Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2013, 22:14   #47
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Goethe przysłuchiwał się rozmowie Klausa i żony Kellera. Sam miał w zamiarze kilka słów dodać, ale jakoś okazji odpowiedniej nie było. Kobieta była zbyt smutna, a i akolita w jej sytuacji przepytywany by być nie chciał. Kompozyjcje pytań, zatem, Thomas schował w tył czaszki i skupił się na słuchaniu rozmawiającej dwójki ludzi i obserwacji wnętrza domu Kellera. Szkoda że wszystko wskazywało na to że nic z tej rozmowy nie wyniosą cennego. Imiona Joseph i Otto...znaczyć coś mogły lub tylko zwodniczymi wydawać się były poszlakami. Warto było jednak w pamięci mieć wspomniane imiona, jeśli kiedyś by się zasłyszało takie podczas prowadzenia śledztwa. Goethe krzywił się od czasu do czasu, wszak słowa Tresera nie były zbyt delikatne, ale przyznać mu trzeba było że starał się, to było widać. Thomas słuchał i słuchał, a w głowie jego powstał plan. Postanowił jednak podzielić się nim ze wszystkimi śledczymi, kiedy ku temu tylko okazja się nadarzy.

Kilka chwil później Klaus i Thomas szli drogą w stronę Trumny Kowala. Akolita z radością przyjął fakt że pan Neumayer chciał teraz zostać po prostu Klausem, a pan Goethe, po prostu Thomasem... o ileż to łatwiej kiedy nie trzeba się maskować przed kimś, z palca wyssanymi grzecznościami. Klaus podzielił się pomysłem dotyczącym przejęcia interesów Kellera, ot tak, dla zmyłki i ściągnięcia na siebie wzroku porywaczy, a może i zabójców. Thomas bił się w tym czasie z myślami, jako że pomysł był dobry, ale ileż czasu by trzeba by uwagę na siebie zwrócić, a i ludzi wynająć, reputację zbudować. Sprawa jeszcze znamiona przestępstwa nosiła, a to akolicie nie w smak było. Pewności tez żadnej nie było czy uda się taki podstęp. Przecież porywacz czy i zabójca, nie mogą tak swych procederów bez końca robić. Jeśli za daleko się posuną to patrzeć nie trzeba zbut długo na drogę by na jej horyzoncie dostrzec pomoc z Nuln, a może nawet i z Altdorfu. Jak przestępca za bardzo uciążliwy zrobi się to doświadczeni łowcy się zjadą i przeczesywać miasto zaczną. Jednak teraz źli, tylko osoby nieznaczne porywają i rynsztokowców zabijają, uwagi na siebie albo kierować nie chcą, ale takie to właśnie osoby im w sukurs nie wchodziły. Choć notable już swe zainteresowanie okazywać poczęli, Panna Hanna i panna Irmina, obie dla znacznych pracowały. Tylko patrzeć jak się coś dużego wydarzy. Myśli nie dawały spokoju Thomasowi podczas drogi do karczmy. Szczęściem Treser okazał się dobrym kompanem do rozmowy i o rzeczach przyziemnych, i na sprawach śledztwa, rozmowa w stronę szynku nie tylko upłynęła. Na kolację już sił nie starczyłoby... a tu niespodzianka Thomasa jeszcze czekała.

Ludzie zebrani pod karczmą byli w na prawdę strasznym stanie. Brudni, cuchnący i kalecy, ale każdy z nich miał coś ciekawego do powiedzenia. Zatem zaczęło się... oddzielanie plew od ziaren, a łatwe to nie było czasem, innym razem jasne jak letnie słońce. W sumie wszystkie informacje były mocno naciągane i bezużyteczne, ale jedno było pewne, ludzie owi mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Przecież informowanie innych było częściowo ich zajęciem chlebodajnym. Thomas przyjął iście świątynną postawę i obiecywał zbawienie i przebaczenia na lewo i prawo za cenne informacje. Złota nie mał, srebra też mało. Dobre słowo świątynnego ojca musiał wystarczyć tego wieczoru. Goethe jednak nie był głupcem, wiedział że samo słowo owoców nie zrodzi. Szyling srebrny... taką zapłatę zaoferował za odnalezienie miejsca pobytu bezdomengo Kurta Gutha, kobiety Mathildy co brązowy płaszcz ubiera oraz Frederika Grosza. Wspomniane osoby były tymi które coś wiedzieć mogły, a o których to śledcza kompania wiedziała i o których rozmawiała, po spotkaniu wieczornym w karczmie. Thomas jednak zaznaczył wyraźnie. Zapłata będzie jedynie dla tych co prawdziwe i potwierdzone informacje przyniosą i tylko po okazaniu osoby na miejscu jej rozpoznania. Świątynia, ni straż miejska naciągnąć się nie dadzą, a jak informacja prawdziwa to oprócz srebra, kto wie, może i dla dobrego człeka co to pomoże Thomasowi teraz, to i grzechów odpuszczenie się szykuje u sprawiedliwych, tak Vereny, jak i strażników. Kiedy tak Goethe o nagrodzie wspominał to przyznać musiał że zebrani nie byli ni szczęśliwi ni źli jakoś bardzo. Zresztą trudno było cokolwiek o nich powiedzieć jako że pod wielodniową warstwą brudu na twarzach i emocje trud poznać było. Srebrnik jednak i przychylne oko gwardzistów, to musiało mieć jakiś wydźwięk, tym bardziej że zadanie Thomas postawił przed bezdomnymi i żebrakami proste jak poranna modlitwa. Propozycja Almosa, natomiast, musiała zostać odrzucona...na szczeście. Z początku Thomas mógły przysiąc że koczownik żartował, ale im dłuzej na niego patrzył tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu że wcale to nie był dowcip. Jeździec jak nic, przyrodzenie by żebrakowi obciął i okiem by pewnie przy tym nie mrugnął. Zresztą, dziwny nóż, trzymany w ręku Almosa tylko potwierdzał fakt że człek ten raczej do żartownisiów nie należał.

- Panie Almosie, na względzie trza mieć to że niewinne to słabowinki jak te koźle co o nim wspomniałeś. Daruj im, na pewno coś tam za wieści przyniosą. Prawda? Dodał Thomas podczas rozmowy z wystraszonym przez Almosa żebrakiem. Nawet świątynny sługa potrafił, w mig, dostrzec pozytywny wydźwięk gróźb jeźdźcy z równin. Goethe zaczynał jednak zdawać sobie sprawę z tego z jakimi ludźmi pracuje. Klaus był ewidentnie typem z pod ciemnej gwiazdy, takim co to go lepiej po swej stronie mieć, bo widać że do bitki nawykły i litościwy wcale. Almos też taki był, ale miał do tego swą dziwną, dziką postawę. Koczownik był jakby odpowiednikiem Klausa, jedynie że na bezdrożach. Obaj byli niebezpieczni... dobrze że byli przychylni świątyni i jej słudze staremu, Thomasowi. Szczęściem że to nie wróg miał tę dwójkę w swoich zastępach. O innych drużynnikach Goethe powiedzieć by mógł niewiele, wciąż nie poznał ich tak jak Klausa czy Almosa... choć pewnie i ci dwaj, jeszcze niejedno mogli pokazać swą postawą, i niejedno skrywali pod swymi obliczami.

Kolacji nie zjadł akolita tego wieczoru, zmęczony był jak chłop po całodziennej orce. Wiek robił swoje i doganiał człowieka nieubłaganie. Trzeba było jeszcze z karczmarzem porozmawiać. Przeprosić, bo po jego minie widać było że człek zdania dobrego na temat akolity nie ma. W końcu bezdomni zrobili sobie przytułek na pół dnia w jego oberzy, pewnie i klientów jakichś odstraszyli. Przeprosiny trudne nie były, ale i ich przyjęcię raczej nieszczere. Cóż jednak mógł kapłan zrobić... sprawa w którą był uwikłany teraz, ważniejsza była niż karczmarza opinie i samopoczucie. Thomas zmęczony całym dniem, szybko zapadł w sen tego wieczoru.

***

Goethe może i spać chodził wcześnie, tego się ukryć nie dało, ale w zwyczaju swym miał wstawać przed świtem jeszcze. Służka jedynie w piecu rozpalała kiedy Thomas w głównej sali karczmy się zjawił. Przywitał się grzecznie i opuścił przybytek. Kroki swe skierował na poranne modły w pobliskiej świątyni. Czas był drugiego obrzędu tego dnia, ale nawet sumienne i szczere modlitwy nie mogły polepszyć pogody. Mgła i czarne chmury wisiały nad Averheim. Tajemnica i swego rodzaju, poetycka dzienna noc nastała. Mgielny całun skrył brzydotę miasta i ukrył występek przed ludzkim okiem. W takich okolicznościach Thomas Goethe wszedł do świątyni i w taki sam, gęsty kłąb oparów wyszedł po rytuale powitania dnia. Idąc w stronę karczmy, Thomas dopracowywał plan który zamiarował przedstawić swym kompanom.

Wkrótce potem, Goethe siedział przy jednym z karczemnych stołów w Trumnie Kowala i zajadał posiłek ze smakiem. Trudno było mu zjeść porządny obiad czy kolację odkąd przybył do tego miasta. Prawdą było że nie mógł zjeść wiele, lata nie te, zdrowie też już nie jak dwadzieścia lat temu... a przede wszystkim śwątynny dryg, asceza i opamiętanie by w nadmiar nie popaść. Tego ranka jednak, akolita dogadzał sobie. Grube pajdy chleba, kiełbasa i kalarepa, w ilościach takich które na talerzu akolicie nie przystoją... a jednak, dziś Thomas miał dobry humor i nie zamierzał z tym walczyć. Wkrótce wszyscy spotkali się przy jednym stole i rozpoczeli, niechętnie, rozmowę. Planu dnia nie było, ot kolejny dzień poszukiwań i pytań. Wymienić się należało zdobytymi informacjami, zgodnie z założeniem. Herr Ekhart zaproponował ciekawy plan, który to zakładał by Thomas za przynęte robił. Akolita nie namyślał się wiele i odpowiedział że z miłą chęcią będzie robakiem na ich wędce... wkońcu był starym człekiem którego żałować najmniej można. Klaus też plan swój przedłożył i wydał się on ciekawy i podstępny. Nadszedł czas na to by akolita zabrał głos. Powiedział o tym czego się wczoraj dowiedział o truciźnie, o tym jak do tego doszedł z Klausem, o szczurze i substancji na ranie znalezionej, której efekty, wszak wszyscy widzieli na Kellerze umarłym. Thomas powiedział i o tym że skaiewkę ma pustą, a wśród żebraków i bezdomnych poszukiwanie Kurta, Mathildy i Fredrica zlecił, i że szylinga za prawdziwą informację obiecał dać, jak kto się o miejscu przebywania którejś z osób wymienionych dowie i zaprowadzi tam. Na sam koniec zostawił swój plan. Po kolei i dokładnie opowiedział o tym że może by zaczać blefować i w obieg informację posłać. Tak by każdy z kim rozmawiają wiedział że są blisko odnalezienia porywaczy lub tego całego zakapturzonego. O tym że istnieje szkatuła w której wszystkie dowody trzymają, że szkatuła ów z nimi wędruje, a że z Nuln jadą łowcy by te świadectwa zbrodni i tożsamości przestępcy zobaczyć i sprawiedliwość w Averheim przywrócić. Thomas dał do zrozumienia że brak tej szkatuły czy nawet fakt że porywacz czy zabójca, blefu się domyśla... i tak skłonić powinien do tego by parol na nich zagiął. Człek tennie może pozwolić sobie na to by tego nie sprawdzić. Wcześniej czy później ktoś się u nich zjawi by ową szkatułę przejąć. Prawdą było że śledcze podejście to nie było, ale chodzenie i szukanie też, jak na razie efektów wielkich nie przyniosło. Być może złoczyńcę trzeba by czymś skusić. Goethe dał czas wszystkim by plan ten przemyśleli, przetrawili i opracowali dokładnie jeśli takie podejście im się podoba. Jedno było pewne, od dziś, trzeba było wszystkim wspominać o tym że takie dokumenty istnieją.

***

- Zauważyliście że ten żebrak, Kurt, zniknął z przed Czystej Świni? Rolf i Szczury również z tym miejscem są związani... i Keller tu przesiadywał i pewnie miał kontakty, a teraz i ta Mathilda i Werner, w tym miejscu moga być odnalezieni...lub nie. Thomas dzielił się głośno swymi myślami z towarzyszami. - Co wy na to by przyjżeć cię dokładniej temu miejscu? Karczmarz wiele na pewno wie, trzeba by jedynie znaleźć sposób by nam to wszystko wyśpiewał. Goethe szedł i jadł suszone orzechy, przekąskę którą to trzymał w swej torbie podróżnej. Jak na raz, zakrztusił się prawie suszonym owocem, przez to mówic zaniemógł... a wszystko przez widok jaki jego oczom się ukazał. Płonąca barka i ludzki krzyk. Jedno sięgło oczu, drugie uszu akolity, zresztą, chyba wszystkich na przyrzeczu.

Dwóch uciekających mężczyzn, Thomas by pewnie nawet nie zauważył gdyby nie Klaus, Ekhart i Almos... oraz Rex który warknął i rzucił się w pogoń za uciekinierami na komendę Klausa. Panna Irmina również ruszyła w sukurs wspomnianej czwórce... a panna Hanna, trzeźwo i ze współczuciem pewnie, ruszyła na pomoc potrzebującym przy barce. Thomas ruszył w ślad za Hanną. Podwinął szatę i biegł ile sił w nogach. Krzyknął. Najpierw do mężczyzny który zbliżał się od strony karczmy.

- Wezwij pomoc. Biegnij!!! Akolita zrobił to głosem zupełnie innym niż można było słyszeć od niego na co dzień. Z błyskiem w oku biegł i myślał o tym że jest jak kiedyś, jak wtedy kiedy był młody i bał się wielu rzeczy... o tym że był stary i zmęczony i że nie bał się teraz, całkiem już zapomniał.

Drugie zdanie zakrzyknął do Hanny. - Kobieto wolniej. Spłoniesz!!! W tym czasie dobiegali już do barki. Thomas Goethe wiedział ze nie cofnie się przed niczym by pomóc potrzebującym. Tak jako wierny sługa Vereny, ale i jako człowiek dotrzymujący obietnicy przyjacielowi, na końcu podróży życia, tak przyjaciela jak i własnej.
 
VIX jest offline