Siegfried przysłuchiwał się przez dłuższy czas całej rozmowie tej dziwnej zbieraninie ludzi. Parę razy chciał coś powiedzieć, lecz jego rola była prosta - miał chronić Villis. Nic więcej go nie obchodziło, poza tym żeby tyłek jego szefowej podczas tej wyprawy zbyt mocno się nie potłukł. Zebrani dywagowali o wynagrodzeniu, ich męstwie czy przydatności podczas misji. Głupcy, którzy musieli zmierzyć swojego fiuta na stole by pokazać kto jest naj. Życie i wola Sigmara pokaże czy są godni żyć czy jako tchórze bądź bohaterowie odejdą z tego padołu by stanąć przed obliczem Młotodzierżcy.
Twarz Siegfrieda nie zmieniła się o jotę podczas tej rozmowy. Stał niczym kolos z żelaza sztywno i prosto za Villis, a jego twarz nie wyrażała dosłownie niczego.
Nie czekał na zakończenie tego cyrku. Wyszedł, udając się do pokoju, który miał dzielić z Villis. Jedno łóżko oznaczało, że będzie spał na ziemi toteż rozłożył sobie koc i podłożył tobołek jako oparcie na głowę. Spartańskie warunki to nie były, tak więc mężczyzna mógł się cieszyć z wygód i ciepła jakie nocleg oferował. Powoli zdjął z siebie koszulę zostając w samych spodniach i usiadł ze skrzyżowanymi nogami i rozpoczął modlitwę. Nie przejmował się swoim poparzonym ciałem, bliznami znaczącymi je oraz ranami na dłoniach, które zakrywały z reguły rękawiczki. Na plecach miał wytatuowaną kometę z dwoma ogonami a pod nimi dziwne słowa. Tylko zaznajomieni ze słowem Sigmara mogli wiedzieć, że są to jego przykazania.
Tak siedząc rozmyślał o potworze. O nadchodzącej walce. O przeszłości, bo ta wciąż była żywa w nim.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |