Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-06-2013, 15:55   #41
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#9. Denondowy Trud.

Wieże warowni wyłaniały się z oceanu zieleni jeszcze na długo przed tym nim można było zobaczyć jej mury. Jej centralną, najwyższą część stanowił zamek warowny otoczony grubymi, niedostępnymi murami, ze strzelistymi wieżyczkami, zwany potocznie Warownią. Dostęp do Warowni był ściśle chroniony i mieli go nieliczni.

Poza wewnętrznymi murami była część mieszkalna. Kilkupiętrowe kamienice wciśnięte w ciasne uliczki. Z niewielkimi placami, które najczęściej zapełniały kramy handlarzy, świątyniami, przed którymi siedzieli żebracy, cuchnącymi kanałami odprowadzającymi nieczystości. Można tam było znaleźć bogatsze dzielnice zamieszkane przez miejscowych magnatów i bardziej zamożnych mieszczan, dzielnice średniozamożne oraz najbiedniejsze, z podłymi burdelami i jeszcze podlejszymi knajpami, w których łatwo było zarobić nożem między żebra..

Całe miasteczko okalały mury zewnętrzne, poprzetykane okrągłymi, obronnymi basztami. Lecz na tym miasto się nie kończyło. Poza murami zewnętrznymi powstawały osiedla biedoty. Najczęściej drewniane chatynki lub lepianki, poustawiane byle gdzie i byle jak, były w takim samym stanie jak jego mieszkańcy. Przyjezdni, zwabieni możliwością szybkiego zarobku napływali do miasta i najcześciej kończyli przed jego murami. Część z nich miało szczęście i dzięki swym umiejętnościom zaczęło pracować dla jednego z karteli, które działały w Denondowym Trudzie.

Nad tym wszystkim porządek starał się zaprowadzić grododzierżca za pomocą wyszkolonych oddziałów straży miejskiej utrzymywanych przez podatki i myta. Lochy pełne były przestępców i nieudaczników.




Cathil Mahr

Wieże miasta, które pojawiły się na horyzoncie podsunęły jej pewien pomysł. Droga prowadziła do grodu lekkim łukiem, mijając pagórki. Łowczyni zeszła z traktu i zanurzyła się w zieleń traw. Trochę biegnąc, trochę idąc zbliżała się do grodu, mając nadzieję wyprzedzić kawalkadę.

Gdy dotarła do pierwszych zabudowań była już zmęczona. Jej oczom ukazały się poustawiane po obu stronach drogi sklecone byle jak, naprędce chaty, przed którymi bawiły się obdarte, brudne dzieciaki. Patrzyły na nią wygłodniałe, ciekawskie oczy. Szybko minęła nieprzyjazne spojrzenia i weszła z powrotem na trakt prowadzący do żelaznej bramy. Przed nią stała rozentuzjazmowana grupa ludzi domagająca się wpuszczenia do środka. Mężczyźni i kobiety stojący na drodze ubrani byli prosto i skromnie. Żołnierze broniący wstępu byli uzbrojeni w halabardy, odziani w kolczugi i takie same koszule z wyszytym herbem, jakie zdobiły oddział Stalowookiego.

- Wpuśćcie nas! Chcemy do środka!

- Opłaćcie myto, lub okażcie odpowiedni glejt, wtedy was wpuścimy - odparł rzeczowo kapitan straży.

- Nie widzisz, że nie mamy! - krzyknęła jakaś kobieta.

- Odejdźcie zatem, nie ma tu dla was miejsca.

- Chcą srebrnika za głowę - pożaliła się tuląc do spódnicy zasmarkanego synka. - Wpuszczają tylko handlarzy z towarem.




Nena Decair

Żołdacy nie byli rozmowni. Było widoczne, że mieli posłuch wśród przełożonego, który wzbudzał w nich należyty mu z tytułu stanowiska szacunek. Sam zaś niebieskooki kapitan nie był chętny na udzielanie jakichkolwiek wyjaśnień. Otuchy w podróży dodawała jej wyczuwalna obecność Nilofaur podążającej ich tropem.

Kręta droga wśród pagórków poprowadziła ich wprost do Bramy Południowej zwanej również Bramą Rzeźniczą. Przed bramą stali gwardziści i tłumek chętnych do wejścia. Stalowooki jechał na czele, krzykiem i kopniakami dla opornych, torując sobie drogę wśród motłochu. Tym sposobem szybko przedostał się pod mury i został wpuszczony do środka razem z wozem i resztą kompanii.

Wóz wtoczył się do środka i po kocich łbach potoczył się główną ulicą miasta ku centrum. Po pewnym czasie stwierdziła ze smutkiem, że więź z łasiczką słabnie, by po kolejnych kilkunastu metrach urwać się zupełnie.


Orin Sorley.

Szczęka bolała od kopnięcia. Na całe szczęście skończyło się tylko na przegryzionym języku, który spuchł i bolał. Lutnia też nie ucierpiała. Cierpiała tylko jego duma. Nawet łuczniczka postanowiła go opuścić i przyspieszyła kroku. Wlókł się więc drogą, na której po chwili zniknęła w oddali. Był zrezygnowany i poobijany a na domiar wszystkiego zły na to, co ich spotkało od czasu gdy odwiedzili staruchę nad brzegiem jeziora. Tak zatopiony w swoich rozmyślaniach podskoczył gdy usłyszał rżenie konia tuż nad swoim uchem.


Cathil Mahr

Wtedy ich zauważyła. Nadciągali od strony gościńca. Mężczyzna o zimnych oczach torował sobie drogę przez tłum. Usunęła się na bok. Nie chciała być zauważona. Wmieszała się między ludzi. Ktoś, kto w porę nie uskoczył został potraktowany kopniakiem, wpadł w końskie odchody. Ktoś zarżał ze śmiechu.

Przyglądała się twarzom. Tą Stalowookiego znała już na pamięć. Dostrzegła starą bliznę pod prawym okiem, płaski, kartoflowaty nos. Jej wzrok przykuły jeszcze inne postacie.

Dziobaty z twarzą poznaczoną śladami ospy, Krzywonos z przestawionym nosem, Brodacz z zarośniętą twarzą oraz woźnica, starszy zgarbiony człowiek z żółtą, pomarszczoną skórą, jedyny cywil w tym towarzystwie.

Oddział podjechał do bramy i po krótkiej wymianie zdań zniknął za murami.

Sięgnęła do kieszeni. Stać ją było na zapłacenie srebrnika, lecz taki wydatek znacząco uszczupliłby stan jej kasy. Mężczyzna w ściuranym ubraniu z rozbieganym wzrokiem podszedł do narzekającej kobiety, tulącej dziecko. Szepnął jej do ucha, na tyle głośno jednak, że dosłyszała:

- Za srebrnika przeprowadzę was oboje, ciebie i dzieciaka.



Nena Decair

Droga biegła ciągle w górę. Wkrótce dotoczyli się do następnej bramy obsadzonej strażnikami. Murów wewnętrznych bronili gwardziści w skórzniach, lekkich szyszakach na głowie i nieodłącznych halabardach. Stalowooki wyciągnął papier zza pazuchy i przekazał gwardziście. Ten przeczytał go, rzucił okiem na klatkę, po czym kazał otworzyć bramę. Wóz wtoczył się na niewielki dziedziniec. Posłano po kogoś do pobliskiego budynku. Po chwili wyszedł z niego kulejąc na jedną nogę starszy człowiek z kilkudniowym zarostem na pooranej zmarszczkami twarzy. Szedł dzwoniąc kluczami przywieszonymi na wielkim kółku do paska przy spodniach. Gdy doszedł na środek dziedzińca gdzie stał wóz, dyszał z wysiłku.

- Kogo tym razem przywiozłeś do mojego loszku, Gwizdo? - spytał przyglądając się zawartości klatki.

Stalowooki podał kulawcowi zwój.

- Czarownica - burknął.

Klucznik gwizdnął przeciągle wczytując się w jego zawartość.

- Wywołanie zarazy, zabójstwo - cmoknął odrywając się od pisma. - No, dawajcie ją tutaj.

Wyciągnęli ją bezceremonialnie z wozu. Obszukali, obmacując ją przy tym lubieżnie. Sejmitar, nóż i sakwę przekazali kulawcowi. Dwóch żołdaków złapało ją pod ręce i zaczęli ciągnąć w kierunku budynku.





Orin Sorley.


- Prrr! - woźnica, jowialny mężczyzna o rumianej twarzy i sumiastym wąsie wstrzymał wóz wypełniony marchwią i kapustą. - Co to, nie widzicie, że jadę? Toż bym was stratował i nawet... - przerwał, przyglądając się niziołkowi uważniej. - A co to wam się przydarzyło? Wyglądacie jakbyście przed chwilą brali udział w karczemnej burdzie! Nie spodobał się komu wasz śpiew? - spytał wskazując na lutnię trzymaną w ręku.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 04-06-2013, 12:41   #42
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Łowczyni odnalazła wzrokiem przedsiębiorczego przemytnika. Podeszła bliżej i położyła mu rękę na ramieniu.
- Przeprowadź mnie - szept zabrzmiał zaskakująco zlowieszczo. Skupienie na jej twarzy, można było odczytać jako gniew.
Mężczyzna spojrzał na nią krytycznie.
- Pięćdziesiąt miedziaków. Płatne z góry.
Z kamienną twarzą przedstawiła swoją propozycję.
- Połowa teraz, połowa po drugiej stronie.
Na jego twarzy zakwitł paskudny uśmiech.
- W takim razie szukaj szczęścia gdzie indziej.

Cathil nie było do śmiechu. Jak zwykle w takich sytuacjach głowę wzięły jej bardziej prymitywne instynkty.

- Wolisz zarobić, czy umrzeć z flakami na wierzchu? - zapytała bez namysłu.
- Nie zabijesz mnie tu przy tych wszystkich ludziach.
- Nie, ale jeżeli nie dostanę się do środka, będę miala dużo wolnego czasu i pewnego dnia znajdę cię z opuszczonymi spodniami - odparła.
- Kochana - obleśny uśmiech jeszcze się poszerzył - wierz mi, że takich jak Ty jest więcej. A ja potrafię się zabezpieczyć przed nieprzewidzianymi okolicznościami. Możesz iść do tych kolesi przy bramie albo ubić interes ze mną. Twoja wola. A jeśli - obrzucił Cathil lubieżnym spojrzeniem - chcesz mnie bez spodni to wystarczy poprosić.

Patrzyła na niego chłdono, nie przejmowała się jego insynuacjami. Jeżeli zdziałały cokolwiek, to tylko umocniły ja w postanowieniu. Przechyliła głowę na bok, w zastanowieniu, z jednej strony nie miała czasu na dalsze targi. Z drugiej, przemytnik bardzo jej się nie podobał. Decyzja była prosta, zabije go później, kiedy będzie miała czas.

- Dobrze - skinęła głową - 50 miedziaków z góry. Idziemy.
Kobieta tuląca do spódnicy synka obserwowała cały czas tą scenę. Widząc, że Cathil dobiła targu podeszła do niej.
- Pani dziejko, zapłaćcie i za nas. Mój synek słabuje. Nam do dochtóra trzeba. Ostatniego srebrnika mam, coby go opłacić. Pani dziejko!
Spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. Dziecko, może czteroletnie, uczepione u jej spódnicy, rzeczywiście wyglądało na rozpalone, błądziło nieobecnym wzrokiem. Z jego nosa zwisały długie śpiki.
Przewodnik spojrzał na łowczynię pytająco.
Cathil wiedziała, że sobie to odbije, poza tym Nena byłaby z niej dumna. Zrobiło jej się przyjemniej na sercu.

- Zapłacę - prawie się uśmiechnęła.
- Płatne z góry - przemytnik uśmiechnął się wyciągając brudną dłoń. - Srebrnik i pięćdziesiąt miedziaków.

W oczach kobiety pojawiły się łzy. Cathil sięgnęła sakiewki. Przez chwilę się zawahała. Spojrzała na mężczyznę spode łba, zmierzyła wzrokiem kobietę i na chwilę skupiła uwagę na dzieciaku, jeżeli coś było nie tak, to z jego gęby wyczyta to najpewniej.

Czas na chwilę się zatrzymał. Mężczyzna wyciągał w jej stronę brudne łapy. Kobieta stała, wpatrując się w jej stronę ze łzami w oczach. Były to bez wątpienia łzy wzruszenia. Chłopczyk, ledwo trzymiąc się na nogach podtrzymywał się maminej spódnicy. Szklistymi oczyma wpatrywał się tempo w gościniec.
Uspokojona, choć wciąż przygotowana na jakieś oszustwo, zwrociła się do mężczyzny.

- Nie tutaj. Chodźmy gdzieś na bok.
Jeżeli coś będzie nie tak, w cichym kącie łatwiej będzie walczyć.
Przemytnik rozejrzał się wokół.
- Słusznie.
- Chodźcie za mną - powiedział do Cathil i jej nowych towarzyszy.

Odeszli od bramy kierując się wzdłuż traktu którym przyszła łowczyni. Gdy tłum cisnący do wejścia zasłonił ich całkiem przed wzrokiem strażników skręcili w bok w pobliskie krzaki. Schroniwszy się za nimi przed wzrokiem ciekawskich przemytnik ponownie wyciągnął dłoń w stronę Cathil.

- A teraz kochanieńka pieniążki.
Była ostrożna, obawiała się nagłego ataku. Zapłaciła jednak.
- Świetnie, świetnie - zarechotał przy tych słowach przemytnik. - Interesy z Tobą kochanieńka to sama przyjemność.
Obrzucił Cathil wymownym spojrzeniem.
- Może nie taka jak bym chciał, ale zawsze przyjemność.
Po tych słowach schował pieniądze do sakiewki, którą następnie włożył za pazuchę i powiedział:
- A teraz chodźcie za mną. Tylko bez hałasów. NIe chcemy przecie żeby straż się zwiedziała o naszym małym interesie?

Cathil uznała, że nie do niej skierowane były te słowa. Ona nie miała w zwyczaju hałasować.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 04-06-2013 o 12:45.
F.leja jest offline  
Stary 04-06-2013, 20:29   #43
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


- Jak to „nie” ?! - mimo kiepskiego oświetlenia, jakie było w miejskich lochach, wyraźnie dało się widzieć, że rajca poczerwieniał na twarzy. Pocił się jak wieprzek, a dodatkowy czerwony kolor jeszcze podkreślał to podobieństwo. - Czy wyście czego nie zrozumieli, panie kacie? Ma być, jak rzekłem!

Bernard rozmasował szczękę; od przeszło pół godziny tłumaczył się urzędnikowi, od zaciskania zębów, by nie przyłożyć grubasowi, bolała już go żuchwa. Wskazał ręką na rozciągnięte na stole blade, zakrwawione ciało.

- Toć to niezgodne ze sztuką, panie rajco. Dość go wymęczyliśmy; jak teraz się weźmiem za cięcie, to na biedak z upływu i krwi i od humorów sczeźnie rychlej, niż robotę skończymy. Trza go do celi odesłać, niech się przyżywi, sił nabierze. I wtedy go dokończymy. - wzruszył ramionami – sami żeście mówili, że żyw ma się ostać. Tedy ja za trupa odpowiedzialności brać nie chcę. Nawet jeśli waszą córkę jedynaczkę wychędożył, za co, jak mniemam, tu trafił, to gardłem za to nie karzą. Jeszcze.

Choć wydawało się to niemożliwe, grubas poczerwieniał jeszcze bardziej; oczy wyszły mu z orbit, kiedy ryknął:

- Baczcie na słowa, mistrzu Dobry!!! Córkę wychędożył ?!! Patrzcie, co w dokumencie stoi: gwałtem ją wziął, co świadkowie liczni zaświadczą!!! Na majątek mój się zasadzał!!! Na życie moje dybał!!! Dość, by gardło dał!!! To miłosierdzie nasze niezmierzone, że tylko jajca straci. A teraz mi tu mistrzu nie bajdurzcie, tylko do roboty się bierzcie, za gadanie wam nie płacą!!!

- Dość – spokojne słowa Bernarda cięły powietrze jak dobrze naostrzona stal – Dość mam waszego krzyku, panie rajco. Pókim pergaminu nie zobaczę, póty po mojemu będzie – podszedł do stojaka z katowskim sprzętem i grzebał w nim chwilę. Wyciągnął w kierunku rajcy paskudnie wyglądające, hakowate ostrze, oblepione zeschłą krwią. Kupiec cofnął się z obrzydzeniem.

- A jeśli tak jego chwosta pragniecie, to sami se go weźcie. Droga wolna, tu macie narzędzie. - położył zakrzywiony nóż na stole – Ja ręki do tego nie przyłożę. Kat to nie zbój jaki z ciemnej uliczki, ludzi bez prawa mordować nie będzie.

Odwrócił się i odszedł w głąb lochu. O więźnia się nie obawiał, rajca był zbyt miękki, by samemu splamić sobie ręce krwią. Nie miał jednak złudzeń; pechowy kochanek straci swoją męską dumę, prędzej czy później. I pewnie też z bernardowych rąk. Ale przynajmniej głowę ocali.

Ot, głupi ty i biedny - zwrócił się w myślach do leżącej na stole ofiary. Rajcowska córka dla każdego nogi rozkłada, a ciebie musiały pachoły akurat trafić. A że jesteś gołodupiec, to pan rajca pożytku z ciebie nie mógł mieć, więc cię na męki wydał, innym napaleńcom ku przestrodze. Pech, pech, mój kochany, no ale co począć...Życie takie bywa.

Zdjął rękawice i odwiązał fartuch. Niebawem przyjdzie tu jego zmiennik, jego praca na dziś się skończyła. I tylko kiedy ściągał z głowy kaptur, ten zaważył mu w rękach, jakby był odlany z ciężkiego ołowiu...Za długo już tu sterczę, stare kości przydałoby się rozprostować. I precz leźć od takich ludzi, co to myślą, że za jak trzos mają pełen, tedy świat cały ich ma się słuchać... Splunął z obrzydzeniem. Za bardzo przypominali mu nieboszczyka ojca, oj, za bardzo...

Kiedy wyszedł z katowni, słońce poraziło go w oczy. Łupało go w kolanach, nieomylny znak, że idzie zmiana pogody. Brnął przez zabłocone uliczki, odganiając się przewalającego się wokół motłochu. Do miasta przybywały kolejne fale biednych ludzi; nie było ostatnio dnia, by ktoś nie trafiał do miejskich lochów za kradzież, oszustwo czy wywoływanie burdy. Albo pyskowanie straży.

Kiedy dotarł do targowiska, zatrzymał się na chwilę. Za garść miedziaków kupił trochę słodkości; niby nic, a dzieciaki się w domu ucieszą. Uśmiechnął się smutno do siebie: ot, przeca to chwila, jak ja sam byłem taki smarkacz nieopierzony, a teraz...stare kości i siwa głowa. Poczuł nagle, że jest głodny; tyle czasu siedział w lochach, że aż zapomniał o świecie i jego przyjemnościach.

Ruszył zdecydowanie w kierunku karczmy, zastanawiając się, czy spotka tam swoich kompanów...dziś był zdecydowanie dzień na intensywne topienie smutków. A to tego trzeba zawsze zacnego towarzystwa...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 04-06-2013 o 23:43.
Autumm jest offline  
Stary 08-06-2013, 03:26   #44
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
- Ano, jakbyście w myślach czytali - odparł niziołek krzywiąc się z bólu - Macie może wody trochu? Albo... wina...?
- Co mam nie mieć? Mam. - Sięgnął za siebie na wóz i wyciągnąwszy bukłaczek rzucił go niziołkowi. - A dokąd to wam droga? Jeśli nie tajemnica. Bo mnie się widzi, że w tym samym kierunku kuśtykacie co mój wóz się toczy.
- Do... eee... najbliższego miasta - odpowiedział Orin ochoczo łapiąc bukłak.
Co prawda nie wiedział kim dokładnie byli porywacze Neny ale jeśli to jacyś porządkowi strażnicy, to z pewnością byli z którejś z pobliskich wiosek albo miast... Poza tym miał nadzieję, że Cathil pozostawiła na trasie jakieś ślady. Musiał być czujny, gdyby po drodze mijali skrzyżowania i okazałoby się, że jego towarzyszki powędrowały w przeciwnym kierunku to nie miałby później najmniejszych szans by je odnaleźć.
- A wy to skąd i dokąd jeśli wiedzieć można? Na handel? - zapytał zerkając na wóz po czym pociągnął wina i skrzywił się mocno gdy trunek zapiekł w przygryziony język. “Mam nadzieję, że nie wyglądam tak paskudnie jak się czuje” - pomyślał.
- Jak widać - zatoczył ręką koło nad odkrytym wozem. - Plony na targ wiozę do Denondowego Trudu. Wsiadajcie zatem, jeśli wam po drodze. Rozmowy z kobylim zadem już mi się znużyły. Powiedzcie, co tam ciekawego w świecie?
- Nic wartego wspomnienia - odparł krótko, wspinając się z wysiłkiem na wóz, woźnica złapał go silną dłonią i pomógł mu się usadzić obok niego - No może zaraza co w Trzódce wybuchła, słyszeliście o tym panie...? - niziołek zawiesił głos spodziewając się, że podróżnik poda mu jakieś imię i opowie co nieco o okolicy.
- W Trzódce powiadacie? - spytał strzelając lejcami. Wóz ruszył wolno przed siebie. - A słyszałem, com miał nie słyszeć. Tragedia... taki pomór. Tyle szczęścia we wszystkim, że większość bydła na popas była wyprowadzona i ich zaraza nie wzięła.
- Powiadają, że przyczyny zarazy w czarnej magii trza szukać... ponoć bab nie tknęła wcale...
- Jakich bab? - mężczyzna nie zrozumiał od razu. - Jak to bab? Przecie to zwierzęca zaraza była.
Nagle twarz woźnicy rozjaśnił uśmiech. Szturchnął niziołka łokciem, tak że ten prawie spadł z kozła.
- Aaaa... to krotochwila była! Że niby bab nie złapało! Dobre... Filuternik z ciebie. Dobrze, że tego moja stara nie słyszała.
- Macie tam jakiego krewnego albo znajomego? - zapytał niziołek szczerze rozbawiony.
- No, nikogo tam nie mam, ot paru znajomych, co to na targu czasem w Denondowym Trudzie spotkać można. Zwierzęta zaraz też ponoć spalono.
- Też tak słyszałem. A ile stąd do miasta panie... handlarzu...?
- Rendevick. Mówią mi Rendevick. A was jak zwą?
- Sorley. Orin Sorley, może słyszeliście? - zapytał ale widząc zmieszaną minę Rendevicka dodał z uśmiechem - Jak nie, to zaraz usłyszycie...
Gdy już skończył jedną z karczemnych przyśpiewek i wysuszył bukłaczek wina a wóz przetoczył się przynajmniej przez kilka kilometrów, woźnica wskazał przed siebie wymachując palcem.
- O tam, już widać wieżę.
Rzeczywiście, na horyzoncie, wyłaniała się najwyższa wieża Denondowego Trudu.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 08-06-2013, 21:50   #45
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Więc o to ją oskarżano. O czarostwo, wywołanie zarazy i zabójstwo?!

Krzyczała w stronę żołdaków, że to pomyłka, że ktoś próbuje ją wrobić, ale nikt oczywiście nie słuchał jej protestów.
Jakby rzucała grochem o ścianę.

Nigdy jeszcze nie znalazła się w takim poniżeniu. Obmacana, okradziona, a potem ciągnięta przez oprychów do celi w jakichś lochach miała ochotę zapłakać. Z trudem opanowała cisnące się jej do oczu łzy.

Nie stawiała oporu. Czuła się po prostu jak skrzywdzone przez los dziecko.
Najgorsze, że straciła więź z łasiczką. Tylko ona jej pozostała i bardzo się o nią martwiła. Miała nadzieję, że Niloufar odnajdzie jakoś drogę do niej, a przede wszystkim, że nikt nie zrobi jej krzywdy.

Gdyby mogła choć z kimś porozmawiać... wyjaśnić... Jak mogli skazać ją bez sądu??

Nadzieja na cud nikła z każdym krokiem kiedy prowadzono ją do lochów.

Nena bała się tak jak jeszcze nigdy w życiu.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 09-06-2013, 00:09   #46
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Strzała leciała ku celowi, bezlitosna, niewidzialna i niesłyszalna dla innych. Za późno było, żeby w jakikolwiek sposób zareagować, odmieniać los - nikt zresztą nie był świadkiem zdarzenia. Tak się w każdym razie wydawało.

Kobieta – całkiem niedawno jeszcze dziewczyna, odwrócona plecami do źródła zagrożenia, nie miała pojęcia, co ją za chwilę spotka. Strzała dosięgnęła celu, a kobieta z jękiem upadła na ziemię, twarzą w przód. I znieruchomiała.

Jęk zwrócił uwagę innej kobiety, starszej, gorzej ubranej, okrytej ciemnym płaszczem. Płaszcz był wykonany z pierwszorzędnej wełny, ale widać było na nim ślady zużycia, plamy, przetarcia. Podbiegła, z przeciągłym krzykiem i opadła na kolana przy ciele.
- Pani, pani.. – powtarzała zaszokowana, próbując odwrócić twarz leżącej. A potem jej dłonie sięgnęły ku strzale, aby wyciągnąć ją z pleców, pomóc postrzelonej.
- Zostaw - spokojny, stanowczy głos, dobiegający ze skraju lasu, zatrzymał niecierpliwe dłonie, ale tylko na sekundę. Palce zacisnęły się na sterczącym z pleców grocie. Dokładnie było widać, jak mięśnie kobiety napinając się pod ciemnym płaszczem, aby wyszarpnąć strzałę.

