| Gimrahil spojrzał w kierunku dwóch futrzaków i podrapał się po brodzie. Z tego co kojarzył, te stworki bywały czasem kłopotliwe. - Ona jest tak jakby z nami i ona jest... Ktoś ważny po nią posłał. Nie wypada jej zatrzymywać.
- Czy on właśnie...
- Przemówił?
- Tak, przemówił!
- Mówisz zatem, gnomie, że...
- Gith jest z wami?
- Tak, gith z wami?
- Ale githa nam przepuścić nie wolno.
- Tak, nie wolno.
- Githy są...
- Złe?
- Nie, są błędne.
- Nie wolno im tu być.
- Nie wolno. - I on nie zamierza tu być. On... Ona właściwie... Zamierza stąd odejść. No i dlatego nas musicie przepuścić. Bo ona tu jest, a nie powinna, więc... Musi odejść. Chyba nie chcecie zatrzymać jej tu, skoro tu być nie powinna? - Gdzieś w połowie tej tyrady Gimrahil uświadomił sobie, że... Coś za długi ten logiczny wywód mu wychodzi. A i jego logiczność jest... Dyskusyjna.
- Ależ to wejście do...
- Ysgardu?
- Tak!
- Githom nie wolno do Ysgardu!
- Miejsce githa jest w...
- Limbo?
- Tak!
- Albo gdzie indziej.
- Nie tutaj.
- Nie.
- Ależ proszę. - Odezwał się Uthilai. - Jesteście strażnikami tej drogi, drodzy wiewiórcy? Czemu nie chcecie przepuścić sąsiada, który nie sprawia żadnego kłopotu?
- To nie sąsiad.
- Nie, to gith.
- Nie lubimy tu githów.
- Nie, nie lubimy. - A znacie jakichś githów? Poza tym to nie gith, tylko gith-... …-yjka? No wiecie... Samica. Chyba. - Gimrahil podejrzliwie spojrzał na Th’amar. W sumie wiedział, że gith mają kobiety. Ale też nie bardzo znał się ich rozpoznawaniu.
- Preferuję określenie “kobieta”. - Wtrąciła Th’amar, ostentacyjnie ignorując ratatoski.
- Ona jest githyjką i tylko przechodzi.
- Czy znamy githów?
- Znamy githów?
- Nie, chyba nie.
- Nie znamy githów.
- Tym bardziej nie powinniśmy jej...
- Przepuścić?
- Tak. Nie powinniśmy.
- Nie.
- Nas też nie znacie, a jednak chcecie nas przepuścić? - Z uśmiechem zapytał aasimar. - To żaden kłopot żebyśmy się poznali. Ja nazywam się Uthilai, a to jest Th’amar. Teraz znamy się trochę lepiej.
- Witaj!
- Tak, witaj! Jestem...
- Lebron!
- Tak!
- A ja jestem...
- Tudrok!
- Tak!
- Ale to nie...
- Wystarczy?
- Tak, nie wystarczy. Żaden gith tędy nigdy nie przeszedł.
- To droga do Ysgardu.
- Ysgard to nie miejsce dla githów.
- Dokładnie.
- A aasimary na pewno tam...
- Mieszkają?
- Tak!
Pratibhairava niezbyt podobału się to, iż wiewiórki próbowały dokonać jenu płciowej identyfikacji. Czy jeśli wiele golemów strażniczych jest dwa razy albo i więcej większych od jenu, bardziej zwalistych i obszernych, mówiących tubalnym głosem i odpowiadający tylko na proste komendy, czy to czyni jest płci męskiej? Oczywiście, że nie. Lecz teraz nie było czasu na rozważania nad tym, lecz by mogli dalej udać się w głąb Yggdrasilu. W Domie Wiedzy Pratibhairava zapoznało się z informacjami, iż owe Ratatoski są istotną częścią ekosystemu Wielkiego Jesionu, tworząc rozległy system łączności, a przy tym często robiąc za przewodników. Jednakże nie przepadały za diabelstwami, krasnoludami oraz właśnie githzerai. Jednak w księdze nie stało, dlaczego. - Więc nikt, kto nie wygląda na rodzaj lub gatunek, który zamieszkuje Ysgard, nie może przejść? - Zapytału konstruktu. - Nie wszyscy których typu nie znacie, stanowią zagrożenie.
- Nie wszyscy?
- Nie, nie wszyscy, prawda.
- Tak, prawda.
- Ale githy są inne.
- I slaady.
- I kilka innych...
- Ras?
- Tak!
- Ras niebezpiecznych dla Yggdrasila.
- Zagrażających mu swoimi...
- Umiejętnościami?
- Tak!
- I samą obecnością.
- Co zrobimy?
- Co zatem zrobimy?
- Może wrzucimy githa do...
- Worka?
- Tak!
- Dużego, skórzanego.
- A poniesiesz ją...
- Ty?
- Nie, ty.
- Nie, ty.
- Nie, ty.
- Nie, ty.
Th'amar, nadal nie zwracając uwagi na ratatoski, odwróciła się do kompanii.
- To dziwne... *Wiedzcie*, że jeszcze parę uderzeń serca temu, gdy znajdowaliśmy się w grocie, widziałam znaki zapisane ręką Ludu.
Zamilkła na chwilę; ostrze karach zastygło w materię przypominającą ściany jaskini, po czym zaczęło pokrywać się pismem. Th'amar skupiła całą uwagę na znakach, które zaczęły wtapiać się teraz w gładką powierzchnię zwierciadła. Kobieta oderwała wzrok od swojego odbicia i powiodła pytającym spojrzeniem po twarzach pozostałych. - A ja mam propozycję. Wy i tak musicie posiedzieć tutaj i pilnować, więc może my przeprowadzimy githyjkę do najbliższego INNEGO portalu i dopilnujemy, żeby nie nabroiła po drodze w Ysgardzie, co? - Gnom zignorował pokaz Th’amar, jako że filozoficzne teksty jej Ludu uważał za nudne nawet wtedy, gdy część z nich musiał wyuczyć się na pamięć. Zamiast tego skupił się, aby przekonać te dwa ograniczone wiewióry do wyjścia poza ograniczające je nakazy.
- Innego portalu?
- Jakiego innego portalu?
- Portalu dokądkolwiek. Z Ysgardu na zewnątrz. - Odpowiedział bard. - My nie znamy żadnych...
- Portali?
- Tak! Nie znamy.
- Nie, nie znamy.
- My tylko przeprawiamy tu przychodzących przez Yggdrasil.
- Nie!
- Jak nie?
- Przecież znamy jeden portal!
- Tak, znamy.
- To portal do...
- Sigil?
- Tak!
- Haha! - Wykrzyknął uradowany sigilijczyk. - To najlepszy portal jaki tylko mogę sobie wymarzyć! To jak? Dacie przejść naszej przyjaciółce? Tylko do Sigil. Już już i nas nie ma!
- Ale githy są...
- Błędne?
- Nie pasują, tak!
- Ale to tylko do Sigil, nie wejdą do...
- Ysgardu?
- Tak! Nie wejdą.
- Nie, nie wejdą.
- Zatem dobrze.
- Ale trzymajcie githa z tyłu.
- Oj tak, z tyłu trzymajcie.
- Niech nie wchodzi nam w...
- Drogę?
- Tak!
- Ha! - Aasimar odwrócił się do reszty. -Zawsze da się dogadać. I jeszcze drzwi do domu!
Th'amar zaczynała się niecierpliwić. Tym razem sama zwróciła się do ratatosków:
- Co wobec tego *wiecie* o znajdującej się w tej okolicy jaskini?
- Jaskinia?
- Grota?
- Grota githzerai, tak.
- Niebieskie miecze.
- Nie, czerwone.
- Nie, różowe.
- Nie, żółte.
- Nie, seledynowe.
- Kiedyś tam byli, ale się...
- Zmyli?
- Tak!
- Nie zadawaj głupich pytań, gith.
- Tak, nie zadawaj.
- Kiedyś? W jaki sposób...? - Th'amar z trudem nadążała za przekrzykującymi się stworzeniami.
- Odeszli.
- Tak, odeszli.
- Byli, a potem...
- Zniknęli?
- Tak!
- Githy, nieładne githy, zostawiły masę rzeczy.
- Masę masy rzeczy!
- Te zielone miecze.
- Nie, purpurowe.
- Nie, pomarańczowe.
- Nie, kremowe.
- I tę kulę.
- Kula, widać w niej...
- Odbicia?
- Przyszłość?
- Marzenia?
- Coś w niej widać.
- Tak, coś widać.
- Chcecie powiedzieć, że jesteście w posiadaniu kuli należącej do mojego Ludu? Zapewne ostrza także sobie przywłaszczyliście?
- Mówiłem, że to zły pomysł!
- Też mówiłem!
- Głupie githy, zawsze robią z igły...
- Widły?
- Tak!
- Nie mamy mieczy.
- Oddaliśmy Kantakowi.
- Tak, oddaliśmy, ale były tępe!
- Tak, były tępe.
- Oj tak, nie działają.
- Wasze miecze nie działają!
- Komu je oddaliście? - Th'amar zastanawiała się, jaką istotą mógł być Kantak, skoro on jeden otrzymał tak wiele ostrzy. A może przewodził pewnej grupie? Czy potrafił znaleźć zastosowanie dla karach? Dlaczego... - Kantak!
- Tak, Kantak!
- Mówiłem, że githy...
- Głupie?
- Tak! Nie słucha nas nawet.
- Kantak, Ogniodzierżca.
- Największy w stadzie.
- Daleko na końcu tego korzenia...
- Yggdrasila?
- Tak!
- Oj daleko.
- Tamaska, Ogniodzierżczyni, też daleko.
- Oj daleko.
- Oj tak.
- W takim razie do czego potrzebne są wam miecze, które “nie działają”?
- Mówiłem ci, Lebronie? Nie słucha.
- Tak, nie słucha. Każdy gith taki, wiemy o tym.
- Tak, wiemy.
- Nie są potrzebne, więc je...
- Oddaliśmy?
- Tak!
- Dobrze więc - westchnęła Th’amar. - Do czego *jemu* potrzebne są miecze, które “nie działają”?
- Przywódca plemienia bierze wszystko co znajdziemy.
- Tak, bierze wszystko.
- Wszyściusieńko.
- Jedne rzeczy zjada.
Th’amar poczuła nagle, że robi jej się słabo. - Inne przerabia na biżuterię dla...
- Tamaski?
- Tak!
- Czasem coś odda tym ludziom przy zielono-żółtym drzewie koło korzenia...
- Yggdrasila?
- Tak!
- Ale on nie oddaje.
- Jak to nie?
- Sprzedaje!
- Tak?
- Tak!
- Oddajcie mi zatem, równie nieprzydatną dla was, kulę.
- Ten gith chce...
- Naszą kulę?
- Widzisz, githy są złe!
- Tak, zabierają nam co się da!
- A mistrz mówił, że nie są złe!
- Mistrz też mówił, że nie są dobre!
- Rzekł, że “neutralne” są.
- A mimo to wredne!
- Nasza kula jest.
- Nie oddamy.
- Tak, nie oddamy.
- Mimo to nalegam, abyście przekazali mi ją choć na chwilę.
- Na chwilę?
- Gith chce...
- Popatrzeć?
- Tak! Chce popatrzeć?
- Widzę, że jednak udało nam się porozumieć.
Ratatosk, ten z włócznią oraz tarczą, postanowił ostrożnie podsunąć kulę pod oczy Th’amar, głaskając ją uprzednio jakby dla uspokojenia. Widać nie odpowiadało mu to co robi; drugi natomiast doglądał uważnie czy aby githzerai nie zamierza dotknąć kuli, by tylko posądzić ją o złodziejstwo. Sam przedmiot zdawał się być wykonany ze szkła, chociaż w środku szalały dziwne kształty i obrazy. Na początku zauważyła w nich siebie, to jest swoje odbicie razem z towarzyszami z tyłu. Potem natomiast obraz zniknął i rozpoczęły się migawki innych, dziwnych rzeczy. Wpierw widać było statek, potem zwłoki kobiety. Dalej kolejny statek, biesa, następnie jakąś gałąź. Skała, kolejna gałąź, krypta, ulica, następnie wrzeszczący człowiek aż w końcu kolejne zwłoki, tym bardziej jeszcze bardziej zamazane niż poprzednie. Th’amar wiedziała dobrze co to jest. To Niezapominka, “wynalazek” pewnego Zertha, pozwalający zamykać rzeczywistość w kawałku szkła. Nigdy jednak nie wytłumaczono jej jak owe Niezapominki działają; mogły to być dzienniki, w których spisywało się coś, o czym można zapomnieć, tak bowiem wskazywałaby nazwa, ale równie dobrze mogły tam być zamknięte obrazy z przeszłości i przyszłości, wizje możliwych kontynuacji, sny istot żywych czy też i nawet tych umarłych. |