Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2013, 17:20   #25
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Otworzyła drzwi i wyszła na ulicę. Zamknęła je za sobą starannie. Spojrzała na swoje pokrwawione pazury i poruszyła nadgarstkiem, żeby je schować.
Zabolało jeszcze bardziej niż przy wyciąganiu. Wokół paznokci miała mocno rozciętą skórę, z której sączyła się krew.
Jęknęła... kurwa, co to jest, czemu tak boli. Zacisnęła zęby, a potem pięść, chowając poranione opuszki palców we wnętrzu dłoni. Poszła do samochodu. Dobrze, że zrobiła zakupy wcześniej, teraz by się chyba już nie udało. Chodzenie też bolało. Dodatkowo, skurwiel zniszczył jej nową bluzę.
Cztery dziury w lewym boku, były jednak większym zmartwieniem. Choć nie dysponowała regeneracją Jasona, to nie powinno stać się jej nic poważnego, o ile udolnie się opatrzy i zapewni parę spokojnych dni, czego ostatnio nie potrafiła.
Zanim doszła do samochodu krew przesączyła się przez prowizoryczny opatrunek.
Pogratulowała sobie decyzji o zabraniu pojazdu, inaczej policja by ją odnalazła po śladach, jak tego Małgosia i Jasię po okruszkach. Czy jakoś tak.
Wsunęła się do samochodu, ściągnęła bluzę i obejrzała cztery równe nakłucia na boku. Jak po widłach. Wyciągnęła gazę ze schowka, zakleiła plastrem, obwiazała się bandażem. Przeżyje.
Wizytę na Ondraszka postanowiła jednak odłożyć na kolejny dzień. Jechała powoli, dłonie ślizgały się jej na kierownicy, kierując się w stronę ich tymczasowego schronienia.
Trasa była spokojna, dom na Modrej też tak wyglądał. Będzie się zapewne musiała tłumaczyć Jasonowi z ran i ogółem... wszystkiego. Cudem przeżyła spotkanie z mordercą, cudem i dzięki jego własnej, chwilowej głupocie i szaleństwu.


Dojechała w końcu. Wyciągnęła torbę z bagażnika i powlokła się w storonę wejścia.
- Jason! - zawołała półgłosem. - Jesteś? Mam piłki...
Może zajmie się nimi i da jej spokojnie odpocząć.
Stał prawie, że w drzwiach, patrząc na nią zaniepokojony.
- Pachniesz krwią... i śmiercią. Co takiego kupiłaś? - Spytał, próbując mizernie żartować, jednak w jego czerwonych oczach, widać było troskę i zmartwienie. Wziął od niej rzeczy.
- Usiądę.. na chwilę i ci opowiem, dobra? Postanowiłam podjechać w jeszcze jedno miejsce. Iron się wykrwawił.. no, pewnie jego śmierć czujesz.
Jason potrząsnął głową zdziwiony, rzucając dwoma dziwnymi, krótkimi słowami, w nieznanym Celi języku. Po chwili poprawił się po polsku.
- Co? Kto? - Przystanął, kładąc torby na blacie. - No... dobra - dodał w końcu.
- Co dobra? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, zwalając się na fotel. Kręciło się jej w głowie.
- No spytałaś, czy dobra, to dobra - mruknął siadając naprzeciwko i przechylając głowę. - Jesteś ranna, dobrze się opatrzyłaś? Ja się nie bardzo na tym znam...
- Dobrze, ćwiczyłam na tobie, więc mam praktykę. Przyniesiesz mi wody? Potrafię wysuwać pazury, ale to cholernie boli. Kiedy się chowa, jest jeszcze gorzej. Nie uprzedzałeś. Iron nadział się na nie.
Postawił przed nią, na stoliku, butelkę wody.
- Z czasem się przyzwyczaisz... a jak to się stało, że odbyłaś z nim spotkanie? - Spytał mrużąc oczy.
- Nie chcę się przyzwyczajać! Nie podoba mi sie to... - sięgnęła po butelkę, jęknęła, każdy ruch sprawiał ból i napiła się wody. - Szukałam Oliviera. Zaatakował mnie, no i musiałam się bronić. To w skrócie.
- Tak... zapewne dość dużym - mruknął, spuszczając głowę. - Dalej mi nie ufasz, huh?
- Ufam.. po prostu wiem, że nie znosisz Oliviera, masz powody, rozumiem. Poza tym miałeś odpoczywać, nie? Pan Kamil kazał cię oszczędzać. - oparła głowę o zagłówek.
- Czy ja wiem czy nie znoszę... nieprzyjemne były nasze spotkania - wzruszył ramionami, spoglądając gdzieś w bok. - Cóż... musisz w końcu odpocząć. Będę się kręcił tutaj, jakby co. Pani z naprzeciwka nazywa się Alicja Olszyńska i jest całkiem miła. Jakby co - dodał jeszcze, wstając z fotela.
Drgnęła i otworzyła oczy.
- Nie idź nigdzie, obiecujesz?
- Pozostanę na posesji, tak jest - odpowiedział biorąc jedną z piłek i wychodząc na podwórko, przez taras.
- Super - odpowiedziała Cela, sięgając ponownie po butelkę. Na plastiku odbite były czerwone ślady jej palców. Wypiła resztę wody, przemyślała kwestię przeniesienia się do łóżka, ale zrezygnowała na ten moment. Bolał ją bok, nogi, ręce, głowa... wszytko inne też. Łatwiej było wymienić to, co nie dawało się jej we znaki. Zacisnęła zęby, żeby nie jęczeć, wyciągnęła nogi i spróbowała ułożyć się wygodniej. Po chwili zasnęła.

Sen odciął ból, jednak wspomnienia poćwiartowanych ciał rodziców i umierającego - zabitego przez nią - Milesa, wracały; ciągle i ciągle od nowa. Iron śmiał się opętańczo, bawiąc się ciałami jej rodziców. Potem ona, chichocząc, poćwiatrowała go sprawnie pazurami. Przekładała głowy, tułowia i kończyny zabitych, tworząc ciągle nowe, makabryczne konfiguracje. Zabawa zaczęła ją w końcu męczyć, szczególnie, że z martwych części ciał płynęła krew, coraz więcej, szybciej przytapiając ich wszystkich. Śliskie od krwi, coraz cięższe, poćwiartowane części wysuawły się jej z dłoni, spadając z mokrymi plaśnięciami. Usta zabitych śmiały się bezgłośnie. Podobny, bezgłośny, chichot wstrząsał ciałem Celi.
Z niespokojnego snu, delikatnie choć nie bez trudu, wyrwał ją Jason. Na zewnątrz było jasno, choć zbierało się na burzę, wraz ze wzmagającym się wiatrem. Husky usiadł naprzeciwko niej, wzdychając ciężko.
- Niezbyt przyjemne sny, prawda?
- Tak - potwierdziła niechętnie - choć ja nie miewam koszmarów... Nie miewałam. Teraz już tak zawsze będzie? Zabiłam człowieka. Normalnie to się idzie do więzienia... - potrząsnęła głową, starając się odgonić wspomnienia. Nie chciała pamiętać. Spojrzała na Jasona - Jak brzuch? Co robiłeś?
- Rewelacyjnie się bawiłem - odpowiedział wzdychając. - Możliwe, że w ogóle przestaniesz spać. Będziesz w stanie półsnu cały czas. Nie będziesz w stanie określić ile czasu minęło od kiedy przyszłaś do kuchni z salonu, nie będziesz wiedziała czy już byłaś dziś w łazience czy nie... czasami lepiej przeboleć koszmary, zasypiać przy odgłosach własnych krzyków i się przy nich budzić - powiedział bardziej do siebie niż do niej, zwieszając głowę i chyba wspominając.
- Tak czy siak, czuję się lepiej i nie zniosę dłużej bezczynności - dodał bardziej żywiołowo, wstając z fotela. Było chyba sporo racji w tym co mówił, bo jego skóra nabrała więcej kolorów, oczy dalej były przekrwione, ale to najwyraźniej było już stałą cechą, błękitnych ślepi Jasona. - Masz jeszcze namiary na kogoś? Trzeba gdzieś iść? Coś zrobić? Cokolwiek? Nie mamy już mleka...