Postać przyczajona na skraju lasu nie czekała dłużej. Jednym skokiem oderwała się od linii drzew i dopadła kobiet, zaciskając dłoń na ramieniu starszej.
- Zostaw – powtórzyła, ostrzej. – Nie wolno jej wyciągać.
Kobieta w płaszczu krzyknęła przeciągle, alarmująco. A potem podniosła oczy na stająca nad nią postać.

Zobaczyła młodą kobietę, ubraną w jasną, powłóczystą szatę, otulającą szczupłą, niewysoką sylwetkę. Zamszowe, wysokie buty były mocno zakurzone, na twarzy i w ciele widać było znużenie, a przez plecy kobiety przewieszony był krótki łuk.
Kobieta w płaszczu utkwiła przepełnione rozpaczą oczy w łuku, a potem zawyła, sięgając paznokciami do oczu przybyłej.
- Zabiłaś moją panienkę! Zabiłaś! Morderczyni!! Pomocy!!

Kesa odskoczyła w bok, uciekając przed paznokciami kobiety.
- Uspokój się! – krzyknęła. – Chcę pomóc twojej panience.
Kobieta jednak nie słuchał, atakowała wściekłe, opętana bólem i rozpaczą, po domniemanej stracie. Na polanie zaroiło się nagle od mężczyzn, zwabionych krzykiem, Kesa poczuła uderzenia, jedno i drugie, i kolejne.

- Stać! – głos postawnego mężczyzny na koniu osadził wszystkich w miejscu. Widać było, że nawykł do posłuchu, a ludzie przyzwyczajeni byli do słuchania się go. – Zastrzeliłem tego padalca.
- Zostawcie tą kobietę i zajmijcie się panienką!
– rozkazał zeskakując z konia i dopadając leżącej. Przyłożył ucho do jej pleców – Żyje! Marto – zwrócił się do kobiety w płaszczu – panienka żyje! Trzeba ja dowieść do miasta. Pośpieszcie się!
Mężczyźni doskoczyli do leżącej, a Marta zaniosła się płaczem.

Kesa patrzyła na wszystko boku.

To nie była jej sprawa. To zdecydowanie nie była jej sprawa, dodatkowo zarobiła kilka razy pięścią i powinna odejść stąd jak najszybciej, zamiast mieszać się do nie swoich spraw. To zawsze kończyło się źle. Ale postrzelona dziewczyna… przypominała kogoś Kesie. Przypominała niedawne wydarzenia, dziwne sny i tragedię, których była świadkiem. Nie mogła, nie potrafiła tak po prostu odejść.
- Jestem Kesa z Imari, medyczka. – powiedziała, podchodząc do mężczyzny. – Pomogę jej. Zostawcie strzałę, teraz działa jak szpunt – jak ją wyciągniecie, krew popłynie tak szybko, ze nie dam rady jej zatamować. Nikt nie da.
Mężczyzna podniósł na nią oczy.
- Jeśli mówisz prawdę… - zaczął z nadzieją. - Do miast mamy pół dnia drogi. Za zakrętem mamy wóz.. miałem nadzieję, ze zdążę ją dowieźć..
- Mówię prawdę i dam radę. Zanieście ją do wozu, ostrożnie.
- Jestem Kirrstof von Szant.
– głos mu się łamał - Jeśli uratujesz moja córkę.. nagroda..
- Uratuję
– zapewniła go Kesa.

Weszła na wóz, kazała opuścić zasłony, żeby odciąć spojrzenia innych.
- Będzie dobrze – zapewniła dziewczynę pewnie, choć powoli usuwając bełt. Krew buchnęła szerokim strumieniem.

Kesa przymknęła oczy, skupiając się. Dotknęła dziewczyny i powoli zagłębiła się umysłem w jej ciało. Krwi było dużo, bursztynowe fale przelewały się w żyłach i tętnicach, wzburzone, niespokojne. Zaczęła łączyć najszersze arterie, łatając je powoli mocą swojej magii. Praca była żmudna, nadwątlała siły, medyczce wydawało się, ze trwa wiele godzin, choć dla postronnego obserwatora było by to zaledwie kilka mrugnięć. Połączyła ścianki głównych arterii i uszkodzone narządy, i powoli wycofała się.
Praca była wykonana. Teraz trzeba było tylko posprzątać. Rozdarła suknię dziewczyny, odsłaniając ranę. Krew sączyła się jeszcze, powoli, wąskim strumykiem. Kesa nałożyła zioła na ranę, przyłożyła czyste płótno. Odetchnęła, zmęczona. Kręciło się jej w głowie, mięśnie bolały.

Zeszła z wozu.
Van Szant patrzył na nią z nadzieję wypisaną na twarzy.
- Udało się. – powiedziała Kesa – Musi odpoczywać kilka dni, ale wszystko będzie dobrze. Dbajcie, żeby nie moczyć rany, zmieniajcie opatrunek, niech dziewczyna nie wstaje. Nie powinno być zakażenia, ale warto pokazać ranę medykowi, za kilka dni. Albo jak zacznie iść ropa. Nie powinno być zakażenia. – powtórzyła.
- Pani... – zaczął, zmieniony na twarzy, przepełniony wdzięcznością.
- Nie trzeba zapłaty – powiedziała Kesa, wbrew sobie, swoim zasadom, ale czuła, ze jest to winna losowi. W podziękowaniu za jej życie. – Zostańcie z Bogami . – chciała odejść, ale nogi jej nie słuchały. Poleciała w dół i ciemność zakryła wszystko.

----

Obudziła się w łożu. Dotknęła pościeli, była czysta i miękka, to nie było płótno, ale coś znacznie delikatniejszego, bardziej śliskiego dotyku. Wstała – nic jej nie dolegało, przeszarżowała po prostu przy leczeniu dziewczyny, wypoczynek wystarczył do regeneracji sił – i podeszła do szerokiego okna. Wyjrzała.

Widok zapierał dech w piersiach. nad sobą widziała niebo, a pod nią rozciągało się otoczone murami miasto, warownia, osadzona jakby na zboczach góry. Wąskie ulice, domy – im niżej, dalej od jej okna, tym skromniejsze, żeby nie powiedzieć biedne.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Van Szant.
- Witajcie w moim domu, w Denondowym Trudzie, pani –powiedział, nisko się kłaniając – Marina ma się dobrze, a ja jestem waszym dłużnikiem. Zasłabłyście, po tym jak moi ludzie was pobili, wybaczcie, ukarzę ich, jeśli rozkażecie... Nie mogłem was zostawić w lesie. Proście pani, jeśli czegoś potrzebujecie. Czegokolwiek. Mam tu wpływy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 09-06-2013 o 23:15. Powód: literówki
kanna jest offline  
Stary 10-06-2013, 17:17   #47
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację


Nena Decair

Była zrozpaczona i spanikowana. Niewiele zapamiętała z tego co się z nią działo od momentu wyjścia z klatki. Żołnierze musieli ją podtrzymywać pod ramiona, żeby nie upadła. Wciągnęli ją do budynku, później korytarzami, mijali drzwi, które kulawy klucznik otwierał kluczami wybranymi z pęku. Mijali kolejnych strażników, kolejne drzwi, schody, korytarz, schody. Za kratami stali lub siedzieli ludzie. Ktoś krzyczał, ktoś przeklinał, z regóły jednak widziała otępiałe twarze, wychudzone postacie. Czy i ona tak skończy? Leżąc w zabrudzonej odchodami słomie, nie reagując na otoczenie, czekając na kolejną porcję więziennej strawy, pokryta ropiejącymi ranami, wegetująca.

Kolejne drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Strażnicy wrzucili ją brutalnie do środka. Upadła na podłogę zasłaną słomą. Drzwi zatrzasnęły się. Zamek zgrzytnął. Żołnierze śmiejąc się i dyskutując odeszli.

Rozejrzała się po celi. Trzy kroki szeroka, cztery kroki długa, prawie połowę zajmował zbutwiały siennik. W jednym rogu dostrzegła cynowane naczynie, które prawdopodobnie robiło za nocnik. Na wysokości dwóch metrów nad ziemią było malutkie, zakratowane okienko, przez które wpadało światło dzienne. Jedną ze ścian stanowiła porządna krata, w którą wstawione były drzwi. Dopiero teraz zauważyła, że przy kracie, na korytarzu ciągle stoi kulawy strażnik podziemi i przygląda się jej z ciekawością.



Orin Sorley


Rendevick zaśmiewał się do rozpuku jeszcze długo po tym gdy niziołek skończył swoją rubaszną balladę. Z uciechy aż uderzał otwartą dłonią w nogę.

- Nie słyszałem o was nigdy Sorley, alem pewien, że z takim talentem jeszcze usłyszę - rzekł w końcu gdy zbliżali się do bram. - Pewnikiem chcielibyście do miasta wjechać, tedy wam powiem co macie czynić. Grododzierżca myto kazał pobierać od wszystkich co wjechać chcą bez specjalnego pisma. Strasznie by was orżnęli. Po prawdzie trochę też racji mają, bo różnego rodzaju szumowin i biedaków ostatnimi czasy do grodu zjeżdżało. Zobaczycie zresztą sami. Tak czy inaczej nakaz ten nie dotyczy kupców, czyli mnie - tu rąbnął się w pierś aż zadudniło. - Tedy siedźcie cicho na koźle i dajcie mi ze straźnikami rozmawiać a ten wasz instrument połóżcie z tyłu, na marchewkach. Krzywda mu się nie stanie.

Przed murami miasta widoczne były ubogie chatki, sklecone z byle czego. Do bram odprowadzały ich zawistne spojrzenia wygłodniałych oczu. Widok był żałosny.

- Stój! - krzyknął wartownik gdy podjechali bliżej. Woźnica ściągnął cugle. - Co wieziecie i w jakim celu?

Rendevick wychylił się z kozła.

- Ano na targ jedziemy. Jako widać - wskazał wóz. - Marchew i kapusta.

- Macie się gdzie zatrzymać w Denondowym Trudzie?

- Ano, jako zwykle w Tłustej Świni.

- A ten kto? - pytanie najwyraźniej dotyczyło Orina.

- Pomocnik.

- Niziołek?

- Macie coś przeciwko?

Strażnik zmilczał chwilę, po czym dał znak. Kraty zaczęły się unosić.

- Jedźcie już.

Wjechali na brukowane uliczki. Minęli jedną przecznicę nim Rendevick zatrzymał wóz.

- No, Sorley. Miło mi z wami czas zleciał. Uważajcie na siebie. Łatwo w Denondowym Trudzie zarobić ale też życie stracić. Jakbyście byli kiedy w pobliżu to zaglądnijcie do Tłustej Świni albo na targowisko. Bywajcie.

- Bywajcie - pokłonił się niziołek. - I dziękuję za podwiezienie.



Wóz odjechał leniwie terkocząc po kocich łbach i Orin został sam pośrodku ulicy, między kamienicami. Zauważył od razu, że musiał się znaleźć najwidoczniej w dzielnicy rzeźniczej, bo tu i ówdzie w otwartych bramach widział ludzi obrabiających tusze wołowe rozwieszone na drewnianych sztaletach. Brzegiem ulicy, płytkimi rynienkami spływała krew. Psy i koty kręciły się wokół bram, wyłapywując odrzucane odpadki.

Mimo, że widok nie był apetyczny, poczuł głód.




Bernard Wolner

Karczma Pod Zaplutą Wywerną była o tej porze jak zawsze pełna. Lekki półmrok rozświetlało światło wpadające przez świetliki pod powałą oraz rozpalone tutaj zawsze, niezależnie od pory roku ognisko w kominku. Nozdrza drażnił przyjemny zapach pieczonego mięsiwa. Jego wejście nie wzbudziło sensacji. Był tutaj stałym bywalcem i większość klienteli znała go i akceptowała. Karczma do tanich nie należała ale też i kat był dobrze opłacany.

- Bernard!

Zawołanie padło z wnętrza izby, ze stolika tuż przy szynkwasie. Wolner uśmiechnął się i ruszył w tamtym kierunku.

- Angus!

Uścisnęli sobie dłonie, mocnym, męskim uściskiem. Angus Weilbron był mężczyzną w średnim wieku z wiecznie roześmianymi oczyma, wąską kreską ust przysłoniętą przez gęsty zarost. Angus oficjalnie zajmował się kupiectwem, Bernard jednak podejrzewał, że jest to tylko przykrywka dla znacznie szerszej, niekoniecznie legalnej działalności. Jakiej? Tego nie wiedział ani nie zamierzał się dowiadywać. Spotykali się często Pod Zaplutą Wywerną i dyskutowali na różne tematy. Był ciekawym człowiekiem do pogawędek przy piwie. Często też raczył swoje towarzystwo ciekawymi plotkami. Brodacz przebywał zawsze w towarzystwie dyskretnej obstawy. I teraz, stolik obok, siedziało trzech zakapiorów, sączących powoli piwo. Ich czujne oczy rozglądały się uważnie wokół.



Gdy tylko Bernard zajął miejsce, na stole pojawił się kufel zimnego piwa.

- Życzy pan sobie coś zjeść? Polecamy kaczkę. - Karczmarz jak zwykle schludny i w lekkim pokłonie uśmiechał się życzliwie.

- Rzeczywiście - potwierdził Angus - próbowałem. Palce lizać. - Poklepał się po brzuchu na potwierdzenie tych słów.

- Skoro tak - Bernard skinął głową a karczmarz oddalił się.

- Słyszałeś ostatnie wieści? - brodacz nachylił się i zniżył głos do cichej rozmowy. - Chłopak Kramerów wybierał się do swojego wója, starym traktem wzdłuż Grzmiącej Rzeki. Pod wieczór ściągnął na przeprawę ale przewoźnika ani widu ani słychu. Chata zamknięta na głucho. To się przecież nie zdarza.

Karczmarz podpłynął z misą pełną mięsiwa, odstawił na ławę.

- Jeśli będziecie czegoś potrzebować, jestem obok.

Ukłonił się i odszedł. Kaczka pachniała znakomicie, polana gęstym sosem w bukiecie z warzyw.

- No więc zerknął przez okno - podjął przerwaną rozmowę - i zobaczył coś, co kazało mu natychmiast dostać się do środka.

Oparł się na krzesło uśmiechając pod nosem. W oczach tańczyły mu iskierki.

- No dobrze, nie trzymaj mnie dłużej w niewiedzy - Bernard oblizał palce, po których skapywał brunatny sos.

- Otóż w środku, gdy już sforsował drzwi znalazł, nie mniej nie więcej, tylko z tuzin ciał, poszlachtowanych jak prosiaki.

Kat uniósł brwi w zdziwieniu.

- Ale, ale... - kupiec zmienił ton głosu. - Widzę, że cię to wogóle nie obchodzi. Ciężki dzień?

- Amant rajcowej córy - westchnął ciężko.

- Ten co ją kuśką trącał?

- Ten sam. Taki on winny jak i tuzin innych. Pewnie swą kuśką długo cieszyć się nie będzie.

- Rozumię, że ojczulek chciał, żebyś go narzędzia zbrodni pozbawił lecz ty niezbyt chętnie na to przystałeś?

Milczenie Bernarda było aż nadto wymowne. Angus roześmiał się serdecznie.

- Mistrzu Dobry, twa dobroć jeszcze cię kiedyś wprowadzi do grobu. Powiadają, że kochaś ponoć dziewkę zbrzuchacił.

- To pewnie teraz dobrej partii przyjdzie rajcy szukać.

- Ja bym obstawiał, że babkę wynajmą, co to po cichu bachora z brzucha usunie.

Rozmowa płynęła leniwie, brzuch robił się cięższy a w głowie zaczynało już lekko szumieć. Pożegnali się po trzech przegadanych kuflach piwa.

W drodze do kamienicy spotkał jednego ze strażników więziennych. Ten pozdrowił go krótkim skinieniem głowy a przechodząc obok rzucił jeszcze.

- Mistrzu, odebrano wam sprawę rajcy. Przywieziono dzisiaj czarownicę. Nią macie się zająć. Miłego dnia mistrzu - ukłonił się odchodząc.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 10-06-2013, 17:50   #48
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację

Cathil Mahr



Cathil ruszyła za przemytnikiem. Krok w krok za nią podążała kobieta z dzieckiem. Skierowali sie na lewo od bramy idąc równolegle do murów. Szli poprzez krzaki, które rosły w pewnym oddaleniu od fortyfikacji. W pewnym momencie Przewodnik skręcił wstronę murów. Nie uszli tak dalej jak 50 kroków i stanęli przed dużym drzewem.

- Zróbcie trochę miejsca - warknął. Widać było, że im bliżej murów tym bardziej zaczynał się denerwować.

Gdy Cathil i rodzina odsunęli się przemytnik padł na kolana i zaczął rozgarniać liście, których gruba warstwa zalegała w okolicy. Po rozgarnięciu liści chwycvił coś i pociągnął. Jak się okazało była to mata trzcinowa, która, jak mogła zauważyć Łowczyni, przykrywała właz zrobiony z grubych desek z metalowym pierścieniem ułatwiającym złapanie. Przemytnik stanął okrakiem nad włazem, złapał pierścień oburącz, napiął się i pociągnął. Właz poddał się temu zabiegowi i oczom wszystkich ukazał się otwór w ziemi w którym stała oparta drabina.

Przemytnik odsunął się od wejścia.

- To właz do tunelu. Prowadzi za mury. - powiedział do pozostałych - To właśnie kupiłaś kochanieńka. Zapraszam - Zahichotał.

Wtem Cathil posłyszała hałas za swoimi plecami. Odwróciła się natychmiast spodziewając się pułapki. Za nią stał mężczyzna w łachmanach, ale z poważnie wyglądającym łukiem i strzałą w ręku.

- A to moje zabezpieczenie ślicznotko - Cathil usłyszała zadowolony głos przemytnika. - Nazywa się... a z resztą to nie powinno was obchodzić.

Następnie zwrócił się do nowoprzybyłego:

- Zamknij za nami i zatrzyj ślady. Spotkamy się tam gdzie zwykle. Jeslibym z jakichś przyczyn się nie pojawił - tu spojrzał na Cathil - znajdź ją i zabij.

- A teraz drodzy państwo proszę za mną - powiedział do Łowczyni i jej towarzyszy, po czym sam zaczął schodzić w dół po drabinie.

Chcąc, niechcąc Cathil zaczęła schodzić za nim. Gdy dotarła na dół ujrzała kilka błysków. To przemytnik krzesał ogień żeby zapalić małą latarnię.

Kobieta i dziecko również schodzili po drabinie. Najpierw szła matka, chwilę później synek. W pewnym momencie malec zasłabł, puścił się drabiny i spadł w dół. Szczęśliwym trafem był już nisko i matka zdążyła go chwycić...

- O bogowie kochani, co ja poczne, słabuje już całkiem malec, nie ma sił by dalej iść...

- Idziecie albo giniecie - warknął przewodnik - nie mam czasu się z wami cackać

- Co ja zrobie... nie mam siły by go unieść - matka zalała się łzami.

Nagle nadzieja zawitała w oczach kobiety:

- Pani, pomóżcie...

W pierwszym momencie Cathil chciała odmówić, ale wtedy pomyślała “Co zrobiłaby Nena?”. Pochyliła się więc nad matką i wzięła chłopca na ręce.

- No to chodźmy - syknęła w kierunku przewodnika.

Szli ciemnym korytarzem trzymając się pleców niosącego latarnię, gburowatego przemytnika. Strop podtrzymywały ustawione co jakiś czas drewniane stemple. Widać było, że tunel nie jest nowy. Brak zwisających wszędzie pajęczyn świadczył dobitnie o tym, że jest on używany regularnie.

Po niedługim czasie dotarli do końca korytarza. Drabina bliźniacza do tej, którą zeszli na dół prowadziła do drewnianej klapy.

- Jesteśmy w mieście. - powiedział przemytnik - Na górze jest zapchlony dom przylepiony do murów miejskich. Wyjście z niego prowadzi do nie mniej zapchlonego zaułka. Wychodzicie z domu i nasza umowa dobiega końca.

Skończywszy przemowę wszedł po drabinie i naparłszy ramieniem o klapę otworzył ją. Następnie wszedł do pomieszczenia na górze.

- Idźcie przodem, podam wam chłopca - powiedziała Cathil do kobiety wiedząc, że ta nie dała by rady podnieść malca wystarczająco wysoko.

Kobieta wspięła się po drabinie powiedziała:

- Podajcie go pani, ja już pewnie tu stoję.

Łowczyni zarzuciła sobie chłopaka na ramię, po czym weszła na pierwsze szczeble drabiny. Gdy była już przy szczycie poczuła jak kobieta asekuruje ciało chłopaka by ten nie spadł z ramienia Cath.

- Wiecie gdzie mieszka ten lekarz? - spytała matkę chłopca po wejściu do pomieszczenia.

- Wim pani, wim... Nie śmiem prosić... Ale... pomożecie go tam zanieść? - zapytała kobieta.

Cathil skinęła głową mając na uwadze to że Nena nie opuściłaby tej kobiety w potrzebie. Szybko zlustrowała pomieszczenie. Za nią znajdowała się klapa którą przemytnik już zamknął. W pomieszczeniu był stół, dwa krzesła i siennik pod ścianą. Nic szczególnego. Ot ubogie domostwo.

- Jesli piśniecie o naszej umowie komuś to nie wyjdziecie z tego żywe.- zagroził przemytnik, po czym dodał - Jak będziecie potrzebowały moich usług, takich - zerknął na Cath uśmiechając się lubieżnie - bądź innych to możecie mnie znaleźć koło bramy. A teraz musimy stąd zniknąć.

Po tych słowach podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł nie oglądając się za siebie.

- Pójdźmy i my pani, pójdźmy, malec słabuje...

Ruszyły obie w stronę wyjścia. Cathil z chłopcem na rękach, kobieta za nią krok w krok by nie stracić ukochanego syna z oczu. Wyszły przed dom i Cath usłyszała szurnięcie gdzieś z góry. Odwróciła się błyskawicznie i zobaczyła tylko skaczącego z niskiego daszku mężczyznę z pałką w ręce. NIe zdążyła się zasłonić, bo trzymała chłopca na rękach. Poczuła uderzenie w głowę i zapadła w mrok.

***

Pierwszym co poczuła był pulsujący ból w czaszce. Otworzyła oczy i zobaczyła niebo. Chciała się podnieść ale ból się wzmógł. Leżała chwilę po czym spróbowała ponownie. Tym razem udało jej się przeturlać na bok. Spojrzała w dół. Koszulę miała rozdartą, sciągnięte spodnie odsłaniały jej nagość. Nie czuła jednak by ktoś ją wykorzystał...Pomimo bólu głowy spróbowała się okryć. Zauważyła że zniknęła jej sakiewka, a także bagaż który niosła... Rozejrzła się w koło i zamarła. Za nią w kałuży krwi leżeli matka i chłopiec. Oboje mieli poderżnięte gardła. Widać było że ktos ich obszukał i zapewne zabrał to co mieli a następnie zabił. Ktoś lub coś musiało przepłoszyć napastników. To było jedyne wytłumaczenie tego, że jeszcze żyła oraz tego że nie wypełniały jej pozostałości gwałcicieli... Mimo wszystko czuła się zbrukana i wściekła.

nagle usłyszała odgłos zbliżających sie kroków od strony wylotu z zaułka.

Starała się przybrać obronną pozę pomimo bólu.

Do zaułka weszło 4 mężczyzn w strojach strażników.

- Patrzcie, żyje - zawołał jeden z nich. Przyspieszyli kroku. Cathil nie miała dokąd uciec. Budynki po obu jej stronach były wysokie i nigdzie nie było iejsca nadającego się do wspinaczki na dach. Chatka, z której wyszła, też była praktycznie miejscem bez wyjścia. Zanim dotarłaby do włazu i otwarła go strażnicy zdążyliby ją złapać. Ponadto po drugiej stronie tunelu mógł czaić się uzbrojony w łuk znajomy przewodnika.

- Nic wam nie jest? - zapytał jeden z nich wyglądający na dowódcę oddziału. - Ci co tu byli uciekli jak nas usłyszeli. Goniliśmy ich ale znają tą część miasta lepiej niż my.

Widać było, że jest zły z faktu iż napastnikom udało się zbiec

- Co tu się stało? Wiecie? - skierował pytanie do Cathil


Kesa z Imari



Kesa przez moment zastanowiła się czy nie przyjąć propozycji Kirrstofa i nie ukarać żołnieży, którzy ją pobili, lecz po chwili stwierdziła, że to bez sensu. Oni po prostu bronili swojej pani, a łuk na ramieniu Kesy nasuwał jednoznaczne podejrzenia.

- Nie Panie - zwróciła się do swego gospodarza - nie trzeba ich karać.

- Co do zapłaty - ciągnęła dalej - to już wam powiedziałam, żę również jest zbyteczna. Pomogliście mi na tej drodze i za to wam dziękuję.

Von Szant ukłonił się głęboko.

- Jesteście pani istotą o złotym sercu. Możecie mieszkać pod moim dachem jak długo będziecie uważać za stosowne. Jak już wspomniałem jesteśmy w Denondowym Trudzie, a dokładniej w wewnętrznej części miasta zwanej Warownią. Cały czas jeden z moich ludzi będzie do waszej dyspozycji, wystarczy, że użyjecie tego dzwonka, który leży przy waszym łożu, a natychmiast ktoś się zjawi. Kiedy odzyskacie siły i będziecie miała ochotę zwiedzić miasto, również proszę dać znać komuś ze służby, a posłuży pani za przewodnika.

Teraz zostawiam was samą Pani, byś mogła odpocząć. Każę służbie podać posiłek.

Gospodarz ukłonił się ponownie i skierował się do wyjścia z pokoju. W drzwiach jednak przystanął na chwilę, po czym odwrócił się do Zielark i zapytał.

- Pani, wybaczcie, że zawracam wam głowę, ale mam jeszcze jedno pytanie...

Mamy spory problem, w chwili obecnej, z przestępczością w mieście. Pomimo wymaganych opłat przy wejściu w mieście pojawia się coraz więcej ludzi szukających swej szansy właśnie tu w Denondowym Trudzie. Pojawienie się tylu nowych ludzi spowodowało wzrost przetępczości. Mamy pełne lochy. Niestety wielu z moich kolegów z rady miejskiej nie obchodzi los tych ludzi. Gdy tafiają w ręce kata, pod różnymi zarzutami, mogą... ucierpieć na zdrowiu. Niejednokrotnie okazuje się, że są niewinni, ale i tak umierają od skutków “przesłuchań”. Brakuje tam elementarnej opieki medycznej. Tu moja prośba... jeślibyś Pani zechciała pomóc, to Twoje usługi zostaną dobrze opłacone. Choć na, krótki czas potrzeba nam kogoś do pomocy. Jeśli jednak nie, to zrozumiem. To nie wasze miasto i los tych mieszkańców nie musi was obchodzić.

Mnie jednak sytuacja boli i jeśli tylko będe mógł to jej zaradzę - gdy mówił te słowa Kesa zobaczyła w jego oczach zapał i determinację, której powodem była miłość do miasta i jego mieszkańców.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 10-06-2013, 19:13   #49
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Miłego dnia…? – Dobry żart, pomyślał kwaśno Bernard. Cóż, to, że nie musiał pastwić się chłopaczkiem, było wiadomością raczej dobrą. To, że miał się zająć czarownicą – zdecydowanie gorszą.

Prawdę mówiąc, nie chciało mu się już dziś pracować. Miał ochotę posiedzieć w ciszy, może popracować trochę nad książką…Zimne i mokre ściany katowni zdecydowanie przegrywały z wizją ciepłego kominka i miękkiego fotela.

Ale Bernard był człekiem odpowiedzialnym i sumiennym. Ot, raz się człowiek odda błogiemu lenistwu, i już z tych szponów nie wyrwie. Tłuszczyk urośnie, słowo u ludzi będzie, że nie robi, a pieniądz bierze…a przecież reputacja to najcenniejsze, co kat ma.

Ale czarownica...wzdrygnął się. Czy aby rajca wredny specjalnie mu wiedźmy nie sprezentował, wiedząc, że Bernard za magią nie przepada…? Pokręcił głową; złe myśli na bok. Trza iść, sprawę zobaczyć i z bliska zbadać. Wstąpił do domu, gdzie chwilę zabawił; wiedźma przeca nie ucieknie. Chwilę pośmiał się z kupieckimi pociechami, i odgrzebał z kufra zestaw wisiorów, co to przed złymi urokami miały chronić. Co prawda nie słyszał jeszcze, by wiedźma w kajdanach kogo opętała, ale z magią to nigdy nic nie wiadomo…

Było późne popołudnie, kiedy ruszył z powrotem do katowni.

Kiedy ubierał fartuch i kaptur, zagadnął strażnika:

- Do wiedźmy prowadźcie. Kuternoga gdzie?
- Witam mistrzu - strażnik znał Wolnera. - Wiedźmę osadzono na pierwszym poziomie. Kuternoga zdaje się jeszcze od niej nie wyszedł.

Bernard westchnął. Kulawiec miał swoje ciemne sprawki, Bernard wolał nie zagłębiać się w nie za bardzo. Przynajmniej tyle zrobił, że jak szedł, narobił dość hałasu, by zawczasu ostrzec klucznika. A potem niech on se robi co chce...

Stanął z boku celi, tak, by samemu zostać w cieniu, a widzieć osadzoną. I gdy tylko zajrzał do środka, natychmiast pożałował swojej decyzji.

***




Kiedy wracał do domu, głowa mu dosłownie puchła od pytań, zdziwień i wątpliwości. Sam nie wiedział, czego ma się spodziewać po wiedźmie…ale na pewno nie tego, co zobaczył. Siedząca w celi przestraszona dziewczyna wyglądała, jakby sama była ofiarą jakiś niecnych praktyk, a nie parała się czarną magią. A może to urok jakowyś właśnie…? Może tak się to plugastwo maskuje, co by ludzi uczciwych skuteczniej mamić…

Takie to pytania bez odpowiedzi tłukły się po głowie nieszczęsnego kata, nawet wtedy, kiedy zapadł na dobre w wygodny fotel w swoim pokoju.

Najpierw ten chłoptaś, teraz to…tfu, tfu, cholera jakaś – myślał. Albo on się z wiekiem miękki zrobił, albo to z tym miastem coś nie tak było. Zatęsknił znów za szlakiem: tam było prosto, wieszało się podpalaczy, gwałcicieli, morderców, ścinało takich, co z mordy samej już im winę widać było. Rzezimieszków i łotrów. Miało się poczucie, że ukojenie się skrzywdzonym przynosi i wiarę w sprawiedliwość przywraca. A tu? Zaraza by to wszystko…

Rozbity i zniechęcony, do nocy nic właściwie nie zrobił. Snuł się w te i wewte, coś poczytał, coś w księdze poskrobał, ale skupić się nijak nie potrafił. Co raz za to zerkał na wypchany plecak i podróżny kostur, które w rogu mieszkania pokrywały się kurzem. Żeby tylko okazję mieć jaką, jeszcze przygody zakosztować…

W końcu, późno w noc, udało mu się pozbyć ciemnych myśli. Co być ma, to będzie. Filozofować nie ma co, od gdybania jeszcze lepiej się nikomu nie zrobiło. Jutro też dzień, a tu trzeba być skupionym i swoje robić. Wszak dobre imię od tego zależy, jak się w fachu swoim sprawiasz.

