Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2013, 23:26   #37
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Laurel klęczący z zakrwawionymi rękami nad Zarifem zawołał aasimara.
-Weź księgę- powiedział - ja spróbuję go jeszcze uratować.
Uthilai tylko przytaknął i włożył zaklęty wolumin do sekwojaża na, miał nadzieję, nie ostatnią ze swych dróg. Przeklęty czy nie grimuar był ważny.

Chwilę później byli już na górze. Wpierw Th’amar dane było sforsować marnej jakości kłódkę, którą piraci zamknęli kładkę, niemniej z racji przewagi materii chaosu nad rzadko wytopionym krzemem została ona najzwyczajniej w świecie rozcięta bez problemu. Wyżej znajdowało się tylko małe pomieszczenie, ciemne zresztą, oraz schody w górę. Uthilai dostrzegł także jakiś zarys drzwi w rogu pomieszczenia, które chwilę potem okazało się być ładownią, gdy gnom potknął się o worek z mąką, bezwiednie leżący w cieniu. Th’amar ostrożnie pokonywała kolejne stopnie, cały czas nasłuchując. Idąc w górę co prawda rozbłyskiwało czasem ostre, czerwone światło palącego się prochu, to mimo wszystko akurat w tym momencie przez ten konkretny kawałek Limbo przelatywała noc, liżąc wszystkich po wewnętrznej stronie kolan. Nie wiadomo czy to ciemność czy cień, niemniej gdy znalazła się już na górze, zrozumiała, iż właśnie wyszła na mostek, to jest, w tym przypadku oczywiście, najwyższą część planarnego statku. Zdarzyło się też tak, iż właśnie w tym momencie stał dokładnie przed nią kapitan - ten sam githyanki, którego widzieli przypadkiem wcześniej, ten w prastarych szatach. W chwili obecnej starał się on wymanewrować statek tak, by wzlecieć wyżej, aby działa statku obok, stąd niewidocznego, nie mogły dosięgnąć jego łajby. Miał z tym oczywiście problemy, ale widocznie mniejsze, bowiem na jego głowie widniała przyczepiona chyba nawet na stałe magiczna gałka oczna, cała poturbowana przez ciszę zdradzonego drzewa z wcześniej czterema rękami - tylko czterema!

- Nie *wiem*, czego szukasz w Limbo... - Zaczęła powoli Th’amar, okrążając githyanki z ostrzem w dłoni. - ...Ale jeśli natychmiast nie zawrócisz do Sigil, dokończysz swoje poszukiwania w Otchłani!
- Argh! - Wydał z siebie głuchy, niski dźwięk kapitan, zauważając, jak tuż koło niego stoi githzerai. - Ścierwo Zertha, nie wiem jak to zrobiłaś, ale zaraz wrócisz pod pokład. Nogami do przodu. Bez chwili wahania githyanki wyciągnął zza pasa podłóżny nóż i przygotował się do ataku, zostawiając ster bez opieki.
- Gnomie! Ster! - Githzerai wycelowała w stronę kapitana pocisk czarnej karmy i rzuciła się, aby wytrącić mu z ręki nóż.

Githyanki rzucił się czym prędzej na Th’amar, która finezyjnie postarała się ciąć ostrzem tak, by sięgnęło ono jego palców. Ten zdołał jednak podnieść rękę nieco wyżej i słysząc jak ostrze ociera się o jej miecz zdołał żgnąć ją w prawą rękę, cofając się następnie i przygotowując do kolejnego ataku. Th’amar, nie czekając na cios githyanki, rzuciła się do walki, ponownie usiłując pozbawić przeciwnika broni. Wpierw tamten zakręcił piruet starając się udaremnić jej starania, niemniej chwilę potem nadział się na ząbkowaną powierzchnię jej ostrza, które przecięło jego nadgarstek szybko i sprawnie, co niemal w sekundę wymusiło na nim upuszczenie noża. Dało mu to jednak chwilę na wycelowanie i zaskakujące uderzenie pięścią w jej podbródek, którego nie zdołała zablokować. Uderzenie było tak mocne, iż odchyliło ostro jej głowę, a ona sama osunęła się do tyłu. Gdy ponownie wstała, nie zaatakowała od razu, lecz zaczerpnęła dłonią nieco materii chaosu unoszącej się dookoła i cisnęła w oczy githyanki garść piasku. Cięła na ukos, przez całą powierzchnię prastarych szat. Ostrze świsnęło w powietrzu, a szata githyanki została rozcięta; z otworów weń powstałych wypłynęły strugi krwi, a ta poczęła cieknąć w dół, wsiąkając tym samym w materiał na całej długości ubioru. Kapitan zatoczył się wokół, próbując wytrzeć piasek z oczu oraz pochwycić rany, ale nie był w stanie, upadł jedynie na ziemię zdezorientowany.

- Rozpłatać ster na plasterki?-
Z wyciągniętym wakizashi Gimrahil ruszył ku sterowi z morderczymi zamiarami wobec kawałka drewna. Ostrze broni gnoma z impetem wbiło się w koło sterowe. - Stawiasz się, co?! Już ja cię przerobię na drzazgi! Twoja matka była wykałaczką trolla!
Podczas gdy gnom, słuchając, choć nie rozumiejąc, polecenia Th’amar, rysował ostrzem po sterze statku, spostrzegł, jak jego lewą rękę poczęło oplatać coś zimnego i obślizgłego. Obrócił się wpierw zniesmaczony, a potem cofnął przerażony, widząc tego samego githa, którego dokładniejszej rasy nie mogła wcześniej określić towarzyszka. Tym razem jednak miast ust posiadał on kilka, w tym zamieszaniu trudno było dokładnie stwierdzić ile, macek. Przed nim stał właśnie gith’ilid, szykując się do skoku.

Wyrównanie oddechu, przykucnięcie, wyskok... Gnom skoczył tnąc powietrze szerokimi zamachami broni, by doskakując do wroga rozrąbać szerokim cięciem, to co akurat się nawinie pod ostrze. Tak też zdołał zranić gith’ilida w jedną z jego macek, która, jak się okazało chwilę potem, gdy bestia odskoczyła do tyłu, została odcięta całkowicie. Potwór wydobył z siebie tylko głęboki ryk, rzucając się następnie na gnoma i przygniatając go do ziemii, starając się następnie uchwycić mackami jego twarz li głowę. Th’amar podbiegła teraz do kolejnego przeciwnika, korzystając z faktu, iż zdawał się jej nie dostrzegać i zamachnęła się, by odciąć kolejne macki. Bestia znów zawyła głośno, gdy kolejny z jej członków spadł na ziemię, wijąc się na deskach. Tuż po tym jednak zamachnęła się wielką łapą na Th’amar, a ta odleciała do tyłu spadając na kilka beczek. Wstając poczuła znaczący ból na plecach, oraz oczywiście na klatce piersiowej, gdzie przyłożył jej potwór. Ciężko dysząc, uformowała z materii chaosu stalową linę, która owinęła się wokół łapy gith’ilida i pociągnęła go w dół. Bestia szarpała się jednak na tyle mocno, by być w stanie zerwać jej linę jednym szybkim, sprawnym szarpnięciem ręki. Co więcej, lina wypadła z ręki Th’amar, a gith’ilid zdołał zawiązać ją na szyi Gimrahila, mimo iż ten, wciąż z ostrzem w ręku, próbował się temu przeciwstawić. W tej chwili spod pokładu wygramolił się Uthilai zobaczył, że towarzysze niedoli wpadli w jeszcze większe ślepaki. Spróbował im pomóc zakradając się do potwora z tyłu. Co jak co, ale ulice Sigil nauczyły go, że głowa zawsze jest słabym punktem. Uderzył z całej siły w tył czaszki potwora, a ten zwolnił uścisk na szyi gnoma, turlając się następnie w lewo. Jego potężne łapska, zakończone zresztą długimi pazurami, uderzyły ze złości w posadzkę, podczas gdy Uthilai gotował się do obrony widząc jak bestia planuje kontratak. Gith’ilid naprężył się i skoczył z impetem ku aasimarowi, który zgodnie z inną sigilijską nauką zaczął uciekać. Spróbował odskoczyć w bok i przebiec w kierunku bardziej wojowniczego kapitana Nie-Brody. Gdy ten zauważył jak monstrum wykonuje atak na towarzysza, zamachnął się swym ostrzem i z całej siły przyrżnął w lecące ku aasimarowi cielsko. Ostrze niestety trafiło w niego zbyt późno, przez co zamiast brzucha rozcięło mu ono kolano. Skok bestii był jednak na tyle ciężki, iż ostrze zostało wyrwane z ręki Nie-Brody, a sam miecz utkwił w połowie jego kończyny, prawdopodobnie pośrodku jego kości. Jego atak zdążył mimo to zatrzymać gith’ilida, który spadł na ziemię tuż przed Uthilai’em, wyjąc z bólu i próbując w swym szale przeciąć co tylko mógł, rzucając się na niego pazurami. Aasimar nie miał oporów przed biciem leżącego. Zaczął tłuc githa jak popadnie mając nadzieję, że towarzysze dobiją zaraz bestię. Gdy przymierzył się do ataku, który miał ogłuszyć potwora, w tym samym momencie coś innego chwyciło go za nogę. Tak oto dostrzegł, jak githyanki, którego wcześniej zdezorientowała Th’amar, zechciał go przewrócić; co więcej, udało mu się to, przez co aasimar wylądował na brzuchu pomiędzy monstrum a kapitanem statku. Gnom pozbierał się do kupy wstając i dysząc.Opierając się na wbitym w podłogę ostrzu inkatnował czar. Dłoń Szpicera otoczył zimny, białoniebieski blask. Wszyscy zaś znaleźli się między Th’amar - która raz jeszcze zamierzyła się z githyanki, przecinając to, co zostało z prastarych szat, zabijając tym samym kapitana - oraz uformowaną przez nią z lodu ognistą kulą, zmierzającą w stronę łba gith’ilida.

Gimrahil z bojowym krzykiem - Szpicuj się, gnoju! ruszył w kierunku gith’ilida. Prawą dłoń zaciskając na wakizashi, trzymał z przodu. Lewą skrzącą od negatywnej energii trzymał za plecami. Zamierzał zamarkować cios ostrzem, a potem... zaatakować naprawdę dotykając stworka dłonią w silnym ciosie pięścią. Wpierw githzerai, korzystając w pomocy wszędobylskiej materii chaosu, cisnęła w przeciwnika palącą feerią barw, która przytwierdziła go niemalże do posadzki, przy okazji zwęglając jedną z jego macek, drugą zamrażając, a trzecią wysyłając kilka stron dalej. Stwór wydawał się jednak wciąż nie mieć dosyć, bowiem jego ślepia już upatrywały biegnącego w jego stronę gnoma. Na początku bestia chciała sparować łapskami zbliżający się atak ostrzem, niemniej padła kompletnie zdezorientowana, gdy Gimrahil walnął pięścią wzmocnioną Dotykiem Chłodu. Gith’ilid miał teraz paść trupem, więcej się nie podnosząc. Ale to nie był koniec, bo o ile tuż koło nich nikogo nie było, to jednak poświata nocy sprawiająca, iż widzieli ledwie na kilka metrów powoli znikała, a fragmenty rozrzedzonego dnia wsypywały się przez szczeliny w materii Limbo na statek. Mogli teraz bardzo dobrze usłyszeć walkę między piratami oraz tanar’ri - ba, mogli ją usłyszeć faktycznie po raz pierwszy, bowiem do tej pory rozbrzmiewały głucho tylko dźwięki armat. Mieli kilka chwil by wydostać się stąd, zanim, prawdopodobnie, demony wlezą na poziomy wyższe.

- Dajemy stąd nogę! Uciekać, a chyżo- krzyczał gnom. Nie-Broda sięgnął po swój miecz, a Kerlyk wygramolił się dopiero spod pokładu. Nie widzieli zbyt wiele dróg ucieczki; ot, albo w górę, to jest po maszcie, albo w dół, to jest po burcie, a raczej po wiszących nań linach i drabinach. Mogli też skoczyć w Chaos, co w obecnej sytuacji wydawałoby się głupie, bowiem jakiś nadzwyczaj wredny demon mógłby ich zauważyć i nie daj boże cisnąć w nich kulą ognia.

- Po linach i w dół -
zdecydował szybko Szpicer, po czym spojrzał na resztę. - Chyba że ktoś nauczył się nagle latać?

- Wśród chaosu? Potrafię to już od dawna - Th’amar wzruszyła ramionami, ale podążyła za Gimrahilem, tak też postąpiła reszta kompanii.
Skierowali się oni w dół, spuszczając się na długich linach zwisających uprzednio tuż koło nich. Wydawało im się, że do łódki, która wisiała przywiązana solidnie gdzieś na tyłach, byłoby im najbliżej, jednak niespodziewanie z krzyku tęskniących za truskawkami szafek, które to gawędziły pomiędzy przestworzem czwartym a przedpołudniem wyrosło coś, czego się kompletnie nie spodziewali. Nie spodziewali nawet jak na warunki Limbo, bo o ile po tych kilku chwilach zdążyli się dobrze przyzwyczaić do czystego chaosu przelatującego im nad głowami, o tyle tym razem niemalże tuż pod rękami wyrosła im... Gałąź! Gałąź zwykła, jak od drzewa, nie jakiejś diabelnej jabłoni czy czerwono-różowej, złowrogiej stokrotki zrodzonej w chaosyckim ogrodzie, lecz ot, zwykła gałąź, na tyle jednak duża, iż... Może daliby radę ją chwycić i się na niej zawiesić. Th’amar powiodła spojrzeniem po gałęzi, dostrzegając na drugim jej końcu drzewo, co w obecnej sytuacji wydawało się wyjątkowo zaskakujące. Przez jadowite, śpiewające mgły prześwitywała zupełnie stabilna, imponująco rozległa forma terenu. Githzerai odwróciła wzrok od gałęzi; złapała przelatującą bańkę mydlaną, zwiększając nieco jej rozmiar i wzleciała na niej na górę. W jej ślady poszła także reszta, ufając jej obyciu z tym bynajmniej dla nich nie przyjaznym planem. Wszyscy dookoła pochwycili wnet takie same bańki, które chwilę później okazały się być jedynie plwociną chorego smoka napełnioną gazem. Obiekty te wzlatywały z jego odległej siedziby na dole/górze i wznosiły/opadały się w górę/dół, ginąc w jednym ze strumyków... Zwykłej wody! Tak oto przed nimi malował się właśnie pejzaż niezwykle unikalny jak na ten plan.

Wszędobylska zupa chaosu zdawała się gęstnieć wraz z ich przemieszczaniem się, miejscami wręcz wilgotnieć, a w pewnym momencie skraplała się, krople te zastygały leniwie aż przybierały znacznie, znacznie stalszą i trwalszą postać. Wpierw spostrzegli jedynie bagno, niemniej nie minęły chwile, a to przeradzało się swobodnie w mokrą ziemię, na której trochę dalej zaczęła rosnąć trawa, a nawet dalej widać było już skały, potem krzaki, drzewa; coś iście nieznanego na tym planie. Nawet nie sama natura w postaci gruntu i roślin, przede wszystkim zadziwiły ich zwierzęta, bowiem biegały tutaj sarny, króliki, trisze, może nawet jakieś kozły i lim-limy. Bitwy już od pewnego czasu nie słyszeli, a dalsze rejony tej wyspy pośród chaosu były raczej zamglone, nie płaczem szklanych zamroczeń czy cięciem uradowanych cnot mnichów, ale zwykłą, klasyczną mgłą, gęstą i szarą. Tak też bańki na których poczęli się przemieszczać znikły w strumyku na wyspie płynącym, a oni stanęli na wcale twardej ziemii. Na koniec zorientowali się jednak, że Zarif wraz z Laurelem musieli pozostać na statku w całym tym zamieszaniu, tak samo Kerlyk, zostawiając tym samym ze sobą kuszę Gimrahila wraz z kołczanem bełtów. Belanora i Nie-Broda byli jednak wciąż z nimi.
 
Quelnatham jest offline