Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2013, 14:50   #24
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Musimy się gdzieś przyczaić na dzień, lub dwa. Zadzwonię do Kamila... istnieją jeszcze jakieś budki telefoniczne? - Przemówił po chwili. Otworzył skrytkę samochodową, gdzie o dziwo znajdowały się podręczne rzeczy Ocelii. Na tyłach wozu zresztą były nawet jej torby. - Okej... do dziwne. Ułatwili nam ucieczkę, czy mi się zdaje?
- Istnieją komórki - podała mu aparat. - Tak, mi też się wydaje dziwne, że Alan nas wypuścił z tej piwnicy. Może liczy, że go doprowadzimy do pana Kamila?
Zastanowił się chwile nad jej słowami.
- Niegłupie. Mógł zamontować podsłuch w tym telefonie... na wszelki wypadek spróbujemy zadzwonić z innego źródła. Powinienem wyrzucić komórkę przez okno? Profilaktycznie? - Spytał patrząc na nią niepewnie.
- Nie ma mowy! - warknęła - Nie, dopóki nie zgram kontaktów.
Westchnął zawiedziony, chowając telefon do środka.
- Jakiś pomysł gdzie się uchować? Nie wiesz gdzie oni mogą mieć jakąś... nie wiem... kryjówkę?
- Kto?
- Ludzie którzy przed chwilą trzymali nas w piwnicy i podpalili mój dom. Alan Hughes i Miles Iron. Kojarzysz? - Wbił się mocniej w siedzenie, odchylając głowę do tyłu i stopniowo zwalniając ucisk z rany.
- Nie śpij! I trzymaj polar, bo zaplamisz mi tapicerkę. Skąd - twoim zdaniem - mam wiedzieć takie rzeczy? - spojrzała na niego kątem oka.
- No chyba z Alanem gdzieś byłaś, zanim cię w pełni pojmali, nieprawdaż? Gdzie znaleźliście Olivera i gdzie byliście wcześniej? Takie rzeczy. Cokolwiek żeby wyśledzić tych skurwieli. Zapachu Alana nie poznam z tak daleka w tym mieście. Trudniej z nim niż z tobą na przykład.
- Nigdzie nie byliśmy, przyjechałam tutaj, jak ta kretynka - nie zamierzała mu mówić o osiedlu, gdzie Alan spotkał się z Milesem. - Pojechaliśmy do tej ruiny i tyle. Tam jest centrum handlowe, będzie telefon, zadzwonię do pana Kamila. Trzeba cię poskładać. - Czyli bez śladu i bez celu zostaliśmy. Rewelacja! - Syknął wywracając oczami. - Możemy jechać i tam. Raczej nie będą mieli tam czego szukać.
- Opanuj się. Nie będziesz latał za Alanem z flakami na wierzchu.


Podjechali do całodobowego TESCO.
- Daj mi nr telefonu, zadzwonię.
Burknął najpierw coś pod nosem, a później wyrecytował z pamięci dziewięć cyfr.
- Nie musisz teraz. Może lepiej ja... albo niech będzie po twojemu. W końcu to ja jestem tym, którego postrzelili.
Przewróciła oczami i wyszła z samochodu.
- Nie łaź nigdzie.
- Jasne - mruknął od niechcenia.
Przeszła szybko, przez pustawy o tej porze, parking. Zobaczyła swoje odbicie w szybie i przeraziła się - wyglądała koszmarnie. Jak jakaś narkomanka. Smugi brudu na bladej twarzy, cienie pod oczami, jakieś zadrapania, przetłuszczone włosy. “Przynajmniej nikt mnie nie rozpozna” pocieszyła samą siebie.
W całodobowym punkcie gastronomicznym kupiła jakieś gotowe kanapki i wodę. Od razu odkręciła jedną butelkę i zaczęła łapczywie pić. Podeszła do aparatu, ukrytego w kącie, obok bankomatu i wybrała numer.
- Halo? - Odpowiedział jej po chwili, tubalny głos.
- Tu Ocelia. Mam złe wiadomości.
- Ostatnio otrzymałem wiele dobrych, więc można powiedzieć, że się tego spodziewałem. Mów, proszę.
- Pan Adam nie żyje, rezydencja spłonęła, a Jason ma dziurę w brzuchu, na wylot. Postrzał. Alan i Miles Iron. - treściwie przedstawiła sytuację. - A, i Alan złapał nn. To mój brat, Olivier.
- Cóż... - odparł dość szybko. - To dość dużo jak na tak krótką nieobecność. Czy Husky przeżyje?
- Jest taka szansa. Chyba. Nie wiem, gdzie mam go zabrać...
- Gdziekolwiek, gdzie będziesz mogła mieć go na oku, żeby nie poszedł zrobić czegoś głupiego. Czemu Alan to... co się dokładniej... albo dobra. Opowiecie mi dokładniej jak wrócę. Chwila - na chwilę oderwał się od słuchawki, Ocelia czekała prawie minutę, dopóki nie przemówił znów. - Modra 13. Dom jednorodzinny. Klucz znajdziecie z tyłu podwórka, w pomarańczowej doniczce, na parapecie. Tam was znajdę. Dwa, może trzy dni.
- Dobrze. Dziękuję. - powiedziała.
- Nie dziękuj Ocelio. To przeze mnie... ale porozmawiamy jak przyjadę. Pilnuj Jasona, ostatnio, zanim wyjechałem, zachowywał się dość dziwnie. Dziwniej niż zwykle.
- Jeśli dam radę... Nie wiem, czy będzie mnie słuchał. Dobrze. Do zobaczenia.
- Do widzenia - odpowiedział krótko, rozłączając się.


Ocelia też odwiesiła słuchawkę. Chciało się jej płakać, w sumie nie wiedziała, dlaczego. Może chodziło o to, ze nie wierzyła w to spotkanie?
Zanim wróciła do samochodu, kupiła w aptece - farmaceutka przyglądała się jej podejrzliwie - bandaże, gazę, środki dezynfekujące i przeciwbólowe.
Otworzyła drzwi i spojrzała na Jasona.
Choć w piwnicy był bardzo blady, to teraz jego skóra była bliska bieli. Mimo to trzymał się przy przytomności, co powinno być niemożliwe, jednak po raz kolejny pokazywał, że jeśli chodzi o wytrzymałość, to te słowo nie ma dla niego znaczenia. Oczy jednak miał okropnie podkrążone i zaczerwienione. Wyglądał jak trup, jak upiór. Idealnie nadawał się do kostnicy. Jednak upiorny uśmiech jakim obdarzył Ocelię, odsłaniając drapieżne zęby, bardziej przywoływał na myśl najstraszniejsze horrory z oszpeconymi psychopatami w roli głównej.
- Zabawne... jak mam mało krwi to wszystko jest czarno białe... no wiesz! Jak u psów!
- Bo jest noc - wyjaśniła, rozkładając jego fotel do pozycji półleżącej. Rozsupłała polar i podniosła jego koszulkę, odsłaniając ranę. Z przodu nie wyglądało najgorzej... Polała - obficie - środkiem dezynfekującym i nie zważając na grymasy Jasona, nałożyła gazę, dużo warstw, zabezpieczając plastrem.
- Przekręć się na bok - powiedziała i spojrzała na jego plecy.
- Eeee... nie - odparł kręcąc głową i zasłaniając się. Z tego co mogła zobaczyć spora część jego brzucha była pokryta bliznami.
- Bez gadania - warknęła.
Wzdychając ciężko odwrócił się odsłaniając plecy. A raczej to co z nich zostało, bo choć był zbudowany dość potężnie, to cały tył miał pokryty chaotycznymi, długimi bliznami, przecinającymi się nawzajem. Gdzie niegdzie rany wbijały się w skórę, a gdzie indziej były wypukłe, razem tworząc z pleców Jasona prawdziwą sieczkę. Wyglądało to na ślady po biczowaniu i wszystkie liczyły sobie już sporo czasu.
Sama rana znajdowała się dość nisko, omijając kręgosłup, była jednak spora i wylała z siebie już chyba tyle krwi ile mogła.
Plecy wyglądały koszmarnie, ktoś zrobił mu kiedyś straszne kurestwo. Cela wypuściła powietrze, bardzo powoli, z ulgą. Rana wylotowa na szczęście była.
Polała plecy środkiem antyseptycznym, nałożyła gazę. - Podnieś się trochę.
Pochyliła się nad Jasonem, objęła go ramionami w pasie, żeby przełożyć bandaż za jego plecami i ściśle go obwiązała.
Usiadła za kierownicą i ustawiła w gps samochodowym adres podany przez pana Kamila. Ruszyła szybko.
- Nawet lepiej... - chrząknął patrząc za okno. - Dzięki.
- Wiesz co.. trudno mi wyobrazić sobie, że to się samo wszystko w środku zagoi. Chyba powinien cię jakiś chirurg zobaczyć.
- A znasz jakiegoś? Nie mam już dużo krwi, więc raczej krwotoku wewnętrznego nie dostanę... jakoś przeżyję, jeśli obędę się bez wysiłku przez parę dni. Serio. Mam zupełnie inny organizm - powiedział zmęczony.
Cela też była zmęczona. W zupełnie inny sposób, oczywiście. Może gdyby była wypoczęta, mniej zdenerwowana mogła by spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Zawiozłaby Husky'ego do szpitala. Albo wezwała pogotowie. Albo znalazła chirurga. Ale za dużo się zadziało ostatnio. Za mało spała, za mało jadła, za dużo zarobiła siniaków, za dużo straciła... Za dużo się zadziało. Dlatego przełknęła wyjaśnienia Jasona. Uwierzyła mu, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Chciała tylko wykąpać się i przespać w normalnym łóżku.
- Dobrze, nie mów już nic. Odpoczywaj, powiedziała, dociskając gaz.


Dom który załatwił im Kamil był spory i miał jeszcze większe podwórko, z bogatym w rośliny i ścieżki ogródek, z altanką i żywopłotem oddzielającym ich od sąsiadów z trzech stron. Na porządnie urządzonym i wysprzątanym znajdowała się kuchnia, połączona z salonem, drzwi do piwnicy, łazienka jeden pokój gościnny, schowek i wyjście na podwórko od tyłu, na przyjemny tarasik, z dwoma wygodnymi fotelami i stolikiem, na którym leżała do połowy pełna popielniczka. Na piętrze znajdowały się jeszcze dwie sypialnie, druga łazienka i pokój z komputerem i telewizorem podpiętym do najnowszej konsoli do gier, a do tego pokaźna kolekcja filmów. Ostatnim pokojem była biblioteka, rozmiarem bijąca na głowę wszystkie inne pokoje w domu. Kręte schodki na samym jej środku, prowadził na strych, gdzie znajdował się kolejne, zadbane regały, z równo poukładanymi, wedle autorów i gatunków książkami.
Kuchnia była pełna jedzenia, napoi, w tym alkoholowych. W łazience znajdowały się nowe zestawy szczoteczek do zębów, pościele były wyprane i wyprasowane, chyba nawet wykrochmalone, czego mogłoby się zdawać, nikt od dawna nie robił.
W porównaniu z ostatnimi doświadczeniami, miejsce to, z ogrodem zapadającym w jesienny sen, było istnym rajem.
Cela niespecjalnie zwracała uwagę na otoczenie.
Pomogła wyjść Jasonowi z samochodu i doholowała do pokoju gościnnego na dole. Pamiętała słowa pana Kamila, dlatego przemknęło jej nawet przez myśl, że powinna go zabrać na górę i tam zamknąć. Albo jeszcze lepiej w piwnicy... stamtąd na pewno nie ucieknie. Dodatkowo, łatwiej było by jej prowadzić go na dół, niż na górę. Same korzyści. Na razie jednak pozwoliła zwalić mu sie na łóżko w pokoju gościnnym. Pościel trzeba będzie chyba potem spalić... Drgnęła, na wspomnienie płonącej rezydencji.
Przyniosła nożyczki, przecięła mu koszulkę i wywaliła do kosza. Bandaże na razie nie przemiękły, to - chyba - dobrze rokowało. Postawiła wodę na szafce i nakryła Jasona.
- Śpij - mruknęła.
Odpowiedział jej tylko cichym jękiem i szybko zapadł w sen, oddychając płytko i miarowo.
Cela przeszła do łazienki i weszła do wanny. Woda była mocno gorąca, dziewczyna powoli się uspokajała, czuła wręcz fizycznie, jak schodzi z niej napięcie. Powinna.. coś miała.. myśl pojawiła się jej na sekundę, aby zaraz zniknąć. Cela oparła głowę o brzeg wanny i zasnęła nie wiedząc kiedy.
Obudziła się nagle, przerażona. Coś się stało, coś złego, nie pamiętała co.. Woda była lodowata, za oknem świtało. Po kilku sekundach pamięć wróciła. Ubrała się i zamiast pójść do łóżka - kierowana jakimś dziwnym, nieracjonalnym impulsem - poszła sprawdzić, jak Jason. Umarł?
O ile jego ciało, nie ulegało całkowitej dezintegracji po śmierci, to raczej żył, przebywał jednak gdzie indziej.
Zza szklanych drzwi do ogródka, widziała rozchodzący się w powietrzu, delikatny dymek.
Przeklęła w myśli i wyszła na taras.
Husky, choć już mniej blady, nagle znacznie pobladł i przestraszył się, w popłochu wyrzucając papierosa w bok.
- Witaj - powiedział chrząkając.
- Natychmiast masz wracać do łóżka i obiecać - podkreśliła słowo - że nigdzie nie będziesz łazić. Nie mogę cię pilnować ciągle, bo czasem muszę spać. Teraz właśnie. Wracasz i nigdzie nie łazisz, do kibla możesz. Jasne? Albo cię zamykam w piwnicy. Jadłeś coś?
- Tak... dość długo spałaś. Już świta od paru godzin. Jadłem czekoladę gorzką. Dużo. Podobno dobrze działa - powiedział obojętnie. - No i obiecuję - mruknął jeszcze wstając z fotela, dość ciężko i człapiąc do małego pokoju.
- No - powiedziała, pilnując, żeby wszedł do środka. Potem zamknęła drzwi na taras. - Ludzie śpią w łóżkach, wiesz? - pouczyła go jeszcze i poszła na górę.
- Na szczęście nie jestem człowiekiem... - jęknął jeszcze za nią, nie zamykając drzwi do swojego pokoju. Leżał gapiąc się w sufit.


Cela przespała cały dzień. Zeszła na dół dopiero wieczorem.
- Zaczynam prowadzić nocny tryb życia.. - mruknęła sama do siebie. - Pewnie mam geny koali.
Zajrzała do pokoju Jasona.
- Śpisz?
Siedział pod łóżkiem, spojrzał na nią spode łba.
- Och nie... jakże bym mógł spać, gdy wszędzie dookoła jest tyle wspaniałej i zajmującej nudy - odzyskał trochę kolorów, z pewnością nie wyglądał już jak upiór, ale po tym jak rozwalony był na ziemi, łatwo było wywnioskować, że do pełni zdrowia było mu daleko. Jednak i tak, jego regeneracja była zadziwiająca.
Usiadła na podłodze, zaglądając pod mebel.
- Dlaczego tam siedzisz? - zainteresowała się.
Pod łóżkiem znajdowała się pogryziona na małe strzępy piłeczka od tenisa.
- Absolutnie bez powodu. Czemu pytasz?
Spojrzała na strzępy piłki.
- Chciałam zagaić rozmowę, to wszystko. Jak brzuch?
- Cóż... jak piłem to nie wyciekało, więc chyba jest dobrze, choć doświadczenia lekarskiego nie mam. Bywało gorzej. Możemy już iść szukać naszych wspaniałych przyjaciół, jakby mnie ktoś pytał - powiedział z przekąsem.
- Nikt cię nie pyta, na szczęście - zgasiła go krótko. - Więc spokojnie możesz sobie dalej odpoczywać.. tam, albo gdzie chcesz. Co Alan od ciebie chciał?
- Cóż... trochę mnie pobić, ale poza tym trochę sobie porozmawialiśmy, co było przerywane biciem. Wspominki i wypominki starych czasów. Nic miłego, pod koniec... znaczy później powiedziałem, że go zabiję i... no i - odpowiedział smutno.
- Zdenerwował się? - dopowiedziała. - Jak to możliwe, że go nie rozpoznałeś? To ta sama osoba, czy ktoś się podszył? Mutacja mu się naprawdę cofnęła?
- Tak... to Alan. Jednak podczas tych lat, kiedy się nie widzieliśmy, sporo się zmieniło. Tak... dość dużo. Wydawał się być tą samą osobą, tylko bez szponów i orlego pyska, a tu... - pokręcił głową.
- Przeszedł na drugą stronę? Odbiło mu, pieniądze, czy coś innego? Mówił coś?
- Och tak... bardzo dużo mówił. Z tego co zrozumiałem ludzie Nigra go znaleźli i sprowadzili do niego. Tam dostawał porządne lanie i... chyba wykłady. Tak czy siak jakoś mu poprzestawiał klepki w mózgu i wlepił tę swoją ideologię. A potem... potem chyba usunął mu mutację - dodał jeszcze niepewnie mrużąc oczy.
- Wow, czyli to możliwe... - zapaliła się wyraźnie. - Ciekawe, czy u mnie też by się dało... Jakbym odpracowała, albo coś. Super by było wrócić do normalnego życia. Zrobiła bym maturę. Chciałam iść na studia, wiesz? Ekonomia, albo filozofia. Zastanawiałam się sporo.
- Tu, jak i w wielu innych sprawach ci nie poradzę. Nauczyłem się czytać przed pierwszą wojną. Tą dużą.
- Tak, pewnie tak - potwierdziła machinalnie. - Ciotka zawsze mówi, ze powinnam wybrać SGGW. Mówiła. - zamilkła na chwilę. - No dobra, a w ogóle jak sie czujesz? Poradzisz sobie?
- Zaraz... z czym sobie poradzę? Gdzie chcesz iść? - Spojrzał na nią, zwężając oczy.
- No wiesz.. - zaczeka powoli - Zakupy muszę zrobić. Kurtkę. Spodni nie mam.. no zakupy. Rozumiesz.
- Wydawało mi się, że to twoja torba w samochodzie. A żarcie i wszystko inne jest. Zresztą chyba nie mamy pieniędzy.
- Mam same letnie rzeczy. Od ciotki.. no, jakoś nic nie zabierałam. Pamiątki. Ale pieniędzy trochę mam. Wiec spoko. - uśmiechnęła się, wstając. - Potrzebujesz coś? Koszulkę? Nowa piłeczkę?
- Tak... moją koszulkę ktoś zniszczył. Nowa piłka też by była dobra - odpowiedział wstając. - Tu szukałem, ale nic nie znalazłem, więc... sorry za widok - dodał machając ręką przed pełnym blizn torsem. Dwie szczególnie wielkie, biegnące pod żebrami, były bardzo równe, wyróżniały się spośród wielu innych, bardziej chaotycznych. Starał się, nie odwracać do niej plecami.
Spojrzała, starając się nie wpatrywać. Na jej twarzy był smutek i współczucie, nie litość.
- Poczekaj, mam kurtkę tego chłopaka.. bandziora. Powinna być dobra.
Przeszła do łazienki, znalazła skórą i podała mu.
- Koszulka.. no, Alan ci ją podziurawił. Kupię nową. Pewnie czarną chcesz, co?
Wciągnęła buty i bluzę.
- Nie chodź nigdzie. Odpoczywaj. Kupiłam kanapki. Wrócę, za godzinkę, lub dwie. Może trochę później, jak kolejki będą.
- Czy ten chłopak chodził do przedszkola? - Mruknął odrzucając za małą kurtkę i odprowadzając ją do drzwi. - Nie rozmawiaj z obcymi i nie bierz cukierków od nieznajomych - upomniał ją jeszcze.
- Od cukierków psują się zęby - poformowała go, wsiadając do samochodu. Spojrzała na niego, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu nie odezwała się.


Jechała pewnie, trzymając się przepisów. Zanim jednak udała się do celu podróży zdecydowała się na małe ćwiczenie swoich umiejętności. Zaparkowała przed sporym centrum, zwykle było otwarte do 22, więc miała jeszcze trochę czasu.
Weszła do markowego sklepu z odzieżą sportową. Pokręciła się między półkami, wybrała w końcu ciepłą, wodoodporną bluzę z kapturem. Rozmiar wydawał się pasować na Jasona.
Podeszła do kasy, uśmiechając się.
- Jaką dostanę zniżkę, jeśli wezmę więcej rzeczy?
- Przykro mi, nasz sklep nie udziela... - dziewczyna przy ladzie zaczęła recytować wyuczoną formułkę. Podniosła jednak wzrok na Celę i ich oczy spotkały się. Zamrugała gwałtownie.
- Menadżer podejmuje takie decyzję – odpowiedziała z uśmiechem. – Poproszę go. - Świetnie – Cela też uśmiechnęła się szeroko.
Menadżer, wystylizowany – wbrew pozorom nie w sportowym stylu – mężczyzna koło trzydziestki, podszedł do Celi z wymuszonym uśmiechem, wyraźnie wściekły na swoją sprzedawczynię.
- Bardzo mi przykro, zaszła pomyłka, polityką naszej firmy..
- Bardzo proszę – dziewczyna zajrzała mężczyźnie w oczy.
- 55 % - uśmiechnął się. – Udam, że to dla mnie, mogę kupować z takim rabatem… - puścił do niej, konspiracyjnie, oko.
- Jeszcze koszulkę i czapkę.
- Dobrze, czapka może być w gratisie, przy zakupie trzech rzeczy.. chyba, że wybierze pani jeszcze coś, to zrobimy hurt.
- Jaki pan jest miły… - Cela wzięła jeszcze spodnie dla siebie i ocieplaną polarem kurtkę. Po namyśle dorzuciła buty, jakąś bieliznę dla siebie, oraz spodnie dla Jasona.
- Znakomicie – menadżer był wyraźnie rozradowany, że może wyświadczyć Celi przysługę. Wyciągnął kalkulator.
- Więc tak… - mój menadżerski rabat, rabat za hurt, każda trzecia rzecz gratis, zaokrąglamy, rabat z karty stałego klienta, kupon zniżkowy z Avanti… to będzie razem tyle – tryumfalnie pokazał Celi liczbę na wyświetlaczu smartfona. Zapłaciła koło 12 % ceny początkowej.
- Czy mogę dostać piłeczki tenisowe, jak prezent od firmy?
- Oczywiście – spakował jej rzeczy w wielką reklamówkę,
- Zapraszamy ponownie. Czy mogę odnieść pani rzeczy do pojazdu?
