Gdy Vilis się przebudziła Siegfried zostawił ją samą. Założył spodnie, buty i koszulę i wyszedł z pokoju. Musiał się przewietrzyć. To wszystko było niepokojące, wręcz śmierdziało Chaosem. Musiał być silny i pewny w swej wierze. Był głosem Boga. Stał tak na dworze, zimny wiatr rozwiewał jego włosy a Sigmarita zamknął oczy. Znów zobaczył swoją rodzinę. Krew na swoich dłoniach. Ból przeszył jego klatkę piersiową, i mężczyzna poczuł jak serce wali mu jak oszalałe. Oddech, zaczął tracić oddech i osunął się na kolana. Zacisnął pięści w dłoń, a łza popłynęła mu po twarzy. Podniósł się, i rozejrzał dookoła. Był sam. Tak był sam. Wszystko co kochał odeszło i już nie wróci. Pozbierał się w sobie, strach odrzucił w kąt. Pozostała zemsta w jego sercu. Ta bestia, była sługą chaosu a on...był młotem na czarownice. Sługą Sigmara i zamierzał wypełnić zadanie.
Wrócił do swojej komnaty i już spokojnie zasnął. Wstał nad ranem samym i spożył w ciszy posiłek. Kolejne kroki miał już zaplanowane. Pierwszy na “liście” był karczmarz. Rozmowa z nim nie należała do łatwych, bowiem człek znał się na targowaniu i to dość dobrze. Beczka oliwy musiał pójść zapomnienie. Czekał na resztę, on był tu od czarnej roboty. Nie zamierzał błyszczeć elokwencją, i pomysłami. Może kiedyś... Uśmiechnął się tylko.
Czekał co wymyśli jego szefowa....Ona miała w sobie coś ciekawego...
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |