było jeszcze Imperium ani Sułtanatu. Inni twierdzili, że nie było to wcale tak dawno, a od owych strasznych czasów minęło zaledwie pięć wieków. Gdyby mieć dostęp do wiedzy i ksiąg, z pewnością można by ową zagadkę rozwikłać. Ale zarówno wiedza, jak i księgi zostały stracone... Na szczęście Shaerowie, gdy dotarli w pobliże miejsca, w którym je widzieli, już zniknęły. Nawet legioniści bali się spotkania z nimi, gdyż uważano Shaerów za śmiertelnie groźnych przeciwników.

Jeszcze kilka dni minęło i przed oczami podróżnych ukazało się Burrovicum w całej okazałości. Otoczone solidnym murem. Wybudowane z kamienia, który transporty zwoziły ze zrujnowanych okolicznych miast i osad, robiło spore wrażenie. W centralnej części, na wzgórzu ulokowano zespół świątyń poświęconych wszystkim thoertiańskim bogom. Tuż poniżej znajdowały się budynki zajmowane przez Gubernatora Trejanusa i jego aparat władzy. Za murami, okopany nasypem ziemnym znajdował się obóz wojskowy, w którym, na placu treningowym, trwały ćwiczenia. Ulice i place miasta tętniły życiem. Można by odnieść wrażenie, że cofnęło się w czasie o kilkanaście lat i Noc Ognia nigdy się nie wydarzyła. Im byli bliżej, tym więcej szczegółów do nich docierało. Harmider i hałas wydawany przez ludzką, przelewającą się ciżbę. Setki mieszających się ze sobą zapachów, niekoniecznie przyjemnych, uderzało w nozdrza. Ciekawskie spojrzenia kierowane na przeciskającą się ku centrum miasta karawanę. Okrzyki handlarzy, którzy ze zlokalizowanych wzdłuż ulic kramów zachęcali do zakupu towarów. A tych był wybór wszelaki. Stukot młotków z warsztatów. Dym unoszący się z kominów. Roznegliżowane, wijące się lubieżnie prostytutki, zachęcające klientów z okien domów rozpusty. Wykrzykujący jakieś niezwykle ważne obwieszczenie młodzieniec, stojący w centrum placu. Cywilizacja.


- Czy którykolwiek z Was posiada obywatelstwo thoertiańskie? Innymi słowy: czy mieliście przywilej mieszkać jako ludzie wolni w Imperium Thoertiańskim, zanim nastała Noc Ognia? – takie pytanie usłyszeli od urzędnika, z którym przyszło się im spotkać następnego dnia po przybyciu do Burrovicum. List od legata Aulusa Tiliusza powędrował do kancelarii Gubernatora i bardzo szybko pozbawiono ich złudzeń, że sam Gubernator zechce się z nimi widzieć. Otrzymali jedynie nakaz przybycia do kancelarii i odprawiono ich oschle.

Gdy Balbinus i Hallex potwierdzili, a Faro udał, że nie słyszy pytania, urzędnik pozwolił sobie na skromny, chyba nieco wymuszony uśmiech. Znajdowali się w jednym z kilkunastu gabinetów na drugim piętrze kancelarii. Okna wychodziły na miasto, rozłożone poniżej. Do ich uszu dobiegał gwar głosów. – To nam nieco ułatwia sprawę...

Urzędnik wygładził togę, przeczesał rzadkie włosy i ze sterty zrolowanych pergaminów, zalegających mu na biurku, wyciągnął jeden, opatrzony okazałą pieczęcią. Przyjrzał mu się uważnie i postukał nim w blat biurka. – Nie wiem, czym sobie na to zasłużyliście, ale sam Gubernator zlecił sporządzenie tego nadania...

Rozwinął rulon i przebiegł wzrokiem po znajdującej się na nim treści. Odchrząknął i zaczął czytać. – Postanowieniem Gubernatora Paulusa Luciusa Trejanusa i jego Rady uznaje się, w podziękowaniu za dokonane dla odradzającego się Imperium zasługi, okazicieli owego dokumentu, powiernikami ziem położonych w widłach rzek Darei oraz Bel, od ich złączenia, aż do źródeł w Górach Sierpowych i zezwala na założenie kolonii Venisarum, położonej na owych ziemiach. Równocześnie zobowiązuje się mienionych do prowadzenia procesu osadniczego, zakładania osad, rozwoju rzemiosła i uprawy, a także odprowadzania do Skarbu Imperialnego dzisiątej części zgromadzonych środków, a w szczególnych wypadkach ponoszenia dodatkowych kosztów, nałożonych przez Gubernatora i Radę...
- Et cetera... Et cetera...
– mruknął na koniec urzędnik, po zapoznaniu obecnych z prawami i obowiązkami posiadaczy ziemi w widłach rzek Darei i Bel. – No to gratuluję. Chyba powinniście się tam przejechać i zobaczyć, co Trejanus wam sprezentował...


- Bremonie łaskawy! Czy zdajesz sobie młodzieńcze sprawę, co właśnie przyniosłeś? – starzec, który wyglądał na nie mniej niż sto lat, biegał podekscytowany wokół stołu, na którym Balbinus położył tajemniczy przedmiot. Człowiek, do którego się udał z aparatem znalezionym w chacie szamana, został mu polecony, po wypytaniu się o kogoś, kto zna się na takich rzeczach. Ów staruszek był nie kim innym, a Quintusem Corneliusem Humilisem, prodziekanem Wydziału Magii Stosowanej i Technomancji na Akademii Magów w Numantii. Oczywiście Akademia nie istniała od wielu lat, a Quintus Humilis był teraz jednym z kilku czarodziei służących Trejanusowi, radą i mocą. – Widać, żeś nie ukończył studiów. Pewnie Noc Ognia przerwała Ci nauki. A na którym Wydziale się uczyłeś chłopcze i gdzie? W Numantii, Itrei czy w stolicy? Ile semestrów ukończyłeś? U kogo miałeś Teorię?

I tak cały czas. Staruszek zasypywał Balbinusa pytaniami, nie zważając nawet na to, czy młodzieniec udziela mu jakichkolwiek odpowiedzi. Równocześnie mag bacznie oglądał urządzenie, opukując je, manipulując pokrętłami i wciskając różne elementy. Im dłużej to robił, tym jego wyraz twarzy stawał się coraz bardziej rozczarowany.

- To co tutaj leży to transfluizator Osnowy – powiedział w końcu, rezygnując z zadawania kolejnych pytań dotyczących edukacji. – A właściwie jego jedna część. Widać, że nie uczęszczałeś na wszystkie zajęcia... To prototyp. Dzięki niemu czerpanie z Osnowy było niemal stuprocentowo bezpieczne i niezwykle wydajne. W dzisiejszych czasach, przy tak rozbuchanej Skazie byłoby to zbawienie dla ludzkości. Gdyby tylko transfluizator działał i był kompletny.

- Ciekawe skąd się wziął w tej chacie w lasach? – zastanawiał się prodziekan, marszcząc nos i wydymając wargi. Nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech i szybko, wyjątkowo szybko jak na swój wiek, poderwał się od stołu. – A gdybyś się udał do Numantii, zbadać ruiny Akademii. Może przypadkiem natrafiłbyś na jakieś ślady, a jeśli bogowie by sprzyjali odnalazłbyś kolejne elementy. Pomyśl o tym chłopcze. Jesteś magiem a to zobowiązuje...

- Nawet jeśli ludzie chcą cię za to spalić... – dodał z rezygnacją.


W tawernie natychmiast wszystko ucichło. Klientela, składająca się w większości z robotników i rzemieślników, nagle przestała hałasować i wbiła spojrzenia w stojące na stołach kufle i misy. Usiłujący rozbawiać gawiedź żongler upuścił wszystkie swoje piłeczki, a jedna z nich uderzyła go w głowę. Jednak nikt nawet nie próbował się zaśmiać. Przyczyną owej zmiany było pojawienie się trzech mężczyzn.

Dwóch rosłych osiłków o twarzach nie wyrażających niczego, a w szczególności procesów myślowych pojawiło się najpierw. Mimo, że ubrani byli w proste, zniszczone i wytarte ubrania, sprawiające wrażenie, że są zwyczajnymi włóczykijami lub łachmaniarzami, to poruszali się sprężyście i pewnie. Tak jakby pod ubraniem kryli się zupełnie inni ludzie. Zaraz za nimi pojawił się trzeci mężczyzna. Odziany w płaszcz z kapturem, spod którego wyzierała jaskrawozielona tunika, przepasana błękitną szarfą. Człowiek ów miał ciemną karnację, zdradzającą pochodzenie z południa i silny zarost na twarzy, który jednak nie mógł ukryć poziomej blizny, zdobiącej jego podbródek. Był szczupły, żeby nie powiedzieć wątły, ale sposób w jaki się poruszał i patrzył na otaczających go ludzi, sprawiał, że wzbudzał pierwotny, mimowolny strach. Przez chwilę stał w drzwiach, zdając się jeszcze mniejszym przez kontrast do swoich dwóch towarzyszy, po czym bezbłędnie skierował się do miejsca, gdzie wypoczywała kompania.

A byli w tej tawernie, gdyż nic innego nie udało się im znaleźć. Tutaj nie musieli płacić zbyt dużo, ale i zbyt dużo nie mogli oczekiwać. Proste jadło, rozwodnione trunki i miejsce do spania na zakurzonym strychu. Siedzieli przy stole racząc się smażonymi ziemniakami nurzanymi w sosie gurum i zagryzając je pieczywem.
- Słyszałem, żeście nowi w mieście – nowo przybyły bezceremonialnie przysiadł się do stołu, a jego ochroniarze zajęli miejsca za nim. Byli niczym ściana. – I słyszałem, że macie względy u Gubernatora. Takich właśnie zuchów szukam...

Przerwał na chwilę, aby bez pytania poczęstować się kawałkiem chleba, który obficie skropił sosem. Zjadł i oblizał palce. – Ale do rzeczy. Pewnie nie wiecie kim jestem, ale to nieistotne. Zaraz jak wyjdę z tej budy, to się dowiecie. Wiecie gdzie jest Autumnia? To się dowiedzcie. Jak jesteście chętni pogadać coś więcej, to znajdźcie tam zielony dom z błękitnymi okiennicami. Wejdźcie i w oknie wychodzącym na ulicę, przesuńcie doniczkę na lewą stronę. Wówczas ktoś się zjawi. A jak nie to trudno. Burrovicum nie jest duże, z pewnością się jeszcze kiedyś spotkamy i porozmawiamy znowu...

Po tych słowach wstał, skłonił się nisko i ruszył do wyjścia. Osiłki podążyły za nim. Gdy tylko przekroczył próg, w tawernie zawrzało. W kółko pojawiało się jedno miano – Princeps...
 
xeper jest offline