Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2013, 19:27   #19
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Kuźnia Brama Wiegersa. Trzy dzwony po zmierzchu.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Bezhaltag 23, Vorgeheim, 2523 KI

- Do kurwy, jasnej nędzy. Kiedy przestaniesz tak napierdalać w kowadło Wiegers? Ludzie chcą spać. Ja już ci pokażę jutro... ni koła u ciebie nie naprawię, ni nawet siekiery nie naostrzę. Głos dało się słyszeć w całej prawie wsi. To już nie był pierwszy taki akcent tego wieczoru.

- Idź spać Egels. I sam zawrzyj ryło. Jaśnie panicz kuźnię podnajął bo naprawy pilne ma i do rana ukończyć musi. Tako weź Egels zejdź i szlachetnemu panu powiedz co ci na wątróbce leży, dobra? Tak była odpowiedź kowala Brama Wiegersa... który to już raz tego wieczoru trzeci gasił tym zdaniem ostre języki sąsiadów. Wiadomym było że nikt jaśnie herr Guldenzungenowi nie przyjdzie się skarżć, wszak szlachcic to i barona gość.

Bram Wiegers odsunął łóżko i otworzył swą tajną skrytkę w podłodze. Wyciągnął ze środka, skrytą tam, szkatułę stalową i zdobioną na modłę nordlandzką. Szkatuły takiej niejeden kupiec by się nie powstydził, tym bardziej że zamek na niej był misternej roboty. Kowal wyjął ukryty w kieszeni klucz i otworzył skrzyneczkę. Zawartość mieniła się blaskiem. Kowal włożył dłoń pomiędzy złote monety i pozwolił im przesypywać się między palcami. Wiegers był zadowolony ze swego skarbu. Prawdą było że zawartością było może około sześćdziesięciu złotych koron, ale dla kowala z Fauligmere to był zarobek życia i istny majątek. Wiegers ucieszył się że dziś może dołożyć znów kolejne dwa złote krążki, przez szlachetnego niziołka dane za kuźni na noc wynajecie. Był szczęśliwy z takiego układu, a że sąsiedzi się pieklą...nic to, wszak innej kuźni w okolicy nie było i tak do niego trafią w końcu. Poszedł zatem spać bez problemu... bicie młota i odgłosy miechów, nic a nic kowalowi w śnie nie przeszkadzały.

Tymczasem na dole, w kuźni, niziołek Tupik von Goldenzungen przypatrywał się robocie zbrojmistrzowskiej krasnoluda Sverrissona. Ta praca zaś zwykłym kuciem nie była. Przypominało to raczej rytuał. Do świtu dwa dzwony może zostały kiedy ostrze ujawniło wreszcie swój kształt ostateczny. Trza było jeszcze rękojeść poprawić i szlif nadać, ale widać było że halfiński pan zadowlony jest z cennego druha pod postacią miecza skrytego. Groz' an Ril - skała o krawędzi ostrej lub Skalne Ostrze... tak postanowiono tej nocy że miecz ów nazwę nosił będzie. Ostrze o duszy imię mieć musi.

***

Przeklęte bagna. Faulgmiere. Nabrzeże. Środek dnia.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Konistag 6, Nachgeheim, 2523 KI

Krasnolud wyczekiwał barki na nabrzeżu. Barki która to z ładunkiem cennym i najemnikami przybyć miała. Stał na pomoście z von Goldenzungenem, najemcą kompani i organizatorem całej wyprawy. Herr Tupik, do pasa miał przypiętą pochwę piękną ze skóry czernionej, a w niej krył się Groz' an Ril... miecz z gromrilu wykuty ręką Sverrissona kowala. Krasnolud rzucał ukradkiem spojrzenia w stronę ostrza. Zadowolony był ze swej pracy, a i nawet właściciel ów miecza mu do gustu przypadł. W khazada ocenie, herr Tupik był godny by taki miecz nosić i to się liczyło... tylko to, więcej nie trzeba było.

Barka wyłoniła się zza zakrętu rzeki chwilę później. Już z dala dostrzec się dało sylwetki na pokładzie płaskodennej łodzi. Sverrisson skrzywił się. Fakt, czekał na przybycie choć jednego ziomka z khazadzkiej braci, tego jednak nie uświadczył. Facjaty ludzi na pokładzie zebranych jednak obiecujące były. Człek postawny z łukiem i spojrzeniem wytrawnego łowcy w oczach. Kobieta o ostrych rysach twarzy, na północny lud swym wyglądem wskazująca. Jej ruchy i natura na dobra wojowniczkę ją zapowiadały. Kobieta to była, prawda, ale khazadzi nigdy w tym umniejszenia nie widzieli, wszak ich kobiety waleczne są jak żadne inne, a tym ludzkim też niczego nie brakowało. Po chwili oczom krasnoluda pokazał się osiłek o twarzy pobliźnionej tak bardzo jak twarz samego khazada. Sverrisson z własnego doświadczenia wiedział że to znaczy wiele. Do tego broń jego i spokój na hardego szermierza wskazywały. Zza wspomnianego woja wyłoniła się kobieta o wrogim spojrzeniu. Taksowała okolicę w sposób jaki to szlachcice mają w zwyczaju, ale jej strój i chód w niczym arystokratki nie przypominały. Kobieta ta wyglądała na nieustępliwą i zadziorną. Spodobało się to khazadowi.

Barka przybiła do brzegu i oczom Helvgrima ukazały się jeszcze dwie postacie. Pierwsza na trap weszła osoba zupełnie jakby nie na miejscu. Kobieta o kokieteryjnym spojrzeniu, wesoła i dziwna. Khazad od razu dostrzegł plamy z atramentu na ubiorze kobiety, tak jak na jej palcach. ~ Gryzipiórek. Pomyślał. Kiedy tylko opuściła barkę, rzuciła się w stronę krasnoluda i niziołka. Poczęła zadawać pytania, co Sverrisson zbył tylko spojrzeniem złowrogim i machnięciem ręki. Ruszył natomiast by paczki i worki przejrzeć, co to na barce van Pallinga przybyły. Zaraz za wspomnianą kobietą, z pokładu zszedł elf. Dziwny, wysoki, dumny ponad poziom własnych uszu. Na czarno odziany był i w dłoni laskę trzymał. Sverrisson od razu wyczuł że coś z tym osobnikiem jest nie tak. Zachowywał się jakby wcale nie był tu i teraz, a jedynie jego ciało było. Wpatrywał się w dal i stawiał teatralne kroki. Również i ten osobnik zbliżył się do grupy ludzi którzy zebrali się na pomoście, wokół herr Tupika. Krasnolud wrócił do przeglądania towarów, machał w ten czas głową na znak pogardy, braku zrozumienia i niedowierzania że ta rasa przeklęta i tu swego wysłannika przygoniła. Jednak szlachcicowi przysiągł Helvgrim że kłopotów nie będzie, że problemów się nie wymyśli za stare krzywdy i przysięgi złamane. Krasnolud przysiągł i postanowił przysięgi dotrzymać, po khazadzku, za wszelką cenę... nie wiedział za to w ten czas że nie raz pierwszy i nie ostatni tego dnia ów przysięga na próbę wystawiona pozostanie.

- Stalowe łańcuchy... są. Czarnego pyłu beczka... jest. Skrzynie dwie z sidłami... też są. Dobrze. Teraz wyładujcie resztę na brzeg, też muszę sprawdzić. Krasnolud liczył i oglądał towar przez niziołka zamówiony... nie wiedział ze załoga van Pallinga patrzy na niego z niechęcią, na Sverrissona się znaczy.

- Dobra chłopaki, starczy. Odbijamy. podpłyniemy pod szuwary i cumę rzucimy. Czas u Tomasa w karczmie się podleczyć. Van Palling rzucił do dwóch załogantów, a ci odpowiedzieli śmiechem.

- Zaraz, zaraz. Co jest na goblińską gębę? Brakuje wieprzowej półtuszy solonej i... no chyba sobie robicie jaja z osoby szlachetnej? Przecież w tej beczułce nie ma prawie połowy zawartości... a to jest jak mniemam. Krasnolud powąchał beczkę i dodał ... - piwo. Słuchaj van palling, ja to w dupie mam, szczerze ci mówię, ale szlachcice nie lubią być za osły myleni. Jak się von Goldenzungen dowie to i baron von Stauffer będzie wiedział, a potrzebne ci to jest? Oddawaj co wziąłeś. Sverrison bezbłędnie doszukał się oszustwa ze strony załogi, tylko głupiec pomyślałby że oddadzą wszystko jak trzeba.

Van Palling patrzył na krasnoluda jakby mu Helv dopiero co ojca zabił łopatą. Becks... przynieś świniaka. Zakomenderował właściciel barki.

... - no ale szefie, przecież. Becks wręcz błagał spojrzeniem by szef nie oddawał łupu.

- Stul pysk Becks. Idź po to cholerne mięso. Przwoźnik naciskał na pracownika głębokim acz cichym głosem.

- Taa est. Padła krótka odpowiedź, po której Becks zniknął pod pokładem barki.

- Sverrisson, te, słuchaj. Tego piwa nie?... to my już nie mamy. Wypiliśmy je. Kurwa! Van Palling tłumaczył się cicho, ale zakończył głośno i szpetnie.

- Dobra. Zapomnij. Oddawaj świniaka. Do Eilhart zabierzesz za darmo tego coś go okradł, Rozumiesz? Tylko nie zapomnij bo ja ci przypomnę o tym jak trzba bedzie. Helvgrim dał do zrozumienia w kilku słowach że niziołek wraca za darmo. Zabrał półtusze wieprzową w soli zamarynowaną od Becksa, który mu ją podał i rzucał nienawistne spojrzenia. Mięso Helv złożył na stertę, wraz z innymi towarami. Chwilę potem do pomostu zbliżać się poczęłą łodź z pasażerami trzema. Jeden to stary rybak był co łódź swą komisował. Wszyscy go tu znali. Dwójka zaś była obca. Innego sposobu nie było, musieli być częścią najemnego towarzystwa. Herr Tupik i psażerowie z barki szli już w stronę dworku barona kiedy łódź do brzegu dobiła... ale halfiński szlachcic wrócił, widać by powitać kolejnych nowoprzybyłych.

Pierwszym był niziołek o spojrzeniu mętnym, ale jakby tylko na pokaz. Wzrokiem ów halfing bacznie lustrował innych i okolicę. Widać było po nim że nie w sosie jest, ale odzyskał humor kiedy podał już sobie prawice z von Goldenzungenem. Widać było że musieli się znać dobrze. ~ To i dobrze. Pomyślał Helv. Drugą osobą była kobieta o włosach jak drengi. Ta dziwna była i dobrej oceny w oczach khazada nie zyskała. Piękna na sposób swój odmienny, ludzki, ale z oczu jakoś dziwnie jej patrzyło. Wydawała się być personą niebezpieczną, ale całkiem inaczej niż każda z poprzednich kobiet które do walki z potworem, we wsi się dziś stawiły. Kiedy już uprzejmości zostały wymienione, wszyscy ruszyli razem w stronę oczekującej na drodze, czwórki ludzi. Herr Tupik dał znak głową Sverrissonowi by również się przyłączył. Krasnolud zostawił odpowiedzialność za dostarczeni towarów w rękach młodego Eidelbrooksa i pośpieszył by do kompani dołączyć. Droga do posiadłości von Staufferów była krótka, ale starczyło by jej choćby na wymianę imion, to jednak się nie stało. Wszyscy szli w ciszy. Poza niziołkami, które w najlepsze sobie dywagowały.

Krasnolud przyglądał się wszystkim uważnie. Każdy z nich był uzbrojony bardzo solidnie, a i odziany odpowiednio. Wśród członków pochodu dało się dostrzec pancerza elementy kolcze, a to rokowało przychylne khazada opinie. Sverrisson poczuł się trochę nagi, całkiem bez broni, bez pancerza. Odziany jedynie w swe znoszone buty, lniane spodnie i lnianą koszulę. Za pas robił kawałek powrozu. Wszystko brudne i znoszone. Głowa prawie że łysa. Kępki włosów wyrastały z przodu i trochę po prawej tronie. Helv nie zdążył ich zgolić. Włosy rosły tam gdzie blizna nie pokrywała głowy khazada... zatem były to tylko dwie kępki wspomniane... bo blizna tak po prawdzie całą głowę niemalże w swe władanie wzięła. Twarz Sverrissona również bliznami pokryta, zacięta i sroga, a wniej dwa szafiry osadzone. Oczy tak niebieskie jak mórz woda albo niebo latem. Jedyne co mogło tego dnia dodać powagi osobie Helvgrima był tylko jego rozmiar i broda. Syn Svergrima pochodził z Norski, tam każdy khazad wzrostem dorównywał niskim imperialnym ludziom, ale było to dziwnie w cesarstwie odbierane. Tu wszyscy do niższych krasnoludów nawykli. Jednak z północy ludzie byli więksi i silniejsi... tak też było z khazadami. Postawa Helva była harda, ale nie sposób było dostrzec jego muskulatury i ogromnych ramion, które skrywały ubrania. Jedynie bujna blond broda, dziś rozpuszczona, sięgała poniżej pasa. To wszystko było pojęte... godne acz normalne. Jednak brak broni przy boku wojownika z gór udzielił mu się kiepskim humorem. Rozmyślania te zabrały go w miejsce gdzie spoczywa bestia... na bagna... tam gdzie miecz aglanda, wbity w cielsko kreatury, leży i czeka ratunku.

***

W domu barona do targów się zabrano. O cenę pytano, o to kto co chcę, a czego rząda. Niziołek jednak był nieustępliwy. Do zdarzeń doszło napiętych i dziwnych. Niziołek co przybył kilka chwil wcześniej obraził się i widać było że z brodatym ludem na pieńku cosik ma. Najemnicy choć wyglądali na takich co to zadaniu podołać mogą to niejasnym było czy między sobą dogadać się dadzą radę. Każdy zuchwały i indywidualista... to zawsze jest problem. Krasnolud wiedział że jeśli każdy z nich osobną drogą do Faulgmiere zawędrował, i nie o barkę mu chodziło, to znaczyć się musi odważny być, wyzwań się nie bać... ale i słuchać rozkazu drugiego nienawykły jest. To mogło przysporzyć sporo kłopotów. Sverrissona, cena na głowę stwora nie interesowała. Zaproponował że własne wynagrodzenie odda tym co żywi wrócą, niechaj się podzielą. Brodaty góral jeden tylko miał cel na bagnach... miecz odzyskać, a jak potwór pod ostrzem padnie to i lepiej nawet. Długo nie myślał. Towarzystwo w dworku barona pożegnał i do karczmy się udał. Po drodze jeszcze udało mu się kilka słów z herr Alexem i fraulein Klarą zamienić... w sumie raczej nie fraulein a hozajką...bo Klara ze stepów Kislevu była. Oboje wydali się Helvowi ludźmi zaufania godnymi i w czynie czy słowie konkretnymi. Zatem krasnolud do karczmy u Tomasa ich zaprosił, a wiedział że i reszta tych co potwora by martwego ujrzeć chcieli, do gospody przyjdzie i zaproszona będzie.

Później, tego dnia, Sverrisson dwie rzeczy miał na głowie. Raz, to czas było broń sobie przygotować na wyprawę by ten koszmar z bagien nią położyć trupem. Dwa, to dziwny fakt że przez dni ostatnich sześćdziesiąt, baron von Stauffer i jego żona, odmienieni byli nie do poznania. Dziwne to było i pomyśleć szło, że dobre... ale coś tknęło krasnoluda, w dołku ścisnęło i wierzyć że zmiana na dobre wyszła, nie pozwoliło. Trzeba by się temu przyjrzeć... ale komu tu można zaufać... miejscowym, ludziom dobrym, ale ociemniałym... czy może najemnikom dzisiejszego dnia przybyłym, co umysły otwarte mają, ale czy serca w słusznym miejscu? Odpowiedź miała pojawić się niebawem.
 
VIX jest offline