Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2013, 01:19   #20
Gwena
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Karczma ‘’Trzy Lochy’’ – wieczorne spotkanie

Helvgrim poinformował karczmarza Tomasa o gościach do wsi przybyłych i choć ten ostatni widział już niektórych z najemników to ciekaw był tego co khazad mu opowiedział o przyjezdnych. Kiedy pierwszą ciekawość oberzysta zaspokoił, to wysłuchał wtedy prośby krasnoluda. Koniec końców, stanęło na tym że poczęstunek miał karczmarz przygotować na miarę szlachetnych panów i tak też się stało, a wszystko pod herr Goldnezungena patronatem i bez barona Stauffera oczu i uszu. Tomas podał zatem swe najlepsze specjały, w których to ośmiornica na wszelkie sposoby przyrządzona była. Dwa gąsiory krzakówki na stole swe miejsce odnalazły i tak Sverrisson oczekiwał gości. Zamiaru nie miał zjawić się ostatni, źle by to świadczyło. On był na miejscu tak tu i teraz, tak i tam, na bagnach. Teraz zaś siedział i popijał gorzałkę z wodą rozrobioną, tak aż do momentu kiedy goście zjawiać się zwykli. Sverrisson wstał i rozmowę zaczął.

Cieszy mnie to że zaproszenie nie odrzucone zostało. – Ruchem dłoni krasnolud do stołu zaprosił.

– Za zaproszenie dziękuję
– Alex skinął głową. Odsunął krzesło, by Klara mogła usiąść. – Z przyjemnością przyjęliśmy – dodał w imieniu Klary i swoim.

Herr Goldenzungen pewnie również się zjawi, a i reszta zainteresowanych zaproszona jest... nim jednak się pojawią, z miłą chęcią na pytania wszelakie odpowiem. Częstujcie się. – Sverrisson chwycił gąsior i nalał odrobinę trunku do cynowych kielichów, które przed Klarą i Alexem a stole stały.

Herr nie będzie wychylał nosa poza wieś, tylko kabzę nabijał, więc lepiej jakby tu go nie było, by swobodnie mogli pogadać ci którzy skórą ryzykować będą. – Klara posmakowała wódki, wypiła resztę duszkiem. – Ujdzie, ale taką słabiznę rozcieńczać?

Alex poszedł w jej ślady, z tym, że mocy trunku nie krytykował. Wolał zachować trzeźwy umysł, więc trochę wody w bimbrze mu nie przeszkadzało.

– Aye, cienkusz taki z wodą mieszany... ale tak co nasze umysły w zdrowiu by zostały przy debacie właściwej. Ważne tematy poruszyć nam trzeba... a rozwaga gorzałki nie lubi. – Mówiąc to krasnolud polał jeszcze jedną kolejkę słabiutkiego destylatu.

W oczekiwaniu na pozostałych zaczęli się wymieniać opowieściami o swoim życiu.
Po pewnym czasie w karczmie pojawiła się Vilis wraz z milczącym wielkoludem. Szła cicho obok niego, co jakiś czas lustrując znudzonym wzrokiem otoczenie. Na widok stołu wydęła wargi i nalała sobie rozrobionego alkoholu. Podniosła kielich do ust, powąchała i przechyliła, wypijając całość na jeden raz.
– Szczegóły, taktyka? – powiedziała tylko spoglądając na krasnoluda i obchodząc stół dookoła. Zamiast usiąść na krześle oparła się o ścianę tak, żeby móc obserwować wszystkich w pomieszczeniu. Skrzyżowała ręce na piersi i czekała.

Klara zmierzyła wzrokiem podpierającą ścianę kobietę, przyjrzała się powoli i dokładnie każdemu szczegółowi jej wyposażenia i stroju, po czym odwróciła się do niej bokiem i sięgnęła po piwo.

Do karczmy weszła dwójka niewyróżniających się specjalnie chłopów, skłonili się nieco Helvgrimowi i zasiedli przy barze zamawiając piwo. Od czasu do czasu rzucali w kierunku łowców bestii zaciekawione spojrzenia, i cicho rozmawiali z karczmarzem.

Helvgrim spojrzał na nowo przybyłą do karczmy dwójkę najmitów, a zaraz po nich na dwójkę znajomych chłopów, po czym kontynuował rozmowę z Klarą i Alexem. Zapytany w końcu o konkrety względem zadania, spoważniał i odpowiedział na pytanie Villis.

Bagna grząskie, robactwo włazi w buty i pod koszulę całymi garściami, mgła dziwna i dróg brak. Teren jest trudny. Jeśli nie bardzo trudny nawet. Na korzyść zaś przemawia to że wsi blisko jest legowisko potwora. W dzień to dwa razy by obrócił, tam i z powrotem, jakby rzecz jasna nie spać przyszło. Bagna nocą nieprzychylne są bardziej jeszcze. Reputację przeklętych bagien pewno znacie, to i wam opowiadał dyrdymałów nie będę. – Helvgrim przepłukał gardło alkoholem i widząc że wszyscy słuchają, ciągnął mowę dalej.
Poczwara co w bagien głębinie mieszka, zdaje się wzroku nie mieć, a na ruch waszych nóg reaguje... jakby tąpnięcia słyszy. W pobliżu zawalonej jaskini tylko zmora siedzi bo tam jedynie bagna głębokie na tyle co by ją zmieścić całą. Na tym rumowisku starym, co to jaskinia jest, ale już nie na przestrzał jak kiedyś, to pozycja dla miotaczy dobra, bezpieczna... póki kreatura pociskiem jakim nie rzuci, kamieniem czy drzewem. Dla tych co żelazo chcą wrazić w bebechy koszmaru, zadanie niełatwe. Macek od groma, a każda silna i gruba. Ciąć nie idzie, rąbać trzeba takie. Jak pochwyci to na dwie macki, nieszczęśnika rozerwie. Jakby ją na brzeg wyciągnąć, co w zamiarze ponoć jest, to i tak bestia mniej groźna nie będzie, jeno nie ruchawa... a to przy takim kaosu wytworzeniu ważne nie jest... jakby się powiodło to by choć w głębinę nie uszła. – Sverrisson był podekscytowany i cały czerwony na twarzy. Jednak bardzo słabe światło pochodni i świec, kamuflowało doskonale podniecenie khazada, które to za dnia byłoby jak na dłoni widoczne. Tym razem Sverrisson wziął szybki łyk cienkusza i mówił dalej... prawie nie robiąc pauzy na wspomniany łyk.
Co się taktyki tyczy. Herr Goldenzungen ośmiu żadnych złota i chwały, śmiałków naliczył chyba. To jeśli o liczby idzie. Do tego miejscowych nająć można. Przewodników znam dwóch, najlepszych we wsi. Zobaczę co się da zrobić. Jeśli o walkę idzie, to tak by było. Broń najlepsza taka co kłuje, tnąca gorsza... obuch to cios stracony na tą bestię. Niziołek proch artyleryjski dostarczyć nakazał i jego w ostateczności użyjemy... tak by bestię rozsadzić, zabić lub ranić poważnie. – Helvgrim podniósł dłoń na chwilę by powstrzymać ewentualne uwagi. – Wiem że może myślicie że lepiej by od tego kroku zacząć. Jednak proch nieprzewidywalny jest i nas może razić... tę broń ja na siebie biorę. Poza tym, mamy łańcuchy i haki by bestię usidlić i znieruchomić odrobinę. Łańcuch każdy po osiemdziesiąt funtów waży nawet, tak że jest mocny, ale czy bestia nie zerwie, to się okazać ma dopiero. Na niedźwiedzie sidła są, tak by szereg ich rozstawić i macki nimi kąsać. Mało to, ale zawsze coś. Bestia groźna jest, a walka z nią trudna... tak że jedyną bronią słuszną i pewną serca odważne będą. Ot i tyle. – Krasnolud po takiej mowie długiej, chwycił kielich i opróżnił go do dna.

