Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2013, 00:17   #41
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Gimrahil spojrzał w kierunku dwóch futrzaków i podrapał się po brodzie. Z tego co kojarzył, te stworki bywały czasem kłopotliwe.

- Ona jest tak jakby z nami i ona jest... Ktoś ważny po nią posłał. Nie wypada jej zatrzymywać.

- Czy on właśnie...

- Przemówił?

- Tak, przemówił!

- Mówisz zatem, gnomie, że...

- Gith jest z wami?

- Tak, gith z wami?

- Ale githa nam przepuścić nie wolno.

- Tak, nie wolno.

- Githy są...

- Złe?

- Nie, są błędne.

- Nie wolno im tu być.

- Nie wolno.


- I on nie zamierza tu być. On... Ona właściwie... Zamierza stąd odejść. No i dlatego nas musicie przepuścić. Bo ona tu jest, a nie powinna, więc... Musi odejść. Chyba nie chcecie zatrzymać jej tu, skoro tu być nie powinna? - Gdzieś w połowie tej tyrady Gimrahil uświadomił sobie, że... Coś za długi ten logiczny wywód mu wychodzi. A i jego logiczność jest... Dyskusyjna.

- Ależ to wejście do...

- Ysgardu?

- Tak!

- Githom nie wolno do Ysgardu!

- Miejsce githa jest w...

- Limbo?

- Tak!

- Albo gdzie indziej.

- Nie tutaj.

- Nie.

- Ależ proszę.
- Odezwał się Uthilai. - Jesteście strażnikami tej drogi, drodzy wiewiórcy? Czemu nie chcecie przepuścić sąsiada, który nie sprawia żadnego kłopotu?

- To nie sąsiad.

- Nie, to gith.

- Nie lubimy tu githów.

- Nie, nie lubimy.


- A znacie jakichś githów? Poza tym to nie gith, tylko gith-... …-yjka? No wiecie... Samica. Chyba. - Gimrahil podejrzliwie spojrzał na Th’amar. W sumie wiedział, że gith mają kobiety. Ale też nie bardzo znał się ich rozpoznawaniu.

- Preferuję określenie “kobieta”.
- Wtrąciła Th’amar, ostentacyjnie ignorując ratatoski.

- Ona jest githyjką i tylko przechodzi.

- Czy znamy githów?

- Znamy githów?

- Nie, chyba nie.

- Nie znamy githów.

- Tym bardziej nie powinniśmy jej...

- Przepuścić?

- Tak. Nie powinniśmy.

- Nie.

- Nas też nie znacie, a jednak chcecie nas przepuścić?
- Z uśmiechem zapytał aasimar. - To żaden kłopot żebyśmy się poznali. Ja nazywam się Uthilai, a to jest Th’amar. Teraz znamy się trochę lepiej.

- Witaj!

- Tak, witaj! Jestem...

- Lebron!

- Tak!

- A ja jestem...

- Tudrok!

- Tak!

- Ale to nie...

- Wystarczy?

- Tak, nie wystarczy. Żaden gith tędy nigdy nie przeszedł.

- To droga do Ysgardu.

- Ysgard to nie miejsce dla githów.

- Dokładnie.

- A aasimary na pewno tam...

- Mieszkają?

- Tak!


Pratibhairava niezbyt podobału się to, iż wiewiórki próbowały dokonać jenu płciowej identyfikacji. Czy jeśli wiele golemów strażniczych jest dwa razy albo i więcej większych od jenu, bardziej zwalistych i obszernych, mówiących tubalnym głosem i odpowiadający tylko na proste komendy, czy to czyni jest płci męskiej? Oczywiście, że nie. Lecz teraz nie było czasu na rozważania nad tym, lecz by mogli dalej udać się w głąb Yggdrasilu. W Domie Wiedzy Pratibhairava zapoznało się z informacjami, iż owe Ratatoski są istotną częścią ekosystemu Wielkiego Jesionu, tworząc rozległy system łączności, a przy tym często robiąc za przewodników. Jednakże nie przepadały za diabelstwami, krasnoludami oraz właśnie githzerai. Jednak w księdze nie stało, dlaczego.

- Więc nikt, kto nie wygląda na rodzaj lub gatunek, który zamieszkuje Ysgard, nie może przejść? - Zapytału konstruktu. - Nie wszyscy których typu nie znacie, stanowią zagrożenie.

- Nie wszyscy?

- Nie, nie wszyscy, prawda.

- Tak, prawda.

- Ale githy są inne.

- I slaady.

- I kilka innych...

- Ras?

- Tak!

- Ras niebezpiecznych dla Yggdrasila.

- Zagrażających mu swoimi...

- Umiejętnościami?

- Tak!

- I samą obecnością.

- Co zrobimy?

- Co zatem zrobimy?

- Może wrzucimy githa do...

- Worka?

- Tak!

- Dużego, skórzanego.

- A poniesiesz ją...

- Ty?

- Nie, ty.

- Nie, ty.

- Nie, ty.

- Nie, ty.


Th'amar, nadal nie zwracając uwagi na ratatoski, odwróciła się do kompanii.

- To dziwne... *Wiedzcie*, że jeszcze parę uderzeń serca temu, gdy znajdowaliśmy się w grocie, widziałam znaki zapisane ręką Ludu.


Zamilkła na chwilę; ostrze karach zastygło w materię przypominającą ściany jaskini, po czym zaczęło pokrywać się pismem. Th'amar skupiła całą uwagę na znakach, które zaczęły wtapiać się teraz w gładką powierzchnię zwierciadła. Kobieta oderwała wzrok od swojego odbicia i powiodła pytającym spojrzeniem po twarzach pozostałych.

- A ja mam propozycję. Wy i tak musicie posiedzieć tutaj i pilnować, więc może my przeprowadzimy githyjkę do najbliższego INNEGO portalu i dopilnujemy, żeby nie nabroiła po drodze w Ysgardzie, co? - Gnom zignorował pokaz Th’amar, jako że filozoficzne teksty jej Ludu uważał za nudne nawet wtedy, gdy część z nich musiał wyuczyć się na pamięć. Zamiast tego skupił się, aby przekonać te dwa ograniczone wiewióry do wyjścia poza ograniczające je nakazy.

- Innego portalu?

- Jakiego innego portalu?

- Portalu dokądkolwiek. Z Ysgardu na zewnątrz.
- Odpowiedział bard.

- My nie znamy żadnych...

- Portali?

- Tak! Nie znamy.

- Nie, nie znamy.

- My tylko przeprawiamy tu przychodzących przez Yggdrasil.

- Nie!

- Jak nie?

- Przecież znamy jeden portal!

- Tak, znamy.

- To portal do...

- Sigil?

- Tak!

- Haha!
- Wykrzyknął uradowany sigilijczyk. - To najlepszy portal jaki tylko mogę sobie wymarzyć! To jak? Dacie przejść naszej przyjaciółce? Tylko do Sigil. Już już i nas nie ma!

- Ale githy są...

- Błędne?

- Nie pasują, tak!

- Ale to tylko do Sigil, nie wejdą do...

- Ysgardu?

- Tak! Nie wejdą.

- Nie, nie wejdą.

- Zatem dobrze.

- Ale trzymajcie githa z tyłu.

- Oj tak, z tyłu trzymajcie.

- Niech nie wchodzi nam w...

- Drogę?

- Tak!

- Ha!
- Aasimar odwrócił się do reszty. -Zawsze da się dogadać. I jeszcze drzwi do domu!

Th'amar zaczynała się niecierpliwić. Tym razem sama zwróciła się do ratatosków:

- Co wobec tego *wiecie* o znajdującej się w tej okolicy jaskini?

- Jaskinia?

- Grota?

- Grota githzerai, tak.

- Niebieskie miecze.

- Nie, czerwone.

- Nie, różowe.

- Nie, żółte.

- Nie, seledynowe.

- Kiedyś tam byli, ale się...

- Zmyli?

- Tak!

- Nie zadawaj głupich pytań, gith.

- Tak, nie zadawaj.

- Kiedyś? W jaki sposób...?
- Th'amar z trudem nadążała za przekrzykującymi się stworzeniami.

- Odeszli.

- Tak, odeszli.

- Byli, a potem...

- Zniknęli?

- Tak!

- Githy, nieładne githy, zostawiły masę rzeczy.

- Masę masy rzeczy!

- Te zielone miecze.

- Nie, purpurowe.

- Nie, pomarańczowe.

- Nie, kremowe.

- I tę kulę.

- Kula, widać w niej...

- Odbicia?

- Przyszłość?

- Marzenia?

- Coś w niej widać.

- Tak, coś widać.

- Chcecie powiedzieć, że jesteście w posiadaniu kuli należącej do mojego Ludu? Zapewne ostrza także sobie przywłaszczyliście?

- Mówiłem, że to zły pomysł!

- Też mówiłem!

- Głupie githy, zawsze robią z igły...

- Widły?

- Tak!

- Nie mamy mieczy.

- Oddaliśmy Kantakowi.

- Tak, oddaliśmy, ale były tępe!

- Tak, były tępe.

- Oj tak, nie działają.

- Wasze miecze nie działają!

- Komu je oddaliście?
- Th'amar zastanawiała się, jaką istotą mógł być Kantak, skoro on jeden otrzymał tak wiele ostrzy. A może przewodził pewnej grupie? Czy potrafił znaleźć zastosowanie dla karach? Dlaczego...

- Kantak!

- Tak, Kantak!

- Mówiłem, że githy...

- Głupie?

- Tak! Nie słucha nas nawet.

- Kantak, Ogniodzierżca.

- Największy w stadzie.

- Daleko na końcu tego korzenia...

- Yggdrasila?

- Tak!

- Oj daleko.

- Tamaska, Ogniodzierżczyni, też daleko.

- Oj daleko.

- Oj tak.

- W takim razie do czego potrzebne są wam miecze, które “nie działają”?

- Mówiłem ci, Lebronie? Nie słucha.

- Tak, nie słucha. Każdy gith taki, wiemy o tym.

- Tak, wiemy.

- Nie są potrzebne, więc je...

- Oddaliśmy?

- Tak!

- Dobrze więc
- westchnęła Th’amar. - Do czego *jemu* potrzebne są miecze, które “nie działają”?

- Przywódca plemienia bierze wszystko co znajdziemy.

- Tak, bierze wszystko.

- Wszyściusieńko.

- Jedne rzeczy zjada.


Th’amar poczuła nagle, że robi jej się słabo.

- Inne przerabia na biżuterię dla...

- Tamaski?

- Tak!

- Czasem coś odda tym ludziom przy zielono-żółtym drzewie koło korzenia...

- Yggdrasila?

- Tak!

- Ale on nie oddaje.

- Jak to nie?

- Sprzedaje!

- Tak?

- Tak!

- Oddajcie mi zatem, równie nieprzydatną dla was, kulę.

- Ten gith chce...

- Naszą kulę?

- Widzisz, githy są złe!

- Tak, zabierają nam co się da!

- A mistrz mówił, że nie są złe!

- Mistrz też mówił, że nie są dobre!

- Rzekł, że “neutralne” są.

- A mimo to wredne!

- Nasza kula jest.

- Nie oddamy.

- Tak, nie oddamy.

- Mimo to nalegam, abyście przekazali mi ją choć na chwilę.

- Na chwilę?

- Gith chce...

- Popatrzeć?

- Tak! Chce popatrzeć?

- Widzę, że jednak udało nam się porozumieć.


Ratatosk, ten z włócznią oraz tarczą, postanowił ostrożnie podsunąć kulę pod oczy Th’amar, głaskając ją uprzednio jakby dla uspokojenia. Widać nie odpowiadało mu to co robi; drugi natomiast doglądał uważnie czy aby githzerai nie zamierza dotknąć kuli, by tylko posądzić ją o złodziejstwo. Sam przedmiot zdawał się być wykonany ze szkła, chociaż w środku szalały dziwne kształty i obrazy. Na początku zauważyła w nich siebie, to jest swoje odbicie razem z towarzyszami z tyłu. Potem natomiast obraz zniknął i rozpoczęły się migawki innych, dziwnych rzeczy. Wpierw widać było statek, potem zwłoki kobiety. Dalej kolejny statek, biesa, następnie jakąś gałąź. Skała, kolejna gałąź, krypta, ulica, następnie wrzeszczący człowiek aż w końcu kolejne zwłoki, tym bardziej jeszcze bardziej zamazane niż poprzednie. Th’amar wiedziała dobrze co to jest. To Niezapominka, “wynalazek” pewnego Zertha, pozwalający zamykać rzeczywistość w kawałku szkła. Nigdy jednak nie wytłumaczono jej jak owe Niezapominki działają; mogły to być dzienniki, w których spisywało się coś, o czym można zapomnieć, tak bowiem wskazywałaby nazwa, ale równie dobrze mogły tam być zamknięte obrazy z przeszłości i przyszłości, wizje możliwych kontynuacji, sny istot żywych czy też i nawet tych umarłych.
 
black_cape jest offline  
Stary 08-06-2013, 16:13   #42
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Aasimar ochłonął trochę. Mieli już grunt pod stopami, niebo (nie tak dobre jak ulice) nad głowami i powietrze czystsze niż kiedykolwiek miał w płucach. Zdjął wreszcie nieszczęsne, imprezowe łaszki i schował je do plecaka. Teraz mógł pomyśleć spokojnie i porozmawiać z nowymi towarzyszami z przypadku. Zwrócił się do nosorożca.

- Pan kapitan zechce nam towarzyszyć? Znam miejsce w którym na pewno znajdzie pan wielu planarnych żeglarzy.

- Ależ... Oczywiście! - Odparł Nie-Broda, radując się na informację o tym, że jest mile widziany w... Tym mieście. - “Sigil”, brzmi ładnie. Cóż to za miasto, aasimarze? Aby jaka przystań jest tam, doki z wyjściem na sfery? Mógłbym przecież wynająć nową załogę!

Oczy mało nie wypadły Uthilai’owi z głowy, gdy usłyszał pytanie nosorożca. Jak można było nie słyszeć o Mieście Drzwi? Niemniej pohamował się przed wykrzyczeniem mu tego w twarz i uprzejmym tonem odpowiedział. - Och, to doprawdy środek Wieloświata! Nie wiem jak z przystanią, ale statki na pewno się znajdą.

- Środek Wieloświata? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony, choć zaciekawienie trudno było rozpoznać na twarzy nosorożca.

- O tak! Sigil leży na szczycie Iglicy na środku Zewnętrza. Ponadto jest pełne portali do każdej ze sfer! - Odpowiedział aasimar.

- Co to znaczy “pełne portali”? - Chciał się upewnić Nie-Broda, jakkolwiek głupie i bezcelowe by się to pytanie miało nie zdawać.

W tej chwili Uthilai podrapał się po brwi zakrywając dłonią kpiący uśmiech, który wykwitł mu na twarzy. Zastanawiał się czy kapitan Nie-Broda był kiedykolwiek kapitanem. Bo czy da się pływać całe życie po Limbo czy Astralu nie wiedząc jak działa świat?
- No... Znaczy dokładnie to co powiedziałem. W każdym miejscu miasta można trafić na przejście na inny plan. Do Arborei albo Limbo. Wystarczy mieć odpowiedni klucz.

- Niezwykłe! -
Rzekł. - Tam skąd ja pochodzę portale są raczej kapryśne i trzeba się szczurów naszukać, zanim jakiś się otworzy.

- Naprawdę? Całe życie pływał pan po Limbo?

- Och, nie! - Powiedział. - Pochodzę z Bytopii, chociaż wychowałem się na Torilu! - Podniósł rękę, złożył ją w pokraczną pięść i poklepał się po piersi. - Żeglowałem głównie po kilku sferach wyższych, najdalej zapłynąłem jedynie do Celestii, niemniej... - Jego twarz przybrała dziwny grymas, który od biedy możnaby wziąć za złość. - Gdy miałem w końcu wybrać się na Astral, te głupie łachudry musiały mnie wyprowadzić tutaj!

- Ho! Brzmi jak życie pełne przygód! Chętnie ich posłucham, kiedy będziemy mogli usiąść spokojnie w “Astralnej Kei” albo innej zacnej tawernie.

- Z miłą chęcią, aasimarze! - Rzekł z entuzjazmem. - Ostatnie dni wśród tych durnych, pirackich łbów przyprawiły mnie o zawroty głowy. - Zastanowił się chwilę nad swymi słowami, po czym dodał. - O złe zawroty głowy. Te dobre wywołuje piwo!
 
Quelnatham jest offline  
Stary 09-06-2013, 14:01   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Githy... zawsze muszą komplikować. Ledwo się udało ugadać z wiewiórami, a ta ciągnęła sprawę dalej. Znudzony tymi targami gnom zwrócił uwagę na pozostawionej samej sobie czarnulce.
-A ty? Co tak smęcisz dziewuszko?- rzekł Szpicer do Belanory.- Jesteś wolna, powinnaś się cieszyć. A nie zwieszać nochal na kwintę.
- Jak... -
Zaczęła, znów oburzona, po czym zastanowiła się chwilę i zaczęła raz drugi. - Jak w ogóle śmiesz tak do mnie mówić? Jestem córką Deganusa, magnata w Torilu; nawet sobie nie wyobrażasz jaką ma władzę!
- Acha... Magnata w Torilu... Hmm... Jakąkolwiek ma on władzę, tu ona nie sięga. Zresztą... -
Wzruszył ramionami. - ...Córuś Deganusa niech lepiej się cieszy, że nie utknęła na tamtym statku. I niech pomyśli, czy... Nie lepiej zostać tutaj, w Ysgardzie. Sigil to nie miejsce dla córek magnatów.
- Nie mam zamiaru iść do Sigil. -
Odparła. - W Ysgardzie znajdę drogę powrotną.
- I dobrze... Poproś wiewiórki by cię do Meliny Uśmiechniętego Łotra doprowadziły. Tam będziesz... Bezpieczna, w sumie. -
Odparł Szpicer zadowolonym tonem głosu.
- Dzięki. Chyba.
I tyle było z rozmowy. W dalszą wędrówkę gnom udawał się zadowolony w naiwnym poczuciu wiary, że wskazał komuś właściwą ścieżkę... co jest powinnością istoty dążącej do samodoskonalenia. Z tego dobrego nastroju nie wyrywał go na fakt, że nie ma zielonego pojęcia, po cóż znowu on miałby leźć Sigil.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-06-2013, 00:58   #44
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
Uthilai przypomniał sobie słowa osobliwego golema i po pewnym czasie skojarzył je z książką, którą dostał od Laurela.
- Phra... Yyy... - Czemu nawet konstukty musiały mieć niezapamiętywalne imiona? Wieloświat schodził na psy. - Przepraszam. - Odezwał się wreszcie do idącego obok konstrukta. - Mówiłeś... - “-oś”? Pamiętał, że konstrukt jakoś dziwnie o sobie mówił. - Fudżin. Szukałeś Fudżina, prawda?

- Pratibhairava Shanti at siedem. - Poprawiłu assimara. - Tak, miałum odnaleźć istotę o takiej nazwie, imieniu w Wielkim Jesionie. - Metalowa głowa skinęła.

- Mmm, no tak... Nie wiem czy Fudżin jeszcze żyje, kimkolwiek był lub jest, ale mam księgę, zdaje się, że napisaną przez niego. - Powiedział wyciągając grimuar. - Jest przeklęta... Oczywiście, ale ty masz już jej piętno. Może zrozumiesz więcej niż my. - Dodał podając konstruktowi księgę.

To zainteresowało Pratibhairavu. Inni naznaczeni symbolem klucza posiadali coś, co należało do owego Fudżina, z którym miału się spotkać w Wielkim Jesionie. Lecz zdaje się wiadomość mogła zostać odebrana zbyt późno, i Fudżina egzystencja dobiegła końca. Konstrukt odebrału od assimara księgę i rozwarłu na pierwszej stronicy, która byłaby normalnie tytułowa, aczkolwiek teraz była absolutnie pusta. Papier był żółtawy, a jego krawędzi pomarszczone, czasami wręcz mokre, co sprawiło, iż Pratibhairava pomyślału, iż aktualni posiadacze księgi nie obchodzili się z nią zbyt ostrożnie. Przewertowału kilka kartek dalej i znalazłu w końcu litery wypisane w języku, którego niestety nigdy nie widziału; było tam ledwie pięć linijek, a tekst miał się potem powtarzać na kompletnie losowych kartkach w głębi pustego manuskryptu. Wydawało nu się, iż jest to wiersz, gdyż napisy nie kończyły się na marginesie, lecz były porozdzielane w nieregularne linijki pośrodku stron. Sama księga zdawała się lekko emanować magią, być może nekromancką, chociaż nie widać było żadnych run, symboli ani magicznych inskrypcji, które by rozpoznawału.


~ Smoczy? Nie. Niebiański albo leśny? Nie. Jakikolwiek baatoryjski albo z tej gałęzi yugolothów albo tanar’ri? Nie. Powietrzny albo inny Wewnętrznych Planów? Nie...

Pratibhairava nie rozpoznawału liter na żadnej ze stronic księgi jako pisemnego zapisu znanego sobie języka. Było to dla jenu z jednej strony lekką deprecjacją, a z drugiej tym bardziej konstrukt zaciekawiła księga. Chciału wiedzieć jak owe czcionki odczytać, i jaką treść w sobie kryły.

- Księga jest zapisana alfabetem, który nie jest mi znany. To bardzo ciekawe. Może twórca dla samego siebie stworzył go, i zapisywał swoje dane. Ale jeśli już nie istnieje, to prawdopodobnie jest iż wiedza ta również przepadła. A wiadomość przybycia do niego do Yggdrasil dotarła do mnie zbyt późno - Oczodoły rozbłysły światłem w stronę Uthilai’a. - A ty chyba nie znasz się, jak obchodzić należy się z księgami, szczególnie papierowymi. Takie płyny jak woda źle na nie wpływają. - Wskazału na pomarszczony i pożółkły papier.

Aasimar tylko podniósł prawą brew. - Takie płyny jak woda zwykle nie wypływają z ksiąg. Gdy wpadliśmy do Limbo zamieniła się w portal do Żywiołu. - Bard zamilkł na chwilę. Był oburzony, umiał przecież czytać i pisać, wiedział co to książka. Nie umiał jednak gniewać się długo. - Zapytaj jeszcze Th’amar. Coś co ona ma chyba jest powiązane z manuskryptem. I możesz też poprosić gnoma o gadającą główkę. - Dodał z niechęcią. - To ostatni z naszych przeklętych artefaktów, ale... - Właściwie czy konstrukt może się wkurzyć? Może nie, ale on z pewnością może, kiedy zacznie słuchać Efvaziego. - Trudno się z nim rozmawia.

- Ja ci dam “trudno”! - Wykrzyknął fetysz z plecaka gnoma. - To, że twoje zdolności retoryczne są tak niewielkie jeszcze nie znaczy, że się ze mną trudno rozmawia!

Githzerai bezgłośnie podeszła do rozmawiających, unosząc w jednej dłoni moigno, a w drugiej miecz, który zwinął się w niewielką kulę, rozbłyskując nagle zimnym płomieniem i oświetlając przeklęty artefakt.

- Mam jedynie to osobliwe stworzenie lub raczej przedmiot *znany* jako moigno. Pochodzi, a przynajmniej powinno pochodzić, z Mechanusa, jednak to konkretne posiada pewne cechy karach. Zdaje się też mieć coś wspólnego z osobą zwaną Kensirke. - Wymawiając ostatnie słowo, Th'amar posłała konstruktowi badawcze spojrzenie.

- Papierowa księga kluczem do portalu na plan Żywiołu Wody? Ach tak.. - głos konstruktu zdawał się być głębszy i bardziej eteryczny., zamknęłu ostrożnie księgę i oddału ją assimarowi. - Oby za często tak się nie otwierała sama z siebie, bo ulegnie anihilacji. Zanim to nastąpi, proponuję w Mieście Wielu Drzwi szukać kogoś, kto posiadałby wiedzę, która pozwoliłaby odczytać informacje zawarte w księdze.
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."
Allehandra jest offline  
Stary 10-06-2013, 16:41   #45
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

„Znalazłem ten miecz, potrafi mówić, ale nie znam tego języka.”
„Jestem magicznym mieczem, spełnię twoje jedno życzenie!”
„Rany, chciałbym móc cię zrozumieć.”
- Wieloświat Tysiąca I Jednej Ironii.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·


Nazwa Moigno była znana Pratibhairavu. Jednak nigdy nie widziału osobiście ani jednej sztuki, było to rzadko spotykane.
- Ze znanej sobie wiedzy, są trzy rodzaje moigno. Racjonalne, nieracjonalne i urojone. Wszystkie równania krążącego dookoła Racjonalnego Moigno mają prawdziwe, dyskretne rozwiązania, w przeciwieństwie do irracjonalnego, zwracającego powtarzające się lub dwuznaczne odpowiedzi. A trzecie, których szansa wystąpienia jest jeszcze niższa niż uprzednich dwóch, spontanicznie pojawia się, zmieniając miejscowe prawa fizyki w dogodny sposób dla swojego stwórcy. - Konstrukt wypowiedziału wiązkę słów, który dla niejednego z drużyny mógł być mało czytelny. - Może wersja którą posiadasz, jest limbotyczną wariacją urojonego moigno, stworzoną lub zmodyfikowaną przez istotę zwaną Kensirke? - Konstrukt przybliżyłu się bardziej, przyglądając się moigno Th’amar. - Czy mogę to zbadać? - Zapytału githzerai.

Ta podała nu moigno, które wpierw zakręciło się wokół znikając pod odpowiednimi kątami. Zdawało się, jakby „istota” zaznajamiała się z nowym dzierżcą. Moigno poczęło się odkształcać, przybierać dziesiątki nienazwanych, nieregularnych kształtów, chociaż wciąż w niczym nie zmąconej ciszy. Pratibhairava byłu prawie pewnu, iż jest to wariacja urojonego moigno, niemniej przemieniona prawami Wieloświata. O ile inni nie zwracali raczej na stworzenie uwagi a Th’amar zdawała się uspokajać patrząc nań, bowiem skonstruowane było ono najwyraźniej z materii chaosu, tak jej przecież znajomej, o tyle gdy Pratibhairava chwyciłu moigno, poczułu dziwny, niewytłumaczalny, nieracjonalny oraz rozpraszający, a zatem niechciany, niepokój. Latający, dwu-wymiarowy obiekt wydawał się karmić jenu porządkiem i harmonią, transmutując je w jakąś dziwną, magiczną energię chaosu; Pratibhairava postanowiłu czym prędzej oddać to githowi. Gdy moigno powróciło do rąk Th’amar, ta poczuła wyraźną zmianę. Przedmiot zdawał się być większy i bardziej rozciągliwy niż przedtem, jej gwałtowne myśli wobec moigno dawały jej znacznie wyższe zdolności kontrolowania formy stworzenia, które teraz pozwalało jej na dowolne zmienianie swej barwy. Wciąż jednak wracał ten przedmiot do swej pierwotnej formy gdy tylko skupienie Th’amar stawało się dłużej męczące bądź niemożliwe. Przez chwilę postanowiła, by moigno zawisło w powietrzu i starała się je utrzymać w jednym miejscu, i choć jak wcześniej zdawało się wić i kręcić, o tyle teraz było raczej spokojne. Spokojne wobec własnej osi, bowiem jakaś dziwna siła pchała go w stronę Pratibhairavu; tun natomiast myślału, iż tę siłę można nazwać „głodem”, albowiem przedmiot zdawał się w jakiś dziwny sposób karmić ładem i porządkiem. Nie tyle num samum, co raczej regularnościami na jenu zbroi czy odmienną logiką w jenu sposobie myślenia. Pratibhairava czułu jednak, że zdecydowanie nie chce więcej dotykać moigno, bo mogłoby się to skończyć źle.

- No więc jak, idziecie?

- Tak, idziecie?

- Droga sama się nie przejdzie.

- Oj nie przejdzie.

- Oj tak.


Czym dalej posuwali się naprzód, tym te resztki chaosu Limbo zdawały się zanikać, wokół pojawiało się coraz więcej krzewów porostających korzeń, ptaki pojawiały się w pobliżu, a para ratatosków raczyła prawić Th’amar coraz to donoślejsze i głośniejsze „komplementy” dotyczące wszystkiego, począwszy od nieudolności ich kowali, nie mogących wykuć działającego miecza, przez to jak szkaradnie napięta, gładka, żółta i nieowłosiona jest ich skóra aż po to jak ich czarne, węgliste oczy kojarzą się ratatoskom ze złymi warstwami planu Tartaru. Z każdym krokiem naprzód niebo ciemniało nad ich głowami, a gałąź po której maszerowali poszerzała się śmiało, i o ile wcześniej szli gęsiego, tak teraz mogli sobie pozwolił na śmiałe stąpanie dwójkami, miejcami nawet trójkami koło siebie. Uthilai poświęcał się głównie rozmowie z kapitanem Nie-Brodą, który to począł opowiadać o jego przygodach, nie bohaterskich a raczej interesujących, na planach, które dane mu było zwiedzić, i nawet jeśli sam nosorożec nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo te historie są w Wieloświecie nieunikalne, tak rzeczywiście były całkiem ciekawe dla aasimara. Th’amar, starając się raczej ignorować parę przerośniętych, gadatliwych wiewiórek przed nimi, poświęcała się rozmowie z przybyłym konstruktem, któru okazału się nie pamiętać niczego sprzed więcej niż roku, choć podążając za wskazówkami zostawionymi, zdaje się, samu sobie, dotarłu w końcu do nich. Pratibhairava wyjaśniłu im także szczegółowo czym charakteryzują się wzorce deklinacji oraz koniugacji czwartej płci, które to zdawały się eksponować ostatnią używaną samogłoskę w języku wspólnym. O ile jenu wyjaśnienia były proste i klarowne, o tyle wciąż były tłumaczone jak przez konstrukta konstruktowi. Gimrahil, wtrącając się sporadycznie do rozmowy, postanowił zwrócić na to uwagę Pratibhairavu, co za każdym razem komentowała, tak przecież przez niego urażona, czarnowłosa dziewczyna, Belanora. Z czasem miało się robić coraz ciemniej i ciemniej, a przybysze z Sigil, do Sigil przecież na powrót dążąc, zauważali także pewne zmiany...

· I wówczas miało się zacząć i u nich ·

Nastał wieczór, a niewyraźne, zamazane światło z którejś odległej warstwy Ysgardu zdawało się walczyć resztkami sił na pozostanie jeszcze przed krótką chwilę na horyzoncie; chociaż żadnego słońca nie widzieli. Nad ich głowami pojawił się jednak z czasem czarny, głęboki obrus usłany srebrzystymi okruszkami – gwiazdami. Po chwili mieli znaleźć mały strumyk płynący z wnętrza gałęzi, przy którym usiadły wpierw dwa ratatoski, wypijając zeń wodę i obmywając się nią. Gimrahil był pierwszym, który chciał ją wypić, albowiem od dłuższego czasu nie miał nic w ustach, a w obecnej sytuacji nawet zwykła woda byłaby smaczna, tym bardziej, iż słyszał wiele dobrego o tym krystaliczno-czystym płynie, którymi rwały strumyki płynące żyłami Yggdrasila. I jak się miało okazać, rzeczywiście była ona niezwykle dobra. Gdy Th’amar nabierała wody do rąk, spostrzegła jak koniuszki jej palców są znacznie ciemniejsze niż powinny, a końcówki paznokci postrzępione, ich powierzchnia rozcharatana, miejscami wyglądawszy jakby ktoś próbował rysowania po nich nożem. Sama też od jakiegoś czasu poczęła sporadycznie, ciężko kaszleć; szybko wypiła wodę i odstąpiła od strumyka, odchodząc na bok. Kolejnym kto miał się napić być Uthilai, który także czuł się raczej dziwnie odkąd weszli do groty z napisami Ludu jego towarzyszki; teraz dopiero uświadamiał sobie dlaczego. Tak jak u wcześniej spotkanego genasi, tak i jego dłonie zdawały się porastać włosiem, sierścią może raczej, i o ile sam płyn płynący z Yggdrasila faktycznie był smaczny, o tyle nabieranie go do rąk zdawało się dość... Niekomfortowe. Po pierwszym dotknięciu wody odsunął się momentalnie, gdy ogarnęło go to dziwne, tak przecież nieznane uczucie; pochylając się natomiast nad strumykiem spostrzegł coś dziwnego na swej twarzy. Otóż widać było dziwne skaleczenie tuż pod jego nosem, na jego górnej wardze. Zdziwiło go to, ponieważ nie przypominał on sobie przecież, żeby akurat tam ktoś go ciął sztyletem li innym ostrzem podczas walki na statku dwie godziny temu.

- No, nie ma co się guzdrać!

- Tak, nie ma co!

- Idziemy, naprzód.

- O tak, naprzód.

- Tak!


Po jakimś czasie ten długi spacer zaczął ich niesamowicie wręcz męczyć. W końcu ratatoski doprowadziły ich do małego wgłębienia w wielkiej gałęzi, które zdawało się porastać gęsto różami, choć w ciemnościach nie byli tego do końca pewni. Może prócz gnoma, on był absolutnie pewny, iż przed nimi stoją róże. Tak czy inaczej świta zatrzymała się, zebrała wokół wgłębienia, a ratatoski znów poczęły kłapać jadaczkami.

- Prezentuję wam...

- Portal?

- Tak!

- To portal do Sigil.

- Jak wam obiecaliśmy!

- I tobie, ty przebrzydły githcie!

- A pfy, oby cię tam bariaur nabił na...

- Włócznię?

- Tak!

- Co do portalu...

- Tak, co do portalu...

- Wystarczy tylko, że ktoś z was pomyśli o czymś, czego najbardziej nie...

- Znosi?

- Tak!

- Oj tak, nie znosi.

- Pomyślelibyśmy my, w końcu stoi tutaj ten wredny...

- Gith?

- Tak!

- Tak, stoi tu, ale nie jego nie cierpimy tak bardzo jak innych rzeczy.

- Tak, innych rzeczy.

- Och, nie tylko rzeczy.

- Nie, nie tylko rzeczy.

- Nie cierpimy też...

- Krasnoludów?

- Tak!

- Och, te poczwary, te brodate gnojki, tak!

- Nie cierpimy ich.

- Nie cierpimy też...

- Olbrzymów?

- Tak!

- Och, te dryblasy, te owłosione larwy, tak!

- Nie cierpimy ich.

- Nie cierpimy też...

- Diabelstw?

- Tak!

- Och, te czarty, te piekielne brudasy, tak!

- Nie cierpimy ich.

- Te ich parszywe miny!

- A fuj!

- Ta ich gładka, śliska skóra!

- A fuj!

- Te ich brzydkie rogi!

- A fuj!

- Te ich pokraczne, szpiczaste ogony!

- A fuj, a fuj, a fuj, po tysiąckroć: a fuj!

- Tak, a fuj!

- Tak czy inaczej, ktoś z was musi otworzyć...

- Portal?

- Tak!

- A więc czego nie znosicie?

- Tak, czego nie znosicie?


Zdawało się, że w tej chwili dosłownie każdy pomyślał o tym jak niesamowicie *nie znosi* tych ratatosków. Jak chciałby im obić ryjki, wcisnąć nóż między wiewiórcze żebra, skopać tyłki za te wszystkie bezpodstawne obelgi prawione wobec ras wszelakich; choć tak naprawdę to Th’amar zdawała się być najbardziej zirytowana ich zachowaniem, jako iż odnosiło się ono szczególnie do niej odkąd tylko się wzajemnie ujrzeli. Przez chwilę przeleciała jej przez głowę myśl, że wybicie zębów tej dwójce za kradzież mieczy Ludu byłoby przyjemne. Oraz porządne trzepnięcie w łby za kradzież Niezapominki. A także cios w brzuch, coby się skuliły i nauczyły szacunku dla innych. I jeszcze...

I tak oto przed nimi otworzyło się okno na Sigil, tak jak ratatoski obiecały. Wielkie, niebieskie lustro rozświetliło ciemności nocy, a kawałki materii wokół zdawały się rozpadać i rozpraszać we wszędobylskich zapaściach. *Przestrzeń* wgłębiła się w samą siebie gdy drzwi rozpoczęły wirować we wszystkich kierunkach, a od samego przejścia czuć było dziwne ssanie. Portal wydawał też niesamowite odgłosy, coś jakby syczenie, miłe zgrzytanie oraz pulsujące dźwięki implozji, z jakichś powodów tak uspokajające i kojące skołatane nerwy. Powiew wiatru uderzył w nich, a orzeźwiające powietrze, jeszcze czystsze niż to w chmurach, w których się znajdowali, przesiąkło w ich nozdrza i sprawiło, że zechcieli przez chwilę porozkoszować się tym powietrzem, wdychając je powoli i wydychając czym prędzej, byle tylko jak najszybciej móc wziąć kolejny, łakomy wdech. Ile razy nie widzieli otwierania się portalu, tyle samo razy było to zjawisko inne, ekscytujące i niezwykle przyjemne; zawsze świeże i nowe.

- Jakie piękne! - Rzucił ratatosk.

- Oj tak.

- Przepiękne.

- Cudne.

- Tak.

- No cóż... Żegnajcie zatem. - Rzuciła Belanora na pożegnanie.

- Nie martwcie się, zaopiekujemy się nią.

- Oj tak, zaopiekujemy.

- Odprowadzimy do Meliny Uśmiechniętego...

- Łotra?

- Tak!


Pożegnali się szybko wzajemnie, a następnie poczęli wkraczać do portalu. Wpierw Gimrahil, tuż za nim już całkiem zmęczona Th’amar, następnie Uthilai, a potem Pratibhairava. Jednak... Coś było nie tak; konstrukt poczułu, że coś nu nie pasowało; gdy tylko dotknęłu portalu było jednak zbyt późno, zostału wessanu do środka i poczułu jak... Przejście się zamyka. Zatrzaskuje za nimi w eterycznym podmuchu i nie można na to nic poradzić, choćby bardzo chciału. Ten portal zdołał przenieść tylko cztery osoby i ani jednej więcej. Zdaje się, że zostawili po drugiej stronie Nie-Brodę...

- Głupi gith.

- Oj tak, głupi.

„Milczenie jest złotem.”
- Zbieracz o tym jak łatwo jest mu nie przejmować się truchłem na wózku.

· Co tam w portalach piszczy ·

„Idąc, jak zwykle zresztą, tropem Reguły Trójek, istnieją trzy rodzaje portalów. Nie mniej i na pewno nie więcej. Pierwszym typem portali są oczywiście portale dwustronne; ot, wchodzisz do takiego z jednej strony, a potem, mając wciąż ten sam klucz, wracasz skądżeś przyszedł. Te portale są, naturalnie, najpopularniejsze, najczęściej uczęszczane na szlakach handlowych, bo i najbezpieczniejsze i najbardziej przewidywalne. Drugim typem portalu są portale jednostronne, co winno mówić samo za siebie. Trep w taki portal wchodzący już najprawdopodobniej nie wyjdzie skąd przylazł, a przynajmniej nie tą samą drogą, którą tam wszedł. Trzeci rodzaj portali był chyba najrzadszy, bowiem i często całkiem kapryśny. Istnieją portale, które łączą się z innymi portalami w pary i, odpowiadając z góry na twe pytanie: nie, nie mają one małych portalątek. Łączą się dwójkami w bliskich sąsiedztwach i nabierają cech swojego towarzysza; tak też wiadomo mi o pewnych drzwiach, do których kluczem jest zebranie dwóch figurek ze szczerego złota, by dostać się na pewną unikalną kieszeń astralną. Problem w tym, że portal-bliźniak po drugiej stronie wymaga, by roztrzaskać trzy złote figurki w drobny pył i zostawić po tamtej stronie, przez co podróżnicy na ten plan raczej już tam nie wracają. Wiadomo też o pewnym oknie na Otchłań, które wymaga zarżnięcia łysego krasnoluda magicznym sztyletem. Po drugiej stronie natomiast drzwi chcą już wskrzeszenia łysego krasnoluda; pomyśleć też o tych wszystkich trepach, którzy wleźli do Otchłani i już więcej nie wrócili. Co do samych kluczy to cóż... Nie powiem wszakże nic nowego na temat nich, boście już trochę w Sigil pożyli i wiecie na pewno dobrze, że kluczem może być wszystko. Jedne klucze zdobyć jest łatwiej, inne trudniej, chociaż prawie zawsze cena warta jest przejścia. Prawie, ponieważ istnieją naprawdę żarłoczne, chciwe drzwi; ot, weźmy na ten przykład pewne znane mi przejście z Arborei wprost do Baator. Wymaga ono poświęcenia swojej ukochanej osoby, ofiary z przynajmniej dwóch pełnych po brzegi fiolek krwi oraz wcześniejszego ośmieszenia się w jakiś poniżający sposób na pobliskim placu. A i to i tak nie wszystko, bo po drugiej stronie i tak czeka kilku diabłów chcących zebrać spory haracz. Portal ten nie cieszy się, oczywiście, sporą popularnością, ale to chyba nawet lepiej. Zresztą, te wszelkie portale-sadyści każący rżnąć ludzi na kawałki są całkiem często spotykane, szczególnie jeśli po którejś stronie łączą się z planami niższymi. W Dzielnicy Pani, gdzie mieszczą się Koszary Harmonium, bardzo dobrze pilnuje się takich okien. Posyła się co jakiś czas patrole by sprawdzić, czy aby jakiś nożownik nie postanowił wybrać się do Hadesu. Na szczęście większość z drzwi raczej nie jest taka nadziana pychą, więc zazwyczaj wystarczy tylko o czymś pomyśleć czy wyrzucić sól przez ramię, coby przejście się otworzyło. W Ulu istnieje też mnóstwo przejść, które żądają wyrzucenia miedziaka, dwóch, czasem trzech, czasem i czterech, nawet nie miedziaków a klejnotów. Cóż to za miłe uczucie było patrzeć jak te wszystkie młodziki z dzielnicy zbierają się słysząc jak to jaki obieżysfer będzie przez taki portal przechodzić, coby złapać należną im zapłatę gdy będzie nią ciskał za plecy. A i tak zawsze sobie to nawzajem kradną. Istnieją też portale, które nazywam osobiście „ironicznymi”, takie z poczuciem humoru. Otóż mój krewniak dowiedział się nie tak wcale dawno o przejściu, które miałoby się rzekomo otwierać na sam Olimp, gdy w pobliżu Pani Bólu dokonała masowego mordu. Był nawet trep, który właśnie tamtędy postanowił iść. Zebrał bandę idiotów z Pierwszej Materialnej i wmówił im, że powrócić do swego świata mogą tylko i wyłącznie modląc się do Aoskara. Nie wgłębiając się w szczegóły, tamten trep faktycznie wylądował na Olimpie i wrócił stamtąd jako bóg. Cóż, skończył w labiryncie.”

· Katakumby Lamentujących Ciał ·


Gwieździsta opończa nieba zniknęła, tak samo jak orzeźwiające powietrze. Wnet stało się jeszcze ciemniej niż wcześniej, a tak właściwie nie mogli już dostrzeć absolutnie nic. Nawet zdolności rozświetlania ciemności czy też ich naturalne predyspozycje do widzenia w takich warunkach zdawały się nie działać, bowiem, i to właśnie idealnie wyczuwał każdy z nich, wokół roztaczało się zaklęcie Ciemności. Ale nie to rzuciło im się pierwsze na myśl; było tutaj niesamowicie zimno, cicho i ponuro. Głuche zgrzyty dobiegały ich z oddali a smród rozkładu roznosił się wokół. Aasimar i gnom czym prędzej zasłonili nosy rękawem czy inną szmatą, żeby tylko nie zarzygać się w ciemnościach, Th’amar wytrzymała niewiele dłużej, natomiast Pratibhairava stału niewzruszenie, jako iż nie miału onu nosa, toteż nie czułu żadnego zapachu. Nie czuło jak wokół roznosi się powalająca na kolana woń zgnilizny, stęchłego mięsa, zepsutych jaj li, mówiąc jednym słowem, rozkładających się trupów. Powietrze było gęste i nieprzyjemne, trudno przechodziło przez płuca tym, którzy je mieli. Jedno było pewne, ratatoski wyprowadziły ich w pole: znajdowali się oni głęboko pod ziemią, w jakichś ciemnych kryptach, zdawałoby się.

Nie minęła chwila, a usłyszeli potężny huk dochodzący z czegoś za ich plecami. Nie widzieli tego, oczywiście, ale postanowili się odwrócić. Dźwięk rozległ się echem wokół, co pozwoliło im sądzić, iż wokół znajdują się *przynajmniej* dwa korytarze, bardzo długie, bo grzmot niknął w mrokach oddali. Kolejny trzask, jakieś uderzenie jakby kamienia o metal, a chwilę potem dobiegł ich straszny, głośny i niewymownie nieprzyjemny zgrzyt przesuwających się po sobie płyt. Czar Ciemności miał zostać niebawem zdjęty, a i samo pomieszczenie miało się rozświetlić od błękitnego światła pochodzącego z sylwetki przed nimi.


Przed nimi stanęła postać na wpół przezroczysta, spowita seledynowym dymem; jej nogi ginęły w niewidzialnym stawie. Tak prezentował się mężczyzna o martwych, zmęczonych i podkrążonych oczach przeszywających ich wskroś niby dwa lodowate sztylety. Albo miał niebotycznie wysokie czoło, albo też łysiał tylko na przedzie, niemniej tak czy inaczej wysoko na czubku głowy zaczynały wyrastać mu długie, wyprostowane kudły, napostrzone jak gęsia skórka. Niektóre przeplatały się z innymi, kleiły się wzajemnie i potem odrywały pod wpływem niedostrzegalnych podmuchów eterycznych fali. Był martwy, widzieli to w jego spojrzeniu; nie widać w nim było jakiejkolwiek, choćby najmniejszej iskry nadziei, miast tego były tam tylko puste powłoki – gałki oczne – przykrywające bezdenną rozpacz i lament. Brakowało mu jednej z rąk, tej prawej, a jego brzuch był rozdarty jak po autopsji; z jego wnętrzności wypadał długi zwój jelit, plącząc się dwa razy wokół niego, a następnie wpadając do otwartego grobowca, z którego najwyraźniej wyszedł jeszcze chwilę temu. W drugiej ręce brakowało mu serdecznego palca. Zamruczał donośnie, a dźwięk ten był niezwykle gruby, donośny i *martwy*. Gdy otworzył usta, ujrzeli kolejny brakujący element – nie miał on kilku zębów w ustach. Zaraz potem miał się odezwać, a kolejne uczucie przygnębienia i udręki miało ich przeszyć, gdy echo rozlazło się po ciemnej krypcie.


- Wygląda na to, że... - Nie śpieszył się, jego ponury mruk drżał wszystkim wokół powoli. - Te dwie wiewiórki... Znowu kogoś... Oszukały... - Ich sytuacja zdawała się to potwierdzać. - Mieliście... Dostać się do Sigil... Tak?... - Zapytał, a oni w milczeniu jedynie pokiwali głową, ponieważ obecność tego ducha była dla nich nieco szokująca. - Pomogę wam... Oczywiście, jeśli wy... Pomożecie mi... - Jego głos grzmiał wciąż wokół. - Nazywam się... Zykfryd... Potrzebuję... Potrzebuję, żebyście coś dla mnie zrobili... Chcę... Żebyście znaleźli mi coś, czego szukam... W tych kryptach poniżej... Zróbcie tak, a... Pokażę wam wyjście do Sigil... Jesteście w mieście, tylko że... Nie pierwsi zresztą... Trafiliście portalem do... Pod-Sigil... Jesteście gdzieś pod... Placem Szmaciarzy w Ulu... Zatem... - Jego chrypiący głos spadł nagle kilka oktaw niżej, co przed chwilą wydawało się już niemal nierealne. - Jak będzie?...

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 26-05-2014 o 12:20.
Ghoster jest offline  
Stary 11-06-2013, 15:27   #46
 
black_cape's Avatar
 
Reputacja: 1 black_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znanyblack_cape nie jest za bardzo znany
Gryzonie Yggdrasilu wskazały im portal, który miał zaprowadzić ich do Sigil. Trajektoria widać musiała nieco zboczyć o parę stóp, skoro znaleźli się w Pod-Sigil. Według wiedzy istoty tutaj przebywającej jednak ratatoski ich umyślnie na nieprawidłową drogę skierowały. Konstruktu uwagę jednak zaprzątało teraz to, iż Uthilai i Gimrahil zasłonili narządy powonienia, po chwili gdy znaleźli się w nowym otoczeniu. Zaciekawiło to jenu. Nagle parę szarych wypustek wychodzących z kręgosłupa konstrukta, które zdawały się być nieruchowe, poruszyło się, i ich końcówki zdawały się roztapiać w przestrzeni, przechodząc w półpłynną konsystencję. Trwało to pewną chwilę, po której powróciły one do pierwotnego stanu.

~ Wyczuwam swymi sensorami wysoki poziom organicznego rozkładu.

Pratibharaiva wiedziału, iż potrafi on przeszkadzać organicznym istotom w wielu czynnościach, a nawet ich ciała czasem wydalają materiał energetyczny w postaci jedzenia, który nie został przetworzony.

Uthilai zbladł, gdy usłyszał, że są w Pod-Sigil. Tylko prawdziwi trzaskacze się tam zapuszczali. Ale, pomyślał pogodniejąc, właściwie był w towarzystwie prawdziwych trzaskaczy. Th’amar i Gimrahil poradzili sobie z dwoma githami w Limbo, czemu parę truposzy miałoby sprawić im problem? Poza tym nigdy jeszcze nie był w sigilijskich katakumbach, nie mógł przegapić szansy poznania kilku tajemnic miasta. Z takim przekonaniem odezwał się do widma.

- Oczywiście. Inaczej moglibyśmy mieć kłopot z wyjściem na powierzchnię. Pomożemy ci. Prawda? - Ostatnie słowo wypowiedział oglądając się na githzerai i iluzjonistę.

- Sądzę, że doskonale... poradzimy sobie sami... - Oświadczyła Th’amar tonem, w którym pobrzmiewało groteskowe połączenie zapału i zmęczenia. - Jedynym zadaniem, jakie przed nami stoi, jest w końcu wejście na górę...

- Spytaj główki, niech się wykaże jako doradca. - Rzekł w odpowiedzi gnom, zawieszając fetysz na odpowiednim dla niego miejscu. I robiąc z niego paskudną ozdobę rękojeści miecza.

- Cha! - Krzyknął niemal Efvazi. - W końcu ktoś pyta mnie o zdanie; jak mądrze. - Odrzekł gnomowi. - No więc *ja* myślę, że to głupi pomysł. To tylko Pod-Sigil, dlaczego mielibyśmy szukać czegoś dla tego trepa, potem się wracać, a potem znów iść na górę? To potrójna droga!

- Masz rację... - Zamruczał znów Zykfryd. - Błąkam się po tych... Katakumbach... Już sporo czasu... - Spojrzał smutny na podłogę, w jakiś nieuchwytliwy punkt. - Jeśli znajdziesz stąd proste wyjście... Inne niż przez krypty Wielojedności... Śmiało... - Znów podniósł głowę, spojrzał na fetysza i znów z jego ust wydobył się dźwięk brzmiący jak grabarskie dzwony. - Możesz albo przebić się przez masę czaszkoszczurów... Albo posłuchać mnie... A ja znam te grobowce...
 
black_cape jest offline  
Stary 11-06-2013, 16:28   #47
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- Czaszkoszczury z rożna bywają smaczne. - Stwierdził gnom czując burczenie w brzuchu.

- Jak mógłbym się... Nie zgodzić?... - Odpowiedział mu duch, chociaż gdy te słowa wyszły z jego ust, gnomowi ta myśl wyleciała z głowy i nagle pojawił mu się w głowie obraz zabitych czaszkoszczurów, rozkładających się ich małych ciał i tylko to sobie wyobrażając niemal poczuł smród jaki mogłyby takie szczury wywołać. Choć mógł też przez chwilę jedynie spuścić niżej szmatę w dłoni, przez co odór krypty dostał się do jego nozdrzy.

- Mhm taaak. One pewno też marzą o smaku świeżego gnoma. A ty, czacho, jeśli znasz plan katakumb na pamięć i wiesz gdzie jesteśmy, prowadź nas, proszę. - Rzucił kpiąco bard.

- Jesteśmy przecież w Sigil! - Oburzył się fetysz. - Ileż możemy być pod ziemią? Dziesięć, dwadzieścia metrów?

- Dwieście... Czterdzieści. - Głos Zykfryda znów zadrżał potężnie.

- Dobrze! - Odparł Efvazi. - Wystarczy tylko znaleźć proste schody!

- Istnieją... Oczywiście... - Zaczął znów. - Prowadzą dokładnie przez... Legowisko Wielojedności...

- Jeśli znasz owe grobowce i dogodniejszą drogę do Sigil niż przez leże czaszkoszczurów, dlaczego nie opuścisz tego miejsca? - Zapytału Zykfryda konstrukt. - Masz organiczną budowę ciała, jednak nie utrzymujesz swoich funkcji życiowych w taki sam sposób jak... Kompletny humanoid? - Dodału.

- To więzi... Truposze takie przeźroczyste są przykute więzami do miejsc w których biadolą. Więzy te, no... Memcjonalne. - Wyraził się fachowo gnom, drapiąc za uchem. - Tak, właśnie... Takie więzy.

- No właśnie. Pewno nasza pomoc jest jakoś związana z twoją klątwą, duchu. Opowiesz swoją historię? Czego potrzebujesz? - Aasimar miał nadzieję usłyszeć coś ciekawego.

- Gnom ma rację, konstrukcie... - Odparł znów to nisko. - Od jakiegoś czasu jestem martwy... Niezbyt długo, ale wystarczająco, by zaczęły się mnie chwytać namiętności... - Spojrzał gdzieś w eteryczną otchłań. - Jestem... A przynajmniej byłem... Grabarzem. *Trudno* jest mi odejść bez moich członków... - Jego wzrok wrócił na powrót do rozmówców. - Czeka mnie pobyt jako oczekujący w jednej ze... Sfer Wyższych... Ale utknąłem tutaj, gdy dabusy zamurowały przejście do... Katakumb Łkających Kamieni... Trafił się jedynie jeden, który tu zabłądził; opowiedział mi o ratatoskach i portalu z którego przybył... Zdołał zdobyć dla mnie moje oko... - Zykfryd pochylił się znowuż do przodu, a następnie sięgnął dłonią ku twarzy. Jego palce wślizgnęły się w kąciki oczu i przerżnęły wgłąb; seledynowa maź pociekła mu po nosie, a on wyjął z oczodołu gałkę oczną i zaprezentował ją ponuro. - Niestety... Był sam... Nie dał rady znaleźć wszystkich moich szczątek... - Włożył następnie swe oko z powrotem do oczodołu i znów rozpoczął mówić. - Nie zależy mi na was, chcę tylko odzyskać to co moje... A jak to znajdziecie, powiem wam o bezpiecznym portalu... Zgoda?... - Ostatnie słowo nie brzmiało, jakby upiór liczył na litość rozmówców; w jego słowach kryła się raczej groźba, której celem było dopięcie swego, chociaż sam jego głos nie okazywał emocji innych niż mroczna melancholia.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 11-06-2013, 22:23   #48
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
Pratibharaiva zrozumiału słowa niedoszłego oranta, iż jak rozmontowany na części modron nie może ulec zniszczeniu i wrócić do swego Planu, taka samo sytuacja przedstawiała się tutaj. Konstruktu irracjonalnie odczuwału dysonans w stosunku do nieumarłych, tak i tego tutaj Grabarza i jego frakcji.

- Pratibharaiva Shanti at siedem podejmie się odnalezienia elementów twego ciała, jeśli nie uległy one anihilacji, byś stał się kompletny i zakończył swoją egzystencję w tym miejscu. - Wypowiedziału zimno i bardziej mechanicznie niż zazwyczaj.

- Tak... - Powiedział raczej przyjmując słowa Pratibhairavu do wiadomości, niźli się radując z jenu decyzji. - Skoro zamierzacie mi pomóc... Są cztery elementy, które muszą powrócić do mojego grobowca... - Podniósł do góry swą przezroczystą rękę i zaczął kolejno prostować palce, których miał to akurat cztery. - Moja ręka, oczywiście... Moje trzy zęby... Moje serce... Oraz...

- Pyta? - Spytał gnom, starając się być pomocnym.

- Nie, ty durny gnomie... - Jego mina zdawała się być zastygnięta w jednym grymasie cały czas. - Ostatnim członkiem jest mój palec... Mój serdeczny palec...

- Więc to prawda, co mówią? Że wam usychają po inicjacji we frakcji i dlatego nie możecie się cieszyć życiem? - Rzekł Gimrahil, litując się nad biednym inwalidą eterycznym. I przy okazji popisując się “mundrościami” jakie poznał.

- Oczywiście... - Rzekł Zykfryd. - Wiedz jedynie, iż moje imię to... Zykfryd Weißastjäger Der Grauhexen Son Von Herr Des Nordens Der Gesante Von Rachsüchtigerstadt... Za życia spłodziłem dziewiątkę królów... Jakkolwiek wielkie i zdrowe by twoje przyrodzenie nie było... Gnomie... Nie pochwalisz się tym, czym ja mogę.

Ta dziwaczna parodia opowieści, tak bardzo odmienna od tych, które zwykła wysłuchiwać w celu wyszukiwania ukrytych w nich znaczeń i które w Dryfującym Mieście stanowiły jak gdyby osobne półplany, łączące Lud z jego historią, w osobliwy sposób nastroiła Th’amar refleksyjnie. Ostatnimi czasy tylko umarli zdawali się otrzymywać możliwość odzyskania jedności...

- Gdzie są owe elementy twego ciała? I dlaczego je utraciłeś? - Pratibharaiva zmieniłu temat na dotyczący bardziej bierzących zadań.

- Niestety... Pośmiertnie spotkało mnie wiele... Pechowych sytuacji... - Spojrzał głęboko w dwa migoczące światła na hełmie Pratibhairavu. - Na początku został mi odgryziony jedynie mój palec... Przez zbłądzonego czaszkoszczura, który... Kryje się w tej rurze... - Wskazał na ścianę, która miała się chwilę potem rozświetlić seledynowym dymem. Rura była umieszczona na mniej-więcej wysokości jednego metra, a miała ona średnicę być może kolejnego metra. - Gdzieś tam na końcu wciąż jest ten szczur... Z moim palcem... - Następnie wskazał on na korytarz po prawej stronie rury. - Tam... Znajdują się moje zęby... Porwał je niedawno ghul, mając zamiar je zjeść... Jest w odciętej sekcji, w której znajduje się tylko... Zawalony korytarz oraz schody do krypt Wielojedności... - Tym razem wskazał już na ostatni widoczny w krypcie korytarz, położony jeszcze bardziej na prawo niż poprzedni, prawie równolegle do rury. - Tam są moje dwie pozostałe części... Rękę urwała mi trokopotaka i uciekła do Sekcji Grabarskiej, gdzie kiedyś Grabarze... Umieszczali stare zwłoki... Mnie przeniesiono do tej krypty, bo tamta była przeładowana... Ale dabusy zamurowały tunel... Chociaż jest tam też jakaś jaskinia... Jeden zakręt wcześniej... Może to legowisko tej bestii... - Opuścił rękę, choć miał wciąż mówić o tym samym korytarzu. - No i moje serce... Wyciął mi je pewien grobołaz... Myślał, że jest ono artefaktem, bo nasłuchał się... Historii o mnie... Widziałem jego zwłoki na końcu tego poziomu, a serce trzymał w torbie... Został zarżnięty przez coś w ruinach Katakumb Trupich Karykatur... - Westchnął donośnie i ponuro, a następnie kontynuował. - Jeśli chcecie wiedzieć coś więcej o drodze... Pytajcie... Znam dobrze te krypty...
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."
Allehandra jest offline  
Stary 13-06-2013, 20:59   #49
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Dobra... Najpierw szczurek, skoro to takie proste... - Podrapał się po karku gnom, mając wredne przeczucie, że zostanie oddelegowany samotnie do tej misji. Wszak się do niej nadawał idealnie. To znaczy... Idealnie wymiarowo.
Choć Th’amar najchętniej odeszłaby z zamiarem poszukiwania wyjścia na własną rękę, wzruszyła ramionami i zamieniła płonącą sferę - o której nagle sobie przypominała - w broń.
- Z jednym czaszkoszczurem obejdzie się bez karbów. Ale... Wiecie, nie rozdzielajmy się za bardzo. Jeśli choć trzy z tych wszystkich bujd o trokopotace są prawdziwe to może nie być łatwo.
Githzerai kiwnęła głową. - W razie problemów będę w pobliżu. Niemniej jednak starajcie się nie wywoływać zbyt wielu nowych. - Oparła się o ścianę grobowca, niemalże zastygając w bezruchu.
Pratibhairavu egzystencja Zykfryda zdawała się być dla jenu w pewien sposób “niesmaczna”, bardziej niż zwykłych organicznych istot, iż skłonnu byłu wydłużyć czas drogi do Sigil, by ta groteskowa forma życia uległa terminacji. Konstrukt także nie uważału rozproszenia grupy ponad poziom za właściwe rozwiązanie. Stału nieruchomo wpatrując się w ujście rury do której wszedł gnom.

Gimrahil pełznął na czworakach, bo nawet jeśli rura była tylko trochę od niego mniejsza, to próbując kucać wciąż zahaczał głową o płyty i wybicia powyżej. Jedną ręką wciąż przyciskał szmatę do nosa, by nie zwymiotować wdychając to obrzydliwe powietrze. Momentami rozważał nawet czy nie zacząć oddychać ustami, niemniej zimny powiew gnijących trupów łaskoczący go w podniebienie miękkie oraz języczek tuż przy gardle sprawiał wrażenie, jakby połykał płyn balsamujący, przez co niemalże zwymiotował sobie na buty. Dreptając tak powoli wewnątrz rury, w jednym momencie napotkał rozwidlenia. Znalazł się dokładnie między czterema przejściami - z jednego przyszedł, a z tego po prawej i z tego po lewej dochodziło jeszcze zimniejsze powietrze, niemniej do tych rur nie dochodziło już seledynowe światło, które znajdowało się w krypcie Zykfryda. Trzeba było coś na to poradzić.
- Heeej... Ty eteryczny sztywniaku. Nie wspominałeś o kilku tunelach! - Krzyknął poirytowany Szpicer zerkając za siebie.
- Szczur uciekł do rury... Nie wiem której... - Słychać było głuchy dźwięk dochodzący z krypty.
- Znam te katakumby jak własną kieszeń... Dupa blada... - Ironizował gnom, po czym krzyknął głośniej. - Tu są trzy rury! Dokąd one prowadzą, sztywniaku?!
- Lewa staje się strasznie wąska po jakimś czasie... I jest zablokowana płytami... Ta pośrodku jest zawalona, a ta po prawej... Rozwidla się... - Zagrzmiał jego głos. - Nie możesz sobie... Rozświetlić drogi, fircyku?...
- Doskonałość nie potrzebuje pomocy. - Mruknął gnom i mamrocząc coś wyciągnął rękę przed siebie tworząc coś pomiędzy palcami. Sferę światła, która migotała bladoniebieskim blaskiem. - Jesteś gotowa? To mi pomożesz.

Gestem posłał kulkę nieco do przodu, rozświetlając to jeden to drugi, wreszcie trzeci z korytarzy na moment, gdy niebieskie iskry powędrowały we wszystkie wnęki. Poleciały wzdłuż ścian i ukazały mu wpierw jak gruz sypał się gęsto tuż przed nim, natomiast dwa kolejne korytarze wydawały się puste. Lewy skręcał znów w lewo, a prawy miał rozwidlenie - na początku widać było rurę po prawej, a potem, trochę dalej, jeszcze jedną po lewej.
- Idziemy w lewo, malutka. - Rzekł gnom gestem posyłając kulkę światła do przodu i ruszając tuż za nią. Zamierzał dojść tak daleko jak się da nim zwężenie uniemożliwi mu swobodne poruszanie. Nie ma co ryzykować utknięcia.

Przejście zwężało się nierównomiernie, a przed nim zdawało się znajdować coraz więcej i więcej dziur w rurze, odstających płyt oraz wysypującej się ziemi, która zdawała się jeszcze bardziej umniejszać jego pole manewru. Kolejne iskry będące wciąż w tunelu miały jednak sprowokować fakt, iż Gimrahilowi coś zalśniło jakieś dziesięć metrów od niego, gdzie rura była już niesamowicie wąska. Gnom wysunął miecz z pochwy i nasadził fetysza na jeo czubek ostrza.
- Czas zapracować na papu, ja cię tam nakieruję, a ty powiesz co tam widzisz, jasne?
Efvazi zwisał na końcówce ostrza, zbliżając się miarowo do obiektu, który mignął gnomowi w rurze. Nie minęła chwila a miało się okazać, iż był to wcale prosty, złoty pierścień; tak się składało, iż sztywno trzymał się jeszcze palca na który został włożony. Fetysz złapał zębami za krawędzi metalu, a Gimrahil podsunął miecz bliżej siebie.


- No to paluch mamy. Dobra robota moi drodzy. - Gnom zwrócił się zarówno do Efvaziego jak i świecącej kulki.

Chcąc się wycofać, gnom zorientował się, iż próbując dosięgnąć palca zdołał on zaklinować się w rurze; wystająca płyta nad jego głową wydawała się kolejnym zwężeniem tunelu, jednak tak naprawdę trzymała się jedynie z jednej strony, a chcąc się cofnąć zatrzymała się na jego plecach.
-Szlag… dupa marynowana… inne brzydkie wyrazy.- zaklął pod nosem Gimrahil najwyraźniej poirytowanym kolejną przeszkodą na drodze doskonałości. Zdjął główkę z ostrza broni i zaczął operować mieczem, przy paskach plecaka. Szkoda że musiał je przeciąć ale nie miał wyboru… niestety.
Ciach i ciach… ostrze przecięło materiał i Szpicer zaczął się wycofywać rakiem pozostawiając plecak za sobą.
Plecak gnoma, utknąwszy na metalowej płycie, został na górze, opadając jedynie lekko, gdy ten prześlizgnął się tuż pod nim, szorując przy okazji ostrzem o boczne płyty, gdyż nie mógł znaleźć dogodnej, bezpiecznej pozycji na miecz, by go przemieścić.

Gdy znalazł się nieco dalej, chwycił znów za plecak, odczepił go i począł kierować się powoli w przeciwną stronę. Tyłem oczywiście, gdyż w środku nie było za bardzo miejsca na jakiekolwiek manewry w stylu obrotów li innych wygibasów. W pewnym momencie usłyszał jednak ciche piszczenie dochodzące zza niego. Kolejną rzeczą, którą dane mu było poczuć, były wbijające się w jego kostkę, niezwykle ostre zęby, przeszywające niemal jego kość. Gimrahil w nagłym odruchu przyrżnął obcasem w szczura, albowiem dobrze wiedział, iż ukąsił go czaszkoszczur, w jego przytwierdzony do kostki łeb. Usłyszał jedynie złamanie małej, wątłej czaszki zwierzęcia, które zostało natychmiastowo odepchnięte gdzieś do tyłu, prawie na pewno martwe. Gnom, po kilku minutach walczenia z ciasnotą rury, zdołał cofnąć się do samego początku i wyjść z sekcji.
Dopiero tam na rozwidleniu tuneli , zdjął z palca pierścień i wsunął na swój palec. Ot, szkoda go było zostawiać ze zwłokami. Po czym ciągnąc za sobą plecak wrócił do swoich towarzyszy mówiąc.- Mam ten twój gnijący paluszek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-06-2013, 22:43   #50
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

„Niech kamieniem rzuci
Wieszcza niech nie szczędzi,
Taki, co mu duszy
Żaden grzech nie nędzi.”
- „Spowiedź Goliarda” pióra Archipoety.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·


- Tak... To zdecydowanie mój palec... - Zykfryd rozszerzył nieznacznie oczy patrząc na nadgnity kawałek ciała w ręce gnoma. - Włóż go do mojego sarkofagu.

Gimrahil podszedł do ciężkiej, kamiennej płyty grobowca, już zresztą i tak nieco odsuniętej, a następnie zajrzał do niej. W środku widać było ciało, truchło raczej stare i walczące resztkami godności z czasem. Livor mortis jak się patrzy; wtedy ujrzał rękę Zykfryda z brakującym palcem. Postarał się przymocować do siebie paliczki, chociaż w pewnym momencie zmuszony był się cofnąć, gdyż niewyobrażalny smród zwłok pod nim niemal zwalił go z nóg. Słychać było okropny dźwięk odruchu wymiotnego, a ślina wyciekła z jego ust niczym z fontanny, gotując już jego usta do przepuszczenia rzygowin. Nic się jednak nie stało - przynajmniej z gnomem. Zykfryd, stojąc przed nimi wszystkimi, spojrzał na swoją rękę; seledynowy dym zawirował wokół niej, a chwilę potem z obłoków skrystalizował się palec, o wiele lepiej wyglądający niż ten, który jeszcze minutę temu miał w dłoni gnom.

- Dobrze, bardzo dobrze... - Rzekł, oglądając swój błękitny palec ze wszystkich stron, podziwiając go.

- Masz już swój palec... Czy musimy posiadać większą wiedzę o ghulu, który jest w posiadaniu twoich zębów? Jest bardziej lub mniej niebezpiecznym osobnikiem ze swego rodzaju? Zapuszcza się daleko na schody czaszkoszczurów na żer? - Zapytału konstrukt Zykfryda.

- *Nie wiem* tego... - Odparł grobowym tonem. - Nie byłem nekromantą... Ale jest wybredny; porwał moje zęby i uciekł...

- No to chodźmy. Może będziemy mieli szczęście i będzie sam. - Zachęcił towarzyszy Uthilai. - Wszyscy widzicie, czy mam zapalić jeszcze jedno światło?

Th’amar w odpowiedzi uniosła ostrze, które rozbłysło jaskrawym światłem, zwiększając nieco - i wystarczająco - jej pole widzenia. Krypta, do której mieli się oni wybrać, została wcześniej nazwana przez Zykfryda “sekcją zamkniętą”; rzekł, iż znajduje się w korytarzu po prawej stronie rury. Ruszyli tym samym tą drogą, a nikłe światło przedzierało się z trudem przez czerń katakumb. Po kilkunastu metrach spostrzegli dwie rzeczy: po ich lewej stronie widniały trzy wgłębienia w ścianie w kształcie niepełnego półkola. W owych wnękach znajdowały się kolejne półki, dwa piętra konkretniej, na których widniały katafalki z trumnami. Niektóre z nich były otwarte, mogli tam nawet zauważyć jakieś połyskujące w świetle zaklęć przedmioty. Po prawej stronie natomiast zauważyli wybitą z zawiasów bramę, a za nią okrągłą komnatę z pojedynczym sarkofagiem w środku. Jedna ze stron krypty zdawała się być zawalona kamieniami i gruzem. Korytarz w którym się znajdowali zdawał się ciągnąć jeszcze dalej, to jest pomiędzy grobowcem a katafalkami, ale droga ta niknęła w ciemnościach.

- To pewno tutaj. - Powiedział aasimar. - Pani przodem. - Ukłonił się Th’amar wskazując salę po prawej.

Th’amar rozejrzała się dookoła kilkakrotnie, niepewnie - co zdradził przygasający blask ostrza - wchodząc do pomieszczenia, ono zaś rozjaśniło się lepiej, jak tylko światło bijące od karach zostało odbite przez lustro po drugiej stronie. Zawieszone na ścianie, dość wielkie choć wąskie i raczej niezbyt grube. Gruz po jej lewej stronie zdawał się być zawalonym korytarzem, być może schodami w dół, trudno było to stwierdzić. Gdy tylko minęła połowę krypty, ujrzała jak wieko sarkofagu jest delikatnie uchylone, a z wewnątrz wystaje jedynie na wpół odgryziona ręka. Tymczasem dziwny cień mignął jej w lustrze. Zignorowała więc sarkofag, spoglądając w zwierciadło. Th’amar próbowała oświetlić w jakiś sposób obraz przed nią, jednak szkło było popękane w kilku miejscach, a dziwny, magiczny cień zdawał się spowijać widok. Patrząc weń widziała, cóż, przede wszystkim siebie, za nią mocarny grób, a jeszcze dalej ginącego gdzieś w ciemności korytarza Uthilai’a. Miała dziwne, niepokojące wrażenie jakoby coś ją obserwowało. Starała się uchwycić w lustrze jakiś nieznany kształt, co chwila odwracała się spodziewając się li to ujrzeć jakieś zmiany w tym co widzi wewnątrz obrazu a naprawdę, li to zostać zaskoczoną pojawieniem się czegoś. Za którymś w końcu razem jej wzrok skierował się na powrót na aasimara. Spojrzała na ścianę za nim. Światło jej miecza rzucało na nią cień towarzysza. Poruszyła ona ostrzem, przełożyła do drugiej ręki i oddaliła, ale... Cień się nie ruszał. Wnet spostrzegła, jak czarna macka wyrasta z podłogi i dąży ku niemu.

- Uważaj! - Wskazała końcem ostrza w kierunku podłogi i już po chwili biegła w stronę macki, skupiając całą swoją uwagę na wyostrzaniu krawędzi broni.

Gnom nie ruszył za drużyną. Oglądał bowiem ranę zadaną kłami tego... Szczurka. No i miał zniszczony plecak. I nie bardzo wiedział jak temu zaradzić.

- Zykfryd... Oprócz płodzenia królów i bycia Grabarzem, zajmowałeś się czymś jeszcze?... Na przykład... No nie wiem... Krawiectwem? - Spytał Gimrahil jakoś bez wiary w pozytywną odpowiedź. Dopiero krzyk Th’amar zwrócił jego uwagę i warknął w irytacji. - Ani chwili spokoju. - Ruszył w kierunku, w którym ta dwójka się udała, ciągnąc za sobą swój plecak.


Pratibharaiva skinęłu gnomowi, i ruszyłu wraz z nim zbadać przyczyny wydania dźwięku przez githzerai. Aasimar odwrócił się i ujrzał jak ciemny, niewyraźny kształt jego własnej osoby zniekształca się groźnie. Jego ręka, czy raczej ręka jego cienia na ścianie, zaczęła się wydłużać, aż dosięgła jego nogi. Owinęła się wokół niej i zacisnęła mocno. Równie mocno chłopak starał się jej pozbyć. Pałka może nie była doskonałą bronią ale raz po raz zaczęła opadać na mackę. Drugą ręką sigilijczyk sięgnął po nóż, który zawsze miał w bucie. Z początku wydawało mu się, że nie trafił, niemniej zorientował się równie szybko, że pałka, którą próbował uderzyć ciemność, przechodziła przez nią jak masło, i to bynajmniej nie czyniąc żadnej krzywdy. Th’amar precyzyjnym cięciem uderzyła w mackę ostrzem karach, rozcinając tym samym cień; obłoki dymu rozpełzły się dookoła, lecz miała potem zobaczyć, jak cień rusza w przeciwnym kierunku. Po chwili zrozumiała, iż cień towarzysza założył dłonie na szyi jej cienia. Poczuła mocny uścisk na gardle. Zdezorientowana, zaczęła atakować cień na oślep, nadając materii chaosu zupełnie przypadkowe formy. Miecz wydłużył się w tępy kij, który z kolei rozwinął się niczym wachlarz i ponownie zwinął - tym razem jako sztylet. Gnom wpadł pierwszy szorując plecaczkiem o podłogę, cisnął go pod ścianę i zaczął mamrotać pod nosem przywołując oziębły Dotyk Chłodu. Magia otoczyła jego dłoń niebieskim blaskiem. I tak wzmocnioną pięścią Szpicer uderzył w obmacywującego aasimara potwora. Niebieska połać szronu wnet pokryła rękę cienia, jednak zdawało się to nie przynosić większego efektu - czarny uchwyt wciąż nie puszczał, chociaż zdawał się on być teraz nieco mniej energiczny. Pratibharaiva nie przepadału za przemocą, jednak inni użytkownicy tej samej przestrzeni mieli zgoła inne nastawienie, sięgnęłu po swój szczerbaty sztylet, celując w kłębiącą się ciemność. Ostrze przecięło czarną mackę wzdłuż, jednak szczelina powstała tam zasklepiła się czym prędzej, gdy ciemność dusiła githzerai. Aasimar widząc niepowodzenia towarzyszy chwycił się ostatniego pomysłu. Ciemność nie lubi światłości. Skupił się i rozświetlił koniec swojej maczugi jak pochodnię zaklęciem Światło. Czarne macki ściskające uprzednio jego nogę rozluźniły się, gdy tylko przyrżnął w ich powierzchnię mieniącą się światłem maczugą. Kawałki ciemności rozpłynęły się wokół, choć druga część jego sobowtóra wciąż trzymała sztywno kark Th’amar - ta wyglądała, jakby już traciła ostatni dech. Z konstruktu poczęła być słyszana monotonna inkantacja, a jenu metalowe wąskie place o znacznej mobilności zaczęły poruszać się szybko, i z ich czubków zmaterializowała się niestała sfera Rozprysku Kwasu, która wystrzeliła w stronę drugiej części cienia która trzymała githzerai. Paląca poświata oblała kontury cienia, jednocześnie wgryzając się głęboko w niematerialne ciało. Ciemność puściła szyję Th’amar, na której malował się teraz sino-fioletowy bicz. Gnom znów sięgnął po swoje wakizashi i z okrzykiem rzucił się ku przeciwnikowi.

- Bij, zabij! - Ciął ową cienistą materię swoim orężem jak szalony... Czyli w swoim normalnym stanie myślenia, niemniej ostrza zdawały się nie czynić większych szkód czarnej istocie. Mimo to wyglądała ona i wiele “rzadziej” niż przed chwilą, ciemność roztapiała się coraz to bardziej pod wpływem zielonej, magicznej masy oraz zaklęcia Światło rzuconego przez aasimara.

Th’amar łapczywie chwytała powietrze, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w grę świateł i barw dookoła niej. Siny, poskręcany pasek materii chaosu bardzo powoli rozwijał się, nabierając kolorów. Ujrzała jak wokół górnej części jej ostrza zbiera się dokładnie taki sam, ciemno-purpurowy kolor jak na jej szyi, i bynajmniej nie zdawał się chcieć zejść. Odwróciła się w stronę zanikającej ciemności, uderzając w nią własną zmaterializowaną wściekłością, którą aż płonęło teraz ostrze. Mrok dosłownie zapadł się w głąb siebie; ciemne macki wróciły wnet do postaci swojej uprzedniej, to jest kształtu rąk, i zwyczajnie zniknęły, podczas gdy cień Uthilai’a miał się stać taki jak wcześniej.

Nikt już był nie spojrzał na lustro, które wywieszone było po drugiej stronie pomieszczenia, natomiast gnom poczuł dziwną, nieodpartą chęć zaglądnięcia wewnątrz grobowca. Otóż w środku dało się dostrzeć wcale świeże zwłoki diabelstwa, na wpół wybebeszonego, a tak właściwie to kompletnie brakowało mu jelit, żołądka, śledziony oraz nerek. Głowy dostrzec jednak w całości nie był w stanie, głównie dlatego, iż była ona odwrócona w drugą stronę, toteż mógł zobaczyć tylko próchniejące rogi, a i z jego tyłka wystawał długi, wciąż tlący się w ciemnościach czerwienią kij - ogon. Być może to właśnie rzeczony ghul go tak załatwił, niemniej bał się sprawdzić, czy aby martwiak przed nim ma zęby, bowiem już sama myśl o tym, iż jakaś magia ochronna mogłaby przytrzasnąć mu rękę wiekiem sarkofagu zdawała się... Przerażająca.

Koteria Sigilijczyków, oraz tego jednego konstruktu, który nie był wszakże z nimi od samego początku, kierowała się dalej, do jest mijając ścianę katafalków. Przed nimi malował się tylko krótki korytarz, szybki zakręt i stare, drewniane odrzwia, równie rozszargane co ich nerwy, gdy kroczyli wśród porażających ciemności i odoru zgnitych zwłok. Z wewnątrz docierało delikatne światło, niemniej metalowe okucia skutecznie blokowały jego przepływ. Uthilai oraz Pratibhairava chwycili za ciężkie, stalowe klamy i pociągnęli z całej siły. Dało się wówczas usłyszeć świszczący, przyprawiający o ciarki na plecach zgrzyt przesuwającego się metalu o płytowy pawiment, niemniej przed nimi stanęło przejście. Zanim tak się jednak stało, niewyobrażalny *odór* zgnijących trupów przyrżnął w nich niczym monsun wprost w Planu Wody; gnom oraz aasimar z miejsca puścili pawia na pobliskie ściany zwracając co tylko zostało w ich żołądkach po ostatnich dniach. Szczególnie Gimrahil nie trzymał się najlepiej, niewyobrażalny smród wydawał się wręcz przesiąkać do jego gardła i łaskotać go obrzydliwym, ohydnym, odrażającym dotykiem gęstego, skrystalizowanego smrodu. Zbierał się do kolejnej salwy wymiocin, jednak wyrzygał jedynie żółtawe ostatki osiadłe na dnie jego żołądka, a gardło wciąż na przemian próbowało zassać nieco powietrza oraz wykonywać konwulsyjne skurcze. Th’amar trzymała się jeszcze ledwo na kończącej się już sile woli, a jej oczy łzawiły od unoszących się wokół prochów umarłych. Pośrodku krypty, tym razem właściwie pustej, jedynie z kilkoma półkami na kości na ścianach, leżał magiczny, świecący kamień. Palił się on szartrezowym blaskiem, który rozświetlał mroki katakumb jak jeszcze nic co spotkali gdy tutaj przyszli. W środku zdawało się być cicho, a po obu ich stronach widać było przejścia. Po prawej widniały długie schody na poziomy wyżej, prowadzące do krypt Wielojedności, jak powiedział im Zykfryd. Po ich lewej stronie natomiast w masach piasku i kawałków zwłok niknął kolejny z korytarzy. Wszystko zdawało im się zasypane w tych martwych grobowcach.


I wnet, ze szczytu schodów ginących w mroku, usłyszeli pisk szczura, niemal dokładnie taki sam jak te chwile temu dane było usłyszeć Gimrahilowi w sekcji rur. Jakiś obiekt uderzył w ścianę li posadzkę, potem szczur znów zapiszczał, a kolejną rzeczą jaką dane im było usłyszeć, było potężne roztrzaskanie maluczkich kości na drobne kawałki. Obrzydliwy dźwięk wgryzania się w ciało i rozszarpywania go, także ta krew kapiąca po kamieniach sprawiła, iż trupa cofnęła się nieco, stając w rzędzie samoczwart, przygotowawszy się tym samym do ewentualnej obrony. Ostatnim co usłyszeli był tylko głuchy, ohydny ryk ghula na górze, gardłowy i nieprzyjemny dla ich uszu jak mało co. Potem mieli już zobaczyć tylko kształt wychodzący z ciemności po schodach.


Kulił się parszywie, wychudzony do granic możliwości stwór, szczerząc kły i zębiska w wyrazie obrzydzenia, gdy obryzał resztki mięści i ścięgien zalegających wciąż na kości. Jego skóra była odrażająco biała, a śmierdziała akuratnie jak zgnite mleko. Garbił się okropnie spoglądając przed siebie. Jedyne co byli usłyszeli przed jego skokiem do przodu był głośny wrzask.

- Mmmiiięęęsssooo!...

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 15-06-2013 o 23:08.
Ghoster jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172