Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2013, 13:53   #111
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Erland


Zębaty pilnik Hwarhena dobywał z kości takie odgłosy, jakby jeszcze w nich jakieś życie ostało, i protestowało jękliwie przeciwko torturom. Potężny wojownik siedział w kucki przy małym ognisku i zawzięcie pracował pordzewiałym narzędziem. Erland dobrze wiedział, skąd to uparte milczenie i rzucane wokół wilcze spojrzenia.

Hwarhen bardzo chciał komuś przyłożyć, żeby pokazać, że nie jest tchórzem. Bo na takowego wyszedł w oczach wron i Pajęczycy, gdy on z Erlandem odeszli, by spędzić noc z dala od słupa, milczącej, przeraźliwej tajemnicy, widomego znaku tego, że bezimienne, straszliwe bóstwo może sięgnąć ich wszędzie, nawet na lądzie, i że to bóstwo zażąda w końcu ofiary... Odeszli, to było rozsądne, tak zrobiłby każdy bogobojny wyspiarz. Ale Urreg Rork został... i to do reszty spsuło bratu Moruad i tak już skwaszony humor.

- Co tam dłubiesz? - Erland przerwał milczenie, bo w końcu je należało przerwać. W odpowiedzi otrzymał plugawe przekleństwo i kose spojrzenie.
- Myszę – burknął w końcu Bez Żony. - Dla Urrega.
- Odważne zwierzę – zaśmiał się Erland. - Sprzeciwiło się boskim podziałom talentów...
- I jak na tym sprzeciwie wyszło? Głupia morda i łysy ogonek... też mi interes.
- Mimo wszystko... odważne zwierzę – szepnął Erland.

Miał złe przeczucia, jakiś niepokój targał jego starą duszą. Sny, gdy nadeszły, były porwane i ulotne jak strzępy pędzących po niebie obłoków. Ciemnowłosy chłopiec skrobał piórem po pergaminie pod okiem młodego maestera, ogień pluł iskrami w kominku. Ciemnowłosy chłopiec wychodził w ciemność poza krąg światła ognisk, ku jego stopom przypadały ogromne, pasterskie psy. Chłopiec ten był martwy i żywy jednocześnie. Córka Pająka siedziała w małej łodzi, oparta o maszt, a ten, którego wrony nazywały Kamykiem trzymał ster. Krzepki mężczyzna szedł w ciemności gardzielą lodowego tunelu, w ręku niósł zaostrzoną ptasią kość. Joran Lannister leżał martwy u stóp Moruad, a Willam Snow podnosił włócznię do ciosu, z jego oczu patrzyła bestia. Morskie fale lizały ofiarny słup, a ktoś, kogo Erland nie widział, modlił się o wiatr. Każdemu strzępowi obrazu towarzyszyło brzęczenie, jakby rozwścieczonego roju pszczół, i trwało ono nawet wtedy, gdy wizje odeszły.

Potem zaś, gwałtownie i bez ostrzeżenia, odszedł sen, spłoszony przez ryk najpotężniejszego zwierzęcia, jakie żyło po tej stronie Muru – a za Murem mogły z nim się mierzyć tylko na poły legendarne mamuty.

ROOOOOOOOOooooooooo...

Hwarhen zdążył zadeptać ich małe ognisko, zanim Szepczący uniósł się z ziemi. Wyciągnął topór i spojrzał pytająco.
- Idą... Co robimy, Erlandzie? Co robimy?
 
Asenat jest offline  
Stary 03-06-2013, 06:32   #112
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Mimo wszystko… odważne zwierzę – szepnął Erland.

Nie obchodziło go czy stracili w oczach Pajęczycy i Wron, a nawet jeżeli to co z tego? Honor, siła, odwaga te słowa coraz bardziej blakły odkąd Szepczący przybył na ląd. Otaczało ich kłamstwo, zdrada i puste, nic nie znaczące, obietnice. „Palce zimy się zaciskają, a wszystko zmierza do kolejnej wojny” pomyślał Szepczący dorzucając drwa. Czuł to Jakym Magnar, czuł i Erland, choć inni zdawali się tego nie dostrzegać. Byli młodzi nawet jeżeli widzieli i robili rzeczy, których nikt z śmiertelników widzieć i robić nie powinien.

Erland dorzucił drwa do niewielkiego ogniska które rozpalili. Iskry strzeliły radośnie w górę. Noc była chłodna. Szepczący skupił się na ostatnich dniach, analizując to co się stało i co widział. Próbował poskładać wszystkie elementy gry, która się toczyła w jedną całość, ale nie był w stanie. Zbyt wielu rzeczy nie wiedział, a innych mógł się jedynie domyślać.

- Orzeł. Wydra. Szczenię. Pajęczyca na lodowej sieci. Mysz... – głos Erlandowi zamarł, popatrzył się na Hwarena i zapytał się – Zrobiłeś więcej takich figurek ostatnim czasem? Lub planujesz je zrobić? Czy mógłbyś mi je pokazać?

Hwarhen spojrzał na Erlanda spod łba, odpiął jedną z sakiewek przypiętych do pasa i wyjął kościane figurki. W ręce Crowla mieściło się kilkanaście figurek, jednak tylko dwie pasowały do przepowiedni: Rosomak i Mysz. Kapłan wziął figurkę Rosomaka do ręki i obejrzał ją dokładnie.
- Kogo przedstawia?
- Nikogo. Zrobiłem ją dla córki by wiedziała jak wyglądają Rosomaki, by wiedziała jaka płynie w jej krew. Dlaczego pytasz Szepczący o tak dziwne rzeczy?
- Zanim przybyłem na Długi Kurhan Bogowie pokazali mi, że na drodze spotkam Orła, Wydrę, Szczenię, Pajęczycę na lodowej sieci, Mysz, Jednookiego Basiora, Kruka, Kwiat, Czarodrzew i Rosomaka. Tylko i aż tyle. Niektóre spośród znaków już odgadłem, innych nie. Wydrą zwą Jorana Lannistera, Myszą nazwałeś Urega. Jednooki Basior to zapewne William Snow i jego wilk, Pajęczycą może być lady Qorgyle, Czarodrzewem zaś ja. Ty zaś przyjacielu jesteś Rosomakiem. Być może Orłem jest tego którego przezywają Kamykiem. Kim jest Szczenię, Kwiat, Kruk nie potrafię powiedzieć, wola Bogów jest czasem trudna do odgadnięcia. – Erland zamyślił się nad wagą swoich własnych słów i wtedy przypomniał sobie, coś co mu umknęło na Czarnym Dworze. – Tytus, towarzysz lady Qorgyle jest Kwiatem. Gdy wbiegł do płonącej wieży za Qhorinem na kurcie ma wyszyty Kwiat. Szczeniakiem może być Mort, zaś Krukiem zapewne Rodard – myślał głośno.
- Czy to ważne?
- Tak. Tylko wspólnie przegnamy Palce mrozu.
- Wierzysz w bajki Szepczący – rzucił Hwarhen. Był zmęczony, zły i ostatnią rzeczą na którą miał ochotę była rozmowa o wierzeniach.
- Wierzę w to co pokazali mi Bogowie – odpowiedział Szepczący. – Czy twoja siostra powiedziała ci z jaką wróżbą przybyłem na Długi Kurhan?
- Nie. Nie wszystkim dzieli ze mną czy z tobą. Czasami mam wrażenie, że o wielu rzeczach mi nie mówi lub mówić nie chce.
- Rozumiem – Erland dorzucił drwa. Noc była mroźna. – Głęboko w jaskiniach świętego gaju, tam gdzie sięgają jedynie korzenie najstarszych czarodrzewów Bogowie ukazali mi następujące znaki: Kobieta, Wrona, Czarne Słońce nad nimi. Palce mrozu na ziemi i wodzie. Symbol długiej zimy i zapomnianych legend. – Spojrzał na Hwarhena – nie wiezysz mi... ale twoja siostra mi uwierzyła. Zresztą wiedziała o tym zanim przybyłem na Długi Kurhan.
- Wierzysz, że chce chronić Mur i Skagos przed tym co znajduje się za nim?
- Wierzę, że chce chronić to co kocha.
- A co kocha? - zapytał zaskoczony Hwarhen.

Erland nabrał powietrza w płuca.
- Sądziłem, że obudziła się w niej krew Magnarów, rządza władzy. A także chęć zemsty na swym bracie. Lecz… to tylko część prawda. Jesteś jej mlecznym bratem, Crowlem i przyjacielem Hwarhenie, dlatego zasługujesz na prawdę – stwierdził kapłan i wyjął pudełeczko, które dostał od Qhorina. – Oto syn Qhorina i Moruad Magnar. Wszystko co robiła, robiła po to by go odzyskać.

