Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2013, 22:36   #24
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wieczór nie przyniósł więcej niespodzianek niźli się krasnolud spodziewał. Oczywiście tak jak i sam by zrobił, Gallaway zostawił najciekawsze kąski na sam koniec i dopiero po zwerbowaniu wiernej sobie braci wyjawił co go najbardziej na sercu gryzie. Rozczarował ciupkę brodacza, gdyż w jego przypuszczeniach co do zakłóceń podczas misji, ani razu nie padło słowo smok. A wiadomo, gdzie smoki tam i skarby. Zresztą kto nie chciał by spróbować wędzonej szynki ze smoka?

Skalf był początkującym poszukiwaczem przygód. Prawdę mówiąc, była to jego pierwsza, większa wyprawa odkąd w ciemnościach dziewiczy raz ciamkał solidnego cyca swej mateczki. Oczekiwał za dużo od życia nie wiedząc jakie szczęście go spotkało, że właśnie nikt z otocznia nie planował złupić skóry żadnemu zionącemu ogniem gadowi. Niemniej jednak smutki trzeba było zapić, a Torbor okazał się znakomitym do tego towarzyszem. Gdy reszta kamratów i kamratek zrezygnowała z dłuższej wieczerzy na rzecz snu, jeden on ostał na placu boju ramię, w ramię walcząc przeciw armii pełnych kufli. I choć Skalf co rusz musiał taktycznie wycofywać się do wychodka by na świat wydać inny, gorszego rodzaju, złocisty płyn, za każdym razem wracał z wyrazem ulgi na twarzy. Rudobrody mógł się doliczyć tuzina takich ekspedycji, a gdy w zapytaniu uniósł brew usłyszał wesołe słowa pobratymca.
- Muże i pęchyrza ni mom zo silnego, ale z rono szczoć mie sie za to ni bedzie chciało.

***

Nim zmarznięte koguty dały by radę choć zapiać, a słońce nawet oka swego nie otworzyło, co po niektórych gości karczmy obudził przeklinający z cicha brodacz biegnący do latryny.

***

- Dzionek pikny sie zapowiodo - takimi oto słowami przywitał zjawiających się na parterze karczmy towarzyszy wyprawy. Jak rano już wstał i ziąb zmroził mu co nieco... nos na przykład, tak i już mu oko zamknąć się nie chciało. Spałaszował sowite śniadanie uważając iż może być to ostatni posiłek w cywilizowanych warunkach w ciągu kilku najbliższych dni

Osiołek mający ich zabrać łypał parszywie okiem to na krasnala to na wszechobecne śniegi zapewne zastanawiając się co gorsze. Z przykrością przegranego uparciucha musiał przyznać, że jednak oddech Auril, gdyż brodacz odwzajemnił mu spojrzenie i na krok nie podszedł nie mówiąc już o obładowaniu go swym ekwipunkiem. A biorąc pod uwagę całość sprzętu jaki był w posiadaniu ekipy każde kolejne obciążenie mogło go zaboleć.
Krasnolud idąc za przykładem swego dalekiego kuzyna - no bo przecież wszyscy wiedzą, że krasnoludy wykute przez Moradina, łączy pierwotna więź krwi - również zakupił rakiety mogące ułatwić mu podróż w puchu jak i porcje podróżne na dodatkowe trzy dni. Sądził, że tyle mu wystarczy biorąc pod uwagę jego osobiste zapasy.

***

Marsz z drewnianymi "podeszwami" okazał się wielce przyjemniejszy niż topienie się w głębokich zaspach białego śniegu, do którego przywykł już brodacz w swej wędrówce ku Targos. I choć z początku wydawało się to sztuką nie do opanowania gdyż nienaturalnej wielkości stopy po prostu przeszkadzały w drałowaniu nie długimi nóżkami, to jednak z czasem pochód zdał się tak naturalny jak wypicie kufla piwa jednym haustem.

Jaskinia której skarby odkryła przed nimi nietuzinkowa kompanka mogła skrywać przeróżne niebezpieczeństwa w postaci choćby śpiącego smo... niedźwiedzia lub nie śpiącego - co rzecz jasna jest znacznie gorsze - niedźwiedzia. Dlatego Skalf gdy tylko Torbor począł się gotować do eksploracji jaskini zrzucił na śnieg i swój plecak.
- Ni ma synsu by cało brać tom zlezła. - rzekł zdejmując rakiety śnieżne. - Żem tak sobie wykumbinował, że we dwó zejdziem, a wy chłopy nas asekurować bydziecie. - wzrok swój skierował wpierw na kapłana Temposa, pana bitew, a potem na Gallawaya - pana tej kompani. Dobył i swój zwój liny, iście bliźniaczy jak ten w łapach Torbora. Obwiązał się w pasie, po czym odkładając tarczę na śnieg i trocząc młot do paska, uśmiechnął się do reszty - Jok cu to krzyczycz bydzim co by nos wyciągnąć lub zleźć byśmy sie z wumi chwałom pydzilili.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline