Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-01-2013, 07:19   #31
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Zarif lubił nieporządek, lecz tylko wtedy gdy on sam mógł być nieporządny. Odpowiadało mu jeśli reszta ludzi była takimi samymi pionkami, które mógł bez problemu okraść. Gdyby panowała anarchia kradzieże byłyby znacznie trudniejsze!
Nie był fanem kompletnego chaosu, lecz nie przeraził się Limbo. Ba! To było dla niego nowe, ciekawe doświadczenie. Wszak nigdy jeszcze tu nie był! Był trochę zawiedziony, że nie udało mu się zwinąć jakiegoś fantu Tonącym, ale zaraz zapomniał o tym smutku pochłonięty badaniem nowego planu. Badaniem... No, to trochę słowo na wyrost. Aktualnie próbował się nie utopić. No, w jego przypadku nie było do do końca możliwe, bo nie musiał oddychać, ale kto by się chciał znaleźć w tej cuchnącej brei, która w każdej chwili mogła zamienić się w coś dziwacznego?
- Matkę swoją oddawaj, złodzieju! - Zawołał do Uthilai'a. Nie wiedział jakim sposobem aasimar dorwał w swe świętobliwe łapska jego torbę, ale zamierzał ją odzyskać! Jak już wyjdzie na jakiś stały ląd.
Dopiero po chwili zorientował się, że jego słowa nie miały najmniejszego sensu.

"Strząśnijcie z siebie zamieć żywiołów niczym pył!" - Powtórzył w myślach słowa Th'amar. "- Łatwo ci mówić, githcie!" - On nie wychował się na tym kopniętym planie, więc miał z tym trochę trudności!
Dopiero zazdrość pozwoliła mu się przełamać. Tak, zazdrość. Patrząc na tych trepów, którzy bez problemu *materializowali* pod swymi stopami podłoże. On miałby być gorszy od nich? Syn jednego z najpotężniejszych rodów genasi na Planie Powietrza? Niedoczekanie!
Skupił myśli i wydźwignął się z kipieli chaosu na kawałku najbardziej znanego mu gruntu - dużym kawałku brukowej kostki z ulic Sigil. Nie spodziewał się, że to będzie takie proste. Łatwiejsze, niż rzucanie zaklęć!

~*~

- Świetnie. Kolejny symbol - skomentował genasi, tym razem całkiem składnie. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale słowa uwięzły mu w gardle, najwyraźniej zdziwione, że ich poprzednikom udało się wydostać.
Zazwyczaj gadatliwy Zarif w milczeniu chłonął wszystkie wspaniałości tego świata.
Tak, wspaniałości.
Według niego ten plan był absolutnie przecudowny!
- Zarif. Jestem Zarif. - Udało mu się w końcu wydukać, choć nie bez pewnych trudności. A potem pozwolił mówić kobiecie, choć sam niewiele z jej mowy rozumiał. Starał się słuchać języka, próbując się go nauczyć. Choć nie znając żadnych podstaw było to cholernie trudne. Ale cóż innego miał do roboty? Nie miał ochoty kłócić się z fetyszem. Wystarczyło mu futro na jednej dłoni.
- Matka. - Przypomniał sobie. - Oddawaj swoją matkę! Znaczy... Torbę. Oddaj. Mi.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 20-01-2013, 20:03   #32
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

„O żesz w mordę strzelił… Ale mam jeszcze kilka innych.”
- Hydra do biednego skurla, który zbyt późno zorientował się z czym walczy.

I wówczas tuż ponad ślepym kisielem zwłok coś się rozcięło w chaosie, a przez szczelinę tam powstałą poczęły wylatywać istoty z kompletnie innych bajek. Minotaur ścigający jakiegoś greckiego śmiałka, grający na kobzie jeż dosiadający koguta czy też niziołek, który niósł biżuterię do wujka w jakimś podejrzanie mało magicznym świecie. Po chwili jednak z wewnątrz wypłynęły tylko kolejne macki nieładu i nieskładu, które poupychały istoty te na powrót skąd przyszły – oczywiście nie do tych samych miejsc, bowiem gdzie byłby ten wszechogarniający chaos, gdyby tak się stało?

· Laurel · Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Zarif ·

- Na kości Ul-Gorisa, co jest... – Wykrzyknął Laurel, przejeżdżając dłonią po plecach i patrząc na kapiącą z niej krew; skaleczenie szczęśliwie nie wyglądało zbyt groźnie. Powąchał i spróbował koniuszkiem języka posoki, z zadowoleniem nie wyczuwając w niej żadnej trucizny. Następnie zerwał z włosów szarfę, którą związał je na wiecu Tonących; kaskada czarnych kudłów spłynęła mu na ramiona. Złożywszy pas materiału przycisnął go do rany i przesunąwszy jeden ze zwojów opinającego go pasa zainstalował prowizoryczny opatrunek.
- Uważajcie – Syknął do towarzyszy, jednocześnie przysłuchując się wymianie zdań między parą githzerai. ~ To co oni, niewolnikami handlują? ~ Pomyślał, słysząc słowa “wędkarza” po czym spojrzał nań z wyrzutem. – Ciekawie witasz gości w swych progach... - Wtrącił, w domyśle mając skaleczenie, jednocześnie skrycie budując wokół siebie psychiczny kekkai, barierę ochronną, której użycie trenował. Nie miał pojęcia czy zadziała ona w jakikolwiek sposób, ale każda forma ochrony mogła tu być przydatna.

Złośliwe, planarne fatum, które zdawało się wisieć nad tą piątką śmiałków – przybyszów z Sigil – rosło z chwili na chwilę, a jako iż było ono teraz w Limbo, wrzeszczało tylko wrednie ponad nimi „Wy macie uprawiać seks, a nie warzywa!”. Wszystko zapowiadało się z początku całkiem zwyczajnie, ot, zlecenie od Tonących; i nawet jeśli zdawali się oni być dla niektórych jednymi z największych świrów w klatce, to w tym latającym obważanku każdy miał jakąś robotę. Potem jednak wieloświat postanowił pokrzyżować szyki dnia codziennego co poniektórym, tako też faktol Straży Zagłady została w ciemnościach zarżnięta, przybysze z Sigil trafili do sfery czystego, nieskrępowanego absolutnie *niczym* chaosu i zostali obłożeni klątwą przez kilka, najwyraźniej źle im życzących, przedmiotów. I na dodatek ta Kensirke…

- No! – Rzekł gith. – Starczy. Ty nic nie złapałeś, ale to nie szkodzi. – Powiedział, wskazując na koszyk, w którym powinny się znajdować ryby, chociaż było ich tam całkiem sporo. – Pomyśl co by się stało, gdybyśmy je złapali! Lepiej nie myśleć. – Wydawał się dziwnie rozchmurzony, kierując swoje słowa do slaada obok. Tamten wstał. – Chyba widzę ten statek. – Rzekł, a tamten znów odparł mu coś w dziwnym języku. – Pożegnaj się z babcią i idziemy.

Slaad wyciągnął z kieszeni małą, zieloną, pokrytą śliskim śluzem żabę, zaszeptał coś do niej z bliska, ucałował ją w usta i polizał po policzku, wsadzając ją następnie na powrót do ucha. Na horyzoncie zaś, o ile w ogóle dało się coś tym określeniem nazwać w tym miejscu, zaczął się malować coraz to wyraźniejszy kontur statku dryfującego w zupie chaosu – statku wielkiego i okazałego, chociaż nie tak bardzo jak Planarna Łajba. Okręt iście duży, choć cały w niezwykle mdłych kolorach, począwszy od wyblakłej żółci przez zgniły brąz aż po czarne smugi na jego rufie. Ale zaraz zza niego wyłonił się statek kolejny, nieco mniejszy, zza niego następny i zza tamtego jeszcze jeden. Nie minęła chwila, a w ich kierunku, czy tam w przeciwnym, bo co to zmieniało, dryfowała cała flota statków. Były one wypełnione po brzegi załogami, które, gdy przypłynęły bliżej, okazały się być zszyte z najróżniejszych ras wieloświata…

- Na stanowiska, pierdolone łamagi! – Wrzasnął kapitan, który okazał się być githyanki, nosił bowiem jedne z tych prastarych szat rasy, które były przekazywane z pokolenia na pokolenie kolejnym przedłużeniom krwi. – Chcę tu widzieć rum w sekundę, góra dwie! – Pogonił jakiegoś majtka.

Statek ten, jak i reszta, bo na każdym znajdował się taki podły i wredny kapitan, wypełniony był istotami tak osobliwymi, że gdyby pierwszak je zobaczył, najprawdopodobniej byłby bardziej oszołomiony sytuacją niż po przybyciu do Sigil; tak oto bowiem na pokładzie malowały się persony takie jak pokładowy balor wysokości niemalże trzech metrów, oczywiście z przepaską na oko i drewnianą nogą, popijając świeży, seledynowy rum z papugi, do której go wlał, a razem z nim pił jakiś nader miły glabrezu – ten jednak miał problemy, bowiem to raczej żadna tajemnica, iż trudno jest utrzymać takowy papugowy kielich, gdy miast ręki ma się stalowy hak. Gdzieś tam dalej grupa banshee, oczywiście skutych eterycznymi łańcuchami, polerowała usługliwie pokład śliną świeżych niemowląt, które wisiały na hakach tuż za masztami, a wcześniej wspomniana ślina skapywała ciągle w dół, abowiem wisiały one do góry nogami ciągle płacząc, chociaż nic nie było słychać. Śmiała się z tego także jakaś orczyca karmiąca małego lisza piersią – śmiała się dopóty, dopóki mały zgred nie zacisnął zębów na jej sutku, ale i z tym sobie poradziła: najzwyczajniej wyrzuciła bękarta za burtę. Ten zaś zatoczył się wokół statku i wrócił do niej spokojny. Wśród tego wszystkiego chyba tylko bandera zdawała się być czymś oderwanym od rzeczywistości, kompletnie nie z tego świata – abowiem tylko ona była normalna: zwyczajna. Ot, flaga z czaszką i skrzyżowanymi za nią kośćmi.

Łajba, razem z całą flotą, zatrzymała się w końcu przy przybyszach z Sigil, a także przy slaadzie z githem. Nie mając żadnej lepszej opcji do wyboru, także i ci dotknięci klątwą postanowili wejść na pokład, bo przecież liny zostały im spuszczone z góry. Niemniej po znalezieniu się na górze okazało się, iż nie było to literalnie zaproszenie. Stał tam bowiem bosman: Fazrun as-Sabbar al-Qadhim Musacurril al-Ibnun Asridżdżul Mitrikaddi az-Zarrafi Mutasqalar ar-Rahamdafi Subrun Qafilluhraz Harbazzin al-Mafradan Sahradan Diribzun ad-Dagnisail Mursun at-Tabqarmaninun Idżiz Surbamnad al-Qutrasnada…

- No! – Rzekł, odbierając od githa podarunek: pomniejszą puszkę pandory. Slaad natomiast postanowił dać mu dwa palce wskazujące narratora opowieści, zwinięte sznurkiem tak, aby się nie rozdzieliły. - …A wy? – Powiedział ifryt, abowiem Fazrun był ifrytem, w dodatku w niemalże pirackim przebraniu. – Chyba nie sądzicie, że weszliście tu za darmo? Dalej, dawać co macie, inaczej wywalimy was za burtę.

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 14-05-2014 o 09:00.
Ghoster jest offline  
Stary 23-01-2013, 20:41   #33
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Gith, nie podając żadnego stosownego wyjaśnienia - a może uznając, że inna forma wyjaśnienia będzie bardziej odpowiednia - wspiął się na pokład statku. Podążyła za nim, bezskutecznie próbując go zatrzymać – nie zadziałały pytania, okrzyki, groźby, wiadomość złożona z okruchów materii chaosu wzniesiona na wysokość jego oczu ani nawet same okruchy, które po znaczącym prychnięciu githa zaczęły go wściekle kąsać. Tymczasem kobieta wraz z czwórką towarzyszy znalazła się nagle na statku, stając naprzeciwko bosmana. Dla Th'amar wybór, przed którym postawił ją ifryt, nie należał do trudnych. Była gotowa w każdej chwili zeskoczyć z pokładu. Zwłaszcza, że mogła zbudować sobie własny.

Korzystając z faktu, iż na razie nie zwracano na nią większej uwagi, rozejrzała się po statku, starając się dostrzec jak najwięcej cennych – z punktu widzenia githzerai – szczegółów. Oto obok drogi utorowanej przez Transcendentalny Porządek pojawiła się nowa ścieżka prowadząca z powrotem do Dryfującego Miasta... przynajmniej na jakiś czas. Zdobycie tego typu informacji o githyanki mogło okazać się kluczowe - w ten sposób wypełniłaby nawet bardziej istotne zadanie.

Statek, tak jak Th’amar się spodziewała, wyglądał odrażająco, toteż odczuwała pewien opór przed uwiecznieniem jego podobizny na pergaminie. Wzruszyła jednak ramionami i w pośpiechu zaczęła szukać w swej torbie podróżnej zwojów, pędzla i fiolki z tuszem. W obecnej sytuacji otwarta walka i tak nie wchodziła w grę. Th’amar zachowywała spokój; w końcu porta semper aperta est ~ pomyślała, przesuwając dłonią po gładkiej powierzchni zwierciadła. (Z drugiej strony, powoływanie się na sentencje Grabarzy nie świadczyło o najlepszej kondycji umysłowej.) Wreszcie znalazła odpowiednie przybory i drżącą dłonią zaczęła kreślić kontury statku.
 
black_cape jest offline  
Stary 27-05-2013, 13:08   #34
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

„Lepiej odciąć sobie rękę, niż wziąć choćby palec oferowany przez yugolotha.”
- Planarne przysłowie oznaczające, iż najłatwiejsze rozwiązanie okazuje się często najgorsze.

· Laurel · Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Zarif ·

- Szpicuj się. – Rzekł wprost Gimrahil ifirytowi. – To raczej ja powinienem otrzymać podarunek za to, że zaszczycam ten stateczek swoją obecnością. – Gnom jakoś nie wydawał się przejęty sytuacją, ani specjalnie uradowany tym ratunkiem. Rozejrzał się dookoła po tej krypie. – Mamy poważną misję, dążymy do doskonałości. Ja przynajmniej dążę... To że zatrzymujemy się na tym statku, jest... Gdzie w ogóle płyniecie? Może mi nie po drodze, a wtedy i tak nie interesuje mnie przebywanie na tym statku.

Zarif uniósł w zdziwieniu brew spoglądając na gnoma. Już wcześniej doszedł do wniosku, iż ten musi być niespełna rozumu. Jego słowa tylko utwierdziły genasi w tym przekonaniu, choć wcześniej nie podejrzewał go o skłonności samobójcze.

- To nasza maskotka. – Rzekł szybko, nim ich “gospodarze” zdążyli się zirytować wypowiedzią gnoma. W przeciwieństwie do niego, młodemu szlachcicowi ten przedziwny statek bardzo się spodobał. Zawsze chciał zostać piratem! – Nie zwracajcie na niego uwagi... – Dodał, sięgając do swej torby, którą udało mu się odzyskać (o dziwo w niezmienionej formie). Wyciągnął stamtąd mieszek z którego wysypał na dłoń pięć, pięknie zdobionych, kości do gry. Z żalem się z nimi rozstawał, lecz... Chwila! Przecież nie musiał się ich pozbywać!

- Zagrajmy w kości. Jeśli wygram, zostajemy na statku. Jeśli ty wygrasz, to możesz wziąć kości, które trzymam w dłoni. Wchodzisz w to? – Zapytał, z podejrzanym błyskiem w oku. Jakby miał już jakiś plan. Był niemal pewien, że ifryt się zgodzi. To było wyzwanie! Z tego co o nich usłyszał i wyczytał to piraci uwielbiali wyzwania i odrzucenie takowego byłoby wyśmiane przez resztę załogi.

- Ha! – Ifryt zaśmiał się, po czym spojrzał z ulitowaniem na genasi. – Czyli... Albo wchodzisz tu za darmo, albo płacisz jakimiś bezwartościowymi kostkami? – Widać było, iż pomysł ten nie był najlepszy, ba, niektórzy członkowie załogi tego statku już zatrzymywali łapy na ostrzach. – Ale... Gra w kości mi się podoba. Co ty na taki układ: jeśli wygrasz, możecie wejść za darmo; jeśli przegrasz... Zyskamy kilka ciekawych fantów. Kilka od każdego z was.

- Bezwartościowe? Te kości należały do samego Nafhata Al-Satifa z rodu Szariz! Czy twe oczy są ślepe, skoro nie widzą tych pięknych zdobień i niezwykłego kunsztu rzemieślnika, który je wykonał? – Genasi udał obruszonego, choć po części mówił prawdę. Kości rzeczywiście pochodziły ze skarbca jego ojca. – Zagrajmy więc o moje wejście, chyba że ktoś z moich “przyjaciół” będzie chciał się dołączyć do zakładu. Przegrasz, wchodzę za darmo; przegram, dostaniesz te kości... I coś ekstra. Dorzuciłbym ci gnoma, ale uwierz mi, szybko byś go oddał.

- Cóż... Zawsze możemy zagrać na naszych zasadach. – Ifryt spojrzał znacząco na obciążaną siatkę gdzieś koło niego i innych zgromadzonych członków załogi, wśród których był conajmniej jeden purpurowy elf oraz ork ze szczurem na ramieniu. Wydawało się to dość jednoznaczne. – A więc albo przejazd za darmo, albo oddajecie nam fanty, przyjaciele. Zawsze możecie też zapłacić jak normalni... Pasażerowie... – Uśmiechnął się i spojrzał na grupkę spode łba, przy okazji zarzucając wzrokiem na swoich kumpli.

~ Niedoczekanie wasze! ~ Githzerai ukradkiem owinęła pasek karach wokół nadgarstka, cofnęła się o krok. Nie przerwała rysowania, ale teraz częściej podnosiła wzrok, niby to na detal, który w szczególny sposób ją zainteresował.

- Na razie jeszcze nie raczyłeś objawić nam dokąd płyniesz, panie przewoźniku. A nuż nam nie będzie odpowiadał kierunek? – Spytał bezczelnie Gimrahil.

- Że niby co? – Wytrzeszczył oczy w wyrazie zakłopotania. – Jakim idiotą ty jesteś? – Zapytał, a jego twarz przeszył dziwny grymas odrazy. – Wsiadasz na statek nie wiedząc gdzie płynie? Do Sigil, wyrzutku! Do Miasta Drzwi!

- Jak szybko historia zatoczyła koło. – Westchnęła Th’amar.
Jak dla Uthilai’a Sigil było zdecydowanie najlepszym portem. Odchrząknął cicho i włączył się do rozmowy.

- Nasz mały gnom jest zupełnie zbzikowany. Tak jak mówił mój towarzysz nie warto zwracać na niego uwagi. – Uśmiechnął się z pobłażaniem odwracając nieco twarz w kierunku Gimrahila.

- Sigil jest właśnie miejscem do którego pragniemy się dostać. ~ Przynajmniej ja pragnę. ~ Dodał w myślach. – Niestety nasze fanty są... Przeklęte. – Wskazał na znak na otwartej dłoni lekko kręcąc głową – I zabieranie ich nam nie byłoby dobrym pomysłem bosmanie. Niemniej jestem pewien, że znajdziemy inny sposób załatwienia płatności. Możemy zapłacić gdy dotrzemy na miejsce albo może kapitanowi przydatne byłyby usługi tak znakomitej kompanii obieżysferów jak nasza?

Th’amar wzdrygnęła się, pokręciła nerwowo głową.

- Mam nadzieję, że nie liczysz na żadne *usługi* z mojej strony, Uthilai. – Powiodła wzrokiem po twarzach pozostałych towarzyszy.

Aasimar spojrzał na githzherai. Zdążył zapomnieć, że nie wszyscy czują się w Limbo tak nieswojo jak on. Miał nadzieję, że reszta schowa swoją dumę do kieszeni i uda im się dogadać z piratami.

Właściwie to Zarifowi było obojętne gdzie płynął statek, podobało mu się tu. A jeśli po drodze będzie mógł sobie poobserwować Limbo i to z bezpiecznego pokładu... Po prostu interes życia!

- Świetny plan! Jeśli wygram to płyniemy za darmo; jeśli nie, z pewnością przydadzą się wam nasze usługi! – Genasi nadal szukał sposobu na to, by obejść system. Zaczynał się niecierpliwić. Kości nieomal płonęły w jego dłoniach, tak bardzo chciał zagrać! Wysoka stawka tylko zwiększała jego pożądanie.

Githzerai uświadomiła sobie, że wichry Limbo coraz bezczelniej rozwiewają kolejne kosmyki jej włosów. Wszelako chęć odkrycia tajemnic statku nie dawała jej spokoju; pergamin wciąż nie był całkowicie zapełniony.

- Usługi... Czemu nie. Parę łbów rozbić, parę problemów rozwiązać, parę zeswatać... Czy cóś. – Wtrąciła “maskotka drużyny”.

- Głuchyś!? – Wrzasnął ifryt potężnie, co nieco zaskoczyło niektórych; chwilę potem jednak miał się uspokoić i otaczająca go aura stała się nieco bardziej spokojna. – Żadnej pracy, co ty myślisz, że my nie potrafimy sobie znaleźć... Pracowników? – Zaśmiał się pod nosem, a niektórym bosmanom za nim pojawiły się takie same grymasy na twarzach. – Moglibyśmy was tu i teraz po prostu zarżnąć, więc znaj łaskę pana, głupi genasi, i skorzystaj póki możesz. – Rzekł, wskazując na pokładówkę: dopiero teraz przybysze z Sigil zauważyli, iż znajdujący się nad nią kapitan, to jest githyanki w jakiejś przedwiecznej zbroi, bacznie obserwował poczynania ifryta. I reszty z nich. – No więc?

Th'amar zwinęła pergamin w rulon i szybkim ruchem schowała go do torby. Wychyliła się za burtę, nerwowo poszukując punktu zaczepienia dla wzroku. Niestety, na bezkresnym morzu chmur o konsystencji koła zębatego wszystko wyglądało zupełnie monotonnie i wcale nie miało w tej chwili ochoty na odzwierciedlanie jej niepokoju. Po tym jak jeden z przelatujących liści zaproponował jej w ramach rekompensaty umówienie się na konkretny termin, odwróciła się zrezygnowana i spojrzała w stronę githyanki.

Iluzjonista przewrócił szarymi oczami. Miał ochotę sparodiować sposób wypowiadania się ifryta, ale jego szczątkowy instynkt samozachowawczy postanowił się odezwać i rzec mu, iż to naprawdę głupi pomysł. Wyjątkowo posłuchał. Podrzucił kości w górę i złapał je szybkim ruchem.

- No dobra, to w takim razie gramy. Robić miejsce, kamraci! – Zawołał głośno, przepychając się do przodu.



· Oszust oszustowi nie równy ·

- Zobaczmy… – Zastanowił się abiszai, zdejmując z palca pierścień i kładąc na stole. – Dorzucę ci cztery po cztery za griga i to świecidełko za dziewczynę.

- Co?! – Krzyknęła dziewczyna, szarpiąc i próbując się wydostać z uścisku jakiegoś kiepa. – Nie ma mowy!

Wewnątrz byłoby niezwykle ciemno i mrocznie gdyby nie fakt, iż tuż obok nich paliło się kilka świec. Przy stole siedział czarny abiszai imieniem Patrachiasz, negocjował właśnie z jakimś człowiekiem, czy to bogaczem czy jakimś mesmerem – bo będącym przystrojonym w dość kunsztowny strój wraz z maską – sprzedaż pewnego dość rzadko spotykanego towaru. Dookoła stołu zebrała się też grupka osób: niziołek bez głowy nie mogący się nacieszyć tym jak nieudolnie mały, latający grig próbuje się wydostać ze słoika. Dalej stało jeszcze kilka person skutych w kajdany, w tym czarnowłosa, młoda dziewczyna, najpewniej rasy ludzkiej; miała na sobie jedynie gorset i spódnicę, za to z jej pasa, a i nawet z włosów, zwisały jej wszelakie wihajstry pokroju zębatek i kołatek.

- Zamknij się, kurwo. – Odparł spokojnie abiszai.

- Hej, Patrachiasz! – Do pomieszczenia wszedł nagle ifryt. – Zdaje się, że jakieś gagatki chcą z tobą zagrać. – Uśmiechnął się. – Mówią, że albo jadą za darmo, albo zabieramy im fanty.

Tuż za ifrytem do pomieszczenia wlazła także piątka tych, którzy ledwo co znaleźli się na pokładzie, to jest człowiek, aasimar, githzerai, gnom oraz, i ten właśnie miał grać, genasi.

- No no... – Podrapał się abiszai po brodzie, spoglądając na wchodzących gości. – Widzę, że znaleźliśmy w Limbo hazardzistów... W co zatem gramy?

- W kości. – Odpowiedział ifryt.

- Dawno w nie nie grałem, zobaczymy zatem jak mi pójdzie, co, kamraci? – Zaśmiał się głośno, a po chwili, jakby sobie coś przypominając, skierował się znów do ifryta. – Z kim gram?

- Z nim. – Odrzekł tamten, wskazując na genasi.

- Zatem siadaj. Och, gdzież moje maniery? – Uśmiechnął się szamrawo. – Zwą mnie Patrachiaszem.

Wszystkie znaki na niebie i ziemii zdawały się wskazywać, iż nie będą oni grać czysto, ba, zarówno abiszai jak i Zarif byli typami oszustów i poznali to po sobie już przy pierwszym spojrzeniu. Zdaje się, iż w tej chwili było to coś więcej niż tylko zwykła gra...


„Nie oceniaj książki po okładce.”
- Nie dotyczy diabłów i demonów.

Gnom przyglądał się temu z boku. Nie podobał mu się statek, nie podobała mu się sytuacja, i nie podobała mu się wymuszona zapłata za “uratowanie”. Nie czuł się tu bardziej bezpieczny niż w Limbo. W zasadzie wolał sam plan, niż ten okręt. Tam przynajmniej wiadomo, że wszystko było z natury zagrożeniem. A tu... Tylko czekać na sztylet w plecy.

- W mroku tego miejsca rozbrzmiewa ostrzeżenie. – Szepnęła do pozostałych Th’amar, wpatrując się w płomień świecy. - Jeśli zaraz nie otworzy się portal do Sigil, lepiej będzie opuścić statek.

Upiorny brzęk kajdan obudził w Th’amar pewną szaloną myśl. Tym razem zadziałała tak, jak przystało na Szyfra. Nie zastanawiając się bowiem nad tym, kim w rzeczywistości byli więźniowie lub też czy nie mogli się okazać groźniejsi niż załoga tego statku, wreszcie – jak skończy się to dla niej samej, pozwoliła swej myśli urosnąć w falę magicznej energii. Tej zaś nakazała dyskretnie sprawdzić wytrzymałość okowów, które w jej uznaniu wyjątkowo nie pasowały do czarnych włosów dziewczyny, a następnie drastycznie tę wytrzymałość obniżyć, niemniej te zdawały się być... Odporne. Ba, nie dość że odporne, nie wydawały się one być też tak naprawdę *kajdanami*, a jedynie... Ozdobą.

- Wygląda na to, że będziemy zmuszeni dokończyć innym razem. – Powiedział mesmer, odwracając się do abiszai’a, ten natomiast wyprostował się jedynie, przynajmniej na tyle na ile mógł się wyprostować jakikolwiek abiszai, uśmiechnął, znów na tyle na ile mógł się uśmiechnąć jakikolwiek abiszai, i odpowiedział mężczyźnie siedzącemu przy stole.

- Och, to nie powinno być problemem, chyba nie pozwolisz, by jakaś gra w kości miała przeszkodzić nam w interesach? – Wydawał się on być niezwykle zrelaksowaną osobą, nie było w jego wyglądzie absolutnie nic, co odróżniałoby go od innych jemu podobnych diabłów, ale już na pierwszy rzut oka można było bezproblemowo stwierdzić, iż jest on podstarzały i szanowany. Nie stary, lecz dorosły i poważany, z czego najwidoczniej zdawał sobie sprawę. – Przyjacielu mój, powiedz mi co sądzisz o takiej opcji: dam ci pięć po pięć za griga, a o dziewczynę możemy zagrać w kości, skoro już padła taka miła, towarzyska propozycja?…

- Cóż… – Mesmer zastanowił się przez moment, spoglądając na grupkę sferowców, która właśnie weszła do kajuty. Obaczył ich wszystkich od stóp do głów, aż w którymś momencie wzrok spoczął na ręce Gimrahila, a potem zaczął ją porównywać z rękami tych innych przybyszów. – Tak, to mogłoby być ciekawe. – Zarif podszedł do stołu, przysunął krzesło i na nim usiadł, podczas gdy mesmer podał mu rękę. – Nazywam się Almaskar Coldfeather, miło poznać.

- Zarif, po prostu Zarif. – Odwzajemnił uścisk dłoni mesmera, który wydawał się być człowiekiem, chociaż trudno było być tego pewnym, gdyż twarz maską miał zakrytą, a po samej nieszpiczastości uszu można powiedzieć było tylko tyle, iż elfem na pewno nie był.

- Ebar, tuhaf, poker? – Zapytał abiszai, uśmiechając się, tym samym prosząc pokładowego o kości.

- Tuhaf i poker to to samo. – Odrzekł Zarif.

- Zatem nie mamy tu do czynienia z trepem. – Nikomu by się nie wydawało do tej pory, niemniej teraz widoczne było, iż Patrachiasz znał kminę.

- Byłeś w Sigil. – Stwierdził bardziej niźli zapytał genasi, zdawałoby się dla rozluźnienia sytuacji.

- Och, oczywiście, kursujemy tu i tam, handel bardzo dobrze się kręci w centrum sfer. To śmietnik pełen łajdactwa, ale coś tam ciągnie kupców. – W tej samej chwili jakiś goblin podał mu kości do gry, kilkanaście, a ten skinął mu głową, raczej nie w podzięce, a odsyłając go. – A więc zaczynajmy.


Małym losowaniem wybrano, by zaczął mesmer. Rzucił on kośćmi, wszystkimi jednocześnie.

- Cztery, jeden, dwa, pięć… - Patrachiasz zawahał się przez chwilę patrząc na wciąż lecącą po stole kostkę, nieco zaciekawiony. - …Trzy, cha! Mały strit, dobry początek.

- Piętnaście. – Oznajmił liczbę punktów mesmer.

- Wygląda na to, że to moja kolej. – Abiszai zdawał się jednak być nieco lepiej zaznajomionym z grą, abowiem nie rzucał wszystkimi kośćmi jednocześnie, rzucił za to po raz pierwszy… - Dwa, trzy. - …Po raz drugi… - Trzy, pięć. - …I w końcu po raz trzeci. – Trzy. Razem dziewięć. – Patrachiasz spojrzał na genasi, któremu podane zostały kolejne kości. Ten natomiast chciał rzucać pojedynczo. – Jak długo byłeś w Sigil, przyjacielu?

- Niedługo. – Rzekł nieco wymijająco, wyrzucając kolejno pięć, jeden, pięć, cztery, jeden. – Jedenaście.

- Och, przy okazji… - Zaczął Patrachiasz. – Amulet tego jegomościa może rozpoznać użycie magii powietrza, więc nawet nie próbuj.

Tak też gra miała się toczyć przez kilka minut. Genasi, nawet jeśli w początkowych turach zdawal się prowadzić, zaczął po pewnym czasie tracić pozycję w rankingu spadając wpierw za mesmera, potem za abiszai’a, aż po serii decydujących rzutów osiągnął ostatnią pozycję.


- Nie, czekaj! – Wyrzucił z siebie Zarif. – Podwójmy stawkę, oddamy ci wszystko jeśli znów przegram.

- Nie ma mowy! – Wtrącił się Gimrahil, który do tej pory starał się powstrzymywać przed mówieniem czegokolwiek.

- Cóż… - Zaśmiał się głośno Patrachiasz, lecz jak szybko pojawił się uśmiech na jego pysku, tak szybko zniknął. – Nie. – Spojrzał ponuro na rozmówcę. – Trzeba było tutaj nie włazić, miałeś dzisiaj pecha, „towarzyszu”. Zabrać ich pod pokład, sam ich potem przeszukam.

W tym samym momencie persony wokół poczęły rzucać się na piątkę przybyszów z Sigil, niemniej ci sięgnęli po oręż. Wpierw Th’amar oraz Gimrahil, którym już od dłuższego czasu wydawało się, iż cały ten układ nie pójdzie dobrze. Gimrahil zdążył wyciągnąć kuszę, którą wycelował w pierwszego śmiałka po prawej, to jest tego orka ze szczurem na ramieniu; gdy ten rzucił się ze sztyletem na gnoma, ten czym prędzej zwolnił spust, a bełt świsnął w powietrzu i wbił się zielonoskóremu w jego lewy oczodół. W tym momencie zwierzątko siedzące uprzednio na jego ręce odczepiło się i pognało w dół, wzdłuż jego ciała, uciekając tym samym do jakiejś dziury w desce. Ork, złapawszy jedną ręką za brew i drugą za bełt, krzycząc starał się wyciągnąć długi kawał drewna i metalu sterczący w jego oku, niestety bezskutecznie. Jego wrzask natomiast znacząco obudził, nawet zdenerwował wszystkich innych w pomieszczeniu, tak też kilku innych piratów złapało za ostrza i poczęło się przygotowywać do ataku. Th’amar, jako iż była już przygotowana, zdążyła wziąć do ręki karach i zablokować nim nadciągający w jej stronę topór. Jakiś człowiek wdał się w ten sposób w mały sparing z ową githzerai, którzy zaczęli tym samym wychodzić z pomieszczenia, gdy ta cofała się przed jego cięciami. Laurel zdążył zorientować się w ostatniej chwili, wyciągając swoje ostrze karach, którym odgrodził drogę do pleców Gimrahila nożowi jakiegoś innego człowieka, niemniej tym samym odsłaniając się samemu na szarżę innego: tak oto bowiem wpadł na niego z łomotem kaduk, ocierając jednocześnie swoim ostrzem o przedramię Uthilai’a. Laurel uderzył o podłogę, wciąż ściskając ostrze w rękach. Obrócił się na plecy i kopnął atakującego w tors, a ten osunął się do tyłu nadziawszy się na sai Gimrahila. Nie minęła jednak chwila, a kolejne kilka osób postanowiło rzucić się na stojących tam przybyszów. Zarif tymczasem, na początku nawet nie wzruszony tym, iż z tyłu coś się dzieje, potem chwycił za róg stołu i przewrócił go tak, iż ten prawie przygniótł abiszai’a, który spadł z krzesła pod naporem meblu. Mesmer, to jest Almaskar, cofnął się jedynie do tyłu nie chcąc się w to wtrącać, osłaniając jedynie dziewczynę, by nic się jej nie stało, podczas gdy Patrachiasz wyprostował się i rzucił ku genasi; ten już czekał z rapierem w dłoni. Wywiązała się z tego szybko kolejna szamotanina, bowiem abiszai, składając skrzydła by nie zostały uszkodzone, w gniewie rąbnął swoim ciałem w przeciwnika wbijając mu jednocześnie nóż w tętnicę szyjną, a ten nieudolnie zakręcił się i upadł u stóp Gimrahila, przez co i ten drugi, cofając się przed ciosem, potknął się lądując na podłożu. Genasi począł obficie krwawić i krztusić się posoką, zwijając jednocześnie na podłodze. Wargi miały mu szybko zsinieć, a kilka chwil potem stracił przytomność. Tymczasem na zewnątrz Th’amar parowała ataki topornika, dając mu się spychać coraz bardziej do tyłu. Po kilku uderzeniach miało się okazać, iż człowiek zdołał zharatać jej skórę rąk, ciągle muskając ją ostrzem. W końcu zmiótł jej obronę jednym, potężnym uderzeniem, odtrącając jej oręż gdzieś na bok. Tak też na podłodze skończyli Th’amar, Laurel, Gimrahil oraz Zarif; Uthilai natomiast postanowił odpuścić, widząc, iż wszyscy jego towarzysze skończyli leżąc brzuchem do góry, oczywiście prócz Gimrahila, który spadł odwrotnie i został przygnieciony mocnym stąpnięciem orka, który postanowił, że chociaż odbierze mu oddech w zamian za jego stracone oko, ponieważ abiszai już dawał sygnał zaprzestania walki.

- Zaprowadzić te psy pod pokład! – Podniósł głos po raz pierwszy. – Tę sukę też. – Wskazał palcem na czarnowłosą dziewczynę z zębatkami wszędzie porozwieszanymi, a następnie skierował się do drzwi prowadzących do kolejnych pomieszczeń.

Reszta załogi pochwyciła piątkę przybyszów, w tym Zarifa, który miał niedługo umrzeć, i, nawet się przy tym zbytnio nie ociągając, przetransportowała ich wszystkich na dół, do przedziału więziennego.