Olbrzym wziął pudełko do ręki i otworzył je, delikatnie przyglądając się włosom w środku. Otworzył szeroko usta w niedowierzaniu i choć nie skamieniał jak wtedy gdy zobaczyli słup Bezimiennego Morskiego Potwora to szok musiał być porównywalny.

- Będę musiał się rozmówić z moją siostrą – powiedział ciężko. W jego głosie dało się wyczuć żal, że nawet jemu Maruad nic nie powiedziała.
- Ma na imię Errand – a widząc brak zrozumienia w oczach młodszego Crowla dodał – pamiętasz jak na Czarnym Zamku udałeś się do pół-żywego Qhorina? Pamiętasz jego słowa i co mi powiedziałeś? „Że dobrze schował Erranda, że Moruad nigdy go nie znajdzie? Powiedz mi, jak to zatem możliwe, że Qhorin uważa Erranda za sznur, który może założyć na szyję mojej siostry i ciągać ją gdzie chce?” – zacytował starzec z pamięci słowa Bez Żony. Dar i przekleństwo, tak określił doskonałą pamięć Erlanda jego mistrz. – Dopiero teraz dotarło do mnie znaczenie tych słów. Nie gniewaj się jednak na swoją mleczną siostrę, zapewne postąpiłbyś tak samo. Jest coś jeszcze Hwarhenie... po waszym przybyciu na Długi Kurhan poprosiłem Erebrara by gdyby coś się działo na wyspie zabrał małą w bezpieczne miejsce – kapłan mówił cicho, bardzo cicho, uważnie wypowiadając każde słowo.

Oczy wojownika zwęziły się w szparki, zamigotała w nich żółtawo całkiem nie ludzka wściekłość. Pierwotny gniew – oto ktoś tknął moje potomstwo.
Hwarhen sapnął. Poruszył potężnymi ramionami.
- Dobrze zrobiłeś – wypluł po chwili. - Nie wiadomo, gdzie to wszystko zajdzie. Nie wiadomo, kto zechce wywrzeć na mnie wpływ. I na niej, za moim pośrednictwem...

Powiedział: nie wiadomo kto. Ale obydwaj wiedzieli, o kogo chodzi, choć imię magnara-boga Skagos nie padło.

Młodszy Crowl wstał i poszedł do koni. Erland zapatrzył się w ogień. Nie usłyszał kroków. Nie usłyszał nic. Po prostu nagle jego głowa poleciała w tył, szarpnięta za włosy. Ostra, wypięlęgnowana stal nacięła skórę na gardle starca, w kierunku obojczyków pomknął strumyczek gorącej krwi. Szepczący tkwił z głową i plecami wspartymi o nogi Hwarhena, patrzył w górę na obnażone we wściekłym geście, suche zęby.
- Jeśli coś jej się stanie... to będzie pierwszy dzień reszty twojego życia, Erlandzie. Tej gorszej jego części.

Puścił go, równie gwałtownie, jak wcześniej pochwycił, zdjął nóż z gardła starca. Potem bez słowa obszedł ognisko i położył się, obwijając się w swoje futra.

Erland wytarł krew z rany. Zastanawiał się czy nie przypomnieć młodszemu z Crowlów, że zanim zamknął się w swojej pustelni przewodził niejednej wyprawie łupieckiej, że był wojownikiem-kapłanem, a siła jego ciosu była równie potężna co Hwarhena. Zamiast tego uspokoił nerwy, dorzuciła drwa do ognia. Nie powiedział nic, bo i cóż mógł powiedzieć. Rozumiał gniew młodszego z Crowlów, a z drugiej strony nie mógł się nadziwić naiwności wojownika. „Przez pięć lat nie odstępowałeś swej mlecznej siostry na krok, byłeś jej cieniem, prawą ręką i wykonawcą jej pomysłów. Powinieneś wiedzieć lepiej, jaka jest cena tej gry. Wierzysz, że bóg-magnar pozwoliłby ci zobaczyć córkę? Raczej łudziłby cię słodkimi słówkami, a jej kości bielałby w górach na Skagos!”. Myśli kotłowały się w głowie Erlanda.

A potem przypomniał sobie gdy lata temu stał na kamiennych schodach przyglądał się potrzaskanej głowie 11-letniego chłopaka, który widać został uznany za poplecznika starszego brata Endehara. Rzeźnia jeszcze się nie skończyła gdy przybył do Królewskiego Dworu. Pamiętał jak padł przed obliczem nowego magnara i błagał o życie Moruad, choć nie była z jego krwi. Do dziś nie wiedział, dlaczego Endehar spełnił jego prośbę. Nie było to ważne.

Zmęczony narzucił futro na siebie. Śnił strzępy snów, porwanych, niezrozumiałych i mrocznych.

***

- Idą... Co robimy, Erlandzie? Co robimy?

Erland bił się krótko z myślami. Z jednej strony było ich tylko dwóch i w otwartej walce nie mieli żadnych szans. Kapłan nie chciał jednak walczyć, a jedynie zobaczyć kto przeprawił jednorożce z Skagos na ląd. Rozsądek jednak zwyciężył.

- Pojedziemy w bezpiecznej odległości, równolegle do nich. Powinniśmy w ten sposób ich uniknąć, a jednocześnie przechwycimy naszych towarzyszy – powiedział. Żałował, że nie było z nimi Tyrii. Być może wtedy zaryzykowałby wysłanie zwiadu. – Upewnijmy się, że nic nie grozi córce Pająka – dodał podchodząc do koni. – Pamiętaj, że sam zapach jednorożca przerazi nasze konie, dlatego bądź ostrożny. - I była to prawda. Wytrenowania konia do walki przeciwko jednorożcowi zajmowało lata. - Ruszajmy.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 03-06-2013 o 06:39. Powód: dodanie dwóch słów.
woltron jest offline  
Stary 09-06-2013, 23:00   #113
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Już zasypiając był wkurzony… miało na to wpływ wiele spraw, ale chyba najbardziej był zły na siebie. Wiedział przecież, że Skagosi zbierają te cholerne słupy… wiedział, że liny i skóry potrzebne są do transportu… wiedział, że gdyby to schajcowali to pewnikiem patrol z Muru zobaczyłby ogień i Stary posłałby kogoś żeby to sprawdzić. Wszystko to wiedział ale nie uczynił nic… nawet nie rozdupczył tego słupa w drobny mak. Ot tak z czystej przekory i chęci pokrzyżowania planów, których ni w ząb nie rozumiał. Był zły… i z jakiegoś powodu brakiem swojego działania obarczył Alysę… z jakiegoś powodu oczekiwał od niej rady… była przecież kształcona…. Przecież to ona przeczesywała bibliotekę wzdłuż i wszerz tak, że stuletni kurz wzbijał się aż na sam szczyt oblodzonego Muru. Przecież to ona mogła coś wyczytać o istnieniu tego morskiego potwora… albo o tym, że to tylko bajki, którymi straszy się dzieci. Biorąc pod uwagę reakcję ich „sojuszników” to dość skutecznie straszy… a może to chodziło to palenie w lędźwiach niepozwalające mu myśleć.

Nie mógł myśleć. Nie mógł ciurlać… nie mógł się ochlać. Chędożona w zadek misja… podzielili warty i po lekkim znieczuleniu próbował zasnąć. Próbował odciąć się od zmysłów tego jednookiego pchlarza… próbował… ale uciekając od jednego sierściucha trafił wprost w drugiego.

Nim zorientował się co się dzieje kilka par oczu wpatrywało się w jego skromną bękarcką osobę. W uszach pobrzmiewało jeszcze przeciągłe ROOOOoooo jakby echo siły jaka go jeszcze przed chwilą wypełniała… Nie pamiętał kiedy się obudził, ani tego kiedy i po co wstał. Mógł się jedynie domyślać. Ale tego bardzo nie chciał…

Chyba już wszyscy wiedzieli co się do nich zbliża. Albo przynajmniej mieli mgliste przypuszczenia. A Septa jako pseudo dowódca tej zbieraniny indywiduów nie zamierzał oglądać jednorożca na własne oczy. - Kulbaczyć konie! Nie czekamy na nich… Stary dał nam inną robotę! Ich wierzchowce też musiały wyczuć zagrożenie… były podenerwowane. Niewykluczone, że gdyby nie obecność koniarza to już by znacznie wcześniej panikowały… Niewykluczone, że gdyby nie obecność jednorożca Septa już dawno by to wyczuł. Ale niestety jego zmysły mąciły inne istoty. Do jego umysłu zbyt łatwo przedostawały się inne bodźce… zbyt łatwo. A on nie wiedział jak zamknąć tą cholerną bramę. Jak na powrót schronić się za murem… nie wiedział jednak czy tak naprawdę tego pragnie. Może to przekleństwo było jednak darem… może ten jednorożec wprawiał ziemię w drżenie tylko po to by służyć Willamowi Snow. Zarządcy z Czarnego Zamku. Pierwszemu Koniuszemu Nocnej Straży… A może lezie tutaj tylko po to by swoją wielką porośniętą futrem łapą stanąć mu na kuśce i wgnieść go w glebę!