- Tak mi przykro, Jasonie... - powiedziała że współczuciem, bo zorientowała się, że opowiada o swoich doświadczeniach.
- Trudno, wypiję kawę bez mleka - spróbowała żartować, podnosząc.się na nogi. Jęknęła, ale dało się stać, bez problemu. Bez większego problemu, w każdym razie - Miles mi powiedział, gdzie jest Olivier. Ogarnę się trochę, i pojedziemy.
Poszła w stronę łazienki.
- Jeśli mi obiecasz, że mu nic nie zrobisz - dodała.
- Przysięgam - zapewnił ją szczerze.
Spojrzała na niego podejrzliwie i zamknęła się w łazience.
Miała mieszane uczucia. Z jednej strony - zabieranie Jasona na spotkanie z Olivierem nie było rozsądne. Nie wiadomo było, jak zniosą swoją obecność. Poza tym, miała pilnować Jasona, bo mu odbijało. Konfrontacja z nim na pewno nie poprawi jego kondycji... psychicznej kondycji. Z drugiej strony - chciała jak najszybciej odnaleźć brata. Z trzeciej jednak - co jasno stwierdziła po ściągnięciu ubrania - nie była w tak znakomitej kondycji, żeby pokonać Alana w pojedynkę.
Westchnęła, zmyła zaschniętą krew i nałożyła nowy plaster. Zdziwiło ja, że po takich doświadczeniach w ogóle może się ruszać. Jeszcze bardziej zadziwiające było, że przeżyła spotkanie z Ironem. Albo miała mnóstwo niezwykłych zdolności, albo nieprzeciętne szczęście. Raczej to drugie.
Wyszła z łazienki.
- Pokaż mi ten postrzał. Ranę. - doprecyzowała.
- A co? Potem ty pokażesz mi swoje i będziemy się kłócić kto ma gorzej? Jest dobrze. Czuję się świetnie - odpowiedział patrząc na nią, z pod zmrużonych oczęt.
- Moich nie będziesz oglądał, ja potrafię opatrzyć się sama - odcięła się. - Poza tym - jasne, że ja mam gorzej, bo ty jesteś przyzwyczajony do takich.. atrakcji. A co najwazniejsze - pan Kamil kazał cię pilnować. Pokazuj.
Bez dalszego gadania odsłonił ranę z przodu i z tyłu. Z obu stron skóra zregenerowała się już całkiem ładnie, otwarcie się rany samej z siebie, nawet przy wysiłku, nie powinno mieć miejsca, choć pewnie będzie go bolało. Stan organów wewnętrznych, sądząc po Jasonie, był porządku i jakoś odzyskał też większość utraconej krwi.
Cela przygryzła wargę. Nie mogła przyczepić się do rany, a zdecydowanie wolała nie zabierać Jasona na spotkanie z Olivierem. Niepotrzebnie mu wcześniej powiedziała...
Trzeba było grać na zwłokę i czekać na pana Kamila.. Olivier poradził sobie tyle czasu, będzie musiał wytrzymać jeszcze kilka godzin...
Jęknęła i złapała Jasona za ramię.
- Chyba musze jeszcze trochę odpocząć - powiedziała. - Przeliczyłam się z siłami. Ja się prześpię, a ty pojedziesz po zakupy, tak?
- Jasne. Twoje zdrowie jest teraz najważniejsze - powiedział nie sprzeczając się. - Kupię co trzeba, tylko... - chrząknął, rozglądając się niezręcznie. - Nie bardzo mam pieniądze... głupio mi tak prosić, ale... proszę.
- To nie moje, Milesa - powiedziała, sięgając po banknoty i podając mu - Nie musi ci być głupio. Mleko i środek do usuwania plam z krwi. Nie może tu być jak w .. rzeźni.
- Dobrze. Niedługo wrócę - zapewnił wychodząc.
Odczekała pięć minut, pijąc kawę na kanapie w salonie, żeby mieć pewność, że nie wróci. Potem ubrała się, zabrała kluczyki od samochodu i wyszła. Ustawiła w gpsie samochodowym ul. Ondraszka i pojechała.
Dzielnica magazynowa roiła się od różnyc hal targowych, składowni towarów różnych, wielkich firm. Były tu dwie hale koncertowa, jedna hala mięsna, siedziba wielkiej firmy kurierskiej i gdzieś pomiędzy tym całym handlowym rajem, więzienie mutantów, z jej bratem w środku.
Było jeszcze wcześnie, więc wszędzie pałętała się masa ludzi. Przejeżdżając obok budynku w całości pokrytego grafitti i plakatami muzycznymi, dostrzegła mnóstwo reklam dzisiejszego koncertu ważnej grupy rockowej, więc wieczorem wcale nie będzie tu mniej ludzi. Teraz przynajmniej więcej było tu starych bab, kupujących warzywa i mięso taniej niż w normalnych sklepach.
Hala koncertowa miała numer 14, więc budynek naprzeciwko, okazał się być miejscem, którego szukała. Znacznie mniejszy od tego naprzeciwko, w głębi brudnej uliczki, trochę za przystankiem autobusowym. Główne wejście było dostatecznie duże, by wjechał tam samochód dostawczy. Musiał być też gdzieś z boku, normalne drzwi, dla obsługi, niegdyś budynku o normalnych właściwościach.
Przejechała powoli, a potem odstawiła samochód, zostawiając go w pewniej odległości od magazynu, w spokojniejszym miejscu. Manewrowanie w tych tłumach przewalajacych się ludzi nie było prostym zadaniem. A wieczorem ma się ich zwalić jeszcze więcej. Obeszła wskazany przez Milesa magazyn szukając bocznego wejścia.
Solidne, dwuskrzydłowe drzwi, były już lekko zardzewiałe w różnych miejscach, w tym przy zawiasach. Gdyby chciała się tam włamać za pomocą nowej broni, wymagałoby to trochę pracy i byłoby hałaśliwe, ale możliwe. O ile ktoś nie otworzyłby drzwi od środka, słysząc jak z zewnątrz coś skrzypi i szoruje o drzwi.
Perspektywa wyciągania pazurów nie była kusząca. Spojrzała do góry i na boki szukając okien i innych możliwych wejść. Powinna być klapa na dachu...
Na płaski dach budynku, prowadziła zardzewiała drabinka. Na górze zaś znajdowała się metalowa klapa, zamknięta od środka.
Z boku na wysokości drugiego piętra, znajdował się też rząd okien, przecięcie ich tak jak w domu Milesa nie powinno być problematyczne, choć znów głośne, ale z drugiej strony, zawiasy były słabsze i mogła je podważyć pazurem. Miałaby jednak wolną jedną rękę, bo wspinaczka tam była łatwa, ale utrzymanie się trudniejsze.
Klapa była porządnie zamknięta, okna też. Oczywiście, mogła wyciągnąć swoje pazury - przynajmniej teoretycznie miała taką możliwość - ale opuszki zaczynały ja boleć na samą myśl o tym. Pokręciła się chwilę po targu, aż znalazła pusty karton na zapleczu jakiegoś magazynu. Obkleiła go, porządnie, taśmą zakupioną w pobliskim sklepie.
Podeszła do głównych drzwi i zapukała.
Odpowiedź z drugiej strony usłyszała dopiero po dłuższej chwili. Nie mogła rozpoznać głosu.
- Tak? - Spytała dość głośno i pewnie, jakby agresywnie, jakaś kobieta.
- Przesyłka dla pana Hughes! Hughesa? - poprawiła samą siebie.
- Co? Dla kogo? Pomyłka! Żegnam! - Odpowiedziała zdziwiona kobieta.
- Ej! - Cela załomotała w drzwi pięścia. - Nie dam się zbyć. Pojadą mi po premii.. Ondraszka, magazyn trzynasty, Alan Hughes! To tu?
- Kurwa mać! Nikogo tu takiego nie ma! Spierdalaj! - Warknęła podchodząc do drzwi ponownie, ale dalej ich nie otwierając, chociaż ton miała jakby chciała to zrobić, by strzelić natarczywej kurierce w twarz.
- Nie ma się co wściekać... podpisze mi pani, że adresat nieznany i styka. Wykonuje tylko swoją pracę. Nie ja ustalam procedury...
- O żesz ty kurwa... - mruknęła jeszcze. Po chwili drzwi się otworzyły i szybko wyszła z nich opalona, smukła kobieta o gniewnym wzroku i krótkich włosach, spiętych w koński ogon. Prędko zamknęła za sobą drzwi. - Nie będę niczego podpisywać, zrozum to... - obrzuciła Ocelię wzrokiem, na chwilę milknąc.
- Ok - Cela przewróciła oczami - Nie ty, to znajdź kogoś, kto ma odpowiednie uprawnienia do poświadczenia, że ten gościu tu nie przebywa. Podpisik, pieczątka i już znikam. Jak ten sen złoty.
Westchnęła ciężko.
- Dobra... dawaj to urządzonko do podpisów i niech będzie, ale, kurwa, nikogo takiego tu nie ma - dodała, kręcąc głową.
- Super - Cela rozpromieniła się cała - Nie mamy urządzonek, tylko zbieramy pieczątki, jako poświadczenie. Może być imienna, albo firmowa. Jaką masz?
- Nie mam żadnej... a co? Jest obowiązek posiadania? - Westchnęła ciężko, grzebiąc po kieszeniach. - Na litość... nie może być długopisem?
Cela spojrzała na dziewczynę, zafrasowana.
- Wiesz, oni nie wierzą, że sama sobie nie podpisuję, długopisem... Musi być pieczątka, najlepiej adresowa. Firmy zawsze mają.
No, a to nie jest firma. To ja. Nie poznają, że to nie twoje pismo? - Spytała już bardziej znudzona, niż wściekła.
- Kurcze, nie wiem.. my zawsze firmy obsługujemy - Cela była wyraźnie zagubiona. - Nic nie masz w tej hali? Żadnej pieczątki? Przecież to magazyn...
- No magazyn, słuszna uwaga, brawo - odpowiedziała, wywracając oczami. - Detektywie Colombo. Prywatny magazyn. Nie mój, nie twój. Jak nie ma czym podpisać, to już twój problem, a ja już czas swój zmarnowałam... - fuknęła zrezygnowana.
- Ej no, nie bądź świnią, weż pomóż... serio żadnej pieczątki nie macie? Przecież tu chyba pracujesz, skoro wiesz, że tego gostka z adresu nie ma, co? jest tam ktoś jeszcze? Może on ma pieczątkę.. - przepchnęła się obok dziewczyny i weszła do środka.
Zanim przekręciła klamkę, dostała pięścią w tył głowy, co zabolało i prawie zwaliło ją z nóg.
- Przepraszam, kurwa, bardzo - warknęła dziewczyna, będąca chyba tak silną, na ile wskazywała jej postawa, a nie postura. - Ale nigdzie kurwa, nie wejdziesz! Prywatne! Kapisz?!*
- Ej! - Cela pomacała się po głowie. - Walnęłaś mnie! Popierdzieliło cię zupełnie? Co wy tam macie, narkotyki, czy inny alkohol bez akcyzy? Ja pierdzielę, ty jakaś świrnięta chyba jesteś.. Zgłaszam zajście na glinowo, będziesz się tłumaczyć. Mamy procedury w firmie, też na takie sytuacje.
- Patrz żebyś się nie zesrała z tego wszystkiego! - Dodała jeszcze, spode łba. - A mamy tam żywy towar - powiedziała jeszcze, nie wiedząc czemu i chyba nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Albo udając. Wyjęła i rozłożyła nóż sprężynowy. - Ostatnio raz suko, ostatni...
- Sama jestes żywym towarem, świrusko - Cela odskoczyła w tył, okrążając dziewczynę szerokim łukiem. - Schowaj ten scyzoryk, bo sobie zrobisz krzywdę. Ja pierdzielę. A to miała być spokojna, relaksująca praca.
Dziewczyna mocno się zdziwiła, tym, że Ocelia nie uciekła. Spojrzała na ludzi na chodniku, którzy też zaczęli zwracać uwagę, na to co się dzieje przez wejściem. Nikt bliżej nie podchodził, najwyżej wytężali wzrok.
- No i chuj... no to masz! - W końcu się przełamała, skupiła wściekły wzrok na Celii i skoczyła w jej stronę, nerwowo ściskając nóż i momentalnie oblewając się potem.
Ocelia odskoczyła, raz i drugi, nie spuszczając dziewczyny z oczu i z każdym susem zbliżając sie do drzwi magazynu. Miała nadzieję, że uda się jej wejść do mazgazynu i zamknąć drzwi przed napastniczką.
Dość niezdarna i zbyt powolna na Ocelię, dla której było to, jak średniej szybkości taniec, w końcu potknęła się o nogę przeciwniczki, a może nawet swoją i wylądowała na ziemi, gdy Cela szybko przemknęła za nią i weszła do środka, gdzie przywitał ją osobliwy widok.
Duża hala oświetlona była na różne kolory, wszystki bardzo jaskrawe i wyraźne. Fiolet, żółć, zieleń, błękit i przeróżne ich mieszanki, z góry oświetlały rozliczne metalowe klatki, w których pozamykani byli mutanci. Na samym środku, ustawiono krzyż, który zalano cementem w ziemi, uniemożliwiając przybitemu do niego Oliverowi ucieczkę. Brat Ocelii był przytomny i na jej widok, nie był chyba zdziwiony, bo tylko uśmiechnął się pod nosem.
Za to mała armia, która pilnowała tego całego interesu, tuż pod nosem setek ludzi, była bardzo zdziwiona. Wielu było uzbrojonych, z czego paru w broń palną.
Było tu wiele skrzyń, zapewne z pożywieniem i zestawami ubrań, dla niewolników, czekających na transport, lub kupca.
Skądś leciała dziwna, psychodeliczna muzyka, nadająca temu miejscu chorego wymiaru. Gdzieś jakiś chłopak, góra siedemnastolatek, gwałcił mulatkę, ze spiczastymi, wielowarstwowymi uszami, a inni mu się przyglądali i chyba... kibicowali, albo obstawiali jak długo wytrzyma. Dziewczyna. Bo nie był delikatny w tym co robił, nie szczędził batów i podduszeń. Na stołach, przy których urzędowali “panowie i władcy” walało się mnóstwo narkotyków i alkoholów, a wszędzie unosił się zapach seksu, potu, gówna z kubełków w klatkach i sapierosów, razem tworząc obrzydliwą mieszankę.
Ocelia szybko zamknęła drzwi, pozbywając się jednego problemu... na oko zostało jej jakieś dwadzieścia, które chwilowo nie bardzo wiedziało co się stało, jednak mimo stanów odurzenia seksualną ekstazą, którą przerywali, ku uldze niewolników, czy narkotykami, dochodzili do wniosków, że powinni znaleźć coś, czym szybko by gościa zabili. Możliwie najboleśniej.
Za to niewolnicy, spod przymrużonych, mętnych oczu, uwolnili swoją garstkę obojętnego zdziwienia, jedynie wśród niektórych, smutnych i zmęczonych ślepi, dało się dostrzec nadzieję.
Wszystkie klatki były połączone i ustawione w szeregi, łącznie więżąc około pięćdziesięciu osób. Sprzężono je elektrycznym kablem, który chyba zwalniał zawiasy małych więzień. Żeby dojść do przełącznika trzeba było iść za kablem, który piął się w górę, tak jak słabe i stare metalowe schodki, na platformę, przytuloną do ścian magazynu, ale nie wypełniającej pustki, pomiędzy podłogą a sufitem. Znając jej szczęście przełącznik był po drugiej stronie, na górze.
- Ej! Kurwa! Co jest?! Zajebać! Daj mi, kurwa, tę spluwę cipsonie! - Warknął jeden nabuzowany chłopak, podniecając się możliwością zamordowania... kogokolwiek. Żywy towar nie należał do niego, był tylko pod nim.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline