Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2013, 22:29   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Monolit niespodziewanie zniknął, a człowiek ponownie opadł na kolana i zbliżył się do swojej pani, podnosząc z ziemi zębami skórzany stanik. Sukkuba spojrzała tylko na atakujących członków bractwa i kiwnęła zapraszająco ręką, argumentując gest przyłożeniem sztyletu do karku swojego pupilka.
- Dzień Dobry - krzyknął donośnie Gelbalain uśmiechając się. - Cóż za miły dzionek muszę przyznać. Cóż u panienki słychać? - po czym ruszył w stronę zgromadzenia.
- Nie spiesz się aż tak do tych krągłości - powiedział Thazar. - Przyjemności, znaczy się.
- Ot, powitać i porozmawiać wypada, znasz mnie, nie jestem durniem. - odparł za swe plecy mag.
- Taaa, jasne - odparł Thazar. - Pewnie, że znam.
- To też chodź, jak nie wierzysz - zachichotał.
Sukub nie słyszał ich wymiany zdań i zdecydowanie zaczął się niecierpliwić.

Faust uniósł brew widząc jak jego monolith został odesłany. Śmierdziało mu to jakimś dziwnym zaklęciem którego nie znał, bo raczej nie wyglądało to na zwykłe wygnanie, bo wciąż wyczuwał mentalną kontrolę nad przywołańcem. Westchnął i machnął ręką odsyłając go na plan ognia. Oczywiście efekt nie był w żaden sposób widoczny. Tak czy siak coś wykabacił dla drużyny. Nie ma teraz możliwości (chyba) by Gelbalain wlazł w sam środek fortecy demona. Walka na zewnątrz na pewno jest lepsza niż na bezpośrednim terenie wroga.
Faust wyinkantował dłuższe zaklęcie, pomiędzy fałszywymi - pozbawionymi mocy - gestami zaklęcia wieszczenia ukrył ten czar który na prawdę rzucał, czyli świętą aurę tak by złapać w nią całą drużynę.
Tymczasem magiczne oczęta dostały polecenie by rozlecieć się po fortecy. Poza czterema które miały obserwować z nieba pole walki.

Zblizwszy sie do sukkuba Gelbalain rzekł:
-No co tam?
- Czuję się dogłębnie urażona - poinformowała go, spoglądając nań wyniośle. - Zignorowaliście me zaproszenie. - Mówiła tonem obrażonej kobiety... a obrażone kobiety nigdy nie są zbyt bezpieczne...
-W takim razie przyjmij szczerze przeprosiny, kolegę poniosło, nawet nas nie pytał a ja chętnie bym pozwiedzał twą zapewne śliczną siedzibę. To co tam po za tym? Wszystko w porządeczku? - zapytał dość nonszalancko Gelbalain. Starał się rozładować sytuację, nie ma co drażnić gospodarza, nawet jeśli chciało się go zabić. Zresztą to serio było niegrzeczne.
- Byłabym gotowa puścić to w niepamięć, pod warunkiem, że odłożycie swą broń i udamy się do środka, porozmawiać jak cywilizowane demo... cywilizowane demony z cywilizowanymi ludźmi. - Skinęła w zamyśleniu głową. Ostrze sztyletu oparło się niebezpiecznie o szyję jej “podnóżka”. Na szkarłatny dywan spłynęło kilka kropel krwi.
Jakby akurat Gelbalaina cokolwiek to obchodziło. Ot jakiś typek krwawi na planie demonów, taa, straszne i niecodzienne. Zamyśliwszy się na chwilę odparł: -Jak dla mnie nie ma problemu, zauważ, mnie się nawet po broń nie chciało sięgać. W każdym razie czemu by nie, jeśli chłopaki nie będą mieli nic przeciwko to bardzo chętnie sobie z tobą pogawędkę.
Demonica uniosła brwi, a jeden z quasitów szepnął ledwie słyszalnie do Gelbalaina:
- Lord nie lubi, kiedy nie okazuje się należnego mu szacunku.
Faust pokręcił głową widząc co wyczynia Gelbalain i sam wystąpił naprzód.
- Bądź pozdrowiona, pani - powiedział oficjalnym tonem, będąc krok przed towarzyszem i ukłonił się głęboko tylko na sekundę spuszczając z niej wzrok. - Jestem Jonnathan Faust Engel Siódmy, z pierwszej materialnej, a to moi towarzysze. Dopraszamy się wybaczenia i zrozumienia, jednak wolelibyśmy pozostać na neutralnym gruncie.
- Oj tam, drobiazgi i pierdoły, mnie tam pasuje - burknął niezadowolony mag. Bardzo chciał zobaczyć sobie ten pałac a ten tu się pietra. - A ja to pełen szacunku jestem, no jasne, no jakżeby nie, sam powiedz - rzucił na koniec do quaslita ze znaczącym spojrzeniem.
Stworek skinął tylko pokornie główką, nie ośmieliwszy się nawet spojrzeć na niego.
- Upraszałabym jednak, abyście skorzystali z mego zaproszenia. - Sukkub spojrzał znacząco na ich broń. - Doskonale zdaję sobie sprawę, kim jesteście. Ha... wasza sława was wyprzedza. Dlatego musicie zrozumieć, że czuję się dość... niekomfortowo. Proszę więc uprzejmie, abyście zostawili swoją broń na zewnątrz i spożyli ze mną posiłek. Później możemy porozmawiać. Na spokojnie. - Westchnęła cicho i pokiwała głową. - Zdaję sobie również sprawę, że nawet bez broni jesteście niebezpieczni.
- A to spoko. Obiadek bardzo chętnie - odparł Gelbalain rzucając swój buzdygan do rowu. - I tak mi sie nie chce go tachać. Ale to miło że mówisz o nas tak miłe rzeczy. Sama też masz dość groźna reputacje, nie? To co na obiadek? - rozentuzjazmował się brodaty Illuskańczyk.
- Mam pewne... znajomości w waszym świecie... - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Zapewniam, że będzie to uczta dla podniebienia. Najlepsze produkty z różnych zakątków świata. Specjalnie dla was.
-To co chłopaki - krzyknął mag za swe plecy -Choćta.
Faust przewrócił dyskretnie oczami.
- Pani. Jesteśmy w Otchłani, a ciebie otaczają twoi słudzy. Obie strony są nieufne wobec siebie i obie mają ku temu doskonałe powody. Proszę o wybaczenie mej impertynencji, ale czy jesteś w stanie w jakiś sposób nas upewnić, że będziemy bezpieczni?
- Och... czyżbym was więc z kimś pomyliła? - Sukkub się zasmucił. - Myślałam, że jesteście sławną Siódemką, wysłaną tu w celu pozyskania tego psa. - Wbiła obcas w grzbiet klęczącego mężczyzny, jednak nie wydał on nawet pisku, a spojrzał jedynie przejęty na swoją panią. Zerknęła na Fausta. - Myliłam się?
- Oj nie cykaj sie Faust, ze mną będziesz bezpieczny - zachichotał Gelbalain po czym spojrzawszy na podnóżek mrugnął kilkakrotnie po czym, przyjrzawszy się ze zdziwieniem, zapytał - A to ten? Serio? Cholera, wiedziałem że trzeba było zapytać o rysopis.
Leador jak do tej pory obserwował poczynania swoich kompanów, którzy jak zwykle byli dość pochopni w swoich poczynaniach. Nie mogąc nic na to poradzić, elf zamierzał przyłączyć się do ataku i używając jednego z pierścieni, które miał w swoim posiadaniu, zamienić zwykły strój podróżny na zbroję i laskę magiczną. Jednakże, niespodziewane zaproszenie do twierdzy i słowa demona o złożeniu broni dały mu nieco do myślenia. Leador postanowił, przynajmniej chwilowo, pozostać w obecnym odzieniu, chociaż nie było specjalnie eleganckie. Bardziej, niż wyglądem, martwił się tym co tak właściwie może ich czekać w środku. Do jego głowy przychodziły najróżniejsze możliwości, poczynając od trucizn i blokady planarnej, a na rozległym polu antymagicznym kończąc.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, by wchodzić do twierdzy, ale jeśli naprawdę tego chcecie, to pójdę z wami - rzekł do reszty Bractwa, odnawiając w tym czasie czar ochronny, który miał na sobie. Tajemnice, którymi się posługiwał nie wymagały ani gestów, ani słów, więc nie zwracał tym niczyjej uwagi. Po kilku sekundach skupienia przygotował też tajemnicę [mistyczne odbicia = wykrycie magii], którą zamierzał badać aury magiczne, które miał w zasięgu.

- Ależ oczywiście, że skorzystamy z twego zaproszenia o wielka, nadobna pani! - Filut kłaniał się, ślinił i stękał. Po chwili wyciągnął sztylet z cholewy buta, następne z rękawa, spod pachy i zza pleców. Wszystkie ostrożnie złożył tuż u podnóża tronu. - A to przy pasie. - Wskazał rapier wiszący u jego boku. - To tylko ozdoba o wartości sentymentalnej. Bez niej nie wyglądam już tak... powabnie. - Puścił oczko do sukkuba. - Nie ma co się przejmować. To co? Którędy na ucztę? - Spojrzał na małego demonika z muszką na szyi, skrytego za pobliskim głazem. - Jaki słodki... - Podszedł do niego i błyskawicznie złapał w swe ramiona. Przycisnął go do piersi, po czym z obrzydzeniem wycedził przez zęby:
- Jak ja kocham małe zwierzątka! - Randal parsknął oburzony dostrzegając próby podlizywania się swego pana. Na takie "czułe" gesty można wyrywać co najwyżej dziewki w karczmach. Teksty: "Lubisz koniki? Och! Naprawdę?! Jednego trzymam w spodniach. Choć na zaplecze to ci go pokażę!" - raczej nie skutkowałyby w tym przypadku. Zresztą... każdy przecież wiedział, że serce Filuta było tak samo zimne jak jego mały jaszczurek skryty głęboko w gaciach. A on, Randal, osobisty chowaniec owego maga, wiedział coś o tym.
-No to chodźmy - ucieszył sie Gelbalain ruszając w stronę twierdzy.
Faust wyglądał jak by miał ochotę palnąć się w czoło. Albo Gelbalaina i Filuta. Spojrzał na resztę Bractwa licząc, że go poprą i nie będą pchać się do jaskini lwa.
Leador zaczynał powoli mieć dość zachowania Filuta i Gelbalaina, którzy najwyraźniej żadnych wątpliwości na temat wchodzenia do siedziby demonów nie mieli. Rzekł więc, przypominając sobie oficjalne elfie mowy sprzed lat:
- Lordzie Balhior, niektórzy z moich towarzyszy są bardzo skorzy do posiłku, jak widzę, ale pozwól, że może odwrócimy kolejność działań. Wpierw powiedz, o czym chcesz rozmawiać, a potem zdecydujemy, co uczynić dalej. Czy to będzie uczta, czy rzeź - tu jego cień poruszył się złowieszczo, formując coś na kształt szponów - zależy od tego, co masz nam do powiedzenia.
Było to, zdaniem Thazara, dość rozsądne postawienie sprawy. Lepiej było najpierw wyjaśnić wszystko i ustalić niezbędne szczegóły, niż pchać się w paszczę lwa, czy też demona, wszystko jedno, bez zwracania uwagi na ewentualne konsekwencje.
 
Kerm jest teraz online