Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2013, 16:41   #45
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

„Znalazłem ten miecz, potrafi mówić, ale nie znam tego języka.”
„Jestem magicznym mieczem, spełnię twoje jedno życzenie!”
„Rany, chciałbym móc cię zrozumieć.”
- Wieloświat Tysiąca I Jednej Ironii.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·


Nazwa Moigno była znana Pratibhairavu. Jednak nigdy nie widziału osobiście ani jednej sztuki, było to rzadko spotykane.
- Ze znanej sobie wiedzy, są trzy rodzaje moigno. Racjonalne, nieracjonalne i urojone. Wszystkie równania krążącego dookoła Racjonalnego Moigno mają prawdziwe, dyskretne rozwiązania, w przeciwieństwie do irracjonalnego, zwracającego powtarzające się lub dwuznaczne odpowiedzi. A trzecie, których szansa wystąpienia jest jeszcze niższa niż uprzednich dwóch, spontanicznie pojawia się, zmieniając miejscowe prawa fizyki w dogodny sposób dla swojego stwórcy. - Konstrukt wypowiedziału wiązkę słów, który dla niejednego z drużyny mógł być mało czytelny. - Może wersja którą posiadasz, jest limbotyczną wariacją urojonego moigno, stworzoną lub zmodyfikowaną przez istotę zwaną Kensirke? - Konstrukt przybliżyłu się bardziej, przyglądając się moigno Th’amar. - Czy mogę to zbadać? - Zapytału githzerai.

Ta podała nu moigno, które wpierw zakręciło się wokół znikając pod odpowiednimi kątami. Zdawało się, jakby „istota” zaznajamiała się z nowym dzierżcą. Moigno poczęło się odkształcać, przybierać dziesiątki nienazwanych, nieregularnych kształtów, chociaż wciąż w niczym nie zmąconej ciszy. Pratibhairava byłu prawie pewnu, iż jest to wariacja urojonego moigno, niemniej przemieniona prawami Wieloświata. O ile inni nie zwracali raczej na stworzenie uwagi a Th’amar zdawała się uspokajać patrząc nań, bowiem skonstruowane było ono najwyraźniej z materii chaosu, tak jej przecież znajomej, o tyle gdy Pratibhairava chwyciłu moigno, poczułu dziwny, niewytłumaczalny, nieracjonalny oraz rozpraszający, a zatem niechciany, niepokój. Latający, dwu-wymiarowy obiekt wydawał się karmić jenu porządkiem i harmonią, transmutując je w jakąś dziwną, magiczną energię chaosu; Pratibhairava postanowiłu czym prędzej oddać to githowi. Gdy moigno powróciło do rąk Th’amar, ta poczuła wyraźną zmianę. Przedmiot zdawał się być większy i bardziej rozciągliwy niż przedtem, jej gwałtowne myśli wobec moigno dawały jej znacznie wyższe zdolności kontrolowania formy stworzenia, które teraz pozwalało jej na dowolne zmienianie swej barwy. Wciąż jednak wracał ten przedmiot do swej pierwotnej formy gdy tylko skupienie Th’amar stawało się dłużej męczące bądź niemożliwe. Przez chwilę postanowiła, by moigno zawisło w powietrzu i starała się je utrzymać w jednym miejscu, i choć jak wcześniej zdawało się wić i kręcić, o tyle teraz było raczej spokojne. Spokojne wobec własnej osi, bowiem jakaś dziwna siła pchała go w stronę Pratibhairavu; tun natomiast myślału, iż tę siłę można nazwać „głodem”, albowiem przedmiot zdawał się w jakiś dziwny sposób karmić ładem i porządkiem. Nie tyle num samum, co raczej regularnościami na jenu zbroi czy odmienną logiką w jenu sposobie myślenia. Pratibhairava czułu jednak, że zdecydowanie nie chce więcej dotykać moigno, bo mogłoby się to skończyć źle.

- No więc jak, idziecie?

- Tak, idziecie?

- Droga sama się nie przejdzie.

- Oj nie przejdzie.

- Oj tak.


Czym dalej posuwali się naprzód, tym te resztki chaosu Limbo zdawały się zanikać, wokół pojawiało się coraz więcej krzewów porostających korzeń, ptaki pojawiały się w pobliżu, a para ratatosków raczyła prawić Th’amar coraz to donoślejsze i głośniejsze „komplementy” dotyczące wszystkiego, począwszy od nieudolności ich kowali, nie mogących wykuć działającego miecza, przez to jak szkaradnie napięta, gładka, żółta i nieowłosiona jest ich skóra aż po to jak ich czarne, węgliste oczy kojarzą się ratatoskom ze złymi warstwami planu Tartaru. Z każdym krokiem naprzód niebo ciemniało nad ich głowami, a gałąź po której maszerowali poszerzała się śmiało, i o ile wcześniej szli gęsiego, tak teraz mogli sobie pozwolił na śmiałe stąpanie dwójkami, miejcami nawet trójkami koło siebie. Uthilai poświęcał się głównie rozmowie z kapitanem Nie-Brodą, który to począł opowiadać o jego przygodach, nie bohaterskich a raczej interesujących, na planach, które dane mu było zwiedzić, i nawet jeśli sam nosorożec nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo te historie są w Wieloświecie nieunikalne, tak rzeczywiście były całkiem ciekawe dla aasimara. Th’amar, starając się raczej ignorować parę przerośniętych, gadatliwych wiewiórek przed nimi, poświęcała się rozmowie z przybyłym konstruktem, któru okazału się nie pamiętać niczego sprzed więcej niż roku, choć podążając za wskazówkami zostawionymi, zdaje się, samu sobie, dotarłu w końcu do nich. Pratibhairava wyjaśniłu im także szczegółowo czym charakteryzują się wzorce deklinacji oraz koniugacji czwartej płci, które to zdawały się eksponować ostatnią używaną samogłoskę w języku wspólnym. O ile jenu wyjaśnienia były proste i klarowne, o tyle wciąż były tłumaczone jak przez konstrukta konstruktowi. Gimrahil, wtrącając się sporadycznie do rozmowy, postanowił zwrócić na to uwagę Pratibhairavu, co za każdym razem komentowała, tak przecież przez niego urażona, czarnowłosa dziewczyna, Belanora. Z czasem miało się robić coraz ciemniej i ciemniej, a przybysze z Sigil, do Sigil przecież na powrót dążąc, zauważali także pewne zmiany...

· I wówczas miało się zacząć i u nich ·

Nastał wieczór, a niewyraźne, zamazane światło z którejś odległej warstwy Ysgardu zdawało się walczyć resztkami sił na pozostanie jeszcze przed krótką chwilę na horyzoncie; chociaż żadnego słońca nie widzieli. Nad ich głowami pojawił się jednak z czasem czarny, głęboki obrus usłany srebrzystymi okruszkami – gwiazdami. Po chwili mieli znaleźć mały strumyk płynący z wnętrza gałęzi, przy którym usiadły wpierw dwa ratatoski, wypijając zeń wodę i obmywając się nią. Gimrahil był pierwszym, który chciał ją wypić, albowiem od dłuższego czasu nie miał nic w ustach, a w obecnej sytuacji nawet zwykła woda byłaby smaczna, tym bardziej, iż słyszał wiele dobrego o tym krystaliczno-czystym płynie, którymi rwały strumyki płynące żyłami Yggdrasila. I jak się miało okazać, rzeczywiście była ona niezwykle dobra. Gdy Th’amar nabierała wody do rąk, spostrzegła jak koniuszki jej palców są znacznie ciemniejsze niż powinny, a końcówki paznokci postrzępione, ich powierzchnia rozcharatana, miejscami wyglądawszy jakby ktoś próbował rysowania po nich nożem. Sama też od jakiegoś czasu poczęła sporadycznie, ciężko kaszleć; szybko wypiła wodę i odstąpiła od strumyka, odchodząc na bok. Kolejnym kto miał się napić być Uthilai, który także czuł się raczej dziwnie odkąd weszli do groty z napisami Ludu jego towarzyszki; teraz dopiero uświadamiał sobie dlaczego. Tak jak u wcześniej spotkanego genasi, tak i jego dłonie zdawały się porastać włosiem, sierścią może raczej, i o ile sam płyn płynący z Yggdrasila faktycznie był smaczny, o tyle nabieranie go do rąk zdawało się dość... Niekomfortowe. Po pierwszym dotknięciu wody odsunął się momentalnie, gdy ogarnęło go to dziwne, tak przecież nieznane uczucie; pochylając się natomiast nad strumykiem spostrzegł coś dziwnego na swej twarzy. Otóż widać było dziwne skaleczenie tuż pod jego nosem, na jego górnej wardze. Zdziwiło go to, ponieważ nie przypominał on sobie przecież, żeby akurat tam ktoś go ciął sztyletem li innym ostrzem podczas walki na statku dwie godziny temu.

- No, nie ma co się guzdrać!

- Tak, nie ma co!

- Idziemy, naprzód.

- O tak, naprzód.

- Tak!


Po jakimś czasie ten długi spacer zaczął ich niesamowicie wręcz męczyć. W końcu ratatoski doprowadziły ich do małego wgłębienia w wielkiej gałęzi, które zdawało się porastać gęsto różami, choć w ciemnościach nie byli tego do końca pewni. Może prócz gnoma, on był absolutnie pewny, iż przed nimi stoją róże. Tak czy inaczej świta zatrzymała się, zebrała wokół wgłębienia, a ratatoski znów poczęły kłapać jadaczkami.

- Prezentuję wam...

- Portal?

- Tak!

- To portal do Sigil.

- Jak wam obiecaliśmy!

- I tobie, ty przebrzydły githcie!

- A pfy, oby cię tam bariaur nabił na...

- Włócznię?

- Tak!

- Co do portalu...

- Tak, co do portalu...

- Wystarczy tylko, że ktoś z was pomyśli o czymś, czego najbardziej nie...

- Znosi?

- Tak!

- Oj tak, nie znosi.

- Pomyślelibyśmy my, w końcu stoi tutaj ten wredny...

- Gith?

- Tak!

- Tak, stoi tu, ale nie jego nie cierpimy tak bardzo jak innych rzeczy.

- Tak, innych rzeczy.

- Och, nie tylko rzeczy.

- Nie, nie tylko rzeczy.

- Nie cierpimy też...

- Krasnoludów?

- Tak!

- Och, te poczwary, te brodate gnojki, tak!

- Nie cierpimy ich.

- Nie cierpimy też...

- Olbrzymów?

- Tak!

- Och, te dryblasy, te owłosione larwy, tak!

- Nie cierpimy ich.

- Nie cierpimy też...

- Diabelstw?

- Tak!

- Och, te czarty, te piekielne brudasy, tak!

- Nie cierpimy ich.

- Te ich parszywe miny!

- A fuj!

- Ta ich gładka, śliska skóra!

- A fuj!

- Te ich brzydkie rogi!

- A fuj!

- Te ich pokraczne, szpiczaste ogony!

- A fuj, a fuj, a fuj, po tysiąckroć: a fuj!

- Tak, a fuj!

- Tak czy inaczej, ktoś z was musi otworzyć...

- Portal?

- Tak!

- A więc czego nie znosicie?

- Tak, czego nie znosicie?


Zdawało się, że w tej chwili dosłownie każdy pomyślał o tym jak niesamowicie *nie znosi* tych ratatosków. Jak chciałby im obić ryjki, wcisnąć nóż między wiewiórcze żebra, skopać tyłki za te wszystkie bezpodstawne obelgi prawione wobec ras wszelakich; choć tak naprawdę to Th’amar zdawała się być najbardziej zirytowana ich zachowaniem, jako iż odnosiło się ono szczególnie do niej odkąd tylko się wzajemnie ujrzeli. Przez chwilę przeleciała jej przez głowę myśl, że wybicie zębów tej dwójce za kradzież mieczy Ludu byłoby przyjemne. Oraz porządne trzepnięcie w łby za kradzież Niezapominki. A także cios w brzuch, coby się skuliły i nauczyły szacunku dla innych. I jeszcze...

I tak oto przed nimi otworzyło się okno na Sigil, tak jak ratatoski obiecały. Wielkie, niebieskie lustro rozświetliło ciemności nocy, a kawałki materii wokół zdawały się rozpadać i rozpraszać we wszędobylskich zapaściach. *Przestrzeń* wgłębiła się w samą siebie gdy drzwi rozpoczęły wirować we wszystkich kierunkach, a od samego przejścia czuć było dziwne ssanie. Portal wydawał też niesamowite odgłosy, coś jakby syczenie, miłe zgrzytanie oraz pulsujące dźwięki implozji, z jakichś powodów tak uspokajające i kojące skołatane nerwy. Powiew wiatru uderzył w nich, a orzeźwiające powietrze, jeszcze czystsze niż to w chmurach, w których się znajdowali, przesiąkło w ich nozdrza i sprawiło, że zechcieli przez chwilę porozkoszować się tym powietrzem, wdychając je powoli i wydychając czym prędzej, byle tylko jak najszybciej móc wziąć kolejny, łakomy wdech. Ile razy nie widzieli otwierania się portalu, tyle samo razy było to zjawisko inne, ekscytujące i niezwykle przyjemne; zawsze świeże i nowe.

- Jakie piękne! - Rzucił ratatosk.

- Oj tak.

- Przepiękne.

- Cudne.

- Tak.

- No cóż... Żegnajcie zatem. - Rzuciła Belanora na pożegnanie.

- Nie martwcie się, zaopiekujemy się nią.

- Oj tak, zaopiekujemy.

- Odprowadzimy do Meliny Uśmiechniętego...

- Łotra?

- Tak!


Pożegnali się szybko wzajemnie, a następnie poczęli wkraczać do portalu. Wpierw Gimrahil, tuż za nim już całkiem zmęczona Th’amar, następnie Uthilai, a potem Pratibhairava. Jednak... Coś było nie tak; konstrukt poczułu, że coś nu nie pasowało; gdy tylko dotknęłu portalu było jednak zbyt późno, zostału wessanu do środka i poczułu jak... Przejście się zamyka. Zatrzaskuje za nimi w eterycznym podmuchu i nie można na to nic poradzić, choćby bardzo chciału. Ten portal zdołał przenieść tylko cztery osoby i ani jednej więcej. Zdaje się, że zostawili po drugiej stronie Nie-Brodę...

- Głupi gith.

- Oj tak, głupi.

„Milczenie jest złotem.”
- Zbieracz o tym jak łatwo jest mu nie przejmować się truchłem na wózku.

· Co tam w portalach piszczy ·

„Idąc, jak zwykle zresztą, tropem Reguły Trójek, istnieją trzy rodzaje portalów. Nie mniej i na pewno nie więcej. Pierwszym typem portali są oczywiście portale dwustronne; ot, wchodzisz do takiego z jednej strony, a potem, mając wciąż ten sam klucz, wracasz skądżeś przyszedł. Te portale są, naturalnie, najpopularniejsze, najczęściej uczęszczane na szlakach handlowych, bo i najbezpieczniejsze i najbardziej przewidywalne. Drugim typem portalu są portale jednostronne, co winno mówić samo za siebie. Trep w taki portal wchodzący już najprawdopodobniej nie wyjdzie skąd przylazł, a przynajmniej nie tą samą drogą, którą tam wszedł. Trzeci rodzaj portali był chyba najrzadszy, bowiem i często całkiem kapryśny. Istnieją portale, które łączą się z innymi portalami w pary i, odpowiadając z góry na twe pytanie: nie, nie mają one małych portalątek. Łączą się dwójkami w bliskich sąsiedztwach i nabierają cech swojego towarzysza; tak też wiadomo mi o pewnych drzwiach, do których kluczem jest zebranie dwóch figurek ze szczerego złota, by dostać się na pewną unikalną kieszeń astralną. Problem w tym, że portal-bliźniak po drugiej stronie wymaga, by roztrzaskać trzy złote figurki w drobny pył i zostawić po tamtej stronie, przez co podróżnicy na ten plan raczej już tam nie wracają. Wiadomo też o pewnym oknie na Otchłań, które wymaga zarżnięcia łysego krasnoluda magicznym sztyletem. Po drugiej stronie natomiast drzwi chcą już wskrzeszenia łysego krasnoluda; pomyśleć też o tych wszystkich trepach, którzy wleźli do Otchłani i już więcej nie wrócili. Co do samych kluczy to cóż... Nie powiem wszakże nic nowego na temat nich, boście już trochę w Sigil pożyli i wiecie na pewno dobrze, że kluczem może być wszystko. Jedne klucze zdobyć jest łatwiej, inne trudniej, chociaż prawie zawsze cena warta jest przejścia. Prawie, ponieważ istnieją naprawdę żarłoczne, chciwe drzwi; ot, weźmy na ten przykład pewne znane mi przejście z Arborei wprost do Baator. Wymaga ono poświęcenia swojej ukochanej osoby, ofiary z przynajmniej dwóch pełnych po brzegi fiolek krwi oraz wcześniejszego ośmieszenia się w jakiś poniżający sposób na pobliskim placu. A i to i tak nie wszystko, bo po drugiej stronie i tak czeka kilku diabłów chcących zebrać spory haracz. Portal ten nie cieszy się, oczywiście, sporą popularnością, ale to chyba nawet lepiej. Zresztą, te wszelkie portale-sadyści każący rżnąć ludzi na kawałki są całkiem często spotykane, szczególnie jeśli po którejś stronie łączą się z planami niższymi. W Dzielnicy Pani, gdzie mieszczą się Koszary Harmonium, bardzo dobrze pilnuje się takich okien. Posyła się co jakiś czas patrole by sprawdzić, czy aby jakiś nożownik nie postanowił wybrać się do Hadesu. Na szczęście większość z drzwi raczej nie jest taka nadziana pychą, więc zazwyczaj wystarczy tylko o czymś pomyśleć czy wyrzucić sól przez ramię, coby przejście się otworzyło. W Ulu istnieje też mnóstwo przejść, które żądają wyrzucenia miedziaka, dwóch, czasem trzech, czasem i czterech, nawet nie miedziaków a klejnotów. Cóż to za miłe uczucie było patrzeć jak te wszystkie młodziki z dzielnicy zbierają się słysząc jak to jaki obieżysfer będzie przez taki portal przechodzić, coby złapać należną im zapłatę gdy będzie nią ciskał za plecy. A i tak zawsze sobie to nawzajem kradną. Istnieją też portale, które nazywam osobiście „ironicznymi”, takie z poczuciem humoru. Otóż mój krewniak dowiedział się nie tak wcale dawno o przejściu, które miałoby się rzekomo otwierać na sam Olimp, gdy w pobliżu Pani Bólu dokonała masowego mordu. Był nawet trep, który właśnie tamtędy postanowił iść. Zebrał bandę idiotów z Pierwszej Materialnej i wmówił im, że powrócić do swego świata mogą tylko i wyłącznie modląc się do Aoskara. Nie wgłębiając się w szczegóły, tamten trep faktycznie wylądował na Olimpie i wrócił stamtąd jako bóg. Cóż, skończył w labiryncie.”

· Katakumby Lamentujących Ciał ·


Gwieździsta opończa nieba zniknęła, tak samo jak orzeźwiające powietrze. Wnet stało się jeszcze ciemniej niż wcześniej, a tak właściwie nie mogli już dostrzeć absolutnie nic. Nawet zdolności rozświetlania ciemności czy też ich naturalne predyspozycje do widzenia w takich warunkach zdawały się nie działać, bowiem, i to właśnie idealnie wyczuwał każdy z nich, wokół roztaczało się zaklęcie Ciemności. Ale nie to rzuciło im się pierwsze na myśl; było tutaj niesamowicie zimno, cicho i ponuro. Głuche zgrzyty dobiegały ich z oddali a smród rozkładu roznosił się wokół. Aasimar i gnom czym prędzej zasłonili nosy rękawem czy inną szmatą, żeby tylko nie zarzygać się w ciemnościach, Th’amar wytrzymała niewiele dłużej, natomiast Pratibhairava stału niewzruszenie, jako iż nie miału onu nosa, toteż nie czułu żadnego zapachu. Nie czuło jak wokół roznosi się powalająca na kolana woń zgnilizny, stęchłego mięsa, zepsutych jaj li, mówiąc jednym słowem, rozkładających się trupów. Powietrze było gęste i nieprzyjemne, trudno przechodziło przez płuca tym, którzy je mieli. Jedno było pewne, ratatoski wyprowadziły ich w pole: znajdowali się oni głęboko pod ziemią, w jakichś ciemnych kryptach, zdawałoby się.

Nie minęła chwila, a usłyszeli potężny huk dochodzący z czegoś za ich plecami. Nie widzieli tego, oczywiście, ale postanowili się odwrócić. Dźwięk rozległ się echem wokół, co pozwoliło im sądzić, iż wokół znajdują się *przynajmniej* dwa korytarze, bardzo długie, bo grzmot niknął w mrokach oddali. Kolejny trzask, jakieś uderzenie jakby kamienia o metal, a chwilę potem dobiegł ich straszny, głośny i niewymownie nieprzyjemny zgrzyt przesuwających się po sobie płyt. Czar Ciemności miał zostać niebawem zdjęty, a i samo pomieszczenie miało się rozświetlić od błękitnego światła pochodzącego z sylwetki przed nimi.


Przed nimi stanęła postać na wpół przezroczysta, spowita seledynowym dymem; jej nogi ginęły w niewidzialnym stawie. Tak prezentował się mężczyzna o martwych, zmęczonych i podkrążonych oczach przeszywających ich wskroś niby dwa lodowate sztylety. Albo miał niebotycznie wysokie czoło, albo też łysiał tylko na przedzie, niemniej tak czy inaczej wysoko na czubku głowy zaczynały wyrastać mu długie, wyprostowane kudły, napostrzone jak gęsia skórka. Niektóre przeplatały się z innymi, kleiły się wzajemnie i potem odrywały pod wpływem niedostrzegalnych podmuchów eterycznych fali. Był martwy, widzieli to w jego spojrzeniu; nie widać w nim było jakiejkolwiek, choćby najmniejszej iskry nadziei, miast tego były tam tylko puste powłoki – gałki oczne – przykrywające bezdenną rozpacz i lament. Brakowało mu jednej z rąk, tej prawej, a jego brzuch był rozdarty jak po autopsji; z jego wnętrzności wypadał długi zwój jelit, plącząc się dwa razy wokół niego, a następnie wpadając do otwartego grobowca, z którego najwyraźniej wyszedł jeszcze chwilę temu. W drugiej ręce brakowało mu serdecznego palca. Zamruczał donośnie, a dźwięk ten był niezwykle gruby, donośny i *martwy*. Gdy otworzył usta, ujrzeli kolejny brakujący element – nie miał on kilku zębów w ustach. Zaraz potem miał się odezwać, a kolejne uczucie przygnębienia i udręki miało ich przeszyć, gdy echo rozlazło się po ciemnej krypcie.


- Wygląda na to, że... - Nie śpieszył się, jego ponury mruk drżał wszystkim wokół powoli. - Te dwie wiewiórki... Znowu kogoś... Oszukały... - Ich sytuacja zdawała się to potwierdzać. - Mieliście... Dostać się do Sigil... Tak?... - Zapytał, a oni w milczeniu jedynie pokiwali głową, ponieważ obecność tego ducha była dla nich nieco szokująca. - Pomogę wam... Oczywiście, jeśli wy... Pomożecie mi... - Jego głos grzmiał wciąż wokół. - Nazywam się... Zykfryd... Potrzebuję... Potrzebuję, żebyście coś dla mnie zrobili... Chcę... Żebyście znaleźli mi coś, czego szukam... W tych kryptach poniżej... Zróbcie tak, a... Pokażę wam wyjście do Sigil... Jesteście w mieście, tylko że... Nie pierwsi zresztą... Trafiliście portalem do... Pod-Sigil... Jesteście gdzieś pod... Placem Szmaciarzy w Ulu... Zatem... - Jego chrypiący głos spadł nagle kilka oktaw niżej, co przed chwilą wydawało się już niemal nierealne. - Jak będzie?...

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 26-05-2014 o 12:20.
Ghoster jest offline