Bestia wielka to i łuk wielki być powinien. Kowalem jesteś, to skoro wiadomo gdzie bestia się pokaże, to może byś jakiegoś orangera czy innego trebeusza postawił. Kilka desek i lin sie chyba znajdzie. – spytała Klara krasnoluda.

– Kuszę taką przerośniętą kiedyś widziałem –
powiedział Alex. – Na stojaku. A strzelała dużo dalej, niż zwykła. I bełty trzy razy większe miała. Może takie coś by się zdało?

– Har...kowalem żem jak mówisz.
– Helv patrzył na Klarę. – Z prochem żem miał do czynienia, ale żaden ze mnie artylerzysta, budowniczy czy inżynier. Do machin takich trza obliczeń dokładnych, co by nam się nie od siły naciągu nierozpadła sama. Złożyć by ją trza tam na bagnach po przez bagnisko pchać osła jest trudno, a co dopiero broń gabarytów taką. Tam, na miejscu zbudować by nie szło bo drewna nie ma odpowiedniego, jeno przgniłe pniaki. Jeśli nawet jakoś by się udało takie cudeńko zmajstrować, to amunicji brak tam jest... a kamień co to go jedna osoba uniesie, krzywdy potworze nie zrobi, może jeno siniaka zostawi. Duży głaz, taki co sześciu go nieść musi... to jeden poślemy, i nim drugi na ramię złożymy to potwór do bagna się skryje. Zresztą, prób wymaga taki konstrukt... na miejscu pomiarowania strzału... a tam na ruch potwór wyczulony siedzi. Pani Klaro, myślę że pomysł ten choć chytry i bezpieczeństwo oferuje, to nie przejdzie tutaj. Jak wspomniałem, ni budowniczy, ni artylerzysta ze mnie. Ot, wiedza ma taka na ile kuzyni mi opowiadali to i owo. To samo by się i balisty tyczyło, bo takowo zwie się to ustrojstwo herr Alex.

– Ciężki kamień może i krzywdy nie zrobi, i wystrzelić go trudno, ale lekki dzban oliwy płonącej wodnego zwierza może ubić, a zdolną do wyrzucenia go małą machinę zrobić tu we wsi, wypróbować, rozebrać i przenieść na miejsce byłoby łatwo, ale skoro nie potrafisz tego zrobić to trudno, panie kowalu. –
stwierdziła zrezygnowana Klara – Szkoda, ze żadnego kozaka z naszych stanic tu nie ma, dzieci się takimi zabawkami u nas bawią, zmajstrowałby więc z zamkniętymi oczami – westchnęła.

– Hm...może i tak. Jednak oliwy tu dzbana nie uświadczysz może nawet...a co dopiero dzbanów kilka. Machinę zbudować we wsi i nieść ją przez bagna...to dni kilka by zeszło najmniej, a i odpocząć trza by wtedy przed walką... to jak oblężenie, a na tym się znam. Mądry thane nie rusza z marszu do ataku bo tyły zaraz brać musi. Wieśniacy raczej nie pomogą nam w tym, bestii się boją. Ja jestem prostym dawi. Co zobaczę przy was to mi rozsąd daje. Jak łuk niesiesz to z niego szyjesz. Ja mam miecz to nim robię. Jak by prochowy khazadzki do wsi wszedł to by miny zmontował. Życia w walce swego nie szczędze, ale iść w garści z czymś na czym nikt się nie zna, to wszak głupota by była. To nie czas na próby jest i naukę. Poza tym, ja mogę spróbować budowy...nie wadzi mi. Jeśli zaś u was na stepie, dzieci takie wihajstry montują to dla ciebie kislevska pani, taka robota zabawą by była. Rację mam?

To chłopcy się tak bawili, ja nie budowałam trebeuszy, jeno patrzyłam jak konkurują kto mocniejszy i celniejszy zrobi, póki im kto drewna na opał, z którego montowali je, nie wziął do kominka. A oleju, oliwy, łoju, wosku i innych płonących łatwo rzeczy to by się sporo w wiosce i dworze nazbierało, jakby chcieć. Jednak najpierw trza chcieć... Posłuchajmy więc jak inni planują ubić stwora.

– Coś płonącego to całkiem dobry pomysł – zgodził się Alex. – Tylko nie wiem, jak by się na to zapatrywali ci, co chcą potworę pokroić na kawałki i sprzedać. Pieczona ośmiornica pewnie nie będzie mieć takiej wartości.

– A rozerwana na strzępy prochem?
– zaśmiała się Klara – Już widzę jak mózg łyżeczką ze skał zbierają...

– Większość da się pozbierać –
odparł z uśmiechem Alex. – Poza tym... jeśli jest duża, to większość zostanie w jednym kawałku.
– Jaka ona jest duża?
– zwrócił się do krasnoluda. – I jaki jest faktyczny zasięg jej macek?

Vilis bez słowa odepchnęła plecy od ściany i pokonała ta samą drogę co przed chwilą, tyle że w odwrotnym kierunku. Będąc koło krasnoluda rzuciła przez ramię:
Dostosujemy się do planu większości, o ile nie będzie zawierał rażących nieprawidłowości. Znajdę cię rano i pogadamy. – Po tych słowach ruszyła do swojego pokoju.
Na słowa Villis khazad zdziwił się, ale przytaknął zgodnie.

Klara poczekała aż najemniczka i jej ochroniarz wyjdą, westchnęła z ulgą: – Od razu zrobiło się przytulniej. – i dodała pytanie – A jak gruba jest jego skóra? Twój miecz przebił, lecz czy strzała skutecznie przebije? Bo skoro to oczu nie potrzebuje, jakoś mówił, ino dźwiękiem się kieruje, to z nas, łuczników, żadnej korzyści nie będzie, jeśli strzały do żadnych żywotnych organów nie dotrą. Broń palna mu nie zaszkodziła, chyba, że pistolety tych sigmarytów mu zalegają w brzuchu, niestrawność czyniąc...

– Kreatury cielska całego żem nie widział, jak wspomniałem już, kawałek jedynie... paszczę jeno i macki w całej okazałości ujrzałem. Macka każda na wiele metrów sięga, jak daleko trudno powiedzieć, ale im bliżej stałem poczwary tym jej trudniej było ze mną tańcować. Gębę ma uzbrojoną w zębisk kilka tuzinów, każdy kieł jak rękojeść miecza długi. Straszny ma wygląd stwór ów. Tułów wielki być musi, ale miękki jako że miecz wraziłem cały, a bez większych oporów wszedł. Jak na moje oko, to oślizgła poczwara duża jak karczemny budynek być musi... nie większa. –
Krasnolud odpowiedział na pytanie Alexa. – Co się tyczy prochu i ognia to powiem że tak. Proch w ostateczności użyty być ma, wgląd na bezpieczeństwo nasze jak i na cielsko co zapłatą jest dla niektórych z tego towarzystwa. Ja jednak cackać się zamiaru nie mam. Paskudę w powietrze poślę bez zdań kilku jeśli taki przymus będzie. Oliwa zaś może się na nic zdać. Ośmiornica wielka, mokra, błotem z bagien pokryta, nie zajmie się ogniem... toż to jest olej z roślin wyciśnięty i nie tak jak czarny olej z gór, nie zajmie się od razu ogniem. Chociaż dobrą stronę pomysłu dostrzegam... oślepić można bestię takim słabym ogniem. Jednak oczu stwora nie widziałem, jak mówisz pani Klaro, może wcale ich nie ma. – Zakończył wypowiedź khazad.

Klara na te słowa wstała i poprosiła karczmarza o całą, jeszcze niesmażoną ośmiornice. Na stół ją położyła, macki wyciągnęła na całą długość, rozcięła tułów.
– Patrzajcie... tu nie ma mózgu takiego jak u zwierza czy człeka szukamy... Jedna kość zamiast czaszki, reszta mięsna galareta i jelita tylko... Oczy są i to duże. Mówisz, że tułów jak karczma? To znaczy, że macki będą... – zastanowiła się – jak 3 do 5 karczm długie. Znaczy nie mniej jak 40, a może nawet 70 kroków. To stworzenie okręt powalić by mogło, a człek to na ząb jeden nie starczy.
– Przykro mi –
zwróciła się do krasnoluda – ale moja szabla, ani łuk nic nie zdziała. Może topornicy, zwłaszcza z Twego ludu, by tego stwora ubili, ale... – bezradnie rozłożyła ręce.

Krasnolud przypatrywał się z zaciekawieniem, był to wszak sposób bardzo rozmyślny, ten co go pani Iwanowna pokazywała.

– Ośmiornica, jako że na świetle żyje –
powiedział Alex – oczy mieć musi. Każda, jaką widziałem, miała. Jeno stwory co w jaskiniach żyją, w ciemności wiecznej, oczu nie mają.
– Za to pewnie i niziołek, i mag nasze oczy by wydłubali, gdybyśmy potworowi oczka zepsuli, bo im na nich zależy. Targowali się wszak o nie.
– Nijak pojęcia nie mam –
dodał – jak stwora owego zabić mamy. Godzin parę by starczyło, by chałupę rozwalić w paru chłopa, ale chałupa bronić się nie będzie.

– Sprawa to niełatwa jest. Jak ta na tę ośmiornicę tu patrzę, co na stole leży, to zdaje mi się że macki nie dłuższe powinny być niż dwakroć cielska wielkość. Oczu zaś jak mówiłem, nie widziałem... a potwora może chaosu być wytworem, to i jak zwyczajne zwierzę zachowywać czy wyglądać nie musi. – Powiedział Sverrisson.

– Ośmiornice pewnie rozmaite bywają – zafrasowała się Klara. – Ale z tego co mówiłeś widywali ją różni, choćby nasz gospodarz.
Podeszła do karczmarza.
– Gospodarzu, kto jak kto, ale ty się na tych stworach znasz najlepiej – co dzień je masz w kuchni. I widziałeś tego potwora. Czy podobny on do tej? – wskazała na stół.

Karczmarz zapytany, zza baru wyszedł, ścierkę jeno z sobą biorąc, ukłonił się po czym odrzekł:
Po prawdzie tom się potworze wielcem nie przyjrzał, o syna dbałem i z dala od trola urwisa odciągałem. Wszystko tak szybko się stało. W jednej chwili było trolisko z którym dzielnie mości pan Helvgrim z resztą kamratów czoło stawiał, a zaraz potem troll już znikał w olbrzymiej paszczy stwora. Jeno chwilę przyjrzeć się mogłem, bo strach taki mnie obleciał, że nie zmierzałem zostawać tam dłużej. – Spoglądał bardziej w ziemie zawstydzony nieco, po chwili jednak wzrok podniósł dodając – Wiecie gdybym sam był to może i tak straszna stwora by mi nie była, ale przy boku miałem syna, o niego się bałem, dość już żem się strachu najadł gdym go po bagniskach szukał. A ośmiornica, podobna do tych co na talerzu macie, jeno ze sto razy większa. Macki całej z wody nie wynurzyła a tam gdzie widziałem, część najbliższa ciała to chyba gruba jak koń była.

– Najlepiej by było iść i na własne oczy zobaczyć
– powiedział Alex. – Z bezpiecznego miejsca, oczywiście. Ale to, co prawicie, niezbyt dobrze rokuje wspomnianym wcześniej mieczom czy strzałom.

– Jeśli karczmarzowi wierzyć, a i Helvgrim pamięta, że drzewa wyrywała na brzegu, siedząc głęboko w wodzie, to i 100 kroków sięgać może. Cóż nawet jeśli te wymiary i dwakroć przesadzone, to i tak trzeba po armaty słać do miasta, bo łuki, miecze, topory na nic się nie zdadzą.
– podsumowała zrezygnowana Klara.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 04-06-2013 o 01:30.
Gwena jest offline