Anraniel odcięła się na chwilę od tego co się działo. Czuła jak deszcz upada na jej kaptur, uderza w jej ramiona. Skupiła wzrok na bandycie. Wyjęła z kołczanu strzałę, nałożyła ją na cięciwę. Naciągnęła cięciwę ze strzałą do policzka i przesuwała bronią z kierunkiem w którym skierował się bandyta.
Na szczęście miała czysty strzał, a bandyta tylko jej ułatwił pozostawiając łuk. Wypuściła powietrze w tym samym momencie co wypuściła strzałę. Cichy świst a strzała trafiła mężczyznę w bok. Ostatniego zbira zostawiła krasnoludowi. Niech się czymś wykaże.
Łuk zarzuciła szybkim ruchem na plecy i podeszła do Maximilliana. -Masz miksturę leczniczą? Nasz pracodawca jest w ciężkim stanie. -powiedziała, w jej głosie słyszalna była nikła nutka lęku oraz niepokoju.
__________________ "Wszyscy mamy swoje anioły, naszych opiekunów. Nie wiemy jaki przybiorą kształt. Jednego dnia mogą być starcem, innego małą dziewczynką. Ale nie dajcie się zwieść pozorom- mogą być groźne jak smok. Jednak nie walczą za nas, przypominają nam tylko, że to nasze zadanie.Każdego kto tworzy własne światy." |