Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2013, 09:56   #37
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
KERENSKY


Tramp był silnym człowiekiem. A teraz, dodatkowo, walczył o życie. Nic dziwnego, że robił to z dziką, prawie zwierzęcą furią. Jedną ręką kapitan trzymał w uścisku uzbrojoną w przecinarkę plazmową rękę Temparillo. Drugą dłonią dowódca SPACE DRAGONA II zadał kilka silnych ciosów prosto w twarz pierwszego mechanika.

To dało czas Kerenskyemu w prześliźnięcie się za plecy szaleńca i wbicie scyzoryka w bok szyi Temparillo.

Trysnęła krew z zadanej rany, ale na oszalałym mordercy najwyraźniej nie zrobiło to większego wrażenia. W końcu Temperiilo udało się wyszarpnąć z uchwytu Trampa. Ostrze plazmowej przecinarki zakreśliło kolejny łuk i przecięta w łokciu prawa ręka kapitana upadła na podłodze. Tramp wrzasnął z bólu. Nie krwawił, bo plazmowy łuk wysmażył połączenia krwionośne zasklepiając żyły, ale szok spowodowany raną wystarczył.

Temperillo, którego lewa część szyi, zalana była strugą czerwieni runął do przodu i w tym momencie łuk zgasł. Bateria zasilająca musiała się wyczerpać. Temparillo jednak nie zaprzestał swojego szaleńczego ataku. Na razie całkowicie ignorował Kerenskyego i skoncentrował swoje ataki na nieszczęsnym Trampie. Uderzenie metalowej obejmy plazmowej przecinarki trafiło kapitana w brodę posyłając na tablicę sterowniczą SPACE DRAGONA II.

Szaleniec runął na półprzytomnego, oszołomionego ciosem kapitana. Wyglądało na to … że chce mu odgryźć twarz, bowiem kłapał zębami, jak wściekłe zwierzę wyjąc coś niezrozumiale.



SHROUD


Nikt nie odpowiedział, na zapytanie Shrouda. Raz tylko usłyszał jakieś krzyki, chyba Kerenskyego. Drugi nawigator krzyczał coś o sabotażu na mostku! Czyżby to była pułapka. Klasyczne zagranie piratów, którzy wykorzystali wrak HARVESTERA jako przynętę na okręty ratownicze. Historia lotów w kosmos znała już takie przypadki.

Po tym koszmarnym ataku makabrycznych wizji, Shroud czuł się nieco osłabiony. Szedł więc powoli, opierając się o ścianę, aż dotarł do drzwi technicznych. Otworzył je sprawnie i po chwili był już na łączniku prowadzącym do pokoju nawigacyjnego.

Dobrze znany Shroudowi korytarz SPACE DRAGONA II zdawał się ciągnąć w nieskończoność.

Wizje znów zaatakowały go niespodziewanie, w pół drogi do celu. Znów była w nich krew i przemoc, głównie autodestruktywna – samookaleczenia, samobójstwa – tak szaleńcze, że Shroud znów znalazł się na pokładzie.
Kiedy się ocknął na jego WKP alarmowa lampka pulsowała sygnałem zagrożenia.


Czerwony napis emitowany na holowyświetlaczu informował właściciela:

ZWIĘKSZONY POZIOM ZANIECZYSZCZEŃ KRWI NIEZNANEGO POCHODZENIA. PROSZĘ NATYCHMIAST UDAĆ SIĘ DO PERSONELU MEDYCZNEGO CELEM UDZIELENIA POMOCY. ZAGROŻENIE ŻYCIA.


SANCHES, PETRENKO, STEVENSON


Otworzyli wyjście Ana korytarz korzystając z mechanicznych, awaryjnych systemów otwierania grodzi. Po chwili oczom ich ukazał się mroczny, paskudny korytarz, który nie wyglądał lepiej niż ten, w rozwalonej wybuchem części HARVESTERA.

Metal znaczyły plamy krwi, ściany jakaś siła rozdarła w kilku miejscach na strzępy. Kawałki mocowań sterczały ze ścian, niczym żebra skatowej bestii. I wszędzie była krew. Bardzo dużo krwi. Za dużo, jak na ich ocenę.
Najwyraźniej na całym wraku nie działała grawitacja, bo widzieli unoszące się tu i ówdzie śmieci: kawałki metalu, drobiny czegoś nierozpoznawalnego, szczątki i resztki.

Zgodnie z mapą statku mieli do przejścia cztery korytarze.

Sto metrów.

Tylko tyle.

Aż tyle.