A reputacja to było to, co Bernard cenił najbardziej.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 10-06-2013 o 22:22.
Autumm jest offline  
Stary 15-06-2013, 15:42   #50
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil spróbowała wstać. Chciał powiedzieć prawdę, prawie całą. pomijając fakt, że dostała się do miasta nielegalnie, ale nogi się pod nią ugięły, a pulsujący ból w głowie nasilił się na tyle, że świat niebezpiecznie zawirował. Starała się opanować niechciane reakcje ciała, ale były takie rzeczy nad którymi nie miała kontroli. Przysiadła na bruku, spróbowała uspokoić oddech i pozbyć się mroczków pod oczami.
- Pomagałam - wskazała kobietę z dzieckiem, tłumaczyła urywanymi zdaniami, oszczędzając siły. Głupio byłoby zemrzeć na guza, ale wiedziała, że i takie rzeczy się zdarzają - Niosła syna do medyka.
Wskazała dach.
- Zeskoczył z pałką - przełknęła kwaśną ślinę - Nie zdążyłam.. Miałam zajęte ręce. Okradli mnie.
Dowódca strażników przyklęknął przy Cathil i położył jej delikatnie rękę na ramieniu.
- Spokojnie pani. Musicie wpierw odpocząć. Nie przemęczajcie się. Zaprowadzimy was do lekarza a potem opowiecie co zaszło.
- Klet - zwrócił się do jednego z żołnieży - skocz po któregoś z chłopaków i zajmijcie się ciałami.
Wraz z drugim ze strażnków pomogli Cathil wstać.
Pozbawiona łuku, noża i wszystkiego co do tej pory zapewniało jej przetrwanie czuła się nieswojo, ale nie raz wychodziła z gorszych opałów. To w końcu tylko przedmioty, które prędzej, czy później uda się zastąpić nowymi. Wstała na chwiejnych nogach i dałą się prowadzić. Spojrzała jeszcze za siebie na martwą matkę i jej syna.
- Kto to zrobił? - zapytała. Musiała wiedzieć. Ktoś powinien za to zginąć.
- Spokojnie, tym zajmiemy się później... Póki co jeszcze nie wiemy kto was napadł.
Strażniecy wyprowadzili Cathil z zaułka i prowadzili drogą pomiędzy kamienicami przez chwilę. Domy które mijali wskazywały na to, że nie należą do najbogatszych mieszkańców miasta. Wiele z nich było zniszczonych lub opuszczonych. Zabite deskami okna i drzwi dobitnie o tym świadczyły.
Do lekarza nie było daleko. Strażnicy otwarli drzwi i wprowadzili słabą Cathil do środka.
- Ernest - zawołał dowódca - Ernest jesteś w domu? Potrzebujemy Twojej pomocy.
W głębi domu rozległy się hałasy. Ktoś zbierał sie w pośpiechu i zdążał w ich stronę.
- Już idę, już idę - dotarł do nich głos.
Chwile później w wewnętrznych drzwiach pojawił się niewysoki człowiek o rozbieganym spojrzeniu, w poplamionym fartuchu.
- Co my tu mamy? Hmmm? - spytał dowódcę
- Została napadnięta i jest bardzo słaba. Zajmiesz się nią?
- A macie coś dla mnie? Przecież wiesz że nie leczę za darmo?
- Mamy. - odparł krótko Rolf - Ale o tym później.
- Dobrze dobrze. Chodźcie za mną.
Poszłi w głąb domu. przeszli przez dwie nie wyróźniające się niczym izby po czym doszli do pokoju, który chyba służył lekarzowi za miejsce pracy.
W rogu leżało posłanie, pod ścianami szafki i regały na których piętrzyły sie środki niewiadomego pochodzenia.
- Jak się czujesz? Co Cię boli? - Zwrócił się do Cathil.
Dotarło do niej, że ma do czynienia z medykiem. W oczach pojawiło się przerażenie. Kesie pozwoliła się przebadać, tylko dlatego że to była Kesa. I jak to się skończyło?
- Dobrze się czuję - jęknęła słabo.
- Tak.... właśnie widzę... - odparł Ernest.
- Na większość dolegliwości - zaczął mówić sadzając Cathil na posłaniu - pomaga dobry spokojny sen. Może więc od tego zaczniemy - nie przestając mówić zaczął chodzić po pokoju i zbierać jakieś środki.
- Chcecie jakis środek na sen i uśmierzeniu bólu?
- To - było kuszące - Ale ja nie mogę spać, ja muszę znaleźć - w ostatniej chwili ugryzła się w język, a co jeżeli by powiedział strażnikom - Przyjaciółkę. Jest tu gdzieś w mieście.
- I na przyjaciółkę przyjdzie czas - odparł lekarz - a wy musicie odpocząć - Możecie mówić że czujecie się dobrze ale jesteście słaba jak szczenię. Dopóki nie odpoczniecie nigdzie was nie puszczę.
- Odpocznijcie proszę - włączył się do rozmowy Rolf - potem musimy porozmawiać.
Nerwy nie sprzyjały pulsowaniu w środku głowy. Cathil potarła oczy po dziecinnemu, piąstkami.
- No może tak, może odpocznę trochę - ale kładąc się na posłaniu, zaznaczyła - Ale tylko trochę.
Nie trwało długo zanim zapadła w sen. Na moment przed przebudzeniem, na granicy świadomości wydawało jej się że słyszy fragment rozmowy lekarza ze strażnikiem.
- Pięknie... połóżcie tam...
- Ta jedna przysługa to za mało...
- Dogadamy się, dogadamy....
Gdy otwarła oczy widziała cień jednego ze strażników który przechodził przez sąsiednia izbę niosąc coś.
Obudziła się całkowicie. Nie wiedziała jak długo spała. Na podłodze obok posłania stał dzbanek z wodą. Głowa przestała pulsować poczuła jednak, że bardzo chce jej się pić. Sięgnęla po naczynie, nieufnie zbadała zawartość. A wiadomo co medyk mógłby ponawrzucać do zwykłej wody? A potem człowiek by się bujał z wizjami, albo gorzej. W naczyniu o ile Cathil mogła stwierdzić była zwykła woda. No cóż, chciało jej się pić. Wydoiła pół dzbanka nim musiała znów zaczerpnąć oddech. Gdy zaspokoiła pragnienie zaczęła się rozglądac po pomieszczeniu i szukać drogi dyskretnej ucieczki. A może znajdzie coś co przyda jej się w przetrwaniu na ulicach? Nóż chociaż, jakieś jedzenie, sznurek.
Nie zdążyła znaleźć nic ciekawego, gdyż w drzwiach stanał lekarz wraz zdowódcą strażników
- O, obudziłyście się już. I jak samopoczucie? Lepiej?
- Jeśli lepiej - wszedł doktorowi w słowo Rolf - to chciałbym z Panią porozmawiać.
Zaklęła w duchu, ale nie miała wielkiego wyboru. Skinęła głową na zgodę. Pogada. Czuła się już lepiej, była zdecydowanie bardziej czujna. W razie czego będzie walczyć.
- Erneście, mógłbyś zostawić nas samych? - zwrócił się do lekarza. Doktor wyszedł, a Rolf usiadł na zydelku obok Cathil i powiedział:
- Opowiedz mi proszę dokładnie co zaszło w tamtym zaułku.
Przez chwilę milczała.
- Kobieta poprosiła mnie o pomoc. Jej syn był chory i chciała go zanieść do medyka, ale była za słaba. Wzięłam go na ręce, nie uważałam. I wtedy z dachu zeskoczył na mnie mężczyzna z pałką - skrzywiła się, wściekła że tak łatwo dała się podejść - Od razu uderzył mnie w głowę. Na rękach miałam chłopca, nie miałam czasu by cokolwiek zrobić. Straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero kiedy się pojawiliście - zawiesiła głos i pomyślała, że tu powinna coś powiedzieć. Zmarszczyła czoło z wysiłku - Dziękuję.
Twarz strażnika rozjaśnił uśmiech.
- Proszę. To mój obowiązek. - przez jego twarz przeszedł grymas złości - Szkoda tylko że nam uciekli.
- Znałyście któregoś z napastników? Może wiecie coś na ich temat? Albo może mogłabyście poznać któregoś z nich? Jakieś cechy szczególne czy cokolwiek co mogłoby nam pomóc w znalezieniu tych ludzi. Powiem wam że to nie pierwszy przypadek w tej okolicy gdzie znaleziono zamordowanych ludzi, ograbionych ze wszystkiego. Pewnie, żąe takie rzeczy się zdarzają, ale częstoliwosć tych znalezisk jest niepokojąca. Dowódca straży zarządził dodatkowe patrole w tej okolicy. Znalezienie tych ludzi staje się coraz istotniejsze, dlatego też tak zależy mi na waszej pomocy.
Wiedziała, ze powinna powiedzieć prawdę, ale obawiała się że się to na niej zemści. Wstała więc i przeszła pokój wzdłóż i wszerz nim w końcu przekonała samą siebie, że strażnik jest dobrym człowiekiem.
- To może mieć coś współnego z przemycaniem ludzi do miasta - stała naprzeciwko mężczyzny. Gotowa uciekać, albo walczyć. Pod ręką były sprzęty, mogła się obronić.
- Z przemycaniem? - zapytał ostrożnie strażnik - Możecie trochę jaśniej?
Jeszcze raz obeszła pomieszczenie. Czuła się jak zwierz w klatce. Odchrząknęła.
- W jednym z domów jest przejście, którym przeprowadzani są ludzie. Za pieniądze.
- Cholera - zaklął Rolf. - to by wiele wyjaśniało. - Jeśli istnieje tunel wychodzący za mury to można nie tylko dostać się do miasta, ale i bezpiecznie z niego uciec.
Westchnął i zaczął krążyć po pomieszczeniu zastanawiając sie nad czymś.
- Jeśli dobrze rozumiem wy również dostałyście się tu tym przejściem? Pani i ta kobieta z dzieckiem? I jak tylko wyszłyscie w mieście to zostałyście zaatakowane?
Cathil milczała, w tej sytuacji słowa były zbędne.
- Wiecie, że powinienem was usunąć z miasta? Zdajecie sobie z tego sprawę?
Znów zacząl krążyc po pokoju.
- Chyba, że... - próbował sformułowac myśl - Chyba, że pomożecie nam schwytać tych drani. Skoro dostałyście się tu z jednym z nich to wiecie jak on wygląda. Pomóżcie nam ich dopaść a sprawę nielegalnego dostania się do miasta uznamy za nie byłą.
Stanął przed Cathil i wyciągnął rękę w jej stronę
- Więc co? Mamy umowę?
Cathil spojrzała na wyciągniętą rękę i ważyła słowa. Nigdy nie miała dobrych doświadczeń ze strażnikami. Jednak ten wydawał się być dobrym i mądrym człowiekiem, a nie prostym narzędziem, wykonującym zadanie w ramach sztywnych reguł. Poza tym, chciała zabić przemytnika i jego znajomków. Chwyciła dłoń mężczyzny swoją mniejszą, choć nie mniej zniszczoną i skinęła głową na zgodę.
- Muszą zostać ukarani - mruknęła pod nosem. A może, jeżeli się sprawdzi, to strażnik pomoże i jej. Cathil potrzebowała ogromnej pomocy by uratować kogoś ważnego.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 16-06-2013 o 23:56.
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172