Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-05-2013, 14:01   #121
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Właściwie jako naukowiec powinien się zachwycać odkryciem. Ale sytuacja nie sprzyjała takim zachwytom. Dzielni odkrywcy znaleźli się opałach pochwyceni, przez futrzaki i skazani na naprawdę potworny los.
Arturo nie mógł się jednak zachłystywać cywilizacyjnym rozwojem, słysząc błagalne krzyki ludzkie i domyślając się co się dzieje.
Jako humanista i anglikanin odmawiał uznania za cywilizację barbarzyńców masakrujących niewinne kobiety i dzieci, w ramach jakiejś tam ślepej zemsty!

Yeti okazały się krwiożerczymi dzikusami, podobnymi do pseudocywilizowanych dzikusów rządzących tym krajem.
Bestiami, którym należało uciec... Tylko jak?
Futrzaki były silniejsze, zapewne liczniejsze i na znanym sobie terenie. A oni utknęli w lodowym w grobowcu. Parszywa sytuacja. Mieli trochę broni krótkiej. Ale czy to wystarczy?

Strzały z takiej broni są głośne. Kule nie mają zbyt wielkiej siły przebicia. Czaszki mogły mieć grube.
I płaskie jak u neandertali. Pocisk mógłby się ześlizgnąć. Jedyna szansa to oczodół. Czyli niewielka.
Niespodzianka przyszła z celi obok. Znalazł się ojciec Natashy, który miał tutaj więcej swobód i posłuchu.
Ale zapewne nie na tyle by ich stąd wyciągnąć.

Arturo usiadł z boku, nie wtrącał się w rozmowę. Nie widział potrzeby wpychania się z butami w spotkanie ojca z córką. Zamiast tego przysłuchiwał się wypowiedziom i analizował sytuację.
-Jeśli jest dwóch przywódców, to ich poplecznicy muszą być podzieleni. Może nawet bardziej, niż się z pozoru wydaje. Może są i takie futrzaki, które chcą Angarę Khatakę obalić.- mówił szeptem, mówił do siebie rozważając w angielskim języku sytuację. Ale i tak słychać go było w całej jaskini.
- Nie podoba mi się to. - wtrącił się Mac - To jakaś wewnętrzna rozgrywka. Może ojciec Natalii pomógłby nam dogadać się z tym dobrym Giganteusem. Wtedy może nas uwolni za pomoc.

James ściszył jeszcze bardziej głos.
- Mówcie co macie. Ja mam jeszcze nóż i pistolet.
- Ja też - powiedział równie cicho Ian. - I zapałki. Ale nie sądzę, by zbrojna walka cokolwiek nam dała. Lepiej by było się dogadać z tym Khar Harokiem. A w ogóle jestem ciekaw, czego chcą od twojego ojca, Nathalie. Skoro ma pracownię... Może robi coś dla nich. Jakieś badania?
- Raczej prowadzi własne nad Giganteusami - rzekł Arturo, podrapał się po karku mówiąc. - Sytuacyjna jest jednakże bardziej skomplikowana. Najpierw trzeba wyrwać się spod kurateli futrzaków, potem przejść Syberię i wyrwać się z czułej opieki towarzyszy czerwonej gwiazdy... potem znaleźć sposób na opuszczenie tego przeklętego kraju. Te problemy się co prawda zazębiają... ale trzeba znaleźć rozwiązanie na nie wszystkie.
- Po kolei trzeba to załatwiać - odparł Ian. - Jeśli nie załatwimy sprawy z naszymi włochatymi gospodarzami, to inne plany zdadzą się psu na budę. Dopóki mamy papiery, to Rosjanie mogą się nas nie czepiać. Nikt nas nie posądzi o to, żeśmy wykończyli oddział dzielnych wojaków Raztula, prawda? Ale z kolei nie wiadomo, czy pan Henryk zechce porzucić obiekt swych badań. Może jednak skłoni Kat Haroka, żeby ten z nami porozmawiał.
- Póki Henryk nie wróci sprawdźmy tą jaskinię. Może znajdziemy coś przydatnego. - zaproponował James.

Max wątpił w te papiery, Max wątpił w jakąkolwiek praworządność w tym kraju. To była jedna wielka dzicz, zarówno tu na lodowych pustkowiach, jak i tam na ulicach ich czerwonych miast. Niemniej Ian miał rację, nie ma się co martwić, nad tym dokąd się udać, skoro jeszcze nie uciekli.

Rozejrzał się dookoła, gdy ogień zapłonął. Nie łudził się, że jest tu jakakolwiek możliwość ucieczki. Skoro yeti opanowały ogień i wymyśliły więzienie, to na pewno doszły już do takiego poziomu rozwoju, by wiedzieć że cele nie powinny mieć dróg ucieczki dla więźniów.
Na razie pozostało czekać na ojca Natashy i jego ustalenia. Bo wszelkie innego plany ucieczki wydawały się być ryzykowne ponad miarę, jeśli nie straceńcze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-05-2013, 09:08   #122
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Zapobiegliwość Iana i Hana dała im odrobinę światła, ale odebrała nadzieję. W słabym blasku wątłego płomyczka przekonali się, że giganteosy nie były głupie. Miejsce, które wybrały na więzienie, okazało się być dość dużą jaskinią o lśniących od wilgoci ścianach, wysoką na jakieś dziesięć może i więcej metrów, szeroką na jakieś dwadzieścia. Jej sklepienie przecinały wąskie kominy skalne, przez które do środka dostawał się mroźny, syberyjski wiatr. Oznaczało to, że jaskinia jest połączona nimi z powierzchnią, jednak nie było najmniejszych szans, by człowiek zdołał dostać się do pęknięcia bez drabiny czy specjalistycznych przyrządów grotołaza.
Ściany, które oględzinom podała Natasza, były solidne, a jedyna szczelina, przez którą komunikowali się z jej ojcem była nie szersza, niż na trzy ludzkie pięści. Lita skała tłumiła w zarodkach myśl o próbie przebicia się do komory obok.

Największą szansę na ucieczkę dawał głaz, którym giganteusy zablokowały wejście. Yeti obrobiły go tak, by łatwiej dawało się go przetaczać i kliku mężczyzn bez wątpienia poradziłoby sobie z takim zadaniem. Pozostawał wtedy jeszcze jeden problem. Giganteusy najwyraźniej brały taką ewentualność pod uwagę, bo jeden z nich – co dało się usłyszeć – pełnił rolę wartownika przy wyjściu z jaskini.

Płomyk zgasł po chwili a wraz z nim nadzieja. Pozostawało im tylko czekać na rozwój wypadków i działać jakoś, kiedy głaz zostanie odwalony lub oczekiwać na wstawiennictwo Michalczewskiego.

Czekali więc. Jak się okazało, nie trwało to długo.

* * *

Usłyszeli je na korytarzu. Nadchodziły liczną grupą, liczniejszą nawet niż wcześniej. Po chwili głaz blokujący wyjście został przetoczony na bok a do jaskini wkroczyło czterech giganteusów. Jednym z nich była ubrana w czerwień samica, którą Michalczewski nazwał Angarą Khataka i potężny giganteus okryty dziwnym, organicznym pancerzem którego wcześniej widzieli tylko z daleka, na skale przed wejściem do jaskiń.

Powarkiwania, szturchańce i złowrogie pomruki szybko powiedziały ludziom, czego od nich oczekują yeti i po chwili wszyscy z jaskini zostali wyprowadzeni na zewnątrz, na korytarz gdzie czekały jeszcze trzy włochate bestie. Wszyscy, poza Kiutlem. Młody szaman, jak się okazało, po ostatnim ataku zmarł na zimnej podłodze w jaskini. Na wszelki wypadek, aby upewnić się, że człowiek nie udaje potężny giganteus w pancerzu wbił mu trzymaną w rękach włócznię prosto w pierś. Szeroki grot bez trudu nie tle przebił, co połamał kości trupa, robiąc w jego stygnącym ciele dziurę wielkości małego melona.

A potem, kiedy już wszyscy żywi zostali wyprowadzeni na zewnątrz jaskini, giganteusu raz jeszcze upewniły się, że nikt nie pozostał i poprowadziły ludzi korytarzami w dół. Do serca Angary, serca tajgi bijącego rytmem bębnów w tym zagubionym na krańcach świata miejscu.
Ich przygoda zbliżała się ku końcowi. Wszyscy to czuli, lecz nie bardzo wiedzieli, co jeszcze mogą zrobić, jakie działania podjąć by nie skończyć jak biedny Kiutl, z dziurą wielkości melona w swoim ciele.

Szeroki, opadający w dół korytarz doprowadził ich w końcu do rozległej, pełnej skalnych półek jaskini. Do serca tajgi.


* * *

Jaskinia, do której zostali zapędzeni była szeroka i dobrze oświetlona przez siedem rozpalonych w jej rogach pod ścianami sporej wielkości ognisk. Dym z palenisk wypełniał lekko wyczuwalną zawiesiną grotę szczypiąc ludzi w oczy i powodując uporczywe swędzenie w gardle po kilku wdechach. Jaskinia roiła się od giganteusów. Yeti stały na ziemi, zajmowały pozycje na skalnych pułkach, a kilka z nich stało przy dziwnym przedmiocie, który najwyraźniej stanowił jakieś miejsce kultu lub czci. Przedmiot ten był idealnie gładkim, czarnym, lśniącym monolitem stojącym pionowo w samym środku jaskini. Obiekt miał wysokość jakiś pięciu metrów, szerokość dwóch i pół a jego idealnie czarna powierzchnia zdawała się pochłaniać światło pochodni w jaskini. Samo wykonanie przedmiotu przywodziło na myśl precyzyjną pracę szlifierską, trudną do osiągnięcia nawet teraz, w wyposażonych w nowoczesne szlifierki fabrykach czy manufakturach.

Poza giganteusami, których badacze naliczyli ponad trzydziestu, w jaskini byli też ludzie. Rosjanie z samym pułkownikiem Ratzulem oraz niedobitki Jakutów z wsi Kiutla. Wszyscy trzymani pod czujną strażą uzbrojonych we włócznie yeti. Grupa, w której znajdowali się badacze, została przyłączona do pierwszej grupy ludzi. Ratzul spojrzał na nich, podtrzymywany przez swoich podkomendnych. Widać było, że jest ciężko ranny, a na nogach trzyma go chyba tylko wola przetrwania, nadal tląca się w jego oczach.

Zagrały bębny. Ankara Katha wyszła przed szereg i zbliżyła się do stłoczonych ludzi. Z wyraźną starannością wskazała na jakąś starą Jakutkę, którą dwaj giganeteusy wyciągnęły z gromady jeńców i poprowadziły w stronę monolitu.

Teraz dopiero badacze zorientowali się, że to, co wzięli za jeden z naturalnych stalagmitów, pełni rolę czegoś w rodzaju pala, do którego z wprawą przywiązano oszołomioną obrotem wydarzeń staruszkę.

Ankara Katha zbliżyła się do ofiary i zaczęła intonować jakąś pieśń w swoim dziwacznym języku pomruków i warknięć. Stojący co najwyżej dziesięć metrów od Jakutki badacze mogli dobrze przyjrzeć się temu, co działo się na ich oczach.

Nagle, ze zgrozą ujrzeli, że rzez gładką do tej pory powierzchnię monolitu, przebiegło drżenie, a na czarnym kamieniu pojawiły się … zawirowania, jak na powierzchni cieczy. Już samo to przeczące prawom fizyki zjawisko spowodowało, że co bardziej trzeźwo patrzący na świat ludzie zaczęli czuć budzącą się w nich obawę. Lęk, który pojawił się nagle i zaczął narastać, niczym przybój powodzi.

A potem z centrycznych kręgów z monolitu wyskoczyły … macki!

Mięsiste, potężne, jak najbardziej cielesne macki!

Z brutalną siłą macki wbiły się w pierś jakuckiej staruszki bez trudu gruchocąc wątłą klatkę piersiową. Trysnęła krew, szeroką strugą i rozbryzgiem, a macki, dosłownie rozszarpywały na strzępy ofiarę z przerażającą wprawą i zwinnością ciągnąc kawałki ciała w stronę monolitu.

Giganteusy ryknęły w amoku, wyraźnie przepełnione religijną ekstazą. Część ludzi, nawet wprawieni w bojach rosyjscy żołnierze, krzyknęli ze zgrozy. Niektórzy Jakuci padli na ziemię, kryjąc twarze w dłoniach, złamani tym przeczącym prawom znanym światu, okropnym wydarzeniem.

Ian poczuł, że włosy stają mu dęba, a serce zaczęło bić przeraźliwie szybko na widok macek wyłaniających się z kamienia i rozrywających kobietę na strzępy. Szybko jednak wziął się w garść, czego nie można było powiedzieć o innych ludziach w grupie jeńców, którym giganteusy najwyraźniej przeznaczyły los gorszy od śmierci. Pożarcie przez coś, co nie maiło prawa istnieć! Całe piękno tych stworzeń prysło, niczym bańka mydlana, kiedy Ankara Katha odsłoniła nieludzkie oblicze potworów!

Max patrzył na to z przerażeniem zrodzonym w głowie naukowca! To, co widziały jego oczy, nie miało prawa się zdarzyć. Maski nie mogły wyłonić się z nikąd i zabić człowieka! To musiało mieć jakieś racjonalne wyjaśnienie! Musiało! Profesor wziął się w garść po kilku wdechach. Nad fenomenem zjawiska zacznie zastanawiać się później. Teraz musiał przeżyć!

Nathalie była dziwnie spokojna, kiedy na jej oczach rozgrywał się ów makabryczny spektakl. Kiedy monolit zaczął falować, poczuła dziwne. Kojące ciepło rozlewające się z amuletu podarowanego przez Inę. A kiedy z kamienia wystrzeliły macki rozrywając na strzępy nieszczęsną Jakutkę, talizman Iny zdawał się płonąć od zgromadzonego w nim żaru. Czy to za jego sprawą, czy też z wrodzonego sobie opanowania, Nathalie czuła spokój zupełnie nie pasujący do sytuacji, w której się znajdowali.

James nie wytrzymał. Na widok makabrycznej ofiary i tego, jak zginęła i co ją zabiło, jego umysł poddał się. Mężczyzna stał niezdecydowany, otępiały bijąc się z własną wolą. Nie miał pojęcia, co zrobić w takiej sytuacji. Ale inni mieli! Tak! Inni mieli! Zrobi to, co inni! Bo tylko tak, zdoła się ocalić! Zdoła przetrwać! Przeżyć! James uczepił się tej myśli i zaczął w panice rozglądać wokół, by zrobić to, co zrobią inni.

Han obserwował wszystko spokojnie. Wiedział, że w tajdze istnieją złe i dobre duchy. Jedne pomagały ludziom, inne ich pożerały. Teraz Ugawa spotkał przedstawiciela jednego z tych gorszych. Mógł godnie umrzeć, ale nie tutaj. Śmierć zadana przez złego ducha skazywała nieszczęsną ofiarę na straszliwe męki po śmierci.

I nagle wydarzyły się dwie rzeczy na raz.

W wejściu pojawił się Henryk Michalczewski z ciężkim rewolwerem w dłoni.

- Zostaw moją córkę! – krzyk Henryka zlał się w jedno z hukiem kolejnych wystrzałów. Ojciec Nathalie był dość dobrym strzelcem. Trzy kule dosięgły celu. Czerwono odziana samica ryknęła z bólu i zachwiała się na nogach. Yeti w pancerzu zareagował szybciej niż myśl. Ciśnięta potężną łapą włócznia wbiła się prosto w pierś Michalczewskiego. Grot przebił plecy i mężczyzna wypuścił rewolwer z dłoni, padając na ziemię.

Ankara Katha osunęła się na kolana z przeciągłym jękiem a z monolitu …. Z monolitu wyłoniło się więcej macek, cała masa macek! A za nimi pojawiła się paszcza jakiegoś gigantycznego, przypominającego galaretowatą breję stwora, którego najbliższym znanym ludziom odpowiednikiem byłby chyba robak lub czerw. Lub przerośnięta, ociekająca płynami kałamarnica.

Jedna z potwornych macek tego robaka ziemi wystrzeliła w stronę pilnującego monolitu giganteusa i przebiła go na wylot.

W jednej chwili w jaskini zapanował nieopisany zamęt. Zamęt, który najwyraźniej miał zamiar wykorzystać Kitzul i jego ludzie. W rekach jednego z Rosjan pojawił się pistolet i żołnierz otworzył ogień w kierunku najbliższego giganteusa. Reszta żołnierzy rzuciła się w stronę drugiego pilnującego jeńców potwora dźgając nożami zaskoczoną bestię.

- Tylko wspólnie mamy szansę! – wykrzyknął Ratzul w stronę badaczy po rosyjsku.

Potężny robak wynurzał się z monolitu kierując kłębowisko macek w stronę stłoczonych dziesięć metrów od niego ludzi i giganteosów. Macka potwora pochwyciła w splot jakiegoś otępiałego Jakuta, a inna jednym ciosem pogruchotała goleń innego giganteusa. Dwaj inne yeti próbowały odciągnąć ranną Angarę Kathę jak najdalej od monolitu i tego co z niej wyłaziło!

Ryki giganteusów i wrzaski ludzi zlały się w jaskini w jeden opętańczy, chaotyczny koncert!
 
Armiel jest offline  
Stary 09-06-2013, 13:48   #123
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bez względu na to, czy działo się to naprawdę, czy też był to środek sennego koszmaru, Ian nie zamierzał stać bezczynnie i czekać na rozwój sytuacji. Wyłażące z monolitu COŚ nie wyglądało sympatycznie. Nawet gdyby to była zwykła, zabłąkana kałamarnica, to rozsądek nakazywał jak najszybsze zniknięcie.
- Idziemy - zasugerował, wprowadzając równocześnie swoje słowa w czyn. Chwycił za rękę Nathalie i pociągnął w stronę tunelu, którym weszli do jaskini. Gdyby rzucili się tam wszyscy równocześnie, to kilka stojących im na drodze giganteusów nie miałoby szans, by ich zatrzymać.
Co najmniej jeden będzie mieć kłopoty, pomyślał, wyciągając i odbezpieczając broń.
Przynajmniej niektórym jeńcom udałaby się ucieczka. A mackami niech się martwią ci, co je sprowadzili.
Nathalie szarpnęła się, oporując ciałem.
- Tam jest mój ojciec! - zaprotestowała.
Skaranie boskie z tymi babami, pomyślał Ian. Najlepiej by było w łeb i na plecy...
- Nie uratujesz go - odparł. - Dla ciebie poświecił życie. Chcesz to zmarnować?
- Jest tylko ranny - upierała się dziewczyna. Dopiero co spotkała ojca, nie miała gotowości zostawić go tutaj, zupełnie samego.
Ian zazgrzytał zębami. W panującym w jaskini rozgardiaszu nie było tego słychać.
- Nie żyje! - zapewnił ją. - Z tym oszczepem... I zobacz, ile krwi.... Chodź już.
Wahała się jeszcze, ale kiedy szarpnął ja ponownie, poszła za nim.

- Naprzód... kupą na futrzaki. - Arturo nie miał broni, Arturo nie znał języka. Miał tylko nadzieję, że reszta jakoś zrozumie i pociągnie prosto na giganteusy blokujące im drogę ucieczki. Szansa niewielka, część z nich pewnie zginie. W tym i krzyczący głośno profesor, osobnik wszak duży i silny.. ależ żadne tam zagrożenie dla tych bestii. Ale... przynajmniej odciągnie ich uwagę. Jeśli już umierać, to heroicznie.

Zła rzecz. Zła rzecz z ciemności wyciągała po nich ramiona. Kiedy padł strzał, świsnęła włócznia i padł ojciec małej pani, przez głowę Hana przemknęła nagła, boleśnie ostra myśl. Nie, nie to, że Ludzie-Niedźwiedzie czciły złą rzecz z ciemności... wszyscy ludzie mieli dobrych i złych bogów, jednym i drugim oddawali cześć. Nie ma dobra bez zła.
Han pomyślał, że Chance musiał wiedzieć. Schwytanie Człowieka-Niedźwiedzia było tylko krokiem, który postawił, by zbliżyć się do monolitu, by stanąć naprzeciwko złej rzeczy. To tu ich wiódł, od samego początku.
Najbliższy Hanowi Człek-Niedźwiedź postąpił krok w tył. Han postąpił ostrożnie w bok, by stanąć pomiędzy monolitem i tym, co z niego wychodziło, a małą panią rozmawiającą z Ianem. Ramiona ciemnej rzeczy wiły się ślepo, chwytać mogły na chybił trafił, tych, co stali bliżej. Han opuścił wzrok na swoje okaleczone dłonie. Niewiele mógł zrobić, ale stał, w nadziei, ze ten, którego nazywali Ian znajdzie szybko odpowiednie słowa. Znalazł, Han wyczuł za plecami ruch, poszli. Wtedy dopiero ruszył za nimi, ostatni, oglądając się często, choć wszystko w nim krzyczało, żeby nie patrzeć.
Włócznia sterczała pionowo z ciała ojca małej pani, rewolwer leżał obok bezwładnej ręki. Han wziął oddech, wyczekał odpowiedniej chwili, gdy drgająca ohyda przesunęła swe ramiona w głąb jaskini, gdy zdawało mu się, że żaden z Niedźwiedzi nie patrzy. Skoczył w bok do martwego ciała.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-06-2013, 13:50   #124
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Prawie jednomyślnie ruszyli w stronę wyjścia. Tego samego, którym wprowadziły ich giganteusy. Tego, które przez plątaninę ciemnych korytarzy prowadziły ku wyjściu. Na Tarczę Angary.

Ianowi dopisywało szczęście. Ściskając w swoich dłoniach spotniałą, rozgrzaną dłoń Natashy wiódł ją w stronę wyjścia omijając zarówno giganteusy, jak i Rosjan, którzy także wykorzystali nadarzającą się okazję i ruszyli w stronę wyjścia.
Postępujący za nimi James również nie przyciągnął złego losu. Powoli dochodził do siebie. Wybudzał się z szoku, w jakim się znalazł.
Han skoczył w stronę leżącego ciała unikając ludzi-niedźwiedzi, zajętych ratowaniem swojej przywódczyni. Ale nie tylko on miał taki plan. W stronę broni zbliżał się również jeden z Rosjan z drapieżnym wzrokiem wbitym w leżący rewolwer ojca Natashy.
Najmniej szczęścia miał profesor Arturo.
Jego krzyk najwyraźniej przyciągnął uwagę jednego z giganteusów i bestia skoczyła w stronę człowieka.

W tym samym momencie dziwne drżenie przetoczyło się przez jaskinię, zwalając ludzi z nóg, na ziemię. Potężny wstrząs tektoniczny spowodował, że od sklepienia oderwały się kawałki kamieni i skał. Niewielkie ilości, ale spadając wyrządziły sporo krzywdy. Jeden z jakuckich jeńców, do tej pory stojący jakimś cudem na nogach jak osłupiały, oberwał głazem prosto w czaszkę, która rozbryzła się na kawałki we krwi. Jakiś Rosjanin, leżący na ziemi oberwał prosto w pierś. Ciężki odłamek połamał mu kości i nieszczęśnik wył z bólu. Pecha miał Arturo. Nim zdążył otrząsnąć się po upadku, spory kamień spadł mu na bark, najwyraźniej łamiąc kość obojczykową.

- Niech to diabli - zaklął Ian, usiłując zmienić pozycję z leżącej na klęczącą. Podparł się obydwoma rękami i dopiero wtedy zdołał przyklęknąć. Rozejrzał się dokoła. Nie był jedynym pechowcem, który wylądował na ziemi.
- Nic ci nie jest? - zwrócił się do Nathalie. - Idziemy - zasugerował, wyciągając rękę w jej stronę.

Jaskinia zatrzęsła się pod ich stopami, posyłając Nathalie na ziemię. Krzyknęła, upadając na twarz, a kiedy pierwszy odłamek spadł obok niej, krzyknęła jeszcze raz, odruchowo zakrywając głowę rękoma. Czuła ciepło, gorąco, bijące od skały, na której leżała. Wstrząs naruszył integralność podłoża? Podziemne źródło? Jakieś gorące opary? Przeraziła się, że skała pęka pod nią i zaraz wpadnie w otchłań pełną lawy. Uklękła, żeby odsunąć się od oparów, ale to nie pomogło. Zrozumiała w końcu, ze to talizman szamanki parzy jej skórę. Wsunęła dłoń za bluzkę, żeby go wyjąc i odrzucić, ale kiedy dotknęła go, słowa Iny zadźwięczały jej w głowie. Puściła talizman, który zawisł na swoim rzemieniu, tym razem na zewnątrz ubrania, z dala od skóry. Co dziwne – Nathalie wydawało się, ze dalej ją parzy.
- Nie. Tak. – odpowiedziała, łapiąc dłoń Iana i podnosząc się na nogi. W głowie jej huczało.
Ruszyli, jak najszybciej mogli, w stronę wyjścia z jaskini.

Mac podniósł się pospiesznie na nogi. Otępienie nareszcie minęło i James, który w ślepym odruchu zaczął na początku iść za Nathalie i Ianem ku wyjściu teraz otrząsnął się i już przytomnie rozejrzał dookoła. Jakiś wewnętrzny instynkt, ślepy, pierwotny, zwierzęcy strach kazał mu ucieka. Uciekać jak najszybciej, ale rozum, który odzyskał władzę nad ciałem nie chciał się poddać ponownie atawistycznym lękom. Mac dostrzegł rannego Arturo i rzucił się w jego kierunku, by mu pomóc wydostać się z tej przeklętej jaskini. Zostawił na pastwę losu wuja, ale nie opuści towarzysza.

“Szok pourazowy.” Gdzieś w głowie Arturo objawił się ten termin, gdy ta chłodna analityczna część jego umysłu analizowała fakty. Uderzenie fali bólu, jakie przeszło przez jego nerwy zaraz oberwaniu kamieniem znikło tak szybko jak się zaczęło. Przeciążenie układu nerwowego...
Lewa ręka zwisała bezwładnie, ale sam profesor działał na adrenalinie która teraz krążyła po jego ciele. Reakcje jego organizmu były instynktowne. Podnieść się z ziemi i ruszyć do przodu jak najszybciej. Biec... wydostać się na powierzchnię, nawet jeśli rozum wytaczał szereg argumentów przeciw temu rozwiązaniu. Jednakże pierwotny instynkt przetrwania zmuszał ciało Arturo do reakcji, ignorując fakt, że i tak prawdopodobnie byli martwi. I jedynie odwlekali swoją egzekucję.
Wsparł się na ramieniu podbiegającego mężczyzny, w którym dopiero po chwili rozpoznał Maca.
I razem z nim ruszył do wyjścia.

Han przyspieszył, kiedy dostrzegł Rosjanina zbliżającego się do zwłok. Miał szanse dopaść broni pierwszy, o włos, ale pierwszy. Wtedy zatrzęsła się ziemia i obydwaj legli na kamiennej posadzce jaskini. Zerwali się w tej samej chwili i ruszyli, z oczami utkwionymi w upragnionej broni. Rosjanin pewnie się zdziwił... Han nie zamierzał się z nim szarpać o rewolwer. Han pozwolił mu go dopaść. Włócznią operuje się szybciej. Zanim żołnierz ujął rewolwer, Han już uniósł drzewce włóczni, by go nim ogłuszyć.


________________________
Kostnica:
5, 34, 47
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-06-2013 o 13:53.
Kerm jest offline  
Stary 10-06-2013, 22:27   #125
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Szczęście zdawało im się sprzyjać. Znaleźli się na nogach bardzo szybko i ruszyli w stronę wyjścia.
James pomagał profesorowi Arturo, a Ian ciągnął za sobą Natashę rozglądając się wokół czujnie, gotów zareagować na każde możliwe zagrożenie.
Han chwycił włócznię w okaleczone dłonie i uderzył drzewcem w głowę Rosjanina, kiedy ten pochylał się nad rewolwerem. Oręż był ciężki i wielki. Dla człowieka nieporęczny, ale Han był silny. Cios dosięgnął celu i czewonoarmista padł na ziemię ogłuszony.

Giganteusy atakowały potężnego kałamarnico-podobnego stwora nie zwracając uwagi na uciekających ludzi. Potężny “robal” wymachiwał mackami sięgając nie tylko yeti, ale także ludzi, niczym rozszałaly moloch. Nienasycony i głodny. Kilka włóczni włochatych giganteusów zraniło oślizgłe cielsko, z którego wylewała się teraz gęsta, żrąca substancja. W zetknięciu z podłożem jaskini owa posoka dymiła i zasmradzała grotę charakterystycznym, trudnym do opisania, plugawym odorem.

Szczęście im sprzyjało. Ian i Natasha byli już coraz bliżej wyjścia, Max i James tuż za nimi, a Han w pół drogi, kiedy los na chwilę odwrócił od nich swoją twarz.

Robal znów grzmotnął odwłokiem o ziemię. Wszyscy zachwiali się na nogach, ale tym razem byli już przygotowani i żadne z nich nie upadło. Jednak Ian i Natasha musieli przykucnąć, aby utrzymać równowagę, a Han podparł się na zdobycznej włóczni umiejętnie balansując ciężarem ciała. Wspierający się wzajemnie James i Arturo, może właśnie dzięki temu, nie musieli robić nic, by utrzymać się w pionie.

Kiedy drżenie przeszło i z góry przestały spadać kawałki stropu wszyscy unieśli głowy. I wtedy Ian i Natasha zobaczyli, że drogę zagradza im, powoli idąc w ich stronę, jeden z giganteusów.

A więc jednak yeti nie miały zamiaru tak po prostu wypuścić swoich więźniów.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 11-06-2013, 09:37   #126
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Ian wyprostował się, pomagając przy okazji Nathalie w powrocie do pozycji wyprostowanej. Tym razem nie musiał jej przekonywać o konieczności ruszenia w stronę wyjścia.
Problem polegał na tym, że między nimi a wyjściem stał giganteus, który zamiast biec i wspomóc swoich współplemieńców w walce z mackowatym stworem stanął blokując im drogę do wolności.
Jeden yeti to mimo wszystko o jednego za dużo. Gdyby go nie było, byłaby większa szansa na wydostanie się z jaskini, zanim ta zwali się im na głowy. Lub zanim potwór z monolitu zainteresuje się uciekającym jedzeniem.
Ian puścił dłoń Nathalie, wyciągnął zza pazuchy zdobyczny rewolwer i, starannie celując, strzelił do giganteusa. A potem jeszcze raz.
Pociski trafiły w cel. Pierwszy niezbyt groźnie - w ramię, wyrywając ryk z gardła bestii. Drugi jednak był celniejszy i pierś giganteusa spłynęła czerwienią. Jednak dwie kule rewolwerow nie stanowiły najwyraźniej większej przeszkody dla potwornej bestii. Ian nie ryzykował i jeszcze dwa razy nacisnął spust.
Trafił tylko przez przypadek bo ziemia znów lekko zadrżała pod ich stopami. Kula najwyraźniej otarła się o bok szarżującej na niego bestii. Ostatni raz zdołał wystrzelić, kiedy giganteus był tuż, tuż! Pocisk trafił w czaszkę. Trysnęła krew. Bestia zachwiała się, zatoczyła w tył łapiąc za głowę. Spod paluchów yeti popłynęła krew.
Giganteus zaryczał przeraźliwie i boleśnie. Przeciągły skowyt przeszył uszy ludzi i zwrócił uwagę innych giganteusów - tych, które nie zajmowały się właśnie walką z “czerwiem ziemi”.
Zraniony giganteus zatoczył się raz jeszcze, oparł plecami o ścianę, jęcząc - prawie ludzko.
Ian nie zamierzał przyglądać się swojej “zdobyczy”.
- W nogi! - zawołał. Ukrywanie faktu ich ucieczki mijało się z celem. Chyba nie było już nikogo, kto by nie zauważył ich brawurowej akcji.
Ponownie chwycił Nathali za rękę i ruszył w stronę wyjścia, szerokim łukiem omijając giganteusa.
Nie było co czekać... Niestety nie od Arturo zależała decyzja. Wspierając się na Jamesie i krwawiąc dość mocno Max podążał za resztą w stronę wyjścia. Analityczna część umysłu profesora próbowała obliczyć ile już stracił krwi i jak długo może przeżyć na zewnątrz.
No cóż... wyliczenia nie były optymistyczne.*

***

Ostatnie chwile w jaskini...
Ojciec uczył Hana, że mężczyzna nigdy nie powinien uciekać, że przeznaczeniem i celem istnienia każdego mężczyzny jest stawiać czoła i walczyć. Han bardzo dobrze pamiętał jego słowa. Równie dobrze pamiętał i to, że jego ojciec był martwy, zginął w walce z silniejszym od siebie, walce, której wygrać nie mógł. Czasem trzeba być wilkiem, a czasem lisem... a czasem trzeba patrzeć i rozumieć, że nie idzie się samemu. Zaatakowane renifery szukają siły w mnogości, nie każdy z osobna w sobie samym. Zbijają się w stado, cielne samice i młode w środku, silni na zewnątrz. Zaatakowane stado uderza w galop, to fala przelewających się ciał. Uciekają, by nagle zawrócić, stratować przeciwnika.

O tym ojciec Hanowi nie mówił, plemię Samagir chętniej łowiło ryby niż strzegło stad. Zresztą, Han był pewien, że w całym swoim życiu, choć zszedł połacie śniegu, gór i pustkowi, jego ojciec nigdy nie musiał stawiać czoła czemuś takiemu. Może i to był powód, dla którego umarł szczęśliwy.

Han rzucił ostatnie spojrzenie na wnętrze jaskini. Czerwono odziana Kobieta-Niedźwiedzica stała już dalej od monolitu, otoczona przez swoich. Krzyczała, pokazywała ręką Jakutów, Rosjan i ich. Han sprawdził szybko, ile kul w spadku umierając zostawił im ojciec małej pani. Dwie. Dwie kule, by uratować dziewczynę, jeśli nie da się uratować wszystkich. Mało... a Han nie mógł złożyć się do strzału. Lewą rękę okaleczył mu mróz, lata temu, a prawą, niedawno, rosyjski pułkownik.
Wetknął pistolet za pasek i chwycił mocno zbyt dużą, nieporęczną włócznię. Jej ciężar miał jednak w sobie coś kojącego i pewnego.
Ostatni biegł ten, którego nazywali Arturo, będzie najbliżej i to jemu Han odda broń, z której sam nie jest władny skorzystać.
Pobiegł za nimi, schylony nisko, na ugiętych nogach.
 
Asenat jest offline  
Stary 11-06-2013, 14:32   #127
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Bieg. Walka o życie. Rozpaczliwa próba wydostania się z jaskiń Ankary, nim któreś z licznych zagrożeń wyciągnie po zbiegów swe szpony. Waląca się jaskinia, dzikie giganteusy, nienazwany lewiatan oraz inni zbiegowie. Tyle niewiadomych w tym wyścigu po życie.

Byli ranni, byli zmęczeni, byli na krawędzi psychicznego załamania, ale uciekali. Walczyli o życie. Najdłużej i najlepiej, jak tylko byli w stanie.

Ian minął postrzeloną bestię i ciągnąc za rękę Natashę wskoczył w korytarz, jako pierwszy. Dziewczyna potknęła się niespodziewanie i nawet to, że mężczyzna trzymał ją za rękę niewiele pomogło. Stopa Natashy zahaczyła o jeden z licznych skalnych odłamków, które spadły podczas wstrząsów i kobieta zderzyła się boleśnie ze śliską, zimną skałą macierzystą.

Za tą dwójką biegli, podtrzymując się razem, profesor Arturo i James. Kiedy mijali yeti, którego postrzelił Ian, bestia nagle skoczyła w przód. Atak był tak niespodziewany, że żaden z mężczyzn nie zdążył zareagować odpowiednio szybko. Cios pazurzastą łapą dosięgnął Jamesa. Tym razem jednak nie był tak silny, jak na zewnątrz. Widać, że potwór stracił sporo sił, po ataku Iana. Ale i tak uderzenie było na tyle silne, że rzuciło człowiekiem w bok. Arturo stracił równowagę i upadł na kolana, a James po zderzeniu z ziemią zatrzymał się na niej nieruchomy.

Han kusztykał za nimi, więc dokładnie widział tą scenę. Rozszalały giganteus szykował się do skoku na któregoś z mężczyzn - nie można było stwierdzić z całą pewnością, na którego.

Za Hanem rozległy się krzyki przerażenia. Zaryzykował krótkie spojrzenie w tył widząc, jak ludzie - niedźwiedzie dopadają uciekinierów i dzikimi ciosami powalają jednego po drugim. Złowił pełen nienawiści wzrok czerwonoodzianej kapłanki giganteusów, która skrzeczała coś, już bezpiecznie oddalona od mackowatego, gigantycznego monstrum i wskazywała włochatą łapą uciekających ludzi.

James nie miał zamiaru ginąć. Nie teraz gdy prawie udało im się uciec. Nie mógł pozwolić, by jakaś włochata bestia im przeszkodziła. Nie było czasu zastanawiać się jakim cudem postrzelony giganteus mógł jeszcze atakować. Mac wyszarpnął spod ubrania colta i celując w łeb bestii pociągnął za spust. Dobrze wiedział, że w magazynku ma siedem naboi. To powinno w zupełności wystarczyć, by z głowy bestii zrobić krwawą miazgę.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 11-06-2013, 21:56   #128
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Ucieczka stała się prawie atawistyczną potrzebą garstki przerażonych ludzi. Z jednej strony mieli nieznane jaskinie, z drugiej pieczarę pełną rozwścieczonych, morderczych potworów! Ale ludzka wola życia nie zna sobie równych. Żadne inne stworzenie na tym świecie nie potrafi z taką desperacją walczyć o przeżycie, walczyć o każde kolejne uderzenie serca, o każdy kolejny oddech.

Taka jest ludzka natura. Takimi desperacko walczącymi o swoje istnienie ludzie się rodzą i czasami tą walkę wygrywają, a czasami przegrywają. Niekiedy decydują cechy charakteru jednostki – jej siła woli, siła ducha i siła owej determinacji, chęć przetrwania. Niekiedy umiejętności – wysportowanie, zdolność reagowania na zagrożenie fizyczne i psychiczne. Ale najczęściej o losie jednostki decyduje zwykły przypadek. Ten właśnie niepoznawalny, niemal mistyczny element, decydujący o tym, że ktoś znajduje się we właściwym czasie i właściwym miejscu, lub wręcz przeciwnie.

Tak. Ślepy los miał wielki wpływ na to, czy ktoś przeżył kilka chwil dłużej, czy też nie.


* * *


Uciekali w stronę wyjścia heroicznie stawiając czoła nieuniknionemu.

James strzelił w tej samej chwili, w której Arturo cisnął w szykującego się do skoku yeti. Kawałek skały trafił bestię w obrośniętą skołtunionym futrem, szeroką i masywną pierś. Kule chybiły celu. Nie wszystkie, ale większość. Spowodowane to było bliską utratą przytomności przez Jamesa i mroczkami latającymi przed jego oczami. Jeden pocisk eksplodował czerwienią na jasnym futrze giganteusa. Potwór ryknął i ignorując profesora, jednym szybkim susem dopadł do Jamesa. Uderzenie szybsze niż myśl zgruchotało czaszkę Mac Dougalla. Młody Amerykanin padł martwy na ziemię, a z bezwładnej dłoni wypadł mu opróżniony do połowy colt.

Han pokusztykał do oszołomionego obrotem wydarzeń Arturo i podał mu zdobyczny pistolet niemal wciskając w dłoń profesora. Chodny dotyk metalu w dłoni otrzeźwił mężczyznę, który w końcu zdolny był oderwać wzrok od tego, co yeti robi z ciałem zabitego Jamesa. Potwór bowiem, wyraźnie rozwścieczony, chwycił trupa w górę i cisnął nim o ziemie, a potem jął skakać po ofierze, łamiąc jej wszystkie kości i zamieniając ciało w krwawą miazgę. Trwało to kilak sekund a potem bestia odwróciła się w stronę Arturo i Hana. Profesor posłał w jej stronę ostatnie kule. Z śmiertelnym skutkiem. Pierwsza trafiła umazanego krwią Jamesa potwora w brodę, a druga prosto w oko. Yeti padł na ziemię w agonalnych drgawkach.

Tymczasem Natasha i Ian stanęli oko w oko z blokującym wyjście yeti. Ian nie zawahał się. Strzelił, nie oszczędzając amunicji, bowiem zależało mu na skuteczności i efektywności, a wiedział już, że giganteusy są naprawdę odporne na zranienia i wytrzymałe. Ciężki kaliber broni zrobił jednak swoje i bestia najpierw z rykiem odsunęła się pod ostrzałem w tył, a potem – po kolejnych dwóch kulach – padła na ziemię. Korytarz był wolny i z wielką ostrożnością ale i pospiechu dwójka uciekinierów minęła okrwawione cielsko yeti. Przechodząc zauważyli, że pierś bestii rusza się jeszcze, ale może był to tylko omam spowodowany złym oświetleniem korytarza. Zagłębili się w korytarz, a im bardziej oddalali się od jaskini, tym bardziej malał żar amuletu od Iny.

Han i Arturo popędzili za ocaloną dwójką zbiegów. Ale nagły ból w plecach spowodował, że Han zrobił jeden krok i osunął się na kolano. Arturo odwrócił się tylko na chwilę i wtedy … ziemia zatrzęsła się ponownie. Tym razem kilka razy silniej, niż wcześniej. Ze sklepienia runęły ciężkie głazy zasypując korytarz.

Han zakrztusił się, wypluł z ust pył i krew. Jakimś cudem nie oberwał żadnym odłamkiem i odpryskiem, ale znalazł się po niewłaściwej stronie korytarza. W jaskini, a wejście … przegradzała chaotyczna sterta potężnych i mniejszych głazów. Han zachwiał się, obrócił w tył. Spojrzał prosto w oczy wściekłego i przerażonego Ratzula i zrozumiał, co się stało. Przeklęty przez duchy Rosjanin … strzelił Hanowi w plecy. Jego nienawiść była silniejsza, niż wola przetrwania. W gruncie rzeczy Han nawet go rozumiał. Ten człowiek był zatruty. Stary mieszkaniec Syberii uśmiechnął się z politowaniem, a wtedy Rosjanin strzelił mu prosto w pierś. Nim Ugawa zamknął oczy po raz ostatni ujrzał jeszcze, jak za plecami pułkownika wyrasta jeden z ludzi – Niedźwiedzi i miażdży mu czaszkę w potężnym pysku. A potem Han Ugawa upadł i ujrzał piękno Drugiej Strony, gdzie czekali na niego przodkowie i duchy totemów jego klanu.

Arturo zakasłał i wygramolił się z pyłu i gruzu. Zawał korytarza o mało nie zmiażdżył go na amen, ale jednak wywinął się cudem spod co większych skał, otrzymując tylko kilka niegroźnych zadrapań i zranień. Szybko podniósł się na nogi, ostatni raz rzucił spojrzenie na zablokowany korytarz i ruszył za oddalającymi Ianem i Natashą.


* * *


Opuścili, jakimś cudem, jaskinie giganteusów razem. Obdrapani, wycieńczeni, ale żywi. Kiedy świeże, lodowate, syberyjskie powietrze owiało ich swoimi zimnymi podmuchami, a oczy poraziły jaskrawe promienie słońca dotarło do nich, jak blisko byli śmierci. Śmierci, którą najpewniej spotkała reszta ludzi.

Nie widzieli, czy zawaliła się cala jaskinia, czy też może tylko jej fragment. Nie wiedzieli, czy yeti będą ścigać uciekinierów, czy też nawet w całym tym zamieszaniu nie zwrócą uwagi na zniknięcie trójki ludzi. Wiedzieli jednak, że przed nimi bezkresna i okrutna, syberyjska tajga, a oni nie mają ani sprzętu, ani odpowiedniego ekwipażu, by rzucić jej wyzwanie.

Nie czekali jednak. Ruszyli, po nadal wyraźnych śladach przemarszu jenieckiej kolumny, przez nieprzebytą bez tej wskazówki plątaninę ścieżek i wąwozów. Potykając się, ślizgając ze zmęczenia na oblodzonych kamieniach, podtrzymując wzajemnie i modląc o wybawienie.
Chociaż wiedzieli już, że modlitwy w sercu Syberii niekiedy wysłuchują istoty, których nikt nie czaiłby ujrzeć na oczy ponownie.

Kiedy, pokonując ból zmęczonych ciał ujrzeli sanie zaprzężone w renifery, którymi giganteusy przywieźli tutaj rannych ludzi, ich serca zalała prawdziwa, nieopisana nadzieja. Pierwszy raz tego koszmarnego dnia, ujrzeli swoje życie w nieco jaśniejszych barwach.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-06-2013, 15:20   #129
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Oddech... chrapliwy i urywany. Pełen zmęczenia. Arturo czuł jak adrenalina w jego ciele słabnie. A ból narasta szybko i mocno. Bark palił żywym ogniem, rękę paraliżował ból. A Max wiedział, że to dopiero początek. Miał strzaskany bark, stracił dużo krwi i znajdował się w lodowatej dziczy, która znajdowała się w imperium o zasadach postępowania i etyce godnej mongolskiej hordy.
Było źle, było bardzo źle... Tym razem Max czuł pod skórą, że się z tego nie wywinie.
Nie był tak zwinny i silny jak kiedyś. Nie miał też kondycji tak jak kiedyś. I był ranny.
Może gdyby nie ta rana w barku, to by próbował się przemknąć. Ale szczęście Maxa opuściło tego dnia.
Strzaskany bark był wyrokiem śmierci, wkrótce wda się zakażenie, gorączka... i śmierć.
Co więcej...był wyrokiem śmierci, dla dwójki pozostałych podróżników. Był kotwicą która pociągnie ich na dno.
Niemniej uśmiechnął się mimo bólu i rzekł.- A to nam się upiekło. Ale chyba już czas do domu dzieciaki!

Robił dobrą minę do złej gry. Na pozór spokojny i przesadnie wesoły, dał się prowizorycznie opatrzyć.
Tryskał humorem, kryjąc swe intencje.
Musiał im bowiem uciec przy pierwszej okazji. Musiał odciążyć ich. Plan Iana wydawał mu się szalonymi urojeniami nie mającymi szans powodzenia. Ale to prawo młodości... stawiać na szalone plany i wygrywać.
A Max.... był już stary, zmęczony i ranny.
Był niepotrzebny.

Planował uciec i ruszyć na wschód, zagłębiając się w tą zimną i przerażającą krainę jaką była Syberia. Planował dotrzeć do jej brzegów i poprzez zamarznięte morze przedrzeć się na Alaskę. Wolał bardziej ryzykować życie w starciu z dziczą i autochtonami, niż ze zdziczałą radziecką rzeczywistością.
Gdzieś pod skórą czuł, że czeka go “ostatni marsz wojownika”.


Nie pamiętał gdzie usłyszał o tym zwyczaju, ani od kogo. Nie wiedział też czy jest on prawdziwy czy zmyślony.
Ponoć jednak, gdy stary wojownik któregoś z Plemion Wielkich osiągał odpowiedni wiek, zabierał swój łuk i konia i wyruszał na polowanie. Które było tylko wymówką do opuszczenia plemienia na zawsze w poszukiwaniu śmierci godnej wojownika. Takiej która zabierze go do Krainy Wiecznych Łowów.

Może to był jego ostatni marsz. Bo czyż życie profesora: awanturnika i hulaki, nadawało się do zakończenia w ciepłym domowym pieleszach, w pustym mieszkaniu i pustym domu?
Nie miał żony, nie miał dzieci... Nie miał nikogo, do kogo mógłby wrócić.
Nie miał... żalu. Wybrał swój los dawno temu i nigdy nie narzekał na niedogodności z niego płynące.

Ostatni Marsz Wojownika już na niego czekał.
Czekała Syberia.


I czekała Purga. A z nią Repnin, Chmurski, Chance, James... oni też czekali.
Ból w ramieniu się nasilał, siły słabły.
Ostatni Marsz czekał i Arturo wiedział, że nie może zwlekać z przyjęciem tego wyzwania.
Należało się tylko wymknąć dyskretnie dwójce młodzików.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-06-2013, 17:20   #130
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Strzał rozbrzmiał głośnym echem w całej jaskini. Potem drugi, trzeci. I czwarty.
Wystrzeliwszy ostatni nabój Ian przez moment zastanawiał się, czy nie rzucić niepotrzebnego naganta w kąt, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Broń to broń. Solidny kawałek metalu przyda się choćby po to, by dać jakiemuś intruzowi w łeb.
Komuś zbudowanemu mniej okazale, niż giganteus.

Po raz kolejny okazało się, że yeti na kule, na szczęście, odporne nie były. Trafiony celnymi kulami potwór zwalił się z łoskotem na ziemię, a pociski wybiły mu z głowy chęć zatrzymania Iana i Nathalie.
Szerokim łukiem obeszli leżącego potwora, na wszelki wypadek trzymając się poza zasięgiem łap giganteusa. Ranny bo ranny, zawsze był niebezpieczny.


Kolejny wstrząs omal nie zwalił Iana na ziemię. I omal nie zwalił mu na głowę sklepienia. Jakimś cudem znalazł się na tyle daleko, że obsypały jego i Nathalie tylko odłamki skalne i owionął ich podmuch pełnego kurzu powietrza.
Ian zakaszlał, a potem przetarł twarz z kurzu.
- Chodźmy - powiedział do Nathalie - zanim się wszystko zwali nam na głowę.

Dopiero gdy wyszli na zewnątrz Ian odetchnął głęboko. Nie tylko dlatego, że wreszcie znaleźli się na świeżym, pozbawionym kurzu powietrzy, ale i dlatego, że znaczna część kłopotów została za nimi, za stosami głazów.

Ku niekłamanemu zdziwieniu Iana z tumanów pyłu wynurzyła się jakaś postać. Na szczęście nie giganteus, ani też żaden z Rosjan.
- Arturo? - zdumiał się Ian, podchodząc do profesora. - A James?
Przez chwilę wpatrywał się w wylot korytarza, czekając, wbrew rozsądkowi, na pojawienie się Jamesa. Bo skoro do tej pory nie wyszedł... Nie było szans.

Powinni w tej chwili popędzić w stronę wyjścia. Ślady na ziemi wyraźnie wskazywały, jaką drogą trzeba iść w tym skalnym labiryncie. Ale i tak pojawiły się pewne kłopoty. Nathalie uparła się i koniecznie chciała wejść do pracowni swego ojca. I niezbyt działały na nią argumenty przeróżne.
Ian, swoją drogą, też był ciekaw, co ciekawego można było znaleźć w jaskini, w której mieszkał i pracował doktor Michalczewski. Jednak rozsądek nakazywał wziąć nogi za pas i wiać, gdzie pieprz rośnie. Robal z monolitu wprost szalał, jaskinia się trzęsła, nikt nie mógł zagwarantować, że mackowate coś w szale niszczenia rozwali wszystko w okolicy, w tym i jaskinię będącą pracownią Michalczewskiego. A nie po to uciekli z jednej jaskini, by kolejna stała się ich grobem. Nawet w tak miłym towarzystwie.
Nie mówiąc już o tym, że z jaskini z monolitem wychodziło kilka korytarzy. Jeśli jakiś yeti ocalał, a było to bardzo prawdopodobne, mógł wyjść z jaskini innym wyjściem. A wtedy mieliby niewielkie szanse.
Na szczęście Nathalie, po zastosowaniu odrobiny... hmmm... perswazji, zmądrzała i dała się odciągnąć od wejścia.

Chociaż okoliczności skłaniały do pospiechu, nie mogli pędzić jak szaleni, by jak najszybciej znaleźć się jak najdalej. Arturo zdecydowanie nie nadawał się do uprawiania wyścigów, na dodatek teren również niezbyt sprzyjał biegom.
Podpierając rannego Maxa ruszyli w kierunku wyjścia.

Cud jakiś sprawił, że za skałami, stanowiącymi jakby wrota, czekały na nich zaprzęgi. Bez nich nie mieliby szans, by dostać się do wioski, czy też raczej do tego, co z niej zostało po wizycie giganteusów. Tylko tam mogli znaleźć broń, zapasy jedzenia, paszę dla reniferów. I dokumenty, bez których nawet nie mieliby co marzyć o wydostaniu się z Rosji. Trzeba tylko wymyślić odpowiednią legendę. Odpowiednio wiarygodną legendę, tłumaczącą zniknięcie części ekspedycji. Chociaż, nie da się ukryć, purga to wyśmienite wytłumaczenie.

Spojrzał kątem oka na Maxa. Profesor, chociaż robił dobrą minę do złej gry, nie wyglądał najlepiej. Ramię musiało go boleć jak cholera. Ale w saniach może nawet zemdleć. W wiosce, gdy odzyskają bagaże, będą się mogli nim zająć. Delikatne dłonie Nathalie powinny zdziałać cuda.

Ian przeniósł wzrok na stojące nieruchomo renifery. Na powożeniu takim zaprzęgiem znał się jak kura na pieprzu - tyle tylko że widział, jak to robią Jakuci. Ale nawet gdyby miał ciągnąć renifery za pyski, albo machać im przed nosem jakimś smakołykiem, zaprowadzi je do wioski.
A potem - powrót do cywilizacji.
Do domu.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172