Omiatając latarkami przestrzeń wokół siebie ruszyli ostrożnie do przodu. Zrobili góra dwadzieścia kroków, kiedy przez pokład HARVESTERA przeszło dziwne drżenie przerywając ciszę jękliwym, metalicznym zawodzeniem. Cokolwiek to było spowodowało, że serca zabiły im szybciej. Droga prowadziła prosto, chociaż musieli minąć dwa zakręty.

W pewnym momencie, pośród unoszącego się śmiecia, ujrzeli ludzkie ciało lub skafander. Dryfował w pół wysokości pomiędzy podłogą, a sufitem korytarza.

Nagle, wyraźnie, skafander lub człowiek w nim siedzący, obrócił się wokół własnej osi i stanął plecami do idących. A potem zaczął się kiwać. Jak człowiek pod wpływem szoku pourazowego. Zakłócenia i szumy, które wpływały negatywnie na ich łączność i elektronikę znów przybrały na sile, do tego stopnia, że nawet ich własne głosy w komunikatorach zdawały się być zmienione, zniekształcone, jakby należały do kogoś innego.



NICOLAYEVA, ZWARCIE, LUVEZZI


Dziali pod wpływem niewątpliwego stresu, ale – jak na warunki – niezwykle szybko i sprawnie. Cała trojka znalazła się bezpiecznie po drugiej stronie śluzy, a Zwarcie zajęła próbą szybkiego zamknięcia grodzi.

Tymczasem skafander nadal przechodził swoją potworną transformację. Wśród tryskającej krwi, unoszącej się w pozbawioną grawitacji przestrzeń, i kawałków ciała z pancerza wyłoniły się dziwaczne odnóża, przypominające owadzie nogi. Głowa zmieniła w kłębowisko wijących się macek, a z brzucha wyrósł ogon do złudzenia przypominający skorpiona. Lśniący od zamarzniętej posoki skafander nadspodziewanie szybko ruszył w stronę przerażonej trójki ludzi. Pędził, niczym wściekła bestia.

Zwarcie przełamała blokady, zwolniła elektromagnetyczne zabezpieczenia grodzi i śluza zamknęła się szybko, odcinając ich od tego czegoś po drugiej stronie. Czegoś, czego nie dało się wytłumaczyć w żaden znany nauce sposób.

Mieli chwilę oddechu i mogli rzucić okiem na korytarz, na którym się znaleźli.
Był ciemny i cichy, pełen unoszącego się w przestrzeni śmiecia.

I nagle Nicolayeva zauważyła jakiś ruch na końcu korytarza. Światło ocalonego przez nią reflektora wychwyciło wyraźnie ludzki cień, który szybko znikł za zakrętem. Ktoś uciekał na ich widok, w charakterystyczny, typowy do poruszania się w zerowej grawitacji sposób.

Przez kadłub HARVESTERA przebiegło kolejne drżenie. Pokład, ściany i cale poszycie weszły w dziwne, niepokojące wibracje brzmiące tak, jakby statek za chwile miał się rozpaść.

Luvezzi zobaczył coś jeszcze. W świetle reflektora ratowniczki, na jednej ze ścian ktoś narysował dwa znaczki – zapewne po japońsku.

巨悪

Translator na WKP bez trudu odczytała znaki, jako dwa słowa „WIELKIE ZŁO”.
A na podłodze kolejne dwa znaki, namalowane żółtą farbą.


結晶

„Kryształ”.

Ktoś chciał im przekazać wiadomość? Ostrzeżenie? Kto? Czy ta uciekająca przed światłem osoba? Czy człowiek, który właśnie próbował ich zabić, a potem … potem …

Nawet teraz trudno im było uwierzyć, że stało się to, co się stało.
Ale przepoczwarzony skafander tam był. Widzieli go przez iluminoplast wstawiony w wejście. Stwór, bo trudno było to cos nazwać inaczej, miotał się tam bezsilnie, próbując dostać do środka.

Tak jak chcieli znaleźli się na pokładzie SCS HARVESTER. Teraz mogli spróbować dostać się do sterówki zgodnie z ustalonym planem działania. Podczas gdy pierwsza grupa miała sprawdzić ładownie i zabezpieczyć rozwaloną część HARVESTERA i spróbować jakoś odizolować ją od reszty okrętu.

W każdym razie Zwarcie już zaprzepaściła im szansę na nagrodę, zabijając członka załogi. Jeśli to wyszłoby w śledztwie korporacyjnym, mogłaby mieć oczywiście również zarzuty natury prawnej. Oczywiście, przepoczwarzający się w coś, co nie miało prawa istnieć członkowie załogi, mogli stanowić spore okoliczności łagodzące.
 
Armiel jest offline