Jęki trafionych towarzyszyły przeszywającym powietrze pociskom. Wizg tuż koło uszu Wolmara zmusił go do wtulenia głowy w ramiona. Wyglądało na to, że napastnicy zajęli pozycje po obu stronach drogi. - Tak. Rzeczywiście świetny pomysł, żeby nocować w tym miejscu... - stwierdził kwaśno.
Pociski latały gęsto i zapewne było kwestią czasu, kiedy jeden lub więcej znajdzie swój cel i zakończy lot w ciele adepta. Ludzie nie kwapili się do innej formy odpowiedzi na atak, jak próba uczynienia się mniejszym lub mniej widocznym.
Wolmar miał zamiar zrobić podobnie, ale przynajmniej w konkretnym celu. Zerwał młody pęd wyrastający z odłożonej na bok gałęzi zbyt świeżej, żeby nadawała się do palenia w ognisku. Skupił się na przepływających wokół energetycznych strumieniach, po chwili dostrzegając je swoim wiedźmim wzrokiem. Zdeterminowany potrzebą działania złapał je stanowczo i zaczął skręcać ze sobą tworząc kształt, którego wzoru nigdy się nie uczył. Po prostu czuł, kiedy jego forma była prawidłowa, a kiedy nie.
Poskręcane barwne nici oplótł w końcu wokół ulistnionej gałązki, która jakby ożyła, okręcając się wokół nadgarstka, pnąc się wyżej i oplątując resztę ciała. Jednocześnie jej forma stawała się coraz bardziej niematerialna, aż rozpłynęła się niczym mgła. Śladem po tym niecodziennym zjawisku był sam czarodziej, którego kontury zaczęły zlewać się z otoczeniem, a postronny obserwator miałby kłopoty w skupieniu wzroku na jego postaci. - Kameleon... - Wolmar wyszeptał i uśmiechnął się widząc efekt zaklęcia. Wraz z poznaniem jego nazwy dowiedział się także, czym jest owy kameleon - dziwacznym stworzeniem podobnym do jaszczurki, której skóra przybiera kolor łudząco podobny do barwy otoczenia, w którym przebywa. Zaiste osobliwe zwierzęta żyją w odległym Kitaju...
Niemal niewidoczny dla innych czarodziej nie przerwał swojej pracy. Pieczołowicie splatał kolejny węzeł z magicznych wiatrów, ułatwiając sobie przygotowanie zaklęcia dostosowującego wzrok do widzenia w ciemności. Wtarł niewidoczny supeł w oczy - tęczówki straciły nagle cały kolor stając się szare, jak wszystko po zmroku, a iskry wzniecane przez gaszącego ognisko spowodowały pieczenie i konieczność odwrócenia głowy.
Był gotowy.
Pozostawił swoje rzeczy - mogły tylko zawadzać w tym, co chciał zrobić. Zabrał tylko to, co mieściło się w przybornikach przy pasie - w tym swoje mikstury, a także łuk z kołczanem, nóż i topór, który już wiele razy potwierdził swoją przydatność.
Wślizgnął się pod wóz i schował za jednym z wielkich kół. Położył się na ziemi i zaczął pełznąć wzdłuż skraju drogi w kierunku miejsca, gdzie zwierzoludzie urządzili na nich wcześniej zasadzkę. Starał się nie zbliżać do zarośli i drzew, gdzie kryli się napastnicy - żadnego wcześniej nie zauważył na drodze, więc dzięki maskującemu działaniu zaklęcia i panującym ciemnościom powinien przedostać się niezauważony za krąg napastników. Wyczulone na słabe oświetlenie oczy znacznie ułatwiały eskapadę w pogrążonym w mroku lesie.
Sunąc po ziemi zamierzał pokonać w ten sposób kilka długości wozu, po czym, idąc pochylonym możliwie blisko ziemi przejść odległość umożliwiającą znalezienie za plecami wrogów skupionych na ostrzeliwaniu karawany. Wtedy wszystko w jego rękach - zarówno magia, jak i topór.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Ostatnio edytowane przez Gob1in : 05-06-2013 o 20:51.
Powód: zapomniałem łuku :]
|