Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2013, 00:09   #46
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Strzała leciała ku celowi, bezlitosna, niewidzialna i niesłyszalna dla innych. Za późno było, żeby w jakikolwiek sposób zareagować, odmieniać los - nikt zresztą nie był świadkiem zdarzenia. Tak się w każdym razie wydawało.

Kobieta – całkiem niedawno jeszcze dziewczyna, odwrócona plecami do źródła zagrożenia, nie miała pojęcia, co ją za chwilę spotka. Strzała dosięgnęła celu, a kobieta z jękiem upadła na ziemię, twarzą w przód. I znieruchomiała.

Jęk zwrócił uwagę innej kobiety, starszej, gorzej ubranej, okrytej ciemnym płaszczem. Płaszcz był wykonany z pierwszorzędnej wełny, ale widać było na nim ślady zużycia, plamy, przetarcia. Podbiegła, z przeciągłym krzykiem i opadła na kolana przy ciele.
- Pani, pani.. – powtarzała zaszokowana, próbując odwrócić twarz leżącej. A potem jej dłonie sięgnęły ku strzale, aby wyciągnąć ją z pleców, pomóc postrzelonej.
- Zostaw - spokojny, stanowczy głos, dobiegający ze skraju lasu, zatrzymał niecierpliwe dłonie, ale tylko na sekundę. Palce zacisnęły się na sterczącym z pleców grocie. Dokładnie było widać, jak mięśnie kobiety napinając się pod ciemnym płaszczem, aby wyszarpnąć strzałę.

Postać przyczajona na skraju lasu nie czekała dłużej. Jednym skokiem oderwała się od linii drzew i dopadła kobiet, zaciskając dłoń na ramieniu starszej.
- Zostaw – powtórzyła, ostrzej. – Nie wolno jej wyciągać.
Kobieta w płaszczu krzyknęła przeciągle, alarmująco. A potem podniosła oczy na stająca nad nią postać.

Zobaczyła młodą kobietę, ubraną w jasną, powłóczystą szatę, otulającą szczupłą, niewysoką sylwetkę. Zamszowe, wysokie buty były mocno zakurzone, na twarzy i w ciele widać było znużenie, a przez plecy kobiety przewieszony był krótki łuk.
Kobieta w płaszczu utkwiła przepełnione rozpaczą oczy w łuku, a potem zawyła, sięgając paznokciami do oczu przybyłej.
- Zabiłaś moją panienkę! Zabiłaś! Morderczyni!! Pomocy!!

Kesa odskoczyła w bok, uciekając przed paznokciami kobiety.
- Uspokój się! – krzyknęła. – Chcę pomóc twojej panience.
Kobieta jednak nie słuchał, atakowała wściekłe, opętana bólem i rozpaczą, po domniemanej stracie. Na polanie zaroiło się nagle od mężczyzn, zwabionych krzykiem, Kesa poczuła uderzenia, jedno i drugie, i kolejne.

- Stać! – głos postawnego mężczyzny na koniu osadził wszystkich w miejscu. Widać było, że nawykł do posłuchu, a ludzie przyzwyczajeni byli do słuchania się go. – Zastrzeliłem tego padalca.
- Zostawcie tą kobietę i zajmijcie się panienką!
– rozkazał zeskakując z konia i dopadając leżącej. Przyłożył ucho do jej pleców – Żyje! Marto – zwrócił się do kobiety w płaszczu – panienka żyje! Trzeba ja dowieść do miasta. Pośpieszcie się!
Mężczyźni doskoczyli do leżącej, a Marta zaniosła się płaczem.

Kesa patrzyła na wszystko boku.

To nie była jej sprawa. To zdecydowanie nie była jej sprawa, dodatkowo zarobiła kilka razy pięścią i powinna odejść stąd jak najszybciej, zamiast mieszać się do nie swoich spraw. To zawsze kończyło się źle. Ale postrzelona dziewczyna… przypominała kogoś Kesie. Przypominała niedawne wydarzenia, dziwne sny i tragedię, których była świadkiem. Nie mogła, nie potrafiła tak po prostu odejść.
- Jestem Kesa z Imari, medyczka. – powiedziała, podchodząc do mężczyzny. – Pomogę jej. Zostawcie strzałę, teraz działa jak szpunt – jak ją wyciągniecie, krew popłynie tak szybko, ze nie dam rady jej zatamować. Nikt nie da.
Mężczyzna podniósł na nią oczy.
- Jeśli mówisz prawdę… - zaczął z nadzieją. - Do miast mamy pół dnia drogi. Za zakrętem mamy wóz.. miałem nadzieję, ze zdążę ją dowieźć..
- Mówię prawdę i dam radę. Zanieście ją do wozu, ostrożnie.
- Jestem Kirrstof von Szant.
– głos mu się łamał - Jeśli uratujesz moja córkę.. nagroda..
- Uratuję
– zapewniła go Kesa.

Weszła na wóz, kazała opuścić zasłony, żeby odciąć spojrzenia innych.
- Będzie dobrze – zapewniła dziewczynę pewnie, choć powoli usuwając bełt. Krew buchnęła szerokim strumieniem.

Kesa przymknęła oczy, skupiając się. Dotknęła dziewczyny i powoli zagłębiła się umysłem w jej ciało. Krwi było dużo, bursztynowe fale przelewały się w żyłach i tętnicach, wzburzone, niespokojne. Zaczęła łączyć najszersze arterie, łatając je powoli mocą swojej magii. Praca była żmudna, nadwątlała siły, medyczce wydawało się, ze trwa wiele godzin, choć dla postronnego obserwatora było by to zaledwie kilka mrugnięć. Połączyła ścianki głównych arterii i uszkodzone narządy, i powoli wycofała się.
Praca była wykonana. Teraz trzeba było tylko posprzątać. Rozdarła suknię dziewczyny, odsłaniając ranę. Krew sączyła się jeszcze, powoli, wąskim strumykiem. Kesa nałożyła zioła na ranę, przyłożyła czyste płótno. Odetchnęła, zmęczona. Kręciło się jej w głowie, mięśnie bolały.

Zeszła z wozu.
Van Szant patrzył na nią z nadzieję wypisaną na twarzy.
- Udało się. – powiedziała Kesa – Musi odpoczywać kilka dni, ale wszystko będzie dobrze. Dbajcie, żeby nie moczyć rany, zmieniajcie opatrunek, niech dziewczyna nie wstaje. Nie powinno być zakażenia, ale warto pokazać ranę medykowi, za kilka dni. Albo jak zacznie iść ropa. Nie powinno być zakażenia. – powtórzyła.
- Pani... – zaczął, zmieniony na twarzy, przepełniony wdzięcznością.
- Nie trzeba zapłaty – powiedziała Kesa, wbrew sobie, swoim zasadom, ale czuła, ze jest to winna losowi. W podziękowaniu za jej życie. – Zostańcie z Bogami . – chciała odejść, ale nogi jej nie słuchały. Poleciała w dół i ciemność zakryła wszystko.

----

Obudziła się w łożu. Dotknęła pościeli, była czysta i miękka, to nie było płótno, ale coś znacznie delikatniejszego, bardziej śliskiego dotyku. Wstała – nic jej nie dolegało, przeszarżowała po prostu przy leczeniu dziewczyny, wypoczynek wystarczył do regeneracji sił – i podeszła do szerokiego okna. Wyjrzała.

Widok zapierał dech w piersiach. nad sobą widziała niebo, a pod nią rozciągało się otoczone murami miasto, warownia, osadzona jakby na zboczach góry. Wąskie ulice, domy – im niżej, dalej od jej okna, tym skromniejsze, żeby nie powiedzieć biedne.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Van Szant.
- Witajcie w moim domu, w Denondowym Trudzie, pani –powiedział, nisko się kłaniając – Marina ma się dobrze, a ja jestem waszym dłużnikiem. Zasłabłyście, po tym jak moi ludzie was pobili, wybaczcie, ukarzę ich, jeśli rozkażecie... Nie mogłem was zostawić w lesie. Proście pani, jeśli czegoś potrzebujecie. Czegokolwiek. Mam tu wpływy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 09-06-2013 o 23:15. Powód: literówki
kanna jest offline