Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2013, 02:36   #22
Tasselhof
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Gdy świątynia opustoszała, kapłan Bjorn zebrał wszystkie dokumenty i zawołał do siebie Vesper. Poczekał, aż sieroty uprzątną stół po czym zasiadł za nim przeglądając je. Zamyślił się gorączkowo po czym wyjął z rękawa fajkę i nabił ją tytoniem. Palił ją sobie spokojnie w oczekiwaniu na powrót kapitana straży. Lobo, wkrótce się zjawił, wcześniej upewniając się, że jest już pusto. Siadł obok ojca Hoge i z tą samą miną zbitego psa czekał na reakcję starca.

- Powiedz mi mój drogi kapitanie, ilu ludzi dziś zliczyłeś na naszym spotkaniu?

Lobo lekko zbity tym dziwnym pytaniem po chwili wydukał.

- Nie wiem, z siedmiu?
- Ośmiu dokładnie rzecz ujmując.

Stwierdził stary kapłan pociągając solidnie z fajki i wypuszczając po chwili chmurę dymu. Zastukał jednak palcem w stół i czekał na reakcję kapitana. Ten z niecierpliwiony swym szorstkim tonem wysyczał.

- Nie mam zielonego pojęcia o co ci ojcze chodzi.

Kapłan uśmiechnął się ciepło i w końcu odpowiedział.

- Mieliśmy mój drogi kapitanie ośmiu gości, tymczasem umów podpisanych mam tylko siedem.

Kapitan wciąż nie rozumiejąc spojrzał lekko przekrzywiając głowę w bok.

- I co kurwa z tego?
- A to mój drogi przyjacielu – rzekł kapłan wstając od stołu -, że proponował bym ci jutro, abyś nie wpuszczał do kanałów nikogo bez podpisanego przeze mnie i przez niego glejtu. Zebrała nam się ciekawa drużyna.

Lobo oparł się nogami o okrągły stół i splunął siarczyście na ziemię.

- Nie wiem po kiego chuja, w ogóle ściągasz tych ludzi mi na głowę!? Sprawę już rozwiązali moi ludzie.

Kapłan odwrócił się i podszedł po woli do kapitana. Pochylił się nad nim i pierwszy raz tego wieczoru odezwał się suchym i rozkazującym tonem.

- Po pierwsze kapitanie, radzę byś nie zapominał gdzie jesteś. To nie są pospolite ulice, na których możesz robić co chcesz. Jeszcze raz spluń, czy splam to miejsce swym niegodziwym słowem, a obiecuję ci, że nasi goście będą najmniejszym z twoich zmartwień. Twoi ludzie to banda niekompetentnych obiboków i darmozjadów panie kapitanie i obaj o tym wiemy. Nie można im zlecić niczego trudniejszego niż rewizja żebraków na ulicach miasta bo się pogubią. Cokolwiek zamknęliście w tych kanałach kapitanie, ja chcę to dostać martwe, rozumiesz? Nie potrzebujemy niechcianego rozgłosu nieprawdaż ?

Lobo spuścił nogi ze stołu i również się podniósł, równając się z Kaplanem i zbliżając swoją twarz ku jego. Zacisnął lekko pięści i zęby, po czym po chwili odpowiedział.

- Słuchaj no mnie ojczulku, dbam o bezpieczeństwo twoje jak i reszty twoich kochanych owieczek. Zgodziłem się na ten urojony pomysł z wynajmem ludzi z zewnątrz, bo chcę mieć z twojej strony święty spokój co do tej sprawy, jasne? Ale nie godzę się na bycie popychadłem. Od jutra ta banda nie wydymek jest pod moją jurysdykcją, albo inaczej sam ich poprowadzisz kanałami.

Kapłan znów pociągnął mocno fajkę, po czym na jego twarzy zawitało to samo dobrotliwe spojrzenie. Uśmiechnął się wypuszczając dym i odwrócił w kierunku balkonu.

- Jak sobie kapitanie życzysz – gdy po chwili kapitan ruszył ku wyjściu kapłan szybko dodał – Ach, kapitanie, powinien pan wiedzieć o jeszcze jednej ważnej rzeczy.
- A jakiej to ?

Spytal Lobo odwracając się do Hoge. Ten wciąż stał do niego plecami pykając fajkę.

- Proszę być ostrożnym, troje z nich nie jest tymi, za kogo się podaje, a dwoje z tej trójki wyraźnie wykazuje talent magiczny.

Mężczyzna wrócił do stołu i oparł o niego dłonie.

- Którzy?
Kaplan spojrzał na niego po czym palcem wskazał dwa zwoje leżące na stole.

- Ich umowy zostawiłem dla ciebie, zapamiętaj nazwiska i miej ich na oku jutro, dobrze?

Bjorn Hoge uśmiechnął się i już bez słowa zasiadł na balkonie, pykając wesoło fajkę, rozmyślając o przyszłym dniu. Nie odezwał się też słowem, gdy kapitan opuścił w końcu salę.




200 lat temu, obóz wojsk Magnusa von Bildhofena z Nuln, na wzgórzach południowego krańca Lasu Grovodzkiego KI 2303

Wolfgang z rodu Tymellów, panów Waltersdorfu, zeskoczył zgrabnie z konia i oddał włócznię jednemu z giermków, którzy otoczyli go zaraz po tym jak wrócił z przejażdżki. Młody lordmiał może dwadzieścia lat, choć brodę zarośniętą równo. Zarost dodawał tylko uroku młodzieńcowi, idealnie komponował się z długimi kruczoczarnymi włosami opadającymi bezładnie za ramiona. Zbroja, choć z pewnością widziała lepsze czasy, wciąż błyszczała w świetle zachodzącego krwawo słońca. Mężczyzna wkroczył do swego namiotu i uśmiechnął się na widok gościa.

- Wuju Eryku! Czemuż to zawdzięczam twą wizytę?

Na obszernej czerwonej poduszce siedział mężczyzna koło pięćdziesiątki, podobnie jak Wolfgang ubrany w pełną zbroję, choć nie tak wspaniale zdobioną i okazałą. Eryk von Staubaff z rodu znad zachodniego brzegu Stir, dzielny Rycerz dwu ogoniastej komety, był mężczyzną wyraźnie przez życie dotkniętym. Siwizna dopadła tę resztkę włosów po obu bokach głowy, gdzie nie zdążyła ich jeszcze wyplenić łysina. Czoło natomiast poprzeplatane było setkami mniej lub bardziej wyraźnych blizn. Ręce zaś szlachcica były chude, a palce przypominały bardziej patyki niż zdolne do trzymania broni. Mężczyzna ów uśmiechnął się szeroko na widok siostrzeńca.

- Witaj Wolf, miłościwy kapłan Magnus zabrał cię ze sobą i swoją świtą na przejażdżkę?

Wolfgang chwycił ze stolika przy wejściu karafkę wina i napełnił oba stojące obok kielichy. Spojrzał z przekąsem na wuja po czym ujął jedno z naczyń w dłoń.

- Wiem wuju, że nie lubisz mości Sigmaryty, ale zaufaj mi. To wielki człowiek i poprowadzi nas jutro do zwycięstwa.

Sir Eryk poprawił się na swym siedlisku i skupiając swój wzrok na trzymanym przez młodzieńca pucharze rzekł spokojnie.

- Zdania są podzielone kochany siostrzeńcze.

Chłopak uśmiechnął się i podszedł do wuja wręczając mu puchar z winem, po czym wrócił do stolika. Chwycił drugie naczynie i uniósł do góry na znak toastu, na który jego wuj odpowiedział tym samym gestem. Napili się w ciszy, a gdy kielichy zostały opróżnione chłopak z lekką mgiełką w oczach i podziwem w głosie wyszeptał.

- On mój kochany wuju będzie następnym Imperatorem. Wiem to.

Sir Staubaff zaśmiał się cicho i odpowiedział.

- Oczywiście mój chłopcze, że będzie. Od trzystu lat nikt nie piastuje tego stanowiska. Pamiętaj, że sojusz został zawarty tylko na okres walki z wrogiem. Gdy tylko to wszystko się skończy, książęta i możni tego świata znów skoczą sobie do gardeł niczym dzikie hieny. A wtedy twój wielmożny Magnus nie wiele będzie mógł zrobić. Zwłaszcza, że ciągle wokół niego kręcą się ci demoniczni służebnicy.
- Wuju jesteś niesprawiedliwy – rzekł z nutką goryczy bratanek – Magowie już udowodnili swoją wartość, pomagając nam obronić starą stolicę. Pamiętasz chyba, sam tam byłeś.

Sir Eryk pamiętał doskonale, rok temu doszły ich wieści o jawnej inwazji hord chaosu na kislevskie ziemie. Pamiętał również doskonale, gdy siedzą przy zmagającej się ze straszliwą zarazą siostrze, dotarł do nich goniec z wieścią z dalekiego Nuln. Sir Magnus von Bildhofen jednoczy armię, która będzie w stanie obronić ziemie i że przyjmie każdego na tyle odważnego by zmierzyć się z plugastwem chaosu zagrażającym ich ojczystym ziemiom. Eryk nie zamierzał mieszać się w sprawy tego kalibru, jego ród był zubożały i ledwo ostatnimi czasy podczas plag zarazy dawał radę związać koniec z końcem. Nie ciekawy los również zawisł nad sąsiadujący z nimi, zaprzyjaźniony ród Tymellów. Lord Krauss Tymell, mąż jego siostry, zmarł tej zimy trapiony paskudną infekcją, najgorsze jednak stało się później, kiedy to i jego żonę dopadła paskudna zaraza. Panem na włościach został więc młody Wolfgang, gdyż był jedynym synem z czwórki dzieci. Najgorszym jednak ciosem była decyzja młodego lorda o dołączenie do wojsk kapłana Magnusa i ruszenie wraz z nimi ku wrogowi na północy. Nie było sposobu na wybicie tego pomysłu młodzieńcowi z głowy, Wolfgang bowiem uparty i rządny chwały, jakiej nasłuchał się z opowieści o rycerzach szczenięciem będąc, począł przygotowania ku wyprawie. Zrozpaczona pani matka na łożu powolnej śmierci, zrobiła jedyną rzecz jaką była w stanie. Poprosiła i zaklęła swego brata, aby ten ruszył wraz z chłopcem na północ i opiekował się nim. Erykowi nie spodobał się ten pomysł, nie chciał stracić ostatnich dni z siostrą na brodzenie w bagnie. Okrutnie zły na siostrzeńca, wyruszył wraz z nim do Talabheim gdzie zbierały się wojska. Humor jednak od początku tego roku u obu się poprawił, bowiem z dworu Tymellów doszły cudowne wieści, jakoby dzięki łasce matki miłosierdzia i jednej z jej kapłanek udało się cofnąć chorobę u matki młodzieńca. Dodatkowo pokonanie wroga u bram Altdorfu poprawiło znacznie morale, gdyż zwycięstwo było druzgocące. Magowie oczywiście bardzo się przydali, jednak pokaz ich potęgi jeszcze bardziej zniechęcił do nich rycerza. Najgorszy z nich wszystkich jednak był Teclis, elfi mag, który od tamtego czasu nie odstępował Magnusa na krok.

- Pamiętam dokładnie mój drogi lordzie.

Wolfgang skrzywił się na dźwięk swojego tytułu. Gdy jego wuj przechodził na ton oficjalny, dawał do zrozumienia, iż poczuł się czymś urażony. Młodzieniec nie lubił tego, ale znosił to cierpliwie. Na chwilę w namiocie zapadła krępująca cisza, gdy wtem na zewnątrz rozległ się kłujący w uszy pisk. Dźwięk był tak nieprzyjemny i donośny, że mężczyźni mimo woli zakryli dłońmi uszy. Gdzieś między obozowymi namiotami rozległ się krzyk, a potem dołączyły do niego inne. Ludzie nawoływali siebie nawzajem, lub wołali imię któregoś ze swych bogów. Młody Lord ruszył ku wyjściu, a sir Eryk pomimo starczego już wieku niezwykle zgrabnie jak na noszony pancerz poderwał się z siedliska i ruszył za nim. Na niebie roiło się od ogromnych ptaków, czarnych jak sama noc, każdy wielkości torsu rosłego mężczyzny. Skrzeczały i popiskiwały demonicznie zataczając koła nad obozem. Nie atakowały, a gdy w ich kierunku poleciały strzały, ze skrzekiem rój odfrunął z powrotem w kierunku lasu, po chwili znikając.

- Łupieżcy.

Wyszeptał młody lord mrużąc oczy. Słońce już zaszło za horyzontem i na zewnątrz panował lekki półmrok.

- Zwiadowcy Khaina.

Odpowiedział mu wuj stając u jego boku. Spojrzeli sobie w oczy po czym znów w kierunku ciemnego lasu. Wyglądał w półmroku jeszcze bardziej majestatycznie i złowrogo niżeli za dnia. A świadomość tego, że przeciwnik jest bliżej niż się spodziewali dodawał całej sprawie animuszu.

- Należy na dziś już odpocząć drogi siostrzeńcu. Jutro być może, staniemy w szranki z głównymi siłami wroga.


 
__________________
"Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać...

Ostatnio edytowane przez Tasselhof : 09-06-2013 o 13:28.
Tasselhof jest offline