- Mort! Czorcie jeden! Przygotuj też wierzchowca Kruka.

Wyuczone czynności nie sprawiały mu trudności. Pośpiech jakby mu nie przeszkadzał. Zarzucił wodzę na lewą rękę. Płynnym ruchem sprawdził czy aby sierść na grzbiecie jest czysta i gładko się układa… była, założył siodło. Umieścił je przesadnie z przodu. Nieomalże na kłębie… a potem je przesuwał aż znalazło się na odpowiednim miejscu. Jak zawsze. Z włosem… Opuścił w dół popręg. Przeszedł na drugą stronę… dłoń przesuwała mu się po pasku sprawdzając czy aby się nie przekręcił. Przeciągnął popręg pod brzuchem konia… Dociągnął go stopniowo… wiedział jak konie tego nie lubiły. Był gotów.

Teraz pozostawało mu jeszcze poskładać ekwipunek i na koń!

Już w siodle sprawdził miecz czy dobrze wychodzi z pochwy.
 
baltazar jest offline  
Stary 10-06-2013, 20:59   #114
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Puścił rękę Alysy i podbiegł do swoich rzeczy, wyciągając łuk i kołczan. Za pasem miał jeszcze nóż. O mieczu nawet nie myślał – nie zamierzał ryzykować otwartej walki.

Dosięgnąwszy broni, popędził w las, łapiąc po drodze jeszcze zestrachane spojrzenie Morta. Ręką kazał mu zostać na miejscu. Miał nadzieję, że pozostali szybko przygotują rzeczy do natychmiastowego opuszczenia tego miejsca. Był pewien, że grupa wróci, ale że tak szybko…

Tymczasem kręcił się po krzakach, starając się zlokalizować dokładnie, skąd dobiegł ryk. Poruszał się ostrożnie, pochylony, tuż przy ziemi. Strzałę nałożył na łuk, ale nie wiedział jeszcze, czy zrobi z niej użytek. Pewnie zależeć to będzie od ilości przeciwników…

Po chwili, tak jak się spodziewał, pojawił się pierwszy z nich. Identyczny niemal jak tamci, których spotkał, uzbrojony w łuk i jeszcze jakieś małe narzędzie. Te same ruchy. Roddard przez chwilę obserwował tego człowieka, niemal z fascynacją. Z pewnością nie miał do czynienia ze zwykłymi siepaczami, nawet ze zwykłymi zwiadowcami. Ich przeciwnikami była elita.
Ale nawet tacy popełniają błędy…

Musiał trafić, zanim tamten zdąży krzyknąć. Trzeba było mu uniemożliwić ostrzeżenie pozostałych; wtedy mieli szansę przynajmniej spokojnie się wycofać. Napiął cięciwę i wymierzył; dokładnie w szyję przeciwnika.

Tamten usłyszał strzałę, ale zdążył tylko rozewrzeć szeroko blade, rybie oczy. Grot przeszył jego gardło. Z ust dziwnego człowieka dobył się całkiem ludzki jęk bólu, a potem całkiem ludzki bulgot, spazmatyczny kaszel kogoś, kto topi się we własnej krwi... i całkiem ludzką, czerwoną krew wyrzucił na nieludzko wąskie wargi ostatni, urywany oddech. Szczupły Skag padł powoli na kolana.
Długo jednak Kruk nie świętował zwycięstwa. Ledwo opuścił łuk, a już poczuł, że chyba popełnił błąd.

Świst i syk, i ugryzienie bólu.

W udo Roddarda wbiła się czerwonopióra strzała, drzewce ciągle drgało. Łucznik, który ją wystrzelił, miękko i bezgłośnie zeskoczył z gałęzi świerku, zapachniało ostro żywicą.

Więc było ich wielu… Szybcy, bezgłośni i bardzo celni. Każdy z nich dorównywał Krukowi umiejętnościami, a to już było dużo.

Łucznik płynnym, oszczędnym ruchem założył na cięciwę kolejną czerwonopiórą strzałę. Jego twarz była jak lustrzane odbicie oblicza tego, który właśnie konał, topiąc się we własnej jusze po strzale Kruka. Miał to samo ubranie, to samo uzbrojenie. Tylko na jego nieludzkiej twarzy lśniła cienka, niebieska linia. Odblask księżyca w mokrym tropie łzy.

Roddard nie zastanawiał się nad relacjami swoich przeciwników, choć był na tyle przytomny, żeby zdać sobie sprawę, że teraz będą go ścigać jeszcze zacieklej. Strzała, którą oberwał, była zatruta, poczuł momentalne osłabienie, zwłaszcza w nogach. Wiedział, że zostało mu niewiele czasu.
Nerwowym ruchem nałożył kolejną strzałę, mierząc w przeciwnika. Ręka mu jednak drżała, a na ciało wstąpił pot. Wypuścił pocisk za wcześnie i mocno spudłował.

-Kurwa…

Gdzieś w zakamarkach umysłu pojawiło się uczucie, którego rzadko doświadczał.

Panika. Był sam, z kilkoma strzałami, bez miecza, otoczony przez wrogów. Trucizna zaraz zacznie działać z pełną mocą i chociaż Worsworn nie należał do delikatnych, to substancje, którymi zwykle smarowano strzały, były z tego najcięższego gatunku.

Nie myślał już trzeźwo, czuł strużkę śliny z kącika ust. Oczy, choć nie funkcjonujące w pełni sprawnie, dostrzegły Skaga po raz kolejny naciągającego cięciwę. Rzucił się za najbliższe drzewo, jednocześnie głośno krzycząc. Strzała z głośnym puknięciem wbiła się drzewo.

Nadal krzyczał, i chociaż jemu samemu pewnie wydawało się co innego, krzyk brzmiał jak imię…

- Mooooooorrrrrt…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 12-06-2013, 21:25   #115
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Muzyka
W jej śnie szumiały łagodne wody morskiej zatoki. Fale miękko obmywały złoty piasek i lśniąca koncha wyłaniała się spod ziaren. Alysa nachyliła się by obejrzeć muszlę i poczuła na twarzy dotyk wody. Zaskakująco zimnej.

Raptownie wyrwana ze snu dłuższą chwilę nie mogła sobie przypomnieć gdzie jest i co tu robi. Gardło ściskał jej żal za pozostawionym we śnie słońcem.

Miniony dzień był bardzo długi. Albo może raczej długa była jego końcówka. Zabolało ją odejście Erlanda i Hwarhena. Wyszło na jaw, że nie powstała żadna wieź między nimi a skaagoskimi posłami. Choć Hwarhenn I Kamyk śmieli się do siebie i wymieniali żarty, a Septa jak wieść gminna niosła zaangażował w te relacje całą swoją osobę, nadal byli dla siebie obcymi.

Głupiutko, na wyrost, osądziła, że pożar coś zmienił. Że choć ustawieni na przeciwnych, może wrogich biegunach, zatarli tę najgorszą z granic. Obojętność.

Bo gdy odkryli ołtarz, Erland nie udzielił Sepcie ani jednej sensownej odpowiedzi. Całą postawą skagooski starzec mówił, to nie wasza sprawa, was tak naprawdę nie ma, w najlepszym razie pełnicie zaszczytną rolę rekwizytu na świętej drodze skagooskiego ludu. Jeśli jesteście, to głazem na szlaku, rozmawiamy, bo Moraud chciała z was ociosać przydatny słup.
Gdy Willam Snow, dowódca wroniego poselstwa doczekał się zaproszenia do opuszczenia swoich i pojechania z dwójką skagoosów, Dornijka parsknęła śmiechem i śmiała się, i śmiała, i nie mogła przestać i dźwięk ten długo ścigał znikające sylwetki Skaagosów.

Nie da się ukryć, że Alysa Qorgyle czuła się na to wszystko za stara. Krępowała ją własna naiwność. Dziecinna mrzonka o prostej drodze do celu wydawała się tu, za Murem, czymś jeszcze bardziej nieprzyzwoitym niż zazwyczaj. Trzeba było w końcu się przed sobą przyznać, jak głupio to sobie wyobrażała. Powiedzą Moraud prawdę o zamordowanej, ta odwdzięczy im się prawdą i wspólnie odnajdą krwiożerczą bestię, co pokroiła młodą dziewczynę i próbowała zrzucić winę na Straż. A potem, gdy przyjdzie czas na rozmowę o duchach, legendach, jednorożcach, oszukańczych poszukiwaniach, tajnych podkopach, złych snach i przeczuciach, oni wszyscy, wszyscy, którzy tak pięknie chcą tego samego, pokoju i współdziałania, razem ustalą, co trzeba robić, żeby nie ziściły się żadne legendy. Bo w legendach zawsze ginie zbyt wielu.

Taka właśnie z niej była Pajęczyca. Plotła sieci z kolorowych nici, z puchu dmuchawców, pozornie śliczne, ale tylko do pierwszego wiatru. W rzeczywistości nędzne i słabe. Nie nadążała za intrygami, nie rozumiała ponurych starców i nie chciała realizować planów morderstw. Była nieprzydatna.

Po ataku śmiechu, skupiła się więc na właściwym zachowaniu: Słuchaniu rozkazów Septy i dotrzymaniu słowa, bo Urreg z nią został i nie trzeba było tłumacza żeby wiedziała, że wojownik nadal zamierza jej bronić przed straszliwym bogiem i jak wiele kosztowała go ta decyzja, i tylko tak mogła mu się odwdzięczyć więc nawet nie patrzyła w kierunku w którym znajdował się słup, choć i jej się wydawało, że ktoś chciał go stamtąd zabrać i że musiał to robić w nikczemnym celu.

I że po prawdzie należałoby cholerny kamień rozpieprzyć w drobny mak. Tylko nawet ta myśl wydawała jej się dziwnie dziecinna, za bardzo przypominała tupanie nogami i psucie cudzych zamków z piasku.

***

Obudziła Tytusa. W przeciwieństwie do niej Sand miał od razu przytomne spojrzenie. Potrząsała właśnie Urregiem gdy Septa gromkim głosem ogłosił pobudkę całemu obozowi.

Z lasu jego okrzyk powtórzyła legendarna bestia. Dziwnie podobne były oba. Tajemnice Septy stawały się coraz bardziej intrygujące. Już nikt nie spał. Alysa nie widziała nigdzie Engana. To powodowało niepokój, który ściskał żołądek. Nie było też Jorana i Roddarda, który musiał zniknąć zaraz po tym jak ja obudził.
-Gdzie jest Kamyk? –zapytała Tytusa jakby mógł coś wiedzieć. –To jego warta? –najemnik uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową, jakby w niedowierzaniu nad niewieścią zdolnością do wyłuskiwania spraw najważniejszych. Trzeba było siodłać konie i się pakować. Urreg bez polecenia wygasił ogień.

Dornijka nim wsiadła na koń, z juków wyciągnęła małe zawiniątko. Zazwyczaj robiła to w samotności, ale tym razem trudno byłoby przestrzegać zasad. Naniosła na sztylet odrobinę mazi. Tak by oleista substancja dokładnie wypełniła wyszlifowane właśnie w tym celu bruzdy. Tytus podał jej włócznie, które woził przy siodle. Broń Południowców. Lekka, służąca przede wszystkim do rzucania. Miały trójkątne groty, z nacięciami nadającymi im wygląd piór i lekkość. I co niemniej ważne również doskonale zatrzymującymi nakładane mikstury. Alysa posmarowała wszystkie.
Tytus chciał podzielić broń, dla każdego po połowie, ale kobieta miała inne plany. Podjechała do Snowa.
-Willam… -poczekała aż pochłonięty sprawdzaniem stanu oddziału dowódca podniesie na nią wzrok – Spróbujemy go złapać? Mam włócznie nasączone paraliżującą trucizną. Dziewięć sztuk, Tytus dobrze rzuca, ja też nieźle, ale oddam je komu każesz –przełknęła ślinę, oczekując na odpowiedź w wyraźnym napięciu - Proszę …spróbujmy… Dajemy się wodzić za nos. Legendom, przeczuciom, starożytnym strachom. To tylko wyrośnięty koń z rogiem na pysku.
Wtedy nocną ciszę przeciął trzeci okrzyk. Rozpoznali ten głos. Roddard krzyczał w panice imię Morta.
Dornijka zaklęła paskudnie.
-I gdzie jest ten cholerny Engan?

Willam mógłby odpowiedzieć, że nazwanie jednorożca przerośniętym wierzchowcem to jak nazwanie Muru ciut wyższym płotem. Mógł odpowiedzieć, że właśnie wylazł z tej cholery i nie ma ochoty stanąć z nią oko w oko. Mógł powiedzieć, że pewnikiem te groty niewiele by zdziałały bo mogłyby nie przebić jego skóry. Mógł powiedzieć, że ich zadaniem nie jest tępienie skagoskich wywiadowców. Mógł powiedzieć, że ostatnią potyczką w jakiej chciał brać udział to ramię w ramie z córką Starego. Mógł… ale użył innego argumentu.

- Kruk znalazł ślady ponad dwudziestu konnych… - I jakby wywołany do odpowiedzi zwiadowca rozdarł się niczym ranny zwierz w głębi lasu. - Tytus! Zabierz ją stąd. Mort jedziesz z nimi. Reszta za mną. - Rozmowa była zakończona i Septa ruszył w krzaki. Przed nim jednooki wilk podążał ze spuszczonym łbem.

***

Oczywiście Tytus zabrał ją stąd. A właściwe przepuścił dworskim gestem i pojechali w przeciwnym kierunku do tego, z którego dobiegł krzyk Roddarda. I tak jechali we czwórkę pewnie z pięćset metrów. Mort wiercił się jakby obsiadły jadowite mrówki. Zatrzymali się, gdy dała znak.
-Wiesz gdzie masz mnie zabrać? –zapytała Alysa.
Dornijczyk roześmiał się sucho.
-Aż za dobrze. Wiem, gdzie cumuje „Panna”.
Alysa westchnęła.
-Septa ma zakuty łeb… Nie ma się co śmiać –warknęła na uśmieszek Tytusa . –Martwię się o nich. Jak tak kurwa można coś osiągnąć. Zawsze krok z tyłu. Niczym żona jakiegoś Ullera… No dobrze. Mort radzisz sobie z włócznią?
-Łap –rzuciła chłopcu broń, gdy przytaknął. Złapał zręcznie i Alysa uśmiechnęła się.
-A ty, Urreg? – Skaaggos kiwnął głową jakby zrozumiał pytanie. Alysa podała mu trzy ostrza.
-Ty trzy, ja dwa –resztę podzieliła między siebie i Tytusa. – Pojechałabym do słupa, ale cholera obiecałam… więc jedziemy za nimi. Pamiętajcie. Nie chcemy zabić jednorożca, póki on nie zechce zabić kogoś z naszych. I Mort, nie wiem czy to było wśród powiedzeń, którymi raczy cię Kruk. Rozum przed ręką. Pamiętaj.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 12-06-2013 o 21:54.
Hellian jest offline  
Stary 14-06-2013, 21:31   #116
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Engan wbrew pozorom pokonał całkiem niemałą drogą do ołtarza. Do tego bardzo powoli. Z pochodnią, ostrożnie przekradając się między drzewami i kamulcami walającymi się po okolicy, pilnował by oświetlana skąpym światłem ziemia nie kryła jakiegoś nieprzewidzianego węża złożonego z lśniących robaków. W taki sam też sposób miał zamiar wrócić. Potem usiąśc przy ognisku. I zasnąć. Bo ostatnio na nadmiar snu jakoś nie cierpiał. Wątpliwości mógł mieć co do tego, czy uda mu się przewrócić ten cały cokół. Ewentualnie ktoś mógł mu dupę truć, że nie wraca długo. Ale w życiu by nie przypuszczał, że będzie pędził na złamanie karku roztrząsając świerkowe gałęzie w pogoni za plecami Lannistera i porykiwaniem Septy, który albo miał bardzo zły sen, albo bardzo zły dzień.

Nawet nie bardzo miał pomysł co też mogło się wydarzyć, tym bardziej, że po chwili odpowiedział Sepcie z oddali głos znacznie potężniejszy. Głębszy. Wścieklejszy. Taki, który Engan już słyszal na żywo. Raptem trzy dni temu.
Pięknie. Koniuszy wywołał jednorożca z lasu...

Przystanął w pędzie. Dosłownie na chwilkę, bo od razu pobiegł dalej klucząc za nad wyraz zręcznym Joranem. Coś go jednak tknęło. Coś co sprawiło, że biegł coraz szybciej i niemal zrównał się z Czarnym Sercem. Myśl prosta i jak dobrze pomyśleć oczywista. Taka, że to nie koniuszy wywołał jednorożca, a ktoś inny z ich misji dyplomatycznej...

- Dureń! - sklął siebie cicho uświadamiając sobie zagrożenie jakie sprowadził na wszystkich.

No ale kto by mógł na to wcześniej wpaść... Żeż pies to jebał... Dobiegali. Kilka sylwetek na tle malutkiego ogniska... I znów krzyk. Tym razem Roddarda. Absolutnie nie wściekły.

***

Gdy wypadli na polanę, Septa właśnie rzucał w ich kierunku “reszta za mną!”. Kamyk nauczył się w Straży nie zadawać pytań. Nim jednak ruszył po swego wierzchowca by wykonać rozkaz, szybkim spojrzeniem obrzucił obozowisko. Tytus i Urreg przy Alysie. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Była wkurzona. Dornijczyk ciągnął ją za ramię do konia. Jakby w przeciwnym kierunku do tego, który wskazywał Septa. Dobrze... Bogowie, dobrze... Jeśli się nie mylił to...

Mort patrzył przez chwilę wystraszony i niezdecydowany to na Septę, który właśnie zgarniał zaczepione o jakiś konar wodze krukowego wałaszka, to na wsiadających na wierzchowce Dornijczyków.

- Kamyk! - Joran już siodłał swojego siwka.

Zarządca nie zwlekał więcej.

Chaos i zarywanie dupy. Jak zawsze w Straży.

- No ruszać się kurwa jeden z drugim! - rzucił im jeszcze koniuszy znikając w zaroślach.

Moment później ruszyli za nim. Miecz przy siodle, siekierka za pasem...

A teraz niech się okaże, że przez niego skagi, Roddarda dorwały...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-06-2013, 10:52   #117
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Roddard

Kruk osunął się na mokre liście pod drzewem, porowata kora chwytała pasma jego włosów jak zachłanne dłonie kochanki. Zacisnął dłonie na strzale sterczącej z jego uda. Drzewce drżało w rytm jego własnego tętna.

Czym smarowali groty? Ciemiężyca? Tojad? Może wyciąg z cisu? Wilczomlecz? A może jeszcze coś gorszego, mieszanina przegniłego jadu żmij, ich gnijących ciał, ludzkiej krwi i gówna? Skytikon, najgorszy z najgorszych... Nawet jeśli ofiara przetrwa konwulsje i torsje, jeśli nie zaduszą jej jej własne, puchnące tkanki, zabije ją rozwijająca się gangrena.

Po raz pierwszy od dawna, po raz pierwszy od kiedy czekał w lochu na śmierć, od której ocaliła go wówczas wola, ręka i słowo wędrownej wrony „Tego zabieram na Mur”... po raz pierwszy od tego czasu Roddard Worsworn zdał sobie sprawę, że śmierć jest nieuchronna, że on sam umrze, tak samo jak każdy inny człowiek. I jedyne, na co jeszcze może mieć wpływ, to sposób, w jaki to się stanie.

Zacisnął dłonie na strzale sterczącej z jego uda i szarpnął. Trysnęła krew. Dobrze, oczyści ranę. Jad, który nie wszedł już głębiej, popłynie razem z krwią. Dobył sztyletu i ukrył go pod połą płaszcza. Znieruchomiał. Tak trzeba. Ruch rozprowadza truciznę po ciele, lepiej się nie ruszać. I zbierać siły na ostatni cios. Łucznik przyjdzie go obejrzeć, zrobi tak... Kruk to wiedział, bo sam by tak uczynił. Spod wpółprzymkniętych powiek obserwował okolicę. Niewielka polana, od zachodu okolona wysokimi jak rosły mąż resztkami zabudowań. Tam też leży ten pierwszy nie-człowiek, który już przestał rzęzić, skonał od strzały Kruka. Od południa kępa dębów, o pień jednego z nich się opierał. Od północy gęste, kolczaste tarniny i obsypany czerwieniejącymi jak krew owocami głóg. Ponad koronami drzew widać Mur. Tutaj umrze, wśród ruin dawnej potęgi Straży. Do wszystkich lodowych demonów, w które wierzą dzicy... po złej stronie Muru. Zawsze myślał, że położy głowę po drugiej stronie. Jaka ta śmierć okrutna. Jak okrutnie wybiera czas i miejsce.

W zaroślach kryli się inni. Nie widział ich, nie słyszał, ale czuł ich obecność. Zaklął w myślach. Winien krzyczeć tamtym, aby uciekali. Mort... Mort teraz po niego przyjdzie. Mort nigdy go nie zostawi. Przyjdzie tu i też umrze, głupi chłopak z głową pełną głupot pod rzadkimi włosami. Większość tych głupot sam mu tam umieścił.

Łucznik już szedł. Chudy jak upiór, aż dziw, że się nie rozpadał. Ostrożnie stawiał wąskie stopy, cicho i bezgłośnie. Trzymał strzałę na cięciwie. Jego twarz... to było oblicze demona. Roddard w jednej chwili uwierzył we wszystkie bujdy dzikich. Łucznik miał nieludzkie, obojętne, rybie oczy. Jego usta z daleka wydawały się wąskie – ale teraz Kruk widział, że ich po prostu nie było. Ani śladu czerwieni, ani śladu miękkości, nic, co można przycisnąć czule do czoła dziecka czy ukochanego. Tylko skóra barwy wosku, tylko ciemna jama gęby, a w niej nieliczne i rzadko rozstawione zęby. Po bokach nieludzko wąskiej czaszki z rzadkich włosów sterczą uszy, pofałdowane jak kapelusze grzybów. Nie człowiek. Coś. Coś strasznego.

Łucznik przyklęknął przed Roddardem. Blisko, ale zbyt daleko, by wyprowadzić celny cios, a drugiej szansy nie będzie. Łucznik wyciąga z kołczana strzałę i wbija grot w ziemię, między gnijące liście. Kruk tylko nadludzkim wysiłkiem woli nie drgnął.

Nie była śmiertelna. Ta trucizna, krążąca mu w żyłach nie zabijała, skoro ta istota uczyniła, co uczyniła. Karą za zabicie jego towarzysza będzie śmierć w męczarniach od zabrudzonej ziemią rany.

Istota powstała, podeszła bliżej niego i przyklękła. Dostrzegł, że powieki rybich oczu pozbawione były rzęs i brwi. Dostrzegł też i poczuł coś jeszcze. Oczy pocięte były siecią czerwonawych żyłek, jakie zawsze pojawiają się przy zmęczeniu, woskowe policzki były mokre od łez. A od istoty biła ciepła, normalna i zwyczajna, bardzo dobrze Krukowi znana woń świeżego, ludzkiego potu.

Willam, Kamyk i Joran


Konie są niespokojne i się boczą. Jednooki basior jest niespokojny, ale idzie przodem, z nosem zwieszonym nisko nad ziemią. Ziemia drży. Nadchodzi mocarz, myśli Willam, i próbuje wzrokiem przebić ciemności.
- Trzymaj wilka blisko – mruczy Joran, szepce cichutko, jakby dziewce słodkie słówka prawił. - Bliżej, żeby nas nie zdradził.
Septa trzyma mocno wodze, brnie przez chaszcze z uporem, na końcu języka ma jadowity komentarz, gdzie Czarne Serce może sobie wsadzić swój zamiar cichych, bezszelestnych podchodów. Na końcu ich kawalkady podąża bowiem Kamyk, i hałasuje tylko trochę mniej niż jednorożec.

Willam próbuje sobie przypomnieć, czy wilkowi powiedział. Czy wyraził to na głos: szukamy Roddarda. Miał taki zamiar, ale czy to powiedział? Tak chyba musiał... bo Jednooki nagłe złapał trop. Musiał mu to powiedzieć, inaczej... za jakim śladem teraz by szli?

Dum, dum, ziemia drży. Kolejna legenda wyszła poswawolić po ziemi Straży. Willam znał setki innych legend, które chętniej by tu wpuścił, a potem dopuścił do bliższej znajomości. Leśne panny o włosach z mchu i sukniach z liści paproci, na przykład... Nie mogły takie przyjść? Septa by się chętnie z nimi bliżej zaznajomił, i obadał naturę ich legendarności. Ale nie. Musiało wyleźć coś paskudnego, śmierdzącego i wielkiego, co może Straży przypierdolić, zamiast przed Willamem, wielkim koniuszym Straży, rozłożyć nogi.

W głowie Kamyka, którą chlaszczą gałęzie wszystkich mijanych drzew, bulgocze obok wyrzutów sumienia jeszcze jedna myśl. Mianowicie, że to wszystko popieprzone jest do szczętu. Na wybrzeżu stoją takie słupy jak ten, i po wroniej, i po dzikiej stronie. Stoją tam, skurwysyny, od wieków... i nie doświadczały nigdy, a przynajmniej według wiedzy Kamyka, wielkiego zainteresowania ze strony Skagów. Mogliby przed tamtymi pokłony bić, ale nieeeeee! To przecież zbyt proste. Skagoska popieprzona natura po prostu musi, bo inaczej się udusi, wyleźć na wierzch i objawić się w działaniu popieprzonym do głębi. W rozgrzebywaniu wronich wychodków, w których nikt nie srał od ćwierci tysiąclecia, na przykład... I chyba się trochę tym popieprzeniem zaraził, bo wszystko co popieprzone, jest jadowite i zaraźliwe jak jasna cholera. Musiało mu coś w łeb wleźć, rozsiąść się władczo i zostać... bo gdy to słupiszcze zaśpiewało, padając, wypełniło go takie wszechwładne uczucie, że tak jest dobrze, i że będzie już wszystko dobrze. Brał to z początku za uczucie triumfu nad morską kokoszką, ale to chyba nie było to. Gdy słup padł, Engan nagle poczuł, że jest bezpieczny. A podobno miał intuicję, ho ho. Stary tak mówił, i Alysa też. No to teraz wyszło jak na dłoni, że gówno warta ta jego intuicja, głupie mrzonki zmęczonego łba. Dopóki Skagi nie wrócą na wyspę, nikt nie będzie bezpieczny.

Dum, dum, ziemia drży. Mocarz idzie. Ale idzie ktoś jeszcze, za nimi. Septa czuje umysły koni, zna te myśli, bo zna główki, w których się lęgną. Większość z nich własną ręką wypieścił. Ich juczniaki, i wierzchowce Morta i Kruka... Alysa nie posłuchała polecenia.

Wilk ostrożnie dotknął nosem zwłok Skaga. Willamowi jeden rzut oka wystarczył, by zrobiło mu się niedobrze i nieswojo. Bo niby ten trup odziany był jak Skag, ale to Skag nie był. To nie był nawet człowiek. Ludzie nie mają takich twarzy.

- Septaaa... - mruczy Joran ostrzegawczo za jego plecami.

Dum, dum, ziemia drży, i nagle przestaje.

- Septaaa... - mruczy Joran nachalnie.

Roddard siedzi oparty o drzewo na przeciwległym końcu polany. Coś, coś, nie człowiek, podnosi się sprężyście i bezszelestnie znad jego ciała, staje bokiem. Willam nie widzi wyraźnie, ale dość dobrze by stwierdzić, że twarz tej istoty jest taka sama jak leżącego u jego stóp trupa. Tamten unosi łuk do twarzy. Z zarośli wychodzi jeszcze dwóch Skagów, rosłych, barczystych wojowników o ponurych mordach.

- Septaaa... to nie wszyscy – szepce Joran ostrzegawczo.
- Ilu? Gdzie? - rzuca mu Willam półgebkiem.
- Po lewej trzech, za drzewami. I ktoś w ruinach – syczy Czarne Serce. Lannister jest spokojny. Zaciska dłoń na rękojeści miecza.

Wilk wybiega truchtem na środek polany. Łapie w nozdrza wiatr. Coś, coś, nie człowiek, mierzy z łuku w serce Willama. Ale coś pachnie jak człowiek, Willam czuje pot i czuje łzy, i czuje smród tego trupa u swoich stóp.

I rzecz jasna, właśnie wtedy nadciąga kawaleria. Córka starego zatrzymuje swoją klaczkę obok Kamyka.

Alysa


Niemal parsknęła śmiechem.

Rzuciła wzrokiem za siebie, na mężczyzn jej towarzyszących, i ogarnęła ją niepowstrzymana wesołość. Bo twarze Urrega, Tytusa i Morta w jednej chwili stały się tak podobne, jakby skagoski wojownik, szlachecki bękart z Dorne i dziecko ulicy z Królewskiej Przystani byli rodzonymi braćmi. Płeć łączy znacznie mocniej niż pochodzenie czy miejsce urodzenia. Wszyscy trzej poczuli niebezpieczeństwo, dostali cel, złapali za broń – i stali się do siebie podobni w mimice, gestach i zachowaniu.

I tak jak na postojach dogadać się nie mogli, tak nagle zaczęli rozumieć się bez słów. Urreg wysunął się na przód przed Alysę, największy i najsilniejszy, mógł śmiało robić za mur, który zatrzyma pierwszy atak. Tytus jechał za nią, trochę z boku. Mort zsunął się z siodła, bez słowa wskazał Sandowi zarośla. Dornijczyk skinął zdawkowo głową i złapał wodze konia zwiadowcy. Mort pochylony niemal do ziemi cichutko zniknął w krzakach.

Nie widziała, co się dzieje na polanie. Urreg zasłaniał jej wszystko swoimi szerokimi barami.
- Mort? - rzucił jej Kamyk półgębkiem.
- Poszedł bokiem – odparła równie cicho, i wtedy Urreg powoli postąpił krok w tył i stanął obok nich.
- Agneta – powiedział cicho, pokazując brudnym paluchem to, co wreszcie mogła zobaczyć na polanie.
- Nie rozumiem – zdenerwowała się lady Qorgyle.
- Urreg – Skagos przyłożył dłoń do własnej piersi, potem wskazał jej głowę palcem – Alysa. - Uniósł dłoń i ponownie pokazał postać łucznika. - Agneta. Agneta Harlene.

Erland


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eTjvVWXTlKU[/MEDIA]

Dum, dum, ziemia drży. Drżą końskie boki pod udami Erlanda, drżą Erlanda myśli. Wojna, jeśli jednorożce są na lądzie, jeśli je przeprawiono, zawsze jest wojna.

Krzaki zaszeleściły i ustąpiły pod naporem potężnego ciała. Z listowia wyszedł Hwarhen w całej swej okazałości.
- Harlene'owie – oznajmił krótko i kwaśno młodszy Crowl. Erland wykrzywił się w gęstwinach brody, dłoń mu sama skoczyła do broni. Pewnych nawyków nie wykorzeni nawet starość.
- Jesteś pewien?
- Ehe. Gdzie się coś pieprzy, tam zawsze jest jakiś Harlene.
- Albo zaraz zleci się ich chmara – dodał Erland z niesmakiem.
- Jak muchy do łajna – uzupełnił Bez Żony i westchnął przeciągle. - Jak ja tych niemytych łajz nienawidzę.

Choć południowcy patrzyli na wyspiarzy na ogół jak na jednolitą chmarę wrogich sobie ludzi, klany Skagos różniły się między sobą. I różniły się na tyle mocne, by często różnić się zbrojnie, na polu bitwy, albo w imię różnic dźgać się zajadle nożami w ciemnościach.

Magnarowie byli władczy, bezwzględni i silni, rodzili się, by rządzić. Rorkowie z północy wyspy nawet dla swych ziomków byli potworami, żądnymi tylko bitwy i krwi. Stane'owie byli pilnującymi swego ponurakami, przywiązanymi do swego honoru, swych krewnych, ziem i łowisk. Wśród Crowlów najwięcej było mężów i niewiast ostrożnych i rozważnych, żeglujących zręcznie pośród szkwału, jakim były zmieniające się często co kilka dni stosunki między klanami. A Harlene'owie? Harlene'owie byli krwiobiegiem wyspy. Szybcy i wiecznie w ruchu, trudnili się częściej handlem niż wojaczką. Byli też, co do jednego, parszywymi dwulicowymi gnidami. Tak jak zwierzę patronujące ich klanowi, lis, tylko patrzyli, żeby i jakby tu kogoś orżnąć. Handel z Harlene'ami zawsze niósł ryzyko. Jak nie sprzedali gówna za trzykrotną jego cenę, to oszukali przy zapłacie. Jak nie oszukali przy zapłacie, to ukradli coś odjeżdżając. Człowiekowi z klanu Harlene mówiło się „witaj”, tenże odpowiadał „witaj”, i już gdzieś z tyłu czuło się takie niepokojące pieczenie, znak niechybny tego, że właśnie zostało się wyruchanym w dupę. Klan Crowl darzył klan Harlene uczuciami głębokimi, czystymi i namiętnymi. Mianowicie dogłębną i wielowiekową, tradycyjną już wręcz nienawiścią. Początki waśni ginęły w pomrokach dziejów, ale co pokolenie Harlene'owie wyłazili ze skóry, żeby dorzucić coś jeszcze. Za życia Erlanda było to wybicie niemal do nogi klanu Ygrot, przy okazji krwawej rzezi, jaka ogarnęła wyspę po tym, jak Endehar postanowił zostać bogiem szybciej niż starzy bogowie mieli to w planach. Harlene'owie zajęli ziemie klanu Ygrot i zostali sąsiadami Crowlów... a to nie mogło wpłynąć na ocieplenie wzajemnych stosunków. Nie kiedy jedna strona to takie żmije... ale żeby tylko to. Erland miał osobisty powód, by wbić Harlene'om jeśli już nie topór w kark, to chociaż drzazgę pod paznokieć. A konkretniej jednemu z nich.

Iorweth z klanu Harlene oszukał Szepczącego i niemal doprowadził do wojny pomiędzy Crowlami a Stane'ami. Sprzedał Erlandowi stado kuców. Crowlów idących na swoje ziemie ze stadem koni zaatakowali Stane'owie. O tym, że nie byli to Stane'owie, tylko przebierańcy, Erland dowiedział się już w środku klanowej jatki, jaką wywołał Nyhrem, najeżdżając w odwecie Stane'ów. Erlandowi ledwie udało się załagodzić spór. Dowody jednak były zbyt nikłe, by iść z tym do magnara... a Iorweth cieszył się poparciem okrutnego boga. Erland zrobił to, w czym Crowlowie byli najlepsi. Nic, dokładnie nic. Czekał i patrzył, jak ta gnida o fałszywym uśmieszku przyjeżdża nadal na handel, i czuje się w jaskiniach Crowlów jak u siebie w domu. Nie zrobił też nic, bo nie zdążył, gdy Iorweth uwiódł jedyną córkę Nyhrema i porzucił ją z brzuchem. Głupia dziewka rzuciła się ze skały krótko po tym, jak urodziła koszmarnie kalekie dziecko.

Erland nie zrobił nic, tylko pielęgnował w pamięci kolejne urazy. Bogowie mu już rzekli, że kiedyś nadejdzie czas odwetu.

Dum dum, ziemia drży.

- Mają jednorożca – ciągnął Hwarhen bez humoru. - I zgadnij, kto siedzi w siodle.
- Iorweth Harlene – nienawistne imię wyślizguje się lekko z ust Erlanda, Szepczący czuje słodycz na języku, błogość rozlewającą się po ciele, w uszach śpiewają mu duchy Crowlów, które czyny i słowa wojownika ze znienawidzonego klanu przeciągnęły na stronę śmierci. Erland już wie. Nadszedł dobry czas. To dobry czas, by mogła narodzić się zemsta.
- Juści. Gnida.
- Moruad dogadała się z Harlene'ami?
- Mówiła z nimi. Czy się dogadała, nie wiem. Ale byli na kurhanie.
- Wszyscy byli na kurhanie.
- Wrony opuściły obóz.
- Dokąd poszli?
- A kto ich tam wie.

Erland zrobił to, w czym Crowlowie byli najlepsi. Nic, dokładnie nic. Stał w miejscu, z Hwarhenem u boku, i pozwolił się odnaleźć

Dum dum, ziemia drży. Zarośla ustępują pod naporem potężnego cielska. Na Erlanda spoglądają znad rogu małe oczka, jedyne, co każdy jednorożec ma małe, oprócz, rzecz jasna, mózgu.

Dum, dum, ziemia drży i nagle przestaje. Jednorożec zatrzymuje się, uderzony w bok drzewcem topora, rozsypują się wokół niego jeźdzcy Harlene'ów, niektórzy zsiadają z siodeł. Ten, który dosiadał jednorożca, przerzuca nogę nad karkiem zwierzęcia i zsuwa się po jego boku na ziemię.

Idzie ku niemu. Chrzęści na nim kolczuga. Topór oddał jednemu ze swoich, u jego prawego boku kołysze się miecz. Unosi rękę i zdejmuje hełm, na ramiona sypią się proste, jasne włosy. Jest piękny, tą szczególną urodą, która sprawia, że niewiasty tracą głowę, potem tracą cnotę, a na końcu tracą wszystko. Oczy ma zielonkawe jak kot i jak kot dzikie. Gniewne usta nagle rozciągają się w uśmiechu.

- Erland Szepczący – mówi, i klęka. - Cóż za spotkanie. Czcigodny.

Usta Iorwetha dotykają wierzchu Erlandowej dłoni. Coś w Erlandzie wzdraga się z obrzydzeniem od tego dotyku. Coś innego krzyczy. Nie wierz. Nie wierz w ani jedno słowo. Pamiętaj, kto to.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-06-2013 o 13:51.
Asenat jest offline  
Stary 17-06-2013, 21:23   #118
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy szedł się odlać i porozmawiać z wroną myślał o tym co dalej. Przeciwnik miał przewagę. Mogli go nieco spić, jednak nie wszyscy pić chcieli. Był wyraźny podział między tych co mieli dziś wolne, a tych którzy wartowali. Proporcje również nie były najlepsze. Połowa z nich to było nadal niemal tyle co ludzi Dicka. Mocny wierzył w element zaskoczenia, wierzył też w swoich ludzi. Co prawda naprawdę swoich to on miał garstkę, tych z którymi walczył tych których sam szkolił. Choć lepszym byłoby słowo doszkalał tak naprawdę oni sami byli utalentowani. On pokazał im nowe sztuczki, dzicy Dickowi zresztą też. Do tego byli z nim ludzie Hargi doświadczeni i twardzi wojacy. Córka jego druha Pszczoła i ludzie Torgimma stanowili trzeci trzon jego wyprawy. Czy dadzą radę? Tego był pewny, inaczej nie skłoniłby się ostatecznie do walki. Pytanie brzmiało ilu straci? Dick jednak musiał odpowiedzieć. Spalili wioskę jego przyjaciela, napadli na dom Gwiazdy a teraz dorznęli jeszcze dwóch jego ludzi. Dzięki Neneth odpowiedź będzie potężna i najmniej ryzykowna. Obiecał dziewczynie co chciała. Jeśli ona dotrzyma słowa, on też wywiążę się z umowy. Dostanie się za Mur jak chciała... Tylko między nią a upragnioną drugą stroną była jeszcze masa dni, trudu znojów i niebezpieczeństw.

Wroną okazał się Półrękim, znali się. Obaj byli legendami, po różnych stronach Muru jednak. Szanowali się więc nie zdziwiło Mocnego to co powiedział zwiadowca.
-Mam twoje zguby, chce Skagosa na spytki.

Kobitka Półrękiego, okazjonalna czy też nie Dick nie wnikał. Siedziała na długim kurhanie i dowodziła Skagosami. No przynajmniej częścią jak Mocny się zorientował były jak zawsze stronnictwa. Tam gdzie są strony pokazują się i różne cele... Zatem z wroną mieli zbieżny cel, zasięgnąć języka.
Łaknienie zemsty to jedno, pragmatyzm drugie.

-Popijemy z nimi osłabimy, jak się zacznie zdejmij wartowników spoza obozu-powiedział Dick oddając strumień moczu prosto na najbliższy krzak.

Zwiadowca skinął głową.

- Wracam uprzedzić twoich. Wrócę szybko, tutaj. To dobre miejsce.

Dick posmarował w tym czasie broń swoimi specjałami. Po czym bez słowa odszedł i wrócił do ogniska. Postanowił sprawdzić ile powiedzą sami z siebie.
Olamyr i Neneth kleili się do siebie, byli bliscy pójścia w krzaki. Co było świetną okazją by dziewczyna wzięła młodego żywcem. Jednocześnie najszybszą drogą do braku możliwości pytań w tym momencie. Postanowił się śpieszyć.

Tym razem wziął na tłumacza Neneth, wolni od Czaszki mówili słabo tutejszym dialektem. Ciężko było coś zrozumieć.

-Zapytaj go po kiego licha idą do wiedźmy?- bo, że idą dowiedział się już przy pierwszych trunkach. Tłumacz jednak był lichy.

Dziewczyna spojrzała na Dicka figlarnie, łapiąć Olamyra za przyrodzenie. Było to swego rodzaju oświadczenia. To mogłeś i możesz być ty. Po chwili wymieniła kilka zdań z młodym wodzem. I przetłumaczyła je Dickowi:

-Skadna Przemawiająca do Drzew, leśna wiedźma, zwana przez wrony Czarną Siostrą, zmarła jakoś tak 1000 lat temu. To wiedza powszechna pomyślał Dick. Nemeth kontynuowała -Skadna zmarła wśród wron, w Sobolowym Dworze, tam też jest jej grób. Pod Długim Kurhanem po dzikiej stronie są ruiny domu, jaki jej wrony wymurowały. To miejsce słynne z dobroczynnej mocy starych bogów. Zdarzają się uzdrowienia i inne cuda. Uprzedzając twoje pytanie, nie wiedząc po co tam idą. Mają zająć dom i czekać- wzruszyła ramionami, po czym zaczęła całować się z Olamyrem.

-Czary to zło- skwitował Dick jednocześnie z pogardą spluwając. Gest i intencję zrozumieli w mig wszyscy obecni. Zaczęły się potakiwania w kilku językach. Ktoś polał mu gorzałki, jeszcze inny łyknął haustem swoją. Olamyr zataczając się wstał od ogniska i odszedł z dziewczyną. Nim jednak to nastąpiło Neneth przetłumaczyła co rzekł Fioniar Kiścień.

- Gdy nadchodzi bój, nie patrzysz, za jaką broń chwytasz, tylko czy dobrze w ręku leży.- Dick potwierdził to skinieniem głowy. Ciekawe po co im dodatkowa broń. Mają przecież przewagę...

Intensywna Biesiada trwała trzy godziny. Dick wyczuł moment gdy ponownie Neneth oddaliła się z Olamyrem. Podszedł do jednego z ludzi czaszki. Wielkoluda na warcie, płynnym ruchem poderznął mu gardło. Zrobił to niesamowicie szybko i w pełnym zaskoczeniu. Nim ten człowiek uświadomił sobie, że nie żyje. Nim chwycił się w konwulsjach za gardło pragnąć zatamować odpływającego z niego życie... Dick był już krok dalej, miał upatrzonego Kiścienia i rzucił w niego dwoma nożami. Stary wojak zdążył się poderwać. Najpewniej miał Dicka na oku, zamiast dostać w gardło oberwał boleśnie w brzuch. Drugi sztylet nie znalazł przez to drogi do serca a trafił go w analogiczne miejsce lecz prawej stronie. Między mostkiem a barkiem, obaj byli zdziwieni. Wojak, że nie odskoczył jak planował i Dick, że w ogóle zdążył drgnąć. Kiścień upadł za drzewo na którym siedział. W koło nich zaś rozpętała się jatka. Wojownicy Dicka na umówiony sygnał, błyskawicznie zaatakowali przeciwników. Dźgając, kując a nawet strzelając z zaskoczenia. Chwilę potem doszło do bezpośredniej konfrontacji. Ludzie Czaszki, Thennowie i Skagosi pijani czy nie zaczęli organizować opór. Byli w słabej, prawie beznadziejnej sytuacji. Jak każdy wolny człowiek jednak postanowili drogo sprzedać swoją skórę. Padały trupy z obu stron i gdy Dick zarzynał trzeciego już Skagosa, rozległ się krzyk w dialekcie Thennów. Potem walka nagle ustała, Neneth wyprowadziła z krzaków Olamyra trzymając mu nóż na gardle. Dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha. Posłała Dickowi całusa w powietrzy, wyraźnie chełpiła się ponownym mocnym wejściem.

Chwilę później pojawił się na polanie Qhorin wraz z ludźmi Dicka. Była z nimi nawet jego łowczyni nienawidząca Półrękiego. Jej życie było gestem z jego strony, zarówno wobec niej jak i pewnie nawet głównie wobec Mocnego. Nitka podszedł do Dicka gdy ten obejmował wzrokiem pole niedawnej walki.

-Czterech naszych poległo. Pięciu rannych jeden nie dożyje świtu, czterech lżej rannych.

Dick spojrzał na Skałę. Ten już zajmował się wiązaniem i liczeniem więźniów. Sorsha bez słowa nadzorowała znoszenie łupów w jedno miejsce. Ktoś przyprowadził do nich pierwszego Skagosa. Dick wyjął sztylet i zaczął pełnić honory gospodarza.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 17-06-2013 o 21:42.
Icarius jest offline  
Stary 20-06-2013, 16:21   #119
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Septa & Kamyk

No tak to się musiało skończyć. Trupem. Na razie jednym bardziej przypominającym zimną rybę niźli człowieka… a drugim ptasim. Wrona co krakała jak Kruk… chyba. Septa głowy by za to nie dał. Niestety teraz i jego położenie niebezpiecznie trącało trupim. Brzydal u jego stóp nie mógł mieć lekko w życiu… był cholernie brzydki. Brzydki jak weź mnie wychędoż siłą bo na nic więcej nie masz co liczyć. A ten tam z łukiem to jakby brat bliźniak… a raczej siostra… uhhhhh. Septa się skrzywił mimowolnie.

Nieświadomie też obrócił się bokiem… tak jakby wiele trudniej byłby w niego trafić. Jakby osłonił swoje ciepłe bijące serduszko… Cóż. Nie myślał nad tym. Myślał za to o tym, że ten tępy wilk stoi na samym środku polany… i że ma zejść. I myślał też, że musi się odezwać. Na tyle szybko żeby ta brzydula nie wypuściła strzały i na tyle mało zaczepnie żeby jego kompanii mieli moment na cokolwiek. Willama złościło takie jawne pogwałcenie tradycji. Przez pokolenia Skagijki pokonywały wzburzone fale by spotkać mężczyznę, który nadzieję na swoją strzałę… a tu ta wywłoka chciała to uczynić z nim. Tak nie można! Pewnie gdyby nie była taka obrzydliwie nieprzystępna to Septa podjąłby próbę na wytłumaczenie jej tego. Kucnął przy trupie. Sięgnął po wbitą w niego strzałę.

- Po tej stronie Muru nie polujemy na Wrony. Takie obowiązują tutaj zasady! Widzę, że ten ich nie znał… i ty ich też nie znasz. Weźmiecie swojego trupa… W tym momencie wyciągnął strzałę uwalniając przy tym strumyk jeszcze ciepłej krwi. – A my swojego.

***

Harlenowie. Engan o Skagosach wiedział tyle ile przeciętna wrona. Niezbędne podstawy. I właściwie tyle ile trzeba. Nie wyznawał się na zwyczajach, kulturach, niuansach typu który Skag, z którym na ostre idzie, a z którym tego pierwszego spożywa przy ognisku i pieśniach. Ale swoją niechęć do tej całej przeklętej nacji zaczął od nikogo innego jak właśnie od Harlenów. Uhoris dobił z nimi zwyczajowego targu. Środek morza. Trzy skagoskie krypy i Koci Łeb. Zimno jak cholera, a mgła taka gęsta, że płótno żagli spływało od skraplającej się na nim wody. Kapitan dogadał się. Gdyby to był inny klan to by było prosto i krwiście. Ale to byli Harlenowie. Pomieniać się. Szlag by trafił te zapchlone kundle, z którymi gziły się skagijki by zrodzić założycieli tego klanu. Uchachane to wlazło na pokład. I tylko: “Pomieniać? Pomieniać?” Pomieniali. Pięć korcy nadjełczałej ambry za kilka worków pieprzu, który te gidy nazywały proszkiem do kichania. A potem odpłynęli. Tylko po to by nocą podpłynąć do Łba i poprawić interes gdy załoga uśnie. Przeliczyli się. Choć polało się naonczas za dużo dobrej krwi nim tchórze zrejterowali...

Z tym właśnie wspomnieniem zastały Engana słowa koniuszego. Willam Septa zeskoczywszy z konia dobijał targu. W dodatku z mierzącą do niego Harlenką, która gdzieś w pobliżu na podorędziu miała wściekłe bydlę gotowe samodzielnie przebić łbem Mur. Harlenką, jakoś podejrzanie podobną do trupa obok, którego stali. I Harlenką tak szpetną, że nie dość, że widać że nie kochali jej żadni bogowie, to i zapewne niewielu mężczyzn mogłoby chcieć wyobracać w łożnicy... Choć może jeden bóg kochał... Tylko nie ten z którego miłości ktokolwiek mógłby się cieszyć...

- Jadę po Roddarda - szepnął do Alysy przez zaciśnięte zęby. W jego głosie dało się wyczuć determinację.

Wyćwiczysz mnie za to później koniarzu.

Cisnął swoim kamulcem prosto w zad septowej kobyłki.

Słupka, rżenie wniebogłosy. Septa czy chciał czy nie chciał, musiał gwałtownie zmienić pozycję. Odrobina chaosu i element zaskoczenia, które przy odrobinie szczęścia uratują Septę. Nie słyszał, czy tamta wypuściła strzałę.

A teraz inicjatywa... Odebrać posrańcom...

Spiąwszy konia do galopu, ruszył przez polanę na przeciw Harlenom.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-06-2013, 21:13   #120
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Joran chciałby przeklinać, chciałby wrzeszczeć na czym świat stoi, krzycząc na tych ludzi, którzy nazywali siebie zwiadowcami. Naprawdę? Stary dobrze wiedział jakie zadanie mu daje, niemalże niemożliwe do spełnienia. I po co, aby tak czy siak zawisł na najbliższym drzewie, jako dobra przestroga? Niech go wszystkie diabli porwą. Pieprzony Dornijczyk właśnie mocno awansował na czarnej liście Lannistera. Do grzechów i grzeszków dowódcy nocnej straży doszedł kolejny, jednak największym z nich było niezrozumienie. Myślał, że poznał tą część świata, ale tylko siebie okłamywał, tak jak okłamywał siebie, że zna swoich ludzi. Być może będą mieli kiedyś okazję porozmawiać o błędach, ale raczej nie w tym życiu ... nie w tym życiu.

Joran zacisnął swoje dłonie mocniej na rękojeści miecza. Jego chwyt był pewny i wyćwiczony, a na ustach pojawił się wzgardliwy uśmieszek. Teraz nie można było się cofnąć, cokolwiek mógł myśleć o swoich towarzyszach, obiecał, że zrobi wszystko aby im pomóc.

Ruszył więc do przodu chcąc zrealizować swój zamiar ... niech się dzieje, co ma się dziać, ale może pojawienie się większej ilości ludzi da im większe szanse ... może
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172