Erland
Zębaty pilnik Hwarhena dobywał z kości takie odgłosy, jakby jeszcze w nich jakieś życie ostało, i protestowało jękliwie przeciwko torturom. Potężny wojownik siedział w kucki przy małym ognisku i zawzięcie pracował pordzewiałym narzędziem. Erland dobrze wiedział, skąd to uparte milczenie i rzucane wokół wilcze spojrzenia.
Hwarhen bardzo chciał komuś przyłożyć, żeby pokazać, że nie jest tchórzem. Bo na takowego wyszedł w oczach wron i Pajęczycy, gdy on z Erlandem odeszli, by spędzić noc z dala od słupa, milczącej, przeraźliwej tajemnicy, widomego znaku tego, że bezimienne, straszliwe bóstwo może sięgnąć ich wszędzie, nawet na lądzie, i że to bóstwo zażąda w końcu ofiary... Odeszli, to było rozsądne, tak zrobiłby każdy bogobojny wyspiarz. Ale Urreg Rork został... i to do reszty spsuło bratu Moruad i tak już skwaszony humor.
- Co tam dłubiesz? - Erland przerwał milczenie, bo w końcu je należało przerwać. W odpowiedzi otrzymał plugawe przekleństwo i kose spojrzenie.
- Myszę – burknął w końcu Bez Żony. - Dla Urrega.
- Odważne zwierzę – zaśmiał się Erland. - Sprzeciwiło się boskim podziałom talentów...
- I jak na tym sprzeciwie wyszło? Głupia morda i łysy ogonek... też mi interes.
- Mimo wszystko... odważne zwierzę – szepnął Erland.
Miał złe przeczucia, jakiś niepokój targał jego starą duszą. Sny, gdy nadeszły, były porwane i ulotne jak strzępy pędzących po niebie obłoków. Ciemnowłosy chłopiec skrobał piórem po pergaminie pod okiem młodego maestera, ogień pluł iskrami w kominku. Ciemnowłosy chłopiec wychodził w ciemność poza krąg światła ognisk, ku jego stopom przypadały ogromne, pasterskie psy. Chłopiec ten był martwy i żywy jednocześnie. Córka Pająka siedziała w małej łodzi, oparta o maszt, a ten, którego wrony nazywały Kamykiem trzymał ster. Krzepki mężczyzna szedł w ciemności gardzielą lodowego tunelu, w ręku niósł zaostrzoną ptasią kość. Joran Lannister leżał martwy u stóp Moruad, a Willam Snow podnosił włócznię do ciosu, z jego oczu patrzyła bestia. Morskie fale lizały ofiarny słup, a ktoś, kogo Erland nie widział, modlił się o wiatr. Każdemu strzępowi obrazu towarzyszyło brzęczenie, jakby rozwścieczonego roju pszczół, i trwało ono nawet wtedy, gdy wizje odeszły.
Potem zaś, gwałtownie i bez ostrzeżenia, odszedł sen, spłoszony przez ryk najpotężniejszego zwierzęcia, jakie żyło po tej stronie Muru – a za Murem mogły z nim się mierzyć tylko na poły legendarne mamuty.
ROOOOOOOOOooooooooo...
Hwarhen zdążył zadeptać ich małe ognisko, zanim Szepczący uniósł się z ziemi. Wyciągnął topór i spojrzał pytająco.
- IdÄ…... Co robimy, Erlandzie? Co robimy?