To pomieszczenie było już o wiele większe, chociaż mimo wszystko ciaśniejsze, bowiem poprzecinane w wielu miejscach żelaznymi kratami, grubymi i twardymi, gdzieniegdzie porośniętymi nawet jakiegoś rodzaju pnączem, które zdołało się tu zrodzić ze mchu osiadającego na metalu z regularnymi „dostawami” wody. Było tu bowiem niezwykle mokro; główny korytarz, to jest część ta, która nie znajdowała się za kratami, był suchy i dobrze wypolerowany, niemniej nikt nie raczył nic czyścić wewnątrz cel, toteż cała woda jaka spływała po podłodze do środka już tam zostawała, i gdy wszystkie deski przemokły, zaczynały się robić kałuże. Tak czy inaczej było tutaj równie ciemno co na górze, ba, być może nawet i ciemniej, ponieważ w przeciwieństwie do kajuty, w której się wcześniej znajdowali, nie było tutaj żadnych świec, jedynie dwie latarnie po obu stronach pomieszczenia, jedna przy schodach na górę, druga przy drzwiach prowadzących wgłąb statku. Ktoś umieścił klucz z zamku i przekręcił go ze zgrzytem, a potem, z nawet jeszcze większym zgrzytem, otworzył żelazne wrota, przez które wrzuceni zostali nowi więźniowie. Ich broń nie została nawet postawiona na stojakach, a rzucona gdzieś koło nich. Th’amar już z miejsca mogła dojrzeć, iż końcówka jej ostrza karach, teraz czarnego, oklapłego i miękkiego, jak gdyby bez właściciela, być może znajdowałaby się w zasięgu jej ręki, lecz starała się ona nie kierować tam wzroku, by nie dać jakiemuś strażnikowi satysfakcji zobaczyć co chciała zrobić. Broń innych przybyszów była jednak najpewniej dla nich nieosiągalna. Wszyscy zostali wrzuceni za kraty z siłą i brakiem jakiegokolwiek respektu, niemniej Zarifem rzucono jak truchłem, nie ruszał się on i całkowicie osłabł tracąc przy tym barwy skóry, o ile genasi powietrza z już i tak szarą skórą mógłby takowe barwy stracić. Uthilai mógł jednak odczuć jeszcze lekki, ledwie niezauważalny puls w jego tętnicy, tej nieprzeciętej.

Wewnątrz znajdowali się też inni. Wtrącona została tutaj owa dziewczyna, która jeszcze chwilę temu została sprzedana przez mesmera. Zdawała się nie być w najlepszym humorze, niemniej w rozpoczęciu rozmowy pomógł pewien kościotrup w rogu sali.

- Hej, rozchmurz się, mogło być gorzej! – Zarechotał, potem dostał ataku kaszlu, a następnie znów zaczął się śmiać do rozpuku. – Przecież mogło padać! – Był to Kerlyk, nieumarły noszący te same ubrania co większość załogi na statku, chociaż w przeciwieństwie do nich, jego ubiór był stary, wyblakły, poszarpany i rozharatany gdzie tylko się dało.

- Jesteśmy wewnątrz statku, ty durniu. – Naburmuszyła się jeszcze bardziej.

- Jesteśmy też w Limbo, tutaj wybuchają pożary na dnach oceanów. – A nie kłamał.

- To jak się tutaj znalazłeś? – Zapytał Uthilai.

- Nie pamiętam! – Znowu się zaśmiał i znowu kolejnym słyszalnym odgłosem w pomieszczeniu był tylko donośny kaszel. – Siedzę tu tyle lat, że nawet nie pamiętam za co mnie zamknęli; musiało to być coś ważnego, ale niech mnie piekło pochłonie, siedzę tutaj trzydzieści cztery lata i nie pamiętam. – Jego głowa nieco padła a zarysy czaszki, dziwnie zmieniającej się jeszcze, niby to mięśnie twarzy, sugerowały, iż zaczął on intensywnie myśleć. – Być może było to trzydzieści siedem lat.

- Siedzisz tutaj od trzydziestu siedmiu lat?

- Tak. Nie, chwila, poczekaj no moment. – Kolejna salwa kaszlu rozbiegła się od niego, co jeszcze bardziej dziwiło wszystkich dookoła, albowiem nie miał on przecież płuc ani nawet nagłośni, by móc kaszleć. – Tak właściwie to myślę, że to nie trzydzieści siedem, a siedemdziesiąt trzy lata.

- Już lubię tego krwawnika! – Wykrzyknął fetysz z plecaka Gimrahila.

- Wspaniale, ugrzęźliśmy tutaj na wieczność. – Nałożyła nogę na nogę czarnowłosa dziewczyna.

- Genasi długo nie pociągnie. – Rzucił Laurel. – Ma przeciętą tętnicę szyjną, płynie z niego jak z młynu, za chwilę się tu wykrwawi. Zabandażowałem to nieco, ale nie mogę zrobić za wiele.

- Będzie trzeba coś wykombinować.

- A ty jak się zwiesz? – Zapytał się jej Uthilai. Ta spojrzała na niego najpierw nieco podejrzliwie, a potem zrezygnowana odpowiedziała.

- Belanora. Po prostu Belanora. – Zaczęła się ona bawić zębatkami we włosach.

- Musimy się stąd przecież jakoś wydostać.

- Nie wydostaniemy się. – Rzekła zrezygnowana. – To statek z floty planarnych piratów, ile znasz takich zorganizowanych band łotrów?

- Conajmniej kilka; to tylko jakaś banda rzezimieszków, nie trzyma się przecież więźniów odgradzając ich tylko kawałkiem żelaza, ktoś by w końcu uciekł. Prędzej czy później.

- Siedemdziesiąt sześć! Tak, gdy teraz o tym myślę, to musiało być już siedemdziesiąt sześć lat. – Wtrącił się Kerlyk kościotrup.

- Wspaniale…


Był tutaj także wielki, ubrany w kapitańską tunikę nosorożec, który, jak się później miało okazać, zwał się Nie-Broda.

- Kapitan Nie-Broda! – Podniósł niezgrabny palec do góry na podkreślenie swoich słów. – Oto czym przypłaca wspaniały kapitan głupotę swojej załogi! – Obruszył się cały.

- To jak się tu znalazłeś?

- Mój nawigator schlał się rumem i zamiast na Astral wyprowadził nas przypadkiem do Limbo. – Odrzekł.

- Jak to jest w ogóle możliwe? Musiałbyś zboczyć tak bardzo i lecieć tak długo…

- Pijane szumowiny nie załoga, ot co! – Nadął donośnie swe wielkie, szare wargi i zgrymasił nos tak bardzo, że niemal zakrył róg na jego czubku.

- Widzicie, jeśli chcecie bym was pocieszył… – Zaczął Efvazi.

- Nie chcemy. – Wtrącił Gimrahil.

- …Jeśli chcecie bym was pocieszył, to wspomnę, że trafienie tutaj to niekoniecznie wasza wina, może po prostu wasza klątwa tak szybko eskaluje. – Uśmiechnął się szyderczo.

- Chyba jeszcze nie wspomniałeś, co czyni ta klątwa? – Zapytał się ktoś.

- Sam przecież dobrze nie wiem, miałem dużo do roboty przez te kilka wieków, choćby milczeć by te trepy ze Straży Zagłady myślały, żem niemy.

- W jakim celu udawałbyś coś takiego?

- Nie wiem. – Odparł fetysz.

- Poczekaj chwilę, wcześniej wspomniałeś, że *ktoś* dał ci informację o tym, co stanie się na wiecu. Kto ci daje takie informacje?

- Też nie wiem. – Odpowiedział znów.

- Zaszlachtujemy cię tutaj, jeśli nie wydostaniemy się stąd w ciągu godziny.

- Sami sceptycy z was. – Uśmiechnął się złowieszczo Efvazi. – Widzicie, nie wiem może jak działa ta klątwa, ale wiem, że ktoś ją wykorzysta do tego, byście zrobili coś przeciw waszej woli, *skłoni* was do wykonania kilku rzeczy.

- Jakich rzeczy?

- Niestety nie wiem.

- Ty nic nie wiesz, główko. – Rzucił Gimrahil, zmęczony całą tą sytuacją.

- Siedemdziesiąt dziewięć! Tak, teraz już pamiętam! – Wrzasnął Kerlyk.

- Och, zamknijżeż się wreszcie.

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 01-06-2013 o 23:15.
Ghoster jest offline  
Stary 30-05-2013, 23:58   #35
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Th’amar nawet nie dopuszczała do siebie myśli o dłuższym uwięzieniu; w jej oczach cała sytuacja wydawała się być najwyżej wyzwaniem.

~ Na drodze Gildii Anarchów czy Transcendentalnego Porządku?

Zamknęła oczy, starając się opanować złość wywołaną słowami fetysza i skupić myśli.

- Spróbuję odzyskać ostrze - powiedziała półgłosem do Uthilai’a. - Odwróć w jakiś sposób uwagę strażników. Ale tym razem nie oferuj im naszych usług.

Opierając się o kraty, wysunęła dłoń spod narzuconego na ramię płaszcza i powolnym ruchem sięgnęła po zwinięty, ciemniejący listek. Równie wolno schowała pod płaszczem błyszczący sztylet. Th’amar zdołała pochwycić karach równie szybko co niezauważenie, ostrze samo przybrało barwę ostrej pomarańczy przemieszanej ze szkarłatem, a krawędzi sztyletu, w jaki się zamieniło, zmieniły się w niezwykle ostre i ząbkowane.

Gnom, potarł kark dłonią i zaklął coś cicho pod nosem. Niczym cyrkowy magik machnął parę razy dłońmi i wyciągnął niezdarnie z rękawa talię kart. Przetasował ją, po czym na oślep wyciągnął jedną kartę, a reszta kart wróciła do kryjówki w rękawie. Po czym trzymając lewą dłoń za sobą krzyknął do strażnika głośno i wyraźnie: - Wypuść mnie stąd synu kozy i żaby... I tego zielonego... Czym kichają czasem elfy! Wypuść, albo cię zniszczę, ja albo moi sojusznicy!

- Coś ty do mnie powiedział? - odwrócił się w jego stronę kaduk, który to wcześniej siedział obok ich celi przy stoliku popijając rum; nie był on jednak pewny, czy powinien się zdenerwować, czy może wyśmiać gnoma. Wziął on jedynie swój rapier i wstał, podchodząc w dość bezpiecznej odległości do krat.

Zaś ów szalony gnom zaczął wykonywać jedną dłonią dziwne gesty, wzywając głośno: - Na potęge bram Ysgardu, na wyłupione oko Odyna, na Freję, na Magniego i Sif... Przybądź mój sługo, na me rozkazy.

Błyskawiczny ruch drugą dłonią, by strażnik nie miał czasu zauważyć ciśniętej karty i... Gimrahil miał nadzieję, że wylosowana z talii iluzji karta, okaże się złudzeniem czegoś w miarę groźnego.

- „Sługo”? Radzę ci się zamknąć, ty mały... - Nim zdążył dokończyć swą sentencję, poczuł on dziwny, równomiernie narastający gorąc za jego plecami. Początkowo myślał, iż to tylko on sam, ot, ktoś go obraził, więc jego biesia krew poczęła wrzeć, jednak po chwili sobie uświadomił, iż żar zaczął ogarniać wszystko wokół, nie dokończył wszakże swego zdania. Nie wiedząc co się dzieje zakręcił głową, a następnie obrócił się.

Za jego plecami, czy konkretniej, tuż przed nim, abowiem stał już przodem, ukazała mu się sylwetka w ogniu. Niewyraźne kontury ciała, którego skrawki unosiły się w górę wraz z płomieniami niemal niknęły wśród zawirowań powietrza. Tak oto bowiem stał przed nim żywiołak ognia, obracał się wokół własnej osi sycząc wściekle, chociaż w jego ustach, i tak niewyraźnych, zamazanych przez spiekotę, nie widać było choćby wypustki mogącej sugerować, iż miało to coś język. Z jego głowy wyrastały natomiast dwie płomienne gałęzie - rogi tej istoty, co chwila zmieniające kształt i wciąż rażące coraz bardziej i bardziej. Najwyraźniejsza jednak była sama twarz; zastygła w jednym i tym samym grymasie chęci *szkodzenia* niby magma, jego oczy tylko lustrowały kaduka, i chociaż nie było w nich widać jakichkolwiek źrenic, to dobrze wiedział, iż na niego patrzy.


Kaduk, nim zdołał uświadomić sobie do końca co się dzieje, istota przed nim zamachnęła się i przecięła go na pół. Nie przecięła dosłownie, ale nie było to uderzenie, ponieważ ręka nie zatrzymała się na skórze, a przeleciała przez niego na wylot, zostawiając smugę żaru na jego zbroi. Diabelstwo cofnęło się w panice gdy stanął cały w ogniu, sekundy później począł się rzucać w stronę wyjścia upuszczając rapier tuż pod celą.

- No tak... Ten tego... - Wyglądało, że Gimrahila nieco zdziwił ten przebieg sytuacji. Ale nie na tyle, by Szpicer całkiem stracił rezon. - Został uprzedzony, nie może mieć do mnie żalu. Teraz jeszcze musimy wyjść z tego miejsca.

Spojrzał na ciężko krwawiącego towarzysza i podrapał się po karku. Medycyna nigdy nie fascynowała, więc nie bardzo wiedział jak pomóc rannemu. Zerknął na Th’amar i dodał: - Zrób z tego swojego dzyngla klucze i wynosimy się stąd. - Wskazał kciukiem rannego. - Jak jego da się wynieść, bierzemy ze sobą. Jak nie... Lepiej dobić biedaka, by się nie męczył.

Th'amar również nie znała sposobu na wyleczenie rannego; z westchnieniem wyciągnęła jednak z torby wszystkie znajdujące się tam bandaże i wręczyła je Laurelowi. Ten szybko posłużył się nimi by zatamować krwawienie genasi. Zarif był już cały blady, zsiniały ku wargi i był całkowicie nieprzytomny, a gdy potomek rilmanów szybkim ruchem ręki odwiązał szmatę, w którą prowizorycznie był tamten zawinięty, jego ręce pokryły się we krwi gdy ta wystrzeliła jak szalona z tętnicy, ochlapując przy okazji nogi githzerai. Potem zaczął bandażować genasi. Th'amar rozejrzała się, zatrzymując spojrzenie na kluczu wiszącym nieopodal na kołku. Chwilę później sztylet zaczął tracić swój kształt, stapiać się w plastyczną masę, po czym ponownie zastygł w postaci przedmiotu identycznego jak ten, na który patrzyła. Githzerai przekręciła klucz w zamku, oczekując na efekt.

Klucz, co zresztą nie zaskoczyło jej zbytnio, zdawał się bardzo dobrze pasować, i nawet jeśli zamek zaciął się na krótki moment, drzwi otwarły się na oścież. Można było bezproblemowo usłyszeć jak na zewnątrz, tuż koło nich, kilku piratów poczęło wrzeszczeć ni to z przerażenia ni to ze zdziwienia, przez krótki moment zdawałoby się, iż z rozbawienia. W końcu widok płonącego kaduka, wbrew wszelkim pozorom, nie był aż tak popularny, nawet w Limbo. Po krótkiej chwili jednak można było usłyszeć, iż ktoś faktycznie wziął to na poważnie i ciężkie kroki zaczęły stąpać po schodach dążąc do kajuty.

- Nie powinniśmy uciekać? - odezwał się Uthilai. Popatrzył na githzerai. To ona była przewodnikiem na tym planie. - Da się... Jakoś szybko podróżować przez chaos? Albo czy możesz zmienić coś na statku?

Klucz w dłoni Th'amar przekształcił się w miecz.

- Muszę dokładniej *poznać* sytuację. Nie mogę teraz ryzykować utraty energii. - Wskazała końcem ostrza na drzwi. - Na razie powinniśmy przedostać się na pokład.

Gnom nie czekał na decyzję reszty. Dopadł swego oręża i zaczął się szybko dozbrajać. Sai znalazły się przy pasie, wakizashi na plecach, kusza w dłoni. A żądza mordu w spojrzeniu. Kilka gestów i Szpicera otoczył niewidzialny pancerz magicznej zbroi.
- Przebijamy się na górę. Zabijamy każdego, kto stanie nam na drodze. Nie ma co szukać innej drogi na tym statku... Bo pogubimy się.
 
black_cape jest offline  
Stary 01-06-2013, 23:09   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Chwilę potem miał się rozlec niesamowicie głośny, niemal ogłuszający huk. Ni stąd ni zowąd drewniana ściana zawaliła się, gdy deski popękały pod wpływem wielkiej, stalowej kuli armatniej przezeń lecącej. Wystrzelony pocisk wbił się do pomieszczenia z jednej strony, przeleciał niemalże nad głową Uthilai’a i rąbnął potężnie na końcu wylatując z drugiej strony statku. Zaraz potem okazało się, że i sami piraci byli tym niesamowicie zaskoczeni, gdyż można było od tego momentu usłyszeć już wyraźnie ich donośne, szalone krzyki.

- Gotować się do boju! - Wrzeszczał jeden.

- Na stanowiska! - Denerwował się kolejny.

- To abordaż, przygotować działa! - Rozkazywał jeszcze inny.

Gimrahil, spoglądając przez świeżo wyżłobioną w ścianie dziurę, mógł zobaczyć nie tylko inne statki piratów w oddali, ale przede wszystkim jeden, może nie gigantyczny, lecz na pewno duży, planarny statek, który zdawał się do nich nie należeć. Zadbany kadłub i przede wszystkim bandera prezentująca zapętlającą się linię ze strzałką na dół dawały gnomowi tylko jedno skojarzenie. Tak oto bowiem kilkadziesiąt metrów przed nim prezentował się statek tanar’ri, zdecydowanie członków armii Otchłani z sił Wojny Krwi.

- Z deszczu uryny w błoto gówna... - Mruknął do siebie Gimrahil, zerkając z niechęcią na banderę. Wyglądało na to, że będzie jeszcze więcej czartów w okolicy. Gnom spojrzał na czarnowłosą kobietę dodając. - Te, czarnula... Potrafisz coś, czy też jesteś kolejną chodzącą ozdobą, jak tamten gderający szkielet?
- Jak ty mnie nazwałeś? – Nastroszyła się, cała oburzona tym, co właśnie rzekł do niej gnom. – Po prostu nas stąd wydostań, jeśli łaska! – Dziewczyna poderwała się do góry, a zębatki w jej włosach zastukały donośnie.
W tym samym momencie kolejny głuchy łomot rozbrzmiał na statku, a od strony głównego pokładu doszły ich przedziwne syki i warczenie biesów.
- Nazwałem cię jak wyglądasz. Jeśli masz imię to je wypowiedz, a jeśli coś potrafisz... Nie znajdzie ci się lepsza okazja do zaprezentowania talentów. Po prawdzie, to może być jedyna okazja na okazanie ich braku. - Szpicer jakoś nie przejął się oburzeniem dziewczyny. Mieli na głowie inne problemy. Jak choćby stada czartów chcące ich zabić.

- Już się przedstawiałam. -
Parsknęła miękko. - Belanora. - Obróciła się szybko i rozglądnęła w zakłopotaniu. - Moje... “Talenty”... Nie mogłyby tutaj pomóc, gnomie.
- Później cię spytam, jakie to talenty... Posiadasz.
- Mruknął nieco poirytowany gnom. Oczywiście że nie pamiętał jej imienia. W celi nie miał czasu skupiać się na kwestiach towarzyskich, musiał ich uwolnić wszak.
- Nie ma na co czekać! – Wybudził się nosorożec, widząc jak Th’amar otwiera drzwi celi. – Korzystajmy z drogi ucieczki póki czas!
- Tak! –
Zgodził się Kerlyk, kościotrup. – W końcu, po tych latach więzienia! Wreszcie trafiłem na śmiałków, którzy mi pomogą! – Kerlyk, jak to milczący, próbował wstać dość ociężale, nieudolnie wręcz. Gdy zauważył, iż resztki jego ubrania, poszarpanego przez niecały wiek, dawno się przykleiły do porośniętego grzybem siedzenia, postanowił wyrwać się do przodu, wsadzając w to całą tę, chyba magiczną, siłę, która jeszcze została mu w kościach. Na nieszczęście dla niego, resztki stroju potargały się, a o ile zgodnie z planem jego dłonie, stopy i głowa, czy raczej czaszka, wzleciały wyżej, o tyle zanim tak się stało dosłyszeć można było wyraźne *trzask*, gdy te członki oderwały się od szkieletu i upadły na ziemię. Ba, czerep jego poturlał się jeszcze trochę, gdy ten począł gadać. – O rany! – Zaczął wysokim głosem. – Może ktoś mi tutaj poda pomocną dłoń, co? – Jego niematerialne oczy skierowały się w stronę gnoma. – Hej, ty! Pomóż mi, bracie, przyjacielu, kumplu?
Th'amar spojrzała na gnoma, wyraźnie rozbawiona, co w przypadku githzerai oznaczało przebłysk lekkiego półuśmiechu, po czym natychmiast spoważniała i podniosła jedną z dłoni szkieletu.
- Mam nadzieję, że *twoja* dłoń będzie nie mniej pomocna - mruknęła, przyłączając ją do kości przedramienia Kerlyka.
- Dzięki ci, pani! - Odezwała się czaszka kościotrupa. - Teraz... Może teraz podniesiesz *resztę* mnie? Proszę?

Th’amar z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy doczepiła do szkieletu drugą dłoń, stopy i czaszkę. Szkielet uśmiechnąłby się zapewne, gdyby tylko posiadał jakieś mięśnie mimiczne, niemniej w tej sytuacji jedynie jego oczy rozbłysły leciutko. Zaraz potem znów się odezwał.
- Stukrotne dzięki, githcie! - Poruszył wpierw palcem. - Chyba teraz mogę wstać. - Najpierw słychać było jak jego niewidzialne usta wydają dziwne dźwięki a żuchwa klekocze donośnie, zaś sam Kerlyk niesamowicie spinał się, zupełnie jakby próbował podnieść przerażająco ciężki ciężar. Koniec nie był trudny do przewidzenia, bowiem kościotrup, tak właśnie starając się znów wstać, rozpadł się raz kolejny. Tym razem jednak na ziemi wylądowało znacznie więcej, bo oprócz końcówek kończyn i głowy, także golenie, kości przedramienia i nawet część kręgosłupa.

Githzerai jeszcze raz pozbierała szkielet w całość, ale tym razem wzmocniła go magicznie, powtarzając kilkakrotnie odpowiednią mantrę, rzucając na kościotrupa Wzmocnienie Materii.
- Hmm... - Dobiegł dźwięk z jego ust. - Wydaje mi się, że nic się nie zmieniło. - Rzekł zamyślony. Chwilę potem jednak postanowił wstać, już po raz trzeci, a jego ubranie, wcześniej chyba przyklejone aż za mocno do siedzenia, rozerwało się w jeszcze kilku innych miejscach, aż Kerlyk stanął na nogach. - To działa! - Krzyknął zadowolony. - Idziemy?
Th’amar przytaknęła, a następnie skierowała się w stronę drzwi wyjściowych.
- Znajdź szybko jakąś broń i dołącz do nas.
- Jeśliś, Kosteczku, obznajomiony z kuszą, to mogę ci moją pożyczyć. Nie potrafię jednocześnie rąbać wrogów na plasterki i strzelać z kuszy. Za mało rąk i za mało wymiarów na raz. -
Zaproponował gnom i spojrzał na dziewczynę autorytarnie zarządzając. - A ty, Belanoro... Trzymaj się na szarym końcu. By cię przypadkiem nie ubili. - Rzekł, na co ta odpowiedziała jedynie parsknięciem.
- Dawaj! - Wykrzyczał. - Jeśli pamiętam dobrze, a nie pamiętam dobrze, za życia trochę strzelałem! - Kerlyk wziął do ręki kuszę daną mu przez Gimrahila i naciągnął ją dość zręcznie, czekając już tylko na ruch do przodu.
- Mam nadzieję, że umiesz nie tylko nacisnąć spust... Ale będziesz też wiedział, kiedy go nacisnąć. I jak się celuje... A przynajmniej w którą stronę. - Mruknął w odpowiedzi Szpicer, mając nadzieję, że pomysł z kuszą nie obróci się przeciwko niemu.
- Oczywiście! - Rzekł pewny swego. - Przecież jestem Kerlyk.
Uthilai do tej pory był wraz z Laurelem zajęty próbami ratowania Zarifa, dla genasi nic już nie dało się zrobić. “Może to lepiej”- pomyślał -“umrzeć teraz niż trafić na tanar’ri”. Chwycił swoją pałkę, mało śmiercionośną broń i rozejrzał się jeszcze po celi.
- Kapitanie Nie-Broda! Nie chce pan odzyskać statku? Znów bijatyka jak mówi piosenka! -krzyknął młodzik mając nadzieję obudzić dawny zapał w nosorożcu.
- Cóż... - Rzekł on, zatrzymując się na moment, tuż za kratami. Potem do nich podszedł i spojrzał jednoznacznie na Uthilai’a. - Do roboty! - Chwycił za swój miecz i zrobił dziwny grymas, który od biedy można by uznać za uśmiech.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-06-2013, 23:26   #37
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Laurel klęczący z zakrwawionymi rękami nad Zarifem zawołał aasimara.
-Weź księgę- powiedział - ja spróbuję go jeszcze uratować.
Uthilai tylko przytaknął i włożył zaklęty wolumin do sekwojaża na, miał nadzieję, nie ostatnią ze swych dróg. Przeklęty czy nie grimuar był ważny.

Chwilę później byli już na górze. Wpierw Th’amar dane było sforsować marnej jakości kłódkę, którą piraci zamknęli kładkę, niemniej z racji przewagi materii chaosu nad rzadko wytopionym krzemem została ona najzwyczajniej w świecie rozcięta bez problemu. Wyżej znajdowało się tylko małe pomieszczenie, ciemne zresztą, oraz schody w górę. Uthilai dostrzegł także jakiś zarys drzwi w rogu pomieszczenia, które chwilę potem okazało się być ładownią, gdy gnom potknął się o worek z mąką, bezwiednie leżący w cieniu. Th’amar ostrożnie pokonywała kolejne stopnie, cały czas nasłuchując. Idąc w górę co prawda rozbłyskiwało czasem ostre, czerwone światło palącego się prochu, to mimo wszystko akurat w tym momencie przez ten konkretny kawałek Limbo przelatywała noc, liżąc wszystkich po wewnętrznej stronie kolan. Nie wiadomo czy to ciemność czy cień, niemniej gdy znalazła się już na górze, zrozumiała, iż właśnie wyszła na mostek, to jest, w tym przypadku oczywiście, najwyższą część planarnego statku. Zdarzyło się też tak, iż właśnie w tym momencie stał dokładnie przed nią kapitan - ten sam githyanki, którego widzieli przypadkiem wcześniej, ten w prastarych szatach. W chwili obecnej starał się on wymanewrować statek tak, by wzlecieć wyżej, aby działa statku obok, stąd niewidocznego, nie mogły dosięgnąć jego łajby. Miał z tym oczywiście problemy, ale widocznie mniejsze, bowiem na jego głowie widniała przyczepiona chyba nawet na stałe magiczna gałka oczna, cała poturbowana przez ciszę zdradzonego drzewa z wcześniej czterema rękami - tylko czterema!

- Nie *wiem*, czego szukasz w Limbo... - Zaczęła powoli Th’amar, okrążając githyanki z ostrzem w dłoni. - ...Ale jeśli natychmiast nie zawrócisz do Sigil, dokończysz swoje poszukiwania w Otchłani!
- Argh! - Wydał z siebie głuchy, niski dźwięk kapitan, zauważając, jak tuż koło niego stoi githzerai. - Ścierwo Zertha, nie wiem jak to zrobiłaś, ale zaraz wrócisz pod pokład. Nogami do przodu. Bez chwili wahania githyanki wyciągnął zza pasa podłóżny nóż i przygotował się do ataku, zostawiając ster bez opieki.
- Gnomie! Ster! - Githzerai wycelowała w stronę kapitana pocisk czarnej karmy i rzuciła się, aby wytrącić mu z ręki nóż.

Githyanki rzucił się czym prędzej na Th’amar, która finezyjnie postarała się ciąć ostrzem tak, by sięgnęło ono jego palców. Ten zdołał jednak podnieść rękę nieco wyżej i słysząc jak ostrze ociera się o jej miecz zdołał żgnąć ją w prawą rękę, cofając się następnie i przygotowując do kolejnego ataku. Th’amar, nie czekając na cios githyanki, rzuciła się do walki, ponownie usiłując pozbawić przeciwnika broni. Wpierw tamten zakręcił piruet starając się udaremnić jej starania, niemniej chwilę potem nadział się na ząbkowaną powierzchnię jej ostrza, które przecięło jego nadgarstek szybko i sprawnie, co niemal w sekundę wymusiło na nim upuszczenie noża. Dało mu to jednak chwilę na wycelowanie i zaskakujące uderzenie pięścią w jej podbródek, którego nie zdołała zablokować. Uderzenie było tak mocne, iż odchyliło ostro jej głowę, a ona sama osunęła się do tyłu. Gdy ponownie wstała, nie zaatakowała od razu, lecz zaczerpnęła dłonią nieco materii chaosu unoszącej się dookoła i cisnęła w oczy githyanki garść piasku. Cięła na ukos, przez całą powierzchnię prastarych szat. Ostrze świsnęło w powietrzu, a szata githyanki została rozcięta; z otworów weń powstałych wypłynęły strugi krwi, a ta poczęła cieknąć w dół, wsiąkając tym samym w materiał na całej długości ubioru. Kapitan zatoczył się wokół, próbując wytrzeć piasek z oczu oraz pochwycić rany, ale nie był w stanie, upadł jedynie na ziemię zdezorientowany.

- Rozpłatać ster na plasterki?-
Z wyciągniętym wakizashi Gimrahil ruszył ku sterowi z morderczymi zamiarami wobec kawałka drewna. Ostrze broni gnoma z impetem wbiło się w koło sterowe. - Stawiasz się, co?! Już ja cię przerobię na drzazgi! Twoja matka była wykałaczką trolla!
Podczas gdy gnom, słuchając, choć nie rozumiejąc, polecenia Th’amar, rysował ostrzem po sterze statku, spostrzegł, jak jego lewą rękę poczęło oplatać coś zimnego i obślizgłego. Obrócił się wpierw zniesmaczony, a potem cofnął przerażony, widząc tego samego githa, którego dokładniejszej rasy nie mogła wcześniej określić towarzyszka. Tym razem jednak miast ust posiadał on kilka, w tym zamieszaniu trudno było dokładnie stwierdzić ile, macek. Przed nim stał właśnie gith’ilid, szykując się do skoku.

Wyrównanie oddechu, przykucnięcie, wyskok... Gnom skoczył tnąc powietrze szerokimi zamachami broni, by doskakując do wroga rozrąbać szerokim cięciem, to co akurat się nawinie pod ostrze. Tak też zdołał zranić gith’ilida w jedną z jego macek, która, jak się okazało chwilę potem, gdy bestia odskoczyła do tyłu, została odcięta całkowicie. Potwór wydobył z siebie tylko głęboki ryk, rzucając się następnie na gnoma i przygniatając go do ziemii, starając się następnie uchwycić mackami jego twarz li głowę. Th’amar podbiegła teraz do kolejnego przeciwnika, korzystając z faktu, iż zdawał się jej nie dostrzegać i zamachnęła się, by odciąć kolejne macki. Bestia znów zawyła głośno, gdy kolejny z jej członków spadł na ziemię, wijąc się na deskach. Tuż po tym jednak zamachnęła się wielką łapą na Th’amar, a ta odleciała do tyłu spadając na kilka beczek. Wstając poczuła znaczący ból na plecach, oraz oczywiście na klatce piersiowej, gdzie przyłożył jej potwór. Ciężko dysząc, uformowała z materii chaosu stalową linę, która owinęła się wokół łapy gith’ilida i pociągnęła go w dół. Bestia szarpała się jednak na tyle mocno, by być w stanie zerwać jej linę jednym szybkim, sprawnym szarpnięciem ręki. Co więcej, lina wypadła z ręki Th’amar, a gith’ilid zdołał zawiązać ją na szyi Gimrahila, mimo iż ten, wciąż z ostrzem w ręku, próbował się temu przeciwstawić. W tej chwili spod pokładu wygramolił się Uthilai zobaczył, że towarzysze niedoli wpadli w jeszcze większe ślepaki. Spróbował im pomóc zakradając się do potwora z tyłu. Co jak co, ale ulice Sigil nauczyły go, że głowa zawsze jest słabym punktem. Uderzył z całej siły w tył czaszki potwora, a ten zwolnił uścisk na szyi gnoma, turlając się następnie w lewo. Jego potężne łapska, zakończone zresztą długimi pazurami, uderzyły ze złości w posadzkę, podczas gdy Uthilai gotował się do obrony widząc jak bestia planuje kontratak. Gith’ilid naprężył się i skoczył z impetem ku aasimarowi, który zgodnie z inną sigilijską nauką zaczął uciekać. Spróbował odskoczyć w bok i przebiec w kierunku bardziej wojowniczego kapitana Nie-Brody. Gdy ten zauważył jak monstrum wykonuje atak na towarzysza, zamachnął się swym ostrzem i z całej siły przyrżnął w lecące ku aasimarowi cielsko. Ostrze niestety trafiło w niego zbyt późno, przez co zamiast brzucha rozcięło mu ono kolano. Skok bestii był jednak na tyle ciężki, iż ostrze zostało wyrwane z ręki Nie-Brody, a sam miecz utkwił w połowie jego kończyny, prawdopodobnie pośrodku jego kości. Jego atak zdążył mimo to zatrzymać gith’ilida, który spadł na ziemię tuż przed Uthilai’em, wyjąc z bólu i próbując w swym szale przeciąć co tylko mógł, rzucając się na niego pazurami. Aasimar nie miał oporów przed biciem leżącego. Zaczął tłuc githa jak popadnie mając nadzieję, że towarzysze dobiją zaraz bestię. Gdy przymierzył się do ataku, który miał ogłuszyć potwora, w tym samym momencie coś innego chwyciło go za nogę. Tak oto dostrzegł, jak githyanki, którego wcześniej zdezorientowała Th’amar, zechciał go przewrócić; co więcej, udało mu się to, przez co aasimar wylądował na brzuchu pomiędzy monstrum a kapitanem statku. Gnom pozbierał się do kupy wstając i dysząc.Opierając się na wbitym w podłogę ostrzu inkatnował czar. Dłoń Szpicera otoczył zimny, białoniebieski blask. Wszyscy zaś znaleźli się między Th’amar - która raz jeszcze zamierzyła się z githyanki, przecinając to, co zostało z prastarych szat, zabijając tym samym kapitana - oraz uformowaną przez nią z lodu ognistą kulą, zmierzającą w stronę łba gith’ilida.

Gimrahil z bojowym krzykiem - Szpicuj się, gnoju! ruszył w kierunku gith’ilida. Prawą dłoń zaciskając na wakizashi, trzymał z przodu. Lewą skrzącą od negatywnej energii trzymał za plecami. Zamierzał zamarkować cios ostrzem, a potem... zaatakować naprawdę dotykając stworka dłonią w silnym ciosie pięścią. Wpierw githzerai, korzystając w pomocy wszędobylskiej materii chaosu, cisnęła w przeciwnika palącą feerią barw, która przytwierdziła go niemalże do posadzki, przy okazji zwęglając jedną z jego macek, drugą zamrażając, a trzecią wysyłając kilka stron dalej. Stwór wydawał się jednak wciąż nie mieć dosyć, bowiem jego ślepia już upatrywały biegnącego w jego stronę gnoma. Na początku bestia chciała sparować łapskami zbliżający się atak ostrzem, niemniej padła kompletnie zdezorientowana, gdy Gimrahil walnął pięścią wzmocnioną Dotykiem Chłodu. Gith’ilid miał teraz paść trupem, więcej się nie podnosząc. Ale to nie był koniec, bo o ile tuż koło nich nikogo nie było, to jednak poświata nocy sprawiająca, iż widzieli ledwie na kilka metrów powoli znikała, a fragmenty rozrzedzonego dnia wsypywały się przez szczeliny w materii Limbo na statek. Mogli teraz bardzo dobrze usłyszeć walkę między piratami oraz tanar’ri - ba, mogli ją usłyszeć faktycznie po raz pierwszy, bowiem do tej pory rozbrzmiewały głucho tylko dźwięki armat. Mieli kilka chwil by wydostać się stąd, zanim, prawdopodobnie, demony wlezą na poziomy wyższe.

- Dajemy stąd nogę! Uciekać, a chyżo- krzyczał gnom. Nie-Broda sięgnął po swój miecz, a Kerlyk wygramolił się dopiero spod pokładu. Nie widzieli zbyt wiele dróg ucieczki; ot, albo w górę, to jest po maszcie, albo w dół, to jest po burcie, a raczej po wiszących nań linach i drabinach. Mogli też skoczyć w Chaos, co w obecnej sytuacji wydawałoby się głupie, bowiem jakiś nadzwyczaj wredny demon mógłby ich zauważyć i nie daj boże cisnąć w nich kulą ognia.

- Po linach i w dół -
zdecydował szybko Szpicer, po czym spojrzał na resztę. - Chyba że ktoś nauczył się nagle latać?

- Wśród chaosu? Potrafię to już od dawna - Th’amar wzruszyła ramionami, ale podążyła za Gimrahilem, tak też postąpiła reszta kompanii.
Skierowali się oni w dół, spuszczając się na długich linach zwisających uprzednio tuż koło nich. Wydawało im się, że do łódki, która wisiała przywiązana solidnie gdzieś na tyłach, byłoby im najbliżej, jednak niespodziewanie z krzyku tęskniących za truskawkami szafek, które to gawędziły pomiędzy przestworzem czwartym a przedpołudniem wyrosło coś, czego się kompletnie nie spodziewali. Nie spodziewali nawet jak na warunki Limbo, bo o ile po tych kilku chwilach zdążyli się dobrze przyzwyczaić do czystego chaosu przelatującego im nad głowami, o tyle tym razem niemalże tuż pod rękami wyrosła im... Gałąź! Gałąź zwykła, jak od drzewa, nie jakiejś diabelnej jabłoni czy czerwono-różowej, złowrogiej stokrotki zrodzonej w chaosyckim ogrodzie, lecz ot, zwykła gałąź, na tyle jednak duża, iż... Może daliby radę ją chwycić i się na niej zawiesić. Th’amar powiodła spojrzeniem po gałęzi, dostrzegając na drugim jej końcu drzewo, co w obecnej sytuacji wydawało się wyjątkowo zaskakujące. Przez jadowite, śpiewające mgły prześwitywała zupełnie stabilna, imponująco rozległa forma terenu. Githzerai odwróciła wzrok od gałęzi; złapała przelatującą bańkę mydlaną, zwiększając nieco jej rozmiar i wzleciała na niej na górę. W jej ślady poszła także reszta, ufając jej obyciu z tym bynajmniej dla nich nie przyjaznym planem. Wszyscy dookoła pochwycili wnet takie same bańki, które chwilę później okazały się być jedynie plwociną chorego smoka napełnioną gazem. Obiekty te wzlatywały z jego odległej siedziby na dole/górze i wznosiły/opadały się w górę/dół, ginąc w jednym ze strumyków... Zwykłej wody! Tak oto przed nimi malował się właśnie pejzaż niezwykle unikalny jak na ten plan.

Wszędobylska zupa chaosu zdawała się gęstnieć wraz z ich przemieszczaniem się, miejscami wręcz wilgotnieć, a w pewnym momencie skraplała się, krople te zastygały leniwie aż przybierały znacznie, znacznie stalszą i trwalszą postać. Wpierw spostrzegli jedynie bagno, niemniej nie minęły chwile, a to przeradzało się swobodnie w mokrą ziemię, na której trochę dalej zaczęła rosnąć trawa, a nawet dalej widać było już skały, potem krzaki, drzewa; coś iście nieznanego na tym planie. Nawet nie sama natura w postaci gruntu i roślin, przede wszystkim zadziwiły ich zwierzęta, bowiem biegały tutaj sarny, króliki, trisze, może nawet jakieś kozły i lim-limy. Bitwy już od pewnego czasu nie słyszeli, a dalsze rejony tej wyspy pośród chaosu były raczej zamglone, nie płaczem szklanych zamroczeń czy cięciem uradowanych cnot mnichów, ale zwykłą, klasyczną mgłą, gęstą i szarą. Tak też bańki na których poczęli się przemieszczać znikły w strumyku na wyspie płynącym, a oni stanęli na wcale twardej ziemii. Na koniec zorientowali się jednak, że Zarif wraz z Laurelem musieli pozostać na statku w całym tym zamieszaniu, tak samo Kerlyk, zostawiając tym samym ze sobą kuszę Gimrahila wraz z kołczanem bełtów. Belanora i Nie-Broda byli jednak wciąż z nimi.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 02-06-2013, 00:24   #38
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze

Pratibhairava Shanti AT-VII chętnie by zostału w Domie Wiedzy. Tutejsza biblioteka była tak duża, iż sama z siebie stanowiła miasto, i zapewniała wszelkie usługi jakie zwykłe miasto oferowało, pomijając noszenie przy sobie broni. Była także przez niejednego zwana Biblioteką Wszelkiej Wiedzy, Tutejsi pryncypałowie przechwalają się, iż w jej obrębie mieści się każda księga, jaka kiedykolwiek została spisana. Pratibhairavu wątpiłu w to, ale chętnie skorzystałuby w większym zakresie z jej zasobów. Teraz jednak co innego zaprzątało jaźń. Na jenu wewnętrznej stroni dłoni wyrżnięty w metalu symbol klucza. Zaiste, metalu, gdyż Pratibhairava Shanti zdawału się być swego rodzaju konstruktem. Smukła i dość wysoka postać zdaje się być od góry do dołu, z tyłu i z przodu całkowicie pokryta zbroją, której poszczególne elementy ściśle do siebie przylegają, poza wystającymi z tyłu symetrycznie na boki srebrzystymi metalowymi falistymi odnogami, zdającymi się wyrastać z dołu naplecznika. W miejscu gdzie metal wygina się w oczodoły, w głębi pulsuje jasnoniebieskie światło. Większość powierzchni ciała zdaje się połyskująco czarna niczym adamantyt, pokryty mieniącymi się srebrem zdobieniami.




Fizyczna, mechaniczna ingerencja nie wchodziła w rachubę, ktoś lub coś musiało nieodczuwalnie użyć Sztuki, Mocy albo Psioniki. I dotyczyć czegoś ważnego, pochodzić od kogoś o znacznym zasobie wiedzy. Pratibhairava Shanti nie brału pod uwagę rzucenia klątwy przez pewną przesądną i strachliwą znachorkę napotkaną w Sigilskim Ulu, jaką niedawno napotkału na swej drodze, i której się nie spodobału. Lecz to było wiele dekadni temu, a kiedy symbol pojawił się, nie wiedziału tego. Gdzie odebrału wiadomość dla siebie, o takiej oto treści:



Najkrótszą dróżką na wielki jesion wskocz, pana Fudżina tam zocz. AT-VI uśmiechnie się.

Nie było zbyt trudne zrozumieć, co stoi w owym liściku dla konstruktu. Istniała nikła szansa, że najkrótsza dróżka na wielki jesion to coś innego niż wejść w najbliższy portal do Yggdrasilu. Zoczyć pana Fudżina, to wizualnie go poznać, spotkać. Pratibhairava nie znału istoty o takiej nazwie jednak. Ostatnia część była dość zaskakująca. AT-VI to niewątpliwie oznaczenie jenu poprzedniej wersji. Konstrukt nie posiadału wiedzy o żadnych poprzednich wersjach. Skoro są poprzednimi, to są gorsze od obecnej, najnowszej, która jest najdoskonalsza. I nie musi się uśmiechać.
Opuściłu Bibliotekę uprzednio jeszcze dowiadując się o różnych portalach które prowadzą na Yggdrasil, z wyszczególnieniem jednego. Odbierając pozostawiony przed wejściem szczerbaty sztylet.





***

By dostać się na Wiatraczek okazało się iż był potrzebny przedmiot który mniej lub bardziej by przypominał wiatraczek i mógł się obracać. Nie narażało to na wielkie koszta, jednakże i tak jak w inne części Limbo trzeba było się liczyć z tym, że położenie portali zmieniało się od szczytu do szczytu. Pratibhairava jednak już po próbach trwających połowę dekadnia wędrówki po Mieście Drzwi weszłu w taflę wymiarowych drzwi do centrum Limbo. Dziękując informacjom pozyskanym z Domu Wiedzy.

 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."

Ostatnio edytowane przez Allehandra : 02-06-2013 o 21:41.
Allehandra jest offline  
Stary 04-06-2013, 18:45   #39
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Poczułu niesamowite wręcz, dezorientujące zamieszanie. Wszystko wokół jenu zdawało się obracać i kręcić wokół własnej osi, niby jaki bąk li kręcidełko. Wir wessał Pratibhairavu wewnątrz, wyrzucając kilka sekund z drugiej strony. Portal był inny niż wszystkie jenu znajome, ale czegóż się spodziewać po oknie na Limbo? Po drugiej stronie nagle zrobiło się jakoś jaśniej, może nawet wyraźniej. Brak smogu z Dzielnicy Niższej, miast tego wilgotny grunt; ba, właściwie to świat wywrócił się do góry nogami, bo o ile w Sigil to ziemia była dziwna i spróchniała, a niebo wcale zwyczajne, o tyle tutaj ziemię stanowiły po prostu skały i trawa, a niebo przelewało się nieskończonym chaosem. Dość rzec, że gdy tylko wypadłu z portalu, i oczywiście wygrzebału się tuż po tym, bo i trudno byłoby się oprzeć takiemu kręciołkowi, wleciało jenu do ucha trochę ciekłego zdenerwowania krwiożerczej pościeli. Gdzieś w oddali malował się jednak krajobraz całkiem przyjemniejszy, bowiem las, trochę obok nawet chyba dżungla. Mogłuby przysiąc, iż widziału tam gdzieś nawet skaczące małpy, a nieco bliżej ściółki stworzenia kopytne. Co jednak okazało się o wiele bardziej interesujące – niemalże pół mili od miejsca gdzie wylądowału, znajdowało się pięć osób, wyglądających na dość zdziwione faktem, iż przybyły tu na mydlanych bańkach. Także zauważyli Pratibhairavu. Pratibhairava przyglądału się wszystkiemu temu z sporą dozą zainteresowania, gdyż Limbo nie było jenu dobrze znane i widziane naocznie, konstrukt kierowału swą ciekawość na bardziej ułożone lub spokojne swą neutralną naturą Plany. Zdaje się że niesłusznie. Wielość ciekawych rzeczy można było tutaj obserwować, choćby w Mieście Drzwi lokomocja za pomocą odkszatałconych przeźroczystych sfer nie była zaobserwowana przez Pratibhairavu. A w nich w różnym zakresie inteligentne organiczne humanoidy. Choć nie, jedno już nie takie organiczne, tylko kościec. Zbliżyłu się do owej kompanii, chcąc się z bliska przyjrzeć istotom planu esencji chaosu.

- Witajcie mieszkańcy Limbo, a każdy z was inny, inna wielkość, ilość organicznej tkanki, faktura skóry, rodzaj sierści, ochronne okrycie ciała. Zaprowadzicie mnie do wrót prowadzących do Yggdrasilu? Gdzieś w pobliżu jest jego lokacja. - Jenu głos zdawał się ni to brzmieć w przestrzeni, ni to w głowach przybyłych, być eteryczny, bez akcentu płci, jak niektórych niebian.

Na gnomie pojawienie się czegoś blaszano-humanoido-podobnego nie zrobiło wrażenia. No bo istoty doskonałej nie da się zadziwić, a on wszak dążył do doskonałości. Stworek (nawet jeśli na tyle wysoki, że Szpicer gapił się przy swoim wzroście w jego/jej klejnoty koronne. Oczywiście gdyby natura lub inżynier go/ją/to jakimiś klejnotami obdarzył) nie wywołał żadnego grymasu na obliczu gnoma. Byli wszak w Limbo, to miejsce codziennie wypluwało dziwaczniejsze stworki i koncepcje. Więc Gimrahil po prostu konstrukta zignorował, zwłaszcza, że ktoś inny przejął dyplomatyczną pałeczkę.

Nieokreśloność głosu i niepewność intencji konstrukta dezorientowały Th’amar, która po raz pierwszy od wkroczenia na pokład Planarnej Łajby miała okazję odetchnąć - w dodatku powietrzem, którego nie musiała kształtować siłą woli.

- Z jakiej racji mielibyśmy to uczynić? - Zapytała, bardziej sennie niż gniewnie.

- Jeśli należycie do tej sfery, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż zajmie to wam krótszy odcinek czasu, niż gdybym to ja miału uczynić, posiadając mniej wiedzy o owym miejscu. - Odpowiedziału po prostu.

- Czy nie słyszysz dysonansu między moim pytaniem a twoją odpowiedzią? - Głos Th’amar stał się niepokojąco cichy. - Mówię o przyczynie, która przekonałaby nas do podjęcia się tego zadania. Nie *znam* cię, przybyszu.

- Nie ma co się złościć. - Odezwał się Uthilai. Fajnie było stać na ziemi, ale przelewający się w pobliżu chaos nadal mu przeszkadzał. - I tak mamy mamy już niezłą kompanijkę. - Dodał z nieco nienaturalną wesołością wskazując na nosorożca. - A wszystkim nam zależy na wydostaniu się do stalszych sfer.

- Skąd pewność, że konstruktowi również na tym zależy? Być może to kolejna pułapka Tonących. - Zdjęła rękawicę, ukazując symbol klucza na dłoni.

- Zwę siebie Pratibhairava Shanti at siedem. - Wypowiedziału konstrukt długą nazwę, kłaniając się githzerai i pozostałym. Światło w oczodołach rozbłyszło na widok symobolu klucza, identycznego w wyglądzie co na jenu metalicznej dłoni. - Skaza na mej dłoni mnie trapi, taka sama jak na twej. - Wyciągnęłu do przodu rękę ujawniając taki sam symbol, wyrżnięty w metalu.

Th’amar spojrzała łaskawszym okiem na konstrukt. Nie pamiętała jednak, żeby był obecny na przyjęciu Straży Zagłady.

- Jak... Możesz to wytłumaczyć?

- Nie posiadam wiedzy któraby mogła to wyjaśnić. Nie wiem kiedy się pojawił, lecz w Domie Wiedzy czekała na mnie wiadomość, a w niej napisane było, by udać się do wielkiego jesionu, i spotkać istotę o imieniu Fudżin.

- Cóż... To zdecydowanie zmienia postać rzeczy... - Th’amar próbowała wykrzesać z siebie choćby iskrę ufności wobec konstrukta. - Z tego, co mi *wiadomo*, powinniśmy zatem zmierzać do serca tego miejsca.

Pratibhairava z większą dozą ciekawości spoglądału na chwilę temu napotkaną grupę. A zagadnienie nie dotyczyło tylko jenu, jak myślału z początku, ale też innych stworzeń, które siebie napotkały. Skłoniłu się, gdy githzerai wypowiedziała ostatnie zdanie. - Gotowu podążać.

- Szkoda, że ja nie jestem gotowa - westchnęła Th’amar i ruszyła w głąb lasu.

Niebo chaosu szalało nad nimi, gdy poczęli stąpać w kierunku przeciwnym od rozpadającej się materii. Trawa gęstniała, krzewów przybywało, a i drzewa jakie napotkali stawały się coraz wyższe i obszerniejsze. Na ich drodze raz czy dwa stanęło jakieś zwierzę, które bądź co bądź tak naprawdę rozpoznał tylko Gimrahil, ale potem zwiewało na jednej nodze gdy ich tylko spostrzegło. Tylko gnom wiedział dokładnie co to za miejsce, a przynajmniej jako jedyny był pewny co przypomina. Drzewa o srebrzystych korach oraz ściółka usłana mleczami ewidentnie zdawały się pochodzić z jego rodzinnej sfery, to jest Ysgardu. Tak czy inaczej spacer zdawał się być dość długi, przez co nad ich głowami można było zaobserwować jak światło świeci, potem gaśnie, a potem znów świeci, gdy nastała noc, po niej znów dzień; tak bowiem płynął czas w Limbo, nieprzewidywalnie jak wszystko inne. Po dłuższym czasie zdołali w końcu dotrzeć do czegoś, co wyglądało jak niknący w ciemnościach tunel. Przy jego wejściu schody wyryte w skale, abo i cały otwór wyryty był najwidoczniej w górze, niemniej nie mogli być tego pewni, bo kilka metrów wcześniej zaczynała się mgła.
 

Ostatnio edytowane przez black_cape : 04-06-2013 o 18:47.
black_cape jest offline  
Stary 05-06-2013, 19:33   #40
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze


· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·


Pratibhirava rozglądału się na boki, co moment zatrzymując swe kroki, by odebrać zmieniające się w krótkim czasie bodźce. Niewiele czasu spędziłu na Limbo, w dodatku na najbardziej stablinej jego części, ani nie teleportowału w przypadkową część chaotycznej zupy, nie mówiąc już o starciu planarnych okrętów, co tyczyło się całej reszty nagle zyskanej kompanii. Zapamiętału, że będzie chciału tutaj wrócić jeszcze raz, i na dłuższy okres czasu.

„Nic nigdy nie idzie zgodnie z planem; na żadnym planie.”
- Jedna z prawd Wieloświata.

Przybysze z Sigil wkroczyli do groty, która, choć dość ciemna, za jednym zakrętem nieco głębiej zaczęła przedstawiać prześwity w suficie, z których literalnie wylewało się trochę światła; niektórym z nich wręcz kapało ono na głowy, niewymownie ich tym samym denerwując. Jak się miało później okazać, jaskinia była tylko przejściowym elementem między zewnętrzem a, jak się wówczas już domyślali, szczytem góry. Przy wejściu widać oczywiście było, iż wchodzili do takiego wzniesienia, niemniej dopiero Th’amar upewniła się co do tego, gdy zauważyła na ścianach nie tyle malowidła, co kaligrafię Zerthów wyrytą na ścianach pieczary. Skrypty były płynne, jako iż litery w języku githzerai obowiązkowo łączyły się w piśmie tworząc coś na wzór długich linii przerywanych podskokami w dół i w górę oraz zataczanymi okręgami i innymi osobliwymi kształtami. Pismo byłoby ładne na papierze, nie jednak zalane materią chaosu na ścianie. A przynajmniej nie byłoby, gdyby nie wspomniana kaligrafia; otóż pismo na ścianie nie miało formy pionowych czy poziomych linijek tekstu; każde zdanie było tworzone tak, by powstawał z niego rysunek przedstawiający a to zwierzę, a to osobę, a to jakieś miejsce. Widok był momentami niebywale interesujący.

Na początku nikt z nich nie zwracał zbyt dużej uwagi na skrypty naścienne, prócz Th’amar, oczywiście. Chwilę później mieli jednak wkroczyć do nieco większej komnaty, która to miała formę lejka, a przez całą jej powierzchnię przelatywały tylko serie schodów, bięgnące od jednej ściany do drugiej, czasami też wzdłuż nich, prowadząc na liczne balkony. Wnętrze było dość duszne, choć wewnątrz było zimno. Stopnie po których stąpali wydawały się nie być pokrytymi mchem kamieniami; na ich powierzchni widać było wciąż wszelkiego rodzaju ślady stóp, rąk i innych, dziwnych kończyn. W pewnym miejscu mogli nawet ujrzeć odbicie czyjejś twarzy, lecz zamiast oczu widniały tam ślady krwi. Zastanawiali się co mogło to spowodować, niemniej to miejsce musiało być raczej zwykłym tunelem przejściowym między Limbo a Ysgardem, zdaje się, że często uczęszczanym. Może zbyt często.

· Napisy, które mogła przeczytać Th’amar ·

„(2:13) Zerthimon podniósł ostrze i zbadał jego powierzchnię. Na powierzchni stali dojrzał swoje własne odbicie. To właśnie poprzez własne odbicie, które zobaczył na powierzchni klingi, Zerthimon po raz pierwszy *poznał* istotę samego siebie.
(2:14) Stal była ostra i służyła swemu właścicielowi.
(2:15) Ta właśnie klinga została wzniesiona przeciw Gith, kiedy Zerthimon ogłaszał Oświadczenie o Dwóch Niebiosach.
(2:16) Zerthimon zatrzymał ostrze na wiele obrotów i kierował ku niemu wiele myśli.
(2:17) Używał go w swej pracy na Polach, a korzystając zeń, myślał o tym, jak inaczej można je wykorzystać.”

Wydało jej się to aż nazbyt interesujące; nie widziała tutaj bowiem do tej pory żadnych githzerai, choć mogli oni przecież kiedyś zamieszkiwać to miejsce. Ba, nie tyle zamieszkiwać, co może nawet je stworzyć - wola studentów ścieżki Zerthimona potrafiła tworzyć gigantyczne miasta w Limbo, to czemu nie taką połać stałego terenu?

Gdy już, po dłuższej chwili zresztą, znaleźli oni potężne odrzwia i zdołali je w trudem uchylić, po drugiej stronie ujrzeli potężne światło. Nie widzieli już nieba chaosu, zamiast tego było tam niebo zwykłe. Niebo żółto-seledynowe, usłane chmurami a nie zawartością puszki pandory. Wychodząc nieco dalej mogli stwierdzić, iż szczyty gór we Wiatraczku, choć tylko Pratibhairava wiedziału jak to miejsce się nazywa, to nie były zimne, skaliste urwiska, a raczej różniące się poziomem łąki usłane drzewami i... Olbrzymim korzeniem niknącym daleko w niebie, a wbijającym się pod lekkim kątem w środek wyspy. Gimrahil wiedział dokładnie gdzie są - to była swoista sferowa kładka z Limbo do Ysgardu. Jego przypuszczenia miały potwierdzić się chwilę potem.

- Cha!

- Spójrz na to, kumplu!

- Czyż to nie...

- Ciekawe?

- Interesujące!

- Zajmujące i...

- Niezwykłe?

- O tak!

Przed nimi stanęła para wysokich, prawie tak wysokich jak oni sami, ratatosków. Przerośnięte wiewiórki o rudawej sierści oraz wielkich, czarnych oczach o małych, białych tęczówkach. Miały długie, aż lśniące od ostrości pazury, w których jeden trzymał dużego żołędzia, a drugi włócznię z haczykiem, zawieszoną na niej chwilowo tarczę oraz dziwną, kryształową kulę.


- Spójrz na gnoma!

- Czyż nie jest on...

- Śliczny?

- Tak!

- Słodki!

- Uroczy!

- O tak, zdecydowanie!

- A ten aasimar?

- Co o nim myślisz, Tudroku?

- Także całkiem ładny!

- A jaki schludny!

- I nawet uczesany!

- O tak, uczesany, a przecież my lubimy uczesanych, prawda?

- A jakże, Lebronie!

- A ten nosorożec?

- Wielki!

- Wysoki!

- No a ten...

- Róg?

- Tak!

- Długi!

- Imponujący i...

- Groźny?

- Tak!

- Bardzo?

- Na pewno!

- I ta szabla, ten strój!

- Czyżby pirat?

- A nie, a nie!

- Zatem żeglarz!

- Nie, o nie!

- Któż to zatem jest?

- Spójrz na jego czapkę!

- Czy to aby...

- Tak!

- To kapitan!

- Och, a ta dziewczyna?

- Czarnowłosa!

- Przepiękna!

- Cudowna i...

- Delikatna?

- Tak!

- A jednak jakaś zła!

- Gniewa się na nas?

- O nie, myślę, że ona...

- Się zgubiła?

- Tak!

- Cóż możemy zrobić...

- By jej pomóc?

- Tak!

- Cóż możemy zrobić?

- Myślisz o tym co ja?

- A o czym ty myślisz, przyjacielu?

- Może zaoferujemy jej przeprawę przez...

- Yggdrasil?

- Tak!

- Wspaniale!

- A jakże!

- Och, a spójrz na ten konstrukt!

- Czyżby to była...

- Kobieta?

- Nie, chyba mi się zdaje...

- Tak, dziwna jakaś!

- Czy aby nie wroga?

- Nie, przyszła tu...

- Z towarzyszami?

- Tak!

- Spójrz temu czemuś w oczy!

- Jakie świecące!

- Skrzące się!

- Błyszczące...

- I jaskrzące!

- Niezwykłe!

- A tak, a tak!

- A ten gith?

- Gith?

- Tak, to gith.

- Wiem, widzę.

- Co tu robi gith?

- Githy nie powinny tutaj...

- Przychodzić?

- Tak, nie powinny.

- Oj nie powinny.

- Co robimy?

- Co robimy?

- Może z nimi...

- Porozmawiajmy?

- Tak.

- Nie przepuszczę githa...

- Ja też nie.

- Trzeba ją przekonać by...

- Została?

- Tak, trzeba przekonać.

- By została.

- O tak.

- Trzeba.

- Tak.


 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 11-01-2014 o 11:29.
Ghoster jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172