Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-05-2013, 21:48   #40
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Marburg, klasztor Świętej Panienki Sprawiedliwości Wszechwidzącej Vereny. Sroga zima, dwa miesiące przed podróżą Thomasa do Averheim. Swiątynny ogród.

Wellentag 3, Vorhexen, 2522 KI

- Przybyłeś do mnie? Specjalnie w mojej sprawie? Dopytywał Thomas, nie mógł uwierzyć że magister kolegium magii jechał taki kawał drogi by spotkać się z nim... szczególnie o tej porze roku.

- Ha ha ha. Roześmiał się Witwald Oberstadt i począł lepić gałkę śnieżną. - Wiem... wiem że to dziwne. Mogłem przecież wysłać list, wiem. Jednak są sprawy które musimy powiedzieć innym stojąc z nimi oko w oko. Choćby po to by zrozumieć czy miało się rację. Czarodziej wciąż mówił zagadkami.

Krew napłynęła do twarzy Thomasa i pomimo przejmującego mrozu jaki zawładną Stirlandem ostatnio, gorąco zrobiło się akolicie. Pytanie które nadeszło było nieuniknione. - Powiedz mi zatem panie Oberstadt co sprowadziło cię aż tutaj... do mnie? Przecież piastuje najniższe stanowisko w świątyni. Co taki zacny jegomość może mieć za sprawę do mnie?

- Miałem sen... wizję rzec by było można. Czarodziej przestał żartować, ale wciąż lepił kulkę śniegową. - ... ów wizja niejasna była, jak to one zawsze w zwyczaju mają. Tak była jednak wyrazista, tak ... ... klarowna, że poczułem iż muszę odnaleźć tego kto wizji tej przeznaczeniem jest.

- Jechałeś panie do Marburga jedynie dlatego że miałeś wizję mnie dotyczącą? Przecież to... dziwne, nadużyłes jeno swego kręgosłupa i sakiewki. Jakaż pewność że wizja ów ważna jest lub że mnie dotyczy? Pytań akolita miał bez liku, na początek postanowił wyrazić się lapidarnie...ale sposób jak nie było.

- Dobrze główkujesz Thomasie. Sakiewka kolegialna jest, a kregosłup jak dąb. Tym że czas mój zmarnowany jest się nie martw... może i masz rację, tym lepiej żebyś miał, bo wizje me czasem okrutne są i lepiej by się nie ziściły. Prawdą jest jednak że nie tylko do ciebie jadę. Po drodze mam kilka przystanków... i cóż nie będę cię zwodził. Dla każdego do kogo zajadę wizję jakąś chowam. Witwald rzucił śnieżką w pobliskie drzewo. Za nic miał chyba że to świątynny ogród, uśmiechnął się. Thomas nawet na to uwagi nie zwrócił, inne myśli mu po głowie chodziły.

- Jesteś zatem... wróżem? Zapytał Thomas. Wiedział już że się nie myli.

- Hm, tak, można tak powiedzieć. Poświęciłem się przpowiedniom i stawianiu horoskopów. Całkiem niezłe miałem wyniki swych badań... był taki czas. Oberstadt wziął kolejną porcję śniegu w dłonie i wędrował oczami po fasadzie budynku śwątyni, zupełnie jakby chciał posłać w nią kolejny śniegowy pocisk.

- Więc teraz obwieścisz mi przyszłość mą? Ciekawość Thoamsa była pobudzona do granic możliwości. Od lat nie miał gościa... a tu taki jeszcze człek co zagadkami prawi się trafił.

- Och nie. Bez przesady. Powiem ci jedynie że wizję dotyczącą ciebie miałem. Wkrótce wyruszysz w podróż daleką a i niebezpieczną. Poprzedzi to zwiastun w postaci trzech cyfry krwią okrytej. Tyle. Skończył jakby nigdy nic czarodziej i przyjżał się swemu dziełu, czy aby śnieżka ładnie wygładzona ręką została.

Thomas był zaskoczony ale i zawiedziony. ~ Tylko tyle? To wszystko? Myślał.

- Po oczach twych widzę że jesteś niewesoły. Chyba nie tego się spodziewałes, co? Zrozumieć musisz. Wizje to sprawa jest nie łatwa i nawet jeśli dla mnie klarowne one są to większość ogromna ludzi postrzega je jako zbiór bzdur. Tak to już jest. Czarodzie nie wydawał się zaskoczony reakcją Thomasa.

- Pewność jednak skąd masz herr Oberstadt że ja tej wizji adrestem jestem? Kolejna sprawa która wyjaśniona zostac musiała.

- Ha... to powiedzieć ci zdołam. Trzy znaki o tym mi powiedziały. Mag wyliczał na palcach, śnieżkę odłożył na bok, na ławkę. - Raz to że w wizji waga Vereny stała na marburskim herbie... proste, ale tak już umysł swój przez lata wyszkoliłem by miejsce łatwiej oznaczać. Dwa to głos był przez mężczyznę konającego wypowiadany, a słowem było rodowe nazwisko twego ojca. Przyznam że to zajęło trochę by wyśledzić cię tutaj. Szczęściem mam swych dwóch czeladników, chłopaków zręcznych i bystrych, oni w pismach tropieniem się zajmują. Witwald uśmiechnął się ponownie i zamilkł. Ponownie chwycił śniezkę z ławki by posłać ją równym lotem przed siebie.

- Trzeci znak... no a co z nim?
Thomas nie doczekał się kontynuacji więc sam postanowił działać, zapytał zatem.

- Ten ma dopiero się potwierdzić teraz. Powiedz Thomasie von Ehrlichmann. Miałeś przyjaciela coś mu przysięgę złożył? Przy ostatnim jego tchnieniu? Teraz czarodziej wbił błękit swych oczu w kapłana i czekał odpowiedzi... nie natarczywie, ale dostatecznie by Thomas skłamać nie mógł, zresztą nie miał takiego zamiaru, wszak był sługą Vereny i sprawiedliwym człowiekiem.

Thomas pokiwał głową twierdząco i spojrzał na zaśnieżony plac świątynny. - Tak, tak było. Odpowiedział krótko.

- Prawdę mówisz, to dobrze. Często kłamią ci którym obwieszczam nadchodzący czas, od przeznaczenia uciekają, a tego zrobić się nie da. Los nasz jest między gwiazdami wypisany, chcemy tego czy nie. Co stać się ma to się stanie. Słowa czarodzieja były odrobinę mistyczne.

- Tak więc to pewne że twa wizja mnie dotyczyła. Co teraz? Thomas był zdezorientowany słusznie. Wierzyć nie chciał w wizję, ale mag za dużo wiedział by kłamać. Akolita rozumiał poniekąd czym takie wizje są , słyszał o nich i w księgach czytał o braciach zakonnych co to na nich bogowie zsyłali olśnienia i zwiastuny.

Oberstadt patrzył przed siebie a jego spokój niczym był niezmącony. Pewnym było że zestaw pytań jakiego używał Thomas był powszechny i na czarodzieju wrażenia żadnego nie zrobił. - Jak to co teraz? Żyj, służ, rób swoje. Wiadomo. Kiedy znak trzech krwią okryty zobaczysz bedziesz wiedział co robić. To dosyć proste. Takiej odpowiedzi czekasz? Lepszej nie mam. Chyba nie myślałeś że w kilka chwil odmieni ta wizja twe życie i zrobi z ciebie innego człowieka?

- ... nie, nie o to chodzi, ale twe słowa zmieniają pewne sprawy, spojrzenie na nie. Odpowiedział Thomas.

Czarodziej kolegium niebios, Witwald Oberstadt, chcwycił akolitę Thomasa, kiedyś von Ehrlichmann'a, za bark i powiedział. - To prawda. Są słowa i rzeczy które zmieniają cel i znaczenie. Mógłbym przeprosić cię za to że co powiedziałem, może zmienić twój cel, ale tego nie zrobię, bo by kłam losowi zadawał. Pamiętaj jednak by być silnym. Każda rzeczywista sprawa i rzecz zawsze oblicza dwa ma. Skąd wiesz że ta stroną tą nieprzychylną się do ciebie obróci? To wszak tylko wiedzą bogowie. Prawda? Przyjacielski gest i uśmiech wydawały się być szczere. Czarodziej wyprostował się i przeciągnął... na odpowiedź chyba nie czekał.

- Rację masz pewnie herr Oberstadt. Thomas nie był pewien czy czarodziej ma rację tak naprawdę. Skłamać nie chciał ale wierzyć też nie za bardzo. Czas miał pokazać, i to już całkiem za niedługo... bo kraway znak trzech przyszedł wraz z nowym rokiem, a wskazywał na Averheim. Los Thomasa wkroczył na własciwy tor. Tak przynajmniej akolita myślał w ten czas.

***

Averheim. Dzielnica doków.
Backertag 28, Nachhexen, 2523 KI

Rozmowa z karczmarzem nie przyniosła żadnego efektu, przynajmniej nie do momentu do którego Thomas go słuchał, ale akolita nie był tym faktem zdziwiony. W takich miejscach ja ta karczma Goethe bywał bardzo rzadko, ale logicznym wydawało się że właściciel rozsądny trzymał będzie usta na kłódkę zamknięte. Thomas dał znak Klausowi oczyma, że idzie spróbować swych sił w rozmowie z kobietą która wyglądem przypominała wspomnianą wcześniej w rozmowie, Beatrice Knox. Klaus kiwnął również w porozumieniu. Thomas ruszył zatem od szynkwasu.

Podszedł do kobiety wcześniej wspomnianej. Panny, bo raczej nie pani Knox, hazardzistki i jak mniemał akolita, oszustki. - Witam panno Knox, bo ta się pani zwie prawda? Ja mam na imię Thomas i służę w świątyni Vereny. Czy mogę zająć pani chwilę? Odpłacę za to kielichem wiśniówki, zgoda? Thomas zapytał i jak to miał w zwyczaju, uśmiechnął się szczerze.

Nawet nie zerknęła na niego, rzucając właśnie kośćmi, które głośno poturlały się po stole. Zaklęła po tym, a jeden z mężczyzn zakrzyknął i zgarnął pulę miedziaków. - Nie widzisz, że gram, starcze?

- Widzę, widzę droga panno. Jednak wierzyć się nie chce że kość ci nie idzie tak jak tego chcesz. Srebrnik na twój rzut droga pani. Thomas nie zrażony odpowiedzią kobiety, wyciągnął szylinga i rzucił na stół.

Goethe nie znał się na tej grze, niewątpliwie jednak do jej zakończenia zostało jeszcze sporo. Beatrice spojrzała na niego wściekle. - Za kogo ty mnie masz, hę? Weź swoje pieniądze i nie przeszkadzaj. Była wyraźnie zdenerwowana, może wściekła i Thomas zdawał się obrywać rykoszetem. Nie zamierzała natomiast przerwać gry, w której uczestnikami była tylko ona i mężczyźni siedzący przy stole.

- Jak sobie życzysz, nie przeszkadzam już dłużej. Wybacz. Wiedz jedynie że ostatnio pływałem po Averze i ryby mi powiedziały że powinienem z tobą słów zamienić kilka w sprawie tyczącym się zapłaty pewnej. Jeśli będziesz zainteresowana będę czekał tam, przy stoliku. Thomas zabrał swoją monetę i odszedł w stronę wspomnianego stolika.

Goethe usiadł i patrzył na grającą kobietę, zastanawiał się nad kilkoma aspektami jej zachowania. ~ Pieniądz jej nie interesował, a na arystokratkę raczej nie wygląda, zatem czemu nie jest chciwa by od starca srebrnika wyłuskać. Przecie wyglądam na łatwy łup, a ona na kogoś kto monety nie przepuści żywcem. Co zatem nią kieruję? Tym bardziej że blef z tym że gang ryb mnie do niej skierował... heh, ale w to ja sam bym nie uwierzył gdybym nią był.

Thomas spojrzał na Klausa który rozmwaiał z karczmarzem. Nadzieję miał akolita że choć herr Neumayer zdoła wydobyć jakieś ciekawe informacje. Wrócił znów myślą i spojrzenim na pannę Knox. ~ Jeśli jej nie zainteresowałem to znaczy że jest albo bardzo rozsądna, albo nic nie wie... albo się boi. Hm... jeśli ja byłbym na jej miejscu też bym cicho siedział. Chociaż... czasem ktoś kto dużo mówi sprytny jest i maskować tym się potrafi, a czasem ten kto nic nie mówi, wbrew sobie wiele do myślenia daje... albo wogóle nic nie wie. Myśli kotłowały się w głowie Thomasa, a kobieta wciąż niezainteresowana oddawała się nerwowej grze. Akolita z radością przyjął zaproszenie Klausa do wspólnej wyprawy pod zdobyty przez niego adres. Goethe zawiedziony był trochę że nic nie wskórał. Sprawa do łatwych nie należała, ale chciał wypełnić swą obietnice daną przyjacielowi, chciał też śledczym się przysłużyć i miastu pomóc. Beatrice Knox jednak nie pomogała Thomasowi w tym zamiarze.

W czasie drogi, do domu martwego Kellera, Thomas podzielił się z Klausem swymi podejrzeniami. Tym że nic nie wskórał, tym że kobieta na zdenerwowaną wyglądała, tym że może warto byłoby na nią oko zwrócić i może podejrzeć gdzie się udaje kiedy gospodę opuści. Pewnym było że ta kobieta coś wie... może uwikłana nie była, ale pewnikiem coś wiedziała. Oczywiście Thomas pojmował że jej zdenerwowanie mogło być wywołane masą różnych zdarzeń, ale ów panienka skrywała jakiś sekret, tego był świątynny sługa pewien. Swymi podjerzeniami postanowił podzielić się z resztą towarzystwa śledczego kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja.

Po drodze Thomas zatrzymał idącego ulicami miasta szczurołapa. Po szybkiej wymianie zdań srebro obciążyło kieszeń szczurołapa, a paskudny gryzoń zyskał nowego właściciela. Treser Klaus był wyraźnie zaskoczony jednak szybka prezentacja tego co Goethe miał na myśli i w zamiarze, rozwiała jego wątpilwości. Akolita zszedł na bok z drogi i ustawił małą, krzywą klatkę, zrobioną z patyków i związaną sznurkiem, na niewysokim murku. Klaus wciąż ciekaw zaglądał starcowi przez ramię.

-... no i zobaczymy jak się ma nóż do rany. Mówił do siebie Thomas. W ten czas podawał uwięzionemu szczurowi, najpierw część a później już całość, wydzieliny zeskrobanej z rany Kellera, którą to Goethe niósł zawiniętą w kawałek papieru. Szczur obwąchał najpierw tkankę ostrożnie... spróbował i po chwili wchłoną już całą. Wcale nie trzeba był czekać długo na efekt. Fakt, szczur przeżył ale charczał, kasłał, a wreszcie uwolniony, biegł dziwnym śladem, zataczał się i potykał, czasem upadał. Bestia odporna jednak była i zdołała dostać się do kanału, gdzie znikła i kto wie, być może zdechła.

- Trucizna jak nic. Gdyby więcej było to może by zdechł. Goethe skomentował całe przedstawienie dane przez gryzonia. - Widać dzień nie jest całkiem stracony, choć wiedza to nikła jest. Daje nam to jednak pewne konkrety. Ktoś kto użył trucizny jest zawodowcem i robił to nie raz, to pewne. To osoba która raczej nie jest jawna. Ważne też to że albo stać tę osobę na kupno trucizny albo pracuje wciąż z ową substancją. Wiem, to niewiele... ale jak powiedziałem... nikła to wiedza. Miejmy nadzieję że dom Kellera przyniesie jakieś odpowiedzi. Dom o którym wspomniał Thomas, a prowadził do niego Klaus był już blisko. Był wieczór a okolica niebezpieczna, Goethe poprawił zatem sztylet na pasie i rzucił w powietrze zdanie. - Ciekawe czy zakapturzony nas już szuka? Thomas wiedział że było to wielce prawdopodobne.
 
VIX jest offline