Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2013, 06:17   #9
Mrsanczo
 
Mrsanczo's Avatar
 
Reputacja: 1 Mrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znany
I AKT Gdy premia to nie wszystko

Shao Wei (Mnich historii)

Bagienne opary spowijały ciała bohaterów. Zwinny mnich wywijał się wampirom jak tylko potrafił. Ucieczka była błyskawiczna. Tutaj nie było miejsca na chwilę zawahania.
Bieg...
Coraz szybszy i szybszy...
Krzyki wampirów...
Było ich parę...
Była ich mnogość...
Mnich nie był niczego pewny. Tylko domysły kołatały się w jego głowie. Lecz nagle *bam*. Mnich potyka się o złośliwą gałąź. Widzi tylko gwiazdy. Mocne zamroczenie upadek. Chwila zastanowienia. Co to było? Muszę wstać. Szybko biec, uciekać. Pewność opuszczała mnicha. Lecz zły los nie. Dostał prosto w gładką łysinę. Tym razem z czymś wyjątkowo twardy płaskim i błyszczącym. Była to zbroja żołdaka. Jegomość zawadzał mu drogę. Mnich ominął przeszkodę, ale za nią zobaczył tylko ich mnogość. Wielka nie do ogarnięcia wzrokiem armia rozciągała się na mokradłach. Blask zbroi oślepiał mnicha, który próbował się wyprostować. Poczuł przeszywający ból stopy. Noga była zwichnięta. Opuchlizna powoli rosła.

To jednak nie było problemem. Większą przeszkodą, była stojąca naprzeciwko gromada. - Nic ci nie jest – spytał grzecznie żołdak – wyglądasz na zmęczonego. W tym samym momencie wielka żelazna pięść wylądowała na nosie uczonego Shao Wei. Kompletne zaskoczenie. Gwiazdy tym razem nie zagościły. Poczuł tylko omdlenie i nieprzeniknioną czerń. Przebudził się w ciasnej celi. Było ciemno, duszno, a ściany porastał obrzydliwy wilgotny porost. Wilgoć była wszech obecna pod przemokniętymi butami czuł wodę. Rozglądał się dookoła jakby szukał oprawcy. Był całkiem sam. Zupełnie sam. W pokoju towarzyszem została mu mała prycza i jeszcze mniejsze okienko z kratami. Przez nie dało się dojrzeć tylko mroczne pomieszczenie, najprawdopodobniej korytarz. Czuł ból stopy, chyba była złamana.Opuchlizna rosła musiał usiąść. Dlaczego ludzie się tak zachowują. W jednym momencie siedzę u siebie w klasztorze, a w kolejnym w tak niegościnnym miejscu. Mówili, żebym nie bawił się wałkami a ja nie posłuchałem. Smutek przeniknął go.



Roland Rockwood (Wampir)

Pościg za mnichem wydał się zbyt ryzykowny. Obiad był przejęty przez bandę lekkomyślnych zbrojnych. Jedna sztanga w nos wystarczyła aby go powalić. Mnich nie wydawał się groźnym przeciwnikiem. Wampir jednak nie stracił do końca czujności i zobaczył, że to nie tylko mała grupka żołdaków. Widział przedzierających się przez muliste błoto wyczerpanych mężczyzn. Uzbrojeni byli w lśniące napierśniki i długie halabardy. Ilość go przeraziła. Wampir czuł ogromny respekt przed taką siłą. Wiedział jednak, że nie warto się dać złapać dla paru litrów krwi. Zaraz mógł stać się zwierzyną. Co robić?

Helscythe (Wampirzyca)

Helscythe została miejscu gdzie ostatnio stała. Przyglądała się braciom biegnącym za zwierzyną. Dzieci mroku szeleszcząc pelerynami przesuwały się między bajorami pełnymi liści. Czuć dało się powiew bagiennych wyziewów wbijających się w nozdrza. Wampirzyca była w swoim żywiole. Czuła, że to jedna z niewielu ofiar jakie będzie jej dane w najbliższym czasie dostać. Nie byłą pewna czy biec za swoim przyjacielem czy lepiej poczekać. Rozdzielili się, ale czy to była właściwa decyzja?

Chryzoberyl (Troll),Khamirs (Krasnolud)

Na horyzoncie pokazały się wasze lodowe góry, dom. Już czuliście zapach kobiet i świeżych kamieni o poranku. Dobiliście do brzegu przystani. Chłód przewiał wam ubrania, a śnieg dostał się do butów, o ile je posiadaliście. - Nareszcie – powiedział młody Pit gdy wreszcie opuścił pokład – banda … - przeklinał pod nosem na temat reszty barbarzyńców. Miał pewnie zamiar zasiąść w jakiejś karczmie, zachlać mordę i się nażreć. Krasnolud miał podobne prześwity świadomości, dorwać się do kufla. Co by nie mówić w tym to nikt go w tej umiejętności nie potrafił przebić. A troll do jakiś kruchych kamieni.

Niestety trójka mocarnych mocarzy została zatrzymana. - dowódca godo, że moce iść do niego, ino się przyrychtujcie – powiedział ubrany w biały płaszcz goniec. Nie było innego wyjścia. Thara już czekał na śmiałków, a raczej na frajerów do wykonania kolejnego zadania. Zazwyczaj wyglądał jak ogromna góra mięśni, lecz ostatnim czasem się rozpasł, apozycja siedząca nie poprawiała jego wizerunku. Przejechał dłonią po siwej brodzie, rozsiadł się w swoim wielkim siedzisku z czaszek poległych, spojrzał surowym wzrokiem po jego wojownikach i powiedział – macie za zadanie pojechać do cataractanium – zamyślił się jakby szukał dobrych słów na gniewne spojrzenia – ale macie chwilę na odpoczynek – Chryzoberyl , Khamirs i młody pit nie wyglądali na zachwyconych – i odstaniecie dużo złota jak wrócicie – Khamirisowi zaświeciły oczy wydawało się, że się zgodzi. Troll niestety nie był zadowolony z wizji worka złota. Chciałsię najeść kamieni i postukać po głowie golemice. - teraz wynocha koniec, yy tej audiencji. Wyglądało na to, że mają pytania do dowódcy. Szczególnie troll wydał się jakby nazbyt sprytny w lodowatych górach.

Jounaj(Handlarz)

Rynek oblewała gęsta papka światła i smrodu. Nie znajdował się on w samym Cataractanium nawet nie na obrzeżach. Jego miejscem honorowym były mokradła niedaleko siedzib nie zawsze przyjaznych wampirów. To kraina zgnilizny dławiąca smrodem. Były to bezdenne bagna z paroma groblami wzniesionymi z niepewnych pobudek i niewiadomą rękę. W powietrzu dało się wyczuć stare ryby sprzedawczyka Krantaczusa jak i świeżość jedwabi oraz szorstkość lnianych ubrań i innych materiałów. W centrum nie było fontanny, bo już dawno ludzie stwierdzili, że mają wody po kolana, a przynajmniej po kostki. Podmokły teren wywoływał odpadanie kostek bruku, które i tak już prawie do końca zostały rozkradzione. Handlowano tutaj od jabłek, poprzez bronie i zbroje, aż do reliktów artefaktów oraz ludzi.

Niewolników dało się spotkać prawie, że wszędzie rozpleniali się jak pokrzywy. Ich odór często odpędzał potencjalnych nabywców. Przeciętny niewolnik był traktowany jak bezdomny. Oczywiście wiadomym faktem było to, że jak zaatakowało się bezdomnego to koledzy poszarpańca przyjdą nocą i przy użyciu desek i kamieni udzielą wam paru wskazówek dotyczących anatomii ciała. Co do niewolników to sprawy miały się z gołą inaczej. Pan jak i przechodnie często kopali niewolnika dla rozrywki. Dzień mijał jak dotychczas ludzie przechodzili i odchodzili raczej zadowoleni. Gdzieś po dachu dało się dostrzec małe grupy czarnych i brudnych kotów polujących na małe ptaki.

Niestety spokój nie mógł trwać zbyt długo. Za palisadą dało się słyszeć stukot zbroi i głosy żołdaków. Było to wiadome, bo tylko oni byli tak głupi aby przez niebezpieczne mokradła skradać się w ciężkich puklerzach i z niewygodnymi halabardami w dłoniach. Obrońcy bramy znikli w małych strażnicach. Oddział zbrojnych wkroczył do miasta, a ludzie się rozchodzili w zaułki. Brudne dzieci uciekały w losowych kierunkach. Dorośli spoglądali z pode łba na nieproszonych gości. Starsze panie zerkały zza stokrotek na dzielnych pogromców szczurów i wybawicieli kotów uwięzionych na drzewie. Banda brudnych i spoconych chłopów wkroczyła brudnymi buciorami na ostatnie kawałki bruku rozsypanego w miejscu nazywanym rynkiem. Banda żołdaków rozwiała się po okolicy odgradzając okręgiem całe forum. Hałas dygoczących zbroi zakończył się głośnym *Łups*. Ciężko opancerzeni i zmęczeni mężczyźni wyglądali jak banda spasionych różowych wieprzy wokół koryta. Handlarze z lekkim opóźnieniem zrozumieli sytuację, byli w potrzasku.

Między małymi kramami z marchewkami i skórzanymi stał dość pokaźny bazarek Jounaji'a. Chłopak był dość zamożny ubrany był na czarno i pochodził z dalekich krajów. Sprzedawał przyprawy po zawyżonych cenach i używał fałszywych ciężarków do warzenia towarów. Nie był wzorowym obywatelem to tym bardziej przestraszył się oddziałów. - lechaim – zawołał lekko jak gdyby rozmawiał z obwiesiami – naphijcie się mojego wina zaphaszam - *łik* - kwiknął.
Z pośród szeregu sucho ustawionych zbroi wystąpił żołdak Mari. Była drobną istotką lecz surową miną rozgromiła figlarny uśmiech Jounaji'a.
- idziesz z nami – powiedziała potrząsając długimi włosami – nie stawiaj oporu – dodała widząc, że uśmieszek powraca na gębę pyszałka
 
__________________
"Ignorance is bliss." ~ Cypher

Ostatnio edytowane przez Mrsanczo : 07-06-2013 o 21:10.
Mrsanczo jest offline