Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2013, 00:17   #41
black_cape
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Gimrahil spojrzał w kierunku dwóch futrzaków i podrapał się po brodzie. Z tego co kojarzył, te stworki bywały czasem kłopotliwe.

- Ona jest tak jakby z nami i ona jest... Ktoś ważny po nią posłał. Nie wypada jej zatrzymywać.

- Czy on właśnie...

- Przemówił?

- Tak, przemówił!

- Mówisz zatem, gnomie, że...

- Gith jest z wami?

- Tak, gith z wami?

- Ale githa nam przepuścić nie wolno.

- Tak, nie wolno.

- Githy są...

- Złe?

- Nie, są błędne.

- Nie wolno im tu być.

- Nie wolno.


- I on nie zamierza tu być. On... Ona właściwie... Zamierza stąd odejść. No i dlatego nas musicie przepuścić. Bo ona tu jest, a nie powinna, więc... Musi odejść. Chyba nie chcecie zatrzymać jej tu, skoro tu być nie powinna? - Gdzieś w połowie tej tyrady Gimrahil uświadomił sobie, że... Coś za długi ten logiczny wywód mu wychodzi. A i jego logiczność jest... Dyskusyjna.

- Ależ to wejście do...

- Ysgardu?

- Tak!

- Githom nie wolno do Ysgardu!

- Miejsce githa jest w...

- Limbo?

- Tak!

- Albo gdzie indziej.

- Nie tutaj.

- Nie.

- Ależ proszę.
- Odezwał się Uthilai. - Jesteście strażnikami tej drogi, drodzy wiewiórcy? Czemu nie chcecie przepuścić sąsiada, który nie sprawia żadnego kłopotu?

- To nie sąsiad.

- Nie, to gith.

- Nie lubimy tu githów.

- Nie, nie lubimy.


- A znacie jakichś githów? Poza tym to nie gith, tylko gith-... …-yjka? No wiecie... Samica. Chyba. - Gimrahil podejrzliwie spojrzał na Th’amar. W sumie wiedział, że gith mają kobiety. Ale też nie bardzo znał się ich rozpoznawaniu.

- Preferuję określenie “kobieta”.
- Wtrąciła Th’amar, ostentacyjnie ignorując ratatoski.

- Ona jest githyjką i tylko przechodzi.

- Czy znamy githów?

- Znamy githów?

- Nie, chyba nie.

- Nie znamy githów.

- Tym bardziej nie powinniśmy jej...

- Przepuścić?

- Tak. Nie powinniśmy.

- Nie.

- Nas też nie znacie, a jednak chcecie nas przepuścić?
- Z uśmiechem zapytał aasimar. - To żaden kłopot żebyśmy się poznali. Ja nazywam się Uthilai, a to jest Th’amar. Teraz znamy się trochę lepiej.

- Witaj!

- Tak, witaj! Jestem...

- Lebron!

- Tak!

- A ja jestem...

- Tudrok!

- Tak!

- Ale to nie...

- Wystarczy?

- Tak, nie wystarczy. Żaden gith tędy nigdy nie przeszedł.

- To droga do Ysgardu.

- Ysgard to nie miejsce dla githów.

- Dokładnie.

- A aasimary na pewno tam...

- Mieszkają?

- Tak!


Pratibhairava niezbyt podobału się to, iż wiewiórki próbowały dokonać jenu płciowej identyfikacji. Czy jeśli wiele golemów strażniczych jest dwa razy albo i więcej większych od jenu, bardziej zwalistych i obszernych, mówiących tubalnym głosem i odpowiadający tylko na proste komendy, czy to czyni jest płci męskiej? Oczywiście, że nie. Lecz teraz nie było czasu na rozważania nad tym, lecz by mogli dalej udać się w głąb Yggdrasilu. W Domie Wiedzy Pratibhairava zapoznało się z informacjami, iż owe Ratatoski są istotną częścią ekosystemu Wielkiego Jesionu, tworząc rozległy system łączności, a przy tym często robiąc za przewodników. Jednakże nie przepadały za diabelstwami, krasnoludami oraz właśnie githzerai. Jednak w księdze nie stało, dlaczego.

- Więc nikt, kto nie wygląda na rodzaj lub gatunek, który zamieszkuje Ysgard, nie może przejść? - Zapytału konstruktu. - Nie wszyscy których typu nie znacie, stanowią zagrożenie.

- Nie wszyscy?

- Nie, nie wszyscy, prawda.

- Tak, prawda.

- Ale githy są inne.

- I slaady.

- I kilka innych...

- Ras?

- Tak!

- Ras niebezpiecznych dla Yggdrasila.

- Zagrażających mu swoimi...

- Umiejętnościami?

- Tak!

- I samą obecnością.

- Co zrobimy?

- Co zatem zrobimy?

- Może wrzucimy githa do...

- Worka?

- Tak!

- Dużego, skórzanego.

- A poniesiesz ją...

- Ty?

- Nie, ty.

- Nie, ty.

- Nie, ty.

- Nie, ty.


Th'amar, nadal nie zwracając uwagi na ratatoski, odwróciła się do kompanii.

- To dziwne... *Wiedzcie*, że jeszcze parę uderzeń serca temu, gdy znajdowaliśmy się w grocie, widziałam znaki zapisane ręką Ludu.


Zamilkła na chwilę; ostrze karach zastygło w materię przypominającą ściany jaskini, po czym zaczęło pokrywać się pismem. Th'amar skupiła całą uwagę na znakach, które zaczęły wtapiać się teraz w gładką powierzchnię zwierciadła. Kobieta oderwała wzrok od swojego odbicia i powiodła pytającym spojrzeniem po twarzach pozostałych.

- A ja mam propozycję. Wy i tak musicie posiedzieć tutaj i pilnować, więc może my przeprowadzimy githyjkę do najbliższego INNEGO portalu i dopilnujemy, żeby nie nabroiła po drodze w Ysgardzie, co? - Gnom zignorował pokaz Th’amar, jako że filozoficzne teksty jej Ludu uważał za nudne nawet wtedy, gdy część z nich musiał wyuczyć się na pamięć. Zamiast tego skupił się, aby przekonać te dwa ograniczone wiewióry do wyjścia poza ograniczające je nakazy.

- Innego portalu?

- Jakiego innego portalu?

- Portalu dokądkolwiek. Z Ysgardu na zewnątrz.
- Odpowiedział bard.

- My nie znamy żadnych...

- Portali?

- Tak! Nie znamy.

- Nie, nie znamy.

- My tylko przeprawiamy tu przychodzących przez Yggdrasil.

- Nie!

- Jak nie?

- Przecież znamy jeden portal!

- Tak, znamy.

- To portal do...

- Sigil?

- Tak!

- Haha!
- Wykrzyknął uradowany sigilijczyk. - To najlepszy portal jaki tylko mogę sobie wymarzyć! To jak? Dacie przejść naszej przyjaciółce? Tylko do Sigil. Już już i nas nie ma!

- Ale githy są...

- Błędne?

- Nie pasują, tak!

- Ale to tylko do Sigil, nie wejdą do...

- Ysgardu?

- Tak! Nie wejdą.

- Nie, nie wejdą.

- Zatem dobrze.

- Ale trzymajcie githa z tyłu.

- Oj tak, z tyłu trzymajcie.

- Niech nie wchodzi nam w...

- Drogę?

- Tak!

- Ha!
- Aasimar odwrócił się do reszty. -Zawsze da się dogadać. I jeszcze drzwi do domu!

Th'amar zaczynała się niecierpliwić. Tym razem sama zwróciła się do ratatosków:

- Co wobec tego *wiecie* o znajdującej się w tej okolicy jaskini?

- Jaskinia?

- Grota?

- Grota githzerai, tak.

- Niebieskie miecze.

- Nie, czerwone.

- Nie, różowe.

- Nie, żółte.

- Nie, seledynowe.

- Kiedyś tam byli, ale się...

- Zmyli?

- Tak!

- Nie zadawaj głupich pytań, gith.

- Tak, nie zadawaj.

- Kiedyś? W jaki sposób...?
- Th'amar z trudem nadążała za przekrzykującymi się stworzeniami.

- Odeszli.

- Tak, odeszli.

- Byli, a potem...

- Zniknęli?

- Tak!

- Githy, nieładne githy, zostawiły masę rzeczy.

- Masę masy rzeczy!

- Te zielone miecze.

- Nie, purpurowe.

- Nie, pomarańczowe.

- Nie, kremowe.

- I tę kulę.

- Kula, widać w niej...

- Odbicia?

- Przyszłość?

- Marzenia?

- Coś w niej widać.

- Tak, coś widać.

- Chcecie powiedzieć, że jesteście w posiadaniu kuli należącej do mojego Ludu? Zapewne ostrza także sobie przywłaszczyliście?

- Mówiłem, że to zły pomysł!

- Też mówiłem!

- Głupie githy, zawsze robią z igły...

- Widły?

- Tak!

- Nie mamy mieczy.

- Oddaliśmy Kantakowi.

- Tak, oddaliśmy, ale były tępe!

- Tak, były tępe.

- Oj tak, nie działają.

- Wasze miecze nie działają!

- Komu je oddaliście?
- Th'amar zastanawiała się, jaką istotą mógł być Kantak, skoro on jeden otrzymał tak wiele ostrzy. A może przewodził pewnej grupie? Czy potrafił znaleźć zastosowanie dla karach? Dlaczego...

- Kantak!

- Tak, Kantak!

- Mówiłem, że githy...

- Głupie?

- Tak! Nie słucha nas nawet.

- Kantak, Ogniodzierżca.

- Największy w stadzie.

- Daleko na końcu tego korzenia...

- Yggdrasila?

- Tak!

- Oj daleko.

- Tamaska, Ogniodzierżczyni, też daleko.

- Oj daleko.

- Oj tak.

- W takim razie do czego potrzebne są wam miecze, które “nie działają”?

- Mówiłem ci, Lebronie? Nie słucha.

- Tak, nie słucha. Każdy gith taki, wiemy o tym.

- Tak, wiemy.

- Nie są potrzebne, więc je...

- Oddaliśmy?

- Tak!

- Dobrze więc
- westchnęła Th’amar. - Do czego *jemu* potrzebne są miecze, które “nie działają”?

- Przywódca plemienia bierze wszystko co znajdziemy.

- Tak, bierze wszystko.

- Wszyściusieńko.

- Jedne rzeczy zjada.


Th’amar poczuła nagle, że robi jej się słabo.

- Inne przerabia na biżuterię dla...

- Tamaski?

- Tak!

- Czasem coś odda tym ludziom przy zielono-żółtym drzewie koło korzenia...

- Yggdrasila?

- Tak!

- Ale on nie oddaje.

- Jak to nie?

- Sprzedaje!

- Tak?

- Tak!

- Oddajcie mi zatem, równie nieprzydatną dla was, kulę.

- Ten gith chce...

- Naszą kulę?

- Widzisz, githy są złe!

- Tak, zabierają nam co się da!

- A mistrz mówił, że nie są złe!

- Mistrz też mówił, że nie są dobre!

- Rzekł, że “neutralne” są.

- A mimo to wredne!

- Nasza kula jest.

- Nie oddamy.

- Tak, nie oddamy.

- Mimo to nalegam, abyście przekazali mi ją choć na chwilę.

- Na chwilę?

- Gith chce...

- Popatrzeć?

- Tak! Chce popatrzeć?

- Widzę, że jednak udało nam się porozumieć.


Ratatosk, ten z włócznią oraz tarczą, postanowił ostrożnie podsunąć kulę pod oczy Th’amar, głaskając ją uprzednio jakby dla uspokojenia. Widać nie odpowiadało mu to co robi; drugi natomiast doglądał uważnie czy aby githzerai nie zamierza dotknąć kuli, by tylko posądzić ją o złodziejstwo. Sam przedmiot zdawał się być wykonany ze szkła, chociaż w środku szalały dziwne kształty i obrazy. Na początku zauważyła w nich siebie, to jest swoje odbicie razem z towarzyszami z tyłu. Potem natomiast obraz zniknął i rozpoczęły się migawki innych, dziwnych rzeczy. Wpierw widać było statek, potem zwłoki kobiety. Dalej kolejny statek, biesa, następnie jakąś gałąź. Skała, kolejna gałąź, krypta, ulica, następnie wrzeszczący człowiek aż w końcu kolejne zwłoki, tym bardziej jeszcze bardziej zamazane niż poprzednie. Th’amar wiedziała dobrze co to jest. To Niezapominka, “wynalazek” pewnego Zertha, pozwalający zamykać rzeczywistość w kawałku szkła. Nigdy jednak nie wytłumaczono jej jak owe Niezapominki działają; mogły to być dzienniki, w których spisywało się coś, o czym można zapomnieć, tak bowiem wskazywałaby nazwa, ale równie dobrze mogły tam być zamknięte obrazy z przeszłości i przyszłości, wizje możliwych kontynuacji, sny istot żywych czy też i nawet tych umarłych.
 
black_cape jest offline