- Cześć założę od razu - weszła do przebieralni.
- Dziękuję za pomoc, poradzę sobie sama – zapewniła go, wychodząc po chwili ze sklepu.
Patrzyła z nią, kiedy odchodziła, dumny się siebie, że mógł jej wyświadczyć przysługę. Gdyby miał chusteczkę, najprawdopodobniej by jej machał.
Kupiła jeszcze nowy starter do swojej komórki, starą kartę sim wrzuciła do kosza na śmieci i wyłączyła wszelkie sieci bezprzewodowe i gpsa w telefonie.


Wróciła do samochodu i wrzuciła torbę do bagażnika.
Nie była zbyt dobra w orientacji przestrzennej - zwykle obracała mapę w kierunku marszu, północ najlepiej określało się jej, kiedy była nad morzem, na jego brzegu. Nie gubiła się za to w lesie, oraz zawsze pamiętała drogę, która przeszła – i potrafiła wracać po swoich śladach, kierując się charakterystycznymi punktami.
Tak też było w tym przypadku. Pojechała w stronę rezydencji, żeby dotrzeć do drogi, którą jechali z Alanem, gdy zabrał ja na poszukiwanie Oliviera. Jechała teraz wolniej, rozglądając się uważnie dookoła. Dość szybko dotarła do osiedla bliźniaczych, żółtych domków dwupiętrowych. Minęła je, odbijając trochę w bok. Zaparkowała samochód dwa kilometry bliżej centrum.
Wysiadła, zamykając dokładnie drzwi. Unikając jasno oświetlonych ulic wróciła na osiedle. Obeszła je kilka razy dookoła, żeby zorientować się w topografii. Przeszła się też po najbliższej okolicy. Potem, bardzo powoli, ciągle pozostając w cieniu, zbliżyła się do domu, w którym Alan spotkała się – jak sądziła – z Milesem. Zamierzała sprawdzić, czy – i kto – jest w środku. Okna wydawały się łatwo dostępne.
Zza zasłoniętych żaluzji, wydobywało się światło, jednak nijak nie mogła sprawdzić co się dzieje w środku. Nie słyszała też nic, mimo iż każde okno było oświetlone.
Obchodząc dom dookoła nie znalazła żadnej dodatkowej drogi wejścia. Może jedynie przez garaż, którego jednak solidne drzwi, były zamknięte. Balkon na drugim piętrze był zamknięty.
Podeszła do bramy garażowej, przyglądając się jej dokładnie. Często takie bramy były najsłabiej chronionymi punktami dostępu.
Dwuskrzydłowe, drewniane, zadbane drzwi, miały jeden, dość duży zamek, ale były chyba też zamknięte od wewnątrz na zasuwę z kłódką.
Nie wyglądało to zachęcająco.. powinna była wrócić po jakiś łom, w samochodzie na pewno był taki kawał żelaza do śrub w oponach, pokazywali jej na kursie.. ale nie bardzo miała śmiałość włamywać się do czyjegoś domu. Choć z drugiej strony... Jeśli Olivier tam był? Twierdził, że czasem ją wyczuwa może i ona potrafiła wyczuć jego? Albo chociaż zachęcić, żeby dał jej jakiś znak życia? Jeśli żył. Hm.
Usiadła w głębokim cieniu w załomie przy ścianie, zamknęła oczy i zaczeła liczyć od 100 wspak. Stan alfa i te rzeczy - Kaśkę to strasznie kręciło i próbowała nakłonić Celę do wspólnej medytacji. Zgodziła się nawet, z raz czy dwa, ale bez spektakularnych rezultatów. Ale może to kwestia motywacji? Przymknęła oczy, każda cyfra była kamieniem wpadającym do głębokiej studni. 89.77.4. 1. odetchnęła i i zaczęła wyobrażać sobie twarz Oliviera. Zapach. Oczy. Wszystko to, co zdołała zaobserwować przez te kilka minut, które spędzili razem.
Nie wiedzieć jednak czemu, nie czuła takiej więzi z bratem, jak on z nią. Może z powodu mutacji, które on miał, może dlatego, że miał je bardziej rozwinięte, może za mało go zaobserwowała, może jej były za mało wyćwiczone, w sumie do tej pory ich nie trenowała, nie licząc wizyty w sklepie. Aczkolwiek nie mogła poczuć swojego brata.
W sumie nie spodziewała się, że stanie się coś spektakularnego. Nie sądziła, że wyczuje brata - raczej miała nadzieję, że to on zorientuje się, że jest niedaleko.
No nic.
Zanim pójdzie po ten metal do opon postanowiła spróbować jeszcze jednej rzeczy. W sumie Jason ją zainspirował... “powinnaś mieć coś w ciele”. Może i ma. Poza kośćmi, oczywiście. Wykonała podpatrzony u Alexa - już wieki temu - gest nadgarstkiem, za pomocą którego wysuwał pazury.
Zabolało. Nawet bardzo. Jęknęła z bólu, ale na więcej nie było ją stać, gdy padła na kolano. Podpierając się ręką o ziemię, dostrzegła, że zamiast paznokci, ma długie niemal jak same palce, mlecznobiałe pazury, teraz jednak nieco skąpane we krwi, podczas nagłego i dość niespodziewanego wyciągnięcia.
Choć wciąż piekło, to wydawał się być takie naturalne, dłonie wydały się jej lżejsze, a ramiona silniejsze. Gdy ból ustąpił, cała poczuła się znacznie bardziej swobodnie, pewniej, bezpieczniej, jakby nic nie mogło jej zagrozić i nikt nie mógł jej skrzywdzić. To było lepsze nawet niż trzymanie broni w rękach. Tego nikt nie mógł jej odebrać, mogła to mieć w mgnieniu oka i wydawało się bardzo... zabójcze.
Jęknęła. Jean mówił, że boli, jak skrzydła się chowają. Wyciągnie nie. Czy to znaczyło, że ona ma odwrotnie, czy raczej to, że jak zechce je schować, to zemdleje z bólu? Wolała nie eksperymentować. Ale posiadanie takiej broni otwierało różne możliwości. Alex radził sobie z kłódkami... Podeszła do drzwi garażowych i uderzyła dłonią uzbrojoną w pazury w zamek.
Choć efekt był niezwykle zaskakujący, bo pazury porządnie rozwalił drewno wokół zamka i porządnie go uszkodziły, wyrywając gwoździe z otoczki zamka, to on sam był przekręcony, ale trzymał się słabiej. Poza tym wciąż pozostawały zamknięcia od wewnątrz. Co jednak nie zmieniało faktu, że możliwość destrukcji za pomocą machnięcia dłonią, była niezwykle interesująca.
Zafascynowania efektem uderzyła jeszcze raz, i kolejny.
Szczęk pazurów, zrobionych z niewiadomo czego o metal stawał się coraz głośniejszy, choć dla Ocelii przyjemny. Zamek w końcu ustąpił, a drewno w pobliżu niego, było zdarte niemal do połowy swej grubości, gdzieniegdzie prześwitywał na drugą stronę, dziurką nie na tyle dużą by móc coś zobaczyć. Z taką siłą z łatwością mogła przecinać ludzkie kości! Jednak wciąż nie mogła otworzyć drzwi, bo gruba zasuwa, dodatkowo z przyczepionym zamkiem, wydawała się być zdecydowanie mocniejsza niż to co do tej pory zniszczyła, poza tym tylko lekko ją widziała, przez szparę w drzwiach, nie była w stanie jej dosięgnąć.
Skrzywiła się, rozczarowana, ale nie planowała odpuścić. Nie chodziło już tylko o Oliviera, było coś... Pociągającego, diabelnie pociągającego, w tej możliwości, tej sile, która w sobie odnalazła. Wskoczyła na balkon, żeby spróbować z tamtymi drzwiami.
Zapowietrzone szyby powinny być łatwe do przecięcia tak cienkimi i ostrymi pazurami. Jednak nie mogła być pewna, czy w środku kogoś nie ma. Poza tym w tym pokoju, było coś dziwnego. Żaluzje były czerwone, ale i światło, które się spod nich wydobywało, chyba też było tego samego koloru.
- Burdel? - przemknęło jej przez myśl, ale to skojarzenie nie zatrzymało jej, wręcz przeciwnie, dodało determinacji. Machnęła dłonią, celując w szybę.


Z początku towarzyszył temu okropny dźwięk, straszliwie głośny i denerwujący pisk, nagle jednak napowietrzone szkło pękło, gdy rysa była dość długa i głęboka.
Podekscytowana uderzyła w żaluzje, siłą rozpędu, zanim zdążyła się zastanowić, co właściwie robi.
Natychmiast zaczęła słyszeć muzykę którą ktoś włączył nagle, jakby równo z jej wejściem. Była na tyle głośna, że powinna obudzić pół sąsiedztwa i nie sposób było powiedzieć skąd się wydobywa.
W pokoju, oświetlonym na czerwono, znajdowało się mnóstwo zaschniętej krwi, resztek i sztabek żelaza, razem z narzędziami do jego stapiania. W tym dość dużym pomieszczeniu znajdowało się również sporo rzeźb. Przynajmniej w większości były to już rzeźby, całkiem skąpane w zaschniętych stopach metali ludzkie ciał. Niektórze miały jedynie zakryte twarze, ale było ich wiele. Cela od razu dostrzegła około dziesięciu, wszyscy z pewnością martwi i poukładani w dziwne pozy. Niektórzy leżeli, siedzieli, zdawali się biec, rozglądać, jedna para została stopiona razem, jakby podczas stosunku.
Z pokoju były dwa wyjścia, pozbawiony był jednak drzwi. Lewo lub prawo.
Nie miała wątpliwości, że dobrze trafiła, nie mogła ich mieć. Wytężyła słuch, starając się ustalić, gdzie znajduje się źródło muzyki.
Bardziej bolało ją lewe ucho, więc pewnie stamtąd, w dół po schodach.
Powoli, czujnie rozglądając się dookoła, poszła schodami a dół. Tyle dobrego, że w tym upiornym jazgocie nikt nie miał prawa jej usłyszeć. Tak jak i ona tego kogoś. Schody były kręte i prowadziły do salonu, normalnie oświetlonego i umeblowanego. Kanapa, stół jadalny, telewizor... nagle światło zgasło, a za rogiem przemknął jakiś cień, dopiero wtedy jednak Ocelia zwróciła uwagę na telewizor i to, co się na nim wyświetlało.
Zdjęcia przewijał się szybko.
Na pierwszym była kobieta. Naturalna i piękna. Stała dość niepewnie, jakby było to pierwsze zdjęcie jakie jej robiono, co biorąc pod uwagę jej urodę i wdzięk bijący już z samej fotografii było prawie nieprawdopodobne. Drugie przedstawiało mężczyznę, którego Ocelię już znała z dokładnego takiego samego zdjęcia, które kiedyś pokazał jej wujek. Jej ojciec w białym kitlu lekarskim, przy biurku, odwrócony tylko twarzą do obiektywy, uśmiechnięty naturalnie. Ciocia robiła to zdjęcia. Trzecie przedstawiało kobietę z pierwsze zdjęcia, obejmowaną przez ojca Ocelii. Wydawali się być bardzo szczęśliwi. W tle była widoczna niemal pusta poczekalnia lotniskowa.
Na czwartym znajdowała się ta sama para. Rozłożona na podłodze, z rozpłatanymi brzuchami, wyciętymi oczami. Tak przedstawiało się pierwsze zdjęcie z tej serii. Na każdym kolejnym, które pojawiało się coraz szybciej, krwi było więcej, ciała były bardziej okaleczone, mocniej rozczłonkowane. Ciemna czerwień zalewała całe otoczenie, szpitalnych posadzek i łóżek, na których znajdowały się niektóre części ciał. Krople osiadły na obiektywie, nie zasłaniając jednak makabrycznych scen. Operator kamery bawił się wnętrznościami, rozkładając je na podłodze, wieszając czy przybijając do ściany, przykładał ręce kobiety do ciała mężczyzny, głowę jej ojca do ciała jej... matki.
Zdjęcia leciały coraz szybciej, a muzyka ustała.
Cela zatrzymała się, nieruchomiejąc, jakby prezentowane obrazy w jakiś sposób, magiczna siłą, przykuły ją do telewizora. Matka była piękna, oszałamiająco piękna, a jednocześnie jakby niepewna swojej urody. Przyjemnie było patrzeć na szczęśliwe twarze jej i ojca. Po chwili jednak obrazy zmieniły się i przyspieszyły. Dziewczyna zacisnęła szczęki, czując, jak wypełnia ją zimna wściekłość, zmieniająca cały środek jej ciała, wszystkie narządy w lód. Zamachnęła się, zrzucając telewizor że ściany.
Najnowszy, wielki, cienki jak palec model, roztrzaskał się o ziemię, ekranem do podłogi. Zatrzaskał prąd, gdy został oderwany od urządzenia, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i w sekundę telewizor zgasł.
Po prawej miała kuchnię i drzwi do łazienki, po lewej kolejne schody, proste i dłuższe.
Wsłuchała się w ciszę, sprawdzając, czy teraz będzie w stanie kogoś usłyszeć. Coś.
Przez chwilę nie było słychać nic, aż ktoś nie zaczął czegoś przesuwać po podłodze na dole. Szybko, ale też najciszej, jak potrafiła, zbiegła na dół.



W dość dużym pokoju, w otoczeniu różnych gratów, w tym dwóch, wielkich głośników, siedział na krześle Miles Iron. Zgarbiony, przewracał w dłoniach dwa złote pierścionki.
- Nie spodziewałem się ciebie tak szybko... szczególnie samej - mruknął nie podnosząc wzroku. Ubrany był w szary garnitur, biała koszulę i czerwony krawat. Zgolił włosy, na grubego irokeza, o tym samym kolorze co marynarka. Na prawej stronie gołej głowy, miał wytatuowany napis “OPEN” gotyckim pismem.
Podeszła powoli, pilnując, żeby mieć go na widoku.
- Gdzie Olivier ? - zapytała, bardzo spokojnie.
- Ojej... nie sądzisz, że to by było za proste? Alan cię uwolnił, jak idiota, ale co mogę zrobić? Jestem tylko sługą. Raz zabronił cię tykać - mruczał pod nosem. - A stałaś tuż przede mną w tym domku na wsi. Teraz tak nie będzie - powiedział nakładając pierścionek na palec. Drugi rzucił Ocelii. - Pamiątka rodzinna. Kiedyś takie zbierałem, teraz wolę zbierać... rodziny - westchnął dość obojętnie.
Nachyliła się i podniosła pierścionek.
- To mamy?
- Albo ojca. Nie wiem, które do kogo należało. Są takie same. Zgadnij co musisz zrobić by dostać drugi... - powiedział wstając z krzesła i przyglądając się swojemu pierścieniowi.
Przełknęła ślinę.
- Gdzie Olivier? - powtórzyła.
- Trzeba sobie zasłużyć na informacje - rozłożył ręce i cmoknął ustami. - Światem rządzi drabina społeczna, łańcuch pokarmowy, hierarchia... jak zwał tak zwał. Jeśli tylko mnie pokonasz, udowodnisz swoją wartość i powiem ci co tylko zechcesz. W innym wypadku, skończysz jako moja następna figura. Rozumiesz to, dziewczynko? - Nachylił się, chcąc się upewnić, że przyjęła to do wiadomości.
- Czego ode mnie chcesz? Nie podchodź! - cofnęła się gwałtownie, kiedy wykonał ruch w jej stronę. I w tym samym momencie zrozumiała - Nie będę z tobą walczyć, ty świrze!
- Nie to nie... w takim razie po prostu cię zamorduję - wzruszył ramionami, a jego palce zaczęły stawać się cora bardziej cienkie i długie. Nabrały odcienia szarości, długością dorównując przedramieniu dziewczyny, były może dwukrotnie grubsze od igły w strzykawkach. Spojrzał na nie, na Ocelię i jeszcze trochę je zgrubił kosztem długości. Wbrew jej uprzejmej prośbie zaczął podchodzić bliżej, rozkładając ręce jakby chciał się przytulić i uśmiechając się paskudnie.
Machnęła dłonią uzbrojoną w pazury, żeby odgonić te mackowate palce, odgrodzić się od nich. A potem skoczyła w stronę schodów prowadzących ma piętro.
Gdy zaryła swoimi pazura w jego kończyny, usłyszała brzęk metalu. Końcówki macek zaostrzyły się tworząc szpikulce, zapewne tak zabił jej wujka.
Nie spiesząc się, pewny siebie morderca, zaczął za nią podążać, uważnie ją obserwując, ciągle uśmiechnięty.
Miał metal w ciele! Przydomek nie wziął się z jego specyficznych upodobań, a z budowy. Jak to było możliwe, żeby człowiek miał coś takiego? Wszczepy? Cela przyspieszyła, kierując się do pokoju z balkonem.
Dosłownie ściął za nią parę schodków, przyspieszając razem z nią. Był szybki i bez problemu mógłby ją dogonić, ale zamiast tego trzymał się tuż za nią, zaczynając się śmiać opętańczo.
Bawił się nią. Bawił się jak kot myszą. Przypomniała sobie, z jaką szybkością dopadł ja w domu wujostwa i uświadomiła sobie, że ma szanse dużo mniejsze, niż jej się początkowo wydawało. Po co lazła tu sama.... refleksja przyszła po niewczasie. Chwyciła się obiema rękami barierki schodów i wybiła, jak przy przeskoku bokiem. Iron był nieco niżej, jeśli uda się jej trafić stopami w jego twarz powinien się zatrzymać. Może nawet poleci w tył.
Choć rzeczywiście zachwiał się i podupadł, to Ocelię okrutnie zabolał stopy po uderzeniu w jego twardy łeb. Póki co mogła jeszcze ustać, ale gdy adrenalina ustąpi, nieźle się to w niej odezwie. Nie był jednak tak twardy jak wcześniej. Może rozkładał metal w swoim ciele, na ustalonych regionach i teraz więcej przeniósł na ręce, zabierając skąd indziej.
- Bolało! - Zawołał rozbawiony, podnosząc się na nogi. Złapała się poręczy ponownie i uderzyła jeszcze raz, celując tym razem w podbrzusze mężczyzny.
Trafiła i zaczął spadać w dół, jednak udało mu się zamachnąć i rozciąć łydkę dziewczyny, która poleciała za nim na dół. Na szczęście nie upadała tak nieszczęśliwie jak on, powinien sobie złamać kark i kręgosłup, ale szybko po upadku zaczął się gramolić z ziemi.
Zdesperowana, zamachnęła się pazurami, celując w jego gardło. Z nadspodziewaną nawet dla siebie zwinnością i celnością w tym co robiła, rozszarpała bok szyi Ironowi, nadziewając się jednak na jego kolce, które wbiły się w jej prawy bok. Lewą rękę przywrócił do normalnego stanu i zaczął tamować tryskającą jak z gejzera krew. Zatoczył się do tyłu, wyjmując z Ocelii szpikulce, upadł na plecy i zaczął czołgać się do tyłu przestraszony.
- Szy... - bulgotał, tamując wulkan krwi. - Szybka suka! - syknął w końcu.
Poczuła, że coś ją zahaczyło, ale adrenalina tłumiła doznania.
- Mów, gdzie on jest! - wysyczała. - Albo poprawię z drugiej strony.
Dyszał i sapał coraz ciężej, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że oto umiera. Że nastolatka pokonała go w tak żałosny sposób, bo był zbyt pewny siebie. Bo zawiodło go przekonanie o jego wyższości, w łańcuchu pokarmowym.
- W... w... magazyn. Mamy magazyn, tam handlujemy towarem. Ondraszka ulica... magazyn trzeci - mruknął szukając wzrokiem ratunku.
Cofnęła sie o krok, potem jeszcze jeden. Nie czuła satysfakcji, umierał, pomściła rodziców, wujostwo, ale czuła tylko pustkę. Zemsta nic nie przyniosła. Nic dobrego. Może uda się choć pomóc Oliverowi... cofnęła się jeszcze o jeden krok, oparła o ścianę i patrzyła, jak się wykrwawia.
Jego dyszenie zaczęło z trudem mieszać się ze śmiechem, gdy jeszcze próbował przemówić.
- Jak świnie... w środku nie różnili się od świń... dlatego nikogo już nie otworzyłem, tylko... zamknąłem - wymruczał, zamykając oczy.
Stała jeszcze moment, wsłuchując się, czy oddycha. Nie mogła ryzykować podchodzenia do niego.
Z racji wysiłku fizycznego przed śmiercią, szybciej niż normalnie chwyciło go stężenie pośmiertne, powodując całkowite i potężne zesztywnienie martwego ciała.
Wypuściła z płuc wstrzymywane od dłuższej chwili powietrze i poczuła ból w boku. Dotknęła - na palcach była krew. Rozejrzała się i podniosła kawałek materiału, stare prześcieradło, czy coś i obwiązała się w pasie. Powinna mieć bandaż w samochodzie, nie pamiętała, czy zabierała do ich nowej kryjówki. Podeszła do Milesa, a potem obszukała podłogę, obrączka ojca powinna gdzieś tu być... Zanim opuściła budynek weszła znów do pokoju z telewizorem, powinien tam być odtwarzacz, albo laptop.. chciała znaleźć dysk, z którego odtwarzał zdjęcia jej rodziców.
Pierścionek schowała do kieszeni, a płytę wyjęła z odtwarzacza zamontowanego w telewizorze. Żeby wyjąć płytę musiała pazurem otworzyć tył urządzenia.
Rozejrzała się jeszcze po pomieszczeniach, szukając czegoś, co mogło by się jej przydać - pieniędzy, broni.
Znalazła coś co wydawało się być dziennikiem prowadzonym przez psychopatę, którego właśnie... zabiła. Znalazła też pokaźną sumę pieniędzy, zawiniętych w ruloniki, nie trudził się w chowaniu ich ani wydawaniu. Poza tym jednak, nie było tu nic ciekawego, co trochę przeczyło standardowej wizji mieszkania psychola. Nie licząc strychu pełnego trupów.
Zabrała pieniądze i dziennik. Nie miała poczucia, że kogoś zabiła - po prostu sie broniła, tyle. Nieszczęśliwy wypadek. Podeszła do drzwi wejściowych, skakanie z balkonu na ten moment nie wydawało się jej dobrym pomysłem.
Głośna muzyka sprzed paru minut nie zwabiła nikogo, choć z pewnością parę osób zdenerwowała. Po ciemnej ulicy, słabo oświetlonej nielicznymi, jeszcze działającymi latarniami, nikt się nie pałętał więc drogę do samochodu miała wolną, czy przez balkon, czy drzwiami, które mogła otworzyć od środka.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline