Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2013, 13:48   #123
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bez względu na to, czy działo się to naprawdę, czy też był to środek sennego koszmaru, Ian nie zamierzał stać bezczynnie i czekać na rozwój sytuacji. Wyłażące z monolitu COŚ nie wyglądało sympatycznie. Nawet gdyby to była zwykła, zabłąkana kałamarnica, to rozsądek nakazywał jak najszybsze zniknięcie.
- Idziemy - zasugerował, wprowadzając równocześnie swoje słowa w czyn. Chwycił za rękę Nathalie i pociągnął w stronę tunelu, którym weszli do jaskini. Gdyby rzucili się tam wszyscy równocześnie, to kilka stojących im na drodze giganteusów nie miałoby szans, by ich zatrzymać.
Co najmniej jeden będzie mieć kłopoty, pomyślał, wyciągając i odbezpieczając broń.
Przynajmniej niektórym jeńcom udałaby się ucieczka. A mackami niech się martwią ci, co je sprowadzili.
Nathalie szarpnęła się, oporując ciałem.
- Tam jest mój ojciec! - zaprotestowała.
Skaranie boskie z tymi babami, pomyślał Ian. Najlepiej by było w łeb i na plecy...
- Nie uratujesz go - odparł. - Dla ciebie poświecił życie. Chcesz to zmarnować?
- Jest tylko ranny - upierała się dziewczyna. Dopiero co spotkała ojca, nie miała gotowości zostawić go tutaj, zupełnie samego.
Ian zazgrzytał zębami. W panującym w jaskini rozgardiaszu nie było tego słychać.
- Nie żyje! - zapewnił ją. - Z tym oszczepem... I zobacz, ile krwi.... Chodź już.
Wahała się jeszcze, ale kiedy szarpnął ja ponownie, poszła za nim.

- Naprzód... kupą na futrzaki. - Arturo nie miał broni, Arturo nie znał języka. Miał tylko nadzieję, że reszta jakoś zrozumie i pociągnie prosto na giganteusy blokujące im drogę ucieczki. Szansa niewielka, część z nich pewnie zginie. W tym i krzyczący głośno profesor, osobnik wszak duży i silny.. ależ żadne tam zagrożenie dla tych bestii. Ale... przynajmniej odciągnie ich uwagę. Jeśli już umierać, to heroicznie.

Zła rzecz. Zła rzecz z ciemności wyciągała po nich ramiona. Kiedy padł strzał, świsnęła włócznia i padł ojciec małej pani, przez głowę Hana przemknęła nagła, boleśnie ostra myśl. Nie, nie to, że Ludzie-Niedźwiedzie czciły złą rzecz z ciemności... wszyscy ludzie mieli dobrych i złych bogów, jednym i drugim oddawali cześć. Nie ma dobra bez zła.
Han pomyślał, że Chance musiał wiedzieć. Schwytanie Człowieka-Niedźwiedzia było tylko krokiem, który postawił, by zbliżyć się do monolitu, by stanąć naprzeciwko złej rzeczy. To tu ich wiódł, od samego początku.
Najbliższy Hanowi Człek-Niedźwiedź postąpił krok w tył. Han postąpił ostrożnie w bok, by stanąć pomiędzy monolitem i tym, co z niego wychodziło, a małą panią rozmawiającą z Ianem. Ramiona ciemnej rzeczy wiły się ślepo, chwytać mogły na chybił trafił, tych, co stali bliżej. Han opuścił wzrok na swoje okaleczone dłonie. Niewiele mógł zrobić, ale stał, w nadziei, ze ten, którego nazywali Ian znajdzie szybko odpowiednie słowa. Znalazł, Han wyczuł za plecami ruch, poszli. Wtedy dopiero ruszył za nimi, ostatni, oglądając się często, choć wszystko w nim krzyczało, żeby nie patrzeć.
Włócznia sterczała pionowo z ciała ojca małej pani, rewolwer leżał obok bezwładnej ręki. Han wziął oddech, wyczekał odpowiedniej chwili, gdy drgająca ohyda przesunęła swe ramiona w głąb jaskini, gdy zdawało mu się, że żaden z Niedźwiedzi nie patrzy. Skoczył w bok do martwego ciała.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline