Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2013, 12:42   #41
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wieczór nadchodził powoli, a wraz z półmrokiem, doki stawały się mniej przyjazną dzielnicą. Ludzie znikali z ulic, a życiem tętniły ciągle wyłącznie dwie karczmy, pełne głównie miejscowych gości. Jedną z nich opuścili Klaus i Thomas, kierując swe kroki bardziej na południe, po błotnistych, śmierdzących uliczkach najgorszej z dzielnic Averheim. Klaus Keller miał mieć własny dom, co dawało pojęcie o tym, że jego status nie był najniższy. Posiadać miał również żonę, co już z kolei dziwić trochę mogło. Treser łatwo odnalazł budynek, wyróżniający się nadkruszonym kominem i załomotał w drzwi, zauważając w środku światło płonących kaganków i dym wydobywający się z komina. Szybko otworzyła mu chuda, niezbyt piękna kobieta w średnim wieku, wyraźnie rozczarowana tym co zobaczyła. Jakby spodziewała się kogoś innego, co było oczywiste przy nieobecności męża.
Gdy powiedzieli co ich sprowadza, jej twarz poszarzała. Słabym głosem zaprosiła ich do środka, wskazując krzesła. Sama niemal opadła na jedno. W rogu pomieszczenia stało łóżko dla małego dziecka.
- Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie. Mówiłam mu. Ale on zawsze wszystko wiedział lepiej.
Mówiła słabym głosem, ale z jej oczu nie ciekły łzy. Może życie ją tak utwardziło, a może fakt, że się tego spodziewała, pozwolił jej przyjąć to lżej.
- Opowiedzcie mi wszystko co wiecie, proszę. Niewiele mogę wam pomóc, Klaus nie zwierzał mi się. To nie był ten typ, rozumiecie prawda? Ale pomogę na ile będę mogła.
Dziecko zaczęło płakać, więc podeszła i wyjęła je z kojca. Wyjęła pierś i dała małemu się przyssać, zupełnie nie krępując się obcymi. A może już nie dbając o takie przyziemne sprawy?


Ekhart nie miał wiele szczęścia w "Czystej Świni". Nie było w niej ani Matyldy, ani Wernera, choć do tego drugiego wskazano mu drogę. Nie pracujący już czynnie, siwowłosy przywódca Nabrzeżnych Szczurów spędzał większość swojego czasu przy magazynach, bardziej na zachód od karczmy. Lub innych, ale zwykle właśnie tam. Ponoć też mieszkał obok, a w samej oberży nie bywał aż tak znowu często. Mimo, że zmrok już zapadał, strażnik dróg faktycznie odnalazł zbierającego się już do udania się do siebie Klebba. Ten skinął głową na powitanie.
- Umyłeś się, jak czuję. Dobrze, dobrze. - zaśmiał się. - Rolfa raczej nie znaleźliście, skoroś sam.
Wysłuchał pytania, a potem po głowie się podrapał, z miną kwaśną raczej.
- Ano. Znam. Trudno powiedzieć, że się lubimy, ale chwilami interesy mamy zbieżne. Grosz to człowiek wielu specjalności, rozumiesz. Działa głównie na wschód, raz mieszka tu, raz tam. Mieszkanie niby ma, ale tam trudniej go znaleźć, niż w Świni. Momentami znika na dłużej. Powiadają, że sporo ludzi dla niego pracuje lub chociaż jest mu coś winna. Ze mną trzymasz sztamę, ale dla niego to nic nie oznacza. Jak również dla kogo pracujesz, czy co tam możesz. Tyle warto zapamiętać. Poza tym to nie jest taki zły człek.


Hanna i Irmina, wraz z ciągle milczącym Hansem, musiały czekać całkiem długo. Ludzie wchodzili i wychodzili, a gra się nie kończyła. Zmieniali się czasami grający, aż wreszcie Beatrice uśmiechnęła się i zakrzyknęła triumfalnie. Któryś z mężczyzn wstał wściekle, inny zaklął, ale rozgrywka została na ten wieczór najwyraźniej zakończona, bowiem wszyscy jej uczestnicy wstawali od stołu.
I już miały podejść do Knox, gdy do środka "Czystej Świni" wkroczył wielki mężczyzna o zarośniętej, wyjątkowo nieprzyjemnej twarzy. Ochroniarz uczennicy czarodzieja aż przesunął dłoń na gałkę miecza, ale tamten kierował się bezpośrednio w stronę Beatrice. Łatwo było zauważyć, że zbladła zupełnie i rozejrzała się w lekkiej panice. Wymienili kilka słów i oboje zniknęli w jednej z alków.

Byłyby pewnie zebrały się stąd, ale cało to tajemnicze spotkanie nie trwało wcale długo. Mężczyzna wyszedł, a niedługo po nim wyszła Beatrice, szybkim krokiem również kierując się do wejścia. Po uśmiechu nie było śladu, a na jej twarzy widać było łzy. Nie zatrzymała się, więc nie pozostało nic innego, jak także opuścić oberżę.
I natknąć na Knox ponownie, przecznicę dalej, gdzie siedziała skulona, z dłońmi przyciśniętymi do twarzy, szlochając.
Jeśli to nie była dobra okazja do zaczepienia jej, to kiedy?

Gdy zbliżyli się, uniosła wzrok, zaskoczona. Było już ciemno, więc na początku uniosła się przestraszona, szybko jednak odetchnęła, widząc dwie niegroźnie wyglądające kobiety. Zagadana westchnęła.
- Państwo mi wybaczą, nie chciałam robić z tego wielkiej hecy. Wpadłam w kilka długów i robi się coraz gorzej i gorzej. Lichwiarze powiedzieli, że mam czas do Aubentagu do spłacenia ich, albo oni zrobią to za mnie, ale ja mam ledwie kilka szylingów! Słodka Shallyio, zupełnie nie wiem co robić.
Na pytania o tych lichwiarzy pokręciła jedynie głową, przyznając się do długu w wysokości dziewięćdziesięciu pięciu szylingów.
- Mówienie o nich nie jest warte mojego życia. Podobno jest to jeden człowiek, mający wielu innych zbirów pod sobą. Kontrolują wszystkie drogi z miasta, żeby nikt nie uciekł. A ja na dodatek mam dwie dziewczynki, którym muszę zapewnić byt! Ostatnimi czasy ci ludzie są bardziej napastliwi niż zazwyczaj. Plotka głosi, że to przez kogoś jeszcze silniejszego niż oni sami.


W "Trumnie Kowala" tego wieczoru było wyjątkowo tłoczno, a najwięcej roboty miał wykidajło, który kilku obdartusów wręcz dosłownie wykopał na zewnątrz. Hanna udała się do rezydencji swojej pani, Irmina do kupca, pozostali jednakże właśnie w tym przybytku mieli spędzać późny wieczór i noc, a potem ranek, kiedy spotkać się mieli już wszyscy.
Almosowi delikatnie dano do zrozumienia, że o spotkanie z Baerfaustem nie ma co teraz pytać, podobnie nie mógł znaleźć żadnego alchemika. Reihid za to twierdził, że Gregor pojawia się w jego karczmie niemal codziennie i tak samo miało być dziś - jeździec równin ostatecznie doczekał się znajomej mordy. Tauermann nie miał jednak wiele do powiedzenia.
- A co ja mogę więcej wiedzieć? Słyszałem o dwóch zamordowanych, na pewno jednak było ich więcej. Tam to taka dzielnica, że nikt nawet nie zgłasza. Powiadomią morrytów i ci zwiną ciało i sprawy nie było. Straż ostatnimi czasy nie jest uważana za zdolną do czegokolwiek porządnego - dodał ciszej i ze smutkiem.

Za to Thomas miał przynajmniej dziesięciu nowych znajomych, czekających przed karczmą przy wielkim niezadowoleniu jej właściciela. Wszyscy obdarci i śmierdzący. Plotka, że płaci za jakieś informacje rozeszła się błyskawicznie, a po trzech wpuszczonych do środka, Wolsch odmówił wpuszczania pozostałych. Nie było się zresztą czemu dziwić. Normalnych klientów tego dnia było znacznie mniej, a nawet krótka wizyta tak cuchnącego ciała, przesycała smrodem całe pomieszczenie, uniemożliwiając jedzenie, a na dobrą sprawę - również picie. Akolita był pewien, że jego pokój nie wywietrzy się nawet przez całą noc.
A co gorsza, nic konkretnego się nie dowiedział. Mówili mu, owszem, wszystko co wiedzieli. I co na szybko wymyślili, jeśli było trzeba. Jeden miał nawet znać człowieka w czarnym kapturze. Według niego był to prawie trzymetrowy ogr, który porywa swoje ofiary, by je zjadać, bo jest wiecznie głodny. Inny mówił, że człowiek ten musi pochodzić z wysokich sfer, bo tam są największe pijawki i sukinsyny na świecie. Inny, że ludzie znikają sami, ze względu na coraz marniejszą sytuację. Był nawet taki, który chciał dokładnie wskazać dom porywacza i zabójcy. Tylko najpierw chciał za to srebrnika "bo inaczej nie puszczę pary z ust, drogi ojczulku!". Parę już puszczał. Mocno alkoholową.
Jednym słowem: wszystko. A w tym wszystkim nic.


Bezhaltag, 29 Nachhexen
Ranek


Wystarczyło jedno spojrzenie na zewnątrz, by wiedzieć jak paskudnie zapowiada się dzień. Miasto pokrywała lekka warstewka mgły, a wilgoć odczuwało się wszędzie. Niebo zakrywała gruba warstwa chmur i deszcz, a może nawet poważna ulewa, zdawały się być tylko kwestią czasu, nawet jeśli jeszcze nie padało. "Trumna Kowala" po wczorajszym spędzie żebraków, ciągle jeszcze nie pachniała jak powinna, przez co przyjemniej już było ją opuścić i mimo wczesnej pory udać się na dalsze poszukiwania. Za lenistwo nikt im przecież nie płacił.
Doki, dwa dni po dniu targowym, nie były już tak tłoczne ani gwarne. Mogła też pogoda zrobić swoje, a może zwyczajnie roboty znacznie mniej. Na rzece widzieli nieliczne barki.
Ale tu nigdy nie było spokojnie.

Znajdowali się właśnie w okolicach "Czystej Świni", gdy nagłe, głośne "WHUMPH!" kazało im zwrócić głowy w kierunku wody. Przucumowana tam barka właśnie stawała w ogniu, a płomienie szybko rozprzestrzeniały się po jej pokładzie. Z wnętrza, a może gdzieś zza ognia, rozległy się także wyraźne krzyki, a może wrzaski wzywające pomocy.
Drugie co ujrzeli, to dwóch mężczyzn, biegnących co sił. Pojawili się od strony barki i teraz wzdłuż nabrzeża zwiewali na zachód, ku znajdującym się trochę dalej magazynom. Niewielu innych ludzi znajdowało się na ulicy, odwracając się w stronę pożaru.
A od strony "Białego Konia" biegł kolejny mężczyzna, głośno wzywając boskiej pomocy i pędząc ku barce. Strój wskazywał na kupca, być może jej właściciela.
 
Sekal jest offline