Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2013, 22:21   #3
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Trzymaj go dobrze, bo zaraz zacznie lecieć. - Zza głazu dało się słyszeć głos Filuta, który najwyraźniej instruował swego chowańca. - Jeśli pocieknie...

-FILUT, DO KURWY NĘDZY! - wrzasnął Percy przerywając mu. - DARUJ SOBIE TE KOMENTARZE!

-A kto ci każe ich słuchać, a? Każdy ma prawo do chwili intymności. - Gdy szum wodospadu ucichł, karłowaty mag wyłonił się zza skał w towarzystwie impa, bladego niczym suknia panny młodej. Filut przez moment siłował się ze sznurkami przy kroczu, po czym kontynuował swe wywody:

-No to chyba wszystkie najważniejsze rzeczy zostały już powiedziane. Ja wchodzę, wy się teleportujecie. - Przykurcz zaczął grzebać w torbie przewieszonej przez plecy. - Jeśli macie taki kaprys, możecie wysłać za mną jaką czujkę. - Mówiąc to, nie oderwał nawet głowy od swego plecaczka. - Ułatwicie mi zadanie. Zresztą... na szpiegowaniu i podglądaniu niektórzy znają się tu lepiej niźli ja. - Z triumfującym uśmiechem wydobył dorodne, jędrne jabłko. - Zatem życzcie mi powodzenia. - Rzekłszy to, odgryzł kawałek owoca i przeżuwając kęs, ruszył niespiesznym krokiem w stronę fortecy. - Vilgret i Randal zostają z wami. Miejcie na nich oko.

Tymczasem Gelbalain zamyslił sie po czym wyjąwszy z kieszeni kamien zapytał swym kompanów -Eeee, daleko stąd do Doliny Lodowatego Wichru? Jak sadzicie?Tak w lini prostej po czym zamyśliwszy się znowu splunoł i kontynuował - Spusciłbym lawinę, za ciepło tu...ale chyba nie doleci Nastepnie zawył- Nuuuda, zróbmy coś

Faust wykonał serię magicznych gestów, wymruczał inkantację i zaraz, spod jego szaty, wyleciał tuzin lub dwa kulek wielkości ludzkiego oka.... i takiego też wyglądu. Dwie natychmiast schowały się za kołnierzem Filuta, reszta poleciała wysoko w górę, z rozkazem by utrzymać się kilkaset metrów ponad fortecą, a gdy się zacznie akcja rozlecieć się po niej na wszystkie strony, aby jak najszybciej poznać jej rozkład.

- Po linii prostej nigdy byś nie doszedł. Jesteśmy w cholernej Otchłani. Pamiętasz jak stanęliśmy w wesołym kułeczku, za rączki się chwyciliśmy i zrobiło się jaśniutko i cieplutko jak w dupie u murwy co właśnie obsłużyła trójkę klientów na wespół z ich psem? To będziemy musieli zrobić tak jeszcze raz i wyrzuci nas kilkaset mil od dowolnego miejsca jakie sobie wymyślimy.

- Eee, a fakt. Kaca miałem i myślałem że mam zwidy...a to dlatego tu są demony, no cos takiego - rozejrzał sie ciekawie mag sprawiajac wrazenie srednio zorientowanego. Widać, znajac go, można było uznać, że poczuł owe dwa bukłaczki wina, a także pare kwaterek wódki które wypił po drodze. Nastepnie wyprostował plecy i ruszył w strone bramy twierdzy potykajac sie lekko . Po drodze zatrzymał sie moment, wyszczał, wylał na głowę bukłak wody i ruszył dalej głosno sapiac i prychając.

- Dobra panowie - Jonnathan zwrócił się do reszty, wspinając się na swojego quasi-realnego wierzchowca - Skoro oni już poleźli to ja idę robić dywersję.


Filut, Faust i Gelbalain całkiem szybko wybyli z jaskinio-domu i pewnie ruszyliby piechotą pod same mury twierdzy Lorda Belhiora...

... gdyby nie to, że przy wyjściu ze schronienia napotkali małego gościa.

- P-przepraszam panów. - Powiedział mały quasit do całej Siódemki z komicznie wyglądającą muszką zawiązaną wokół szyi. - Ale La... Lord Balhior z-zaprasza do s-siebie...

- Spoko, którędy? - zapewnił Gelbalain.

- T-tędy - mały demon wyglądał na przerażonego samym faktem spotkania towarzyszy i w sumie nic dziwnego. Każdy z nich pewnie mógłby zwykłym pierdnięciem zmieść go z powierzchni ziemi, ale w końcu to był tylko przewodnik, prawda?

I chciał ich doprowadzić do wielkiego Lorda demonów na jego własne życzenie. Tylko czemu Balhior chciał ich ot tak zaprosić do siebie? Może negocjacje jednak wchodziły w grę?

Faust wstrzymał konia i zmarszył brwi. Sięgnął ręką pod płaszcz wymacując kształt rękojeści miecza. Wymamrotał cichą inkantację, co wywołało pisk przerażenia ich małego przewodnika. Jonathanowi ani trochę nie przeszkadzało, że wystraszył demona. Nie przejmując się niczym rozpoczął kolejną inkantację. Wprawne oko rozpoznało by ochronę żywiołową oraz prawdziwe widzenie.

- Gelbalain! A myślałem, że już wytrzeźwiałeś! NIE UKŁADA SIĘ Z DEMONAMI! Szczególnie będąc w ich siedzibie, w której jest multum pułapek, zabezpieczeń i kryjówek pełnych strażników. Quasicie!

Żyjesz tylko ze względu na pewne prawa chroniące posłańców, ale nie nadużywaj mojej cierpliwości póki nie przypomnę sobie, że wy uznajecie jedynie prawo silniejszego!


Quasit zapiszczał żałośnie i schował się za najbliższym, dość niskim kamieniem.

- D-dobrze p-p-panie - wychylił łeb zza osłony. - C-co mam w t-takim r-r-razie z-zrobić?

- Uciekaj gdzie pieprz rośnie - wysyczał Faust składając już kolejne gesty jednego z najpotężniejszych zaklęć w jego repertuarze. Kilkadziesiąt metrów przed nim ziemia zapłonęła. Ogień błyskawicznie uformował się w kształt dwudziestometrowego żywiołaka. Dokładnie to Monolitu, najpotężniejszego z gatunku, jeśli nie liczyć pierwotnych ucieleśnień żywiołów. Szczerze mówiąc to Faust nie miałby pojęcia jak miał by pokonać coś takiego, jesli nie liczyć przywołania innego monolitu, najlepiej wody. Tymczasem żywiołak ryknął potężnie i rzucił się do ataku na demony.

- Uspokuj sie kurna, co szkodzi porozmawiać, nie odstawiaj cyrków produkował się wnerwiony Gelbalain widząc reakcje swego towarzysza.

Gigantyczny ognisty twór zaryczał przeraźliwie z taką mocą, że wszystkie gargulce siedzące dotąd nieruchomo na blankach twierdzy poderwały się nagle do lotu jak wystraszone gołębie. Zamiast jednak podejmować walkę z monstrem, rozpierzchły się na wszystkie strony. To jednak nie przeszkadzało Monolitowi, żeby dorwać kilku z nich zanim wzleciały na tyle wysoko, że znalazły się poza zasięgiem potwora. Ponad tuzin kamiennych (i już martwych) ciał spadło na ziemię zanim to się stało, a wtedy Monolit ryknął raz jeszcze z wściekłości i z frustracji.

Wrota twierdzy rozwarły się niespodziewanie z łoskotem i na zewnątrz wypadło kilkanaście quasitów, ciągnących za sobą krwistoczerwoną płachtę. W łapkach trzymały dodatkowo trąbki. Kiedy skończyły układać dywan, wbiegło kilka innych, niosąc bogato zdobiony tron. Zaraz za nimi z wyleciało całe stado demonów: vroki, sukkuby, babau, herozu... Wszystkie jednak starały się trzymać jak najdalej od ognistego monolitu.

- Proszę wstać! Pan tego planu, Wielki, Niepokonany, Przeraźliwy i Okrutny Lord Balhior nadchodzi! – zawołał donośnym głosem jeden z quasitów, kiedy przygotowania dobiegły końca.

Dopiero teraz trębacze zaczęli grać i na zewnątrz wyszedł... sukkub...

Demonica wyglądała na zadziwiająco pewną siebie, zważywszy na to, że okrywało ją nad wyraz niewiele, a jej siedzibę (co do tego chyba nikt nie miał wątpliwości) atakowała potężna drużyna.

Wyglądała niczym spełnienie najśmielszych snów niegrzecznych mężczyzn...


W jednej ręce trzymała wysadzany drogocennymi kamieniami, wyglądający naprawdę imponująco, rytualny sztylet, w drugiej miała długą, ćwiekowaną smycz, a na końcu smyczy...

Mężczyzna, bo z całą pewnością nie był to demon, nie dość, że szedł na czworaka, to jeszcze niósł w zębach skórzany stanik... i to była jedyna część garderoby, jaką ze sobą miał (pomijając oczywiście nabitą kolcami obrożę).

Sukkub spojrzała krytycznie na tron i nakazała:

- Waruj! – Na dźwięk jej władczego tonu, „piesek” czym prędzej podszedł do tronu i z niesamowitą radością posłużył pani jako podnóżek.

Sukkuba wbiła mu obcasy w plecy, jednak zdawało się, że to tylko potęguje radość owego człowieka.

Powiedziała coś, jednak nie słyszeli słów, bo najzwyczajniej w świecie byli za daleko. “Piesek” poderwał się z ziemi, ukazując, że naprawdę jest tak podekscytowany, na jakiego wygląda. Wymamrotał coś jeszcze ze spuszczoną głową na co Sukkuba westchnęła i dała mu jakiś przedmiot.

Mężczyzna momentalnie się roześmiał, a był to śmiech prawdziwego szaleńca. Podszedł kawałek w stronę ognistego monstrum i rzucił jakieś zaklęcie. Nikt z Siódemki nie miał nawet okazji odgadnąć co to było, gdyż wszyscy byli za daleko.
 
vanadu jest offline