Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2013, 12:00   #14
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 2. Visena

Studnię znalazł Nethadil dość szybko - rzecz jasna była nieopodal placu - a i kociołek kupił za przyzwoitą kwotę. Dumając co jeszcze nabyć na tę nieoczekiwaną wyprawę ratunkową wpadł na Emila, który najwyraźniej czatował na niego nieopodal świątyni, ciekaw czego też elf się dowiedział.
- Chodź, jesteś mi potrzebny - syn Alariele uśmiechnął się do dzieciaka widząc jego pełną oczekiwania twarz, ale napomniał się w myślach by zbyt wiele nie zdradzić. A na pewno niczego o tym czego dowiedział się w świątyni.

W towarzystwie wścibskiego konusa znalezienie kompetentnego myśliwego nie stanowiło problemu, ale... każdy z napotkanych tropicieli wydawał się za punkt honoru stawiać sobie odwiedzenie półelfa od wyprawy w nieznane. I po prawdzie to ciężko było im się dziwić. Co prawda imadlaki czy tojanidy łatwo było ominąć (oraz rozpoznać), ale już smoczydła rezydowały dokładnie na trasie, jaką Nethadil sobie wyznaczył. Poza tym według rozmówców las wprost kipiał złowieszczymi zwierzętami - zwłaszcza w jego południowej części, gdzie nie było elfów czy ludzi, którzy by je tępili. Dodatkowo wydawało się, że stwory te wyjątkowo rozpanoszyły się tego roku.
Opowieści o podmrokowych stworach wyśmiali wszyscy równo, choć jeden ze starszych myśliwych uczciwie przyznał, że owo osławione “zejście” jest (a raczej potencjalnie znajduje się) nieopodal elfch ruin (a dokładnie w paśmie gór oddzielających je od morza), więc siłą rzeczy nikt się tam nie zapuszcza. A jak zapuszcza to już nie wraca, więc na jedno wychodzi - informacji brak. W każdym razie nic o podziemnej proweniencji nie przychodzi do wioski - prócz pająków, wielkich robali, szczurów... No dobrze - nic ekstraordynaryjnego...
Tak czy siak jednak samotna wycieczka w nieznane równała się według nich samobójstwu. Ponieważ Nethadil szedł jednak w zaparte, wyjaśnili mu jak mniej więcej dojść do miejsc, o które pytał, i ile to będzie trwać. Niestety było to mniej niż więcej - półelf ze smutkiem musiał przyznać, że wskazówki odnośnie lasu, którego kompletnie nie znał nie były zbyt pomocne. “Przy drzewie, które piorun trzasnął w lewo, ale nie tym co w zeszłym roku tylko dwie zimy wcześniej”, albo “to jeziorko co spod ziemi wypływa, to tam za nim ze trzy wiorsty jeszcze na wprost; tylko go nie pomyl z tym, co ma dopływ schowany pod kamieniem” sprawiały, że miał jedynie mętlik w głowie. W końcu za najważniejszą wskazówkę uznał, że większość poszukiwanych przez niego miejsc znajduje się mniej więcej w linii prostej od Viseny. To “mniej więcej” (przewijające się w rozmowach równie często jak “bo i po co?”) nieco go niepokoiło... Taki układ sugerował, że pewnie w dawnych czasach prowadziła tędy jakaś droga (czy raczej ścieżka, jako że mieszkały tu elfy). Czyżby do Marathiel? Nie wiedział i był całkiem pewien, że i wieśniacy nie mieli o tym pojęcia.

Odnośnie bagien krótki przegląd mieszkających tam istot sprawił, że zimny pot spłynął mu po plecach. Zaiste miał nieziemskie szczęście; może to właśnie Tymora sprawowała nad nim wtedy pieczę i stąd też tak miłe przyjęcie ze strony jej kapłanów? Jeszcze bardziej zaniepokoiła go opowieść o zielonej wiedźmie zamieszkujących mokradła. Historia, jak to zjawiła się ona we wsi i w przebraniu niewiasty uwodziła a potem zabijała kolejnych mężczyzn... Wspomniawszy spotkanie z “leśną” Eleną, opowieść o Przeklętej Polanie i wieży bezimiennego czarodzieja, którego magia skaziła całą okolicę wydała się wręcz relaksująca. Jednak szybko odezwała się w Nethadilu jego druga natura. Oczami wyobraźni ujrzał drzewa wokoło wieży - chore, karłowate, zniekształcone przez plugawą moc zapewne wraz z żyjącymi wśród nich - lub może nawet w nich samych! - stworzeniami. Cóż musiało się tam stać, że nawet moc zamieszkującej Wilczy Las druidki - podobno tak potężnej, że zamieniła niepokornych viseńskich drwali w drzewa - nie potrafiła odwrócić zniszczeń?

Tropiciel i bard w jednym słuchał, potakiwał i dziękował za to co mogło mu się przydać, zaś uwagi co do swego prawdopodobnego stanu umysłowego pomijał nie wdając się w jałowe dyskusje. Decyzję już podjął i nie miał zamiaru jej zmieniać jak chorągiewka na wietrze; gdyby taki był to by nie dotarł w pogoni za ojcem tak daleko. Język nadal trzymał za zębami gwoli tego co dowiedział się u Nellera i Eleny, twierdząc że każdy kierunek go interesuje a musi się jak najwięcej dowiedzieć bo nie wiadomo dokąd go tropy zawiodą. O powracającego, rannego psa jeszcze dopytał, o rzeki i o kierunek w jakim strumienie najczęściej płyną. O druidkę również zapytał - czy czego nie potrzebuje, czy do wsi przychodzi, czy miejscowym pomaga. O Elenie “zielarce” próbował zapomnieć - nie wydawało się by pościg miał go w tamte rejony zaprowadzić a kusić szczęścia na bagnach nie miał zamiaru po raz wtóry. Jeśli to wiedźma była to tym razem się zlitowała; jeśli zwid biorący się z gorączki to wcale miły i warty wspomnienia w przyszłości. Jeśli co gorszego to … sam nie wiedział co o tym myśleć.

Emil radośnie towarzyszył Nethadilowi przez cały czas, strzygąc uszami, dorzucając mniej lub bardziej sensowne uwagi, plotki i komentarze. Nawet gdy bard już opuścił towarzystwo mysliwych mały ani myślał się odczepić, racząc przybysza informacjami w rodzaju:
- O, tata!
- O, Jadźka, ona ma pypcie na tyłku, wiesz?
- Tamten to Adam, zjadły mu wilki zeszłej zimy wszystkie owce, no.
- O, Fabian, widać już kaca wyleczył po wczoraj - kolejną wiadomość półelf zbyłby również gdyby nie to, że ów Fabian - wyraźnie zniszczony nadmiarem trunków, brudny mężczyzna - nie tylko wgapiał się w Nethadila, ale i chwiejnym krokiem zmierzał w jego stronę.
- Ty! Bohatyr! - wycelował w młodzieńca palec z czarnym od brudu paznokciem. - No! - na moment stracił równowagę i wydawało się, że rymnie w błoto, ale szybko odzyskał zarówno pion jak i rezon. Szapnął struny poobijanej mandoliny; instrument jęknął boleśnie a jego właściciel ryknął:
Bohatyyyyyyyr!
Przylazł do wsi, zbiera baty.
Bohatyyyyyyr!
Wścibia nos tam gdzie nie trzeba,
zaraz będzie z tego bieda!
Bohatyyyyyyr!
Hep... Co to ja chciałem... a!
Bohatyyyyyyr!
Em...
Bohatyyyyyyr!
Zbierze wpierw kości dzieciaków,
Naszych braci i rodaków.
Potem weźmie te Damiela
Onego nam przyjaciela.
Bohatyyyyyyr!
Same kości z niego będą
Kiedy wilki go obsiędą.
Bohatyyyyyyr!
A na koniec jak w tej bajdzie
Wiedźma mu poderżnie gardziel.
Bohatyyyyyyr!
- Milcz baranie, rozum ci odjęło? - naraz do, pożalcie się bogowie, barda podleciała jakaś kobiecina i z całych sił trzepnęła ścierką przez kark. - Nie wiesz, że Elda jest we wsi? Chcesz, żeby ci podpaliła ten durny łeb? Albo i całą wieś? Jeszcze tego brakuje, żebyś jej przypominał o krzywdzie; mało tego że ciągle do sołtysa wychadza, to jeszcze jakiś śpiewak od siedmiu boleści będzie imię jej męża ryczał na pół Viseny. Won mi stąd, do roboty darmozjadzie, a nie do bimbru - baba ze złością wyrwała Fabianowi sflaczały bukłak i kuksańcami pogoniła w stronę jednego z domostw.

Nethadil uśmiechał się i chichotał, albo kiwał potakująco głową słysząc komentarze Emila, tylko gdy miejscowy bard podszedł zmienił twarz w obojętną maskę. Chciał minąć natrętnego artystę niczym jedną z licznych kałuż, ale zanim do tego doszło minstrel został spacyfikowany. Całe szczęście - wykonanie było tragiczne i stanowiło jaskrawy dowód na to że nawet doświadczony bard nie powinien tykać gorzały przed występem. Półelf najchętniej w ogóle wyrzuciłby całe zdarzenie z pamięci gdyby nie wzmianka o “wiedźmie”, która sprawiła że zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Wiesz może o jakiej bajdzie mówił? - zagadnął Emila - To co śpiewał o wiedźmie, że tam komuś gardło poderżnęła?
- Ja myślę, że on o tobie śpiewa, wiesz? - zafrasował się mały. - Znaczy że taki los ci wróży. No bo nikt inny nie poszedł ich szukać, no nie?
- Naprawdę? - Nethadil udał zdumienie. Machnął ręką. - Miałem coś innego na myśli. Nieważne.

Serdecznie pożegnał się z dzieciakiem i wyruszył na wschód, szukając młyna o którym Emil opowiadał. Miał zamiar rozejrzeć się tam za śladami by w ich stanie i szansach wytropienia “dzieci” w ogóle się zorientować, zaś potem zmierzać na południe, by powoli i ostrożnie szukać rozwiązania zagadki Damiela i zaginionej karawany. I może tego co zdewastowało las?

- Da radę zrobić tyle, ile da radę zrobić - syn nimfy mruknął pod nosem opuszczając Visenę - Nie więcej, ale trzeba próbować żeby i nie mniej.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 11:06.
Sayane jest offline