Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2013, 15:55   #41
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#9. Denondowy Trud.

Wieże warowni wyłaniały się z oceanu zieleni jeszcze na długo przed tym nim można było zobaczyć jej mury. Jej centralną, najwyższą część stanowił zamek warowny otoczony grubymi, niedostępnymi murami, ze strzelistymi wieżyczkami, zwany potocznie Warownią. Dostęp do Warowni był ściśle chroniony i mieli go nieliczni.

Poza wewnętrznymi murami była część mieszkalna. Kilkupiętrowe kamienice wciśnięte w ciasne uliczki. Z niewielkimi placami, które najczęściej zapełniały kramy handlarzy, świątyniami, przed którymi siedzieli żebracy, cuchnącymi kanałami odprowadzającymi nieczystości. Można tam było znaleźć bogatsze dzielnice zamieszkane przez miejscowych magnatów i bardziej zamożnych mieszczan, dzielnice średniozamożne oraz najbiedniejsze, z podłymi burdelami i jeszcze podlejszymi knajpami, w których łatwo było zarobić nożem między żebra..

Całe miasteczko okalały mury zewnętrzne, poprzetykane okrągłymi, obronnymi basztami. Lecz na tym miasto się nie kończyło. Poza murami zewnętrznymi powstawały osiedla biedoty. Najczęściej drewniane chatynki lub lepianki, poustawiane byle gdzie i byle jak, były w takim samym stanie jak jego mieszkańcy. Przyjezdni, zwabieni możliwością szybkiego zarobku napływali do miasta i najcześciej kończyli przed jego murami. Część z nich miało szczęście i dzięki swym umiejętnościom zaczęło pracować dla jednego z karteli, które działały w Denondowym Trudzie.

Nad tym wszystkim porządek starał się zaprowadzić grododzierżca za pomocą wyszkolonych oddziałów straży miejskiej utrzymywanych przez podatki i myta. Lochy pełne były przestępców i nieudaczników.




Cathil Mahr

Wieże miasta, które pojawiły się na horyzoncie podsunęły jej pewien pomysł. Droga prowadziła do grodu lekkim łukiem, mijając pagórki. Łowczyni zeszła z traktu i zanurzyła się w zieleń traw. Trochę biegnąc, trochę idąc zbliżała się do grodu, mając nadzieję wyprzedzić kawalkadę.

Gdy dotarła do pierwszych zabudowań była już zmęczona. Jej oczom ukazały się poustawiane po obu stronach drogi sklecone byle jak, naprędce chaty, przed którymi bawiły się obdarte, brudne dzieciaki. Patrzyły na nią wygłodniałe, ciekawskie oczy. Szybko minęła nieprzyjazne spojrzenia i weszła z powrotem na trakt prowadzący do żelaznej bramy. Przed nią stała rozentuzjazmowana grupa ludzi domagająca się wpuszczenia do środka. Mężczyźni i kobiety stojący na drodze ubrani byli prosto i skromnie. Żołnierze broniący wstępu byli uzbrojeni w halabardy, odziani w kolczugi i takie same koszule z wyszytym herbem, jakie zdobiły oddział Stalowookiego.

- Wpuśćcie nas! Chcemy do środka!

- Opłaćcie myto, lub okażcie odpowiedni glejt, wtedy was wpuścimy - odparł rzeczowo kapitan straży.

- Nie widzisz, że nie mamy! - krzyknęła jakaś kobieta.

- Odejdźcie zatem, nie ma tu dla was miejsca.

- Chcą srebrnika za głowę - pożaliła się tuląc do spódnicy zasmarkanego synka. - Wpuszczają tylko handlarzy z towarem.




Nena Decair

Żołdacy nie byli rozmowni. Było widoczne, że mieli posłuch wśród przełożonego, który wzbudzał w nich należyty mu z tytułu stanowiska szacunek. Sam zaś niebieskooki kapitan nie był chętny na udzielanie jakichkolwiek wyjaśnień. Otuchy w podróży dodawała jej wyczuwalna obecność Nilofaur podążającej ich tropem.

Kręta droga wśród pagórków poprowadziła ich wprost do Bramy Południowej zwanej również Bramą Rzeźniczą. Przed bramą stali gwardziści i tłumek chętnych do wejścia. Stalowooki jechał na czele, krzykiem i kopniakami dla opornych, torując sobie drogę wśród motłochu. Tym sposobem szybko przedostał się pod mury i został wpuszczony do środka razem z wozem i resztą kompanii.

Wóz wtoczył się do środka i po kocich łbach potoczył się główną ulicą miasta ku centrum. Po pewnym czasie stwierdziła ze smutkiem, że więź z łasiczką słabnie, by po kolejnych kilkunastu metrach urwać się zupełnie.


Orin Sorley.

Szczęka bolała od kopnięcia. Na całe szczęście skończyło się tylko na przegryzionym języku, który spuchł i bolał. Lutnia też nie ucierpiała. Cierpiała tylko jego duma. Nawet łuczniczka postanowiła go opuścić i przyspieszyła kroku. Wlókł się więc drogą, na której po chwili zniknęła w oddali. Był zrezygnowany i poobijany a na domiar wszystkiego zły na to, co ich spotkało od czasu gdy odwiedzili staruchę nad brzegiem jeziora. Tak zatopiony w swoich rozmyślaniach podskoczył gdy usłyszał rżenie konia tuż nad swoim uchem.


Cathil Mahr

Wtedy ich zauważyła. Nadciągali od strony gościńca. Mężczyzna o zimnych oczach torował sobie drogę przez tłum. Usunęła się na bok. Nie chciała być zauważona. Wmieszała się między ludzi. Ktoś, kto w porę nie uskoczył został potraktowany kopniakiem, wpadł w końskie odchody. Ktoś zarżał ze śmiechu.

Przyglądała się twarzom. Tą Stalowookiego znała już na pamięć. Dostrzegła starą bliznę pod prawym okiem, płaski, kartoflowaty nos. Jej wzrok przykuły jeszcze inne postacie.

Dziobaty z twarzą poznaczoną śladami ospy, Krzywonos z przestawionym nosem, Brodacz z zarośniętą twarzą oraz woźnica, starszy zgarbiony człowiek z żółtą, pomarszczoną skórą, jedyny cywil w tym towarzystwie.

Oddział podjechał do bramy i po krótkiej wymianie zdań zniknął za murami.

Sięgnęła do kieszeni. Stać ją było na zapłacenie srebrnika, lecz taki wydatek znacząco uszczupliłby stan jej kasy. Mężczyzna w ściuranym ubraniu z rozbieganym wzrokiem podszedł do narzekającej kobiety, tulącej dziecko. Szepnął jej do ucha, na tyle głośno jednak, że dosłyszała:

- Za srebrnika przeprowadzę was oboje, ciebie i dzieciaka.



Nena Decair

Droga biegła ciągle w górę. Wkrótce dotoczyli się do następnej bramy obsadzonej strażnikami. Murów wewnętrznych bronili gwardziści w skórzniach, lekkich szyszakach na głowie i nieodłącznych halabardach. Stalowooki wyciągnął papier zza pazuchy i przekazał gwardziście. Ten przeczytał go, rzucił okiem na klatkę, po czym kazał otworzyć bramę. Wóz wtoczył się na niewielki dziedziniec. Posłano po kogoś do pobliskiego budynku. Po chwili wyszedł z niego kulejąc na jedną nogę starszy człowiek z kilkudniowym zarostem na pooranej zmarszczkami twarzy. Szedł dzwoniąc kluczami przywieszonymi na wielkim kółku do paska przy spodniach. Gdy doszedł na środek dziedzińca gdzie stał wóz, dyszał z wysiłku.

- Kogo tym razem przywiozłeś do mojego loszku, Gwizdo? - spytał przyglądając się zawartości klatki.

Stalowooki podał kulawcowi zwój.

- Czarownica - burknął.

Klucznik gwizdnął przeciągle wczytując się w jego zawartość.

- Wywołanie zarazy, zabójstwo - cmoknął odrywając się od pisma. - No, dawajcie ją tutaj.

Wyciągnęli ją bezceremonialnie z wozu. Obszukali, obmacując ją przy tym lubieżnie. Sejmitar, nóż i sakwę przekazali kulawcowi. Dwóch żołdaków złapało ją pod ręce i zaczęli ciągnąć w kierunku budynku.





Orin Sorley.


- Prrr! - woźnica, jowialny mężczyzna o rumianej twarzy i sumiastym wąsie wstrzymał wóz wypełniony marchwią i kapustą. - Co to, nie widzicie, że jadę? Toż bym was stratował i nawet... - przerwał, przyglądając się niziołkowi uważniej. - A co to wam się przydarzyło? Wyglądacie jakbyście przed chwilą brali udział w karczemnej burdzie! Nie spodobał się komu wasz śpiew? - spytał wskazując na lutnię trzymaną w ręku.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline